Archiwa tagu: Krym

Smutek antypodów

Czytam dzisiejsze doniesienia: Putinowi, który przybył na szczyt G20 w Australii, towarzyszy eskadra okrętów wojennych; redaktor naczelny rozgłośni Echo Moskwy może zostać zwolniony; Szwecja potwierdziła obecność w swoich wodach obcego okrętu wojennego; syn zbiegłego prezydenta Ukrainy Janukowycza, Ołeksandr założył w Petersburgu firmę budowlaną; sekretarz generalny NATO Stoltenberg potępił politykę Rosji na wschodzie Ukrainy; na Ukrainę wjechał kolejny konwój (wiozący z Rosji nie wiadomo co); spadek wartości rubla może być znakiem danym z góry – powiedział protojerej Wsiewołod Czaplin z Patriarchatu Moskiewskiego; władze Naddniestrza oskarżyły Mołdawię o nieuzasadnione blokowanie eksportu produktów rolnych poprzez odwlekanie wydawania certyfikatów niezbędnych do przewozu towarów przez Ukrainę; obserwatorzy OBWE zauważyli transport przewożący „ładunek 200” (z ciałami poległych) z obwodu donieckiego na terytorium Rosji; wcześniej członkowie misji obserwacyjnej donosili o kolumnach sprzętu wojskowego napływającego do Donbasu od strony Rosji. I tak dalej w tym duchu. Nie pierwszy to taki obfitujący w niepokojące wydarzenia dzień i zapewne nie ostatni.

Z czym – oprócz okrętów bojowych – jedzie Putin do Australii? Optymiści twierdzą, że jutro wygłosi ważne oświadczenie, będzie w rozmowach z najważniejszymi przywódcami świata poszukiwał kompromisu w sprawie rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Pesymiści uważają, że w sytuacji gdy trzeba wyrąbać zimową drogę lądową zaopatrzenia Krymu, Putin postawi resztę świata pod ścianą (obecność floty, która jak wiadomo z carskich jeszcze czasów, jest jedynym obok armii sojusznikiem Rosji, ma wzmocnić stalowy głos Putina).

Na giełdzie medialnej chodzą różne wersje: Moskwa miałaby targować się z Zachodem, warianty tego handlu wymiennego polegałyby na uznaniu przez Rosję obwodów ługańskiego i donieckiego za część Ukrainy (i wycofanie wojsk) w zamian za nieformalne uznanie przez USA przynależności Krymu do Rosji. Żeby zweryfikować ten scenariusz, trzeba by mieć wgląd za kulisy rozmów. Na razie widać proces odwrotny: Rosja pcha na wschód Ukrainy sprzęt, demonstrując, że jest gotowa się bić i poszerzyć granice „Noworosji”. Może to tylko demonstracja siły, mająca wzmocnić argumenty Rosji w dyskusji z Zachodem? Demonstracja siły może się stać użyciem siły, jeśli taka będzie decyzja Kremla. A retoryka Kremla jest w sprawie Ukrainy i stosunków z Zachodem bardzo ostra. Czy jest zatem szansa, że ulegnie zmiękczeniu? Może na zmiękczenie stanowiska Rosji wpływa coraz mniej wesoła sytuacja gospodarki – spadające ceny ropy demolują rosyjską kasę. Ale z drugiej strony, czy kraje zachodnie będą skłonne do pójścia Rosji na rękę?

W wywiadzie dla agencji TASS prezydent Putin powiedział, że nie boi się kolejnej fali kryzysu: „Myślimy o wszystkich możliwych scenariuszach, w tym bierzemy pod uwagę katastrofalny spadek cen nośników energii „. Ale od razu dodał, że w trudnych chwilach Rosja sięgnie po rezerwy, których ma bez liku i władze sprostają dzięki nim zobowiązaniom socjalnym. „Będziemy w stanie poradzić sobie i z budżetem, i z całą gospodarką” – zapewnił dziarsko.

Ale słodko nie jest. Dzisiaj Deutsche Welle wyciągnęła ciekawe dane o kondycji Gazpromu: „czysty zysk Gazpromu w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku obniżył się trzynastokrotnie w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Od stycznia do września rosyjski monopolista zarobił 35,8 mld rubli, podczas gdy w pierwszych trzech kwartałach ub.r. – 467 mld. Spadek firma tłumaczy dewaluacją rubla”. Jeśli do tego dodać ostatnie hiobowe zaiste wieści dotyczące wycofania się Chin z chęci sfinansowania awansem budowy gazociągu „Siła Syberii”, to kondycja Gazpromu może być kolejnym powodem palpitacji rosyjskiej gospodarki.

Jeszcze jeden ważny wątek. Po zestrzeleniu 17 lipca samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych, w której to katastrofie zginęło wielu obywateli Australii, premier tego kraju zapowiadał, że nie wpuści Putina na szczyt G20. Potem zmienił zamiar i Putina zaprosił. Można się spodziewać, że temat zbadania przyczyn katastrofy będzie jeszcze jednym nieprzyjemnym tematem rozmów Putina na antypodach. Rosyjska propaganda przystąpiła do ataku już dzisiaj. Pierwszy program rosyjskiej telewizji państwowej w wieczornym bloku programów informacyjnych zaprezentował toporną fałszywkę (podrobione zdjęcia satelitarne miejsca katastrofy), mającą rzekomo dowodzić, że Boeing 777 został zaatakowany przez samolot MiG-29 [ukraińskich sił zbrojnych]. Szczegóły batiku kłamstw i nieścisłości można poznać tutaj: http://www.newsru.com/russia/14nov2014/1tv.html. Po co ten cyrk? Rosyjskie media załgały się aż do stopnia niesłychanego. Czy taka oprawa medialna pomoże Putinowi w rozmowie o samolocie z australijskim premierem i innymi politykami Zachodu? Raczej wątpię.

Tymczasem to nie redaktor naczelny 1 Kanału ma zostać zwolniony, a redaktor Echa Moskwy – jednego z ostatnich mediów, próbujących prowadzić niezależną politykę redakcyjną i dopuszczających do głosu dziennikarzy i komentatorów, mających postawy i poglądy odmienne od tej części dziennikarskiej braci, która obsługuje interesy Kremla. Ciąg dalszy nastąpi.

Konkurs na scenariusz

Prognozy rozwoju sytuacji w Rosji w stanie postkrymskich turbulencji należą do sportów ekstremalnych. Racjonalna analityka wzięła urlop na żądanie. Głos w sprawie politycznych przepowiedni zabierają psychologowie. „To, co się stanie w Rosji i z Rosją, zależy od tego, co ma w głowie jeden człowiek” – usłyszałam niedawno od rosyjskich kolegów po fachu.

Andriej Mowczan, komentator polityczny i finansista, zaproponował czytelnikom grę: „Przepowiedz przyszłość Rosji emocjonalnie”. W warunkach, gdy tradycyjne narzędzia naukowe wylądowały na półce, rzeczowych argumentów nikt nie słucha, pora sięgnąć po intuicję i puścić wodze fantazji – stwierdził Mowczan. „Nie odpowiadam za żadne słowo, które zamieszczam w mojej prognozie. W ogóle nie uważam, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale z drugiej strony wcale się nie zdziwię, jeżeli się spełni” – zastrzegł. Swoje dywagacje zamieścił na stronie Snob.ru.

Gra jest wciągająca. Prognoza obejmuje bliższą i dalszą przyszłość. Do 2018 roku Mowczan przewiduje stabilny kurs narodowo-feudalny, wzmocnienie ideologii fałszywego patriotyzmu, stagnację gospodarki przy wysokiej inflacji, zmniejszanie się rezerw, ubożenie społeczeństwa. Krym nasz, choć nikt na świecie tego nie uznał. Noworosja ssie dotacje z Kremla. Ukraina odgrodziła się murem. Po 2018 roku (kolejne wybory prezydenckie) Putin już nie będzie prezydentem, a oberwodzem, na urząd prezydenta zostanie wyznaczony następca. Rezerwy się kończą, czas na represje, władza wprowadza zakazy dotyczące wszystkiego – działalności gospodarczej, korzystania z Internetu, wyjazdów zagranicznych, Rosja w ścisłej izolacji. Krym nasz, ale nadal nikt go nie uznał. Anschluss Noworosji, Ukraina nie reaguje. Lata 2024-2028. Putin nadal jest oberwodzem, prezydentem – kolejny pomazaniec. Zakulisowe rozmowy ze światem o gwarancjach dla Putina, by mógł odejść w spokoju. Rosja zwraca się ku Zachodowi twarzą, następuje cenowa terapia szokowa, stopniowy powrót do wolnego rynku. Krym wraca w skład Ukrainy. Noworosji nikt nie chce, zostaje więc w Rosji. Po 2028 roku i kolejnym kryzysie finansowym Rosja się rozpada. Rozpad jest mniej więcej aksamitny, nierosyjskie republiki zostają narodowymi państwami, rosyjskie terytorium też się rozpada: na kraj syberyjski, moskiewski i krasnodarski. Do 2050 roku moskiewskie państwo rosyjskie integruje się z Europą, Daleki Wschód i Syberią są częściami bądź satelitami Chin. Rosja + UE = wielki rozwój.

Rękawicę rzuconą przez Mowczana podjął politolog Aleksandr Szmielow z Moskiewskiej Szkoły Edukacji Obywatelskiej. Zarysował trzy scenariusze: optymistyczny, neutralny i pesymistyczny. Zanim przejdę do omówienia scenariuszy Szmielowa, zacytuję jego wstęp do prognoz. „Każdy sukces Ukrainy będzie odbierany jako sygnał dla potencjalnych [separatystów] z Syberii, wybrzeży Oceanu Spokojnego czy Kozaków: a co, my jesteśmy od nich gorsi? W związku z realnym pojawieniem się ustawy o odpowiedzialności karnej za wezwania do separatyzmu, […] od razu powiem: ja nie tylko nie wzywam do rozpadu, ale nie chcę go, jestem gotów zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby to się nie zdarzyło. Potencjalna Moskowia będzie bowiem ponurym, ubogim i depresyjnym miejscem, bez surowców, bez przemysłu, z jednym przeludnionym miastem, dzikimi kompleksami byłej metropolii”.

Jaki będzie optymistyczny wariant rozwoju sytuacji według Szmielowa? Kryzys, przejadanie rezerw, wypłukiwanie się entuzjazmu #krymnasz, wzrost nastrojów protestacyjnych, demonstracje; pojawiają się nowi liderzy opozycji. Władza rozprawia się z protestującymi. W stulecie zrzeczenia się tronu przez Mikołaja II Putin ma widzenie (widzi męczenników Romanowów zamordowanych przez bolszewików) i też zrzeka się tronu, pardon, prezydentury, wstępuje do klasztoru. Nowy prezydent przeprowadza niezbędne reformy. Rosja przystępuje do koalicji z Zachodem i Izraelem – razem będą tępić raka wojującego islamizmu. Sojusz z czasem przekształca się w ponadnarodowy twór na kształt pozaeuropejskiej UE.

Niczego sobie optymizm. A scenariusz neutralny? W tym wariancie też jest kryzys, ale Putin trwa i przykręca śrubę. Wreszcie naród się buntuje. „Jakieś wydarzenie w końcu staje się kroplą przepełniającą puchar: ustawa ustanawiająca karę kamienowania za seks pozamałżeński albo prawo pierwszej nocy dla sekretarzy lokalnych jaczejek Jednej Rosji, albo apopleksja, która trafia wodza”. W rezultacie Rosja rozpada się na kilka części. Część terytoriów odbiera Ukraina, stosując metodykę „uprzejmych ludzi”, część – Chiny. Powstaje kilka Rosji – twerska, nadwołżańska, ussuryjska. Po 15 latach jedno z państewek rzuca hasło „zbierania ziem ruskich”. Na czele staje Igor Striełkow, rusza z krucjatą, podbija „twerów”, „sybirów”, „samarów”. W rezultacie do 2050 roku Rosja jest jednym wielkim polem bitwy wszystkich ze wszystkimi.

Neutralne wodzenie się za czuby? A gdzie są w tym czasie arsenały jądrowe? Wolę nie wiedzieć, jak w takim razie wygląda scenariusz pesymistyczny. Z reporterskiego obowiązku relacjonuję. Po krótkim rozejmie wznawiają się walki na wschodzie Ukrainy. Rosja uznaje Noworosję i Naddniestrze jako niepodległe państwa. Po śmierci prezydenta Nazarbajewa w Kazachstanie zaczyna się „rosyjska wiosna”, potem w Estonii i na Łotwie. Telewizja nadaje seanse nienawiści do Zachodu, Zachód wprowadza nowe sankcje. W którymś z krajów bałtyckich dochodzi do walk rosyjskiej armii i sił NATO. Rosja przegrywa, Kreml rozumie, że jeśli nie zastosuje broni jądrowej, amerykańscy żołnierze wkroczą do Moskwy. Obowiązuje hasło „Lepiej umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach”. Sondażownie dostarczają wyniki badań opinii publicznej: 84% społeczeństwa jest za tym, by Putin przycisnął czerwony guziczek. „Putin występuje z orędziem do narodu: tak, przyjdzie nam umrzeć, bo choć umierać nie chcemy, to nie możemy dopuścić do triumfu naszych wrogów, nigdy nie żałowaliśmy ofiar dla naszych zwycięstw i teraz też nie pożałujemy. Putin przy burzy oklasków naciska guzik, schodzi do bunkra. I tyle. Dalej nie ma już nic”.

Niedawno czytałam wariant tego pesymistycznego scenariusza w analizie antyputinowskiego politologa Andrieja Piontkowskiego „W stronę czwartej światowej” (http://www.svoboda.org/content/article/26654183.html). Piontkowski nie nazywał tego scenariuszem pesymistycznym, poddawał pod dyskusję pogląd, czy Putin może się zdecydować na świadomą prowokację wobec któregoś z państw bałtyckich – członków NATO. Miałby to byś stres-test dla Sojuszu. W ujęciu Piontkowskiego, nie chodziłoby o wywołanie globalnego konfliktu nuklearnego z USA, a „ograniczone użycie małych ładunków” w razie czego. A jeżeli, jak prognozuje Piontkowski, Zachód ugnie się pod atomowym szantażem Moskwy, to będzie to oznaczać „koniec NATO, koniec USA jako światowego hegemona i gwaranta bezpieczeństwa Zachodu, a jako rezultat polityczne dominowanie putinowskiej Rosji nie tylko na obszarze „russkiego mira”, ale i na całym kontynencie europejskim”.

Jak widać, pesymizm niejedno ma imię. Ciekawa jestem dalszych odsłon gry zainicjowanej przez Andrieja Mowczana. Czy inni uczestnicy tez zobaczą jako jedyny możliwy do przewidzenia scenariusz rozpad Rosji? A może wywróżony jeszcze kilka miesięcy temu przez kremlowskiego kapłana ds. mediów Dmitrija Kisielowa „jądrowy popiół” pokryje nas wszystkich? To znaczy oprócz Putina, który zejdzie do bunkra.

Gdybym był prezydentem, czyli kanapka z kiełbasą

„Krym oczywiście obecnie de facto należy do Rosji” – to jedno ze stwierdzeń, które padły w ostatnim wywiadzie Aleksieja Nawalnego dla rozgłośni „Echo Moskwy”. Nawalny – lider opozycyjnego ruchu „białej wstążki”, bloger niezmordowanie tropiący szachrajstwa członków elity politycznej – od lutego siedzi w areszcie domowym (w sierpniu sąd złagodził warunki pobytu w areszcie domowym, zezwolił Nawalnemu na kontaktowanie się z dziennikarzami, dlatego wywiad mógł dojść do skutku). Przeciwko Nawalnemu toczy się postępowanie w sprawie rzekomych machinacji. Podobnie jak sprawa Kirowlesa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/10/17/nawalny-w-zawiasach/), tak i obecna, umownie nazywana Yves Rocher, jest biczem na plecy niepokornego młodego polityka.

Ale wywiad dotyczył nie tylko istoty protestu w Rosji, pozasystemowej opozycji czy nieskutecznego, złodziejskiego reżimu stworzonego przez Putina. Najwięcej uwagi przykuł ten fragment (cytuję za: http://www.echo.msk.ru/programs/beseda/1417522-echo/): „Mimo że Krym został przyłączony przy niesłychanym naruszeniu wszystkich norm międzynarodowych, to realia są takie, że Krym obecnie jest częścią Federacji Rosyjskiej. I nie oszukujmy się. I Ukraińcom też usilnie radzę, żeby się nie oszukiwali. Krym pozostanie częścią Rosji i w przewidywalnej przyszłości nie stanie się częścią Ukrainy. [Na pytanie: A gdyby był pan prezydentem, czy spróbuje pan oddać Krym? Nawalny odpowiedział:] Krym to nie kanapka z kiełbasą, żeby go przekazywać z rąk do rąk. Z punktu widzenia polityki i przywrócenia sprawiedliwości to, co należałoby zrobić na Krymie, to przeprowadzić normalne referendum. Nie takie, jak było, a normalne”.

To stwierdzenie zostało podchwycone przez media i skomentowane przez wszystkich świętych i nieświętych. Skomentował je także Michaił Chodorkowski. Jego osobie w wywiadzie poświęcono wiele uwagi, Nawalny uznał go za sojusznika, podobnym określeniem zrewanżował się Chodorkowski: „Co do istoty rzeczy jesteśmy sojusznikami, a co do szczegółów – dogadamy się – napisał Chodorkowski w mikroblogu. – Dla Rosji ważna jest Rosja, a nie Krym. Jak się skończy histeria, to wszyscy zrozumieją. A problem Krymu – to na dziesięciolecia”. Przyciśnięty do muru przez jednego z komentatorów, czy on osobiście oddałby Krym, były oligarcha odpowiedział: „Odpowiadam wprost: ja – nie”. We wrześniu Chodorkowski powiedział w jednym z wystąpień, że w razie potrzeby (Rosja pogrążona w kryzysie) jest gotów zostać prezydentem.

Po opublikowaniu wywiadu w rosyjskim sektorze Internetu rozpętała się burza. Kto żyw komentował.  Krytycy opinii Nawalnego na temat Krymu ukuli hashtag #ProszczajNawalnyj (Żegnaj, Nawalny). I dalej w tym duchu: „Nawalny, watnik (waciak) z ciebie, ot co!” Ukraiński dziennikarz Mustafa Najem sparodiował wypowiedź Nawalnego: „Mimo że Aleksiej Nawalny został poddany represjom przy niesłychanym naruszeniu wszystkich norm prawnych Federacji Rosyjskiej, to realia są takie, że Nawalny obecnie jest na marginesie rosyjskiej polityki. I usilnie radzę jemu i jego zwolennikom, żeby się nie oszukiwali, że kiedyś staną się kimś ważnym w polityce”. A Garri Kasparow upomniał kolegę: „Chciałem przypomnieć Aleksiejowi, że aneksja Krymu i europejska droga rozwoju to rzeczy nie do pogodzenia”.

Ale były i komentarze wspierające pozycję Nawalnego. Bloger Andriej Malgin: „Jakoś nikt nie dostrzega, że on powiedział, że Krym został anektowany przy pogwałceniu prawa międzynarodowego. Wszyscy zapomnieli, że Nawalny konsekwentnie popierał Majdan, obalenie Janukowycza i ustanowienie sprawiedliwej władzy”. Malgin cytuje, co jeszcze w odniesieniu do Ukrainy powiedział w wywiadzie rosyjski opozycjonista: „To dla Ukrainy plus, że Krym z absolutnie prorosyjskim narodem, konserwatywnie nastrojonym społeczeństwem, które nie przyjmuje ich antykorupcyjnej rewolucji, nie chce iść do Europy, że Krym się odłączył. Pozbyli się 2 mln wyborców, którzy hamowali ten ruch”. I komentuje ten fragment: „Przy rozpadzie ZSRR Jelcyn miał możliwość, by zachować Sewastopol w składzie Rosji. Ukraińcy by nie protestowali. Można by pewnie i o Krymie wtedy rozmawiać, nie wiem. Tak czy inaczej ta szansa przepadła. Teraz nie należało wracać do tego, tym bardziej w tak dzikiej formie. W Europie w wyniku rozpadu ZSRR powstały nowe państwa ze swoimi granicami. I jeśli Rosja uznała te granice (a uznała), to w 2014 roku w wyniku jednostronnych posunięć nie należało tych granic przesuwać. […] Z jednej strony uważam anschluss Krymu za przestępstwo, a z drugiej widzę w tym pewną historyczną sprawiedliwość. Nawalny myśli podobnie. Co prawda mam podejrzenie, że Ukraina przetrwa dłużej niż Rosja i szansa, że Krym powróci do Ukrainy, jednak jest. Dlatego że proces rozpadu ZSRR jeszcze się nie zakończył, a dzięki tytanicznym wysiłkom W.Putina zakończy się rozpadem Federacji Rosyjskiej jeszcze za naszego żywota”.

Nie tylko Malgin zagląda w przyszłość i próbuje odpowiedzieć na pytanie „Co z tym Krymem”. Politolog Aleksandr Szmielow pisze: „Nie widzę żadnego wyjścia z tej ślepej uliczki, w którą Putin i spółka wprowadzili stosunki Rosji i Ukrainy, przyłączając Krym. Ale żaden rosyjski polityk, który dojdzie do władzy, nie może sobie pozwolić oddać Krym Ukrainie. […] Gdyby to ode mnie zależało, to ja bym ogłosił Krym niepodległym państwem, dostępnym tak dla obywateli Rosji, jak i Ukrainy, bez wiz, za to z wolną strefą ekonomiczną, legalizacją wszystkiego (hazard, marihuana, prostytucja). Niemniej zdaję sobie sprawę, że przy obecnym stanie umysłów w Rosji i na Ukrainie ludzie nie są gotowi na taki kompromis. Przez najbliższe dziesięciolecia będziemy jak Armenia i Azerbejdżan, kiedy pokój jest traktowany jako tymczasowy rozejm, a zgromadzeni na wspólnych ćwiczeniach oficerowie dwóch państw mogą sobie nawzajem obciąć głowy i wrócić do kraju jak bohaterowie [nawiązanie do podobnego incydentu na wspólnych ćwiczeniach, w których brali udział Ormianie i Azerowie]. Krym to największa geopolityczna katastrofa XXI wieku, potomkowie będą za nią przeklinać wszystkich, kto miał jakikolwiek związek z #Krymnasz”.

Kanapka z kiełbasą może człowiekowi długo leżeć na wątrobie, może okazać się niestrawna, wywołać mdłości, zawroty głowy, jad kiełbasiany to śmiertelna trucizna. Z ekonomicznego punktu widzenia ta kanapka też drogo kosztuje. Swoje rozważania na temat kosztów aneksji Krymu prowadzą też ekonomiści. Liczą. Mają coraz więcej do policzenia. Ale to temat na oddzielną rozprawkę.

Nieme kino w Jałcie

Jałta, Krym, lato. To powinno wywoływać pozytywne skojarzenia. W tym roku dobrych konotacji związanych z tym miejscem – jak na lekarstwo. Zaanektowane terytorium Ukrainy, dokąd wysyła się pokazowo rosyjskich turystów, stało się też wczoraj miejscem pokazowego zjazdu najważniejszych osób w rosyjskim państwie. To miała być demonstracja stanu nowego posiadania – takie zaklepanie Krymu. Na półwysep przybyli prezydent, rząd i obie izby parlamentu. Niektórzy deputowani po drodze mieli nieprzyjemność osobiście doświadczyć na sobie niedogodności, z jakimi na co dzień stykają się ludzie, przybywający od strony Rosji na Krym samochodami. Wszyscy stoją w wielogodzinnych kolejkach (średnio 24-36 godzin) w oczekiwaniu na prom przez Cieśninę Kerczeńską, a deputowany chciał z wesołymi kogucikiem na dachu przeskoczyć bez kolejki. Uprażeni w upale potencjalni wczasowicze nie wytrzymali i zrobili samochodowi deputowanego pokazowy „kirdyk”.

Wczorajszego wystąpienia Władimira Putina oczekiwano z niepokojem. Zwłaszcza że rosyjskie media grzały silniki na kilka dni naprzód, w tle jechał tajemniczy konwój wiozący grozę na wschodnią Ukrainę, rozbuchany harcownik Żyrinowski opowiadał w telewizji o zrównywaniu z ziemią państw bałtyckich i Polski. Jednym słowem – pokazowy (a może nie tylko pokazowy) „kirdyk” wisiał w powietrzu.

Atmosferę podgrzewało spóźnienie prezydenta – wystąpienie w sanatorium Mrija  (Marzenie) w Jałcie zapowiadano na dziesiątą rano, ostatecznie rozpoczęło się o czternastej. Miało być transmitowane bezpośrednio przez angielskojęzyczną telewizję kremlowską Russia Today. Z transmisji w ostatniej chwili zrezygnowano. W rezultacie żadna z rosyjskich stacji państwowych nie transmitowała wystąpienia. W programach informacyjnych podawano wiadomość o wystąpieniu, ale bez dźwięku. To bardzo dziwne, zwykle każde najmniejsze zająknięcie prezydenta powtarzane jest od rana do nocy we wszystkich programach, międlone i komentowane dzień i noc. A tu – pokaz niemego filmu [wystąpienie prezydenta udźwiękowiono dopiero następnego dnia]. Żadnych sensownych wyjaśnień takiego stanu rzeczy widownia nie otrzymała. Sekretarz prasowy prezydenta oznajmił rozbrajająco, że on przecież nie odpowiada za decyzje stacji telewizyjnych, co pokazywać, a co nie. Jasne jak słońce na niebie.

Z tego, co dotarło do publiczności za pośrednictwem agencji informacyjnych i dostępne jest stronie prezydenta Rosji (http://xn--d1abbgf6aiiy.xn--p1ai/%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%BE%D1%81%D1%82%D0%B8/46451), udało się z wystąpienia wyłowić kilka ogólnych tez dotyczących polityki wewnętrznej i zagranicznej.

Po pierwsze, o przynależności państwowej Krymu nie dyskutujemy – #Krymnasz i kropka. „Żadnej aneksji Krymu nie było i nie ma, to wola ludu, wszystkie oskarżenia są bezpodstawne, po prostu śmieszne”. Na dodatek na Krymie stacjonować będzie specjalna jednostka wojskowa, a program rozwoju nowego podmiotu Federacji Rosyjskiej da taki impuls, że ho-ho.

Po drugie, Kreml uważnie śledzi, co dzieje się na Ukrainie, w Donbasie, chce jak najszybszego zakończenia wojny [wspaniale, wystarczy wydać odpowiednie dyspozycje, Władimirze Władimirowiczu; Girkin już się zresztą podał do dymisji i nie chce być „ministrem” obrony w Donieckiej Republice Ludowej]. Co ważniejsze, Putin nie powiedział nic o zamiarze wkraczania na Ukrainę z bratnią pomocą ani o bezpośrednim wsparciu dla zielonych ludzików w Donbasie.

Po trzecie, Rosja nie zamierza zamykać się na kontakty ze światem zewnętrznym, ale jednocześnie oświadczył, że nie można pozwolić, by Rosję ktokolwiek traktował lekceważąco. Polityka zagraniczna Rosji powinna być pokojowa, ale zaraz dodał, że program dozbrajania rosyjskich sił zbrojnych będzie zasilony dużym dodatkowym zastrzykiem finansowym (20 bln rubli), a w programie tym znajdą się nowe typy broni, „którymi inne armie świata nie dysponują”.

Po czwarte, prezydent pozostawił niedopowiedzenie nad pytaniem o uznanie zasady wyższości prawa międzynarodowego nad narodowym. Uznał „niektóre postanowienia trybunału w Hadze za motywowane politycznie”, ale to nie oznacza automatycznego wyjścia Rosji spod jurysdykcji międzynarodowych trybunałów [można to zinterpretować tak: jeszcze nie podjąłem decyzji, jak się odnieść do tych „olimpijskich” 50 mld zasądzonych na rzecz byłych właścicieli Jukosu].

Po piąte, sankcje. Oczywiście, sankcje europejskie i amerykańskie wobec Moskwy są „bezpodstawne i bezprawne”, mają na celu wypchnięcie Rosji z rynków europejskich. Natomiast rosyjskie wobec państw UE to tylko środek wsparcia dla krajowych producentów. Mimo to zapraszam szerokim gestem zagranicznych inwestorów do Rosji: „Musimy w Rosji stworzyć takie warunki, które inwestorom […] zawsze będą dawać jasny sygnał: w Rosji się nie oszukuje”.  Czy ktoś miał kiedykolwiek co do tego wątpliwości?

Po szóste, „rosyjskie społeczeństwo powinno się konsolidować i mobilizować, ale nie do prowadzenia wojen i konfliktów, nie do walki, a dla wytrwałej pracy na rzecz Rosji”.

Czy Putinowi udało się przekonać swoich współpracowników wewnątrz i partnerów na zewnątrz, że nadal jest przytomny i odpowiada za swoje czyny, że warto z nim rozmawiać i poszukiwać wspólnie wyjścia z trudnych sytuacji? Ano, zobaczymy. Kremlowskie jastrzębie ostrzące sobie dzioby na wydzieranie wątroby z sąsiadów chyba nie były zachwycone ugodowym tonem, pobrzmiewającym w przemówieniu. Ale taki Żyrinowski nic nie dał po sobie poznać. Jeszcze przedwczoraj marzycielsko obmywał żołdackie buciory w Bałtyku, a już dzień później wychwalał pokojowe inicjatywy towarzysza Breżniewa, przepraszam, Putina: Rosja powinna mieć armię taką, żeby „cały świat się bał. Militaryzacja, propaganda – to nasza droga. Gospodarka też powinna być zmilitaryzowana. Ale ja nie wzywam do wojny”. Jasne, w życiu. Dziarski pan Żyrinowski tak się rozentuzjazmował, że zaproponował przywrócenie Imperium, a Putinowi zapragnął przyznać tytuł Najwyższego Władcy. Ze swej strony podpowiem, że Władimir Wojnowicz w swojej świetnej antyutopii „Moskwa 2042” już dawno temu wymyślił doskonały tytuł dla władcy Rosji: genialissimus. Pasuje jak ulał, fantasmagorie polityczne z tej książki okazują się coraz bliższe rzeczywistości.

Złagodzenie retoryki Kremla w sprawie Ukrainy, wojny, sankcji może wskazywać na to, że Putin chce pozostawić sobie maksymalnie szerokie pole do gry (jak się komuś nie podoba zdolny do dialogu Putin, to mamy na zapleczu zdolnego do wszystkiego Żyrinowskiego, proszę wybierać). Choć Putin zrobił ostatnio tak wiele, by partnerzy stracili doń zaufanie. Czy ten dziwny zlot w Jałcie pomoże w odbudowie tego zaufania?

Biały konwój trojański

Do granicy rosyjsko-ukraińskiej zmierza konwój 280 ciężarówek kamaz, przemalowanych w trybie pilnym z zielonych barw ochronnych rosyjskiej armii w szlachetną biel (zdjęcia można obejrzeć m.in. tu: http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1378478-echo/).

Ciężarówki wiozą… No właśnie, co właściwie wiozą te ciężarówki? Strona rosyjska twierdzi, że pomoc humanitarną dla mieszkańców Doniecka i Ługańska. Miasta zostały otoczone przez rządowe siły ukraińskie, na ulicach toczą się walki. Prądu i wody nie ma. Żywności też nie. Pomoc humanitarna faktycznie by się przydała.

Moskwa zagrała znaną partię polegającą na zastosowaniu jednocześnie dezinformacji i faktów dokonanych. Ustami swych wysokich przedstawicieli mówiła, że wszystko ma uzgodnione z Kijowem, Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem i wszystkimi świętymi, po czym okazywało się, że druga strona o tych uzgodnieniach nic nie wie. Kijów oświadczył, że wwiezienie pomocy powinno się odbyć zgodnie z przewidywanymi procedurami (a zatem na odcinku granicy kontrolowanym przez ukraińskie służby, a nie na objętym walkami odcinku niekiedy kontrolowanym przez separatystów, przez który wsącza się z Rosji na Ukrainę Bóg wie co). Na granicy ładunki powinien przejąć Czerwony Krzyż. Niezastosowanie się przez Rosję do tych wymogów pociągnie za sobą nowe sankcje – stwierdził Barack Obama.

„Nawet jeżeli ciężarówki faktycznie wiozą cywilne ładunki, to jest w całej tej akcji niebywały cynizm. Jedną ręką Kreml eksportuje na Ukrainę śmierć, a drugą wysyła pomoc humanitarną – pisze Aleksandr Podrabinek na „Graniach”. – To perwersyjna zabawa: być jednocześnie tym, co burzy i stroić się w szaty zbawiciela. Nie można się dziwić, że Ukraina takiej pomocy nie chce. Jeśli chcecie pomagać, to przestańcie przysyłać bojownikom broń, instruktorów wojskowych i najemników. Szeroko rozpropagowana akcja humanitarna ma również zadanie propagandowe. Ma pokazać niesłychaną szczodrobliwość rosyjskiej duszy, szlachetnej, wybaczającej swoim wrogom. […] Obywatel gotów jest zalać się gorącymi łzami ze wzruszenia, a to pozwoli mu być jak najdalej od myśli, że Rosja jest agresorem”. A przecież jest. Najpierw podpalają, a potem oferują pomoc pogorzelcom. Zresztą wcale nie wiadomo, czy ta pomoc to faktycznie pomoc.

Zdaniem blogera Antona Oriecha Rosja powinna wysłać do Donbasu 280 PUSTYCH kamazów, aby załadować na nie sprzęt i broń, przysłane tu cichaczem w celu rozniecania wojny. A teraz tę wojnę należy zwinąć z powrotem i wywieźć do Rosji: „Przyczyna tej wojny leży nie w Kijowie i nie w Doniecku. Ta przyczyna znajduje się tam, skąd wyprawiono konwój. Ta wojna zaczęła się od wymyślonych faszystów i żydo-banderowców, od wymyślonego zagrożenia dla Rosjan na Krymie, od przeprowadzonego w ciągu tygodnia referendum i aneksji obcego terytorium pod przykryciem fantastycznego kłamstwa. Tak nam się to spodobało, że to samo chcieliśmy powtórzyć w Donbasie. Wymyśliliśmy marionetkowe republiki, wyposażyliśmy od stóp do głów armię separatystów pod komendą naszych obywateli i zaczęliśmy bić na alarm, dlaczegóż to Ukraina zamiast z wdzięcznością powitać bunt, zaczęła go dusić. Po tym zaczęła się wojna, w której nie możemy zwyciężyć bez bezpośredniej wojskowej interwencji. A bez poparcia Rosji „pospolite ruszenie” nie ma szans na dłuższy opór. Wspierając ich, wspieramy wojnę, a wspierając wojnę, sprawiamy, że cierpią zwyczajni ludzie, którzy stali się zakładnikami”.

Prezydent Putin prezentuje tymczasem firmową pewność siebie. Wczoraj zapowiedział, że konwój wyrusza i kropka. Jutro przybywa na Krym. A dzień później przeprowadza demonstracyjną konferencję w Jałcie. Na to spotkanie w szczycie sezonu ogórkowego, oderwani od letniego wypoczynku jadą w zachwycie deputowani, senatorowie i ministrowie, aby wysłuchać tego, co na aktualne tematy ma do powiedzenia prezydent.

Na Krym przybędzie też premier Miedwiediew. Na razie przebywa z odpowiedzialną misją na Kaukazie Północnym. Dziś odwiedził forum młodzieżowe Maszuk (coś podobnego jak Seliger dla patriotycznie nastrojonej na karierę młodzieży). Podczas przechadzki po obozie premier natknął się na narysowaną przez twórczą młodzież mapę Krymu, sam się też nie mógł powstrzymać od twórczości i nabazgrał na mapie „Krym Nasz”. A potem wezwał młodzież, by nie nosiła zagranicznych ciuchów z zachodnią symboliką, a odzież z rosyjską flagą. Premier miał na sobie skromną białą koszulę oraz dżinsy (ciekawe czy krajowe, czy zagraniczne, z symboliką czy bez; rosyjskiej flagi nie zauważyłam). Na Krymie dawali dzisiaj czadu harleyowcy z klubu Nocne Wilki (ciągle jeszcze jeżdżą na wrażych motocyklach, ale zapewne niebawem zostaną zmuszeni do dosiadania krajowej produkcji) – urządzili tu zlot oraz koncert, w którym udział wziął Steven Seagal, kochający nieśmiertelnego Putina.

Z życia sfer wyższych i nieco niższych

Głowa Domu Romanowów wielka księżna Maria Władimirowna w łaskawości swego majestatu wsparła ostatnio aneksję Krymu przez Rosję. Jak donosi agencja Legitimist, wielka księżna odznaczyła orderem św. Anny pełnomocnego przedstawiciela w krymskim okręgu federalnym (tak Rosja w swej nomenklaturze oznaczyła Krym) Olega Bieławiencewa, a order św. Anastazji przypięła do patriotycznej piersi pani prokurator Krymu Natalii Pokłonskiej (http://legitimist.ru/news/2014/07/polnomochnyij-predstavitel-prezidenta-rf-v-kryimskom-fo-o.e.belavencze.html). Order św. Anastazji został ustanowiony przez samowładną wielką księżnę w 2010 roku i jest przyznawany „wiernym córom Ojczyzny, które położyły wybitne zasługi na polu dobroczynności, kultury, ochrony zdrowia, pedagogiki, nauki i innych dziedzin o dużej wadze dla państwa”.

Czym zasłużyła się Natalia Pokłonska? Po ucieczce Wiktora Janukowycza z Kijowa pod koniec lutego sama uciekła z Kijowa na Krym. Tam nieoczekiwanie została dostrzeżona przez „grzecznych zielonych ludzi” i mianowana 11 marca na stanowisko prokuratora Krymu. Na zwołanej z okazji nominacji konferencji prasowej wygłosiła kilka płomiennych zapewnień o tym, jak od teraz Krym stanie się krainą prawa. A to co, stało się na Ukrainie, określiła jako bezprawny przewrót (w późniejszych wywiadach dla rosyjskich mediów Pokłonska o władzach w Kijowie mówiła z pogardą „banderowcy i faszyści”; sąd w Kijowie wydał nakaz aresztowania Pokłonskiej, pozbawiono ją prawa wykonywania zawodu prawnika). Zapis konferencji http://www.youtube.com/watch?v=tqHkGaEE7WA stał się bezapelacyjnym hitem Internetu (stan na dziś – ponad 2,5 mln odsłon).

Po opublikowaniu tego materiału oraz prywatnych zdjęć pani prokurator w wieczorowych czerwonych sukienkach i innych zalotnych strojach albo też w stroju niezbyt kompletnym zaczął się szał. Szczególnie internauci w Japonii wpadli w stan uwielbienia dla Natalii. Jej niezaprzeczalna uroda okazała się w stu procentach zgodna z kanonami piękności japońskiego stylu anime. Pod adresem Pokłonskiej posypały się w japońskim segmencie Internetu nie tylko wyznania miłosne, ale propozycje matrymonialne. Na rozlicznych stronach można znaleźć rysunkowe wizerunki Pokłonskiej a la anime. Firma Nival dołożyła nową bohaterkę do swojej gry Prime World. Bohaterka ma na imię Obwiniaszka i jest inspirowana wyglądem Natalii Pokłonskiej. Hitem rosyjskiego segmentu został klip, opracowany przez wideoblogera Enjoykina na podstawie wyżej wzmiankowanej konferencji.

http://www.youtube.com/watch?v=TBKN7_vx2xo

Jeśli poziomem klikalności można mierzyć „zasługi pieried Otieczestwom”, to pani Pokłonska w pełni zasługuje na order św. Anastazji i to niejeden. Rosyjscy blogerzy nawet się dziwią, że wielka księżna Romanowa nie przyznała jej od razu tytułu hrabiowskiego. „Hrabina Pokłonska to dobrze brzmi” – kpią.

Brzmią też nieźle inne przyznane przez Marię Władimirowną Romanową inne tytuły szlacheckie. Oto krótka lista przedstawicieli nowej szlachty z nadania wielkiej księżnej. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, wcześniej dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa Nikołaj Patruszew oraz jego małżonka Jelena i dwaj synowie: Dmitrij i Andriej. Cała rodzina otrzymała po orderze św. Mikołaja Cudotwórcy. Kilka lat temu uszlachceni zostali też m.in. prokurator generalny Jurij Czajka, znany z kampanii czeczeńskiej generał Władimir Szamanow, eksmer Moskwy Jurij Łużkow, ekssenator, wdowa po merze Petersburga Sobczaku Ludmiła Narusowa i jej córka Ksenia Sobczak. Nic na razie nie wiadomo o przyznaniu tytułu szlacheckiego Władimirowi Putinowi, no ale on chyba może konkurować z Marią Władimirowną od razu o czapkę Monomacha i tron, nie oglądając się na pomniejsze tytuły.

Co było, a nie jest

– Europo, Ameryko zadufana w sobie, jestem na was wszystkich obrażony, proszę wziąć to pod uwagę. Nie chcieliście z nami rozmawiać, to macie. Macie Ukrainę bez Krymu, za to z wielkim długiem. Więc na przyszłość słuchajcie tego, co mamy do powiedzenia i róbcie tak, jak mówimy. – Spomiędzy wierszy wczorajszego wystąpienia Władimira Putina na Petersburskim Forum Ekonomicznym można było wyczytać nieskrywane poczucie krzywdy, jakie w swej rosyjskiej duszy nosi prezydent Rosji wobec zdradliwego Zachodu. Bo przecież on wszystko z dobroci serca robił, a w odpowiedzi Zachód wtyka mu szpilki.

Forum w tym roku było zdecydowanie odchudzone, zagraniczna grupa wsparcia Kremla przerzedzona, nie przyjechał żaden liczący się polityk, serwilistyczne peany pod adresem gospodarza wygłosiło kilku robiących biznes w Rosji przedsiębiorców, którzy nie oglądają się na politykę. Dwór oczywiście stawił się w pełnym składzie, ale nie chodzi o dwór, chodzi o międzynarodowe uznanie i przekonanie świata, że – mimo oczywistego zrywania przez Rosję zobowiązań – warto mieć z nią do czynienia w biznesie. Putin przyjechał na forum prosto z ChRL, gdzie Gazprom podpisał z chińskim partnerem tajemniczy kontrakt na gaz. Ten kontrakt, negocjowany w wielkich nerwach do ostatniego dnia (jeszcze w przeddzień nie było pewne, czy zostanie podpisany), został przez moskiewskie dworskie media okrzyknięty kontraktem stulecia. To była w ocenie kremlowskiej propagandy godna odpowiedź na europejskie kręcenie nosem wobec postępowania Rosji na Ukrainie. To miała być nauczka dla europejskich klientów: zobaczcie, nie musimy zabiegać o to, byście od nas kupowali gaz, bo mamy chińską alternatywę. Teraz bójcie się nas jeszcze bardziej!

Czy rzeczywiście Rosja zrobiła dobry interes? Ten kontrakt gazowy był negocjowany od dziesięciu lat. Zawsze było pod górkę. Formuła ustalania ceny, wykonawca niezbędnej infrastruktury przesyłowej – to były wieczne punkty nie do pokonania. Obie strony ostro się targowały. Ale jeszcze nigdy w tych rozmowach z Chinami Rosja nie była w tak słabej pozycji przetargowej. Gdyby Putin wrócił do Moskwy bez tego kontraktu, to w obecnej ochłodzonej atmosferze w stosunkach z Zachodem byłaby to poważna porażka wizerunkowa, runęłaby cała konstrukcja negocjacyjna z Europą. Kreml nie mógł sobie na to pozwolić – na złość Europie musiał, po prostu musiał odmrozić sobie chińskie uszy. Można przypuszczać, że pod presją Rosja ostatecznie poszła na ustępstwa. Ich rozmiar został schowany pod kołderką tajemnicy handlowej (nie ujawniono, jaka będzie cena gazu, jakie będą dodatkowe ulgi, zwolnienia z podatków etc.).

Przekaz medialny był jednoznaczny: to wielki sukces Moskwy, podpisano z Chinami czterdzieści kontraktów, nasza współpraca będzie się rozwijać, nie tylko w produkcji klinkieru.

Julia Łatynina dokonała w „Nowej Gazecie” przewrotnej kalkulacji: „W kwietniu Putin wysłał do europejskich przywódców list, w którym napisał, że przez ostatnie cztery lata Rosja subsydiowała gospodarkę Ukrainy – poprzez zaniżenie ceny gazu – na łączną kwotę 35,4 mld dolarów. Przy czym cena dla Ukrainy wynosiła 410-430 dolarów za tysiąc metrów sześc. A miesiąc później Putin podpisał 400-miliardowy kontrakt z Chinami na trzydzieści lat. Cena tysiąca metrów sześc. została utajniona, ale z łatwością można wyliczyć, że oscyluje wokół 350 UDS. Stawiam więc pytanie: na jaką kwotę Rosja zobowiązała się przez trzydzieści lat subsydiować gospodarkę ChRL? Jeśli zastosować formułę Putina, to chodzi o 100 mld USD. Ale to jeszcze nie wszystko. Rosja dostarcza gaz na Ukrainę z zagospodarowanych złóż, tymczasem gaz do Chin ma popłynąć ze złóż Irkuckiego i Czajandinskiego, które nie są przygotowane, i to gazociągiem Siła Syberii, który jeszcze nie został zbudowany. A to kosztować będzie 60 mld, zatem zgodnie z formułą Putina rosyjskie subsydia dla chińskiej gospodarki wyniosą 160 mld. Choć z drugiej strony cena, jaką Putin wytargował u Chińczyków, jest cudowna: przewyższa średnią cenę, jaką Chiny płacą za gaz innym dostawcom, np. Turkmenii i Uzbekistanowi 100-140 USD za tysiąc metrów sześc.”. Rosyjski gaz dla Chin jest zatem, jak widać, poszerzeniem listy dostawców, nie zdobyciem jedynego zaopatrzeniowca, bez którego wszystko runie.

Ciekawe zestawienie. Trudno z dzisiejszej perspektywy oszacować, na ile to będzie opłacalne dla Rosji przedsięwzięcie. Pierwsze dostawy ruszą dopiero za 4-6 lat, na razie potrzebne są inwestycje, trzeba wyłożyć miliardy. Poza tym zapadła podczas negocjacji jeszcze jedna ważna decyzja: że przy realizacji projektu gazowego zostanie wyzerowany NDPI – podatek płacony przez producentów surowców do budżetu państwa. A zatem rosyjski budżet nic na tym nie zarobi. Nic. Zarobi Gazprom. Zarobią Chiny. Ale nie rosyjscy emeryci i nauczyciele.

Wróćmy jeszcze do Petersburga. Prezydent Putin musnął w wystąpieniu temat sankcji – europejskich i amerykańskich – wprowadzonych po aneksji Krymu przez Rosję. Putin stwierdził, że one są absolutnie pozbawione podstaw prawnych: bo zostały wprowadzone bez zgody ONZ. Bardzo ciekawy moment i jak zwykle u tego polityka, kot wykręcony ogonem. Sprawa złamania przez Rosję zasad prawa międzynarodowego, pogwałcenia wziętych zobowiązań gwarancji integralności terytorialnej Ukrainy, ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa stawała na forum Narodów Zjednoczonych – w Radzie Bezpieczeństwa i w Zgromadzeniu Ogólnym. Pamiętacie Państwo? Rosja przegrała te głosowania (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/30/w-gronie-wstrzymujacych-sie-przyjaciol/ ; http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/04/08/lepszy-rosyjski-stol/). O czym w takim razie w ogóle mówi prezydent Putin? Czy ktokolwiek uznał aneksję Krymu przez Rosję? Czy łyknięcia kawałka terytorium sąsiedniego państwa Rosja dokonała zgodnie z prawem międzynarodowym? Nic podobnego.

Dzisiaj prezydent w rozmowie z przedstawicielami mediów popłynął jeszcze dalej: „Prawo jest po naszej stronie. I nikt nie przekona mnie o tym, że nawet na podstawie naszych praw i interesów i biorąc pod uwagę normy prawa międzynarodowego, powinniśmy zmienić stanowisko w tej kwestii”. Akompaniował mu na innym fortepianie (w telewizji Rossija) premier Miedwiediew: Rosja nie może być gwarantem integralności terytorialnej Ukrainy, w tym kontekście dopominanie się, by Rosja dopełniła zobowiązań [zawartych w budapeszteńskim memorandum z 1994 r.], jest pozbawione sensu. „Żadne państwo na świecie nie jest w stanie zagwarantować integralności terytorialnej innemu państwu – to prawny absurd”. Zdaniem Miedwiediewa memorandum polegało na tym, że Ukraina rezygnuje z broni jądrowej [radzieckiej, rozmieszczonej na jej terytorium], a USA i Rosja jako kraje gwaranci powinny wesprzeć Ukrainę w razie zagrożenia ze strony sił zewnętrznych. „A to, co się stało na Krymie, to historia z innego porządku, to sam naród […] wystąpił z inicjatywą referendum, a potem podjął decyzję, by wyjść z państwa [do którego należał]”.

Zgodnie z tą logiką, to teraz Rosja, która się wymiksowała ze zobowiązań budapeszteńskich, powinna zwrócić Ukrainie broń jądrową, którą wywiozła pod gwarancje, których obecnie nie dotrzymuje. A reszta partnerów, z którymi Rosja kiedykolwiek podpisała jakikolwiek papier, powinna się zastanowić, czy ten podpis ma jakąkolwiek wartość. Chińczycy na dobrą sprawę też.

Ojciec zielonych ludzików

Doroczny rytuał bizantyjskiego kremlowskiego dworu – bezpośrednia linia bezpośredniego prezydenta z narodem – trwała cztery godziny. Telewizyjny show Władimira Putina znowu zebrał przed ekranem miliony, które wysłuchały odpowiedzi prezydenta na 85 pytań, wybranych spośród ponad dwóch milionów zadanych telefonicznie i esemesowo. Spośród kilku ciekawych fragmentów w ogólnie nudnym spektaklu sztucznej celebry wydzieliłam trzy zagadnienia.

Prezydent połączył się z narodem we wspólnej ekstazie pod hasłem „Krym jest nasz”. Temat zagarnięcia półwyspu i sytuacja na Ukrainie zdominowały seans łączności. Oczywiście słowo „zagarnięcie” nie padło. Aneksja Krymu jest w Moskwie nazywana odzyskaniem „rdzennie rosyjskiej ziemi” słusznym z punktu widzenia sprawiedliwości dziejowej. O żadnym pogwałceniu prawa międzynarodowego ani podpisywanych przez Rosję w świetle jupiterów traktatów i umów nie było słowa. Wazelina lała się ze wszystkich ust, nosów i uszu, które pokazywała telewizja. Putin powtórzył sformułowania, które już znamy – o rzekomych zagrożeniach dla rosyjskojęzycznej ludności półwyspu itp. Ale najciekawsze było to, że usynowił zielone ludziki. Jeszcze niedawno prezydent wyśmiewał tych, którzy uważają, że na Krymie działali rosyjscy wojskowi – mówił, że każdy może sobie kupić mundur w sklepie. Tym razem przyznał, że „poprawne, acz stanowcze i profesjonalne” działania na Krymie przeprowadzili rosyjscy wojskowi. Skąd się wzięli na terytorium sąsiedniego państwa? Zwraca uwagę, że prezydent jednocześnie stwierdził, że jeszcze nie skorzystał z prawa, jakie dała mu Rada Federacji 1 marca do użycia rosyjskich sił zbrojnych na terytorium Ukrainy. W takim razie – czym były owe „stanowcze i profesjonalne” działania rosyjskich wojskowych na Krymie? I kim są zielone ludziki działające na południowym wschodzie Ukrainy? Jeszcze nie zasłużyli na prezydencką adopcję? W ujęciu prezydenta Putina ten region nazywa się Noworosja i trafił w granice Ukrainy (notabene granice uznane przez Rosję w traktacie o dobrym sąsiedztwie z 1997 r.) przypadkowo, bo tak się w latach dwudziestych XX wieku podobało bolszewikom. A panu Putinowi już się najwyraźniej nie podoba. Anton Oriech w swoim blogu odnotował: „Proponuję uznać to, co mówi prezydent, za prawdę. Między innymi to, że nie chcemy używać wojsk na wschodzie Ukrainy. Ale jeśli jutro mimo wszystko wyślemy tam wojska, to żadnej sprzeczności w tym nie będzie. Dlatego że Władimir Władimirowicz zawsze mówi prawdę. Po prostu prawda się regularnie zmienia. A nasi obywatele mają bardzo przydatną cechę nie pamiętać jutro tego, co się do nich mówi dziś. I za każdym razem wierzą w to, co się im aktualnie mówi”. I jeszcze zacytuję ciekawe spostrzeżenie Stanisława Biełkowskiego: „Show miał pokazać [krajowi i zagranicy], jak zmienił się Putin. Z gwaranta interesów elity i przyjaciela Zachodu, jakim Putin był w 2000 roku, nic nie zostało. […] Dziś Putin jest człowiekiem, głęboko obrażonym na Zachód, gotowym do izolacjonizmu, uważającym, że może rozmawiać z Zachodem jak równy z równym i skoro Zachód może obejść się bez Rosji, to Rosja może się obejść bez Zachodu; to człowiek, który może przekształcić Rosję w największy zaścianek świata. […] Zbliżająca się do Rosji katastrofa gospodarcza może zostać zneutralizowana tylko w jeden sposób: serią głośnych zwycięstw w polityce zagranicznej, które sprawią, że ludzie zapomną o kryzysie i zmuszą do zaciśnięcia pasa. Dlatego myślę, że Putin nie zatrzyma się na Krymie ani na wschodzie Ukrainy, dlatego że euforia narodu rosyjskiego wobec tych zwycięstw szybko ostygnie. Potrzebna więc będzie kolejna dawka narkotyku, a tym narkotykiem jest kolejne zwycięstwo na zewnętrznym froncie”.

Teraz druga sprawa. Jako atrakcję dnia podano na srebrnej tacy byłego agenta/pracownika amerykańskich służb specjalnych Edwarda Snowdena, zwanego w Rosji familiarnie Edikiem Snieżkinem. Niezależnego od stóp do głów. Edik był zainteresowany tym, czy Rosja zajmuje się przechwytywaniem, przechowywaniem i analizowaniem informacji pochodzących z rozmów telefonicznych. Pan prezydent nie posiadał się ze zdziwienia: przecież w Rosji istnieją przepisy, które ściśle reglamentują dostęp służb do podsłuchów, czytania maili, filtrowania zawartości portali społecznościowych. W Rosji absolutnie nie można mówić o „masowej skali, pozbawionej kontroli skali” podsłuchów etc. W dzisiejszym „The Daily Beast” eksperci tak się odnieśli do tego fragmentu wystąpienia Putina. „Być może oświadczenie [Putina] jest prawdziwe. Ale chyba w odniesieniu do jakiejś paralelnej rzeczywistości, w której obywatele Krymu całkowicie samodzielnie, bez reżyserii z Rosji, spontanicznie zagłosowali za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej po tym, jak przypadkowi najemnicy, nie związani z Moskwą, opanowali lotniska i siedziby organów władz. Ale dla świata tu i teraz to łgarstwo co się zowie”. Rosyjski dziennikarz Andriej Sołdatow, specjalizujący się w tematyce służb specjalnych stwierdził, że jak najbardziej można mówić o masowej kontroli telefonów i zasobów internetowych. W Rosji – w odróżnieniu od USA i innych krajów zachodnich – nie istnieje ani specjalny sąd, ani specjalne komisje parlamentarne, które kontrolowałyby pracę Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Według Sołdatowa, w USA przechwytywanie informacji przeprowadza operator na mocy decyzji sądu, podczas gdy w Rosji – bezpośrednio FSB. Poza kontrolą, bez pozwolenia sądu.

I sprawa trzecia. Prezydentowi Putinowi zadano pytanie: kiedy pojawi się first lady? „Najpierw muszę wydać za mąż Ludmiłę Aleksandrownę”. Ha, ha, ha. Uzdrowiska pół ze śmiechu się skręcało. Brawo, zuch. Ubawić się kosztem byłej małżonki, która nie może mu w tym momencie odpowiedzieć – zaiste postępek godny rycerza. I nikt z obecnych w studiu rycerzy nie wystąpił w obronie Ludmiły Aleksandrowny, wszyscy bawili się wyśmienicie koszarowym poczuciem humoru swego suwerena. Brawo, panowie, brawo!

Na dalsze reakcje nie trzeba było długo czekać. Emeryt z Nowosybirska Jurij Babin, znany jako „kopiejkowy milioner” oświadczył się dziś publicznie o rękę Ludmiły Putinej. Wsławił się tym, że jakiś czas temu wystawił na sprzedaż kolekcję jednokopiejkowych monet. Pięć milionów kopiejek o wadze 7,5 tony wycenił na 20 milionów rubli. Babin dodał, że jest rówieśnikiem Putina. Reakcja rycerskiego prezydenta nie jest znana.

Który Hitler był lepszy?

Dziwne paroksyzmy przeżywa dysputa historyczno-współczesna w Rosji. Jedną z jej osi są analogie w postępowaniu Adolfa Hitlera, który w trosce o los uciskanej przez Czechosłowację mniejszości niemieckiej zagarnął Sudety i dokonał aneksji Austrii, oraz rosyjskich władz, które zagarnęły Krym w trosce o los mniejszości rosyjskiej na Ukrainie. Podobnie jak Hitler – bez jednego wystrzału (co szczególnie podkreślił prezydent Putin w orędziu z 18 marca po triumfalnej aneksji Krymu).
Za artykuł, w którym analogie te zostały rozebrane na czynniki pierwsze, pracę w prestiżowej uczelni MGIMO stracił historyk, profesor Andriej Zubow. Dlaczego? Dobre pytanie. W uzasadnieniu władze MGIMO napisały, że zwolniły profesora z paragrafu 8 punktu 81 kodeksu pracy: „dopuszczenie się przez pracownika wypełniającego funkcje wychowawcze amoralnych postępków”. Profesor wszelako nie łapał studentek za kolanka podczas egzaminów, tylko wykazał podobieństwo pomiędzy aneksją Austrii i Krymu. Czy to amoralny postępek? Widocznie wzywanie do opamiętania pośrodku uczty zwycięzców, na jakie pozwolił sobie profesor Zubow, tak się dziś w Rosji kwalifikuje.

Głos w dyskusji nad tezami Zubowa zabrał ostatnio pewien zasłużony dla Kremla politolog, Andranik Migranian. Migranian jest wieloletnim szefem nowojorskiego instytutu rosyjskiej soft power – Institut for Democracy and Cooperation (instytucji powołanej przez Putina w 2007 roku, by monitorować przestrzeganie praw człowieka w USA, a przy okazji namawiać do miłości do Rosji). W Moskwie profesor Migranian pracował w MGIMO. Poglądy na sytuację ma jednak, jak się okazało, zgoła inne niż zwolniony kolega.
W polemice z artykułem Zubowa, zamieszczonej na łamach prokremlowskiej gazety „Izwiestia” Migranian napisał m.in.: „Pokrótce zatrzymam się na niektórych fatalnych wypaczeniach, deformacjach i fałszerstwach profesora. […] Należy odróżnić Hitlera do 1939 roku i Hitlera po 1939 roku, oddzielić muchy od kotletów. Chodzi o to, że dopóki Hitler zajmował się zbieraniem ziem – i gdyby on, jak przyznaje sam Zubow, wsławił się tylko tym, że bez jednej kropli krwi zjednoczył Niemcy z Austrią, Sudety z Niemcami, Memel z Niemcami, faktycznie kończąc to, czego nie udało się dokonać Bismarckowi, więc gdyby Hitler poprzestał na tym, to pozostałby w historii swojego kraju politykiem najwyższej klasy”.

Próba usprawiedliwienia aneksji Krymu przez Rosję zaprowadziła bojownika o demokrację i współpracę między narodami na manowce – Hitler i przed 1939 rokiem miał ręce w krwi i popiele. Nie wiem, czy mocodawca pana Migraniana jest wniebowzięty z powodu takiej jakości obrony. Z drugiej strony – „Izwiestia” nie publikują przypadkowych artykułów przypadkowych autorów.

Ze strony liberalnych uczonych i komentatorów rozległy się głosy krytyczne wobec artykułu Migraniana. Dwóch deputowanych petersburskiego Zgromadzenia Parlamentarnego zwróciło się do Komitetu Śledczego z wnioskiem o wszczęcie postępowania wyjaśniającego, czy Migranian w swoim dziele nie naruszył kodeksu karnego, przewidującego ściganie za ekstremizm.

Duma Państwowa chce wprowadzić odpowiedzialność karną za „publiczną rehabilitację faszyzmu”. Wczoraj odpowiednia ustawa została przegłosowana w pierwszym czytaniu. Jedna z autorek tego doniosłego aktu Irina Jarowaja, argumentowała: taka ustawa jest niezbędna, aby „nigdy i nikt nie mógł w przestrzeni historycznej odrzucić i obalić głównego i niepodważalnego wniosku: w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i II wojny światowej ZSRR był państwem-obrońcą, że nasz naród był narodem-wyzwolicielem”. Referująca założenia ustawy Jarowaja nie potrafiła konkretnie odpowiedzieć na pytanie zadane przez deputowanego Iwana Nikitczuka z Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej: „czy będą karani ci, którzy przemilczają rolę i znaczenie głównodowodzącego Stalina i którzy przypinają Rosję do rozstrzelania polskich oficerów w Katyniu?”.
Jeżeli ustawa zostanie przyjęta w kolejnych czytaniach, podpisana przez prezydenta i wejdzie w życie, to do kodeksu karnego zostaną wniesione nowe artykuły, definiujące „rehabilitację faszyzmu”. Zawiłe sformułowanie: „negowanie faktów, ustanowionych werdyktem Międzynarodowego Trybunału Wojennego dla osądzenia i ukarania głównych zbrodniarzy wojennych europejskich krajów osi, akceptacja dla zbrodni ustanowionych w wyżej wymienionym wyroku, a także świadome i publiczne rozpowszechnianie fałszywych informacji o działalności ZSRR w czasie II wojny światowej, połączone z oskarżaniem o dokonanie zbrodni, ustanowionych wyżej wymienionym werdyktem”. Za powyższe przewidywana jest kara do 300 tysięcy rubli lub pozbawienia wolności do lat trzech. Do pięciu lat może posiedzieć osoba, która złamie zakaz, występując w mediach lub wykorzystując swoje stanowisko. Jarowaja podkreślała, że podobne akty prawne obowiązują w niektórych krajach europejskich.

Po co to wszystko? Czy to pogrzeb nauk historycznych w Rosji? Teraz już będzie można mówić i pisać wyłącznie zgodnie z linią, wyznaczoną odgórnie przez odpowiedni wydział kremlowskiej administracji? Niepokalana Armia Radziecka niosła ludom Europy pokój i wolność, a nie zniewolenie i rozpaczliwą noc nowej niewoli. Tak i tylko tak? O Katyniu już znowu nie mówimy?
To już kolejna próba ujednolicenia traktowania historii. Jakiś czas temu Dmitrij Miedwiediew, kiedy pozwolono mu posiedzieć na fotelu prezydenckim, powołał komisję, mającą na celu „przeciwdziałanie próbom falsyfikacji historii na niekorzyść interesów Rosji”. W komisji było kilku bliskich Kremlowi historyków i kilku funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Komisja miała przede wszystkim zapobiegać odmiennym interpretacjom wspólnej historii. Szczególnie w XX wieku. Szczególnie w państwach bałtyckich, na Ukrainie, na Kaukazie. Komisja z wielkim szumem rozpostarła chorągwie, a potem niezauważalnie je zwinęła i gdzieś zniknęła. Ostatnio odpowiednie gremia z entuzjazmem przyjęły natomiast jeden podręcznik historii dla szkół. Odmiennych stanów wiedzy i świadomości się nie przewiduje.

Inicjatywa Dumy świetnie pasuje do amoku, jaki szerzy się po aneksji Krymu. Pisałam kilka dni temu o porażających wynikach sondażu, badającego poziom akceptacji społecznej dla wypaczania informacji, przekazywanych przez media. Większość wyraziła aprobatę dla kłamliwego przedstawiania wydarzeń, „jeżeli służy to interesom państwa”. Skoro tylko niewielka garstka chce mieć dostęp do prawdziwych informacji o tym, co aktualnie dzieje się za oknem, to co tu mówić o chęci rzetelnego zbadania historii. Znowu w cenie są mity.
Michaił Żwaniecki mówił, że Rosja to kraj o nieodgadnionej przeszłości. Teraz można by dodać: i nieodgadnionej teraźniejszości.

Złoto Scytów

W Amsterdamie można oglądać wystawę „Krym: złoto i sekrety Morza Czarnego”. Jedna z setek, jeśli nie tysięcy czasowych wystaw na świecie, na których pokazywane są „gościnne” eksponaty, wypożyczone z innych muzeów. Czemu zatem akurat wokół tej wystawy powstał teraz taki szum? Nietrudno się domyślić: Krym.
Ponad tysiąc artefaktów z krymskich wykopalisk, należących do pięciu krymskich muzeów, wpierw pokazano w Bonn, a od 6 lutego widokiem rzadkich przedmiotów – wspaniałej biżuterii, zdobień, naczyń – mogą się cieszyć Holendrzy. Zgodnie z umową ekspozycja gościć będzie w Niderlandach do końca sierpnia. Ale już teraz wokół drogocennych znalezisk rozpętała się burza.
Troskę o los scytyjskich bransolet wykazują rosyjscy muzealnicy – szef petersburskiego Ermitażu Michaił Piotrowski czy zasłużona wieloletnia dyrektorka moskiewskiego Muzeum Sztuk Pięknych im. Puszkina Irina Antonowa. Ich zdaniem, eksponaty powinny powrócić na Krym. W podobnym duchu wypowiedział się przewodniczący Dumy Państwowej, który dodatkowo wystosował specjalne listy w tej sprawie do ministrów spraw zagranicznych i kultury Rosji. Muzealnicy z Amsterdamu na razie powstrzymują się od komentarzy, według oficjalnego komunikatu – pozostają w stałym kontakcie z Kijowem i Moskwą. W związku z aneksją Krymu przez Rosję sprawa nie jest prosta.
Kijów ma na sprawę scytyjskiej kolekcji inne spojrzenie – ukraiński rząd przekazał eksponaty pod bezpośrednią kuratelę ministerstwa kultury Ukrainy, aby zapobiec ich wywiezieniu do Rosji. Dokumenty z placówkami w Niemczech i Holandii podpisywało ministerstwo kultury Ukrainy. Jednak, jak twierdzi rosyjska specjalistka Łarisa Aleksiejewa, podmiotami porozumienia są muzea, zarówno ze strony przyjmującej, jak i delegującej wystawę. Obecnie nad problemem łamią sobie głowy holenderscy prawnicy.
Publiczna szarpanina powstała też wokół kolekcji obrazów wybitnego rosyjskiego marynisty Ajwazowskiego. Przedstawiciel ukraińskiego ministerstwa kultury oskarżył Ermitaż o zamiar wywiezienia tych obrazów do Petersburga. Informacje te zdementowała dyrektorka muzeum w Teodozji: „Wszystkie obrazy są na miejscu, Iwan Ajwazowski podarował je rodzinnemu miastu, nigdzie stąd nie wyjadą”.
Wokół złota Scytów pojawia się wiele dziwnych pogłosek, m.in. taka – rozpowszechniana przez rosyjskie media, m.in. telewizję Rossija 24 – że kolekcję scytyjskiego złota należącą do jednego z kijowskich muzeów ukraiński premier Jaceniuk zabrał ze sobą do Brukseli (w innej wersji – do Waszyngtonu), by zdeponować ją jako wadium za obiecane kredyty MFW. Plotki zdementowano. Ale emocje kipią nadal.
Kuratorka wystawy Walentina Mordwincewa na pytanie dziennikarki „Moskiewskiego Komsomolca”, czy krymskie artefakty mogą powrócić na półwysep z pominięciem ukraińskich granic, odpowiada: „Możemy tylko mieć nadzieję, że eksponaty wrócą do muzeów, z których pochodzą. Wystawę będzie transportować firma, która wiozła ją do Niemiec i Holandii. Trasa prowadzi przez Kijów. […] Trzeba brać pod uwagę, że kraje Europy i USA nie uznały wyników referendum – Zachód nadal uważa Krym za część Ukrainy. […] Eksponaty powinny być dostarczone do Kijowa, a stamtąd spokojnie być odprawione na Krym. Chociaż wszyscy rozumieją, że powód, by je zatrzymać, jest. Dokumenty dotyczące wywiezienia wystawy za granicę załatwiało ministerstwo kultury Ukrainy, którego już nie ma. Nowe ministerstwo nie ma żadnego odniesienia do tej wystawy”. Jednym słowem, muzealnicy – podobnie jak Kreml – nie uznają nowych władz w Kijowie, z resortem kultury włącznie.
Złoto Scytów i ich zgrabne amfory to jeden z maleńkich problemów w oceanie sporów o własność na całym Krymie. Poczynając od przynależności samego półwyspu, który Rosja z pogwałceniem prawa międzynarodowego uznała za swoje terytorium.