Archiwa tagu: Witalij Czurkin

Czy ktoś pisał do pułkownika?

14 marca. Zbliża się trzecia rocznica aneksji Krymu. Wiele z wydarzeń tamtych gorących, pełnych napięcia dni zatarło się już w ludzkiej pamięci. Nastąpiło też jakiś czas temu ustalenie kanonicznej wersji, przedstawionej przez prezydenta Putina. Wersja ta za jakiś czas zapewne będzie częścią hagiografii Umiłowanego Przywódcy i stanie się rozdziałem „krótkiego kursu historii Putinowskiej Rosji” przeznaczonym do studiowania w szkołach wyższych i niższych.

Jednak na razie ciągle coś układa się w tej narracji wspak, inaczej, niż chcą mielić młyny rosyjskiej propagandy. Ostatnio takim niepokornym epizodem jest list Janukowycza do Putina, w którym ukraiński zbieg prosi o wprowadzenie na Ukrainę rosyjskich wojsk.

Ukraińskie media przypomniały i opublikowały zdjęcia listu eksprezydenta Wiktora Janukowycza do rosyjskiego prezydenta Putina z marca 2014 roku, w którym prosi on o przysłanie na Ukrainę rosyjskiej armii. „Jako legalnie wybrany prezydent Ukrainy oświadczam – pisze Janukowycz – że wydarzenia na Majdanie, bezprawne przechwycenie władzy w Kijowie, doprowadziły do tego, że Ukraina znalazła się na progu wojny domowej. […] Pod wpływem Zachodu dochodzi do otwartego terroru i przemocy […] W związku z tym zwracam się do prezydenta Putina z prośbą o wykorzystanie Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej w celu przywrócenia praworządności, pokoju, stabilności i dla obrony ludności na Ukrainie”. Podpis. (http://korrespondent.net/ukraine/3802667-smy-pokazaly-pysmo-yanukovycha-k-putynu-o-voiskakh).

To pismo, które na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych 4 marca 2014 roku zaprezentował ambasador Witalij Czurkin (zdjęcie z tego wydarzenia można obejrzeć choćby na stronach BBC: http://www.bbc.com/russian/international/2014/03/140303_ukraine_russia_standoff_threats). Jest też dostępna depesza RIA Nowosti (https://ria.ru/politics/20140304/997988750.html). List miał posłużyć jako uzasadnienie prawa Rosji do wtrącania się w sprawy Ukrainy. O liście wspominał też Władimir Putin w wywiadzie dla telewizji RT: „Mamy bezpośrednią prośbę od legalnie wybranego prezydenta Ukrainy o wprowadzenie wojsk w celu obrony życia ludności”. A więc wtedy – trzy lata temu – i Janukowycz, i Putin, i Czurkin twierdzili, że list jest.

Tymczasem Janukowycz pod koniec lutego tego roku wystąpił przed dziennikarzami i oświadczył, że nie prosił Putina i żadnego listu nie było. „To nie list (письмо), a oświadczenie (заявление). To po pierwsze. A po drugie, jest prawo. Ja nie zdradziłem mego narodu, próbowałem mój naród ochronić, powstrzymać bandy, które zabijają ludzi w Donbasie, taki był mój cel”.

Na Ukrainie toczy się postępowanie przeciwko Janukowyczowi, w którym badane są okoliczności i zbierane świadectwa zdrady stanu. Według prokuratora generalnego Ukrainy Jurija Łucenki, „mechanizm wprowadzenia wojsk [rosyjskich] na terytorium Ukrainy został uruchomiony przez Kreml w grudniu [2013 roku], kiedy Majdan stał jeszcze w centrum Kijowa. W czasie wizyty Surkowa [Władisław Surkow – wysoko postawiony urzędnik Kremla, odpowiedzialny za operację „Krym i Ukraina”, pomysłodawca „rosyjskiej wiosny”] w grudniu już mówiło się o ewentualnej interwencji zbrojnej”.

Tłumaczenie Janukowycza, że to nie był list, tylko oświadczenie, byłoby komiczne, gdyby nie było tragiczne.

Wypieranie się istnienia pisma z prośbą o interwencję militarną wiąże się z niechęcią do ponoszenia odpowiedzialności za zbrodnie – twierdzi ukraiński dziennikarz Witalij Portnikow. – Wtedy, w 2014 roku, pismo było elementem propagandy, skierowanej do Rosjan, którzy mieli nabrać przekonania, że Ukrainę trzeba ratować z łap banderowców, którzy zasiedli na wysokich stolcach w Kijowie. „A teraz następuje chwila prawdy i oto okazuje się, że Janukowycz nie miał żadnych podstaw, aby zwracać się do obcego państwa o pomoc militarną. Taki list nie może być prawnym uzasadnieniem interwencji. Więc teraz Rosja i Janukowycz wybrały drugą taktykę: żadnego listu nie było”.

Ta sprawa jest ciekawa z jeszcze jednego względu: podobne uzasadnienie militarnego wmieszania się w konflikt Putin zastosował względem Syrii. Opowiadał z zawodowo nieprzeniknionym obliczem, że – w przeciwieństwie do skleconej przez Amerykanów koalicji – Rosja ma pełne prawo do wojskowej obecności w Syrii, gdyż została o to poproszona przez legalnie wybranego prezydenta kraju, Baszara Asada.

I jest jeszcze jedna okoliczność, która doskonale pasuje do mnóstwa teorii spiskowych, jakie towarzyszą licznym poczynaniom ekipy rządzącej Rosją. Witalij Czurkin, który w 2014 roku pokazał światu list Janukowycza, 20 lutego tego roku zmarł nagle w Waszyngtonie. Przyczyn jego śmierci oficjalnie nie podano. Nieoficjalnie w przeciekach mówiono o ataku serca. Miał 65 lat.

W gronie wstrzymujących się przyjaciół

Niedawno pisałam o dyskusjach w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nad rezolucją w sprawie referendum na Krymie – delegacja Rosji nakładając weto, zablokowała przyjęcie dokumentu stwierdzającego nieprawomocność głosowania (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/16/rada-nierada/). Delegacja Chin wstrzymała się wtedy od głosu.

Rezolucję ponownie wniesiono pod głosowanie – 27 marca głosowało Zgromadzenie Ogólne, gdzie nikt nie ma prawa weta, decyduje większość głosów. I większością głosów rezolucję „Integralność terytorialna Ukrainy”, uznającą krymskie referendum za nieważne i nienaruszalność granic państwowych Ukrainy, przyjęto. W tekście znalazło się także wezwanie do krajów świata, by nie uznawały jakichkolwiek zmian statusu Krymu i Sewastopola.
Dokument zgłosiła delegacja Ukrainy. Głosów za było 100, przeciw – 11, wstrzymało się 58. Oprócz Rosji przeciwko przyjęciu zagłosowały: Armenia, Białoruś, Boliwia, Kuba, Korea Ludowo-Demokratyczna, Mauretania, Nikaragua, Syria, Sudan i Wenezuela. Z ciekawszych głosów za przyjęciem rezolucji wymieniłabym Azerbejdżan i Mołdawię. Od głosu wstrzymały się Kazachstan i Uzbekistan. A także Chiny. Jeszcze trzy delegacje z krajów postradzieckich – Kirgizja, Turkmenia i Tadżykistan – w ogóle nie wzięły udziału w posiedzeniu. Rezolucje Zgromadzenia Ogólnego NZ – w odróżnieniu od rezolucji Rady Bezpieczeństwa – mają jedynie rekomendacyjny, a nie obligatoryjny charakter.

Rezultaty głosowania są jednoznaczne 100 do 11. Nawet gdyby do 11 głosów przeciw dodać 58 wstrzymujących się, to i tak głosów za przyjęciem rezolucji było o wiele więcej. Każde dziecko, mające cenzurkę z pierwszej klasy szkoły podstawowej o tym wie. Ale nie szef rosyjskiej delegacji w ONZ, wytrawny dyplomata Witalij Czurkin. W wypowiedzi dla agencji TASS stwierdził on: „Rezultat jest naprawdę dla nas niezły, osiągnęliśmy moralne i polityczne zwycięstwo. W tej sytuacji nie może być mowy o żadnej izolacji Rosji”. Zdaniem Czurkina, nie wszyscy oddali swe głosy dobrowolnie: „Wiele krajów skarżyło się na to, że są poddawane potężnym naciskom ze strony krajów zachodnich, by głosować za przyjęciem rezolucji” (w podobnym duchu wypowiedział się też minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow: „My wiemy, jak to jest. Przychodzą i mówią: Jeśli nie poprzesz tej rezolucji, to będzie to miało określone skutki. I mówią, jakie. Koledzy z różnych krajów przychodzą do nas i w zaufaniu wyjaśniają, dlaczego ten czy inny niezbyt duży kraj musi się poddać. Na przykład nie zostaną podpisane kontrakty albo zostaną wycofane polityczne dywidendy. […] Mniej więcej pięćdziesięciu krajom wykręcono ręce”).
Wcześniej pan Czurkin twierdził, że Rosja negatywnie odnosi się do rezolucji, gdyż „nosi ona konfrontacyjny charakter. Projekt próbuje podać w wątpliwość znaczenie referendum na Krymie, które odegrało już swoją historyczną rolę. Spory w tej sprawie są kontrproduktywne”.

Rosyjski MSZ, w specjalnym oświadczeniu wydanym dzień później, stwierdził, że rezolucja tylko skomplikuje uregulowanie wewnętrznego kryzysu na Ukrainie, ale nie zmieni rezultatów swobodnego wyrażenia woli przez ludność Krymu. Jednocześnie „szeroki rozrzut stanowisk państw członkowskich ONZ, wielka liczba wstrzymujących się od głosu stały się dobitnym świadectwem nieprzyjęcia jednostronnego podejścia do wydarzeń, jakie mają miejsce na Ukrainie” – podkreślił MSZ Rosji. I dalej: zdaniem dyplomatów z placu Smoleńskiego w Moskwie, Ukraina i jej zagraniczni „adwokaci” starają się wypaczyć istotę trwożnych procesów zachodzących na Ukrainie, na dalszy plan spychając fakt głębokiego kryzysu wewnątrzpolitycznego w tym kraju i przerzucić odpowiedzialność za eskalację napięcia na Federację Rosyjską.

Minął kolejny dzień. Agencja Reutera, powołując się na szereg źródeł dyplomatycznych, poinformowała, że przedstawiciele Rosji w ONZ w przeddzień głosowania nad rezolucją w sprawie integralności terytorialnej Ukrainy „grozili niektórym krajom Europy Wschodniej, Azji Centralnej [wymieniono Mołdawię, Tadżykistan, Kirgizję] i Afryki”. Czyli nastąpiło lustrzane odbicie oskarżeń Rosji wobec Zachodu, który – wedle zapewnień rosyjskiej dyplomacji – miał wywierać naciski, by rezolucję poprzeć.
Rosja uprzedziła partnerów z WNP, że jeśli nie zagłosują zgodnie z sugestią Moskwyi, to gastarbeiterzy z tych krajów mogą być ciupasem deportowani do swoich krajów, embargo może zostać nałożone na towary eksportowane do Rosji, może zostać zmniejszona kwota dostaw taniego gazu. W wypowiedzi dla agencji Reutera przedstawiciel rosyjskiej misji przy ONZ stwierdził: „My nigdy nikomu nie grozimy. My tylko wyjaśniamy, jaka jest sytuacja”. Nie wykręcają rąk, tylko wyjaśniają.

Mimo tych „wyjaśnień” Rosję zdecydowało się poprzeć tylko dziesięć państw, wśród nich kilka, które głosują nie tyle za Rosją, co przeciw stanowisku Stanów Zjednoczonych zawsze i wszędzie. „Znacznie ciekawsze wydaje się prześledzenie, kto się wstrzymał – analizuje ukraiński dziennikarz Witalij Portnikow. – Chiny i Indie, których władzom awansem dziękował Putin za wsparcie [w orędziu 18 marca], wstrzymały się”. Podobnie jak pozostałe kraje BRICS – „z grupy krajów tak często przedstawianej przez Moskwę jako alternatywa wobec G8, a która taką alternatywą jakoś ciągle nie jest. […] Wstrzymał się nawet Kazachstan, choć [prezydent] Nursułtan Nazarbajew należy do nielicznego grona polityków, którzy wyrazili ostrożne poparcie dla poczynań Putina. Głosowanie państw WNP stawia pod znakiem zapytania prawdziwy poziom wpływów Rosji w krajach sąsiednich. Rezolucję poparły delegacje Azerbejdżanu i Mołdawii. Pozostali nawet nie przybyli na posiedzenie. Nie przyszła delegacja Iranu, który Moskwa tak długo ratowała, nakładając weto na decyzje Rady Bezpieczeństwa ONZ. […] Serbia, której integralności terytorialnej Rosja konsekwentnie broniła, wolała delegacji nie przysłać”. Czarnogóra i Macedonia poparły rezolucję. Także Grecja, Cypr i Turcja. „Ani Grecja, ani Turcja nie przyłączyły Cypru, chociaż gotowe były prowadzić o niego wojnę. Ten przykład też niczego nie nauczył rosyjskich władz, które są przekonane, że o Krymie wkrótce wszyscy zapomną i będzie znów można szykować się na bankiet. Problem polega na tym, że niebawem nie będzie kogo na ten bankiet zapraszać”.

Na razie bankietu nie ma. Na razie rosyjskie wojska intensywnie ćwiczą przy granicy z Ukrainą. Na razie trwają intensywne rozmowy – Ławrow rozmawia z amerykańskim sekretarzem stanu, Putin dzwoni do Obamy. O czym rozmawiają – tego na razie nie wiemy. W skąpych komunikatach jest mowa o nowym pakiecie propozycji uregulowania sytuacji na Ukrainie.

Moskiewska ulica jak zwykle kwituje wydarzenia polityczne na szczycie żartem: Putin dzwoni do Obamy i pyta: – Barack, czy wiesz, jak u nas w Rosji nazywamy Alaskę? – No jak? – Ice-Krym.
Niesieni wielkim krymskim entuzjazmem zwolennicy zbierania wszystkich ziem ruskich zakrzyknęli, by zwrócić sprzedaną w XIX wieku Alaskę pod władanie Moskwy. Jest prawie tak samo rdzenna jak Krym. Do dziś istnieją tam wioski, w których mieszkają potomkowie rosyjskich osadników. Zachowali oni specyficzny język – archaiczny dialekt języka rosyjskiego. Wprawdzie tych kilkaset osób jeszcze nie wie, że trzeba im zapewnić pełnię praw obywatelskich i bronić przed agresywnym amerykańskim faszyzmem i banderyzmem, ale być może rosyjska dyplomacja im to uświadomi.

Jak słusznie zauważył na łamach gazety „Wiedomosti” Władisław Inoziemcew, „Moskwa de facto uznała, że podstawę do interwencji stanowić może nie prawo, a względy cywilizacyjne” – skoro powołuje się na takie kategorie jak „bezpieczeństwo Rosjan”, „bratnie narody”, „wspólna historia” i „prawosławne korzenie”. „Współczesny prawnomiędzynarodowy system opiera się na kategorii obywatelskiej, a nie etnicznej czy religijnej tożsamości człowieka. Państwa są obowiązane bronić swoich obywateli, a nie przedstawicieli tytularnej nacji czy wyznawanej przez większość wiary. […] Rosja jeszcze nie określa siebie jako państwo rosyjskie i prawosławne. Jeśli pójdzie tą drogą, to państwo przestanie istnieć. Rosja nie ma podstaw, by bronić poza swymi granicami „rodaków”, „rosyjskojęzycznych” czy „prawosławnych”. Jak tak dalej pójdzie, to kolejnym etapem politycznej ewolucji w Rosji staną się wyprawy krzyżowe. Tym bardziej że dogmat o nieomylności naszego „papieża” już został przyjęty”.