Prezydent Obama w drugim dniu wizyty zjadł śniadanie w „rosyjskim stylu” w towarzystwie premiera Władimira Putina.
W okresie poprzedzającym wizytę amerykański prezydent Obama dawał do zrozumienia, że widzi pewną różnicę pomiędzy liberalnym prezydentem Miedwiediewem a Putinem, który – jak powiedział nawet w jednym z wywiadów – „jedną nogą tkwi w przeszłości”. Niektórzy rosyjscy komentatorzy zaraz na to odpowiedzieli, że najwyraźniej prezydent Obama tkwi jedną nogą w starych stereotypach, a sam premier w dosadnym, charakterystycznym stylu skomentował, że „my w Rosji nie mamy zwyczaju stać wraskoriaczku [okrakiem]”.
Stojący twardo na nogach premier przyjął prezydenta USA w wyćwiczonej pozie – rozwalony na fotelu (nie sposób się uwolnić od wrażenia, że właśnie „wraskoriaczku”) z miną „możecie mi wszyscy skoczyć”. Panowie wymienili przed kamerami kilka uprzejmości i okrągłych formułek o historii stosunków amerykańsko-rosyjskich, po czym premier Putin wyjrzał przez okno i pokazał pięknie nakryty na tarasie stół i stojący obok samowar, rozpalany właśnie wielkim butem z cholewą przez ubranego w szkarłatną koszulę mołodca. Pozostała część rozmowy odbyła się już bez kamer.
Służby prasowe stawały na rzęsach, żeby pokazać, iż rozmowa dotyczyła zagadnień współpracy handlowej, ale z późniejszych skąpych przecieków wynikało, że panowie Obama i Putin nie ograniczyli się do wymiany zdań o poprawce Jacksona-Vanika, hamującej wymianę towarową między obu państwami. Jak pisze dzisiejsza „Niezawisimaja Gazieta”, obaj liderzy rozmawiali o problemach strategicznych. Tymczasem wedle konstytucji i protokołu, kwestie strategiczne Obama powinien był omawiać jedynie z prezydentem, a nie z premierem; uznając realny układ władzy, Obama zlekceważył protokół i dał wyraz temu, że zdaje sobie sprawę, kto tu rządzi. „Och, pan myśli tak samo jak Miedwiediew” – zauważył po spotkaniu, jak gdyby komentując swoje wcześniejsze stwierdzenie o jednej nodze tkwiącej w przeszłości. Przy innej sposobności dodał jeszcze, że uważa „tandem” za działający efektywnie.
Obecny podczas rozmowy na tarasie Jurij Uszakow, zaufany Putina, zastępca szefa aparatu rządu, wytrawny dyplomata, uchylił rąbka tajemnicy: tematem rozmowy była kwestia irańska. USA miały zadeklarować, że chcą ścisłej współpracy z Rosją w tej sprawie. Podobnie w kwestii północnokoreańskiego programu jądrowego. „Jeśli chodzi o zderzenie interesów obu krajów na obszarze postsowieckim, spór z powodu tarczy w Europie – to tu komentarze Uszakowa stały się jeszcze bardziej skąpe. Najwidoczniej żadnych konkretnych porozumień nie osiągnięto” – konstatuje gazeta.
Ale liczy się przetarcie szlaków. Bokserzy mówią, że pierwsza runda pojedynku jest po to, aby „obwąchać” przeciwnika. Wydaje się, że założeniem wizyty było zrobienie remanentu, znalezienie sfer, w których można się dogadać (rozbrojenie, tranzyt do Afganistanu), zaznaczenie różnic w kwestiach, w których dogadać się (na razie) nie można, ale bez zadrażniania. No i ogólne ocieplenie atmosfery.
Wracając do skąpego komunikatu o tematyce rozmów, a konkretnie do sprawy Iranu. Obamie zależy na włączeniu Rosji do gry o Iran. Rosja buduje Iranowi siłownie jądrowe, sprzedaje reaktory i paliwo, ma dobre stosunki z władzami, od czasu do czasu pisze się, że zamierza sprzedawać niebezpieczną broń, a w Radzie Bezpieczeństwa skutecznie blokuje rezolucje wprowadzające sankcje. Jednym słowem – wydaje się, że ma wpływy i możliwość prowadzenia dialogu z Teheranem. Czy i jak się do tego zabierze? Czy chce, a przede wszystkim – czy może wpływać na Iran? To może się okazać ważny test.
A co do innych kwestii, jeszcze bardziej spornych, to raczej nie wystarczy buta z cholewą, by rozpalić węgielki w samowarze. „Cholernie mokre drzewo, pani baronowo”.