22 lipca 2024. Zaraz po ogłoszeniu przez prezydenta USA Joe Bidena decyzji o rezygnacji z kandydowania w wyborach prezydenckich, w rosyjskich mediach wystartowała kampania dyskredytacji wiceprezydent Kamali Harris. Faworytem Kremla nadal pozostaje Donald Trump, choć nie ma pewności, że to właśnie on wygra ani też jego wygrana wcale nie oznacza, że nieobliczalny kandydat spełni „rosyjskie marzenie”. Nieodmiennym celem rosyjskich władz w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych pozostaje podsycanie podziałów i chaosu, utrącenie niekorzystnych dla Moskwy projektów (przede wszystkim wsparcia dla Ukrainy) i wywołanie kryzysu wszędzie, gdzie tylko się da.
Gdy piszę te słowa, jeszcze nie wiadomo, czy wiceprezydent Kamala Harris będzie kandydowała w wyborach z ramienia Partii Demokratycznej. Wskazał ją Joe Biden jako osobę, która może godnie reprezentować demokratów w listopadowych wyborach. Rosyjska machina propagandowa jednak nie zwlekając, aż proceduralne młyny przemielą sprawę nominacji, natychmiast wykonała manewr oskrzydlający i zaczęła radośnie plwać w stronę kandydatki. Dotychczas propagandyści wypowiadający się na co dzień w programach telewizyjnych zgodnie wyśmiewali nieporadność Bidena, punktowali każde jego potknięcie, zacierali eksperckie łapki nad jego spodziewaną przez nich i pożądaną przegraną. Po nieudanej dla Bidena debacie prezydenckiej, w której wyraźnie uległ przeciwnikowi, w rosyjskich mediach przeważało otwarte wychwalanie Trumpa (którego jeszcze podczas pierwszej jego kampanii i kadencji grono komentatorów określało pieszczotliwym zdrobnieniem „nasz Trumpuszka”).
Oficjalne reakcje rosyjskich polityków na rezygnację Bidena były stonowane. „Nie byliśmy zdziwieni [decyzją Bidena]. W ostatnich latach nauczyliśmy się nie dziwić niczemu, co dzieje się w Stanach. Kreml z uwagą obserwuje sytuację w USA, podobnie jak w pozostałych wielkich krajach” – powiedział rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Moskwa oficjalnie twardo zapewnia przy każdej sposobności, że wybory są wewnętrzną sprawą USA i Rosja nie zamierza się do nich mieszać (aha).
Rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa wykazała się wątpliwym dowcipem: „A czy Biden wie, że zrezygnował?”. Jej zdaniem, na razie brak potwierdzenia (Biden nie pojawił się osobiście przed kamerą, a jedynie ogłosił swą decyzję za pośrednictwem pisma rozpowszechnianego przez media społecznościowe). Wezwała także do wszczęcia postępowania wyjaśniającego, jak i dlaczego amerykańskie media i kręgi polityczne ukrywały „prawdziwy stan rzeczy, jeśli chodzi o zdolności umysłowe Bidena”. Wrzucone przez Zacharową wątki następnie ochoczo powielili w wypowiedziach i wpisach w social media liczni politycy drugiego i trzeciego szeregu.
Bawiący się od pewnego czasu w ostrego bojownika w szermierce słownej Dmitrij Miedwiediew napisał króciutko: „Biden finito. Życzymy mu zdrowia. A cele specjalnej operacji wojskowej zostaną osiągnięte”. Ciekawa deklaracja, Miedwiediew nie sprecyzował, o które tzw. cele chodzi, bo na przestrzeni wojny sformułowania, o co toczy się bój, wielokrotnie się zmieniały. Była denazyfikacja i demilitaryzacja Ukrainy, wzięcie Kijowa w trzy dni, wcielenie okupowanych ziem Ukrainy do Rosji, zjednoczenie Świętej Rusi, pokonanie satanistycznego Zachodu w świętej wojnie itd.
Dyżurne gadające głowy w telewizyjnych seansach nienawiści już w wieczornych wydaniach osiodłały falę i w grubiański sposób dały wyraz swojej pogardzie dla wiceprezydent, która zapewne zastąpi Bidena w wyborach. W programie „Wieczór z Sołowjowem” dano do zrozumienia, że poważnie traktuje się wypowiedziane niegdyś przez Trumpa słowa: „Kamala Harris jest stuknięta” i wałkowano temat jakości jej śmiechu, sugerując, że to świadectwo braku równowagi psychicznej. Ale zdecydowanie ponad te poziomy wyleciał myślą lotną ekspert Andriej Sidorow, dziekan wydziału polityki międzynarodowej MGU: „Kamala z guzikiem atomowym to gorzej niż małpa z granatem” – oświadczył. Tak, to słowa dziekana jednego z wydziałów moskiewskiego uniwersytetu. Bardzo elegancki pan, w garniturze, krawacie, łysy, w okularach, oblatany w sprawach światowej polityki. I w ten sposób sobie poczyna.
Kamala Harris nie ma w Moskwie dobrej prasy. W polityce wobec Ukrainy gra ściśle według linii wyznaczonej przez Bidena, wielokrotnie wspomagała go w podróżach dyplomatycznych na rzecz pomocy dla Ukrainy, wypowiadała się w tym samym co prezydent duchu. Poza tym: odpowiedzialnością za śmierć Aleksieja Nawalnego obarczyła władze Rosji (wystąpienie na konferencji bezpieczeństwa w Monachium), udzieliła poparcia Julii Nawalnej, spotkała się z nią, napisała o niej artykuł dla „Time”.
Piłka w grze. Jak powiedział Pieskow, do wyborów jeszcze cztery miesiące i wszystko może się zdarzyć, wiele może się zmienić. Urzędnicy Kremla zapewne wycierają teraz pot z czoła i przepisują koncepcje wobec rotacji na liście uczestników amerykańskich wyborów.