Archiwa tagu: kontrakt gazowy

Co było, a nie jest

– Europo, Ameryko zadufana w sobie, jestem na was wszystkich obrażony, proszę wziąć to pod uwagę. Nie chcieliście z nami rozmawiać, to macie. Macie Ukrainę bez Krymu, za to z wielkim długiem. Więc na przyszłość słuchajcie tego, co mamy do powiedzenia i róbcie tak, jak mówimy. – Spomiędzy wierszy wczorajszego wystąpienia Władimira Putina na Petersburskim Forum Ekonomicznym można było wyczytać nieskrywane poczucie krzywdy, jakie w swej rosyjskiej duszy nosi prezydent Rosji wobec zdradliwego Zachodu. Bo przecież on wszystko z dobroci serca robił, a w odpowiedzi Zachód wtyka mu szpilki.

Forum w tym roku było zdecydowanie odchudzone, zagraniczna grupa wsparcia Kremla przerzedzona, nie przyjechał żaden liczący się polityk, serwilistyczne peany pod adresem gospodarza wygłosiło kilku robiących biznes w Rosji przedsiębiorców, którzy nie oglądają się na politykę. Dwór oczywiście stawił się w pełnym składzie, ale nie chodzi o dwór, chodzi o międzynarodowe uznanie i przekonanie świata, że – mimo oczywistego zrywania przez Rosję zobowiązań – warto mieć z nią do czynienia w biznesie. Putin przyjechał na forum prosto z ChRL, gdzie Gazprom podpisał z chińskim partnerem tajemniczy kontrakt na gaz. Ten kontrakt, negocjowany w wielkich nerwach do ostatniego dnia (jeszcze w przeddzień nie było pewne, czy zostanie podpisany), został przez moskiewskie dworskie media okrzyknięty kontraktem stulecia. To była w ocenie kremlowskiej propagandy godna odpowiedź na europejskie kręcenie nosem wobec postępowania Rosji na Ukrainie. To miała być nauczka dla europejskich klientów: zobaczcie, nie musimy zabiegać o to, byście od nas kupowali gaz, bo mamy chińską alternatywę. Teraz bójcie się nas jeszcze bardziej!

Czy rzeczywiście Rosja zrobiła dobry interes? Ten kontrakt gazowy był negocjowany od dziesięciu lat. Zawsze było pod górkę. Formuła ustalania ceny, wykonawca niezbędnej infrastruktury przesyłowej – to były wieczne punkty nie do pokonania. Obie strony ostro się targowały. Ale jeszcze nigdy w tych rozmowach z Chinami Rosja nie była w tak słabej pozycji przetargowej. Gdyby Putin wrócił do Moskwy bez tego kontraktu, to w obecnej ochłodzonej atmosferze w stosunkach z Zachodem byłaby to poważna porażka wizerunkowa, runęłaby cała konstrukcja negocjacyjna z Europą. Kreml nie mógł sobie na to pozwolić – na złość Europie musiał, po prostu musiał odmrozić sobie chińskie uszy. Można przypuszczać, że pod presją Rosja ostatecznie poszła na ustępstwa. Ich rozmiar został schowany pod kołderką tajemnicy handlowej (nie ujawniono, jaka będzie cena gazu, jakie będą dodatkowe ulgi, zwolnienia z podatków etc.).

Przekaz medialny był jednoznaczny: to wielki sukces Moskwy, podpisano z Chinami czterdzieści kontraktów, nasza współpraca będzie się rozwijać, nie tylko w produkcji klinkieru.

Julia Łatynina dokonała w „Nowej Gazecie” przewrotnej kalkulacji: „W kwietniu Putin wysłał do europejskich przywódców list, w którym napisał, że przez ostatnie cztery lata Rosja subsydiowała gospodarkę Ukrainy – poprzez zaniżenie ceny gazu – na łączną kwotę 35,4 mld dolarów. Przy czym cena dla Ukrainy wynosiła 410-430 dolarów za tysiąc metrów sześc. A miesiąc później Putin podpisał 400-miliardowy kontrakt z Chinami na trzydzieści lat. Cena tysiąca metrów sześc. została utajniona, ale z łatwością można wyliczyć, że oscyluje wokół 350 UDS. Stawiam więc pytanie: na jaką kwotę Rosja zobowiązała się przez trzydzieści lat subsydiować gospodarkę ChRL? Jeśli zastosować formułę Putina, to chodzi o 100 mld USD. Ale to jeszcze nie wszystko. Rosja dostarcza gaz na Ukrainę z zagospodarowanych złóż, tymczasem gaz do Chin ma popłynąć ze złóż Irkuckiego i Czajandinskiego, które nie są przygotowane, i to gazociągiem Siła Syberii, który jeszcze nie został zbudowany. A to kosztować będzie 60 mld, zatem zgodnie z formułą Putina rosyjskie subsydia dla chińskiej gospodarki wyniosą 160 mld. Choć z drugiej strony cena, jaką Putin wytargował u Chińczyków, jest cudowna: przewyższa średnią cenę, jaką Chiny płacą za gaz innym dostawcom, np. Turkmenii i Uzbekistanowi 100-140 USD za tysiąc metrów sześc.”. Rosyjski gaz dla Chin jest zatem, jak widać, poszerzeniem listy dostawców, nie zdobyciem jedynego zaopatrzeniowca, bez którego wszystko runie.

Ciekawe zestawienie. Trudno z dzisiejszej perspektywy oszacować, na ile to będzie opłacalne dla Rosji przedsięwzięcie. Pierwsze dostawy ruszą dopiero za 4-6 lat, na razie potrzebne są inwestycje, trzeba wyłożyć miliardy. Poza tym zapadła podczas negocjacji jeszcze jedna ważna decyzja: że przy realizacji projektu gazowego zostanie wyzerowany NDPI – podatek płacony przez producentów surowców do budżetu państwa. A zatem rosyjski budżet nic na tym nie zarobi. Nic. Zarobi Gazprom. Zarobią Chiny. Ale nie rosyjscy emeryci i nauczyciele.

Wróćmy jeszcze do Petersburga. Prezydent Putin musnął w wystąpieniu temat sankcji – europejskich i amerykańskich – wprowadzonych po aneksji Krymu przez Rosję. Putin stwierdził, że one są absolutnie pozbawione podstaw prawnych: bo zostały wprowadzone bez zgody ONZ. Bardzo ciekawy moment i jak zwykle u tego polityka, kot wykręcony ogonem. Sprawa złamania przez Rosję zasad prawa międzynarodowego, pogwałcenia wziętych zobowiązań gwarancji integralności terytorialnej Ukrainy, ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa stawała na forum Narodów Zjednoczonych – w Radzie Bezpieczeństwa i w Zgromadzeniu Ogólnym. Pamiętacie Państwo? Rosja przegrała te głosowania (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/30/w-gronie-wstrzymujacych-sie-przyjaciol/ ; http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/04/08/lepszy-rosyjski-stol/). O czym w takim razie w ogóle mówi prezydent Putin? Czy ktokolwiek uznał aneksję Krymu przez Rosję? Czy łyknięcia kawałka terytorium sąsiedniego państwa Rosja dokonała zgodnie z prawem międzynarodowym? Nic podobnego.

Dzisiaj prezydent w rozmowie z przedstawicielami mediów popłynął jeszcze dalej: „Prawo jest po naszej stronie. I nikt nie przekona mnie o tym, że nawet na podstawie naszych praw i interesów i biorąc pod uwagę normy prawa międzynarodowego, powinniśmy zmienić stanowisko w tej kwestii”. Akompaniował mu na innym fortepianie (w telewizji Rossija) premier Miedwiediew: Rosja nie może być gwarantem integralności terytorialnej Ukrainy, w tym kontekście dopominanie się, by Rosja dopełniła zobowiązań [zawartych w budapeszteńskim memorandum z 1994 r.], jest pozbawione sensu. „Żadne państwo na świecie nie jest w stanie zagwarantować integralności terytorialnej innemu państwu – to prawny absurd”. Zdaniem Miedwiediewa memorandum polegało na tym, że Ukraina rezygnuje z broni jądrowej [radzieckiej, rozmieszczonej na jej terytorium], a USA i Rosja jako kraje gwaranci powinny wesprzeć Ukrainę w razie zagrożenia ze strony sił zewnętrznych. „A to, co się stało na Krymie, to historia z innego porządku, to sam naród […] wystąpił z inicjatywą referendum, a potem podjął decyzję, by wyjść z państwa [do którego należał]”.

Zgodnie z tą logiką, to teraz Rosja, która się wymiksowała ze zobowiązań budapeszteńskich, powinna zwrócić Ukrainie broń jądrową, którą wywiozła pod gwarancje, których obecnie nie dotrzymuje. A reszta partnerów, z którymi Rosja kiedykolwiek podpisała jakikolwiek papier, powinna się zastanowić, czy ten podpis ma jakąkolwiek wartość. Chińczycy na dobrą sprawę też.