Z gazrurką po Europie

Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew pierwszą europejską wizytę zagraniczną złożył w Niemczech. Kilka dni wcześniej premier Władimir Putin z prezydenckimi honorami był przyjmowany we Francji. W języku dyplomacji oznacza to, że Moskwa uważa te dwa kraje za kluczowe na kontynencie (szczególnie w kontekście swojej polityki). W języku bieżącego pragmatyzmu to oznacza, że Rosja pragnie wysondować, czy oba te kraje nadal będą powstrzymywać marsz NATO na wschód. Zachód z kolei chce wysondować, czy nowy prezydent Rosji zamierza odejść od kursu polityki zagranicznej prowadzonego przez poprzednika.

Wielu zachodnich komentatorów dopatruje się w Miedwiediewie – czy może raczej chciałoby się dopatrzyć – światłego liberała o prozachodnich poglądach i dążeniach. Z wielką uwagą słuchano zatem wystąpienia Miedwiediewa w Berlinie. Miało ono formę mniej drapieżną niż słynne przemówienie Putina z Monachium, kiedy stalowym głosem zagroził on powrotem zimnej wojny.

Dmitrij Anatoljewicz jest dobrze wychowany, wykształcony, ogładzony, panuje nad głosem, używa literackiego języka, dalekiego od wybryków słownych poprzednika.

Przyjrzyjmy się po kolei, czy za łagodną formą stoją równie zmiękczjące treści, zwiastujące odwilż.

Nawoływał do zbudowania nowego ładu w Europie, bo skoro nasi przodkowie „i to w czasie trwania zimnej wojny” (prezydencki palec wskazujący wzniesiony wieloznacznie do góry) potrafili się dogadać, to my powinniśmy tym bardziej. W latach 70. potrzebny był traktat bezpieczeństwa, bo Europa podzielona na dwie – należące do wrogich obozów polityczno-militarnych – strefy chciała wypracować jakąś formułę współpracy, Moskwie zależało na kontrolowanym uchyleniu żelaznej kurtyny i zademonstrowaniu siebie jako architekta pokoju. Teraz Moskwa walczy o to, by NATO wreszcie się uspokoiło i nie chciało przyjmować państw postradzieckich. I negatywnie ocenia plany zbudowania tarczy przeciwrakietowej.

Miedwiediew próbował przekonać słuchaczy, że era bloków militarnych minęła i NATO straciło rację bytu. A wszystkie nasze ziemskie sprawy można przeprowadzić przez ONZ (Rosja jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa i dysponuje prawem weta). Zaproponował wypracowanie „obowiązującego pod względem prawnym traktatu o bezpieczeństwie w Europie”. Co kryje się pod tą formułą? Nie bardzo wiadomo. Czy to zawoalowany warunek postawiony rozszerzającemu się wbrew woli Moskwy NATO? Czy może chodzi o to, by tym nowym „niby-KBWE” ograniczyć NATO, wprowadzając jakieś limity uzbrojenia – być może Moskwie zależy na tym, by w ten sposób zagwarantować sobie, że NATO w Europie nie osiągnie przewagi militarnej? Takich pytań można postawić wiele. Mgławicowość formuły Miedwiediewa pozwala domyślać się wszystkiego. I na razie nie jest niczym więcej – tylko mgławicą.

NATO w ogóle powoduje wielkie rozdrażnienie nowego gospodarza Kremla i spółki. Zwłaszcza gdy chce się rozszerzyć o Gruzję i Ukrainę. Miedwiediew w berlińskim przemówieniu zasugerował, że stosunki sojuszu z Moskwą z tego powodu na długo ulegną ostudzeniu. Czym Moskwa może studzić NATO? Może wycofać swoje wsparcie dla operacji w Afganistanie. Z tym że to strzał w stopę: operacja sojuszu pozwala rosyjskim politykom spać spokojnie i nie obawiać się ataku na rosyjskie terytorium i terytorium postradzieckich republik środkowoazjatyckich.

Zamiast psuć stosunki z NATO, lepiej przemówić do rozumu Ukrainie, odwołując się do wrażliwej sfery uzależnienia energetycznego. Dzień po berlińskim wykładzie, Dmitrij Miedwiediew na szczycie WNP w Petersburgu usadził prezydenta Ukrainy zapowiedzią dwukrotnej podwyżki cen gazu. Juszczenko nie był łaskaw zrozumieć, że nie może myśleć o integracji ze strukturami euroatlantyckimi i nieprzedłużaniu umowy o warunkach stacjonowania Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu, więc Miedwiediew zaczął mu to wybijać z głowy gazrurką.

Ale wróćmy jeszcze do Berlina i do konkretnej gazrurki, która niepokoi prezydenta Miedwiediewa. Niepokoi, bo miała powstać, a nie powstaje. Gazociąg Północny po dnie Bałtyku – polityczny projekt Putina-Schroedera – buksuje. Dmitrij Anatoljewicz przyjechał do pani kanclerz Merkel przekonać ją do zwiększenia aktywności. Czytaj: zwiększenia niemieckich nacisków na nieprzejednanych Skandynawów, Bałtów i Polaków, którzy ciagle nie wierzą w czystość zamiarów biznesowych Moskwy, dopatrując się w rurociągu polityki, a na dodatek podają w wątpliwość, czy gazociąg spełnia normy ekologiczne. Prezydent Miedwiediew nie może wybijać tych wątpliwości z głowy gazrurką, jak Wiktorowi Juszczence, więc na razie próbuje przekonać zachodnich partnerów, że jest zwolennikiem praworządności i wolności słowa.

Dmitrij Miedwiediew po raz kolejny wygłosił słuszne słowa o konieczności oczyszczenia i zreformowania systemu sądowego w Rosji, wyrugowania „nihilizmu prawnego” i opowiedział się po stronie wolnych mediów.

Wielu ludzi spodziewało się, że za tymi okrągłymi formułkami kryje się choćby chęć uregulowania sprawy Michaiła Chodorkowskiego (kanclerz Angela Merkel poruszyła tę kwestię w rozmowie z rosyjskim gościem) czy zdjęcia knebla z telewizji. Na razie jednak nic nie wskazuje na zmianę. „Chodorkowski może złożyć prośbę o ułaskawienie” – odparł prezydent na pytanie dziennikarzy. Chodorkowski mógł napisać prośbę zaraz po opuszczeniu sali rozpraw. Takiej zbawiennej rady udzielał mu zresztą słynący z zapędów do ułaskawień Władimir Putin. Rzecz w tym, że składając wniosek o ułaskawienie skazany tym samym przyznaje się do winy. Tymczasem Chodorkowski uznaje się za prześladowanego z powodów politycznych i niewinnie skazanego.

Co do telewizji prezydent zaprezentował niedawno wielką sympatię do tego medium (rosyjska telewizja zrobiła wielki postęp techniczny, jest nowoczesna; o propagandzie i cenzurze ani słowa). Nikła jest więc nadzieja, że drapujący się w liberalne szaty na użytek zachodni Dmitrij Miedwiediew zechce zlikwidować „telefoniczne prawo prasowe” czy „stop-listy”, zakazujące pokazywania się na ekranie osobom, które mają niewyparzony język.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *