Archiwa tagu: Putin

Bezbłędny rycerz

Dziennikarze zgromadzeni wczoraj na wielkiej konferencji prasowej Władimira Putina zadali kilkadziesiąt pytań – od bulwersującego w ostatnich dniach opinię publiczną „anty-aktu Magnitskiego”, czyli ustawy zabraniającej adopcji rosyjskich sierot przez obywateli USA, poprzez wędkowanie w Astrachaniu czy hodowlę zwierząt rzeźnych w Mordwie po sytuację w Syrii i Libii. Konferencja trwała cztery i pół godziny. Pytania o zdrowie prezydenta można było nie zadawać (choć i takie padło) – wytrzymać tak długie nabożeństwo może tylko zdrowy człowiek.
Trzeba powiedzieć, że konferencja nie sprawiała wrażenia seansu wielkiej miłości dziennikarskiego stanu do przywódcy, jeśli nie liczyć kilkorga egzaltowanych dam i kawalerów, na ogół z regionalnych mediów – ci, owszem, utrzymali się w najlepszych tradycjach wazeliniarstwa. Wielu dziennikarzy zadało jednak pytania niewygodne i trudne. Putin na każde pytanie coś odpowiadał – czasem z sensem, czasem uciekał gdzieś w bok od istoty sprawy. A czasem zapalał się, wybuchał i przechodził na „fienię”. Dostało się np. Bogu ducha winnej dziennikarce, która pytała o bezpośrednie wybory gubernatorów: „Niech mnie pani uważnie posłucha i proszę więcej do tego pytania nie wracać. Tylko uważnie proszę posłuchać, co powiem. Posłuchajcie chociaż jeden raz: jesteśmy za i ja osobiście jestem za bezpośrednimi wyborami gubernatorów”. Skąd te nerwy? Prezydent do tej pory mgliście zahaczył temat w swoim orędziu przed Zgromadzeniem Parlamentarnym – że trzeba pomyśleć, że trzeba się zastanowić. A teraz zmył głowę dziennikarce, że mu dziurę w brzuchu boruje, a przecież on jest osobiście za. No, dobrze.
Pytaniem, które nieodmiennie podnosiło ciśnieniu Putinowi na podobnych imprezach, było pytanie o Michaiła Chodorkowskiego. I tym razem było emocjonalnie: Putin z żarem wypierał się jakiegokolwiek wpływania na sąd wymierzający karę Chodorkowskiemu.
Ale najwięcej emocji towarzyszyło pytaniom dotyczącym „ustawy podleców”, jak rosyjski Internet ochrzcił odpowiedź deputowanych Dumy Państwowej na akt Magnitskiego. Z wypowiedzi Putina wynikało, że amerykańską ustawę odebrał on jako policzek, że poczuł się upokorzony tym, że Ameryka śmie mu wymachiwać przed nosem jakimś tam Magnitskim, podczas gdy sama bije Murzynów, więźniów Guantanamo i nie dba o adoptowane rosyjskie dzieci (choć większość z tych, którzy adoptowali dzieci w USA, to „porządni ludzie”, przyznał). Wedle określenia Aleksandra Golca, teraz „strana Pindosja” [„pindos” to w niezbyt literackim rosyjskim pogardliwe określenie Amerykanina] powinna dostać za swoje i nie ma mowy o zmiękczeniu stanowiska w tej sprawie. Putin jest wyraźnie rozczarowany Stanami Zjednoczonymi. O resecie już dawno zapomniano.
Diabeł tkwi w szczegółach. I tutaj pan prezydent lekcje odrobił po łebkach. Jego argumenty nie brzmiały przekonująco (nie tylko w tej sprawie zresztą; Tatiana Stanowaja zauważyła, że w wielu momentach zadający pytanie był bardziej przekonujący niż pogubiony miejscami prezydent – to coś nowego, przecież te konferencje miały służyć zawsze wzmocnieniu wizerunku lidera, który panuje nad wszystkim, co się dzieje w kraju; tym razem to się nie udało).
Władimir Abarinow, znający i rosyjskie, i amerykańskie realia, w internetowych „Graniach” kilka istotnych szczegółów z argumentacji prezydenta dotyczącej sprawy Magnitskiego i odpowiedzi Dumy Państwowej wziął pod światło.
„Putin: Kiedy w stosunku do adoptowanych rosyjskich dzieci popełniane jest przestępstwo, amerykańska Temida najczęściej w ogóle nie reaguje i zwalnia od odpowiedzialności karnej ludzi, którzy dopuścili się przestępstwa wobec dziecka”.
„To nie tak – pisze Abarinow. – Prawie wszyscy dostali realne wyroki. Po prostu czasem zdarza się, że oskarżenie okazuje się niewystarczająco dobrze przygotowane [jak rozumiem, chodzi o to, że słabo przygotowany jest materiał dowodowy]. Tak właśnie było w sprawie małego Dimy Jakowlewa. Winny śmierci ojciec nie został uniewinniony i nie został zwolniony od odpowiedzialności. Ale pani prokurator, która liczyła na zawarcie ugody przed rozprawą i dlatego nie przygotowała się do procesu, nie potrafiła przedstawić odpowiednich argumentów”.
„Putin: „Rosyjskich przedstawicieli faktycznie nie dopuszczają, nawet w charakterze obserwatorów, na te procesy. Pan uważa, że to normalne? Co jest normalnego w tym, że pana upokarzają? Podoba się to panu? Jest pan sado-masochistą czy co?”.
Abarinow: „Rozprawy są w amerykańskich sądach otwarte dla publiczności, w tym również dla przedstawicieli rosyjskich władz. Aby brać udział w procesie, trzeba mieć licencję adwokata odpowiedniego stanu. Śledzę każdy taki proces i nie natrafiłem na informację, że adwokat reprezentujący interesy władz FR, nie został dopuszczony do działań procesowych”.
Putin: „Niedawno zawarliśmy z Departamentem Stanu umowę, jak mają postępować przedstawiciele Rosji w razie powstania takich kryzysowych czy konfliktowych sytuacji. A co się okazało w praktyce? W praktyce okazało się, że ta sfera odnosi się do prawodawstwa stanowego. I kiedy nasi przychodzą, żeby spełnić swoje obowiązki w ramach tej umowy, to im mówią – to nie jest sprawa władz federalnych, a stanowych. Idźcie do Departamentu Stanu. Po co nam taka umowa. „Duroczku wkluczili” i tyle”. [Duroczku wkluczit’ to znaczy udawać, że się nie rozumie pytania, chachmęcić].
Abarinow: „To wy wkluczili duroczku. Podpisując umowę, trzeba było zwrócić uwagę na to, że kwestie opieki i adopcji należą do jurysdykcji stanowej. Czy w rosyjskim MSZ nie ma ani jednego eksperta, który wie, że Departament Stanu nie może niczego nakazać władzom stanowym? Jeśli tak, to takie MSZ należy wywalić na śmietnik. I jeszcze słowo o więźniach Guantanamo, które wedle słów Putina, są gnębieni w średniowiecznych kajdanach. Prezydent Rosji nie jest jeszcze stary, ale już niektórych rzeczy nie pamięta. Pozwolę sobie więc mu przypomnieć: kiedy amerykańscy śledczy nie dopatrzyli się znamion przestępstwa w czynach rosyjskich talibów i wszczęto procedurę ich deportacji do Rosji, to do ostatniego tchu i oni sami, i ich krewni walczyli o to, żeby nie odsyłać ich do Rosji. Jeden z nich pisał do matki, że warunki w więzieniu Guantanamo są lepsze niż w rosyjskim sanatorium. A kiedy do deportacji mimo wszystko doszło, to w ojczyźnie zostali oni oskarżeni z art. 322 i 359 (nielegalne przekroczenie granicy, najemnictwo) i wysłani bynajmniej nie do sanatorium”.
Dziennikarka z „Nowej Gaziety” powiedziała, że na stronie internetowej gazety zbierano podpisy przeciwko „ustawie Dimy Jakowlewa”, zebrano 100 tys. podpisów. „Proszę to wziąć pod uwagę” – powiedziała. I zadała pytanie: czy w czasie tych lat, które Putin spędził na najwyższym urzędzie, przypomina on sobie jakieś błędy czy chciałby z czegoś się wycofać, coś naprawić, coś zmienić. Prezydent chwilę się zamyślił, a potem odparł, że choć w pewnych sferach zdarzyły się niedociągnięcia, to błędów nie popełnił.
I jeszcze jeden cytat na koniec: „Wcześniej czy później odejdę z urzędu [prezydenta], podobnie jak odszedłem cztery lata temu”.

Stosowana numerologia prezydenta Putina

Dwunastego dwunastego dwunastego o godzinie dwunastej (czyżby kremlowscy inżynierowie dusz tak mocno wierzyli w numerologię?) prezydent Putin wygłosił wystąpienie przed znudzonym obliczem deputowanych Dumy Państwowej i Rady Federacji, członków rządu byłego partnera z tandemu, Dmitrija Miedwiediewa, przedstawicielami najważniejszych wyznań, władzy sądowniczej i organów ścigania. Jego wystąpienie trwało dłużej niż dwanaście minut. Prezydent przemawiał półtorej godziny na stojąco, opierając się tylko ramieniem o trybunę (japońscy sceptycy posyłający kilka dni temu w świat informacje o nadszarpniętym zdrowiu Putina niech się teraz spalą ze wstydu). O czym przemawiał?
Jeden z internautów komentujących wystąpienie przypomniał tekst niezrównanego Michaiła Żwanieckiego: „U nas będzie lepiej, mimo że dzieje się coraz gorzej. Znowu nasze dziś nie daje żadnych nadziei. Tylko – jutro. Tylko łącząc przeszłość i przyszłość i wykreślając w diabły naszą teraźniejszość, można znów żyć i pracować”.
Coś z tego ducha było w wystąpieniu prezydenta. Słuchacze uśpieni miarowym przemówieniem wygłaszanym miarowym głosem, ożywili się tylko w jednym momencie: kiedy Putin wyznaczył reguły gry dotyczące siedzących w sali. Zgodnie z tymi regułami urzędnicy nie powinni trzymać pieniędzy w zagranicznych bankach; jeśli chodzi o nieruchomości za granicą, to proszę bardzo, ale trzeba się przed fiskusem i społeczeństwem wyspowiadać, skąd się miało na ten zakup forsę; jak się jest bogatym człowiekiem, to trzeba płacić „podatek od luksusu”; prześwietlenie będzie dotyczyć nie tylko samych deputowanych/ministrów/wysokich urzędników, ale także członków ich rodzin. Obudzona sala zaklaskała. „Nie spieszcie się z oklaskami, może to, co powiem, wielu się nie spodoba”. Spodobać to się pewnie nie spodobało, bo oznacza jednak lekki wstrząs fundamentów „służby ojczyźnie”. Dotychczasowa praktyka była taka, że z wysokiej trybuny spływały jeden po drugim postulaty słuszne jak nie wiem co, a potem przychodziła praktyka życia, splot różnych interesów i niemożności i wszystko się hamowało, i się okazywało, że – jak u Żwanieckiego – „u nas będzie lepiej, mimo że dzieje się coraz gorzej”. W kolejnych orędziach padały w przestrzeń ważkie zadania, a proza urzędniczego życia zamieniała odlane w granicie słowa prezydenta w pustostan. W efekcie w następnym orędziu prezydent znowu mówił o tym samym. Czy tak będzie i tym razem? Czy Putinowi uda się okiełznać swoich wiernych acz rozbestwionych ludzi? Zamówienie społeczne na zmiany zostało zgłoszone.
Sali podobało się jeszcze, kiedy Putin mówił o odrodzeniu tradycji i duchowości czy o przywróceniu pułków Siemionowskiego i Prieobrażeńskiego – pułków okrytych sławą. Obiecywał poprawę poziomu życia prostych obywateli. Ważna była myśl o dążeniu rządzących do podniesienia wynagrodzeń i poziomu życia prowincjonalnej inteligencji (Putin nazwał tę grupę „klasą kreatywną” – świadomie używając terminu, którym określano stołeczną inteligencję protestującą na ulicach Moskwy). Komentatorzy politolodzy zwrócili jeszcze uwagę na zapowiedź ewentualnego przywrócenia mieszanej ordynacji wyborczej i potraktowali to jako odpowiedź na niezadowolenie społeczne wywołane monopolem jednej partii.
Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to prezydent zaznaczył, że „Rosja powinna pomnożyć swoją geopolityczną wagę”. Przypomniał, że nie może być rosyjskim politykiem ktoś, kto bierze pieniądze z zagranicy.
Czy wygłoszone dziś orędzie wyjaśniło, jaki będzie „kurs Putina” na najbliższe lata? Nie odniosłam takiego wrażenia – Putin nie sformułował jasno kierunku swojej polityki ani nie zakreślił nawet ogólnych ram nowej umowy społecznej, skoro stara niepisana umowa (władza nie wtrąca się w prywatne życie obywateli, obywatele nie wtrącają się w politykę i nie kontrolują władzy) jeszcze w zeszłym roku okazała się nieaktualna. Zapowiedź przywołania do porządku rozpasanej elity politycznej i nastawienie na enigmatyczne odradzanie rosyjskiej duchowości to trochę za mało. Putin odwołał się do napisanych w trakcie kampanii wyborczej artykułów o wszystkich złożonych aspektach życia kraju, że niby tam już wszystko zostało wyłożone i nie ma się co powtarzać. Ale trudno było uwolnić się od poczucia, że Putin się powtarza, że wiele z tego, co znowu obiecywał, obiecywał już dawniej – magiczne dwanaście lat temu, kiedy został prezydentem po raz pierwszy.

Łzy korupcji

Była minister rolnictwa, rudowłosy anioł agrotechniki Jelena Skrynnik ocierała przed kamerą perlące się obficie łzy. W wywiadzie dla telewizji REN starała się wytłumaczyć, że nie ukradła 39 mld rubli „przekręconych” przez firmę Agroleasing. A takie zarzuty padły kilka dni wcześniej pod jej adresem w programie państwowej stacji Rossija-1, która jest posłuszna odgórnej woli i sama z siebie takich ataków nie przeprowadza.
Jeszcze nie przebrzmiały fanfary pod sypialnią ministra obrony Sierdiukowa, odwołanego za dopuszczenie do malwersacji przy prywatyzowaniu mienia wojskowego, a już wyciągnięto na wierzch wielomilionowe przewały przy budowie obiektów na październikowy szczyt APEC we Władywostoku. Zaraz potem wybuchł skandal związany z programem GLONASS (w założeniu alternatywy dla GPS). A teraz kolejna afera i konkretne zarzuty pod adresem byłej pani minister, według jej słów, dziś tylko właścicielki skromnej nieruchomości we Francji (w programie TV Rossija-1 opowiedziano, że pani Skrynnik włada luksusową kliniką w Szwajcarii i pokaźną rezydencją „na Łazurkie”, czyli Lazurowym Wybrzeżu). Jedna za drugą jak króliki z cylindra wyciągane są afery na grube pieniądze, w które zamieszane są osoby z drugiego, trzeciego, a teraz to już nawet pierwszego szeregu „grupy trzymającej władzę”.
Co się dzieje? Czy oto na oczach zdumionej publiczności następuje przełamanie dotychczasowej niepisanej umowy wewnątrz elit rządzących, która brzmiała: „możliwość zarabiania w zamian za lojalność”. Publiczna chłosta groziła za nielojalność, ale nie za korupcję. Wcześniej spory pomiędzy poszczególnymi klanami dworskiej kamaryli załatwiano „pod dywanem”, jeśli coś nawet wydostało się na zewnątrz, to zaraz było przyklepywane i tuszowane, a teraz aż strach otworzyć lodówkę, żeby się nie okazało, że tam też siedzi skorumpowany i umoczony urzędnik wysokiego szczebla.
Czy jest odgórne przyzwolenie na „moczenie” przeciwników wewnątrz elity? Odgórne, czyli samego Putina? Jedni twierdzą, że tak, że to teraz taki nowy sposób regulowania stosunków w elicie i jednocześnie igrzyska dla ludu, rzucenie na pożarcie kilku ofiar, co miałoby w założeniu podnieść spadający ranking przywódcy – sprawiedliwego cara stojącego ponad nieuczciwymi bojarami. Inni utrzymują jednak, że nastąpiła teraz taka chwila, kiedy – jak w filmie „Piknik pod Wiszącą Skałą” – coś się dzieje, ale nie wiadomo co, wszyscy zastygli, czas stanął w miejscu. Zastygł i Putin, który nie reaguje, bo jeszcze nie zdecydował, co z tym fantem robić. Obserwuje i wyciąga wnioski. Ale ta chwila trwa wyjątkowo długo. W związku z tym jeszcze inni uznali, że to świadectwo końca Putina, tak słabego, że niemogącego już sprawować dotychczasowej roli arbitra. Do tego jeszcze dochodzą spekulacje o jego niezbyt dobrym stanie zdrowia.
Dyrektor moskiewskiego Centrum Technologii Politycznych Iwan Bunin rozwija wątek: „Pion władzy, zbudowany przez pierwsze dwie kadencje Putina, w okresie prezydentury Miedwiediewa osłabł. I to osłabł na tyle, że po powrocie na fotel prezydencki Putin nie odbudował go w pełni. Ludzie z najbliższego kręgu Putina prowadzą między sobą ostrą walkę. I oskarżanie się o korupcję jest w tych wojnach bardzo ważnym narzędziem. Putin najwyraźniej przyzwala na to. Kiedyś nie przyzwalał, a teraz przyzwala. Co prawda nie pozwolił zjeść do końca Sierdiukowa – powiedział, że to jednak nie 1937 rok. Putin chciałby znowu przywołać do porządku elitę, która zaczęła chodzić na boki, podporządkować ją sobie i zmusić do rezygnacji ze schematów korupcyjnych, do których ci ludzie są przyzwyczajeni. Ale żeby operacja się udała, trzeba mieć w zanadrzu drugą elitę, która nie jest do cna przejedzona rdzą korupcji. Ale innej elity Putin nie ma. […] Putin mógłby się oprzeć na masach, ale on się na nich opierać nie lubi, dlatego że ich nie szanuje. Ponadto jego ranking nie jest dziś wysoki. Nowa elita mogłaby wyjść z placu Błotnego, ale dla Putina to psychologicznie bariera nie do pokonania [dla ludzi z placu Błotnego chyba też nie, skoro protestowali z hasłem „Rosja bez Putina” na ustach – AŁ]. Dla niego lojalność jest ważniejsza niż efektywność. Dlatego zapewne pozostanie przy starej skorumpowanej elicie i od czasu do czasu pozwoli kogoś złapać za rękę”.
Ale czy taki system ma szansę długo się utrzymać? Moskiewskie wróble nie od dziś ćwierkają, że przestraszone widmem „rozkułaczania” elity, niepewne jutra, pozbawione dotychczasowych gwarancji bezpieczeństwa biznesu w zamian za lojalność, już intensywnie rozglądają się za nowym gwarantem. Z drugiej jednak strony tych kilka spraw, które zostały wyciągnięte na światło dzienne, to mała kropelka w oceanie skorumpowanego systemu, kropelka, która medialne wygląda atrakcyjnie i brzmi głośno na cały kraj – ale przecież reszta oceanu pozostała nietknięta. Nikt na przykład nie wskazał palcem na korupcyjny raj związany z budową obiektów olimpijskich na Soczi’2014 – to na razie teren zastrzeżony. Nikt też na razie nie atakuje ministrów i innych ważnych ludzi w branży paliwowej. „Putin wyrzuca część balastu – mówi niedawny kremlowski guru inżynierów dusz Gleb Pawłowski. – Ci ludzie, którzy przegrywają walkę klanów, będą musieli odejść”. A Putin musi zostać. Przynajmniej na razie.

Nos Pinokia

Od kilku dni z uwagą przyglądam się nosowi prezydenta Putina – czy nie rośnie po tym, jak Władimir Władimirowicz publicznie zełgał, kontrując kanclerz Merkel w sprawie Pussy Riot. Ale po kolei.
W Moskwie, w ociekających złotem salach Kremla odbyły się pod koniec ubiegłego tygodnia kolejne rosyjsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe (konsultacje noszą nazwę „Dialog petersburski”). Przed i w trakcie było trochę nerwowo. W Niemczech toczyła się ożywiona dyskusja, czy w związku z obserwowanym w Rosji pogarszaniem się sytuacji w dziedzinie praw człowieka, swobód obywatelskich i ograniczaniem działalności opozycji należy podtrzymywać przyjazne relacje i rozwijać współpracę gospodarczą. Dyskusja toczyła się nie tylko w mediach, ale także w parlamencie (Bundestag przyjął dość ostrą rezolucję krytykującą „przykręcanie śruby” i wysokie wyroki w procesie Pussy Riot). Z grubsza można podzielić niemieckie głosy na dwie grupy: zwolenników dialogu mimo wszystko (choć niemiecka polityka „cywilizowania” i „demokratyzacji” Rosji poprzez bliskie obcowanie ponosi fiasko) oraz przeciwników zbliżenia (bo niemiecka polityka „cywilizowania” i „demokratyzacji” Rosji poprzez bliskie obcowanie ponosi fiasko).
Kanclerz Merkel poszła środkiem, pomiędzy tymi dwiema falami: napomniała łagodnie prezydenta, że męczy nieroztropne punkowe panienki i skazuje je na realne łagry, ale jednocześnie patronowała zawieranym kolejnym umowom gospodarczym na grube miliardy. Podczas konferencji prasowej doszło do wspomnianej na wstępie wymiany zdań, które kazały przetrzeć uszy i oczy. Angela Merkel powiedziała, że w Niemczech takie wystąpienie jak punk-piosenka Pussy Riot w cerkwi co najwyżej wywołałoby dyskusję, ale na pewno nie pociągnęłoby za sobą wyroku dwóch lat pozbawienia wolności w kolonii karnej. Prezydent najwyraźniej tylko na to czekał i ściął panią kanclerz emocjonalną tyradą o tym, jak to jedna z uczestniczek Pussy Riot kilka lat temu powiesiła „kukłę Żyda” w supermarkecie, co miało wyrażać jej antysemickie nastawienie. „Nie możemy popierać osób, głoszących antysemityzm” – dobił z błyskiem w oku panią kanclerz, która na antysemickie dictum nie znalazła odpowiedzi. Za panią kanclerz dopytała niemiecka dziennikarka. I prezydent powtórzył: „Nie sądzę, żeby współczesne Niemcy miały wspierać antysemityzm. Czegoś takiego w Niemczech nigdy nie było” – dodał. Rzecz w tym, że Putin wyszedł zwycięsko z tej wymiany zdań dzięki temu, że uciekł się do kłamstwa. Posłanka Bundestagu z partii Zielonych, pani Marieluise Beck wyraziła niebotyczne zdziwienie: „Nie mogę uwierzyć, że rosyjski prezydent publicznie nakłamał kanclerz Niemiec w żywe oczy”.
Wyszło z tym wykładem prezydenta jak w starym dowcipie o Radiu Erewań: „Czy to prawda, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają za darmo samochody? Tak, prawda, ale nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, i nie na placu Czerwonym, a na placu Rewolucji, nie samochody, a rowery i nie rozdają, a kradną”.
Bo w rzeczy samej jedna z uczestniczek Pussy Riot brała udział w performansie w supermarkecie, ale nie wieszała żadnej kukły, tym bardziej „kukły Żyda”. Akcja art-grupy Wojna (tej, która namalowała fallusa na zwodzonym moście w Petersburgu pod miejscową siedzibą Federalnej Służby Bezpieczeństwa) w supermarkecie polegała na sfingowanym „powieszeniu” żywych ludzi, symbolizujących pogardzane mniejszości, których prawa są łamane. Akcja miała na celu protest przeciwko uciskaniu mniejszości i w najmniejszym stopniu nie miała wydźwięku antysemickiego. Po co i dlaczego prezydent ucieka się do takich brzydkich tricków? W komentarzach powtarzają się różne przypuszczenia (bo oczywiście natychmiast w rosyjskich portalach internetowych i w niemieckich mediach wyciągnięto ten, powiedzmy, lapsus prezydenta Putina): albo prezydent „nie ogarnia”, wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele, albo doradcy wsadzili go na minę (czy celowo, czy bezwiednie – nie wiadomo), albo wszystko było przemyślane.
Tak czy inaczej, to była jedyna kontrowersja, którą zaprezentowano na zewnątrz, poza tym atmosfera była sztywna jak pal Azji, ale wszyscy bardzo starali się być oficjalnie mili. Padły na przykład takie pełne atencji słowa prezydenta, jak: „pani kanclerz jest dla nas wzorcem Niemca”. W ostatnim wydaniu Studia Wschód Maria Przełomiec zwróciła uwagę, że prezydent Putin siedział podczas rozmowy z panią kanclerz w niedbałej pozie. Czy niedbałą pozą wyraża się szacunek do rozmówcy? Prezydent Putin często siedzi podczas oficjalnych spotkań nieelegancko rozparty w fotelu (podobno doradcy tak mu poradzili, to taki quasi-wielkopański body language). Niektórzy komentatorzy zwrócili jednak uwagę bardziej na to, że konferencja prasowa, która zwykle odbywa się na stojąco, tym razem odbyła się na siedząco. Znowu powróciła kwestia niezbyt dobrej kondycji prezydenckiego kręgosłupa. Prezydent w ramach ocieplania atmosfery błysnął też inwencją, jeśli chodzi o możliwości zaprezentowania wzajemnego zaufania: Rosja i Niemcy miałyby się podczas Mundialu wymienić drużynami narodowymi. Wyobrażam sobie, że zwłaszcza Niemcy świetnie by na tym wyszli.

Muskuły za 2,5 bln rubelków rocznie

 

Podczas tegorocznych prezydenckich wakacji Władimir Władimirowicz defilował po Ałtaju z nagim torsem, prezentując lekko przywiędłą, ale ciągle jeszcze foremną muskulaturę dżudoki. Na rosyjskich forach internetowych zachwytom nad seksapilem głowy państwa nie było końca. Podczas wczorajszego rytualnego spotkania z wyższymi hierarchami wojskowymi prezydent skrytykował te kraje NATO, które „grają muskułami w pobliżu granic Rosji”. Czyżby Putin obawiał się, że muskuły sąsiadów przyćmią jego muskulaturę? Aby do tego nie dopuścić, Rosja przeznacza coraz więcej pieniędzy na zbrojenia. W budżecie przewidzianym na trzy najbliższe lata w rubryce siły zbrojne figuruje kwota 7,5 bln rubli (kurs dolara wynosił dziś w Moskwie 24 ruble za 1 USD), z każdym rokiem kwoty na obronność będą krocząco rosnąć, stopniowo zwiększać się będą też zamówienia państwowe na uzbrojenie. Władze zapowiadają podniesienie wydatków na rozwijanie sił jądrowych.

Widocznie te wskaźniki i dane poprawiają humor prezydentowi Putinowi, bo wczoraj z trybuny grzmiał, że Rosja odpowie adekwatnie na bezczelność natowskich sąsiadów – lada moment wyjdzie z traktatu CFE, a ponadto utrzyma dyżur bojowy lotnictwa strategicznego i współpracę wojskową z Chinami w ramach Szanghajskiej Organizacji Współpracy.

Kiedy jednak zszedł z tych wysokich koturnów na ziemię, nie było już tak optymistycznie. Najpierw pochylił się nad losem bezdomnych wojskowych, którym państwo ciągle nie może zbudować mieszkań („musimy wybudować mieszkania godne rosyjskich oficerów”, oni nie mogą dłużej mieszkać „w tych śmierdzących norach”), a potem malowniczo przeczołgał na oczach całej generalicji i admiralicji pewnego generała odpowiedzialnego za niedobudowanie jednego szpitala wojskowego na 105 łóżek. Potem prezydent zamknął się w ścisłym gronie najwyższych stopniem na tajną naradę. Nie wiadomo, o czym rozmawiali – o czasach pokoju, jakże niełatwych dla wojska czy o planach wojny przeciwko sąsiedzkiej muskulaturze.