Archiwa tagu: Giennadij Timczenko

I babcia też

27 września. Kilka lat temu pewien biznesmen, tłukący miliardy na uprzywilejowanym handlu paliwami, Giennadij Timczenko sądził się namiętnie z Borysem Niemcowem. Niemcow w swoim raporcie o rządach Putina z 2008 roku wyraził przypuszczenie, że Timczenko ma tak dobre wyniki finansowe, bo jest przyjacielem Putina. Timczenko podważył prawdziwość tych twierdzeń. Odtą media zachowywały się powściągliwie i mówiły o Timczence, „człowiek, który nie chce być przyjacielem Putina” i jakoś podobnie. Minęły lata. Człowiek, który nie uważa się za przyjaciela Putina, nadal utrzymuje się na wysokiej fali. Mimo sankcji, spadków cen surowców energetycznych, kryzysu itd. Jego nazwisko regularnie pojawia się w mediach, ale Timczenko nie podaje już do sądu tych, którzy o nim piszą. Ostatnio telewizja Dożd’ (Deszcz) przeprowadziła dochodzenie w sprawie handlu pewnymi ciekawymi nieruchomościami. Timczenko wystąpił w tej sprawie w jednej z głównych ról.

Deszczowi dziennikarze dotarli do dokumentów, z których wynika, że osoby noszące nazwisko Giennadij Timczenko i Piotr Kołbin sprzedały trzy luksusowe apartamenty w Moskwie i Petersburgu kobiecie, która nosi takie samo imię i nazwisko, jak babka Aliny Kabajewej – Anna Zacepilina. Alina Kabajewa to była mistrzyni w gimnastyce artystycznej, była deputowana, obecnie szefowa koncernu medialnego. I jak ćwierkają wszystkie moskiewskie wróble, osoba bardzo bliska Władimirowi Putinowi.

Pani Anna chyba lubi nieruchomości – te trzy mieszkanka to kolejne na liście jej lokali. W marcu tego roku agencja Reutera publikowała smakowite opowieści o obdarowywaniu metrażem dam bliskich sercu Putina (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/05/nagi-instynkt-polityczny/), babcia Kabajewej znalazła się na tej prominentnej liście. Służba prasowa Kremla nerwowo zareagowała na rewelacje Reutera, nazywając doniesienia „wrzutą”, która ma wywołać chaos w kraju. Jakoś nie wywołała chaosu, może jedynie gromki śmiech.

A przekorne życie jak zwykle dopisało ciąg dalszy.

Timczenko, jego interesy i interesiki są znane publiczności, toteż w publikacjach TV Dożd’ uwagę przykuła druga osoba dramatu – niejaki Piotr Kołbin, zupełnie nieznany szerokiej publiczności. „To Rołdugin numer dwa – napisał Aleksiej Nawalny (https://navalny.com/p/5075/). Dlaczego Rołdugin numer dwa? To też wiolonczelista? Nie, absolutnie nie. Kołbin w latach 90. pracował jako rzeźnik w Petersburgu i do wczoraj nikogo nie interesował. A nazwałem go Rołduginem dlatego, że podobnie jak ten muzyk Kołbin jest skarbonką Putina”. Może nie tyle skarbonką, co słupem.

Putin zna się pono z Kołbinem z lat dziecinnych, chłopcy jeździli razem na wakacje. Kołbin prowadzi ciche i spokojne życie, nie wygląda na magnata i nie zachowuje się jak magnat. Tymczasem Forbes lokuje go wysoko na liście najbogatszych Rosjan, ocenia jego majątek na pół miliarda dolarów.

„W 2009 roku, kiedy zacząłem przyglądać się z bliska biznesowi Giennadija Timczenki, zwróciłem uwagę na pewnego ciekawego partnera – Piotra Kołbina, który nie sprawiał wrażenia wielkiego biznesmena, tymczasem był właścicielem kilku ważnych aktywów w przemyśle naftowym. Doszedłem do wniosku, że jest współwłaścicielem firmy Timczenki, Gunvor – mówi dziennikarz „Nowej Gaziety” Roman Szlejnow. – Potwierdzenie tych podejrzeń uzyskałem w 2012 roku”. Kołbin i Timczenko też mieli się znać od piaskownicy.

Potem, jak wyjaśniło dochodzenie TV Dożd’, Kołbin dokonał kilku „udanych transakcji” i stał się udziałowcem innych ważnych rosyjskich firm. Nie ruszając się przy tym zapewne z wersalki w dużym pokoju. Na „słupie”-Kołbinie wisi – jak przypuszcza Szlejnow – własność samego Putina.

Sekretarz prasowy Putina, Dmitrij Pieskow, pytanie dziennikarzy o Kołbina potraktował firmowym wzruszeniem ramion: nigdy nie słyszał takiego nazwiska.

„Możemy nigdy nie uzyskać stuprocentowego potwierdzenia przypuszczeń, że to majątek Putina – mówi Roman Szlejnow. – Nikt nie może wszak powiedzieć: to pieniądze Putina i kropka. Przecież sam WWP się na tych papierach nie podpisuje, śladów nie ma. W końcu nie jest głupi, pracował w KGB, zna się na dowodach i zacieraniu śladów. Dlatego potrzebni mu są specjalni ludzie, zaufani, którzy nie zdradzą”.

Jeszcze ciekawsze w tych śledztwach dziennikarskich, wykazujących dziwne przepływy finansowe, jest to, że ludzie z bliskiego kręgu Putina kombinują cały czas, jak uchronić zdeponowane poza granicami Rosji aktywa przed kościstą ręką kryzysu. Pieniądz nie leży, pieniądz pracuje. Pieniądz przepływa. Następuje „migracja własności z bliskiego kręgu Putina do ludzi z jeszcze bliższego kręgu Putina” (Szlejnow). A zatem luksusowe mieszkania dla babci Aliny Kabajewej mogą być formą zabezpieczenia „uczciwie ukradzionych” zasobów bardzo, bardzo, bardzo bliskiego kręgu.

Temat domniemanych majętności domniemanej babci domniemanej konkubiny WWP naturalnie sprowokował żartownisiów. „Jako człowiek honoru Rołdugin powinien się teraz ożenić z babcią Kabajewej”. Dalej: „Przy urodzeniu wylosowała szczęśliwy los na loterii. A to dlatego, że urodziła się jako babcia Aliny Kabajewej”. Albo: „Mnie się bardzo podoba, że Putin nie jest interesowny. Wszyscy jego przyjaciele są miliarderami. On też przecież mógłby zająć się biznesem i stać się bogatym człowiekiem. Ale tego nie robi. To wszystko dla nas”. Oczywiście, że to wszystko dla Rosjan. Wybranych.

Niewinni czarodzieje z Petersburga

23 maja. To nieprawda, to oczernianie Władimira Putina, mające na celu jego zdyskredytowanie w oczach rosyjskiego społeczeństwa. Ale to się nie uda!

Najpierw rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow, a potem wyższa szarża – szef Administracji Prezydenta Siergiej Iwanow wystąpili w popularnych mediach z komunikatami, że to, co zamierzają opublikować zachodnie gazety o aferach, w których miał niegdyś uczestniczyć Putin i osoby z jego bliskiego otoczenia, to wierutne bzdury.

Pieskow ujawnił, że Kreml otrzymał pewne materiały z redakcji „szanowanej londyńskiej gazety” z prośbą o skomentowanie podejrzeń i słuchów pod adresem Putina i jego współpracowników. Podobny zestaw pytań przyszedł z redakcji pewnej amerykańskiej gazety. To wydało się kremlowskim urzędnikom podejrzane. Nie spodobało się im również to, że pytania „zostały sformułowane w stylu prokuratorskim” (np. „Czy pan Putin był/jest udziałowcem firmy Gunvor?”). Zachodnich dziennikarzy interesowała działalność Giennadija Timczenki i wspomnianej w pytaniach jego firmy Gunvor, a także powiązania tychże z Putinem.

Siergiej Iwanow stwierdził, że nie wierzy w czyste intencje dziennikarzy, którzy interesują się tematem korupcji w Rosji. Jego zdaniem, ci dociekliwi pismacy mają za zadanie zdyskredytować rosyjskich polityków, ale posługując się niesprawdzoną informacją, dyskredytują sami siebie. Z Kremla wszelako żadnej sprawdzonej informacji nie otrzymają. Kreml na prawie wszystkie pytania odpowiedział twardym „Niet” (z wyjątkiem jednego, przy którym poza „Niet” dodano skąpą odpowiedź).

„Na czym ma polegać moje skorumpowanie, gdzie są moje olbrzymie dochody, gdzie moje domy w USA czy Wielkiej Brytanii?” – pyta teatralnie Iwanow w wywiadzie dla RT i dodaje, że również może poręczyć za uczciwość ludzi, bliskich prezydentowi Putinowi – ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, ministra obrony Siergieja Szojgu, dyrektora FSB Aleksandra Bortnikowa i doradcy prezydenta ds. obronności Nikołaja Patruszewa. Nie wiadomo, czy te świadectwa korupcyjnego dziewictwa kilku wymienionych osób zadowolą niewymienione z nazwy zachodnie redakcje. Nie wiadomo, dlaczego Iwanow poręczył za tych akurat parteigennossen, a nie innych (za Timczenkę nie ręczył).

To rzecz bez precedensu – rzecznik Kremla ani tym bardziej szef Administracji Prezydenta (w hierarchii ważnych urzędników – wielka szycha) nigdy wcześniej nie wykonywali tak spektakularnych akcji prewencyjnych wobec zapowiadanych publikacji zachodnich mediów na temat Putina.

„Prokuratorskie pytania” zachodnich redakcji dotyczyły głównie mętnych powiązań Władimira Putina z czasów jego pracy w merostwie Petersburga w latach dziewięćdziesiątych. To nie jest temat nowy. O machlojkach, wyprowadzaniu na lewo wielkich sum i niedotrzymywaniu umów przez Putina w czasach jego petersburskiej przygody z merostwem pisała między innymi deputowana petersburskiego Zgromadzenia Parlamentarnego Marina Salje (zmarła trzy lata temu). W ostatnich dniach temat machinacji i podejrzanych powiązań znowu wypłynął w związku z procesem, jaki wytoczył Gazpromowi i ŁUKoilowi niejaki Maksim Freidson (Friejdzon), w dawnych latach noszący ksywkę „Maksim Orużejnyj” (Maksym od broni). Freidson – właściciel udziałów w kilku firmach – postanowił dochodzić swoich praw po latach, wskazując, że obie pozwane firmy gwałtem pozbawiły go udziałów w biznesie naftowym, korzystając z kryszy. Proces ma się toczyć przez sądem w Nowym Jorku. Próby dochodzenia sprawiedliwości w Rosji spaliły na panewce.

Dużo ciekawsze niż przedstawiane przez Maksima Freidsona zawiłe schematy przejmowania udziałów w firmach wydały się mediom jego wspomnienia sprzed lat z Petersburga. W wypowiedzi dla Radia Swoboda Freidson mówi: „Mieliśmy produkować broń dla policji […] W związku z tym programem spotykaliśmy się z Władimirem Władimirowiczem Putinem, który zajmował się kontaktami z zagranicą [oraz programami utylizacji broni i amunicji]. Zapłaciliśmy łapówkę. Pieniądze zwykle brał asystent Putina, Losza Miller [Aleksiej Miller, obecnie szef Gazpromu]. A Władimir Władimirowicz w sposób charakterystyczny dla funkcjonariuszy służb specjalnych w czasie rozmowy jedynie wypisywał na kawałku papieru sumę”. Kiedy projekt z bronią z różnych przyczyn nie wyszedł, Freidson zajął się biznesem naftowym. Wedle jego opowieści, przy rejestracji firmy dostarczającej paliwo dla samolotów i firmy wysyłającej produkty naftowe na eksport, również długo targowali się z Putinem o „dolę”. Freidson w tym biznesie współpracował z Giennadijem Timczenką, który „czesał kasę” za pilnowanie wspólnych przedsięwzięć. Całość wywodów Freidsona na stronie Radia Swoboda: http://www.svoboda.org/content/article/27031833.html

„Zapewne niebawem zobaczymy w prasie detaliczne, pełne treści publikacje dotyczące osobistego biznesu Władcy oraz tego, jak Jego Cesarska Wysokość popierał biznesy swoich bliskich przyjaciół” – pisze w komentarzu Siergiej Parchomienko z rozgłośni Echo Moskwy. „Teraz gazety, które przygotowują te publikacje, w ramach przygotowań do przyszłych spraw sądowych, zadają służbie prasowej Kremla pytania związane z wątkami, które zostały już opracowane i sprawdzone. W takich wypadkach najważniejsze jest to, że pytanie zostało zadane i że otrzymano formalne „tak” lub „nie” lub nie otrzymano żadnej odpowiedzi. […] Sama informacja już dziennikarzy nie interesuje – wszystko zostało już pozbierane i prześwietlone. Na Kremlu doskonale o tym wiedzą i zdają sobie sprawę, że nie uda się zdementować tej informacji ani zapobiec opublikowaniu materiałów. Dlatego mówią, że to wszystko jest niewiarygodne, zanim ktokolwiek będzie miał sposobność przeczytać materiał”.

Publikacja rozmowy na stronie Radia Swoboda wielkich sensacji nie przynosi. Czemu w takim razie tak mocno zareagował Kreml, wypuszczając kłęby dymu? Dlaczego zawczasu stara się odgrodzić rosyjskie społeczeństwo od zgubnego wpływu zachodnich publikacji? Czyżby Rosjanie na co dzień czytali w oryginale „Financial Times” i „New York Times”, a nie „Komsomolską Prawdę”, która raczej nie przedrukuje rewelacji zachodnich kolegów? Znowu prokuratorskie pytania…

PS z 24 maja: Radio Swoboda usunęło wywiad z Maksimem Freidsonem ze strony internetowej rozgłośni. Miał o to poprosić sam Freidson.

Front Narodowy frontem do Kremla

„Żadne szanujące się państwo nie dopuści, by w walce politycznej wykorzystywano środki pochodzące z zagranicy” – powiedział Władimir Putin w niedawnym wywiadzie dla agencji TASS. Jak większość wypowiedzi złotoustego przywódcy Rosji, tak i ta odlana jest z najszlachetniejszych kruszców. Warto się wsłuchać w te słowa.

Zestawmy ten fragment wywiadu z wiadomością podaną przez francuskie media: „Stojąca na czele skrajnie prawicowej partii Front Narodowy Marine Le Pen, znana ze swojego poparcia dla polityki Kremla, we wrześniu otrzymała od banku First Czech Russian Bank (FCBR) 9 milionów euro”. Sądzę, że nie na waciki, tylko na walkę polityczną. Moskwa nie miałaby na pewno nic przeciwko temu, aby Marine Le Pen wygrała wszystkie możliwe wybory we Francji. Podsypanie owsa na kampanię wyborczą byłoby ze wszech miar wskazane.

Po ujawnieniu źródeł finansowania radykałów z Frontu Narodowego we Francji zawrzało. Bo z jednej strony – wsio w poriadkie: Front Narodowy miał trudności finansowe, francuskie banki odmawiały kredytów, więc buchalterzy partii wystąpili z prośbą o kredyty do banków poza granicami kraju. Amerykańskie i europejskie odmawiały, a ten jeden bank się zgodził. Ale z drugiej strony partia pani Le Pen i ona sama z takim entuzjazmem opowiadają się za polityką Kremla, że takie wsparcie finansowe wygląda na opłatę za dobre słowo w trudny czas. Marine Le Pen wysławia Putina pod niebiosa, ze zrozumieniem przyjęła aneksję Krymu i mocno krytykowała sankcje Zachodu wobec Rosji. W Moskwie przyjmowana była z honorami, ściskała dłonie przewodniczącego Dumy Państwowej Siergieja Naryszkina, wicepremiera Dmitrija Rogozina i innych wysokich przedstawicieli władz partyjnych i państwowych. Francuska prasa sugerowała, że podczas pobytu w Moskwie spotkała się z Putinem. Pod koniec października „L’Obs” ze smakiem opisywał bankiet w ambasadzie Rosji w Paryżu – pełno gości mimo sankcji i ochłodzenia na linii Paryż-Moskwa, panią Len Pen oraz jej bratanicę Marion osobiście przywitał ambasador Orłow. Według prasowych enuncjacji wyżej wymienieni spotykają się nader często. „Ten zrodzony w cieniu ważny polityczny alians – pisał „L’Obs” – może zmienić oblicze Europy. Przez ostatnie kilka miesięcy Kreml otwarcie stawia na Front Narodowy. Uważa, że ta partia jest w stanie przejąć władzę we Francji i zmienić bieg historii Europy na korzyść Moskwy. Starając się nie przyciągać uwagi, rosyjskie władze spotykają się z liderami ultraprawicowej partii, którzy z kolei są zachwyceni, że wokół nich skacze wielkie mocarstwo”.

Skacze, skacze, ale w zamian oczekuje pewnych usług. I oto członkowie władz Frontu Narodowego ostatnio trudnią się obserwowaniem dziwnych głosowań odbywających się na terytoriach oderwanych od Ukrainy przez Rosję: jeden obserwował „referendum” na Krymie, drugi – „wybory” w samozwańczych Ługańskiej i Donieckiej republikach ludowych. „Zagraniczni obserwatorzy uznali głosowanie za w pełni demokratyczne” – piszą potem rosyjskie agencje informacyjne.

Im dalej, tym ciekawiej. Dziennikarze portalu Mediapart zwrócili uwagę na historię banku, który tak hojnie wsparł francuskich narodowców. First Czech Russian Bank powstał w 1996 roku w Czechach, następnie został nabyty przez rosyjską firmę Strojtransgaz (produkcja rur). Firmę tę kontrolował rosyjski potentat Giennadij Timczenko, znany z tego, że swego czasu ciągał po sądach dziennikarzy i polityków, którzy pisali o nim „przyjaciel Putina”. Ostatnio sam Putin przyznawał, że z Timczenką wiąże go zażyłość. Z rąk Timczenki bank przeszedł w ręce Romana Popowa, dyrektora jednego z departamentów Strojtransgazu, człowieka afiliowanego z Dmitrijem Miedwiediewem.

Majętni namiętni i beznamiętni

Szybko mielą młyny na rosyjskiej wierchuszce władzy. Atmosfera oblężonej twierdzy gęstnieje. Ci, którzy zostali wybrani do gremiów mających stanowić prawo w interesie wyborców, co rusz urywają się z choinki trudnej rzeczywistości. O interesach wyborców nie ma co mówić. Niedawno pisałam o ciekawym projekcie ustawy gwarantującej rekompensaty za mienie utracone za granicą (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/09/26/cenne-inicjatywy/), przez te kilka dni, jakie upłynęły od tamtego wpisu, nastąpił znaczący postęp.

Tempo pracy nad tym wiekopomnym dokumentem jest zaiste imponujące. 23 września projekt wniósł pod obrady wysokiej izby deputowany z ramienia Jednej Rosji Władimir Poniewieżski, tego samego dnia przewodniczący Dumy skierował projekt do parlamentarnej komisji ustawodawstwa konstytucyjnego i budownictwa państwowego (nazwa żywcem wyjęta z dokumentów kilkunastego zjazdu partii bolszewickiej, nieprawdaż?). Taki smakowity projekt nie mógł ani dnia czekać w lodówce u przewodniczącego. I nie czekał również w komisji, która już 30 września zaaprobowała go w całej rozciągłości. Ustawa będzie rozpatrywana na posiedzeniu 7 października. Nikt nie wyraził cienia wątpliwości co do tego, że straty oligarchów, których majątek za granicą ucierpi na skutek zachodnich sankcji, mają być wyrównywane z budżetu państwa.

Cień wątpliwości miał jeszcze niedawno rząd (szczegóły w blogu Siergieja Parchomienki, który in extenso cytuje pismo wicepremiera Prichod’ki: http://www.echo.msk.ru/blog/serguei_parkhomenko/1410182-echo/; między innymi wskazywano na niezgodność zapisów ustawy z konstytucją, regulaminem Dumy i podważanie zasady pierwszeństwa prawa międzynarodowego). I oto dzisiaj rząd już żadnych wątpliwości nie ma i projekt popiera. Widzicie, ludzie, cuda w tej budzie. Premier Miedwiediew ustami swej rzeczniczki powiedział, że sytuacja w ciągu ostatnich miesięcy tak się zmieniła, że ocena ryzyka podejmowania [przez zagraniczne sądy] decyzji niezgodnych z prawem też się zmieniła. Co więcej, okazało się, że premier od samego zarania popierał inicjatywę deputowanych. Jako prawnik z wykształcenia musiał chyba czytać projekt z zamkniętymi oczami.

Deputowany Dmitrij Gudkow podczas dyskusji w komisji „starał się uzyskać odpowiedź na pytanie, iluż to obywateli poniosło straty w wyniku niesprawiedliwych wyroków zagranicznych sądów – pisze politolożka Tatiana Stanowaja w portalu „Politcom.ru”. – Na razie wiemy o jednym, biznesmenie Arkadiju Rotenbergu, którego nieruchomości aresztowały włoskie władze na podstawie sankcji”. Przewodniczący obradom oznajmił, że wcale nie tylko Rotenberg, ale „setki rosyjskich obywateli” ucierpiały. Ładne rzeczy.

Internet potraktował informacje z Dumy jako powód do setek żartów. Ustawę natychmiast okrzyknięto mianem „ustawy Rotenberga”. „Pierwszy konwój humanitarny złożony z trzystu białych kamazów wyruszył z Moskwy do majątku Rotenberga”; „Wylansujmy hashtag #SaveRotenbergbrothers”; „Cały kapitał macierzyński zostanie wypłacony matce Rotenberga w nagrodę za takiego wybitnego syna” (wczoraj pojawiły się informacje, że dziurę budżetową trzeba będzie zasypać pieniędzmi z funduszu kapitału macierzyńskiego; dziś te informacje zdementowano).

„Ciekawe, czy władza zdaje sobie sprawę z możliwych konsekwencji społecznych ustawy – pyta Stanowaja. – Zmobilizowane pod hasłami „zatokrymnasz” proputinowskie społeczeństwo gotowe jest zrezygnować z parmezanu i jamonu, zagranicznych wycieczek i prawa oglądania [opozycyjnej internetowej] telewizji Dożd’. Ale może mu się nie spodobać pomysł rekompensat z budżetu utraconych willi należących do bliskich Putinowi oligarchów”.

To zasadne pytania. Ale wydaje mi się, że tu chodzi jeszcze o coś innego. Taka regulacja skierowana jest nie do oczadzonego społeczeństwa, które w imię iluzorycznych korzyści wielkomocarstwowych jeszcze dużo łyknie, a do oligarchów. Przynajmniej do pewnej ich grupy. Putin być może chce w ten sposób przygotować sobie zawczasu broń do uciszania buntu na pokładzie. I to nie buntu społecznego, a ewentualnego buntu elit. Można założyć, że panowie oligarchowie, którzy w pocie czoła, zginając karki w ciężkim trudzie zarobili fortuny i ulokowali je na Zachodzie, nie są zachwyceni ostatnimi pomysłami „papy” i perspektywą poniesienia wymiernych strat. Symptomatyczny „płacz Jarosławny” urządził jakiś czas temu nawet modelowy rosyjski oligarcha Giennadij Timczenko, ubolewający nad odcięciem od Szwajcarii. Ta ustawa to być może sygnał dla tych, którzy mogą stracić z powodu sankcji dużo więcej niż druh Rotenberg we Włoszech: „nie bójcie się, ja wam to wszystko wyrównam”. To znaczy tym, których uznam za godnych takiej nagrody. Bo widać, że w otoczeniu „papy” są równi i równiejsi.

Władze znowu zmieniają reguły gry z biznesem – sprawa Jewtuszenkowa to spektakularny przykład (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/09/17/interpelacja-sistiema-i-jeszcze-jedna-smutna-rocznica/). Dawniej wystarczała lojalność wobec Putina, w obecnej sytuacji coraz bardziej pogłębiającego się kryzysu to za mało, ludzie władzy przystąpili do wybiórczego trzepania skóry oligarchom, trwają przymiarki do kolejnej fali przejmowania własności. Środowiska biznesowe w Rosji na razie okazują się bezradne wobec brutalnych metod stosowanych przez Kreml. Ale czy tak będzie zawsze?

Skazani na Soczi

Jeszcze dwa dni temu rosyjscy deputowani świetnie się bawili w swoim towarzystwie, drwiąc z sankcji, jakie przygotował Zachód – w szczególności UE – w odniesieniu do rosyjskiego establishmentu w związku z zaanektowaniem przez Rosję Krymu. Odniosłam wrażenie, że wczoraj śmiali się już mniej radośnie. Ogłoszona przez Stany Zjednoczone lista krewnych i znajomych Królika z kooperatywy Oziero i okolic (ograniczenia wizowe, zamrożenie aktywów) jakoś przytępiła dowcip rosyjskich polityków (z imienną listą można się zapoznać m.in. tu: http://www.treasury.gov/resource-center/sanctions/OFAC-Enforcement/Pages/20140320_33.aspx).
Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. A może to tylko moje indywidualne wrażenie, nic więcej.

Z czarnej listy najbardziej zainteresowała mnie osoba Giennadija Timczenki, szefa firmy Gunvor – naftowego tradera. Timczenko uparcie procesował się z publicystami, którzy określali go jako „przyjaciela Putina”. No i teraz pan Timczenko „który-nie-chce-być-nazywany-przyjacielem-Putina” trafił na amerykańską listę. Ale nie to przyciągnęło moją uwagę, a wiadomość, że na dzień przed ogłoszeniem listy Timczenko szczęśliwie sprzedał swoje udziały w firmie Gunver. Za taką przenikliwość należy mu się przydomek Wernyhora. Szczęśliwym nabywcą udziałów Timczenki został jego szwedzki wspólnik Torbjorn Tornqvist. Za ile? Nie wiadomo. Teraz Szwed ma 87 procent firmy, której kapitalizacja oceniana jest na 60 mld dolarów. Tornqvist zaprzeczał, by jakiekolwiek udziały firmy należały do Władimira Putina. A tak na marginesie, to w lipcu ubiegłego roku Giennadij Timczenko został odznaczony Orderem Legii Honorowej za wybitny wkład w rozwój rosyjsko-francuskich stosunków gospodarczych. Jak dalej będzie rozwijać działalność Timczenki na tym kierunku, zobaczymy.

Drugą ciekawą osobą, która znalazła się na czarnej liście Waszyngtonu, jest Dmitrij Kisielow, czołowy przedstawiciel linii propagandowej Kremla zaklętej w „zombojaszczikie”. O jego nominacji na szefa agencji informacyjnej i zasługach pieried Otieczestwom pisałam w grudniu zeszłego roku: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/12/13/rosja-dzis/
Kisielow, według własnych słów, za kryterium pracy pod jego kierownictwem uważa „miłość do ojczyzny”. Ostatnio wsławił się tym, że w cotygodniowym autorskim programie informacyjno-analitycznym straszył Stany Zjednoczone i poprawiał humory tym, którzy chcieliby utrzeć nosa Amerykanom. Na tle złowieszczych dekoracji przypominał zapominalskim, że Rosja jest jedynym krajem świata, które może „zamienić USA w jądrowy popiół”. Jakiś czas temu został też przez blogerów nakryty na wakacjach z rodziną. W Suzdalu? Nie. W Wołogdzie? Nie. Nikt by nie zgadł, że naczelny „zachodożerca” woli wypoczynek w Holandii, którą na ekranie odsądza od czci i wiary za całokształt. I jeszcze jedna ciekawostka na temat pana Kisielowa: były ambasador USA w Moskwie napisał w Twitterze, że cztery lata temu Kisielow brał udział w programie finansowanym przez Departament Stanu. „Wasi patrioci lubią krytykować Amerykę, a potem odpoczywać u nas. Za czasów, gdy byłem ambasadorem, wydaliśmy bardzo dużo wiz takim ludziom”. Indagowany w tej sprawie przez dziennikarzy, Kisielow zareagował ostro: „Nie dzwońcie do mnie. Już nigdy!”. Dokąd teraz będzie wyjeżdżał pan Kisielow? Może do Soczi, może do Suzdala. Pani wicepremier Olga Gołodiec już oświadczyła, że Rosjanie nie będą chcieli wyjeżdżać za granicę, wypoczywać będą wyłącznie w kraju.

Ocena tego, kto zyska, a kto straci na sankcjach, jest w Rosji zróżnicowana. Borys Makarienko z centrum Technologii Politycznych uważa, że bezpośredni wpływ sankcji na gospodarkę jest ograniczony. Ale może ważniejszym efektem będzie utrata wiarygodności Rosji, a to w dłuższej perspektywie może mieć negatywne znaczenie. Droższe będą kredyty, mniej będzie inwestycji. Ponadto w wyniku ochłodzenia stosunków z Zachodem Rosja straci dostęp do nowoczesnych technologii, o które zabiegała przez wiele ostatnich lat. Obniżenie ratingu Rosji może mieć znaczenie już w krótkoterminowej perspektywie.
Nikita Kriczewski – na drugą nóżkę, choć z pewnym takim niepokojem: Katastrofy z powodu sankcji nie będzie. Ale z drugiej strony Rosjanie odczują – nie wiadomo, do jakiego stopnia boleśnie – wzrost kursu dolara czy inflację. Kriczewski zwraca przy tym uwagę, że rosyjska gospodarka notowała niepokojące sygnały spadku na długo przed kryzysem ukraińskim. „Ale jednocześnie obserwujemy napływ zagranicznych pieniędzy do Rosji. To pieniądze, które niegdyś zostały wyprowadzone do rajów podatkowych. Trafiają one do państwowych banków. Więc rezerwy finansowe Rosja ma”.

Swietłana Samojłowa na politcom.ru z kolei pisze: „Rosja nie ma analogicznego instrumentu sankcji w sferze bankowej [jakie Stany Zjednoczone zastosowały wobec banku Rossija, należącego do jednego z braci Kowalczuków z kooperytywy Oziero]. Za amerykańskie sankcje odpowie więc Ukraina. To stało się jasne po ostatnim posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa: Moskwa zaostrzyła warunki finansowe wobec Ukrainy […], ogłosiła o denonsacji umów charkowskich uzależniających obniżenie cen na rosyjski gaz dla Ukrainy od warunków stacjonowania na Krymie Floty Czarnomorskiej”. Ceny gazu będą więc dużo wyższe. Premier Miedwiediew okazał się biegły w rachunkach i wyliczył, że Ukraina jest winna Rosji 11 mld dolarów, które Kijów zaoszczędził na tych niezasłużonych zniżkach.
To ciekawy passus, pogłębiający wrażenie rozjechania się pojęć, którymi operują rosyjskie władze. Z jednej strony powtarzają, że Janukowycz jest prawowitym prezydentem. A to on podpisywał umowy w Charkowie. Przy denonsacji już go o nic nie pytano. Z drugiej strony raz Władimir Putin mówi na zmianę, że władza w Kijowie jest nielegalna, a znowu że jest jednak „częściowo legalna”, ale państwa Ukraina nie ma i żadne umowy z nią nie obowiązują. Ale ktoś jednak ma w Kijowie zobowiązania wobec Rosji i musi zapłacić 11 mld. Nie mogę nadążyć za tym rozumowaniem.
Samojłowa wyciąga natomiast taki wniosek: „To wyraźny sygnał dla Zachodu: jak wy będziecie zaciskać palce na szyi Rosji, to Rosja będzie zaciskać swoje na szyi Ukrainy. A długi Ukraina będzie spłacać kredytami z USA i UE. Na tym zapewne ma polegać główna asymetryczna odpowiedź Rosji na sankcje”. Dość przewrotne. Ale czy faktycznie tak będzie?

Sankcje są jednym z głównych tematów dyskusji, ale także żartów. Rosjanie podśmiewają się z tego, jak Amerykanie przejmą się analogicznymi sankcjami rosyjskimi wobec wysokich urzędników amerykańskiej administracji: Michelle Obama z przerażeniem konstatuje, że nie będzie mogła kształcić dzieci w Kałudze, jej mąż – że nie pojedzie do Ust-Iżewska, a Hillary Clinton łapie się za głowę, że zamrożą jej konta w Sbierbanku. Tymczasem prezydent Putin oznajmił, że w ramach akcji solidarności z obiektami sankcji otworzy w najbliższy poniedziałek rachunek w banku Rossija.