Archiwa tagu: Władimir Putin

Pięćdziesiąta pierwsza twarz Greya

24 lutego. Apokaliptycznym scenariuszem nazwał prezydent Putin we wczorajszym wywiadzie telewizyjnym możliwość wojny między Rosją a Ukrainą. „Mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie” – dodał. Czym w takim razie jest udział żołnierzy i sprzętu armii rosyjskiej w walkach na wschodzie Ukrainy? Serwilistyczny dziennikarz, ma się rozumieć, nie zadał takiego kłopotliwego pytania, więc Władimir Władimirowicz nie odpowiedział. Putin już dawno opuścił przyłbicę i nie zamierza jej podnosić. Skoro blef i machlojka pozostają tak skutecznymi narzędziami prowadzenia polityki, to po co występować z podniesioną przyłbicą. A przy okazji pod przyłbicą można ukryć stale rosnący nos Pinokia.

Jeden z uczestników okazałego wiecu zorganizowanego w sobotę przez ruch Antymajdan (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/01/16/wszystkie-barwy-antymajdanu/) trzymał plakacik z napisem „Putin – książę pokoju”. Wyobrażony na plakacie błękitny gołąbek niosący w dzióbku gałązkę oliwną faktycznie do złudzenia przypomina prezydenta Rosji, łatwo się pomylić.

Gołębie serce prezydent pokazuje również w walce z Nadiją Sawczenko, ukraińską pilotką, więzioną w Moskwie. Latem ubiegłego roku jako ochotnik batalionu Ajdar Sawczenko brała udział w walkach w okolicach Gorłówki. Została pojmana przez separatystów, a następnie wywieziona do Rosji (władze rosyjskie twierdzą, że sama przekroczyła granicę ukraińsko-rosyjską; strona ukraińska przypuszcza, że w jej uprowadzeniu brały udział rosyjskie służby specjalne). Postawiono jej zarzut przyczynienia się do śmierci rosyjskich dziennikarzy poprzez telefoniczne nakierowanie na nich artylerii. Z ramienia partii Batkiwszczyna wystartowała w wyborach do parlamentu Ukrainy (na wniosek Julii Tymoszenko była numerem jeden na liście), zdobyła mandat deputowanego, jej nazwisko figuruje w składzie stałej delegacji Ukrainy w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy.

15 grudnia 2014 roku Sawczenko ogłosiła głodówkę, protestując przeciwko bezprawnemu przywiezieniu jej na terytorium Rosji i przetrzymywaniu w rosyjskim areszcie. Trzy dni później prezydent Putin podczas konferencji prasowej na pytanie ukraińskiego dziennikarza o los Sawczenko odpowiedział: „Według danych naszych organów ścigania, Sawczenko kierowała ogniem. Jeśli się okaże, że jest winna, że faktycznie brała udział w tym zabójstwie [dziennikarzy], spodziewam się, że rosyjski sąd wyda odpowiednie orzeczenie, a ona będzie odbywać karę zgodnie z postanowieniem sądu”. W przeddzień prezydenckiej konferencji własną zorganizowali adwokaci Sawczenko, którzy zaprezentowali dokumenty Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Wynika z nich, że na godzinę przed inkryminowanym ostrzałem Nadija znajdowała się już w niewoli u sił Ługańskiej Republiki Ludowej. Dwa tygodnie temu były dowódca batalionu Ajdar powiedział, że to on kierował artylerią, a Sawczenko nie miała z tym nic wspólnego.

Strona ukraińska podkreśla, że wszelkie przestępstwa popełnione na terytorium Ukrainy należą do jurysdykcji Ukrainy, a zatem Sawczenko może stanąć jedynie przed ukraińskim sądem, a nie rosyjskim. Rosyjscy prawnicy powołują się na przepis, zgodnie z którym sprawcę przestępstwa przeciwko interesom lub obywatelom Federacji Rosyjskiej można sądzić w Rosji, nawet jeśli przestępstwo zostało popełnione poza granicami kraju.

Sprawa uwolnienia Sawczenko była tematem rozmów w Mińsku dwa tygodnie temu. Petro Poroszenko początkowo dawał nadzieję na to, że Nadija wyjdzie na wolność. Nadzieje szybko rozwiał rzecznik prasowy Putina: „Sprawa Sawczenko jako taka nie była przedmiotem rozmów. Owszem, strona ukraińska o tym wspominała, ale prezydent Putin powtórzył […], że stopień winy czy niewinności w odniesieniu do Sawczenko określi sąd”.

Dziś mija 74. dzień głodówki.

Na stronie internetowej „Nowej Gaziety” zbierano podpisy pod petycją w sprawie uwolnienia Sawczenko. Dzisiaj dokument złożono w kancelarii prezydenta. Dziennikarka Zoja Swietowa napisała: „O godzinie 13.30 odnieśliśmy tekst petycji podpisany przez 11 509 osób do kancelarii prezydenta. Dziewczyna w okienku, która przyjmuje listy do prezydenta, była surowa. Numeru nie nadano, dostaliśmy spis telefonów, możemy tam dzwonić, by dowiadywać się, jaki numer nadano naszej petycji. Ciekawe, kiedy ktoś przeczyta nasz list i pozna nazwiska ludzi, którzy go podpisali. Czy Nadija Sawczenko nadal będzie głodować? Czy będzie jeszcze żyć? Czy może będzie już na wolności? […] Ci, którzy nie podpisują listów do Putina, uważają, że takie pisanie jest bez sensu. Bo czy jest sens apelować do władz o miłosierdzie, skoro władza o miłosierdziu zapomniała. […] Konstytucja daje prezydentowi prawo łaski. Przypomnieliśmy mu o tym. To wszystko. Jeśli nas nie usłyszy, to też jego prawo. A Nadija Sawczenko może umrzeć. O tym też mu napisaliśmy”.

W 2014 roku prezydent Putin dwukrotnie skorzystał z prawa łaski, w 2013 podpisał pięć dekretów o ułaskawieniu, wśród zwolnionych z więzienia był eksszef Jukosu Michaił Chodorkowski.

Czeczeński scenariusz dla Donbasu

3 lutego. Nie tylko twarzowe zdjęcia z koalą w objęciach stanowiły cel wyjazdu Władimira Putina do Australii na szczyt G20 jesienią ubiegłego roku. Okazało się, że rosyjski prezydent pojechał tam z konkretnym planem dotyczącym uregulowania konfliktu wywołanego przez niego samego na wschodzie Ukrainy. Jak ujawnił dziś „Financial Times”, Angela Merkel została w Brisbane uraczona przez Putina „czeczeńskim scenariuszem”. Zgodnie z tym planem, Noworosja miałaby pozostać jako autonomia w składzie Ukrainy i zostać odbudowana przez Kijów ze zniszczeń wojennych. Na podobieństwo sytuacji w Czeczenii, która została zrujnowana przez wojska federalne [na przełomie lat 90. i 2000., notabene na rozkaz wschodzącej gwiazdy rosyjskiej polityki, podpułkownika Putina], a potem zalana [przez tegoż pułkownika] strumieniem pieniędzy spływających na mężny tors i w otwarty trzos Ramzana Kadyrowa. Autorzy materiału w „Financial Times” twierdzą, że Putin w Australii starał się przekonać swoich rozmówców, że najlepszy plan to skłonić ukraińskie władze, by wobec samozwańczych republik prowadziły taką samą politykę, jak Moskwa wobec Czeczenii: by im słono płaciły za lojalność. „Dla byłego oficera KGB taki sposób mógł być logiczny, ale dla córki wschodnioniemieckiego pastora przywiązanej do idei sprawiedliwości to było nie do zaakceptowania” – pisze „Financial Times”.

Nie wiadomo, o czym rozmawiali przez cztery godziny pani kanclerz i pan prezydent w Australii, trudno zweryfikować przecieki „Financial Times”. Ale patrząc na to, co dalej się działo na linii Moskwa-Berlin, można spostrzec, że to był punkt zwrotny. Angela Merkel była po rozmowie z Putinem zszokowana, przestała „kupować” jego narrację i przymykać oko na to, że Moskwa podsyca konflikt w Donbasie. „To było ostatnie osobiste spotkanie Putina i Merkel. Kanclerz, regularnie zwracająca się do Putina z prośbą o to, by wywarł wpływ na separatystów, by zaprzestali walki zbrojnej w Donbasie, oskarżyła Rosję o wykorzystywanie zamrożonych konfliktów do destabilizacji sytuacji w krajach obszaru postradzieckiego, starających się o zbliżenie z Unią Europejską” – napisał w komentarzu portal „Slon”.

Na wschodzie Ukrainy znowu rozgorzała gorąca wojna. Kreml nie zrezygnował z planu uzyskania wpływu politycznego na Kijów. Zdestabilizowany Donbas to doskonały sposób na destabilizowanie całej Ukrainy. Rosja od września ubiegłego roku (od podpisania porozumień mińskich) wzmocniła siły separatystów, parę dni temu do obwodów ługańskiego i donieckiego wjechał kolejny „konwój humanitarny”, mnożą się doniesienia o przerzucaniu z terytorium Rosji „urlopowanych” żołnierzy. Od wielu dni trwają walki w rejonie ważnego węzła komunikacyjnego Debalcewe z użyciem ciężkiego sprzętu, po obu stronach trwa jednocześnie zapalczywa wymiana informacji i dezinformacji. Jednym z tragicznych pól tej wymiany ciosów jest podawanie wzajemnie sprzecznych danych o ofiarach.

Lider donieckich separatystów Aleksandr Zacharczenko kilka dni temu zapalczywie obiecał odbicie z rąk Ukraińców Debalcewe, ogłaszał powszechną mobilizację (chciał powołać pod broń 100 tys. mężczyzn). Na te mobilizacyjne hasła odpowiedział niespodziewanie Igor Girkin vel Striełkow. „Ponieważ moja małżonka jest rdzenną mieszkanką Donbasu (urodziła się na terytorium Donieckiej Republiki Ludowej), proszę rozważyć możliwość zmobilizowania mnie i wcielenia do szeregów sił zbrojnych Donieckiej Republiki Ludowej. Mam 44 lata. Jestem zdolny do służby”. Kto by tam miał wątpliwości, że jest zdolny – już się wykazał, jeszcze jako niepoślubiony rdzennej mieszkance Donbasu rozwodnik, walcząc w Słowiańsku i Doniecku, a potem nagle zostawiając kamratów i rejterując do Rosji.

Ukraiński bloger Petro Szuklinow tak widzi powód urządzenia krwawej jatki pod Debalcewe: „Putin będzie próbował wszelkimi siłami zniszczyć format miński, który nie wpisuje się w jego doktrynę śmierci i chaosu. Jest zainteresowany, by osiągnąć odpowiedni rezultat metodami siłowymi, a następnie przedstawiać Ukrainie warunki. […] Rozmawiać z pozycji siły – to metoda Putina. […] Doktryna Putina to zewnętrzni wrogowie i wojna. Bez wojny na Ukrainie niepodobna cokolwiek objaśnić. Putin bez wojny to kliniczny idiota, który przefiukał piętnaście lat „wstawania z kolan”, tłustych lat rosyjskiej gospodarki w zamian za aneksję Krymu.[…] Wojna to żywioł Putina, z pozycji wojny można jak długo się chce bałwanić społeczeństwo. I tylko dzięki wojnie Putin może utrzymać się u władzy”.

Na razie z ewentualnego „czeczeńskiego scenariusza” realizowana jest faza „prasowania” Donbasu przy użyciu ciężkiego sprzętu bojowego, przywiezionego z Rosji. Ani słowa o tym, by Moskwa zamierzała kiedykolwiek przejść do fazy przekazywania strumieni pieniędzy na odbudowę. Winą za wszystkie zniszczenia nadal obarczać będzie Kijów.

Śmieciowy rating supermocarstwa

27 stycznia. Nie pomagają zaklęcia, zapewnienia, że zaraz się wszystko uspokoi, że zadziała program antykryzysowy (przyjęty notabene wczoraj przez rosyjski rząd w wielkim pośpiechu i podpisany dziś przez premiera) – międzynarodowe agencje ratingowe patrzą na rosyjską gospodarkę przez lupę swoich bezlitosnych wskaźników. Patrzą i widzą, że rosyjska gospodarka już nie tylko ma zadyszkę, ale wręcz znajduje się na pograniczu stanu przedzawałowego.

Pierwsza z agencji, Standard and Poor’s obniżyła wczoraj rating Rosji do poziomu BB+ (z inwestycyjnego BBB-), zwanego śmieciowym. Piszę, że pierwsza z agencji, bo eksperci twierdzą, iż za S&P niebawem pójdą pozostałe. Trzymająca prokremlowską linię gazeta „Izwiestia” napisała dzisiaj, że to obniżenie ratingu to decyzja polityczna. „Amerykanie zrozumieli, że kijowskiego reżimu nie uda się utrzymać w normie, dlatego zaczęli ostro zwiększać nacisk na Rosję. W najbliższym czasie można oczekiwać obniżenia ratingu [Rosji] i ze strony innych agencji. Myślę, że jeśli pospolite ruszenie [separatyści] zajmą Mariupol, to nam wyłączą SWIFT. […] Amerykanie zamierzają nas wykończyć” – wykłada swoją teorię spiskową ekonomista Michaił Chazin.

Wpisanie Rosji na śmieciową listę jeszcze pogarsza i tak niewesołą sytuację gospodarki. Tak niski rating wpływa na możliwość (a właściwie niemożliwość) pozyskiwania inwestycji. Sankcje mocno ograniczają dostęp do zagranicznych kredytów, więc i tak inwestycjami nie pachnie. A teraz na dodatek wzrosło niebezpieczeństwo, że zagraniczni inwestorzy zaczną gęsiego wycofywać się z Rosji. Jeszcze bardziej wzrośnie odpływ kapitału, który już w roku 2014 przekroczył kwotę 150 mld dolarów. Również ratingi kluczowych rosyjskich firm i banków ucierpią i zostaną obniżone. S&P zapowiedziało, że bierze na warsztat Rosnieft’.

Rosyjscy komentatorzy pocieszają publiczność, że chociaż Zachód umieścił rosyjską gospodarkę na poziomie śmieciowym, to chińskie agencje kredytowe nadal przyznają Rosji poziom A (z dumą podkreślają, że w tych chińskich agencjach USA mają niższy poziom: A-). Tymczasem rosyjska publiczność, nie czekając na oklaski zza Wielkiego Muru, rzuciła się dzisiaj znowu w stronę „obmienników”, bo kurs rubla w stosunku do dolara i euro ponownie wpadł w poważne turbulencje: dziś za dolara trzeba zapłacić 67,9 rubla, za euro – 76,5 rubla.

Prezydent Putin ostatnio nie wypowiadał się na tematy ekonomiczne. Zajęty jest NATO. Wczoraj zadziwił świat stwierdzeniem: „Często mówimy: ukraińska armia, ukraińska armia. A kto tam tak naprawdę walczy? […] w znacznym stopniu to ochotnicze bataliony, właściwie to nie armia, a w danym przypadku zagraniczny legion natowski, który ma za zadanie geopolityczne powstrzymywanie Rosji, co w żadnym razie nie pokrywa się z narodowymi interesami narodu ukraińskiego”.

Na obfite komentarze nie trzeba było długo czekać. Leonid Szwiec: „Putin jest przekonany, że armia ukraińska jest legionem NATO. Teraz pozostało nam tylko przekonać o tym NATO”. A Twitter powtarzał w setkach retwittów taki dialog. Putin: Władze Ukrainy przyznają, że tam u nich jest NATO! – Władimirze Władimirowiczu, nie NATO, a ATO [operacja antyterrorystyczna]. – A jaka to różnica, przecież mówię – faszyści!

Podczas cytowanego spotkania ze studentami Putin wystąpił z ciekawą inicjatywą. Życiową. Zapewnił mianowicie studentów z Ukrainy w wieku poborowym, że mogą oni spokojnie przebywać na terytorium Federacji Rosyjskiej nawet ponad trzy miesiące. I poparł ideę cichego zakątka dekownika: „Wielu ludzi już uchyla się od mobilizacji, starają się do nas przenieść, przesiedzieć. I słusznie postępują, dlatego że [w kraju] traktują ich jak mięso armatnie, pchają pod kule”. Pod czyje kule mianowicie, nie uściślił. Ukraińska Rada Najwyższa przyjęła dziś dokument uznający Rosję za kraj-agresora.

Jeńców nie bierzemy

24 stycznia. „Przy ostrzale Mariupola zginęło piętnaście osób, 76 zostało rannych” – podaje MSW Ukrainy i oskarża separatystów o atak na osiedle mieszkalne w tym mieście. Władze Donieckiej Republiki Ludowej odżegnują się od udziału w ostrzale Mariupola. Trzech cywilów zginęło dziś w Donieckiej Republice Ludowej. Separatyści zajęli miejscowość Krasnyj Partizan. Ukraina oskarżyła separatystów o 27 przypadków naruszenia rozejmu. Prezydent Rosji oskarżył władze Ukrainy o naruszenie warunków przerwania ognia i rozpoczęcie działań bojowych w Donbasie. To tytuły depesz z ostatnich godzin. Wiadomości o zaostrzaniu się sytuacji na wschodzie Ukrainy i przejściu separatystów do natarcia jest coraz więcej.

Wczoraj samowładny szeryf donieckich separatystów Aleksandr Zacharczenko zapowiedział, że jego ludzie będą się bić, żadnych rozmów o rozejmie ani też żadnych rozejmów nie będzie. Zadanie postawił jasno: odbić z rąk Ukraińców wszystkie kontrolowane przez siły rządowe tereny obwodu donieckiego, „aż do granicy”. Zapowiedział też, że po ostrzale przystanku autobusowego w Doniecku nie będzie brał jeńców [na przystanku zginęło kilkunastu cywili; obie strony wzajem oskarżają się o autorstwo ostrzału; strona ukraińska wskazuje, że do tragedii doszło 15 km od najbliższego stanowiska ogniowego sił rządowych, a zatem śmierć cywili spowodowali nie oni].

O tym, jak traktowali jeńców donieccy watażkowie, można napisać niejeden thriller. Ostatnio dopisano w tej księdze nowy wstrząsający rozdział. 22 stycznia odbył się na ulicach Doniecka kolejny „marsz hańby”: prowadzono wziętych do niewoli „cyborgów” z legendarnego lotniska w Doniecku. Zapis tej hańby (czyja to hańba, nie ma wątpliwości) można obejrzeć na kanale youtube https://www.youtube.com/watch?v=0ei7jor652E

Prezydent Putin zebrał Radę Bezpieczeństwa i opowiedział o swojej pokojowej inicjatywie skierowanej do Petra Poroszenki. Mianowicie wystosował list, w którym Rosja domagała się wycofania przez Ukrainę ciężkiego sprzętu na taką odległość, by ukraińskie armaty nie mogły razić celów w miejscach, w których znajdują się cywile. Poroszenko, stwierdził Putin, nie odpowiedział. I oto mamy rezultat, mówi Putin: giną cywile. O podciągnięciu w rejon walk nowych kolumn sprzętu wojskowego wszelkiego autoramentu i nowych falang zielonych ludzików Putin nic nie powiedział. W każdym razie przed kamerą.

Rosyjska propaganda zaraz zakrzyknęła: Poroszenko odrzucił pokojowy plan Putina. Putin w szatach niosącego gałązkę oliwną wygląda nieprzekonująco na tle wysyłanych na linię rozejmu-frontu rosyjskich wojsk, bez wsparcia których separatyści nie byliby w stanie walczyć. Pokaz wspinaczki na szczyty obłudy i cynizmu Władimir Władimirowicz prezentował w wojnie z Ukrainą już niejednokrotnie, kolejny akt tego politycznego sztuczydła już nikogo nie dziwi.

„Gdyby Putin faktycznie chciał pokoju na wschodzie Ukrainy, to miałby jeden jedyny plan pokojowy, z gwarantowanym pozytywnym zakończeniem – pisze w blogu deputowany partii Jabłoko z Petersburga, Borys Wiszniewski. I dalej wylicza: – wycofać z Ukrainy wysłanych tam żołnierzy specnazu, najemników, „urlopowiczów” i „ochotników” wraz z bronią i ciężkim sprzętem; – zamknąć granicę dla tych, którzy się rwą powojować; – zaprzestać werbowania „ochotników” w Rosji; – zaprzestać wysławiania „pospolitego ruszenia Donbasu” w rosyjskich mediach, wymyślania ukraińskich faszystów i przestać kłamać w żywe oczy […], że „walczymy z Ameryką na terytorium Ukrainy”. Gdyby ten plan został wprowadzony w życie, po separatyzmie w Donbasie w ciągu tygodnia nic by nie zostało, […] przestaliby ginąć i cywile, i wojskowi”.

Skoro jednak żadnego z tych punktów Putin nie realizuje, to znaczy, że nie chce, by cywile i żołnierze przestali ginąć. A czego chce? Z przecieków z Kremla wynika, że chodzi o przymuszenie Poroszenki do zgody na nową turę rozmów. Rozjątrzony Donbas to jeden z instrumentów nacisku. Moskwa najwyraźniej nie ma ochoty realizować porozumień mińskich z września ubiegłego roku i znów rozpycha się militarnymi i dyplomatycznymi łokciami, próbując uchwycić nowe przyczółki, by móc targować się z Kijowem i Zachodem. Putin był bardzo rozczarowany tym, że nie doszło do planowanego na 15 stycznia szczytu w „formacie normandzkim” z jego osobistym udziałem. Zaostrzenie sytuacji na wschodzie Ukrainy to próba wywarcia presji na Zachód – jak nie chcecie, żeby na Ukrainie lała się krew, to ugłaskajcie Władimira Władimirowicza, porozmawiajcie z nim.

Jeśli chodzi o wewnętrznych rozmówców Putina, to ciekawe wieści z hermetycznego pudełka, w którym siedzi putinowskie biuro polityczne, zamieścił „Bloomberg” (http://www.bloomberg.com/news/2015-01-22/putin-said-to-shrink-inner-circle-as-ukraine-hawks-trump-tycoons.html). Według ustaleń dziennikarzy, najbliższymi „k tiełu” mają być przedstawiciele resortów siłowych – czekiści i minister obrony Szojgu. Autorzy sugerują, że najbogatsi cywilni putinowcy, którzy wiele stracili w wyniku pogorszenia koniunktury, są coraz bardziej niezadowoleni z tego, że Putin wspiera separatystyczną awanturę na Ukrainie. W związku z tym Putin się od nich odgrodził i gada tylko z tymi, którzy chcą wojować u sąsiada. Podobno prezydent jest coraz bardziej podejrzliwy wobec swoich przyjaciół, którzy wzbogacili się dzięki bliskiej znajomości z nim, a teraz cierpią na skutek zachodnich sankcji. Woli towarzystwo sprawdzonych genossen z instytucji na trzy litery, którzy nie podtykają mu pod nos sprawozdań o kryzysie w gospodarce, nie wzywają, by się opanował i zaczął polubownie rozmawiać z Europą, bo w przeciwnym razie kryzys będzie katastrofalny. Przytakują i snują plany o Noworosji od morza do morza. Ciekawe, która z drużyn kremlowskich buldogów weźmie górę.

Striptiz u Stalina

Życie kawiarniane czasem więcej mówi o ludziach niż badania renomowanych pracowni socjologicznych czy analizy politologów.

Pod tym kątem popatrzcie Państwo na takie dwa obrazki. Zdjęcie zrobiono w centrum Moskwy: ulica Bolszaja Nikitskaja, kawiarenka „Kofiemania”: http://news-region.ru/2014-12-22/33587-alina-kabaeva-poseshhaet-kafe-v-okruzhenii-avtomatchikov/

Fotografię opublikował na Facebooku showman Aleksandr Biełow, zaszokowany tym, że pod niewinną knajpką w bojowych pozach zastygło kilkunastu funkcjonariuszy Federalnej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u). „Jak myślicie, KtoSięTakBoi, że nawet do wypicia filiżanki kawy potrzebna jest mu ochrona kompanii uzbrojonych po zęby borowców (na zdjęciu nie zmieściła się nawet połowa dzielnych chłopaków)?” – zadał pytanie Biełow. Chcąc zaspokoić ciekawość, zajrzał do lokalu. I zobaczył tam mistrzynię planety w gimnastyce artystycznej Alinę Kabajewą.

Nowość opublikowana przez Biełowa została zreplikowana przez setki, jeśli nie tysiące użytkowników Mordoknigi (jak Rosjanie żartobliwie nazywają Facebook). A stąd wyciekła do prasy. Dziennikarze momentalnie podjęli temat. Alina Kabajewa jest obiektem podwyższonego zainteresowania nie od dziś. W 2008 roku skandal wywołała zamieszczona przez mało znany periodyk „Moskowskij Korriespondient” wiadomość, że pod Petersburgiem odbyło się wesele Putina i Kabajewej. Służba prasowa Kremla wiadomość zdementowała (Putin był wtedy oficjalnie żonaty). Periodyk wychłostano. Ale odtąd Alina Maratowna znalazła się w centrum matrymonialnego zainteresowania. Bulwarowe media mają nieustające używanie, a stugębna plotka powtarza wieści „z dobrych źródeł” o jachcie w Soczi, gdzie ma pomieszkiwać Alina Kabajewa, o dzieciach, które się rodzą z nieformalnego związku z Putinem itd. W memach Putin jest czasami przedstawiany jako „Władimir Kabajew”.

We wrześniu Alina Kabajewa zrezygnowała z mandatu deputowanego Dumy Państwowej i objęła stanowisko prezesa zarządu holdingu Nacjonalnaja Media Gruppa, jednego z największych rosyjskich holdingów medialnych. Opisujące wydarzenie w „Kofiemanii” gazety wyjaśniały, że w związku z tą funkcją Kabajewej należy się ochrona Federalnej Służby Ochrony. Jednak tak liczny zastęp ochroniarzy, demonstracyjnie obstawiających kawiarnię musi przykuć uwagę – choć powinien raczej zapewnić dyskretną opiekę. Ale może właśnie chodziło o podniesienie szumu?

A teraz drugi przypadek wiele mówiącej knajpy. W Jekaterynburgu, w urodziny Józefa Stalina otwarto pub „Koba” (http://vk.com/cobapub). Koba to jeden z wczesnych pseudonimów Josifa Wissarionowicza Dżugaszwili. Plakaty reklamowe zapraszające uczestników na inaugurację zapewniały, że: można przynieść własny alkohol, nie należy spodziewać się seksu (NO SEX IN USSR PARTY), a jednocześnie zapowiadały striptiz. Lokal pod auspicjami Wodza Narodów zaprasza też na retro Sylwestra. W programie to samo, co na imprezie urodzinowej Stalina, tyle że zamiast striptizu przewidywane jest noworoczne orędzie prezydenta Rosji.

Putin jest kochany, a separatysta się żeni

Dzisiaj nie było rzęsistych braw podczas 3,5-godzinnej konferencji prasowej prezydenta Putina. Bo też i powodów do aplauzu – jak na lekarstwo. Prezydent już na wstępie zaczarował salę, na której zgromadziło się około tysiąca dziennikarzy (byli przedstawiciele zarówno najważniejszych agencji i stacji telewizyjnych, jak i małych regionalnych periodyków, np. „Triezwyj Pietrograd”), przytoczeniem danych o doskonałych wynikach w produkcji prawoskrętnych śrubek. Następnie sypał w oczy piaskiem zapewnień, że obecny kryzys finansowy – sprowokowany przez czynniki zewnętrzne (sami wiecie jakie) – potrwa najwyżej dwa lata. Dwa lata jak dla brata, a potem wszystko „będzie fajnie i gites”, jak śpiewa Jaromir Nohavica. Bardzo mnie zainteresowała długa tyrada Putina na temat tego, co należy zrobić, żeby sprawy w państwie uległy poprawie: „trzeba pracować” – to po pierwsze, a po drugie i kolejne: zrobić dobry klimat inwestycyjny, biznesowi dać pracować, zapewnić wolność dla przedsiębiorczości, należy zaprzestać prześladowania przy użyciu organów ścigania tych, którzy się nie podobają, trzeba rozwijać prowincję, szczególnie Daleki Wschód. Gdzie ten raj na ziemi? Ma się rozumieć, w Rosji, rządzonej od piętnastu lat przez wszechwiedzącego przywódcę. Ciekawe, co przez te piętnaście lat przeszkadzało Putinowi stwarzać dobre warunki dla rozwoju biznesu?

Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to nie było nowych akcentów. Na Ukrainie był przewrót, wspierany przez wuja Sama. Rosja nie wykonuje żadnych agresywnych gestów, po prostu coraz dobitniej występuje w swojej obronie. Bo też zewsząd cały świat tylko czyha na to, żeby rosyjski niedźwiedź przeszedł na jagódki i miodzik, a jak osłabnie, to mu wyrwą kły i pazury i zrobią z niego wypchany eksponat do powieszenia na ścianie. Bon moty o miodzie i wypchanym misiu jakoś nie wzbudzały paroksyzmów wesołości wśród zebranych.

Oklaski rozbrzmiały natomiast po wypowiedzi dziennikarki Jekatieriny Winokurowej, która zapytała, ile zarabia Igor Sieczin, prezes naftowego giganta Rosniefti i czy Putin uważa, że to jest w porządku, że ludzie z jego otoczenia mieszkają w pałacach, a staruszki liczą kopiejki na chleb. I tutaj pan prezydent popłynął: powiedział, że nie zna wysokości pensji Sieczina (którego określił jako „efektywnego menedżera”), ba – nie zna nawet wysokości własnej pensji. Ot, przynoszą mu, on to odkłada i nawet nie liczy. Panisko.

Na kilka odważnych pytań – np. dziennikarza z Ukrainy o wysyłanie rosyjskich żołnierzy na wschód Ukrainy czy Ksieni Sobczak o język propagandy i kłamstwa płynące z telewizji – Putin nie udzielił odpowiedzi. Ożywienie na twarzy prezydenta wywołało pytanie o jego życie po rozwodzie. „U mnie wszystko w porządku. Jeden mój znajomy z Europy, ważna figura, niedawno […] zapytał: czy ty kogoś kochasz? Odpowiedziałem: Tak. – A czy ciebie ktoś kocha? Odpowiedziałem: Tak. On widocznie myślał, że całkiem zdziczałem. […] Z Ludmiłą Aleksandrowną zachowaliśmy dobre kontakty, przyjazne. Widzimy się regularnie, już nie mówię o dzieciach, to rozumie się samo przez się”. Można odetchnąć z ulgą: nie zdziczał, kocha i jest kochany.

Opozycyjny polityk Władimir Ryżkow lakonicznie podsumował wielogodzinny rytuał: „Niczego nie zmieniać. Nikogo nie zmieniać. Ani słowa o strasznym wzroście cen i zubożeniu społeczeństwa. Czekać, kiedy ropa znowu zdrożeje i znowu będzie jak dawniej”. Mniej oficjalni komentatorzy na Twitterze nie byli tacy łaskawi i poprawni politycznie. „Oto stenogram wystąpienia Putina: bla, bla, bla, bla, bla, bla…” I tak dziesięć linijek.

Kiedy prezydent dwa tygodnie temu wygłaszał usypiające orędzie, pokasływał. Cóż, grudzień, mógł się przeziębić. Ale dzisiaj też pokasływał i elegancko wierzchem dłoni obcierał nos. Ten kaszel to już tak na zawsze? Twitter kpił, jak zwykle: „Ilekroć Putin zakaszle, tylekroć Nabiullina [prezes banku centralnego] sprzedaje miliard dolarów na podtrzymanie rubla”. „On tak kaszle, gdy kłamie w żywe oczy”.

Uwaga mediów skupiona dziś była na zaklęciach prezydenta, ale nie niepodzielnie. Drugą wiadomością dnia był ślub Igora Girkina vel Striełkowa. Oblubienicą dzielnego rekonstruktora historycznego i człowieka demolującego obwód doniecki została jego asystentka z czasów bujnej wojaczki w Donbasie – Mirosława Reginska. Długonoga blondynka, lat 22, zwolenniczka idei Noworosji. Same plusy dodatnie. Tylko separatyści w Donbasie są niepocieszeni, mówią, że ich Striełkow ostatecznie „kinuł” (zostawił na pastwę losu).

Wzgórze Świątynne na Krymie – teraz i na zawsze

Nie będzie liberalizacji, otwarcia i odbudowy dobrych relacji z Zachodem, będzie konfrontacja i budowa nowej kurtyny, jeśli nie żelaznej, to w każdym razie odgradzającej od wrogiej szarańczy, która tylko czyha, by podbić oblężoną twierdzę Rosja – jedyną na tym świecie złym krynicę humanistycznych wartości. Prezydent Putin w wystąpieniu przed obiema izbami parlamentu, rządem i innymi ważnymi osobami w rosyjskiej polityce opowiedział, jak on rozumie, a zatem jak zgromadzeni mają rozumieć to, co dzieje się w Rosji i z Rosją.

Na początek była więc szkolna czytanka o zorganizowanym przez Amerykanów na kijowskim Majdanie przewrocie, o obronie rodaków na Krymie przed zakusami tych kijowskich władz, które zdobyły legitymację nielegalnie, Rosja chciała dobrze, a Zachód nie wiedzieć czemu się zbiesił i wprowadził sankcje. Z wykładu prezydenta wynika, że sankcje wprowadzono nie dlatego, że Rosja zagarnęła część terytorium sąsiada, gwałcąc prawo międzynarodowe i własne zobowiązania, ale dlatego że Zachód chce w wyniku podłych intryg Rosję osłabić i rozbić na części. Wszędzie spiski. W bankach też. Spadek kursu rubla? Putin ma prostą odpowiedź: To spekulanci. „Putin jeszcze raz dał nam do zrozumienia, że nie widzi żadnych fundamentalnych przyczyn, dla których kurs rubla spada – komentował dziś w rozgłośni Echo Moskwy politolog-putinolog Stanisław Biełkowski. – Rubel spada bez powodu, więc jak to wytłumaczyć? Że to nieszczęście sprowokowane jest wyłącznie spekulacjami walutowymi i zaraz my tych spekulantów weźmiemy za fraki i wsadzimy do więzienia, pozabieramy im licencje i wtedy rubel zacznie rosnąć w siłę. To doskonały przykład myślenia Władimira Władimirowicza”. Szef wywiadu Michaił Fradkow poszedł za ciosem i przed wieczorem już zaraportował, że zna winowajców: spadek kursu rubla to wina spekulacji dokonywanych przez zagraniczne instytucje finansowe. Wprawdzie nie wymienił konkretnych nazw, ale zaznaczył, że USA i ich sojusznicy chcą zguby rosyjskiej gospodarki, grając na obniżenie wartości rosyjskiej waluty i zaniżając cenę ropy, co w rezultacie miałoby prowadzić do wymiany rosyjskich władz. Cóż, nie ma co dłużej zwlekać – rubel spada i spada, ropa spada i spada, teraz wszystkie ręce na pokład i trzeba ścigać tych niegodziwych spekulantów. Ciekawostką jest to, że w ostatnich tygodniach to w znacznej mierze (obserwatorzy rosyjskiego rynku mówią, że w jednej trzeciej) walutę skupują zwykli Rosjanie, przerażeni tym, w jakim tempie ich pieniądze tracą na wartości. Wychodzi na to, że mamy do czynienia z wielomilionową armią spekulantów.

Ale prezydent nie tylko grzmi na spekulantów, ale też jest dobry i wyrozumiały i rękę wyciąga do tych, co niegdyś zgrzeszyli i wywieźli pieniądze za granicę. Nawet te niezbyt czyste pieniądze można teraz spokojnie powyciągać z Kajmanów i Belize, przywieźć do Rosji, zalegalizować. Propozycja nie do odrzucenie dla tych, którzy skroili okrągłe sumki na lewo, a teraz chcą zażyć ziemskiego raju w uporządkowanym systemie bankowym Federacji Rosyjskiej. Mało prawdopodobne, że operacja „powrót pieniądza” się powiedzie. Ekonomiści na razie notują od dłuższego czasu proces odwrotny: z Rosji uciekło w tym roku około 120 miliardów dolarów przestraszonego kapitału. Nie wydaje się, by właściciele tych miliardów chcieli teraz znów złożyć je w rosyjskich bankach. Chyba że sprowadzą je na chwilę, zalegalizują, a potem znowu wyprowadzą. Nie, to żart.

Jednym słowem ci, którzy czekali, że Putin wyjaśni, jak władza zamierza działać w sytuacji recesji i nadciągającego jak letnia burza kryzysu, nie doczekali się żadnych konkretnych wyjaśnień ani zapowiedzi. Prezydent po raz kolejny pokazał, że ekonomia i w ogóle polityka wewnętrzna go nudzą. I tyle. „Główne pytanie, na jakie spodziewano się usłyszeć odpowiedź podczas orędzia, brzmiało: czy Putin ma świadomość tego, jak bardzo zmienia się świat i sytuacja wewnątrz kraju? Teraz już otrzymaliśmy jednoznaczną negatywną odpowiedź. A zatem kraj będzie rządzony po staremu” – pisze moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (Slon.ru). Zamiast dróg rozwiązania problemów – idee, zawieszone gdzieś w obłokach.

Niemniej „po staremu”, jak pisze Stanowaja, rządzić się jednak już też nie da. Zasoby, które dotychczas pozwalały Kremlowi zarządzać „tortem” i odkrawać i starym elitom, i nowym ambitnym graczom pojawiającym się z biegiem lat, kurczą się. Już nie wystarczy dla wszystkich. To ogromne pole do rywalizacji, ba, konfliktów. Na razie jeszcze można jednym dawać, a drugim nie dawać. Za chwilę może być gorzej i żeby dać jednym, trzeba będzie zabrać drugim. A to nie takie proste. Wiadomo, że z pustego Salomon nie naleje, a właściwie naleje przede wszystkim sobie. Bliski krąg zostanie usatysfakcjonowany kosztem zgromadzonych w funduszach rezerwowych środków. A reszta?

Jak zwrócili uwagę komentatorzy, Putin nie użył w swoim wystąpieniu ani razu słów „ropa” i „korupcja”. Znamienne.

Za to zrobił daleką historyczną wycieczkę. Pisałam jakiś czas temu, że Putin uzasadniał podczas spotkania z młodymi historykami, że Krym jest kolebką rosyjskiego chrześcijaństwa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/10/make-love-with-ribbentrop-molotov/). Dzisiaj znów nawiązał do tego wątku: książę Włodzimierz przyjął chrzest na Krymie i dopiero potem ochrzcił Ruś (co ciekawe, prezydent nie zająknął się, że Włodzimierz był księciem kijowskim, Moskwy wtedy nie było). „Dla Rosji Krym, Chersonez, Sewastopol mają ogromne znaczenie cywilizacyjne i sakralne. Tak jak Wzgórze Świątynne w Jerozolimie dla tych, którzy wyznają islam lub judaizm. Właśnie tak będziemy się do tego odnosić teraz i zawsze”. Cóż to za nowa mitologia?

Jeden z popularnych rosyjskich blogerów Rustem Agadamow skomentował ten passus następująco: „Z Chersonezem jako duchową kolebką, która ma dla Rosjan sakralne znaczenie, Putin dzisiaj mnie zadziwił i to nieźle. Diabli wiedzą, kto mu pisze te teksty. Miasto, założone przez Greków, gdzie przez dwa tysiące lat mieszkały różne narodowości, ale nie było żadnych Słowian, wskazał nam w charakterze narodowego sacrum i tego, co ma nas jednoczyć. No, nieźle. Ciekawe, czy Putin zna historię podboju Chersonezu przez księcia Włodzimierza? Włodzimierz przez prawie rok oblegał miasto, które nie było mu do niczego potrzebne. Jak tylko je zdobył, zaraz je opuścił i nigdy nie wrócił. Odciął mieszkańców od wody i miasto się poddało. W Żywocie Włodzimierza można przeczytać, że książę zgwałcił córkę księcia Chersonezu na oczach rodziców, a następnie ich zabił. A chrzest przyjął tu pono dlatego, że taki był warunek jego małżeństwa z córką bizantyjskiego cesarza. Włodzimierz groził, że jak odmówią mu ręki księżniczki, ruszy na Konstantynopol. Biedna Anna, którą pod przymusem wydano za poganina, gwałciciela i zabójcę, mówiła do matki: Już lepiej mi tutaj umrzeć. Jeżeli taka postać historyczna [jak Włodzimierz] i jego wyczyny na Krymie są sakralnym źródłem duchowości dla Rosjan, to czym w takim razie jest dla nich niegodziwość?”

Prezydent przez cały czas wystąpienia pokasływał, były momenty, że tracił płynność wymowy. Premier Miedwiediew z zadowoloną miną zasiadający w pierwszym rzędzie jak zwykle uciął sobie niezobowiązującą drzemkę. W Groznym grupa uzbrojonych bojowników Emiratu Kaukaskiego zaatakowała kilka obiektów.

Gelsomino w krainie kangurów

Rok temu Władimir Putin z wielką pompą podejmował przywódców G20 w Petersburgu. Wszyscy ściskali mu ręce, olśnieni carskim przepychem Wenecji północy i gościnnością. Nawet obrażony na Putina za przygarnięcie Edwarda Snowdena prezydent Barack Obama przyjechał, choć wziął udział tylko w ogólnych „tusowkach”, bez spotkania tête-à-tête z gospodarzem zjazdu. To było we wrześniu, więc jeszcze przed wileńskim szczytem Partnerstwa Wschodniego, na którym Wiktor Janukowycz rozkładał bezradnie ręce i odmawiał podpisania uzgodnionej umowy z UE. Potem był Majdan, ucieczka Janukowycza, aneksja Krymu, wojna rosyjsko-ukraińska na wschodzie Ukrainy.

Zrobię małą dygresję. W popularnym gatunku political fiction rozpatruje się alternatywne scenariusze wydarzeń politycznych. Cofnijmy się więc do tego momentu, kiedy Janukowycz ucieka z Kijowa. I napiszmy taki scenariusz. Moskwa uznaje bez zastrzeżeń ukonstytuowanie się nowych władz Ukrainy w lutym, akceptuje podpisanie umowy Kijowa z Brukselą. Nie, nie chce wypuścić Ukrainy z orbity swoich wpływów, po prostu stawia na inne narzędzia. Może spokojnie czeka, aż Ukrainie zwyczajnie z Europą nie wyjdzie i skruszona wpadnie w zastawione zawczasu atrakcyjne sieci Unii Eurazjatyckiej. Nie ma aneksji Krymu, nie ma krwawych bitew w Donbasie, pasażerowie, którzy 17 lipca wylecieli z Holandii do Malezji, spokojnie lądują w docelowym porcie, Putin jedzie na szczyt G20 w Brisbane, żeby omawiać plany współpracy Unii Eurazjatyckiej z Unią Europejską w przeddzień podpisania umowy handlowej z USA. Możliwe? Hmm. Trudne pytanie. Nadal nie znamy kulis tamtych fatalnych decyzji, które doprowadziły do zagarnięcia Krymu przez Rosję, pogwałcenia przez nią prawa międzynarodowego, do zaognienia sytuacji na linii Moskwa-Zachód, do wojny w Donbasie. I do tego, że na Ukrainie żadna polityczna opcja nawet na ostatnim miejscu programów nie umieszcza zbliżenia z Rosją, bo to byłoby samobójstwo.

Ale wróćmy z obłoków na ziemię. Jeszcze przed szczytem w Brisbane rosyjscy politolodzy oczekiwali doniosłych oświadczeń ze strony Putina, przedstawienia przezeń jakiejś oferty przetargowej w rodzaju: wy uznacie Krym rosyjskim terytorium, a ja za to wyjdę z Donbasu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/14/smutek-antypodow/). Nic takiego się nie stało. Światowe media z przytupem przejechały się po samotności Putina, potraktowanego z chłodnym dystansem przez niemal wszystkich uczestników szczytu. W tym dwóch głównych – Obamę i Xi Jinpinga. Obama – OK, wiadomo, nie przyjaźnimy się aktualnie, nie gadamy, no to trudno. Ale Xi, nasz drogi przyjaciel Xi. On też nie miał czasu na kumpelskie pogawędki z Władimirem Władimirowiczem, bo rozmawiał z Obamą. Na dodatek premier Kanady powiedział, że owszem, poda Putinowi rękę, ale ma mu do powiedzenia jedno: żeby się zabierał z Ukrainy. Na co Putin odparł to, co rosyjskim telewidzom kremlowska propaganda wmawia od dawna: „Nie możemy odejść z Ukrainy, bo nas tam nie ma”. Premier Kanady nie wygląda na rosyjskiego telewidza, więc kalambur pana Putina chyba nie zrobił na nim wrażenia. Obserwatorzy z OBWE twierdzą, że rotacja rosyjskich jednostek w Donbasie trwa na całego.

Zabawa w „zielone ludziki” z Krymu przeszła modernizację i stała się teraz zabawą w „niewidzialne ludziki” w Donbasie. Zabawa jest ostra i coraz mniej przypomina zabawę. Zresztą, nic nie przesądzajmy. Za chwilę może nawet sam ojciec tych ludzików przyzna się do ojcostwa, bo ostatnio wersje mu się mylą. Bloger Rustem Agadamow zestawił dwa fragmenty z wywiadów Putina. Pierwszy pochodzi z 4 marca (spotkanie z dziennikarzami w Nowo-Ogariowie). „Pytanie: Czy ludzie, którzy blokowali jednostki armii ukraińskiej na Krymie, w mundurach, przypominających mundury armii rosyjskiej, czy to byli rosyjscy wojskowi? Odpowiedź: Proszę popatrzeć na przestrzeń postradziecką, tam wiele jest mundurów podobnych do mundurów. Możecie iść do sklepu i kupić mundur, jaki chcecie. Pytanie: Ale czy to byli rosyjscy żołnierze czy nie? Odpowiedź: To byli członkowie miejscowych formacji samoobrony [Krymu]. Pytanie: Jeszcze jedno w takim razie: czy my braliśmy udział w przygotowywaniu tych sił samoobrony Krymu? Odpowiedź: Nie, nie braliśmy udziału”. W połowie kwietnia po zakończeniu operacji „Krym” Putin publicznie przyznał, że „zielone ludziki” na Krymie to jednak jego dzieci. Minęło kilka miesięcy. 17 listopada Putin udzielił wywiadu niemieckiej telewizji ARD: „Tak, nie ukrywam, oczywiście, tego faktu, nigdy go nie ukrywaliśmy, że nasze siły zbrojne, powiedzmy to wprost, blokowały siły zbrojne Ukrainy, rozmieszczone na Krymie, ale nie dlatego blokowaliśmy, aby kogoś zmusić do pójścia do głosowania, tego nie można zrobić, ale dlatego, aby nie dopuścić do rozlewu krwi, żeby pozwolić ludziom wyrazić swój stosunek do tego, jak chcą określić swoją przyszłość i przyszłość swoich dzieci”.

Bo pamięć, bo pamięć nie ta, jak śpiewali Starsi Panowie.

Na koniec swego pobytu w Australii prezydent Putin znów przykuł uwagę mediów całego świata. Tłumacząc, że ma daleko do domu i musi się wyspać, wyjechał ze szczytu wcześniej, odmawiając udziału w śniadaniu. Ciekawe, co będzie, jak się wyśpi. Ciekawe, co będzie, jak się obudzi.

Make love with Ribbentrop-Molotov

Więcej uczuć, coraz więcej. Okazuje się, że prezydent Rosji czuje i to czuje głęboko, wzdłuż i wszerz. Amerykańscy pacyfiści protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie rzucili światu hasło: „Make love, not war”. Nieoczekiwanie Władimir Władimirowicz twórczo rozwinął to przesłanie. Na XV zjeździe Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, w którego radzie powierniczej swoją prezydencką osobą zasiada (prezesem jest minister obrony Siergiej Szojgu), Putin wygłosił krótki speech. Światowe media wyłuskały z nieciekawego wystąpienia dwa krótkie zdania: „Całym sensem życia jest miłość. Miłość do rodziny, do dzieci, do Ojczyzny”. Skąd nagle tyle miłości w człowieku, który latami pilnie kontroluje okazywanie przez siebie uczuć, który swoją rodzinę odgrodził od świata szczelną zasłoną, który swoją rodzinę rozbił?

Internetowi komentatorzy momentalnie wzięli ten miłosny wyimek na języki. Prześmiewczy Twitter ‘Minoborony Roissi’ uprzedził: „należy odróżnić prawdziwą miłość, do Putina, od zboczonej – na przykład miłości mężczyzny do mężczyzny i miłości do USA”.

Na wzmożoną uczuciowość Putina zwrócił uwagę jego dawny doradca Gleb Pawłowski (http://daily.rbc.ru/opinions/politics/10/11/2014/545cdf6bcbb20fa1c001da99). Jego zdaniem, ostatnie wystąpienia głowy państwa obfitują w emocje, brak w nich natomiast strategii, myśli, idei. Putin „objaśnia emocjonalne motywy swoich działań. I to jest niepokojące: bo Putin nie prezentuje przy tym politycznej wersji odpowiedzi. Wszystkim pozostałym proponuje wczuć się w to, co on czuje. Poczuć to, co czuje człowiek, który wyszedł ze świata, którego dawno już nie ma. Te przeżycia są oczywiście egzystencjalnie ważne, ale jako polityczne wystąpienie – pokazują brak perspektywy […] Dwadzieścia pięć lat temu mieliśmy prawo decydować o światowym ładzie, ale straciliśmy tę szansę. Dzisiaj, żeby pretendować do zmiany tego ładu, trzeba dysponować potencjałem globalnych komunikacji – konsumpcyjnym, finansowym lub ideowym. W żadnej z tych dziedzin Rosja nie ma nic do zaproponowania. Rosja mówi, że widzi świat inaczej i chce go zmieniać. Ale myśmy już zrobili pierestrojkę w jednym kraju. Czy po czymś takim ktoś nam pozwoli coś przerabiać w ładzie światowym?”.

Skoro perspektywy na przyszłość są mętne, to zawsze można jeszcze zrobić pierestrojkę w historii. Historię Putin traktuje również emocjonalnie i również rzuca historyczne hufce do walki o teraźniejszość i przyszłość. Satyryk Michaił Żwaniecki powiedział kiedyś, że Rosja jest krajem o nieodgadnionej przeszłości. To nadal aktualne. Historię wygina się na wszystkie strony i przygina do aktualnych potrzeb politycznych.

Na niedawnym spotkaniu z młodymi historykami i nauczycielami historii prezydent dał popis. Od razu zrobił zastrzeżenie, że inni chcą historię „przyczesać zgodnie z czyimiś interesami geopolitycznymi”, a historia jest nauką i nie wolno jej zmieniać. „Inni” to ostatnio głównie Ukraina, kraj banderowców i faszystów, tańczących, jak im zagra „czyjaś”, czyli amerykańska, dudka. Nieoczekiwanie Władimir Władimirowicz sięgnął w głąb wieków i zatroskał się o Jarosława Mądrego, który wprawdzie był mądry, ale niezbyt mądrze zarządził w sprawie dziedzictwa tronu. Stąd wiele nieszczęść, rozdrobnienie, rozbicie dzielnicowe, walka o prymat, krwawe wojny. Temat sukcesji władzy widocznie zaczyna Putina budzić po nocach. Tylko tak można wytłumaczyć to nagłe zainteresowanie prezydenta tak odległą epoką. Komentujący ten fragment historycy wskazywali, że zarządzenia Jarosława Mądrego w sprawie sukcesji i ich konsekwencje nie różniły się od tego, co działo się naówczas w Europie, przeżywającej epokę rozbicia dzielnicowego. Wycieczka w czasy Jarosława Mądrego nie była jedyną wyprawą do najdawniejszych czasów. Odpowiadając na pytanie historyka z Krymu, który podrzucił pomysł napisania nowej książki o historii półwyspu, Władimir Władimirowicz stwierdził: „w historii Krymu nie ma ani jednego tematu, który byłby dla nas niekorzystny, poczynając od tego, że Krym dla Rosjan […] ma sakralne znaczenie. Przecież właśnie na Krymie, w Chersonezie, przyjął chrzest książę Włodzimierz, który potem ochrzcił Ruś. Pierwotna chrzcielnica Rusi znajduje się właśnie tam”. Znamienne – już nie Kijów jest kolebką chrześcijańskiej Rusi, a Krym.

Najwięcej emocji wzbudza jednak nadal nie temat chrztu Rusi, a historia XX wieku. „Do tej pory – snuje swą opowieść Putin – toczą się spory wokół paktu Ribbentrop-Mołotow, oskarża się Związek Radziecki, że dokonał rozbioru Polski. A sama Polska co zrobiła, kiedy Niemcy wkroczyli do Czechosłowacji? Zabrała część Czechosłowacji. Ona sama to zrobiła. A potem dostała taką wyrównującą bramkę, to samo stało się z nią. Nie chcę teraz nikogo obwiniać, ale poważne badania powinny pokazać, że takie były metody ówczesnej polityki zagranicznej. Związek Radziecki podpisał pakt o nieagresji z Niemcami. Mówią: to źle. A co w tym złego, jeżeli Związek Radziecki nie chciał walczyć? Co w tym złego? To po pierwsze. A po drugie – nawet wiedząc o tym, że wojna jest nieunikniona, Związkowi Radzieckiemu był potrzebny czas, aby zmodernizować armię”. Miłość jest najważniejsza. Make love with Ribbentrop-Molotov.

Nikita Sokołow w komentarzu w internetowej gazecie „Jeżedniewnyj Żurnał” zwrócił uwagę na to, jak Putin traktuje historię. „Zadanie historyka, mówił młodym historykom, polega na ‘obronie swoich poglądów i interesów. Historycy powinni przekonać większość obywateli do tego, że ich poglądy są obiektywne i odpowiednie. Wygrać [walkę] o umysły, pobudzić samych ludzi do zajmowania aktywnej pozycji na podstawie tej wiedzy […]. Treść powinna być dobra, a opakowanie przyciągające oko i robiące wrażenie na ludzkich umysłach’. Żaden z obecnych nie śmiał zaprzeczyć i przypomnieć, że takie zadania stawiano przed uczonymi przez ostatnie siedemdziesiąt lat, [chodziło jedynie o to], aby napisać mobilizacyjno-nacjonalistyczne podręczniki szkolne. Historia jako nauka, która ma za zadanie docierać do wiedzy [o dawnych czasach] i ją weryfikować, żadnych ‘interesów’ nie potrafi bronić. Bo historyk nie zna z góry odpowiedzi na zadane pytanie badawcze”. I dalej: „to, co mówił Władimir Putin [na spotkaniu z historykami] miało charakter wskazówek. Problem w tym, że jego wypowiedzi są antyhistoryczne. [Putin] jest głęboko przekonany, że w ciągu tysiąca lat świat się nie zmienił, a motywacje i zasady geopolitycznych graczy są takie same, jak w średniowieczu. Dla niego historia to strzelanie sobie nawzajem bramek, to użycie przemocy lub chytrego wybiegu w celu osiągnięcia celu. Możliwość stosowania niemanipulatywnej polityki i moralne fundamenty postępowania nawet nie są brane pod uwagę”.

„Tyle miłości w sercu zebrało się mem…”

Co po Putinie?

„Jest Putin, jest Rosja. Nie ma Putina – nie ma Rosji” – stwierdzenie wiceszefa prezydenckiej administracji Wiaczesława Wołodina robi od wczoraj zawrotną karierę medialną. Wołodin kadził tak przymilnie szefowi podczas dorocznego forum „Wałdaj”, rytualnego zgromadzenia ekspertów, dziennikarzy i polityków, mającego poprawiać humor Putinowi. W ubiegłych latach na wałdajskie zjazdy przybywali ludzie znający Putina, ludzie uwielbiający Putina i ludzie ciekawi Putina (o zeszłorocznym zjeździe pisałam tu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/21/waldaj-nasz-powszedni/). Tegoroczny obrzęd – wbrew nazwie forum – odbywa się nie na Wałdaju, a w kochanym przez Putina Soczi. Organizatorzy dwoją się i troją, żeby wykazać, że i na ten zjazd przybyły zastępy znakomitych gości, że nie ma żadnej niechęci wobec władz Rosji, wszystko jak dawniej, „kochani, nic się nie stało”. Na liście przybyłych są nazwiska byłego premiera Francji, byłego ministra obrony Niemiec, kilku jeszcze i aktualnie szczerze oddanych politologów, którzy bez problemu przestąpili przez problem aneksji Krymu i nadal uwielbiają bossa. Jednym słowem – sami swoi.

Rosyjska prasa zaanonsowała, że tematem dyskusji Klubu Wałdajskiego będzie „wielobiegunowy świat, w tym sytuacja na Ukrainie”. Ostatniego dnia obrad na deser ma być podany sam szef w sosie własnym. Ciekawe menu, zwłaszcza to uparcie powracające danie „wielobiegunowy świat”, ulubiona koncepcja geopolityczna rosyjskich elit, oksymoron dyletanta, który z lekcji geografii urywał się regularnie do parku na piwo. Świat ma dwa bieguny i o ile wiem, nic się od epoki wielkich odkryć geograficznych w postrzeganiu tego zjawiska nie zmieniło. Wiele natomiast zmieniło się w światowym ładzie. Między innymi dzięki chuligańskim zagraniom przełożonego pana Wołodina.

Wróćmy do wiernopoddańczej deklaracji wspomnianego mówcy. „Nie ma Putina, nie ma Rosji”. Kiedyś w ZSRR na ulicach, zakładach pracy, płotach, jednostkach pływających i gdzie tylko wywieszano budujące cytaty z wodzów i hasła w rodzaju „Wszystko dla dobra człowieka” albo „Komunizm to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju” (nawiasem mówiąc to ostatnie hasło, wzięte z Lenina, przerabiano na wzór matematycznych równań: „Elektryfikacja kraju to władza radziecka minus komunizm” itp.). Wydaje się, że ten cytat z Wołodina jest wręcz wymarzony, by tę starą tradycję przywrócić. Pracownie socjologiczne miesiąc w miesiąc podają, że poparcie dla Putina wynosi osiemdziesiąt i więcej procent. Na swe niedawne urodziny Putin został Heraklesem i „Stalinem epoki cyfryzacji” w jednym flakonie, jak mówią Rosjanie. Kult wodza dociera do najbardziej zapadłych wiosek, najwyższy czas jakoś to usankcjonować.

Ale, ale… Gdy jedni z namaszczeniem śpiewają wodzowi hosannę, inni po kątach zadają zupełnie inne pytanie. I zadają je coraz częściej. „A co po Putinie?”.

W analizie „Rosja po Putinie, pięć kręgów piekieł dla następcy” moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (http://slon.ru/russia/rossiya_posle_putina_pyat_krugov_ada_dlya_preemnika-1155383.xhtml) pisze: „Polityczny reżim […] jest zależny od osoby lidera. Każdy model odejścia Putina zawiera poważne ryzyko destabilizacji i rozregulowania się mechanizmów istniejącego systemu. […] Nie wiemy, w jakich warunkach politycznych nastąpi zmiana władzy – czy w ramach porozumienia wewnątrz elit, w wyniku którego władzę przejmie lojalny wobec Putina następca, czy nowy lider wyłoni się w konkurencyjnym środowisku i przejmie władzę na zasadzie ułożenia się z Putinem. A może Putin przegra wybory, odejdzie sam albo zostanie obalony w rezultacie przewrotu. Choćby politolodzy nie wiem jak się starali, i tak nie uda się tego przewidzieć. Bo tego, jak będzie wyglądało jutro, nie wie sam Putin”.

Pytanie „Co po Putinie” powraca w komentarzu Juliana Hansa w „Sueddeutsche Zeitung” (http://www.sueddeutsche.de/politik/russlands-modernisierungsmangel-was-nach-putin-kommt-1.2174533): „Byłoby błędem uważać, że reżim jest stabilny, bo rankingi popularności Putina są wysokie. […] Ale tak samo błędne byłoby oczekiwanie na krach Putina. Nic nie wskazuje, że to, co nastąpi potem, będzie zgodne z ideami wolnego, pokojowo nastawionego i demokratycznego państwa. Wszystkie liberalne, demokratyczne siły zostały zmarginalizowane i zdyskredytowane. Poza rewanżystowskim krzykiem wielkiego mocarstwa nie ma żadnych dyskusji. Jeżeli reżim upadnie, nie będzie żadnej siły, która zdoła uratować kraj”. Co do przewidywania przyszłości Rosji – nic się nie zmieniło od lat. Nie ma takich mocnych, którzy byliby w stanie przewidzieć, jak potoczą się losy tego kraju. Jedno jest pewne: jak Alfred Hitchcock, Rosja potrafi trzymać wszystkich w napięciu.

Głosy w dyskusji „Co po Putinie” są w dużej części związane z niedawnymi wypowiedziami czołowych pozasystemowych opozycjonistów – Aleksieja Nawalnego i Michaiła Chodorkowskiego – w sprawie perspektyw oddania Krymu. Zapewnienia obu polityków, że nie oddadzą Krymu, sprowokowały wielu publicystów do polemiki i snucia prognoz, co dalej, co po Putinie.

Cytowany przez Radio swoboda ukraiński dziennikarz Nazarij Zanoz (http://www.svoboda.org/content/article/26646692.html) zadaje kilka pytań, na które, jak się zdaje, nie ma odpowiedzi: „Czy Rosjanie zadają sobie pytanie, co będzie dalej? Jak potoczą się losy ich kraju, kiedy upadnie reżim? Czy opozycyjnie nastrojona część społeczeństwa ma jakiś plan działania, w którym będzie powiedziane, w jaki sposób Rosja może się pozbyć statusu kraju-stacji benzynowej? Jak będą wyglądały stosunki ze światem?”. Chętnych do pisania manifestów i budowania alternatywnych platform politycznych jakoś na horyzoncie nie widać.

Antyputinista Aleksandr Goldfarb wybiega w przyszłość bez obciążeń: „W dniu X – nazajutrz po upadku Putina, najbardziej pożądanym produktem politycznym będzie nie #Krymnasz, a antyputinizm, władzę weźmie ten, kto pierwszy dobiegnie do mikrofonu i wypowie odpowiednie słowa”. Tak, no, ciekawe, kto ten dzielny, kto się zgłasza…

„Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte to moja młodość – komentuje popłoch wokół wypowiedzi Nawalnego i Chodorkowskiego i plany „po Putinie” bloger Anton Oriech – Do tej pory pamiętam to przykre uczucie, że czas dzień za dniem przepływa nam przez palce. Rzuciliśmy się na Stalina i pisaliśmy sążniste artykuły o koszmarach GUŁagu, nie zauważając, że półki w sklepach są puste i że ludzie nie o Stalinie myślą, a o tym, skąd wziąć żarcie. To nie było ani romantyczne, ani idealistyczne, to było realne życie, o którym nasi liberałowie nie chcieli myśleć. A dostawszy władzę w ręce, po prostu nie potrafili zrobić z niej użytku. Utonęli w hasłach o reformach i demokracji, a w rzeczywistości stali się bonami [niesprawiedliwej] prywatyzacji, co zakończyło się dojściem do władzy Władimira Władimirowicza. Obawiam się, że kiedy obecna władza upadnie (a do tego dojdzie na sto procent), nie będziemy mieli nic do zaproponowania w zamian. Będzie mnóstwo pięknych słów i całkowita niemożność wcielenia ich w życie. Rzucimy się, żeby oddawać Krym i tyle”.

Ktoś niedawno powiedział, żeby w Rosji zakazać pisania antyutopii, bo za szybko się sprawdzają. Znacznie częściej i szybciej niż prognozy politologów.

Na koniec tych niewesołych i jałowych futuryzmów wróćmy do cytatu z Wołodina, którym zaczęłam. Czy to tylko wazeliniarstwo urzędnika? Może jest w tym coś więcej? Tak jak w przypadku pojęcia „suwerenna demokracja” na określenie systemu postjelcynowskiego, tak i w przypadku pojęcia „Rosja Putinowska” przymiotnik jest ważniejszy niż rzeczownik i bardziej oddaje istotę pojęcia. Jeżeli Putin przestanie być władcą Rosji, to zniknie takie zjawisko jak „Rosja Putinowska” z jej systemem, modelem zarządzania, uczepionymi państwowej kasy oligarchami, budżetem biedniejącym wraz ze spadkiem cen na ropę, rozdętym wielkomocarstwowym ego, podkarmianym zbrojeniami. W tym sensie Wołodin ma rację – takiej Rosji już nie będzie. Wielkie pytanie polega na tym, jaki przymiotnik będzie jej towarzyszył.