Gdy nieświęci maszerują

6 listopada. Kilka lat temu byłam na początku listopada w Petersburgu. Miasto zeszklone było mrozem, który zamienił jesienną wilgoć w twardą przezroczystą taflę. Przechodnie wywijali przemyślne hołubce, próbując utrzymać równowagę. 4 listopada zaczęło na dodatek wiać lodowatym zimnem. Te zaporowe warunki pogodowe nie przeszkodziły jednak dwóm zorganizowanym grupom obywateli w licznym wyjściu na ulice. Pierwsza z tych grup: aktywiści mieszanych – ultraprawicowej i ultralewicowej – sztuk walki wyszli na „russkij marsz”, by w Dniu Jedności Narodowej zamanifestować wyższość białej rasy nad każdą inną, wznieść hasło „Rosja dla Rosjan” itd. Drugą zorganizowaną grupę stanowili policjanci w kostiumach z filmu „Gwiezdne wojny”. Obie grupy od samego rana ganiały się po mieście. Do większych incydentów nie doszło.

W Moskwie też przez wiele lat z rzędu odbywały się „ruskie marsze”. Apogeum żarliwości przypada na lata 2010-2011. Wtedy w blokowisku Lublino zbierało się kilkanaście tysięcy napalonych nacjonalistów. Ich demonstracje miały zabarwienie antyczeczeńskie i antyimigranckie. Oficjalne uroczystości organizowane przez władze nie gromadziły tak licznej publiczności. Były bezbarwne i oddawały to ciągle obecne zdziwienie: a co my tak naprawdę świętujemy?

Podczas tegorocznych obchodów zauważalna była tendencja odwrotna: na marsz w peryferyjnym Lublino przyszło nieledwie kilkaset osób, oficjalne obchody natomiast zorganizowano z wielkim rozmachem.

Na „ruskim marszu” wznoszono nie tylko stare hasła: „Rosja dla Rosjan”, ale także nowe: „Rosja bez Putina”. Tak, tak. W ciągu ostatnich dwóch lat władze przetrzepały szeregi nacjonalistów, główne organizacje zostały uznane za nielegalne. Kryzys ruchu nacjonalistycznego w Rosji nastąpił w 2014 r. w związku z wydarzeniami na Ukrainie. „Część ultraprawicowych organizacji ochoczo przyjęła politykę Kremla w stosunku do zrewolucjonizowanej Ukrainy […]. Teraz jesteśmy z państwem, to nasz program – oznajmiła część organizacji. […] Druga część nacjonalistów zakwalifikowała wojnę Kremla przeciwko Ukrainie jako ekspedycję karną wymierzoną w naród ukraiński, który odważył się wzniecić bunt. Sympatie tego segmentu ruchu nacjonalistycznego były po stronie ukraińskich nacjonalistów, którzy stali się ważną siłą Majdanu i z powodzeniem bili się z milicją w Kijowie. Jedni rosyjscy nacjonaliści, sympatyzujący z ukraińską rewolucją (np. Aleksandr Biełow), ograniczyli się do sabotażu polityki Kremla przy werbowaniu nacjonalistów na ukraińską wojnę, a inni sami się wybrali na wojnę, by walczyć po stronie ukraińskiej”. Cytat zaczerpnęłam z opracowania na stronie „Otwartej Rosji”, polecam: https://openrussia.org/post/view/17998/

Tak więc amok „krymnaszyzmu” porozrzucał nacjonalistów na dwie przeciwstawne strony barykady. Część zasiliła takie animowane przez Kreml byty jak Antymajdan czy NOD, które mają czuwać, by na „wypalonej napalmem polanie” (słowa jednego z liderów ruchu nacjonalistycznego) nie wyrosły żadne pędy „kolorowych rewolucji”.

Zorganizowane przez władze imprezy związane z 4 listopada miały zamanifestować jedność narodu (dużo zdjęć i komentarzy tu: http://www.svoboda.org/a/28096636.html). Wokół pojęcia „naród” ostatnio wiele plusku w kremlowskiej sadzawce. Prezydent zamierza wypromować ustawę o narodzie rosyjskim. Zebrał naradę, posadził różne mądre głowy do myślenia nad kształtem doniosłego aktu. Krytyczni komentatorzy inicjatywy Putina twierdzą, że żadną ustawą narodu się nie stworzy. Można popatrzeć choćby na nie tak dawne doświadczenie schyłkowego ZSRR. Zastojowy gensek Breżniew cieszył się na początku lat osiemdziesiątych, że oto wykuwa się nowy byt: naród radziecki, który trwać będzie wiecznie ku chwale równie wiecznego ZSRR. Wieczność nie trwała nawet dekady – wszystko się posypało i popruło właśnie po szwach narodowych.

Jednym z elementów budowania jedności narodu rosyjskiego ma być pomnik św. Włodzimierza. Putin postawił go pod murami Kremla, osobiście odsłaniał, wygłaszał przemówienie. Obecna na uroczystości polityczna klaka zachwycała się, że oto Moskwa uczciła „twórcę państwa rosyjskiego”, „tego, co zbierał ziemie ruskie”, „tego, co dał nam wiarę chrześcijańską”. Tytuł Włodzimierza – wielkiego księcia kijowskiego – nie został przywołany ani razu. Monumentalna propaganda Putina ma za zadanie wydrzeć Kijowowi miano kolebki chrześcijaństwa i wszystkiego, co się z tym wiąże. Wśród niepochlebnych komentarzy przeciwników stawiania pomnika powtarzało się zdanie: „Putin postawił pomnik w Moskwie, gdzie Włodzimierz nigdy nie był”. Ba, nawet o Moskwie nie mógł słyszeć, bo pierwsze wzmianki o tym mieście pojawiły się pół wieku później. Ale to nieważne, grunt, by odebrać Ukrainie patrona.

Dowcipnie sytuację podsumował Michaił Chodorkowski: „Teraz w Moskwie jeden Władimir leży, drugi Władimir siedzi, a trzeci Władimir stoi”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *