Archiwa tagu: Państwo Islamskie

Turkobanderowcy w natarciu

27 listopada. Dialog dwóch Putinów, z których jeden nazywa się Erdogan, coraz bardziej przypomina pyskówkę. Władimir Władimirowicz ze zmarszczonym czołem upomniał swojego tureckiego odpowiednika, że za strącony przez tureckie siły rosyjski samolot Moskwie należą się przeprosiny. Na odpowiedź z Turcji nie trzeba było długo czekać: „nie będziemy przepraszać, jeżeli ktoś powinien przeprosić, to raczej ci, którzy naruszyli naszą przestrzeń powietrzną”, odparł Erdogan.

Moskwa od dwóch dni szykuje sankcje wobec Turcji. Rząd pracuje w pocie czoła nad wyznaczeniem kontraktów do zerwania. Embargo ma objąć tureckie pomidory, granaty, paprykę, cytrusy – lista jest długa. Kiedy Rosja wprowadziła embargo na żywność z Unii Europejskiej, dostawy z Turcji pozwoliły zastąpić ten dotkliwy brak na rosyjskim rynku. Teraz Rosjanom przyjdzie się obejść bez rachatłukum, winogron, a ponadto dżinsów i kożuszków. Po sieci krąży już wiele dowcipów na ten temat. Jeden z nich: „Synek pyta tatusia: – Ukarzemy Turcję? – Oczywiście. – A jak? – Będziesz mniej jadł”.

Erdogan wzruszył ramionami i powiedział, że te sankcje są „emocjonalną reakcją, niegodną polityków”. Ale na tym nie koniec: od stycznia 2016 roku Rosja wprowadza wizy dla obywateli Turcji. Popularne nadmorskie kurorty nie zobaczą rosyjskich turystów, a rosyjscy turyści – nadmorskich kurortów. Na początek ożywionej wymiany międzyludzkiej z Rosji wydalono 39 tureckich biznesmenów, podobno coś w papierach mieli nie tak.

Prezydent Putin oskarżył Turcję o czerpanie zysków z pokątnego handelku ropą naftową z Państwem Islamskim. Jego turecki bliźniak zaprzeczył.

„Ci, którzy stosują podwójne standardy w walce z terroryzmem, igrają z ogniem” – powiedział Putin. „W pełni się z tym zgadzam – oznajmił w odpowiedzi Erdogan. – Poparcie reżimu Asada w Syrii, który zabił 380 tysięcy ludzi, to igranie z ogniem. Uderzenia na ugrupowania opozycyjne, cieszące się uznaniem międzynarodowym, pod pretekstem walki z Państwem Islamskim – to igranie z ogniem. […] Radzimy Rosji szczerze, by nie igrała z ogniem”. Tymczasem w Symferopolu na Krymie urządzono pokazową akcję: podpalono kukłę wyobrażającą Erdogana. Kolejną kukłę Erdogana włożono do trumienki i ustawiono pod ambasadą Turcji w Moskwie, budynek został przy okazji obrzucony czym popadnie (http://nasedkin.livejournal.com/654207.html).

Oliwy do tego politycznego ognia dolał jeszcze premier Turcji, który przypomniał o istnieniu nieuregulowanego konfliktu za miedzą: o Górski Karabach. „Turcja zrobi wszystko, co w jej mocy, aby okupowane terytoria Azerbejdżanu [w Górskim Karabachu] zostały wyzwolone”. Czy to oznacza, że Turcja zamierza poprzeć swoich braci Azerów, którzy od dawna już ostrzą sobie zęby na Karabach, i wmieszać się w konflikt, podgrzewając go? To też igranie z ogniem, bo za będącą stroną w tym konflikcie Armenią murem stoi Rosja, mająca na armeńskim terytorium bazę wojskową. Minister spraw zagranicznych Turcji pojechał na rozmowy do Baku.

Dochodzi i do inicjatyw humorystycznych. Agencja RIA Nowosti donosi: „Deputowani Dumy Państwowej poparli ideę przywrócenia Hagia Sofia w tureckim Stambule Cerkwi prawosławnej. Ten krok pomógłby Turcji i islamowi zademonstrować, że dobra wola jest ponad polityką”. Jeden z deputowanych, krzykliwy Władimir Żyrinowski z trybuny grzmiał: „Stambuł jest bardzo łatwo zniszczyć – wystarczy jedną bombę atomową zrzucić i miasto zostanie zmyte. To będzie straszna powódź, wody podniosą się o 10-15 metrów i miasta nie będzie, a tam mieszka 9 milionów ludzi”. Bloger Andriej Malgin przypomina: „Władimira Wolfowicza [Żyrinowskiego] można zrozumieć. W młodości przez miesiąc siedział w tureckim więzieniu, z czego przez kilka dni w karcerze, te smutne wspomnienia pozostały mu w pamięci na całe życie. […] Teraz tylko bomba jądrowa jest w stanie wyrównać te stare rachunki”.

Zaniedbywany ostatnio w rosyjskich mediach temat Ukrainy – teraz obowiązują seanse nienawiści do Turcji – został nieoczekiwanie wskrzeszony w programie stacji Rossija 24: https://www.youtube.com/watch?v=RjMjQeT1k2E

„Na Ukrainie walczą teraz setki islamistów – mówi lektor. – To oficjalne dane ONZ. Trzy bataliony, które formalnie są podporządkowane Prawemu Sektorowi i korzystają z broni i infrastruktury. […] Mają wspólny cel – dżihad przeciw Rosji. Większość [bojowników] trafia na Ukrainę z Bliskiego Wschodu przez Turcję”. Oczywiście. Turkobanderowcy w natarciu.

Robaczywe kury, czyli nie potrzebuję tureckich plaż

25 listopada. Wygląda na to, że to koniec pięknej męskiej przyjaźni. Jeszcze pod koniec września prezydent Putin gościł prezydenta Erdogana w Moskwie na uroczystości otwarcia wielkiego meczetu. Ba, nawet dosłownie kilka dni temu w Antalyi na szczycie G20 obaj panowie spotkali się i rozmawiali, i pozowali fotoreporterom, ściskając sobie wzajem prawice. Wczoraj na linii Moskwa-Ankara rozpoczęła się epoka lodowcowa. Ale po kolei.

Szczyt był dla Turcji nieudany. Patroni uregulowania syryjskiej wojny zignorowali pozycję gospodarzy. Tymczasem Turcja bardzo pragnęła, aby jej pozycję w kwestii syryjskiej uwzględniono w dynamicznych politycznych układankach. Ankara chciałaby ukrócić ambicje syryjskich Kurdów (własnych zresztą też) i odsunąć od władzy Asada. W syryjskim teatrze wojennym wspiera antyasadowską opozycję i prowadzi jakieś niejasne gierki z Państwem Islamskim (nie ona jedna). Zachodni sojusznicy popatrują na te gry z dezaprobatą.

A tu jeszcze do gry wkroczyła pod koniec września Rosja, która ma w Syrii dokładnie odwrotne cele niż Ankara. To mocno wzburzyło kręgi polityczne nad Bosforem. Najbardziej bodaj to, że Rosja – głośno deklarując ataki na cele Państwa Islamskiego – zwalcza antyasadowską opozycję wspieraną przez Erdogana. I to zwalcza ją, latając nie tylko po syryjskim, ale i tureckim niebie.

Turcja na dodatek została pominięta w nowym rozdaniu, jakie następuje po zamachu na rosyjski samolot pasażerski nad Synajem i zamachach fundamentalistów w Paryżu. Chęć zacieśnienia współpracy ponad podziałami pomiędzy Zachodem i Moskwą wyraziła Francja, Hollande podjął wysiłki, by zmontować jakiś alians. Interesów Turcji w tym układzie nie dostrzeżono. Co więcej, Putin mówił głośno, że podejrzewa Ankarę o sprzyjanie Państwu Islamskiemu, co kazało spodziewać się jeszcze większego zmarginalizowania Turcji. Czy powtarzający mantry o odrodzeniu imperium Osmanów prezydent Erdogan, sięgający po dyktatorskie metody rządzenia, mógł przełknąć tak gorzką pigułkę?

Wczoraj doszło do zestrzelenia rosyjskiego samolotu Su-24, który naruszył przestrzeń powietrzną Turcji. Podniósł się wielki krzyk. Faktycznie – od lat pięćdziesiątych żadne z państw NATO nie strąciło rosyjskiego (radzieckiego) samolotu wojskowego. Światowe media już na cienkie plasterki rozwałkowały detale incydentu. Samolot wykonywał lot, który mógł spełniać dwa zadania: bombardowanie pozycji syryjskich Turkmenów (na pograniczu syryjsko-tureckim) i zakłócenia w pracy tureckich systemów dowodzenia i łączności; w przestrzeni powietrznej Turcji Su-24 przebywał 17 sekund, został zestrzelony po uprzednim ostrzeżeniu przez tureckie F16, jeden pilot zginął.

Prezydent Putin nazwał akcję tureckiego lotnictwa „ciosem w plecy ze strony poplecznika terrorystów”. Kreml sięgnął po bardzo mocne słowa. Ale jednocześnie po kilku godzinach wydał uspokajające komunikaty, że nie podejmie w odwecie akcji militarnej. Jedynie wzmocni swoją grupę w Latakii o systemy S300 (lub – wedle innych źródeł S400). Niejasne jest, jak dalece Rosja chce zwinąć współpracę gospodarczą z Turkami. Na razie wstrzymała wyjazdy turystyczne do popularnych wśród rosyjskich turystów tureckich kurortów nadmorskich, zapowiedziała jakieś sankcje handlowe, wprowadziła zakaz na sprowadzanie tureckich kur, porażonych podobno jakimś bakcylem czy robalem. Ale strategiczny handel ropą naftową i gazem pozostanie nietknięty: do Turcji nadal płynąć będą rosyjskie paliwa.

Incydent w niebie na pograniczu turecko-syryjskim utrudnia dogadywanie się Zachodu z Rosją. Jak pisze dzisiaj New York Times, „incydent pokazał ryzyka związane z akcjami rosyjskiego i natowskiego lotnictwa w Syrii w jednym teatrze działań wojennych. Osłabił także szanse na dyplomatyczny przełom w negocjacjach dotyczących Syrii. […] Prezydent Hollande spotkał się z prezydentem Obamą, aby przekonać go do ściślejszej współpracy z Rosją przeciwko Państwu Islamskiemu. Na tym tle decyzja Turcji, aby zestrzelić rosyjski samolot wojskowy, który atakował cele w Syrii, nasiliła jedynie rozbieżności pomiędzy Moskwą i NATO i zniweczyła próby skłonienia Rosji, by zaprzestała popierania Asada”.

Mocna odpowiedź Turcji na rozpychanie się Rosji nad Syrią jeszcze nie oznacza, że interesy Ankary zostaną uwzględnione. I przez sojuszników z NATO, i tym bardziej przez Rosję, która poczuła się dotknięta do żywego w swej dumie. Erdogan zaryzykował – pokazał, że może łobuzującemu rywalowi przyłożyć między oczy. Niedawno prezydent Putin wspominał z rozrzewnieniem, że leningradzkie podwórko, na którym się wychował, nauczyło go, że jeżeli ktoś rwie się do bójki, to lepiej wtedy uderzyć pierwszym. Zapewne nie spodziewał się, że tę lekcję tak weźmie sobie do serca turecki sąsiad. Moskiewski dziennikarz Anton Oriech: „Myśleli, że Turcy będą, jak pozostałe NATO, tylko się odgrażać i bezczynnie patrzeć, jak my się panoszymy. Tyle że Turcja to nie Zachód, a wujaszek Erdogan to nie Merkel, Hollande i Obama. On też potrafi walnąć. Putin myślał, że dopóki NATO gra wedle reguł, to on sobie może pozwolić na stosowanie metod ze swojego leningradzkiego podwórka. A Erdogan zagrał dokładnie w jego stylu, wedle metod stambulskiego podwórka”. Ajder Mużdabajew wrzuca kryzys w szerszy kontekst: „Gdyby nie było Krymnasza, nie byłoby tych wszystkich komplikacji. Ani wojny, ani zestrzelonych samolotów, ani ofiar, ani biedniejących obywateli, ani zakazów na loty do Egiptu i Turcji”.

Zapach pustki

21 listopada. Od czterech dni odbiorcy programów rosyjskiej telewizji mają okazję oglądać bezpośrednie transmisje z bombardowań Syrii dokonywanych w ramach operacji „Odwet”. Panowie generałowie opowiadają łamiącym się z emocji głosem, że „wykonano tyle a tyle samolotolotów (to nie literówka, tylko fachowe określenie liczby wykonanych wylotów), porażono tyle a tyle obiektów terrorystów, ataki spowodowały takie a takie straty”. Ilustracją tych sprawozdań są zdjęcia satelitarne lub wykonane z pokładu samolotów. Tu wybucha sztab terrorystów, a tu magazyn paliw – informują widzów dziennikarze łamiącym się z emocji głosem. Ten aspekt wybijany jest ostatnio na pierwszy plan: Rosja demonstruje, że świadomie niszczy ropę, którą handluje Państwo Islamskie, aby odciąć je od finansowania. Żadnych potwierdzeń, że Rosja bombarduje faktycznie Państwo Islamskie, a nie przeciwników Asada, z innych źródeł nie widziałam.

Jakie piękne są nasze bombowce „biały łabędź”; jak znakomicie, celnie, bezbłędnie rażą wyznaczone cele nasze wystrzeliwane z Morza Kaspijskiego skrzydlate rakiety Kaliber! – zachłystują się eksperci wojskowi łamiącym się z emocji głosem (http://tv.mk.ru/video/2015/11/20/rossiyskie-korabli-nanesli-udar-krylatymi-raketami-po-boevikam-v-sirii.html). „Rezultaty tak zwanej koalicji z USA na czele są równe zeru, w przeciwieństwie do sukcesów rosyjskiego lotnictwa” – dodaje z dumą łamiącym się z emocji głosem przewodniczący Dumy Państwowej Siergiej Naryszkin. Skoro nie chcą cię chwalić inni, chwal się sam.

W jednym z ostatnich programów informacyjnych „Wiesti” obszernie relacjonowano przygotowania do bombardowań: oto w lukach umieszczane są bomby, a na bombach żołnierze piszą: „za naszych”, „za Paryż”.

Znawca tematyki bliskowschodniej Gieorgij Mirski powątpiewa w znakomite wyniki rosyjskiej operacji wojskowej: „Bombardowania… Setny raz powtarzam: bombardować może każdy, a kto piechotę i czołgi wyśle? Nikt nie wysyła. Koalicja? Mamy już całe dwie koalicje, można je połączyć, stworzyć jedną pod wspólnym dowództwem USA i Rosji, proszę bardzo, ale kto pójdzie do ataku z giwerą przewieszoną przez ramię? Ci, którzy mogą i chcą walczyć, i tak walczą lepiej czy gorzej, mam tu na myśli rządowe armie Iraku i Syrii. Niektórzy nasi dziennikarze zachwycają się […], że syryjscy piloci dokonują cudów, wszak latają na starych samolotach. Rzeczywiście, trzeba umieć oderwać się od pasa startowego, przelecieć zadaną odległość, zrzucić bombę na przeciwnika, który nie ma nawet złamanego działa przeciwlotniczego. Istny cud, powiedziałbym nawet, niezwykły heroizm” (http://echo.msk.ru/blog/georgy_mirsky/1661394-echo/).

Rosyjscy komentatorzy zajmują się obficie rozważaniami, czy możliwe jest rozpoczęcie przez Rosję operacji lądowej. Wielu twierdzi, że nie tylko jest możliwe, ale wręcz nieuniknione. Spodziewano się, że wczorajsze połączone posiedzenie obu izb parlamentu (z którego pochodzi ten smakowity cytat Naryszkina) zwołane zostało po to, aby udzielić zgody na wysłanie wojsk lądowych do Syrii. Ale takiego wniosku nie rozpatrywano. Wygłoszono dyżurne mowy, rozbrzmiały dyżurne oklaski. Niektórzy wybrańcy narodu przysypiali bez żenady. Pachniało pustką.

W centrum zainteresowania nadal znajdują się wydarzenia związane z zamachami w Paryżu. W audycji rozgłośni Echo Moskwy politolog Stanisław Biełkowski powiedział ciekawą rzecz: „To jasne jak słońce. Putin wiedział o zamachach wcześniej, gdyż on ma sporą agenturę w Państwie Islamskim. Agentura to dawni członkowie partii Baas [rządzącej Irakiem za czasów Husejna], którzy dowodzą wojskowymi operacjami Państwa Islamskiego. To ludzie bliscy ZSRR i Rosji. A zatem rosyjskie służby specjalne mają swoją agenturę jeszcze od czasów iracko-irańskiej wojny. Patronat nad nimi sprawował Jewgienij Primakow”. Co jeszcze, zdaniem Biełkowskiego, świadczy o tym, że Putin zawczasu wiedział o paryskich aktach terroru? To, że momentalnie zareagował. Zwykle w sytuacjach trudnych, zaskakujących Putin się chowa. (Faktycznie tak było jeszcze od czasów tragedii nieszczęsnego Kurska, a ostatni przykład to długie milczenie po katastrofie rosyjskiego airbusa nad Synajem). „A tu dosłownie sekundę po zamachu pojawia się oświadczenie Pieskowa [sekretarza prasowego Putina] i Putin nieoczekiwanie wychodzi z cienia i gra dalej. […] Wykorzystał zamachy w Paryżu, aby powiedzieć światu, że koalicja jest niezbędna, że Rosję znów należy przytulić do kochającej piersi wspólnoty światowej”.

Jeśli rzeczywiście rosyjska agentura miała jakieś informacje i podzieliła się nimi z rosyjskimi władzami, a rosyjskie władze nie podzieliły się nimi z Francuzami, których teraz ogłaszają za głównych sojuszników, to fundament tych aliansów buduje się na piasku z wiatru i mgły. Na razie żadnych potwierdzeń ani dementi w tej sprawie nie ma.

Jeszcze zacytuję Stanisława Biełkowskiego, tym razem to fragment jego wpisu blogowego: „Pokonanie Państwa Islamskiego – czy to poprzez operację lotniczą czy naziemną – nie jest celem Putina. Jego celem jest pakt z Zachodem o podział sfer wpływów, walka z terroryzmem jest tylko instrumentem. Taka walka może trwać wiecznie. Łącząc z Zachodem wysiłki w walce z terroryzmem, Rosja liczy na całkowite lub choćby częściowe zniesienie sankcji, faktyczne uznanie Krymu za część Federacji Rosyjskiej, legalizację Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych jako quasipaństwowych tworów, znajdujących się w składzie Ukrainy formalnie, a faktycznie niezależnych, kontrolowanych przez Moskwę”.

Jeżeli taki jest cel Putina, a myślę, że to możliwe, to jeszcze długo będziemy słuchać o urodzie rosyjskich bombowców niosących bomby z krzepiącymi napisami, o niezłomnej postawie asadowskich wojsk i pieśni w rodzaju „Syrio, siostro moja, rosyjski brat cię obroni”: https://www.youtube.com/watch?v=01xIxPc0Xy8

Bomba i odwet

18 listopada. Żyjemy w czasach, gdy kula ziemska nie zdąża obrócić się wokół swojej osi, a już wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Przez szesnaście dni po katastrofie rosyjskiego samolotu pasażerskiego lecącego z Egiptu do Petersburga rosyjskie władze trzymały się wersji, że airbus runął na ziemię z przyczyn technicznych, błędów ludzkich, a wersję zamachu traktowano jako „jedną z możliwych”, spychając na dalszy plan. Wersja o zamachu w sposób zbyt oczywisty wskazywała na związek tej tragedii z operacją wojsk rosyjskich w Syrii.

I oto prezydent Putin po spotkaniu z dyrektorem FSB siedemnastego dnia po tragedii niespodzianie stwierdza, że nie ma najmniejszych wątpliwości: to był zamach. I grzmi głosem pełnym emocji: „Nie otrzemy łez z naszych dusz i serc. Ale to nie przeszkodzi nam znaleźć i ukarać przestępców. […] Będziemy szukać ich wszędzie, gdzie by się nie pochowali. Znajdziemy ich w dowolnym punkcie naszej planety i ukarzemy”. Niepodobna uwolnić się od uczucia deja vu – podobne mocne słowa pewien nieznany, niepozorny polityk wypowiedział w roku 1999 po zamachach bombowych w Moskwie i innych miastach – wtedy obiecał dorwać terrorystów „nawet w kiblu”. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow swoim grobowym głosem dorzucił, że Rosja została zaatakowana, a zatem po tym ataku na airbusa ma pełne prawo do samoobrony.

Skąd ta nagła zmiana? Zmienił się kontekst. Po krwawych zamachach w Paryżu i rozmowach na szczycie G20 w Antalyi zamach na rosyjski samolot można było umieścić w szerokim kontekście i wykorzystać jako argument na rzecz budowania wspólnej koalicji antyterrorystycznych. ” Oni ucierpieli z rąk terrorystów i my ucierpieliśmy, oni się mszczą i my się będziemy mścić”.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienił się ton opowiadania o Zachodzie w rosyjskich mediach. Komentatorka, znawczyni mediów Irina Pietrowska zauważa: „W programie Czas pokaże na Pierwszym Kanale [ogólnokrajowy najpopularniejszy I program rosyjskiej telewizji] prowadzący Tołstoj z ekspertami dyskutują o zamachu. Jeszcze tydzień temu ten sam Tołstoj ze skóry wyskakiwał i wszystkie organy gotów był oddać, dowodząc, że zamachu nie mogło być: „nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych, to dlaczego Obama i inni liderzy mówią o zamachu?”.

Teraz kapłani ministerstwa prawdy mają nowe zadanie – trzeba uzasadnić, że ci, których jeszcze przed chwilą mieszali z błotem i odsądzali od czci i wiary, jednak zasługują na szacunek. Bo prezydent Putin dostrzegł szansę na przełamanie izolacji, w jakiej Rosja znalazła się na skutek aneksji Krymu i rozróby w Donbasie. Dostrzegł ją przede wszystkim w Paryżu. Francja po zamachach krwawi, rzuca na pozycje Państwa Islamskiego dodatkowe samoloty, wyprawia okręty przez Morze Śródziemne. „My też tak postąpimy – oznajmia Putin. – Proszę, panowie wojskowi, traktować Francuzów jak sojuszników”. I medialna obsługa Kremla od wczoraj wyskakuje z portek, żeby przekonać publiczność, że Francuzi są dobrzy. Zresztą nie tylko Francuzi, nawet Amierikosy-Pindosy też w rosyjskiej przestrzeni medialnej z dnia na dzień odzyskali człowieczeństwo. „Rosjanie mają bardzo krótką pamięć operacyjną, pliki sprzed tygodnia już zostały usunięte. Nie trzeba niczego przypominać, przecież to było dawno i nieprawda” – podsumowuje niewesoło jeden z komentatorów. „Jakże to tak? Obama już nie jest czmo, a Gejropa to nasi przyjaciele i partnerzy? Oceania zawsze walczyła z Eurazją i była sojusznikiem Wschódazji!”. Orwell znowu kłania się w pas.

Tymczasem rosyjska dyplomacja swoimi kanałami próbuje narzucić „partnerom” (tak, to słowo powróciło do słownika prezydenta i spółki) swoje widzenie rozwiązania sytuacji w Syrii: powalczymy z Państwem Islamskim, ale Asad zostanie nadal prezydentem Syrii. „W tej sytuacji nie ma wątpliwości, że niedopuszczalne jest formułowanie jakichkolwiek warunków połączenia wysiłków w walce z Państwem Islamskim” – powiedział Ławrow. Jasne, w takiej sytuacji, gdy cały świat bierze się za zwalczanie Państwa Islamskiego, nieprzyzwoicie jest mówić o Asadzie (przeciwko któremu buntuje się dwie trzecie jego kraju), a już tym bardziej przypominać Putinowi o Krymie, Donbasie i boeingu zestrzelonym nad wschodnią Ukrainą. To kremlowski plan minimum, plan minimum plus zawiera jeszcze postulat, aby Zachód łaskawie zabrał się w troki z całego obszaru postradzieckiego i pozostawił go pod kuratelą starej metropolii. No i oczywiście zdjął sankcje. Co z tego uda się zrealizować, pozostaje kwestią otwartą.

Już wczoraj Putin wysłał nad Syrię bombowce stacjonujące w bazach w Rosji – wielkie strategiczne maszyny, mogące zabrać na pokład od kilkunastu do nawet 40 ton bomb. „Show? No, show. Ale bardzo ładny” – zachwycił się publicysta Jegor Chołmogorow, który nadal nie może odżałować, że takich efektownych show nie było nad Noworosją.

Szczyt, Syria i koty

16 listopada. Na zjazd dwudziestki w tureckiej Antalyi prezydent Putin jechał z zamiarem przełamania izolacji w stosunkach z Zachodem. Od półtora miesiąca rosyjskie lotnictwo bombarduje w Syrii pozycje bojowników różnej proweniencji (Moskwa twierdzi, że tylko Państwo Islamskie, ale są na ten temat i inne doniesienia). Ponadto po krwawych zamachach w Paryżu, do których przyznało się Państwo Islamskie, sprawa przyduszenia hydry terroryzmu oraz problem napływających do Europy uchodźców z Bliskiego Wschodu stanęły ostro na porządku dnia. Kreml w tej zaostrzonej sytuacji zgłosił akces utworzenia wspólnego frontu walki.

Zachętę do tworzenia czegoś w rodzaju „koalicji antyhitlerowskiej bis” Putin zgłasza zachodnim partnerom już od pewnego czasu. W obliczu groźnego wroga (terroryzm, Państwo Islamskie) Rosja będzie sojusznikiem Zachodu, mówi Putin, bo w pojedynkę wroga się nie pokona; niech zatem Zachód puści w niepamięć różne grzeszki (aneksja Krymu, wojna w Donbasie, zestrzelony boeing), a będzie „fajnie i gites”, jak śpiewa Jaromir Nohavica. No i jeszcze niech na stolcu w Syrii pozostanie Asad, „jedyny prawomocny prezydent”. No i jeszcze w ramach poprawy atmosfery niech Zachód zniesie wreszcie te okropne sankcje.

Od piątkowego wieczora, gdy napłynęły wiadomości o zamachach w Paryżu, tuby kremlowskiej propagandy dęły co sił w płucach: trzeba się zjednoczyć, trzeba połączyć wysiłki, trzeba razem.

Pozycja przetargowa Moskwy w świetle ostatnich wydarzeń poprawiła się. Proszę sobie przypomnieć, jak wyglądał ostatni szczyt G20 w Australii: Putin siedział sam przy stoliku, nikt z nim nie chciał rozmawiać, premier Australii był nieprzyjemny do granic możliwości, a może nawet bardziej (to było niedługo po katastrofie samolotu nad Donbasem, w której zginęli obywatele Australii); Putin się obraził i wyjechał wcześniej. W Antalyi z Putinem spotkało się kilkoro najważniejszych przywódców zachodniego świata. Czy rozmowy te miały jakiś konstruktywny wymiar?

„Na wymarzony pakt o nowej Jałcie w nagrodę za udział Putina w walce z Państwem Islamskim, wydaje mi się, Zachód nie pójdzie i Putinowi w czasie szczytu dano to jasno do zrozumienia – uważa politolog Andriej Piontkowski (zawsze krytyczny wobec Kremla). – Widać to było choćby po suchym komunikacie Białego Domu: Putin i Obama rozmawiali o Ukrainie, Putinowi przypomniano o konieczności przestrzegania porozumień mińskich. W rosyjskiej telewizji odtrąbiono wielki sukces: na obrazku widać było rosyjskiego lidera, którego dopuszczono do wspólnego stołu. Putin z wielką przyjemnością wypowiadał przed kamerą słowa „David”, „Barack”, „Angela”, demonstrując, że znowu jest swój wśród swoich. Ale na tym sukces się jednak kończy i raczej nie sięgnie poza granice Rosji. […] Zachód może sam poradzić z problemem Syrii i Państwa Islamskiego, Rosja się tylko ze swoim Asadem plącze pod nogami. Nowa koalicja antyhitlerowska to fałszywy mem”.

Jest jeszcze jeden aspekt kontaktów na linii Moskwa-Zachód: zaufanie. Towar deficytowy. Igor Ejdman w audycji Radia Swoboda przypomina: „Jak pokazuje praktyka ostatnich lat, jak pokazuje historia ukraińskiego konfliktu, każde porozumienie Putin z łatwością narusza i stara się sytuację wykorzystać nie dla osiągnięcia deklarowanych celów, jak np. walka z Państwem Islamskim, a dla rozwiązania swoich konkretnych taktycznych ekspansjonistycznych zadań. […] Teraz sama walka z islamizmem Putina nie interesuje. Nawet jeśli Zachód postanowi układać się z Putinem, to i tak nic na tym nie wygra, po prostu Putin po raz kolejny oszuka zachodnich polityków, owinie ich sobie wokół palca, choć mam nadzieję, że tym razem do tego nie dojdzie”. Cóż, zobaczymy. Przed zamachami we Francji sytuacja była inna, po zamachach jest inna, rozmiękczony grunt jest bardzo na rękę Putinowi, liderzy Zachodu są bardziej skłonni do kompromisów.

Prezydent Obama powiedział, że Rosja może połączyć swoje wysiłki z działaniami koalicji walczącej z Państwem Islamskim. Ale czy Moskwa jest do tego gotowa? Zacytuję jeszcze raz Igora Ejdmana: „Nie ma mowy o tym, że Rosja zacznie działać w składzie tej [istniejącej pod auspicjami USA] koalicji, że jest w stanie podporządkować się wspólnemu planowi, walczyć z islamistami, pokonać nowych barbarzyńców z Państwa Islamskiego. Nie, to niemożliwe, dlatego że to stoi w sprzeczności z praktyką rosyjskiej polityki i tymi zadaniami, które miejscami nie różnią się od zadań islamistów, bo to zadania ekspansji, rozbicia cywilizacyjnego ładu”.

Na koniec jeszcze kilka słów o nieformalnym spotkaniu Putin-Obama. TASS podkreśla, że tego spotkania nie było w programie. Na kanale youtube zamieszczono filmik nakręcony z boku:

https://www.youtube.com/watch?v=d6qJpCutWug

Satyryk Jołkin zauważył, że największym zainteresowaniem mediów i publiczności portali społecznościowych cieszyła się nienerwowa przechadzka kotów po podium przygotowanym dla uczestników spotkania:

http://www.svoboda.org/content/article/27368678.html

 

 

Którzy odeszli, 2015. Część pierwsza. Lot KGL9268

31 października. Nie znamy na razie przyczyn tragedii. Jako najbardziej prawdopodobną wymienia się w ostatnich komunikatach przyczyny techniczne. W katastrofie samolotu rosyjskich linii Metrojet (Kogałymavia) zginęły 224 osoby, w tym siedemnaścioro dzieci. To największa katastrofa lotnicza w dziejach współczesnej Rosji. Samolot leciał z egipskiego kurortu Szarm el-Szejk do Petersburga. Wiózł turystów, wracających z wczasów pod palmami. Spadł nad północną częścią półwyspu Synaj. Zaraz po nabraniu wysokości przelotowej zaczął nieoczekiwanie pikować w dół. Media podawały sprzeczne lub niepotwierdzone informacje o tym, że piloci zgłaszali kłopoty techniczne i prosili o możliwość awaryjnego lądowania w Kairze.

Według doniesień agencji Reutera, samolot spadał z ogromną prędkością, co doprowadziło do zapalenia. Ciała ofiar znaleziono w promieniu pięciu kilometrów. Niektóre z nich są nadpalone.
Wkrótce po pojawieniu się wiadomości o katastrofie rosyjskiego samolotu do jego zestrzelenia przyznało się ugrupowanie afiliowane z Państwem Islamskim. Przedstawiciele rosyjskich władz odrzucili te oświadczenia jako nieprawdopodobne. Wersję tę odrzuciły również władze Egiptu.

Odpowiedź na pytanie o przyczyny tragedii nad Synajem pomogą ustalić czarne skrzynki. Już je znaleziono. Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej wszczął śledztwo w sprawie wyjaśnienia przyczyn tego wypadku lotniczego. Ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych w trybie pilnym zorganizowało grupę ratowników, którzy mają polecieć na miejsce. Do Egiptu samoloty mają zabrać również członków komisji państwowej (ma ją powołać premier), która ma się zająć wyjaśnieniem okoliczności katastrofy.

W rosyjskich mediach wypowiadają się eksperci, zastanawiający się nad przyczynami tragedii. Wiadomości potwierdzonych na razie jest niewiele. Krążą trzy podstawowe wersje: pierwsza – przyczyny techniczne. Druga – rakieta, która eksplodowała w pewnej odległości od samolotu, doprowadzając do uszkodzeń, które sprawiły, że samolot stracił sterowność i runął w dół (rosyjski minister komunikacji uznał, że to bardzo mało prawdopodobne). Wersja trzecia – wybuch nastąpił na pokładzie, w luku bagażowym, wywołał pożar, który rozprzestrzenił się w kabinie pasażerskiej.

Jutro w Rosji żałoba narodowa. Wyrazy współczucia dla wszystkich bliskich ofiar.

http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/?p=1583

Psy wojny rwą się do boju

2 października. Nadal nie wiadomo, kogo bombardują sokoły Putina w Syrii. Według rozlicznych źródeł, na które powołują się zachodnie media – różne cele: m.in. Homs, Hamah, Idlib, gdzie, jak twierdzą te źródła, nie ma sił Państwa Islamskiego, natomiast są siły opozycji antyasadowskiej. Rosja wzrusza ramionami: ależ my atakujemy tylko Państwo Islamskie, taki jest nasz cel w Syrii, żaden inny, a te doniesienia o atakach na opozycję to jedynie wojna informacyjna. W oficjalnym komunikacie rosyjskiego Ministerstwa Obrony atakowane cele nazywa się placówkami „islamistów” lub „terrorystów”, lub „obiektami Państwa Islamskiego” (https://www.facebook.com/video.php?v=1667209900188426)

Niemniej siedem krajów – Turcja, USA, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Arabia Saudyjska, Katar – wyraziło zaniepokojenie w związku z uderzeniami rosyjskiego lotnictwa bojowego na inne niż deklarowane cele w Syrii i wystąpiło z apelem o zaniechanie tych niebezpiecznych praktyk. Ostrożnie z tą siekierą, Eugeniuszu, bo to może doprowadzić do jeszcze większego napięcia w regionie o konsekwencjach trudnych do przewidzenia.

Tymczasem o wysłanie na wojnę w Syrii poprosił dziś prezydenta Putina wierny czeczeński wasal Ramzan Kadyrow, który zadeklarował, że jego doskonale wyszkolona piechota da popalić rzezimieszkom z Państwa Islamskiego na lądzie. Zapunktował.

Jego zdaniem, jak tylko terroryści w Syrii zrozumieją, że uderzą na nich żołnierze z Czeczenii, to natychmiast stamtąd uciekną. „Znają nas, my wiemy, jak się walczy naprawdę”, to znaczy – naloty to nie jest prawdziwa walka, prawdziwa walka to operacja lądowa, a czeczeńskie oddziały Kadyrowa chętnie i skutecznie walczą w każdych warunkach. Kadyrowcy powrócili z Donbasu, gdzie nabrali doświadczenia w walce po stronie separatystów, teraz znowu chcą ruszyć w pole. Kreml na razie na propozycję Kadyrowa oficjalnie nie zareagował.

W rosyjskiej przestrzeni medialnej, głównie telewizyjnej, pospiesznie zwinięto dekoracje w sztuce „Walczymy z faszystami i banderowcami na Ukrainie” i rozłożono nowe rekwizyty: „Walczymy ze światowym złem – Państwem Islamskim, terrorystami”. Kto nie z nami – ten z nimi. Aktorzy w tym telewizyjnym spektaklu nadal ci sami – kapłani propagandy Dmitrij Kisielow, Władimir Sołowjow, Margarita Simonjan i inni – opowiadają z żarem już nie o ukrzyżowanych przez „Ukropów” rosyjskich chłopczykach, a o tym, jak to Rosja, jedyny nieskazitelny rycerz na tle bezmiaru zdemoralizowanych i bezradnych zachodnich siepaczy, wkracza na scenę, rozstawia wszystkich po kątach, demonstruje siłę, ale w celach szlachetnych. Rosyjski telewidz otrzymuje jednoznaczny komunikat: nasze orły atakują celnie, niszczą wyznaczone obiekty, precyzyjnie, znakomicie, ura! Krym nasz, a teraz i Damaszek nasz. Jak tu się nie cieszyć? „Propagandoni” wrzucili już do świadomości mas aksjomat o tym, że Syria jest kolebką wschodniego chrześcijaństwa i dlatego „to nasza ziemia” (http://izrus.co.il/dvuhstoronka/article/2015-10-02/28966.html). Absurd? Ale dobrze się sprzedaje w tym opakowaniu. Tym bardziej że Rosyjska Cerkiew Prawosławna ustami swojego wysokiego hierarchy oznajmiła, że operacja w Syrii to święta walka, po stronie dobra.

Informacje o kolejnych manipulacjach wokół funduszu emerytalnego, o kolejnym spadku wartości rubla, o spadku poziomu życia, o kiepskiej jakości rodzimych produktów żywnościowych zastępujących zakazane zachodnie rarytasy, o smutnym losie chakaskich pogorzelców, którym Putin w telewizji obiecał nowe domy, ale w realu nic z tego nie wyszło, schodzą na dalszy plan. Nikt nie pyta o to, nikt nie drąży. Nikt też nie drąży możliwych katastrofalnych konsekwencji rosyjskiego zaangażowania w Syrii. Za to Putin znowu w grze na światowej szachownicy w formacie 3D. Pojechał do Paryża, rozmawia dziś w „formacie normandzkim” o losach Ukrainy, Donbasu (gdzie zarządzono zawieszenie broni), a może nawet sankcji, kto wie…

Jeż w spodniach. Reaktywacja

29 września. Przy okazji wizyty Władimira Putina w ONZ przypominano wystąpienie genseka Nikity Chruszczowa w Zgromadzeniu Ogólnym w 1960 roku, niestandardowe formy wyrażania przezeń ekspresji (walenie pięściami w blaty, but na stole) oraz wyrażenia Chruszczowa, które weszły na stałe do historii: „pokażemy Ameryce kuźkinu mat’” [pogróżka zapowiadająca, że ZSRR też będzie miał bombę wodorową] oraz „wpuściliśmy Ameryce jeża do spodni” [gdy ZSRR umieścił potajemnie broń jądrową na Kubie w 1962, co stało się przyczyną groźnego kryzysu karaibskiego i postawiło świat na skraju wojny atomowej].

Wystąpienie Putina było zupełnie inne niż cyrkowe występy Chruszczowa. Mówca kontrolował każdy gest i każde słowo. Nawet emocjonalne pytanie: „czy wy chociaż rozumiecie, co narobiliście?” pod adresem zachodniej koalicji, próbującej nieumiejętnie zakończyć wojnę w Syrii, też było dobrze wyreżyserowanym trickiem. Putin zaproponował w tonie dobrodusznym wspólną walkę ze złem – Państwem Islamskim, stworzenie czegoś na kształt koalicji antyhitlerowskiej, gdy państwa o różnych systemach zawarły sojusz przeciwko Niemcom. Na jakich zasadach to nowe „święte przymierze” miałoby działać? To na razie pusta rama. Analogia do czasów II wojny nie wydaje się trafiona: wtedy Zachód postawił na sojusz ze Stalinem, bo pokonanie Hitlera bez udziału ZSRR po stronie aliantów byłoby o wiele bardziej kosztowne i krwawe, o ile w ogóle możliwe. Czy teraz tak jest, że świat bez udziału Rosji nie jest w stanie poradzić sobie z problemami? Na pewno Rosja zachowuje wysoki potencjał destrukcji i to zawsze trzeba brać pod uwagę. W Syrii też. Obok pojednawczych propozycji Putin podkreślał jednak, że Rosja stoi za Baszarem al-Asadem, przedstawicielem legalnych władz Syrii. Rosyjski prezydent pouczał zachodnich partnerów, że popierają jakieś siły opozycyjne, podczas gdy prawo międzynarodowe stoi przecież po stronie legalnych władz. Bardzo ciekawe. A jak to się ma do popierania tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych?

Ale wróćmy do Syrii. Kilka tygodni temu Putin wpuścił Zachodowi „jeża do spodni”, czyli przeprawił zagony „zielonych ludzików” do Syrii. To sprawiło, że w Waszyngtonie zaczęto w ogóle rozważać rozmowę z Moskwą, wcześniej izolowaną za aneksję Krymu i rozpętanie konfliktu na wschodzie Ukrainy. Dialog podjęto. Po wystąpieniach prezydentów USA i Rosji na forum ONZ doszło do półtoragodzinnego spotkania obu panów w kuluarach. O czym rozmawiali? Wiemy to tylko ogólnie z kilku zdań wypowiedzianych przez Putina do dziennikarzy po rozmowie z Obamą (http://kommersant.ru/doc/2820651). Obama nie powiedział nic. Nie wydano wspólnego komunikatu, co w języku dyplomacji oznacza, że protokół rozbieżności był duży i nie wypracowano nawet zbliżonego stanowiska w zasadniczych tematach.

Rosja mówi, że ściągnęła „pomoc wojskowo-techniczną” w okolice Latakii i Tartus, aby ewentualnie walczyć z Państwem Islamskim. Ciekawe, po co w takim razie dowieziono środki obrony przeciwlotniczej, skoro Państwo Islamskie nie dysponuje lotnictwem. Lotnictwem za to dysponuje zachodnia koalicja bombardująca pozycje Państwa Islamskiego, ewentualne kolizje w niebie nad Syrią samolotów rosyjskich i np. amerykańskich są jak najbardziej możliwe. Na czym więc miałaby polegać realna pomoc wojskowa Rosji w Syrii? Chyba tylko na efektywnej obronie Asada. Eksperci z jednej i z drugiej strony twierdzą, że Rosja nie zaangażuje się w operację lądową przeciwko Państwu Islamskiemu. Po pierwsze to droga impreza. A po drugie rosyjskie społeczeństwo jest przeciwne wysyłaniu wojsk na Bliski Wschód. Syria jest w tym kontekście postrzegana jako „drugi Afganistan”. W ostatnim sondażu Centrum Lewady aż 69% badanych było przeciwko wysyłaniu rosyjskich wojsk do Syrii. Oczywiście, jak pokazał zeszły rok, Putin ma sprawny aparat propagandowy, który jest w stanie nawinąć społeczeństwu na uszy każdą ilość makaronu.

A co z Ukrainą? Być może Putin chciał dokonać małej transakcji coś za coś. My wam pomoc w Syrii, wy nam zapomnijcie grzechy Krymu i Donbasu, znieście sankcje, uznajcie nasze stałe miejsce w najwyższej lidze. Ale przełomu na razie nie zobaczyliśmy. Rosyjskie propozycje pokojowe są wątłe. Czy można na nich zbudować sojusz do walki z islamistami i ogólnie rozrzedzić atmosferę, by w zamian otrzymać odpuszczenie sytuacji na Ukrainie i przychylenie się przez Zachód do rozwiązań, zgodnych z interesami Moskwy?

Jeden z komentatorów internetowych porównał przemowy Obamy i Putina: „Obama powiedział, że dyktatorów mordujących swój naród należy obalić, a Putin, że dyktatorów należy bronić”. Specjaliści od kremlinologii stosowanej twierdzą, że tragiczny koniec pułkownika Kadafiego zrobił na Putinie kolosalne wrażenie. Od tamtej pory datuje się wręcz histeryczna prewencja przeciwko „kolorowym rewolucjom” w Rosji (Putin uważa, że to Amerykanie przeprowadzili „arabską wiosnę” oraz zaplanowali i doprowadzili do obalenia Janukowycza na Ukrainie). Putin nie chce skończyć jak Kadafi.

Na koniec jeszcze anegdotka. Wiaczesław Nikonow, rosyjski politolog, deputowany, szef fundacji Russkij Mir (prywatnie wnuk Wiaczesława Mołotowa) określił wystąpienie Putina mianem epokowego. Zauważył też, że Amerykanie robili wszystko, aby odwrócić uwagę świata od słów rosyjskiego przywódcy i właśnie wtedy, gdy ten przemawiał, podali wiadomość o znalezieniu dowodów na obecność wody na Marsie. Rosyjscy blogerzy natychmiast podchwycili: „Byłoby super, gdyby woda pojawiła się w ONZ, a na Marsie znaleźli Putina” albo „Mam nadzieję, że następnym razem Putin przemówi z Marsa, a jeszcze lepiej z Jupitera”. Choć tak naprawdę mogli sobie te złośliwości darować, „goła” wypowiedź Nikonowa jest o wiele śmieszniejsza.

Hable con el

16 września. Barack Obama zadzwoni do Władimira Putina, kiedy uzna, że to odpowiada interesom USA – powiedział sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta. Tymczasem gazeta „New York Times” donosi, że administracja Obamy intensywnie zastanawia się nad zorganizowaniem spotkania szefa z prezydentem Rosji: Waszyngton stanął przed dylematem, czy podjąć współpracę z Moskwą czy nadal pozostawić ją w izolacji. „Skoro Ukraina i Syria to obszary najważniejszych na świecie konfliktów, to amerykańscy urzędnicy wzywają do ich rozwiązywania z udziałem Moskwy, a zatem rozmowy są nieodzowne, inni urzędnicy obawiają się, że spotkanie z Putinem stanie się [dla niego] niezasłużoną nagrodą za bezczelność prezentowaną na arenie międzynarodowej”. Według gazety, „Obama instynktownie skłania się w stronę podjęcia rozmów”. Ciekawe, czy zwycięży instynkt czy chłodna kalkulacja i konsekwencja.

Rosja wysłała ostatnio do Syrii wielu wojskowych instruktorów na wielu nowych czołgach i ekipę rozbudowującą bazę lotniczą pod Latakią. Wcześniej Kreml kilkakrotnie oświadczał, że jest gotów do rozmowy z Białym Domem. Putin niebawem jedzie za ocean, aby wystąpić w ONZ. Fajnie by było przy tej okazji pokazać niedowiarkom, że Rosja nadal jest w grze, jak równy z równym ma coś do powiedzenia, nie jest pariasem, dotkniętym sankcjami za nieprzystojne zachowanie się wobec sąsiadów, a nadal rozstrzyga losy świata. No a sankcje, coraz mocniej doskwierające, przy okazji też można byłoby stargować za jakąś niezobowiązującą obietnicę.

Z Władimirem Putinem Zachód nie chciał rozmawiać – aneksja Krymu, rozpętanie wojny na wschodzie Ukrainy. Po samotnym śniadanku Putina na szczycie G20 w Brisbane, braku zaproszenia na szczyt G7, a także po niedawnych prztyczkach w nos przewodniczących obu izb rosyjskiego parlamentu, którzy z uwagi na sankcje nie dostali wiz na posiedzenia międzynarodowych ciał (Walentinie Matwijenko z Rady Federacji USA przyznały wizę uprawniającą wyłącznie do odwiedzenia sekretarza generalnego ONZ, a nie odwiedzenia Stanów Zjednoczonych w ogóle, a Siergiej Naryszkin nie pojechał w lipcu do Finlandii, bo wizy nie dostał wcale – http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/07/03/kopnij-obame-czyli-jak-smakuja-amerykanskie-kanapki/) stało się jasne, że Zachód kontakty z Moskwą schładza i czeka na to, aż sankcje zaczną działać, a Rosja zrezygnuje z agresywnej polityki. Wzmocnienie rosyjskiej obecności wojskowej w Syrii jest nowym elementem w tej grze.

Moskwa w Syrii nadal gra na utrzymanie reżimu Asada, którego Stany chcą się pozbyć. Co zatem położy na stole Rosja? Wspólną walkę z Państwem Islamskim? Na jakich warunkach? Sprzeda Asada? Broni go od początku wojny w Syrii. Asad udzielił wczoraj wywiadu rosyjskim mediom, w którym całą winę za sytuację w kraju złożył na Zachód, popierający ekstremistów.

Tymczasem chęć do porozmawiania z Putinem o sytuacji w Syrii wyraził premier Izraela Benjamin Netanjahu, konkretnie chce przyjechać w trybie pilnym do Moskwy i zapytać o „obecność rosyjskich wojsk oraz dostarczenie nowoczesnej broni, która może trafić w ręce bojowników libańskiego Hezbollahu, walczących po stronie reżimu Asada”.