Archiwa tagu: prawa człowieka

Interpelacja, Sistiema i jeszcze jedna smutna rocznica

Deputowany lokalnej legislatury w Pskowie z ramienia partii Jabłoko Lew Szlosberg, który pod koniec sierpnia zainteresował się losem chowanych po cichu rosyjskich żołnierzy pskowskiej dywizji powietrznodesantowej, wystosował interpelację do prokuratury wojskowej. We wniosku prosi o wszczęcie śledztwa w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci żołnierzy, którzy najprawdopodobniej zginęli podczas walk na Ukrainie, a więc poza terytorium Federacji Rosyjskiej. Wymienia dwanaście nazwisk, ale zaznacza, że to nie wszyscy polegli w walkach w Donbasie (z treścią dokumentu można zapoznać się tu: http://echo.msk.ru/blog/echomsk/1401390-echo/).

Szlosberg opisał bulwersującą sprawę cynicznego ukrywania przez władze śmierci żołnierzy wysyłanych pokątnie na niewypowiedzianą wojnę w periodyku „Pskowskaja Gubiernija”, którego jest redaktorem. Kilka dni później został dotkliwie pobity przez „nieznanych sprawców”.

W interpelacji Szlosberg domaga się ustalenia, kto ponosi odpowiedzialność za śmierć żołnierzy, kto wydawał rozkazy, na jakiej podstawie, a także – jakie odszkodowania otrzymają za śmierć najbliższych rodziny poległych. Odpowiedzi na te pytania są szalenie ważne. Władze skrzętnie zamiatają pod dywan całą sprawę, żołnierze wysłani cichcem na wschód Ukrainy, którzy powrócili w cynkowych trumnach do kraju, w wersji oficjalnej de facto zostali pozbawieni wszelkich praw i honorów należnych wojskowym pełniącym służbę. Zostali przedstawieni jako wolontariusze, którzy w ramach urlopów poszli na wojenkę. Kiedyś Bułat Okudżawa w piosence o żołnierzu śpiewał: „a gdyby się historia jakaś działa, to jedno wiedz – ojczyzna ci kazała”. W przypadku tej wojny ojczyzna wypiera się udziału w awanturze, którą rozpętał Kreml i od swoich żołnierzy wstydliwie się odwraca. A jednocześnie głośno opowiada, jak to w Rosji dba się o weteranów, czci honor oficerski itd.

Pobicie Szlosberga miało mu zatkać usta. Wzbudzić strach w nim i w innych, którzy zadają pytania, protestują przeciwko wojnie.

Obrońca praw człowieka Lew Ponomariow pisze, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy do Komitetu Matek Żołnierskich zwróciło się 231 osób z wnioskami o pomoc w ustaleniu losów żołnierzy walczących na Ukrainie. Wnioskodawcy twierdzą, że kierowane przez nich zapytania do ministra obrony Siergieja Szojgu pozostały bez odpowiedzi.

*

Kolejny temat: nowa „sprawa Jukosu”. Tak nazywają aresztowanie Władimira Jewtuszenkowa, właściciela grupy przemysłowo-finansowej Sistiema, za malwersacje związane z akcjami firmy Basznieft’ i pranie brudnych pieniędzy. Do procesu Jewtuszenkow posiedzi w areszcie domowym. Sistiema jest potentatem na rynku moskiewskich nieruchomości, gra ważną rolę w telefonii komórkowej i bankowości, a także w sektorze paliwowym i przemyśle maszynowym. Jewtuszenkow zajmował dwudzieste miejsce na liście najbogatszych Rosjan, wartość jego majątku została wyceniona na 7,7 mld dolarów.

Reakcje były do przewidzenia. Na giełdzie akcje Sistiemy spadły o kilkanaście procent. Rzecznik Putina, Dmitrij Pieskow oznajmił, że sprawa nie ma najmniejszych podtekstów politycznych. Natomiast szef związku przedsiębiorców Aleksandr Szochin porównał sprawę Sistiemy do sprawy Jukosu. Przedstawiciele Sistiemy komentują aresztowanie szefa politycznie i biznesowo: nie chciał sprzedać Baszniefti Igorowi Sieczinowi (szef Rosniefti, jeden z najbliższych współpracowników Putina), więc musiał za to ponieść karę. Politolog Andriej Piontkowski nie ma wątpliwości: „Pan Sieczin przetrawił już Jukos, obecnie ma poważanego zachodniego partnera, ma status przyjaciela prezydenta i może patrzeć łapczywie na wszystko, w tym na Basznieft’. To, że ludzie należący do najbliższego kręgu prezydenta, mogą koncentrować każde aktywa, jest faktem znanym wszystkim obserwatorom życia gospodarczego Rosji i jej sceny politycznej”. Michaił Chodorkowski wyraził przypuszczenie, że Putin nie wiedział o konflikcie na linii Sieczin-Jewtuszenkow i że to osobista rozgrywka Sieczina. Model jest podobny jak w przypadku sprawy Jukosu. „Z tym że wtedy sprawa Jukosu została zainicjowana przez ekipę Putina i zaczęła się od naszych debat z Putinem na temat korupcji w Rosji. A obecnie najprawdopodobniej mamy do czynienia z sytuacją czysto komercyjną: trzeba się dorwać do jakiejś firmy, wyrwać ją [z rąk właściciela] i to bezpłatnie, i tyle. W Rosniefti zaczęło spadać wydobycie. A Sieczin nie potrafi poradzić sobie z problemem metodami technologicznymi”.

Możliwe, że Dmitrij Pieskow tym razem nie łże w żywe oczy. Być może polityki w tym nie ma. Jewtuszenkow do polityki się nie mieszał, był wręcz demonstracyjnie apolityczny. Zdaniem Siergieja Aleksaszenki, który dobrze zna meandry rosyjskiego biznesu, w przypadku odbierania Jewtuszenkowowi Baszniefti „to nawet nie reket, to czysta grabież. Firma naftowa to w Rosji zbyt smakowity kąsek, by nie interesowała ludzi władzy”.

Równie dobrze poinformowana Julia Łatynina, dodaje, że Jewtuszenkow nie tylko potrafił odpowiednio się ustawić i grać wedle reguł dyktowanych przez Putina, ale tez umiał korzystać z układów i układzików z FSB, z którymi wspólnie dokonywali reketu. „Pan Jewtuszenkow, o ile wiem, był przyjacielem Janukowycza i współwłaścicielem gospodarstwa myśliwskiego Cedr, które na Ukrainie było tym, co w Rosji kooperatywa Oziero [bliski krąg Putina – AŁ]. Potem był jednym z pośredników, którzy ułatwiali kontakty Janukowyczowi po jego ucieczce. […] Widocznie Jewtuszenkow pośredniczył w ukraińskiej historii – czuł na karku oddech Sieczina, który zamierzał odebrać mu Basznieft’ i szukał jakichś dodatkowych atutów na swoja korzyść”. Jeśli rzeczywiście tak było, to najwyraźniej nie wystarczyło.

Jewtuszenkow ma dwa wyjścia: albo wszystko sprzedać i wyjechać, albo wejść w spór i próbować dochodzić swych praw na drodze sądowej. Można nie mieć wątpliwości, że najbardziej sprawiedliwy sąd na świecie przyzna rację temu, kto ma rację (przepraszam za niezbyt udany kalambur).

Od czasu sprawy Jukosu bardzo wiele się zmieniło. Teraz mamy w nowej sytuacji nowe rozdanie. Sprawdzane są nowe metody – hasło: „wyskakuj z nielegalnej kasy” może usłyszeć każdy, kto coś ma, a co się podoba innemu, bardziej ustosunkowanemu. Niby dlaczego nie.

Do tematu zapewne wrócę, bo to ciekawy case do tematu biznes-władza. Przecież w warunkach sankcji wianuszek oligarchów ewidentnie traci. Jak sobie zrekompensuje te straty? Kto kogo wyprze poza matę? Być może Jewtuszenkow to pierwszy sygnał – bracie, jesteś taki niezależny, twoja firma jest taka czysta, taka zrównoważona w różnych sferach działalności, że nam się bardziej przyda na trudne czasy. Reszta niech się szykuje. Wszystko się może zdarzyć.

*

I ostatni temat. Tylko kilka słów przypomnienia: 75 lat temu od wschodu wtargnęła na terytorium Polski Armia Czerwona bez przewidzianego prawem międzynarodowym wypowiedzenia wojny.

W rosyjskich mediach ze świecą dziś szukać wzmianki o tej okrągłej rocznicy.

Śmierć bez znamion przestępstwa

Rosyjski Komitet Śledczy lakonicznie jak nigdy podał dziś do publicznej wiadomości, że umorzono śledztwo w sprawie śmierci Siergieja Magnitskiego z braku znamion przestępstwa.
„Brak danych o popełnieniu przestępstwa wobec Siergieja Magnitskiego. Magnitski był przetrzymywany w takich samych warunkach jak pozostali aresztanci i nie był obiektem przemocy. Śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych” – napisano w suchym komunikacie. Wcześniej uniewinniono jedyną osobę postawioną przed sądem za zaniedbania, które doprowadziły do śmierci Magnitskiego w areszcie śledczym (nieudzielenie pomocy ciężko choremu aresztowanemu). Natomiast w twerskim sądzie rejonowym miasta Moskwy toczy się proces przeciwko… Siergiejowi Magnitskiemu. Zmarłemu zarzuca się oszustwa podatkowe. Rozprawy już dwukrotnie odkładano (kolejna wyznaczona jest na 22 marca).
Wygnany swego czasu z Rosji i od tamtej pory ostro krytykujący Kreml William Browder, szef Hermitage Capital (Magnitski pracował dla tej firmy jako audytor), wskazał w dzisiejszym wywiadzie dla Radia Swoboda na inspirację takiego rozwiązania: „Kiedy 20 grudnia Władimira Putina [podczas konferencji prasowej] ośmiokrotnie spytano o sprawę Magnitskiego, stwierdził on jednoznacznie, że jego zdaniem, Magnitski zmarł śmiercią naturalną. I cały aparat państwowy przyjął to stwierdzenie jako wskazówkę, jak działać […] Faktycznie cała rosyjska władza stara się ukryć zabójstwo”. Kilka dni temu dwa popularne kanały rosyjskiej telewizji pokazały obszerne materiały o tym, że Browder przed laty założył w Kałmucji (republika wchodząca w skład Federacji Rosyjskiej) firmy, które zatrudniały inwalidów. Inwalidzi, jak twierdzili autorzy materiału, mającego skompromitować Browdera, byli figurantami, tak naprawdę nie pracowali, a firmy cieszyły się przywilejami i ulgami. (Według rosyjskich komentatorów, schemat ten wykorzystuje masowo rosyjski biznes, ale o tym nie było w materiale telewizyjnym ani słowa). MSW Rosji ujawniło też, że Browder wykorzystywał [w czasie gdy działał w Rosji 10-12 lat temu] nieformalne schematy, aby skupować akcje Gazpromu. Zdaniem rosyjskich śledczych, działalność Browdera spowodowała straty [dla Rosji] w wysokości 2 mld rubli. Co ciekawe, w 2002 r. Dmitrij Miedwiediew, dziś premier, a wtedy szef zarządu Gazpromu, mówił w wywiadach dla zachodniej prasy, że chociaż te schematy są szare, to nikt nie zamierza nikogo za nie ścigać, gdyż powstały one z wykorzystaniem luk w rosyjskim prawie. Ale już podczas tegorocznego pobytu w Davos na ekonomicznym szczycie premier Miedwiediew pozwolił sobie podobno na wisielczy dowcip na ten temat w rozmowie z dziennikarzami: „Szkoda, że Siergiej Magnitski umarł, a Browder żyje i cieszy się wolnością”.
Ale wróćmy do samego Magnitskiego. Magnitski to symbol. Zmarł w 2009 r. w moskiewskim areszcie Butyrki po rocznym pobycie doprowadzony do skrajnego wyczerpania, pozbawiony pomocy medycznej (według rodziny i obrońców praw człowieka przyczyną śmierci było pobicie Magnitskiego przez ośmiu funkcjonariuszy gumowymi pałkami w areszcie Matrosskaja Tiszyna, dokąd był przewieziony na badania). Został aresztowany w 2008 r. po tym, jak wpadł na trop ogromnej afery z udziałem średniego i wysokiego szczebla urzędników rosyjskich, czerpiących zyski z nieuzasadnionego zwrotu podatku VAT. Tych, których grzeszki wyciągnął na światło dzienne, aresztowani nie zostali. A Magnitskiemu zarzucano oszustwa podatkowe. Nie ugiął się, nie wycofał z zarzutów wobec uczestników przewału. Jego nazwisko znalazło się w nazwie amerykańskiej ustawy, ograniczającej osobom zamieszanym w sprawę Magnitskiego prawo pobytu w USA i dostęp do aktywów. „Akt Magnitskiego” wprawił rosyjską elitę polityczną w furię, Moskwa jak lew nadal broni okradających budżet oszustów, których złapał za rękę Magnitski; co więcej – uznała „akt Magnitskiego” za obrazę majestatu państwa rosyjskiego i podjęła kroki odwetowe, przyjmując mocno nieadekwatną „ustawę Dimy Jakowlewa” (zakaz adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów).
Magnitski to bohater Kafki: przeciwstawia się złodziejskiemu układowi, który swoimi mackami oplata wszystko i wszystkich, i ginie tymi mackami uduszony. Teraz układ używa dostępnych narzędzi, aby się wybielić, a Magnitskiego oczernić i pognębić. Choćby i po śmierci. Tym bardziej że sprawa Magnitskiego rezonuje w sferach politycznych – i w kraju, i za granicą.
Pisarz Dmitrij Bykow, jeden z liderów ruchu białej wstążki, powiedział dziś w audycji rozgłośni Echo Moskwy: „Dla mnie od samego początku było jasne, że Siergiej Magnitski okaże się nie tylko pośmiertnie winny, ale też, że zmarł sam z siebie śmiercią naturalną z własnej winy i na skutek nieostrożności. Do aresztu też dał się wsadzić z własnej nieprzymuszonej nieostrożności. A przecież nie ulega wątpliwości, że wobec niego zastosowano faktycznie karę śmierci – Magnitskiemu nie udzielono pomocy lekarskiej. […] Magnitski stał się tym bastionem, poza który nie chce już się bardziej wycofywać rosyjska władza. Dla niej Magnitski jest symbolem [„ani kroku wstecz”, żadnych ustępstw wobec Zachodu]. Fantastycznie, że dla świata Magnitski też stał się symbolem, tyle że innych rzeczy: symbol walki o swój honor, symbol śmierci w kraju, gdzie rządzi bezprawie”.
To jeszcze nie koniec sądowej epopei związanej z Browderem i Magnitskim. Były śledczy rosyjskiego MSW Paweł Karpow, którego nazwisko figuruje na amerykańskiej „liście Magnitskiego”, złożył w londyńskim sądzie pozew przeciwko Browderowi, zarzucając mu oszczerstwo. Karpow chce dowieść, że nie miał nic wspólnego ze złodziejskim schematem ujawnionym przez Magnitskiego i że Hermitage Capital oczernia jego dobre imię. Sąd jeszcze nie podjął decyzji, czy będzie rozpatrywać pozew Karpowa.
Matka Siergieja Magnitskiego, Natalia, skierowała natomiast pozew do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, wskazując, że rosyjski wymiar sprawiedliwości, prowadząc sprawę jej syna, naruszył co najmniej pięć punktów europejskiej konwencji praw człowieka.

Bezbłędny rycerz

Dziennikarze zgromadzeni wczoraj na wielkiej konferencji prasowej Władimira Putina zadali kilkadziesiąt pytań – od bulwersującego w ostatnich dniach opinię publiczną „anty-aktu Magnitskiego”, czyli ustawy zabraniającej adopcji rosyjskich sierot przez obywateli USA, poprzez wędkowanie w Astrachaniu czy hodowlę zwierząt rzeźnych w Mordwie po sytuację w Syrii i Libii. Konferencja trwała cztery i pół godziny. Pytania o zdrowie prezydenta można było nie zadawać (choć i takie padło) – wytrzymać tak długie nabożeństwo może tylko zdrowy człowiek.
Trzeba powiedzieć, że konferencja nie sprawiała wrażenia seansu wielkiej miłości dziennikarskiego stanu do przywódcy, jeśli nie liczyć kilkorga egzaltowanych dam i kawalerów, na ogół z regionalnych mediów – ci, owszem, utrzymali się w najlepszych tradycjach wazeliniarstwa. Wielu dziennikarzy zadało jednak pytania niewygodne i trudne. Putin na każde pytanie coś odpowiadał – czasem z sensem, czasem uciekał gdzieś w bok od istoty sprawy. A czasem zapalał się, wybuchał i przechodził na „fienię”. Dostało się np. Bogu ducha winnej dziennikarce, która pytała o bezpośrednie wybory gubernatorów: „Niech mnie pani uważnie posłucha i proszę więcej do tego pytania nie wracać. Tylko uważnie proszę posłuchać, co powiem. Posłuchajcie chociaż jeden raz: jesteśmy za i ja osobiście jestem za bezpośrednimi wyborami gubernatorów”. Skąd te nerwy? Prezydent do tej pory mgliście zahaczył temat w swoim orędziu przed Zgromadzeniem Parlamentarnym – że trzeba pomyśleć, że trzeba się zastanowić. A teraz zmył głowę dziennikarce, że mu dziurę w brzuchu boruje, a przecież on jest osobiście za. No, dobrze.
Pytaniem, które nieodmiennie podnosiło ciśnieniu Putinowi na podobnych imprezach, było pytanie o Michaiła Chodorkowskiego. I tym razem było emocjonalnie: Putin z żarem wypierał się jakiegokolwiek wpływania na sąd wymierzający karę Chodorkowskiemu.
Ale najwięcej emocji towarzyszyło pytaniom dotyczącym „ustawy podleców”, jak rosyjski Internet ochrzcił odpowiedź deputowanych Dumy Państwowej na akt Magnitskiego. Z wypowiedzi Putina wynikało, że amerykańską ustawę odebrał on jako policzek, że poczuł się upokorzony tym, że Ameryka śmie mu wymachiwać przed nosem jakimś tam Magnitskim, podczas gdy sama bije Murzynów, więźniów Guantanamo i nie dba o adoptowane rosyjskie dzieci (choć większość z tych, którzy adoptowali dzieci w USA, to „porządni ludzie”, przyznał). Wedle określenia Aleksandra Golca, teraz „strana Pindosja” [„pindos” to w niezbyt literackim rosyjskim pogardliwe określenie Amerykanina] powinna dostać za swoje i nie ma mowy o zmiękczeniu stanowiska w tej sprawie. Putin jest wyraźnie rozczarowany Stanami Zjednoczonymi. O resecie już dawno zapomniano.
Diabeł tkwi w szczegółach. I tutaj pan prezydent lekcje odrobił po łebkach. Jego argumenty nie brzmiały przekonująco (nie tylko w tej sprawie zresztą; Tatiana Stanowaja zauważyła, że w wielu momentach zadający pytanie był bardziej przekonujący niż pogubiony miejscami prezydent – to coś nowego, przecież te konferencje miały służyć zawsze wzmocnieniu wizerunku lidera, który panuje nad wszystkim, co się dzieje w kraju; tym razem to się nie udało).
Władimir Abarinow, znający i rosyjskie, i amerykańskie realia, w internetowych „Graniach” kilka istotnych szczegółów z argumentacji prezydenta dotyczącej sprawy Magnitskiego i odpowiedzi Dumy Państwowej wziął pod światło.
„Putin: Kiedy w stosunku do adoptowanych rosyjskich dzieci popełniane jest przestępstwo, amerykańska Temida najczęściej w ogóle nie reaguje i zwalnia od odpowiedzialności karnej ludzi, którzy dopuścili się przestępstwa wobec dziecka”.
„To nie tak – pisze Abarinow. – Prawie wszyscy dostali realne wyroki. Po prostu czasem zdarza się, że oskarżenie okazuje się niewystarczająco dobrze przygotowane [jak rozumiem, chodzi o to, że słabo przygotowany jest materiał dowodowy]. Tak właśnie było w sprawie małego Dimy Jakowlewa. Winny śmierci ojciec nie został uniewinniony i nie został zwolniony od odpowiedzialności. Ale pani prokurator, która liczyła na zawarcie ugody przed rozprawą i dlatego nie przygotowała się do procesu, nie potrafiła przedstawić odpowiednich argumentów”.
„Putin: „Rosyjskich przedstawicieli faktycznie nie dopuszczają, nawet w charakterze obserwatorów, na te procesy. Pan uważa, że to normalne? Co jest normalnego w tym, że pana upokarzają? Podoba się to panu? Jest pan sado-masochistą czy co?”.
Abarinow: „Rozprawy są w amerykańskich sądach otwarte dla publiczności, w tym również dla przedstawicieli rosyjskich władz. Aby brać udział w procesie, trzeba mieć licencję adwokata odpowiedniego stanu. Śledzę każdy taki proces i nie natrafiłem na informację, że adwokat reprezentujący interesy władz FR, nie został dopuszczony do działań procesowych”.
Putin: „Niedawno zawarliśmy z Departamentem Stanu umowę, jak mają postępować przedstawiciele Rosji w razie powstania takich kryzysowych czy konfliktowych sytuacji. A co się okazało w praktyce? W praktyce okazało się, że ta sfera odnosi się do prawodawstwa stanowego. I kiedy nasi przychodzą, żeby spełnić swoje obowiązki w ramach tej umowy, to im mówią – to nie jest sprawa władz federalnych, a stanowych. Idźcie do Departamentu Stanu. Po co nam taka umowa. „Duroczku wkluczili” i tyle”. [Duroczku wkluczit’ to znaczy udawać, że się nie rozumie pytania, chachmęcić].
Abarinow: „To wy wkluczili duroczku. Podpisując umowę, trzeba było zwrócić uwagę na to, że kwestie opieki i adopcji należą do jurysdykcji stanowej. Czy w rosyjskim MSZ nie ma ani jednego eksperta, który wie, że Departament Stanu nie może niczego nakazać władzom stanowym? Jeśli tak, to takie MSZ należy wywalić na śmietnik. I jeszcze słowo o więźniach Guantanamo, które wedle słów Putina, są gnębieni w średniowiecznych kajdanach. Prezydent Rosji nie jest jeszcze stary, ale już niektórych rzeczy nie pamięta. Pozwolę sobie więc mu przypomnieć: kiedy amerykańscy śledczy nie dopatrzyli się znamion przestępstwa w czynach rosyjskich talibów i wszczęto procedurę ich deportacji do Rosji, to do ostatniego tchu i oni sami, i ich krewni walczyli o to, żeby nie odsyłać ich do Rosji. Jeden z nich pisał do matki, że warunki w więzieniu Guantanamo są lepsze niż w rosyjskim sanatorium. A kiedy do deportacji mimo wszystko doszło, to w ojczyźnie zostali oni oskarżeni z art. 322 i 359 (nielegalne przekroczenie granicy, najemnictwo) i wysłani bynajmniej nie do sanatorium”.
Dziennikarka z „Nowej Gaziety” powiedziała, że na stronie internetowej gazety zbierano podpisy przeciwko „ustawie Dimy Jakowlewa”, zebrano 100 tys. podpisów. „Proszę to wziąć pod uwagę” – powiedziała. I zadała pytanie: czy w czasie tych lat, które Putin spędził na najwyższym urzędzie, przypomina on sobie jakieś błędy czy chciałby z czegoś się wycofać, coś naprawić, coś zmienić. Prezydent chwilę się zamyślił, a potem odparł, że choć w pewnych sferach zdarzyły się niedociągnięcia, to błędów nie popełnił.
I jeszcze jeden cytat na koniec: „Wcześniej czy później odejdę z urzędu [prezydenta], podobnie jak odszedłem cztery lata temu”.