Archiwa tagu: propaganda

Lepsza rosyjska prawda

30 września. Międzynarodowa grupa śledcza przy prokuraturze Holandii (JIT) przedstawiła wstępny raport w sprawie przyczyn katastrofy samolotu pasażerskiego Maleysia Airlines w niebie nad Donbasem w 2014 roku.

Członkowie JIT przesłuchali dwustu świadków, przeanalizowali pół miliona zdjęć i nagrań, dotarli do zapisów rozmów i danych z radarów (choć nie do wszystkich – Rosja pozostawiła bez odpowiedzi prośby JIT o wyjaśnienie kilku okoliczności katastrofy i udostępnienie danych z radarów), prześledzili materiały zamieszczone na stronach internetowych.

Nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy pracowało około dwustu osób – śledczych, specjalistów różnych dziedzin, prawników. Sformułowano wniosek: samolot został zestrzelony pociskiem z kompleksu Buk, który przybył z terytorium Rosji, a następnie tam odjechał. Rakietę wystrzelono z terenów, znajdujących się pod kontrolą prorosyjskich separatystów, a nie – jak wskazywali rosyjscy specjaliści – z okolic miejscowości Zaroszczenskoje. Nie ma co do tego wątpliwości. Na tym etapie śledztwa prokuratura nie wystąpiła (jeszcze) z oskarżeniami pod adresem konkretnych osób odpowiedzialnych za tragedię, w której zginęło 298 osób. A łańcuszek tych osób jest długi: od tych, którzy strzelali, do tych którzy pomagali i – przede wszystkim – tych, którzy wydali zbrodniczy rozkaz. Szef JIT, Fred Westerbeke powiedział tylko, że na liście podejrzanych znajduje się sto nazwisk.

Podczas długiej konferencji prasowej JIT wyjaśniało punkt po punkcie, jak dotarto do dowodów i co z nich wynika. A wynika niezbicie, że Buk był rosyjski i zestrzelił nieszczęsnego boeinga z terytorium opanowanego przez separatystów.

Rosyjskie ministerstwo prawdy zaczęło szaleć już dzień przed ogłoszeniem raportu JIT. Nagle obudzili się specjaliści z resortu obrony, wykręcili nawet własnego kota ogonem (zaprzeczyli lansowanym wcześniej własnym wersjom o tym, że na MH17 wleciał jakiś ukraiński samolot itd.), mocno poplątali się w zeznaniach. Mocno. Tak mocno, że gdy śledczy z JIT wywalili na stół wszystkie dowody, strona rosyjska na jakiś czas się po prostu zapowietrzyła. Nawet trolle z Olgino milczały. Widocznie instrukcje nie nadeszły na czas. Dopiero po kilku godzinach w mediach zaczął się festiwal wrzasku i zaprzeczania oczywistości.

W studiu telewizyjnym odbyły się rytualne spektakle z udziałem zasłużonych kapłanów bezwstydu. Jeden z czołowych przedstawicieli gatunku, Władimir Sołowjow w swoim programie stalowym głosem wybijał sylabę za sylabą: „Rosja jest silna prawdą. Od śledztwa chciałbym otrzymać prawdę. Ale nie wolno dopuścić, aby do prawdy docierać metodami pozaprawnymi. […] Tymczasem śledztwo jest coraz dalej od prawdy. A my jesteśmy bardziej niż inni zainteresowani prawdą, bo to nas oskarżają”.

Logiczne? Nie bardzo. Wszystko się w tym rozumowaniu sypie. Uczestnicy programu darli się jak opętani, dowodząc, że Rosja jest niesłusznie atakowana, zawsze o wszystko obwiniana itd. Wreszcie jeden wykrzyknął: „Mamy siły, aby przeciwników bić po mordzie!”. Reszta ochoczo przyklasnęła. Kontrargumentów dla wywodów JIT brak. Aby przyznać się do winy – brak cywilnej odwagi. Pozostaje wyniesiona z leningradzkiego ponurego podwórka reguła: bić, bić, bić.

Zawsze wierny pretorianin Putina, deputowany Siergiej Żelezniak przygotował dumną odpowiedź dla złego Zachodu: wnioski JIT „noszą antyrosyjski charakter i mają za cel oczernienie Rosji, aby ochronić prawdziwych winowajców tragedii, znajdujących się pod patronatem Zachodu. […] Będziemy domagać się obiektywnego śledztwa, które weźmie pod uwagę wszystkie dane”. Zawtórowali mu zaraz inni gwardziści, którzy jęli powtarzać, że JIT kłamie, śledztwo jest sfałszowane, dowody funta kłaków niewarte.

Jak piskorz na patelni wił się w rozmowie z dziennikarzem BBC sekretarz prasowy Putina, Dmitrij Pieskow. To trzeba obejrzeć: http://www.bbc.com/russian/media-37500080. Że wnioski JIT nie są jeszcze „ostateczną prawdą”, że w raporcie jest wiele nieścisłości, że Rosja od początku chciała wyjaśnienia przyczyn (a do JIT jej nie wpuszczono), że „nadal nie widzimy żadnych dowodów”. I wreszcie kluczowy fragment: „raport może być prawdą, a może prawdą nie być”.

A więc jednak może być prawdą.

Do 2018 roku JIT ma przedstawić materiały procesowe. Kto stanie przed międzynarodowym trybunałem? Bardzo ciekawe pytanie. Ale to dopiero za dwa lata, kupa czasu, tyle się może zdarzyć, tyle się może zmienić. Rok 2018 to rok wyborów Putina. Chyba że odbędą się one wcześniej, o czym masowo donoszą różne mniej lub bardziej oficjalne źródła i źródełka.

Tymczasem nadzieje Rosji na zdjęcie sankcji bledną w związku z raportem JIT. A także, a może przede wszystkim, w związku z sytuacją w Syrii. Ale to temat na oddzielną rozprawę.

Koszulki z napisem „Putin kat Biesłanu”

3 września. Ten ból nie daje się uśmierzyć. Matki Biesłanu ciągle opłakują swoje dzieci. Od tragedii w szkole numer jeden minęło dwanaście lat. W Osetii Północnej to ciągle niezabliźniona rana, w Rosji – już coraz bardziej zapomniane wydarzenie, jedno z dramatycznego pasma, spychane na margines. Władze nie chcą, by przypominać liczne znaki zapytania, które nadal wiszą nad tą ponurą tragedią. Nie chcą dostrzegać własnych błędów, nie chcą przyznawać się do winy, wyciągać na światło dzienne upychanych po kątach niewygodnych epizodów. A tych pytań i wątpliwości jest wiele. I jest nowe źródło bólu.

O wyjaśnianie wątpliwości i o ukaranie winnych ciągle upominają się kobiety, które straciły podczas zamachu dzieci i bliskich. W trakcie obchodów rocznicy napadu czeczeńskiego komanda na szkołę kilka matek Biesłanu wyraziło protest. Mówi Ełła Kiesajewa, przewodnicząca organizacji Głos Biesłanu: – Akcję zorganizowała nasza organizacja, w jej skład wchodzi trzydzieści osób. 1 września w czasie uroczystości żałobnych w szkole zdjęłyśmy płaszcze, aby było widać napisy na naszych koszulkach [napis głosił: „Putin – kat Biesłanu”]. Swoją akcją chciałyśmy wskazać społeczeństwu winowajcę tej tragedii. Prowadzona jest kolosalna agitacja, tworzone są mity o Biesłanie. A my chciałyśmy pokazać, że przez te dwanaście lat widzimy jednego winnego – tego właśnie człowieka. Prowadzimy własne śledztwo, zbieramy fakty, dowody. Złożyłyśmy pozew do Trybunału Europejskiego w sprawie naruszenia konwencji praw człowieka. Policjanci i ludzie z Federalnej Służby Bezpieczeństwa od razu nas otoczyli i zaczęli spychać w róg sali. Stanęłyśmy pod ścianą, zablokowali nas tam. […] Łapali nas za ręce, nie pozwalali wyjść na środek sali, ale w końcu nam się to udało. Krzyczałyśmy: „To nasze prawo, my tak uważamy”. Kiedy wyszłyśmy ze szkoły, podjechała policja – ze stu ludzi. Okrążyli nas i pojedynczo wyciągali. Szturchali, szarpali, wykręcali ręce, popychali.

Zatrzymane kobiety z Głosu Biesłanu i dwie dziennikarki (z Nowej Gaziety i internetowego czasopisma Takije Dieła) przewieziono na posterunek, przetrzymywano sześć godzin, nie udzielono pomocy medycznej, choć były poturbowane. Matki Biesłanu trafiły przed oblicze sądu za zakłócanie porządku. Przy pustej sali, pod osłoną nocy. I zostały skazane prawomocnym wyrokiem. Sąd uznał ich winę. Za podstawę wyroku biorąc zeznania policjantów. Skazał matki Biesłanu na bardzo wysokie grzywny i prace społeczne.

Dalej.

Rzeczniczka praw człowieka Tatiana Moskalkowa potępiła i matki Biesłanu, i policjantów, którzy szarpali kobiety przy zatrzymaniu (za przykład odpowiedniego zachowania dała policji „uprzejmych ludzi”, czyli zielonych ludzików). Wzięła w obronę prezydenta: „Nasz prezydent zrobił tak wiele dla podniesienia poziomu życia społeczeństwa. Zrobiono tak wiele, aby w naszym kraju nie powtórzyła się ta tragedia”. Na forach internetowych zaraz pojawiły się komentarze, że pani Moskalkowa jest rzecznikiem praw człowieka. Jednego konkretnego człowieka – Putina.

W jednym z talk show na pierwszym programie rosyjskiej telewizji uczestnik dyskusji polityk Leonid Gozman próbował podjąć temat Biesłanu. Został zakrzyczany przez rycerzy telewizyjnej propagandy, zarzucono mu, że w celach politycznych wzywa imienia Biesłanu. Gdy nie przestawał mówić, prowadzący odebrał mu głos.

Nie ma miejsca na refleksję. Wygląda na to, że nie ma już miejsca na wspominanie o Biesłanie w ogóle.

Dziennikarka Radia Swoboda Jelena Rykowcewa napisała na FB: „Nie znajduję w języku rosyjskim słów na określenie tego draństwa. W głównym wydaniu dziennika telewizyjnego [1 września] nadano wielowątkowy materiał o tym, że w kraju rozpoczyna się rok szkolny. We Władywostoku prezydent spotyka się z uczniami, w Tule tamtejszy gubernator – w elewami, […] w Groznym uroczyście zaczyna działać ogólnokrajowy ruch uczniów, w Moskwie minister Ławrow przemawia do studentów MGIMO, premier Miedwiediew jest z wizytą w szkole kształcącej techników transportu, minister Szojgu wpada na uroczystości na uczelnię wojskową, Żyrinowski tu, Ziuganow tam. A jeszcze apele w szkołach w Doniecku i Ługańsku. I nawet korespondencja z Kijowa, pełna niepokoju, że podręczniki historii tam zmieniają. Wszędzie były kamery, wszystko pokazały. A Biesłan? Nie ma Biesłanu. Nie pasuje do obrazka szczęśliwości”.

Przez kilka lat na szkolnych uroczystościach rozpoczęcia roku ogłaszano minutę ciszy, czcząc w ten sposób pamięć dzieci, które zginęły w Biesłanie. W tym roku nie ogłoszono. Zanik pamięci.

Makaron na uszach

15 lutego. Nie od dziś Rosja prowadzi wojnę informacyjną na kilku frontach. Wrzucanie fake’ów z Krymu i Ukrainy było – i jest – jednym z filarów wojny hybrydowej. Teraz mistrzowskie lekcje daje też w związku z sytuacją w Syrii. Na pierwszej linii wojny informacyjnej walczą dziennikarze, trolle, pożyteczni idioci. Do tego zacnego grona dołącza też służba prasowa Kremla. I nie chodzi o wyćwiczone uniki i tricki przemilczania ważnych tematów w wykonaniu nosiciela drogich zegarków sekretarza Dmitrija Pieskowa, a o oficjalne komunikaty zamieszczane na stronie internetowej kancelarii prezydenta.

Wczorajszy wpis o konferencji w Monachium zakończyłam informacją, że prezydenci Rosji i USA rozmawiali przez telefon. Przypomnę: „Według oficjalnego komunikatu Moskwy (ze strony amerykańskiej jeszcze komunikatu nie ma), Putin ponownie wezwał do utworzenia wspólnego frontu walki z terroryzmem i zaznaczył, że Ukrainę trzeba przymusić do bliższych kontaktów z Donbasem” (całość tekstu tutaj: http://www.kremlin.ru/events/president/news/51312). Komunikat poszedł w świat.

Kilka godzin później swój komunikat o przebiegu rozmowy opublikował Biały Dom (https://www.whitehouse.gov/the-press-office/2016/02/14/readout-presidents-call-president-vladimir-putin-russia). Zreferowano to wydarzenie zgoła inaczej: Obama wezwał Rosję do przerwania nalotów na pozycje umiarkowanej opozycji syryjskiej – strona rosyjska w ten sposób może odegrać pozytywną rolę, a także wskazał na konieczność natychmiastowego zapewnienia dostępu do zablokowanych rejonów Syrii w celu dowiezienia pomocy humanitarnej. I punkt drugi: prezydent Obama podkreślił konieczność wypełniania przez rosyjsko-separatystyczne siły na wschodniej Ukrainie postanowień Mińska 2.

Jak widać, Kreml bez zmrużenia oka nawinął na uszy słuchaczy długie nitki makaronu, czyli przedstawił własną wersję zgodną ze swoimi celami. A może wolał nie usłyszeć tego, co Obama miał do powiedzenia.

Zdejmowaniem produkowanego przez medialną obsługę Kremla makaronu zajmuje się kilka grup „śledczych”. Mają pełne ręce roboty – codziennie do przestrzeni publicznej trafia cała masa preparowanej papki quasi-informacyjnej. Jedną z takich grup jest „Łapszesnimałocznaja”, ta żartobliwa nazwa oznacza kogoś, kto zajmuje się zdejmowaniem makaronu (łapszy) z uszu. I z oczu, dodajmy, bo telewizja też przoduje w podrzucaniu publiczności wykręconego ogonem kota.

Stałym obiektem zainteresowania grupy „Łapszesnimałocznaja” jest generał major Konaszenkow referujący na briefingach w ministerstwie obrony postępy rosyjskiego lotnictwa w Syrii. W ostatnim takim materiale (https://noodleremover.news/konashenkov-lies-3fc61c8231fa#.nbbj4eac6) generał przekonywał, że oskarżenia strony amerykańskiej o zbombardowanie 10 lutego przez rosyjskie samoloty obiektów cywilnych na północy Syrii są bezpodstawne, natomiast tego dnia Aleppo bombardowały „po połnoj” samoloty amerykańskie. Stwierdzenia Konaszenkowa o amerykańskich nalotach na cywilne obiekty w Aleppo powtórzyła oczywiście rosyjska telewizja. „Łapszesnimałocznaja” sprawdziła detale oświadczenia Konaszenkowa, strony amerykańskiej i syryjskich użytkowników sieci, zamieszczających informacje o tym, co się dzieje na miejscu. Na podstawie analizy porównawczej „grupa dochodzeniowa” wyciągnęła wnioski: 10 lutego amerykańskich bombowców nie było nad Aleppo, nie bombardowały tego miasta również rosyjskie samoloty, o bombardowaniach tego dnia nie pisali również internauci. Fake nasz powszedni. „Mija piąty miesiąc rosyjskich bombardowań. Ministerstwo obrony przeszło od prób (nieudanych) udokumentowania tego, że nie ma nic wspólnego z ofiarami cywilnymi do opowiadania ewidentnych farmazonów. Sami wymyślili oskarżenia amerykańskiego pułkownika i sami je zdementowali” – pisze autor analizy.

Niedawno pisałam też o aferze, jaką rosyjskie media rozdmuchały wokół sprawy rzekomego uprowadzenia i zgwałcenia rosyjskiej trzynastolatki w Berlinie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/02/02/biedna-liza-chce-obalic-merkel/). Metoda z makaronem została zastosowana tu wedle prostych zasad gatunku: trochę prawdy, dużo nieprawdy, do tego emocjonalny komentarz, podkręcenie i pasztet gotowy. Strona niemiecka na początku w ogóle nie wiedziała, o co chodzi, a gdy otrząsnęła się z pierwszego oszołomienia i przejrzała materiały produkowane przez korespondenta rosyjskiej stacji 1 Kanał z Berlina, zawierające kłamstwa i manipulacje, wszczęła postępowanie prokuratorskie z paragrafu o „rozniecanie waśni między narodami”. Korespondentowi grozi za to do pięciu lat pozbawienia wolności (http://grani.ru/Politics/World/Europe/m.248403.html). Sprawa „biednej Lizy” została w rosyjskich mediach wyciszona. Ale nos medialnego Pinokia jest już tak pokaźny, że świata zza niego nie widać. Nowe tematy do nawijania makaronu na uszy na pewno niebawem się nawiną.

Zapach pustki

21 listopada. Od czterech dni odbiorcy programów rosyjskiej telewizji mają okazję oglądać bezpośrednie transmisje z bombardowań Syrii dokonywanych w ramach operacji „Odwet”. Panowie generałowie opowiadają łamiącym się z emocji głosem, że „wykonano tyle a tyle samolotolotów (to nie literówka, tylko fachowe określenie liczby wykonanych wylotów), porażono tyle a tyle obiektów terrorystów, ataki spowodowały takie a takie straty”. Ilustracją tych sprawozdań są zdjęcia satelitarne lub wykonane z pokładu samolotów. Tu wybucha sztab terrorystów, a tu magazyn paliw – informują widzów dziennikarze łamiącym się z emocji głosem. Ten aspekt wybijany jest ostatnio na pierwszy plan: Rosja demonstruje, że świadomie niszczy ropę, którą handluje Państwo Islamskie, aby odciąć je od finansowania. Żadnych potwierdzeń, że Rosja bombarduje faktycznie Państwo Islamskie, a nie przeciwników Asada, z innych źródeł nie widziałam.

Jakie piękne są nasze bombowce „biały łabędź”; jak znakomicie, celnie, bezbłędnie rażą wyznaczone cele nasze wystrzeliwane z Morza Kaspijskiego skrzydlate rakiety Kaliber! – zachłystują się eksperci wojskowi łamiącym się z emocji głosem (http://tv.mk.ru/video/2015/11/20/rossiyskie-korabli-nanesli-udar-krylatymi-raketami-po-boevikam-v-sirii.html). „Rezultaty tak zwanej koalicji z USA na czele są równe zeru, w przeciwieństwie do sukcesów rosyjskiego lotnictwa” – dodaje z dumą łamiącym się z emocji głosem przewodniczący Dumy Państwowej Siergiej Naryszkin. Skoro nie chcą cię chwalić inni, chwal się sam.

W jednym z ostatnich programów informacyjnych „Wiesti” obszernie relacjonowano przygotowania do bombardowań: oto w lukach umieszczane są bomby, a na bombach żołnierze piszą: „za naszych”, „za Paryż”.

Znawca tematyki bliskowschodniej Gieorgij Mirski powątpiewa w znakomite wyniki rosyjskiej operacji wojskowej: „Bombardowania… Setny raz powtarzam: bombardować może każdy, a kto piechotę i czołgi wyśle? Nikt nie wysyła. Koalicja? Mamy już całe dwie koalicje, można je połączyć, stworzyć jedną pod wspólnym dowództwem USA i Rosji, proszę bardzo, ale kto pójdzie do ataku z giwerą przewieszoną przez ramię? Ci, którzy mogą i chcą walczyć, i tak walczą lepiej czy gorzej, mam tu na myśli rządowe armie Iraku i Syrii. Niektórzy nasi dziennikarze zachwycają się […], że syryjscy piloci dokonują cudów, wszak latają na starych samolotach. Rzeczywiście, trzeba umieć oderwać się od pasa startowego, przelecieć zadaną odległość, zrzucić bombę na przeciwnika, który nie ma nawet złamanego działa przeciwlotniczego. Istny cud, powiedziałbym nawet, niezwykły heroizm” (http://echo.msk.ru/blog/georgy_mirsky/1661394-echo/).

Rosyjscy komentatorzy zajmują się obficie rozważaniami, czy możliwe jest rozpoczęcie przez Rosję operacji lądowej. Wielu twierdzi, że nie tylko jest możliwe, ale wręcz nieuniknione. Spodziewano się, że wczorajsze połączone posiedzenie obu izb parlamentu (z którego pochodzi ten smakowity cytat Naryszkina) zwołane zostało po to, aby udzielić zgody na wysłanie wojsk lądowych do Syrii. Ale takiego wniosku nie rozpatrywano. Wygłoszono dyżurne mowy, rozbrzmiały dyżurne oklaski. Niektórzy wybrańcy narodu przysypiali bez żenady. Pachniało pustką.

W centrum zainteresowania nadal znajdują się wydarzenia związane z zamachami w Paryżu. W audycji rozgłośni Echo Moskwy politolog Stanisław Biełkowski powiedział ciekawą rzecz: „To jasne jak słońce. Putin wiedział o zamachach wcześniej, gdyż on ma sporą agenturę w Państwie Islamskim. Agentura to dawni członkowie partii Baas [rządzącej Irakiem za czasów Husejna], którzy dowodzą wojskowymi operacjami Państwa Islamskiego. To ludzie bliscy ZSRR i Rosji. A zatem rosyjskie służby specjalne mają swoją agenturę jeszcze od czasów iracko-irańskiej wojny. Patronat nad nimi sprawował Jewgienij Primakow”. Co jeszcze, zdaniem Biełkowskiego, świadczy o tym, że Putin zawczasu wiedział o paryskich aktach terroru? To, że momentalnie zareagował. Zwykle w sytuacjach trudnych, zaskakujących Putin się chowa. (Faktycznie tak było jeszcze od czasów tragedii nieszczęsnego Kurska, a ostatni przykład to długie milczenie po katastrofie rosyjskiego airbusa nad Synajem). „A tu dosłownie sekundę po zamachu pojawia się oświadczenie Pieskowa [sekretarza prasowego Putina] i Putin nieoczekiwanie wychodzi z cienia i gra dalej. […] Wykorzystał zamachy w Paryżu, aby powiedzieć światu, że koalicja jest niezbędna, że Rosję znów należy przytulić do kochającej piersi wspólnoty światowej”.

Jeśli rzeczywiście rosyjska agentura miała jakieś informacje i podzieliła się nimi z rosyjskimi władzami, a rosyjskie władze nie podzieliły się nimi z Francuzami, których teraz ogłaszają za głównych sojuszników, to fundament tych aliansów buduje się na piasku z wiatru i mgły. Na razie żadnych potwierdzeń ani dementi w tej sprawie nie ma.

Jeszcze zacytuję Stanisława Biełkowskiego, tym razem to fragment jego wpisu blogowego: „Pokonanie Państwa Islamskiego – czy to poprzez operację lotniczą czy naziemną – nie jest celem Putina. Jego celem jest pakt z Zachodem o podział sfer wpływów, walka z terroryzmem jest tylko instrumentem. Taka walka może trwać wiecznie. Łącząc z Zachodem wysiłki w walce z terroryzmem, Rosja liczy na całkowite lub choćby częściowe zniesienie sankcji, faktyczne uznanie Krymu za część Federacji Rosyjskiej, legalizację Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych jako quasipaństwowych tworów, znajdujących się w składzie Ukrainy formalnie, a faktycznie niezależnych, kontrolowanych przez Moskwę”.

Jeżeli taki jest cel Putina, a myślę, że to możliwe, to jeszcze długo będziemy słuchać o urodzie rosyjskich bombowców niosących bomby z krzepiącymi napisami, o niezłomnej postawie asadowskich wojsk i pieśni w rodzaju „Syrio, siostro moja, rosyjski brat cię obroni”: https://www.youtube.com/watch?v=01xIxPc0Xy8

Bomba i odwet

18 listopada. Żyjemy w czasach, gdy kula ziemska nie zdąża obrócić się wokół swojej osi, a już wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Przez szesnaście dni po katastrofie rosyjskiego samolotu pasażerskiego lecącego z Egiptu do Petersburga rosyjskie władze trzymały się wersji, że airbus runął na ziemię z przyczyn technicznych, błędów ludzkich, a wersję zamachu traktowano jako „jedną z możliwych”, spychając na dalszy plan. Wersja o zamachu w sposób zbyt oczywisty wskazywała na związek tej tragedii z operacją wojsk rosyjskich w Syrii.

I oto prezydent Putin po spotkaniu z dyrektorem FSB siedemnastego dnia po tragedii niespodzianie stwierdza, że nie ma najmniejszych wątpliwości: to był zamach. I grzmi głosem pełnym emocji: „Nie otrzemy łez z naszych dusz i serc. Ale to nie przeszkodzi nam znaleźć i ukarać przestępców. […] Będziemy szukać ich wszędzie, gdzie by się nie pochowali. Znajdziemy ich w dowolnym punkcie naszej planety i ukarzemy”. Niepodobna uwolnić się od uczucia deja vu – podobne mocne słowa pewien nieznany, niepozorny polityk wypowiedział w roku 1999 po zamachach bombowych w Moskwie i innych miastach – wtedy obiecał dorwać terrorystów „nawet w kiblu”. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow swoim grobowym głosem dorzucił, że Rosja została zaatakowana, a zatem po tym ataku na airbusa ma pełne prawo do samoobrony.

Skąd ta nagła zmiana? Zmienił się kontekst. Po krwawych zamachach w Paryżu i rozmowach na szczycie G20 w Antalyi zamach na rosyjski samolot można było umieścić w szerokim kontekście i wykorzystać jako argument na rzecz budowania wspólnej koalicji antyterrorystycznych. ” Oni ucierpieli z rąk terrorystów i my ucierpieliśmy, oni się mszczą i my się będziemy mścić”.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienił się ton opowiadania o Zachodzie w rosyjskich mediach. Komentatorka, znawczyni mediów Irina Pietrowska zauważa: „W programie Czas pokaże na Pierwszym Kanale [ogólnokrajowy najpopularniejszy I program rosyjskiej telewizji] prowadzący Tołstoj z ekspertami dyskutują o zamachu. Jeszcze tydzień temu ten sam Tołstoj ze skóry wyskakiwał i wszystkie organy gotów był oddać, dowodząc, że zamachu nie mogło być: „nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych, to dlaczego Obama i inni liderzy mówią o zamachu?”.

Teraz kapłani ministerstwa prawdy mają nowe zadanie – trzeba uzasadnić, że ci, których jeszcze przed chwilą mieszali z błotem i odsądzali od czci i wiary, jednak zasługują na szacunek. Bo prezydent Putin dostrzegł szansę na przełamanie izolacji, w jakiej Rosja znalazła się na skutek aneksji Krymu i rozróby w Donbasie. Dostrzegł ją przede wszystkim w Paryżu. Francja po zamachach krwawi, rzuca na pozycje Państwa Islamskiego dodatkowe samoloty, wyprawia okręty przez Morze Śródziemne. „My też tak postąpimy – oznajmia Putin. – Proszę, panowie wojskowi, traktować Francuzów jak sojuszników”. I medialna obsługa Kremla od wczoraj wyskakuje z portek, żeby przekonać publiczność, że Francuzi są dobrzy. Zresztą nie tylko Francuzi, nawet Amierikosy-Pindosy też w rosyjskiej przestrzeni medialnej z dnia na dzień odzyskali człowieczeństwo. „Rosjanie mają bardzo krótką pamięć operacyjną, pliki sprzed tygodnia już zostały usunięte. Nie trzeba niczego przypominać, przecież to było dawno i nieprawda” – podsumowuje niewesoło jeden z komentatorów. „Jakże to tak? Obama już nie jest czmo, a Gejropa to nasi przyjaciele i partnerzy? Oceania zawsze walczyła z Eurazją i była sojusznikiem Wschódazji!”. Orwell znowu kłania się w pas.

Tymczasem rosyjska dyplomacja swoimi kanałami próbuje narzucić „partnerom” (tak, to słowo powróciło do słownika prezydenta i spółki) swoje widzenie rozwiązania sytuacji w Syrii: powalczymy z Państwem Islamskim, ale Asad zostanie nadal prezydentem Syrii. „W tej sytuacji nie ma wątpliwości, że niedopuszczalne jest formułowanie jakichkolwiek warunków połączenia wysiłków w walce z Państwem Islamskim” – powiedział Ławrow. Jasne, w takiej sytuacji, gdy cały świat bierze się za zwalczanie Państwa Islamskiego, nieprzyzwoicie jest mówić o Asadzie (przeciwko któremu buntuje się dwie trzecie jego kraju), a już tym bardziej przypominać Putinowi o Krymie, Donbasie i boeingu zestrzelonym nad wschodnią Ukrainą. To kremlowski plan minimum, plan minimum plus zawiera jeszcze postulat, aby Zachód łaskawie zabrał się w troki z całego obszaru postradzieckiego i pozostawił go pod kuratelą starej metropolii. No i oczywiście zdjął sankcje. Co z tego uda się zrealizować, pozostaje kwestią otwartą.

Już wczoraj Putin wysłał nad Syrię bombowce stacjonujące w bazach w Rosji – wielkie strategiczne maszyny, mogące zabrać na pokład od kilkunastu do nawet 40 ton bomb. „Show? No, show. Ale bardzo ładny” – zachwycił się publicysta Jegor Chołmogorow, który nadal nie może odżałować, że takich efektownych show nie było nad Noworosją.

Psy wojny rwą się do boju

2 października. Nadal nie wiadomo, kogo bombardują sokoły Putina w Syrii. Według rozlicznych źródeł, na które powołują się zachodnie media – różne cele: m.in. Homs, Hamah, Idlib, gdzie, jak twierdzą te źródła, nie ma sił Państwa Islamskiego, natomiast są siły opozycji antyasadowskiej. Rosja wzrusza ramionami: ależ my atakujemy tylko Państwo Islamskie, taki jest nasz cel w Syrii, żaden inny, a te doniesienia o atakach na opozycję to jedynie wojna informacyjna. W oficjalnym komunikacie rosyjskiego Ministerstwa Obrony atakowane cele nazywa się placówkami „islamistów” lub „terrorystów”, lub „obiektami Państwa Islamskiego” (https://www.facebook.com/video.php?v=1667209900188426)

Niemniej siedem krajów – Turcja, USA, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Arabia Saudyjska, Katar – wyraziło zaniepokojenie w związku z uderzeniami rosyjskiego lotnictwa bojowego na inne niż deklarowane cele w Syrii i wystąpiło z apelem o zaniechanie tych niebezpiecznych praktyk. Ostrożnie z tą siekierą, Eugeniuszu, bo to może doprowadzić do jeszcze większego napięcia w regionie o konsekwencjach trudnych do przewidzenia.

Tymczasem o wysłanie na wojnę w Syrii poprosił dziś prezydenta Putina wierny czeczeński wasal Ramzan Kadyrow, który zadeklarował, że jego doskonale wyszkolona piechota da popalić rzezimieszkom z Państwa Islamskiego na lądzie. Zapunktował.

Jego zdaniem, jak tylko terroryści w Syrii zrozumieją, że uderzą na nich żołnierze z Czeczenii, to natychmiast stamtąd uciekną. „Znają nas, my wiemy, jak się walczy naprawdę”, to znaczy – naloty to nie jest prawdziwa walka, prawdziwa walka to operacja lądowa, a czeczeńskie oddziały Kadyrowa chętnie i skutecznie walczą w każdych warunkach. Kadyrowcy powrócili z Donbasu, gdzie nabrali doświadczenia w walce po stronie separatystów, teraz znowu chcą ruszyć w pole. Kreml na razie na propozycję Kadyrowa oficjalnie nie zareagował.

W rosyjskiej przestrzeni medialnej, głównie telewizyjnej, pospiesznie zwinięto dekoracje w sztuce „Walczymy z faszystami i banderowcami na Ukrainie” i rozłożono nowe rekwizyty: „Walczymy ze światowym złem – Państwem Islamskim, terrorystami”. Kto nie z nami – ten z nimi. Aktorzy w tym telewizyjnym spektaklu nadal ci sami – kapłani propagandy Dmitrij Kisielow, Władimir Sołowjow, Margarita Simonjan i inni – opowiadają z żarem już nie o ukrzyżowanych przez „Ukropów” rosyjskich chłopczykach, a o tym, jak to Rosja, jedyny nieskazitelny rycerz na tle bezmiaru zdemoralizowanych i bezradnych zachodnich siepaczy, wkracza na scenę, rozstawia wszystkich po kątach, demonstruje siłę, ale w celach szlachetnych. Rosyjski telewidz otrzymuje jednoznaczny komunikat: nasze orły atakują celnie, niszczą wyznaczone obiekty, precyzyjnie, znakomicie, ura! Krym nasz, a teraz i Damaszek nasz. Jak tu się nie cieszyć? „Propagandoni” wrzucili już do świadomości mas aksjomat o tym, że Syria jest kolebką wschodniego chrześcijaństwa i dlatego „to nasza ziemia” (http://izrus.co.il/dvuhstoronka/article/2015-10-02/28966.html). Absurd? Ale dobrze się sprzedaje w tym opakowaniu. Tym bardziej że Rosyjska Cerkiew Prawosławna ustami swojego wysokiego hierarchy oznajmiła, że operacja w Syrii to święta walka, po stronie dobra.

Informacje o kolejnych manipulacjach wokół funduszu emerytalnego, o kolejnym spadku wartości rubla, o spadku poziomu życia, o kiepskiej jakości rodzimych produktów żywnościowych zastępujących zakazane zachodnie rarytasy, o smutnym losie chakaskich pogorzelców, którym Putin w telewizji obiecał nowe domy, ale w realu nic z tego nie wyszło, schodzą na dalszy plan. Nikt nie pyta o to, nikt nie drąży. Nikt też nie drąży możliwych katastrofalnych konsekwencji rosyjskiego zaangażowania w Syrii. Za to Putin znowu w grze na światowej szachownicy w formacie 3D. Pojechał do Paryża, rozmawia dziś w „formacie normandzkim” o losach Ukrainy, Donbasu (gdzie zarządzono zawieszenie broni), a może nawet sankcji, kto wie…

Obama, czmoczki

27 września. Jednak. Jednak do spotkania dojdzie. Administracja prezydenta USA włączyła zielone światło dla izolowanego od czasu aneksji Krymu Władimira Putina – przy okazji jego pobytu w Nowym Jorku i przemówienia w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych Barack Obama porozmawia z nim.

W rosyjskich mediach od kilku dni panuje uroczysta atmosfera, propagandyści telewizyjni (nazywani przez duży segment internetowych wolnych strzelców „propagandonami”) wyskakują ze spodni, opowiadając, jak to Biały Dom zabiega o spotkanie z Putinem. Tymczasem sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta Josh Earnest powtarza: Barack Obama zmienił swoje stanowisko w sprawie spotkania z Putinem „po wielokrotnych prośbach” strony rosyjskiej, które można nazwać wręcz rozpaczliwymi. „Prezydent [Obama] rzeczywiście postanowił, że obecnie osobista rozmowa z Putinem będzie rzeczą pożyteczną z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych”. Co więcej, Earnest pozwolił sobie na nieprzyjemne pod każdym względem pokazanie „miejsca w szeregu”: podczas spotkania Obama nie zamierza demonstrować otwartej wrogości, powiedział, gdyż nadal uważa Rosję za regionalne mocarstwo z gospodarką trochę mniejszą od hiszpańskiej. [Tutaj pan Earnest trochę przegiął, bo Rosja ma większe PKB (1857,5 mld USD) niż Hiszpania (1406,9 mld USD), ale już w przeliczeniu na głowę mieszkańca – albo jak pięknie mówią Rosjanie „na duszu nasielenija” – Hiszpania (30 278 USD) znacznie wyprzedza Rosję (12 926 USD)].

O czym porozmawiają prezydenci? Tutaj też mamy dwugłos: Biały Dom oświadczył, że tematem spotkania będzie w pierwszym rzędzie wypełnianie porozumień mińskich w sprawie uregulowania sytuacji na wschodniej Ukrainie. Natomiast sekretarz prasowy prezydenta Putina, Dmitrij „Zegarek-Jacht-Dom na Rublowce” Pieskow stwierdził, że kluczową kwestią będzie sytuacja w Syrii, a „jeśli zostanie czas”, to Ukraina.

Zadziwiające jest to, jaką błyskawiczną metamorfozę przeszedł też w Rosji przekaz medialny na temat Stanów Zjednoczonych: na co dzień odsądzana od czci i wiary Ameryka raptem okazuje się godnym partnerem uregulowania konfliktowych sytuacji na świecie. Sam prezydent Putin skomplementował Amerykanów za „twórcze podejście, otwartość, empatię”. Popularna w Rosji naklejka na tylną szybę auta „Обама чмо” [Obama, niecenzuralne słowo] przerabiana jest sytuacyjnie na „Обама чмочки” [Obama, buziaki].

Jakie będą rezultaty tego spotkania, zobaczymy już jutro. Putin w swoim wystąpieniu na forum Zgromadzenia Ogólnego NZ ma namawiać, sądząc z przecieków (w tym od samego oratora, który udzielił wywiadu amerykańskiemu dziennikarzowi), do wspólnej walki z terroryzmem. Putin w cytowanym wywiadzie dał do zrozumienia, że nadal popiera Asada, a rosyjska obecność wojskowa w Syrii to efekt „prośby syryjskiego rządu o okazanie pomocy wojskowo-technicznej, co robimy w pełnej zgodzie z absolutnie legalnymi międzynarodowymi kontraktami”. W wywiadzie Putin nie wspomniał o pomocy wojskowo-technicznej, jakiej Rosja udziela od zeszłorocznej wiosny Donbasowi bez żadnych legalnych międzynarodowych kontraktów i próśb ze strony Kijowa. I jak widać z zaklęć Pieskowa, o tym akurat Putin w Nowym Jorku rozmawiać kategorycznie nie chce. Podobnie jak o nieszczęsnym zestrzelonym na Donbasem samolocie Malezyjskich Linii Lotniczych.

Prawda czasu, prawda sieci

22 lipca. W piosence Marii Koterbskiej na Bielanach co niedziela kręciła się karuzela, beczka śmiechu i wesela. W rosyjskiej telewizji co niedziela też kręci się beczka, choć do śmiechu i wesela w niej daleko – to podsumowanie najważniejszych politycznych wydarzeń tygodnia „Wiesti niedieli” pod redakcją Dmitrija Kisielowa, dyrektora koncernu medialnego Rossija Siegodnia. Kisielow razi w swoim programie zewnętrznych i wewnętrznych wrogów Kremla jadowitym żądłem (w roli głównych adwersarzy nieodmiennie obsadzane są Stany Zjednoczone i Ukraina), gloryfikuje prezydenta Putina, przekonuje, że Rosja jest światową potęgą, której siła i znaczenie w świecie stale rośnie, mądre sojusze krzepną, ideały są przeczyste, a ludziom żyje się dostatniej. W programach Kisielowa nie istnieją przewały kumpli Putina, katastrofalne pożary lasów na Syberii, analiza obniżających się od wielu miesięcy wskaźników rosyjskiej gospodarki, odbieranie zniżek emerytom itd., itp. Bajki, które Kisielow sprawnie opowiada na dobranoc rodakom, zyskały mu w kraju wielki poklask i sławę. Dużej części publiczności przypadły też do gustu jego wypowiedzi antygejowskie (serca gejów należy palić), ksenofobiczne o zabarwieniu antysemickim, antyukraińskie, a wprost huragany aplauzu wywołało słynne zdanie, że Rosja jest jedynym państwem na świecie, które może zamienić Stany Zjednoczone w radioaktywny pył. Niedawno Kisielow otrzymał statuetkę Tefi – najbardziej prestiżową nagrodę telewizyjną w Rosji w kategorii „najlepszy program informacyjny”. Co więcej w czerwcowym rankingu oglądalności odnotowano, że kisielowskie seanse nienawiści regularnie konsumuje 19% telewidzów, a 63% zna ten program; samego Kisielowa uznano w tym badaniu za najpopularniejszego prowadzącego programów analitycznych w rosyjskiej telewizji, wzbudzającego w widzach sympatię. Natomiast wraży Zachód uznał działalność Kisielowa za niebezpieczną i wpisał jego nazwisko na listę sankcyjną.

Pokrzepiony miłością wdzięcznych rosyjskich konsumentów propagandy Dmitrij Kisielow w zeszłym tygodniu wyruszył na podbój portali społecznościowych. Założył konto na Facebooku i zachęcił użytkowników do dyskusji z nim na wszystkie tematy „od radioaktywnego pyłu po zachcianki LGBT”. Zachętę zakończył dziarskim okrzykiem Jurija Gagarina: „Pojechali!”. I rzeczywiście – na jego stronce momentalnie zaczęły się pojawiać setki komentarzy. A właściwie epitetów, recenzujących zawodową działalność Dmitrija Konstantinowicza, z użyciem słownictwa powszechnie uznawanego za obraźliwe, nieparlamentarne. Po niespełna czterech godzinach, gdy rzeka karczemnych recenzji przybierała na sile, konto zostało zamknięte. Kisielow założył konto na Instagramie, zamieścił tam swoje dwa zdjęcia z wypoczynku na Krymie. Reakcja internetowej publiczności była podobna. Reakcja Kisielowa też. Zrażony do tych amerykańskich wynalazków Kisielow znalazł wreszcie cichą przystań w rosyjskiej sieci społecznościowej Vkontakte. Jego konto na razie jest czynne: http://vk.com/dk_kiselev

„Telewizor wszedł do Internetu i oko w oko spotkał się z tymi, którzy nie wchodzą w 89%” – napisała jedna z komentatorek. 89% to ostatnie notowania poziomu miłości do Putina.

Vkontakte Kisielow poczuł się wreszcie jak ryba w wodzie, ma co najmniej 15 tysięcy obserwujących. Na początek zarepetował broń przeciwko FB: „Co do Facebooka, to myślę, że ludzie zaczynają go opuszczać. Nie jestem pierwszy ani ostatni. Na walizkach siedzi już wielu użytkowników, amerykańska sieć okazała się nieprzygotowana do prowadzenia swobodnej dyskusji bez cenzury. To dla mnie ważna lekcja”.

„Trend rzeczywiście należy zauważyć – pisze Ala Ponomariowa na stronie internetowej Radia Swoboda. – U źródeł patriotycznej mody na wychodzenie z Facebooka leżą wydarzenia z początku lipca, kiedy portale społecznościowe blokowały konta użytkowników, którzy używali słowa „chochoł” [obraźliwego określenia Ukraińca]. […] Pojawiła się strona фейсбукпока.рф (http://xn--80ablqga1ahpvg.xn--p1ai/), która anonsuje się jako miejsce, gdzie można się rejestrować po zamknięciu konta na FB. Od 11 lipca, gdy strona wystartowała, z wrażych sieci zniknęło 14,6 tysięcy kont, jeśli wierzyć statystyce podawanej przez ten rosyjski portal. Za projektem stoi organizacja Media Gwardia – projekt medialny, którego celem jest połączenie wysiłków użytkowników Internetu na rzecz wyjawienia stron internetowych i grup w sieciach społecznościowych, specjalizujących się w rozpowszechnianiu treści niezgodnych z prawem”.

Jednym słowem – teraz patriotycznie jest mieć konto nie na FB, a na Vkontakte. Prześwietlenie jest łatwiejsze, na pewno.

Na koniec jeszcze jeden sondaż. Według badanych przez Centrum Lewady pod koniec czerwca, z Internetu korzysta mniej niż połowa Rosjan, 36% w ogóle nie korzysta z sieci, 26% korzysta stale. Dla 90% mieszkańców głównym źródłem informacji pozostają trzy państwowe ogólnokrajowe kanały telewizyjne. Z FB i Twittera korzysta mniej niż 20% respondentów, z rosyjskiego odpowiednika Vkontakte – 47% badanych. Według badania FOM, 79% uważa, że rosyjscy dziennikarze telewizyjni nie wypaczają informacji, 18% byłoby skłonnych wierzyć raczej zagranicznym mediom. Wojna na słowa trwa. Nie tylko na słowa.

Igor Siergiejewicz zmienia zawód

9 czerwca. Klub przywódców światowych mocarstw znów spotkał się w dawnym formacie G7, bez Rosji, która przez kilka lat była ósemką w tym gronie, ósemką z wiecznym znakiem zapytania, ósemką na wyrost, na zachętę. Brak zaproszenia na szczyt w Bawarii to salonowy komunikat: Władimirze Władimirowiczu, nie kupujemy pańskich łgarstw, pan będzie łaskaw zrewidować swoją agresywną politykę wobec Ukrainy i w ogóle, oddać Krym, wycofać wojsko i sprzęt ze wschodnich prowincji Ukrainy, przestrzegać postanowień Mińska-2, a wtedy pogadamy. Pogadamy o zdjęciu sankcji, których nikt nie potrzebuje, pogadamy o szczęśliwym powrocie złotej zasady business as usual. Na razie gadać nie ma o czym, a Obama nawet wspomniał o ewentualności wprowadzenia nowych sankcji w razie ewentualnego zaostrzenia sytuacji.

Czy ten prztyczek w nos podziała wychowawczo? Można mieć wątpliwości. W sztandarowych programach publicystycznych w rosyjskiej telewizji jeden z naczelnych kapłanów propagandy Władimir Sołowjow z lekceważeniem wobec uczestników szczytu G7 dowodził, że to wydarzenie bez znaczenia, jako że bez Rosji nie może być rozwiązany żaden z problemów, o których rozmawiano w Bawarii. Hm, ciekawy aksjomat. Sama Rosja jest problemem i na pewno potrafi problemów dostarczać. Dysponuje rzeczywiście potężnym potencjałem destrukcji. Czy istnieje pozytywny potencjał?

W programach Sołowjowa i jego kolegi Dmitrija Kisielowa (łącznie bite cztery godziny w wieczornym niedzielnym programie) wielokrotnie padało sformułowanie „wojna jądrowa”, „uderzenie jądrowe” itd. Zgromadzeni w studiu politycy i analitycy rozpatrywali taki wariant jako możliwą odpowiedź Rosji na rozmieszczenie w Wielkiej Brytanii amerykańskich rakiet średniego zasięgu. W opublikowanych w połowie maja badaniach Centrum Lewady na pytanie: „Jak pan/pani myśli, czy w razie wojny z Zachodem Putin może wydać rozkaz rosyjskim wojskowym, by jako pierwsi użyli broni atomowej?” 32% odparło, że jest to „wysoce prawdopodobne” lub „prawdopodobne”, 13% uznało ten wariant za nieprawdopodobny, a 42% za mało prawdopodobny. 39% uczestników sondażu powiedziało, że perspektywa użycia broni nuklearnej nie wywołuje u nich strachu. Telewizyjne seanse nienawiści, w których zapowiada się zamienienie paskudnego, zgniłego Zachodu w kupkę radioaktywnego popiołu, przynoszą owoce. ZSRR miał broń atomową, dwa razy do roku na placu Czerwonym prezentował kluchowate rakiety, mogące przenosić ładunki jądrowe, ale jednocześnie zapewniał, że miłuje pokój. Społeczeństwo miało wdrukowane do głów, że wojna jądrowa to totalna zagłada ludzkości. Takich pytań jak te w badaniu Lewady nie zadawano by, gdyby w tamtych czasach istniały sondaże. Ponure to wszystko.

Tymczasem jednak eksperci dyskutują nad możliwością/prawdopodobieństwem wznowienia konfliktu konwencjonalnego. Na wschodzie Ukrainy. Zdaniem wielu ekspertów, formuła Mińska-2 wyczerpuje się, sytuacja jest patowa, Rosja zmierza ku wymuszeniu na Ukrainie i Zachodzie Mińska-3. Jednym ze środków wymuszania może być wznowienie ofensywy. Na Youtube można obejrzeć filmiki jak np. ten:  https://www.youtube.com/watch?v=BiAGMn4d7Ls Pociągi pancerne z czołgami, transporterami, haubicami jadą i jadą.

Tymczasem w tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republikach Ludowych mamy nowe wzmożenie polityczne. Przedstawiciele samozwańczych władz obu nowotworów złożyli na ręce przedstawicieli OBWE propozycje odnośnie zmian w konstytucji Ukrainy: „niektóre regiony [Ukrainy] mające szczególny status są integralną częścią Ukrainy”. Zostało to powszechnie odczytane jako ustępstwo, przyznanie, że nie może być mowy o samodzielnym bycie „republik ludowych”. Gorący zwolennik rosyjskiej wiosny, rosyjskiego świata, projektu Noworosja, marszu na Kijów i generalnie mocnego uderzenia publicysta Jegor Chołmogorow nazwał te pomysły mocniej: „formułą kapitulacji”. W takim razie po co te czołgi przy granicy z Ukrainą?

Herosi zeszłorocznej rosyjskiej wiosny albo wycofali się na z góry upatrzone pozycje (zostali odwołani przez centralę w Moskwie do domu), albo zostali wyeliminowani strzałem w głowę, albo zostali wmontowani w quasi-państwowe struktury „republik ludowych” i są lansowani przez Rosję jako te siły, z którymi Kijów musi się dogadywać w sprawie statusu Donbasu.

Znowu sięgnę do badań Centrum Lewady. Tym razem badanie dotyczyło rozpoznawalności twarzy rosyjskiej wiosny oraz ich ewentualnego „zagospodarowania” w rosyjskiej polityce. 29% badanych powitałoby z radością aktywność tych person na rosyjskiej scenie politycznej (43% odnosi się do tego negatywnie).

Igor Siergiejewicz Girkin vel Striełkow jest najbardziej znaną postacią z orszaku watażków. Rozpoznaje go 27% Rosjan. Od zeszłego roku szuka zajęcia godnego własnych ambicji. Czasem udziela wywiadów, w których krytykuje politykę Kremla wobec Noworosji, czasem spotyka się z tymi, którzy chcą podsypać grosza na rzecz akcji wspomagających Noworosję, założył fundację, ożenił się. Jakie miejsce mógłby zająć na rosyjskiej scenie, zabetonowanej przez ekipę Putina? Czego oczekują od niego ci, którzy chcieliby go zobaczyć w rosyjskiej polityce? Podkręcenia amoku #Krymnasz i spółka? Rozpędzenia na cztery wiatry skorumpowanej i tracącej na atrakcyjności kliki rządzącej? Striełkow był częścią projektu Kremla, na razie trzyma się w ryzach, nie wzywa do wzięcia Kremla i przepędzenia stamtąd tchórzliwych zdrajców Noworosji. Bo też nadal nie on pisze kolejny rozdział swojej własnej historii.

Quo vadis, asine?

28 kwietnia. Kino jest najważniejszą ze sztuk. Wiedział o tym towarzysz Lenin, a ostatnio osobiście zasmakował w tej sztuce Władimir Putin. Jak oznajmiła dziś rozentuzjazmowanym głosem spikerka programu informacyjnego Wiesti na kanale Rossija, dwa największe przeboje srebrnego ekranu w Rosji to dzieło „Krym. Powrót do ojczyzny” i zaprezentowany w ostatnią niedzielę film „Prezydent”. Obejrzało je czterdzieści procent widzów. W obu filmowych hitach główną rolę gra oczywiście Władimir Władimirowicz.

Do utrwalonych gatunków pojawiania się Putina w „jaszcziku” (jak Rosjanie nazywają telewizor), czyli „bezpośrednich linii”, wielkich konferencji prasowych oraz codziennych porcji sprawozdawczości ze spotkań w najważniejszym gabinecie czy wyczynów w plenerze doszlusował nowy gatunek okazywania wodza spragnionej jego widoku publiczności: tasiemcowe telenowele obficie zaprawione wazeliną.

Film „Prezydent” to laurka na piętnastolecie prezydentury Putina. Przypomniano najważniejsze wydarzenia, podkreślono nieomylność wodza, poddawanego nieustannie ciężkim próbom i wychodzącego z nich nieodmiennie obronną ręką. Zero kontrowersji, zero wątpliwości, droga prosta jak drut, decyzje kryształowo uczciwe, a wszystko dla dobra tego ludu pracującego, który z przyjemnością ogląda bombastyczne utwory kremlowskiej monumentalnej propagandy i nie pragnie niczego więcej. Może celuloidowej obsłudze marzy się stworzenie dzieła malującego epokę Putina, która wejdzie do historii jak propagandowe obrazy w reżyserii Leni Riefenstahl, ale na razie się na to w najmniejszym stopniu nie zanosi. Długaśne serwilistyczne i kłamliwe filmidła mają wdzięk polnych kamieni.

Oleg Kaszyn w swojej recenzji na portalu Colta napisał: „W połowie poprzedniej dekady rosyjska telewizja pokazała w najlepszym czasie antenowym dwa dziwne filmy: „Wielka tajemnica wody” i „Pleśń” odpowiednio o tajemnicach wody i pleśni. Wtedy komentatorzy zachodzili w głowę, co to za popularnonaukowy monument, po co filmy zostały zrealizowane, kto to wszystko wymyślił. A teraz twórczyni obu tych obrazów, Saida Miedwiediewa, zrobiła „Prezydenta”. Można założyć, że „Woda” i „Pleśń” były testem nowego formatu, uznanym najwidoczniej za udany. No, a skoro film tak się podoba [widzom], to zapewne twórcy się nie uspokoją i zrobią jeszcze wiele, wiele filmów o wielkim Putinie. Z biegiem lat to stanie się oddzielną gałęzią przemysłu. O ile oczywiście, jeszcze mają przed sobą jeszcze wiele lat”.

Nie oglądałam dwóch poprzednich arcydzieł pani Miedwiediewej o wodzie i pleśni, mogę więc sądzić o rozmiarach jej talentu jedynie po 2,5-godzinnej „lekturze” dzieła o piętnastoleciu Putina. Byłam pod wrażeniem – „Prezydent” to dworska oda wyrastająca z najlepszych tradycji wylizywania władcy od stóp do głów, zasłaniania lub pomijania jego potknięć, kreowania osiągnięć. Czy dzieło kogoś przekonało, że Putin wielkim mężem stanu jest? Może to było potrzebne jemu samemu. Michaił Chodorkowski był zniesmaczony tym, że w filmie nakłamano o sprawie Jukosu. „Putin zaprezentował [w filmie] niezdolność do przyjęcia paradygmatu rozwoju cywilizacji: że ważni są ludzie, wartości, wiedza, zaś terytoria i państwa to rzecz drugorzędna. Najwyraźniej on się już nie zmieni”. A po co miałby się zmieniać, skoro tak świetnie mu idzie i skoro poddani darzą go miłością?

O zasługach tytułowego bohatera opowiadają w filmie gadające głowy (jego sekretarz prasowy, dziennikarz z kremlowskiej obsługi, zasłużony pisarz, minister obrony, ujarzmiony oligarcha itd., żadnego opozycjonisty oczywiście nie ma) oraz sam bohater pytany przez kapłana cotygodniowych telewizyjnych talk show, prowadzonych w najlepszych orwellowskich klimatach. Zdaniem Kaszyna, to już nie propaganda, a psychoterapia.

Ci z widzów, którzy dotrwali do końca tego telewizyjnego objawienia, musieli chyba przecierać oczy ze zdumienia, oglądając ostatnią sekwencję filmowej ody. Mnich z klasztoru na świętej górze Athos opowiada, że kiedy Putin do nich przyjechał, to na drodze przed jego samochodem szedł osiołek i jak gdyby prowadził prezydenta do celu. Nabożny mnich wypowiada przypuszczenie, że ten osiołek to cud, który sprawiła Matka Boska. „Ta historia, opowiedziana w finale filmu, sprawia dziwne wrażenie: przez piętnaście lat Putin prowadził Rosję za sobą, a tymczasem okazuje się, że sam podążał za osłem” – podsumowuje Kaszyn.

Inny z komentatorów w podsumowaniu był jeszcze bardziej bezlitosny: „Putin zastał Rosję biedną, rozpadającą się i bez perspektyw, a zostawi ją biedną, rozpadającą się i bez perspektyw”.