Urodziny kobiety, która śpiewa

16 kwietnia 2024. Caryca rosyjskiej estrady, Ałła Pugaczowa kończy 75 lat. Piętnaście lat temu wycofała się z działalności koncertowej, ale jej popularność w Rosji nadal trwa. Z okazji swego jubileuszu nagrała nową piosenkę „Ja płaczę”. O miłości, nie o polityce. O polityce Pugaczowa nigdy nie śpiewała, ale cieszyła się w Rosji, a przedtem w ZSRS autorytetem większym niż niejeden polityk.

W beznadziei szarego sowieckiego życia była barwnym rajskim ptakiem. Jej piosenki nadawały inny rytm codzienności. I może też dawały rzeszom słuchaczy nadzieję, że można żyć inaczej, weselej, swobodniej. Wiecznie szokowała – zmianami stylistyki, zakrętami życiowymi, śmiałością, odmiennością. Mówiła: „ze zwykłego, poukładanego życia śpiewania nie będzie”.

Jak napisał w emigracyjnej „Nowej Gazecie. Europa” Siergiej Nikołajewicz, „swoją obecnością na estradzie i w telewizji zdołała uwolnić miliony ludzi od wiekowych oków, niewolniczego strachu. Swoim głosem roztopiła coś, co miało trwać wiecznie: lód sowieckiej ideologii. Putin nie może jej tego do dziś wybaczyć”.

Ale Putin nie może jej wybaczyć nie tylko tamtych sowieckich zaszłości. Jest prawie jej rówieśnikiem, więc na pewno doskonale pamięta jej przeboje i atmosferę tamtych lat. Ale one już minęły. Dziś Putin stara się przywrócić okowy, które zdołała przewiercić swoim głosem Pugaczowa. I nie może jej wybaczyć przede wszystkim tego, że po rozpoczęciu przez Rosję inwazji na Ukrainę nie tylko nie wsparła jego awantury, ale wyjechała z kraju. Po pewnym czasie wezwała Putina, aby „przestał wysyłać na śmierć naszych chłopaków, którzy giną za iluzoryczne cele”. Te słowa napisała po tym, jak jej mąż, artysta kabaretowy i parodysta Maksim Gałkin został uznany przez rosyjskie ministerstwo sprawiedliwości za „agenta zagranicznego”. Od czasu do czasu w mediach społecznościowych pojawiają się słuchy, że i Pugaczowa ma być wpisana na listę „agentów zagranicznych” za swoja antywojenną pozycję.

Natomiast oficjalne media od tamtej pory „zapomniały” o Pugaczowej. To było szczególnie widoczne z okazji jej jubileuszu. Kreml dotychczas wysyłający do artystki na urodziny wylewne życzenia i bukiety, tym razem milczał – Putin nie wysłał depeszy z życzeniami, nie było okolicznościowego koncertu. Nie zauważyły jubileuszu Ałły Borisowny także rosyjskie telewizje – nie przypomniano sztandarowego filmu o niej „Kobieta, która śpiewa” ani żadnego z dawnych koncertów. Pięć lat temu piosenkarka zrobiła odstępstwo od swej obietnicy zakończenia kariery estradowej i wystąpiła w kremlowskim Pałacu Zjazdów z wielkim galowym koncertem na swoje siedemdziesięciolecie.

W popularnej gazecie prokremlowskiej „Komsomolska Prawda” ukazał się artykuł wyszydzający Pugaczową: „Porzucona i zapomniana przez wszystkich Pugaczowa razem z dziećmi, podobnie jak pozostali mieszkańcy Izraela, musiała chować się w schronie przed irańskimi rakietami. O żadnym świętowaniu nie było mowy”. Drugi popularny prokremlowski dziennik „Moskowskij Komsomolec” w wyrafinowany sposób przypomniał o tych, z „którymi Pugaczowa dzieliła łoże”. Farmy botów zostawiały w mediach społecznościowych komentarze w rodzaju „Pugaczowa nie zasługuje na to, aby o niej pamiętać”, „zdradziła swój naród” itd. W Teatrze Estrady Z-patrioci próbowali zdjąć wiszące tam zdjęcie artystki. Próba się na razie nie powiodła, ale niewykluczone że po jubileuszu zostanie ponowiona.

W czasach genseka Leonida Breżniewa opowiadano taki kawał: „Kim jest Breżniew? To drobny działacz polityczny epoki Pugaczowej”. Czy o Putinie też ktoś będzie opowiadał taki dowcip? Artystce raczej nie zależy na tym, żeby jej nazwisko wymieniano obok nazwiska Putina. Deklaruje: „wolność to najważniejsze bogactwo, postaramy się dożyć do zwycięstwa światła nad mrokiem, dobra nad złem i prawdy nad fałszem”. I niech te życzenia się spełnią.

Gdy dziadkiem jest minister

9 kwietnia 2024. Synowa ministra spraw wewnętrznych Federacji Rosyjskiej prezentuje w mediach społecznościowych szczupłą kibić, gustowne ciuszki bardziej odsłaniające niż przysłaniające i nabytą na dubajskich plażach opaleniznę. Tymczasem w jej życiu rozgrywa się prawdziwy dramat. Rozgrywki w rodzinie Kołokolcewów są ciekawym szkicem do portretu rosyjskiej elity politycznej we wnętrzu.

Władimir Kołokolcew jest ministrem spraw wewnętrznych od 2011 r. Wcześniej zajmował wysokie stołki w stołecznej policji. Zawsze na posterunku. Widzi to, co trzeba dostrzec. Starannie tuszuje to, co nie powinno ujrzeć światła dziennego. Należy do zaufanego grona bliskich współpracowników Putina, jest członkiem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Minister ma syna – Aleksandra, lat 40, biznesmena, restauratora, specjalistę od nieruchomości i budownictwa. Przed kilku laty grupa dziennikarzy śledczych dokopała się do powiązań biznesowych Aleksandra z mafią izmajłowską (https://www.currenttime.tv/a/rassledovanie-kolokoltsev/31331432.html). Według raportu z dziennikarskiego śledztwa, w 2021 r. Aleksandr jest właścicielem willi na Rublowce, mieszkań w dobrych punktach Moskwy i jeszcze kilku ciekawych nieruchomości poza stolicą.

Aleksandr kilka lat temu związał się z córką developera, miliardera Romana Ozimkowa, Kristiną. Kristina jest znana z tego, że jest znana. Profesjonalnie (jest absolwentką wydziału dziennikarstwa MGU) prowadzi kilka profili w mediach społecznościowych, popularyzujących fajny styl życia w takich warunkach bytowych, o których mieszkanki obwodu iwanowskiego czy krasnojarskiego mogą tylko pomarzyć. No i marzą, czytając zalecenia Kristiny odnośnie ciuszków i doklejanych rzęs. Kristina nie zostawia dziewcząt sam na sam z marzeniami – za niewygórowaną kwotę proponuje konsultacje stylistów online. Poza tym Ozimkowa jest rosyjskim dystrybutorem tamponów probiotycznych i innych środków higieny intymnej, produkowanych przez szwedzką firmę Ellen. W tym miejscu mała dygresja – dwa lata temu Kristina weszła w ostry spór z Arazem i Eminem Agałarowami, którzy zalegali z opłatą za dostarczone przez firmę Ozimkowej towary; wytoczyła się przeciwko nim do sądu, który przyznał jej rację i nakazał Agałarowom wypłatę 300 tys. rubli rekompensaty (https://www.lenpravda.ru/brief/287781.html). Araz Agałarow to właściciel przedsiębiorstwa Crocus Group. Tego samego, którego wielki obiekt w Krasnogorsku – Crocus City Hall – spłonął w wyniku niedawnego zamachu terrorystycznego. Jak widać wszędzie, gdzie się rzuci kamieniem, w rosyjskim biznesie sterczą czyjeś uszy, ktoś komuś depcze po odciskach, a wszystkich łączy plątanina interesów i niejasnych powiązań.

Wróćmy do Kristiny. Gdy została żoną Aleksandra, była jeszcze studentką. Urodziła dwóch synów (obecnie mają oni 7 i 4 lata). Jesienią 2023 r. przez portale plotkarskie przetoczyła się fala doniesień o rozpadzie małżeństwa Kołokolcewów. I tu zaczyna się nie tylko społeczna, ale i polityczna część opowieści. Kristina – jak wielu jej dobrze uposażonych rodaków – w lipcu ubiegłego roku wyjechała z Rosji do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Zabrała ze sobą dzieci.

Według znajomych Kristiny, nie zamierza ona wrócić do Rosji ani rozdzielić się z dziećmi. Planuje przeniesienie się do Czech (Kristina urodziła się w Pradze), wystąpienie o czeskie obywatelstwo i zrzeczenie się obywatelstwa Federacji Rosyjskiej.

Aleksandr Kołokolcew złożył pozew o rozwód z Kristiną, sąd w Moskwie w trybie doprawdy ekspresowym rozpatrzył pozew i orzekł rozpad małżeństwa. Następnie Kołokolcew zawalczył na drodze sądowej o przyznanie prawa do opieki nad dziećmi. I moskiewski sąd zawyrokował, że dzieci powinny być przy ojcu, który nie wyraża zgody na ich wyjazd za granicę. Ozimkowa prowadzi własną sądową batalię, ale nie przed obliczem rosyjskiej Temidy, a przed sądem w Dubaju. Zabiega przede wszystkim o wyłączną opiekę nad synami.

Aleksandr przed moskiewskim sądem oświadczył, że Kristina może sobie mieszkać, gdzie jej się żywnie podoba, ale dzieci urodziły się, wychowywały i mieszkały w Rosji, ich ojczystym językiem jest rosyjski i dlatego jako ojciec domaga się, aby synowie nadal mieszkali w ojczyźnie, w rosyjskojęzycznym środowisku, chodzili do rosyjskiej szkoły i otrzymali odpowiednie wykształcenie i mogli kontaktować się z członkami rodziny. Zdaniem Aleksandra, wywiezienie dzieci za granicę i nadanie im obcego obywatelstwa nie odpowiada ich interesom.

Ozimkowa nie składa broni: „Na jakiej podstawie sąd orzeka o odebraniu matce małych dzieci? Wyjaśnię to. Będę walczyć o swoje dzieci do utraty tchu. Do ostatniej chwili wierzyłam w to, że moskiewski sąd kieruje się prawem, ale okazuje się, że można zabrać matce dzieci, bo tak się zachciało drugiej stronie”. Po tym, jak Kristina zamieściła ten gorzki wyrzut w mediach społecznościowych, subskrybentki wzięły stronę mentorki; komentowały mało odkrywczo, ale wspierając się na własnym doświadczeniu życiowym: „O wszystkim decydują układy i pieniądze”.

Pieniądze się w tej sprawie kręcą, i to niemałe. Ale może bardziej chodzi o wspomniane wyżej układy, które decydują jeszcze skuteczniej o sprawnym rozpatrzeniu sprawy przez moskiewskie sądy. Dziennik „Moskowskij Komsomolec” materiał o rozwodzie małżonków Kołokolcewów zatytułował bardzo wyraziście: „Wnuki ministra Kołokolcewa są nielegalnie przetrzymywane w Zjednoczonych Emiratach Arabskich”. Chcieli delikatnie się podlizać, a trafili w sedno.

Krótki cerkiewny kurs wojennego putinizmu

7 kwietnia 2024. Światowy Rosyjski Sobór Narodowy – pseudospołeczna, pseudoreligijna, pseudoprawosławna struktura pod auspicjami patriarchy Moskwy – wyprodukowała po ostatnich obradach dokument, zwany Nakazem, czy może raczej Pouczeniem (po rosyjsku наказ). To wykładnia kierunków polityki państwa Putina: święta wojna narodowowyzwoleńcza, podporządkowanie krnąbrnej Ukrainy metropolii, zahamowanie katastrofy demograficznej itd. Przekaźnikiem jest Rosyjska Cerkiew Prawosławna, formalnie oddzielona od państwa, w rzeczywistości – stanowiąca filar Kremla i obsługująca jego interesy.

Do napisania niniejszego tekstu zainspirował mnie Tomasz Stawiszyński, zapraszając do rozmowy o tym wydarzeniu w swojej audycji radiowej (https://audycje.tokfm.pl/podcast/155787,Walka-Rosji-z-satanizmem-zachodu). Punktem wyjścia do dyskusji o miejscu Cerkwi w systemie rosyjskiego autokratyzmu były zebrane przez Sobór tezy nowej rosyjskiej religii, dalekiej od chrześcijaństwa, poddającej kanony wiary aparatowi państwa prowadzącego zbrodniczą wojnę.

Patriarcha Cyryl od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę błogosławi wojnę, jej wodza i wykonawców przestępczych rozkazów (https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-probuje-kupic-sobie-zwyciestwo-rozdajac-prezenty-cerkwi-183520). Patriarcha we wrześniu 2022 r. wzniósł po raz pierwszy „Modlitwę za Świętą Ruś” i zalecił wszystkim podległym parafiom jej odmawianie. W modlitwie jest mowa o błogosławieństwie dla obrońców ojczyzny (według machiny propagandowej, Rosja na nikogo nigdy nie napadała, nie napadła też na Ukrainę, a sama została napadnięta przez „nazistowski reżim kijowski” i teraz musi się bronić, musi stawać murem za rodakami, którzy jak kania dżdżu wyczekiwali na wyzwolenie z łap „ukraińskich benderowców” itd.). W modlitwie patriarchy jest też mowa o konieczności utrzymania jedności narodu, do którego należy cała Święta Ruś, czyli terytorium uważane przez Moskwę za kanoniczne, niepodzielne: Rosja, Białoruś i Ukraina. Ta modlitwa stała się swego rodzaju przysięgą wierności wobec patriarchy (i patriarchy wobec władz świeckich). Duchowni, którzy modlą się o pokój, są wykluczani ze stanu kapłańskiego.

A Cyryl z każdą kolejną wypowiedzią coraz mocniej zapada się w trzęsawisko wojennej awantury. To już nie zwyczajne przyzwolenie na zabijanie wrogów Kremla, to uwznioślenie wojny. Cyryl przejął od Putina język, operuje kategoriami nie religijnymi, a wojskowymi i politycznymi. W swoich modlitwach i kazaniach używa wprost haseł wykutych przez kapłanów kremlowskiej propagandy, np. „Z nami Bóg, a więc z nami siła, a więc z nami zwycięstwo”. W styczniu br. Cyryl nazwał grzesznikami Rosjan, którzy wyjechali z kraju. A Rosjan, którzy zabijają Ukraińców, grzesznikami nie nazwał.

Wróćmy do Nakazu. Dokument zawiera dziesięć punktów, z których każdy jest zwartą masą nowojazu (nowego języka) wojennego putinizmu. Powstaje wrażenie, że autorami Nakazu są nie hierarchowie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, a urzędnicy Kremla, odpowiedzialni za wykuwanie właściwych treści – z takim przypuszczeniem w swoim obszernym artykule analizującym dokument Światowego Rosyjskiego Soboru Narodowego wystąpił Dmitrij Chmielnicki (https://cyprus-daily.news/nakaz-patriarha-putinu/): dokument „został napisany językiem, nie mającym nic wspólnego z tym, jak pisane są cerkiewne posłania. A i jego zawartość jest, oględnie mówiąc, świecka. Słów prawosławie i chrześcijaństwo nie ma tam wcale. Za to retoryka szowinistyczna występuje w wielkiej obfitości. Widocznie otoczenie Putina uznało, że lepiej opublikować taki dokument pod przykrywką patriarchy Cyryla, a nie podpisany przez jakiegoś urzędnika albo i samego Putina […] Program polityczny napisany jest bez owijania w bawełnę, bez najmniejszych choćby prób imitacji cywilizowanego podejścia do polityki, bez żadnych nawiązań do argumentów religijnych czy logicznych”.

Wojna została w dokumencie nazwana „nowym etapem narodowowyzwoleńczej walki narodu rosyjskiego przeciwko zbrodniczemu reżimowi kijowskiemu i stojącemu za nim kolektywnemu Zachodowi. Wojna ta jest z punktu widzenia duchowo-moralnego świętą wojną. To obrona Świętej Rusi przed napierającym globalizmem i droga do zwycięstwa nad Zachodem, który służy Szatanowi”. Dalej dowiadujemy się, że „russkij mir” (fenomen duchowy i kulturowo-cywilizacyjny) ma granice szersze niż granice Federacji Rosyjskiej, a nawet wielkiej historycznej Rosji. Zdaniem autorów dokumentu, Rosja powinna być opoką bezpieczeństwa i sprawiedliwego ładu światowego w nowym wielobiegunowym świecie.

Chmielnicki wskazuje, że zawarte w Nakazie treści to program polityczny reżimu – zostały bez ogródek wymienione cele, jakie stawia sobie Moskwa. Odbudowanie protektoratu Rosji nad całym obszarem postsowieckim („Ukraina musi wejść cała w skład Rosji”), a potem także wielkiego imperium carów. Zachód jako satanistyczna ojczyzna zła wszelkiego musi być zniszczony przez Świętą (a jakże) Ruś. Za zło autorzy Nakazu uważają wszystkich, którzy chcą stawić opór rosyjskim hufcom, niosącym, jak wiadomo, wyłącznie pokój i miłość. To Rosja i tylko Rosja ma prawo pełnić w świecie rolę jedynego sprawiedliwego nadzorcy i sędziego (tu już autorzy Nakazu wyskoczyli na niebiańskie orbity, ustroiwszy Rosję w szaty i prerogatywy samego Stwórcy).

Ciekawe wydaje się przypomnienie tezy, na której zbudowano Światowy Rosyjski Sobór Narodowy (istniejący od 1993 r.): to dążenie do zjednoczenia wszystkich Rosjan, gdziekolwiek mieszkają. A skoro Rosjanie rozsiani są po całym świecie, to i cały świat należy do Rosji. „O tym, że na terytorium Rosji mieszkają przedstawiciele innych narodów, w dokumencie nie ma mowy” – zauważa Chmielnicki. I w podsumowaniu pisze: „Nakaz wyraziście demonstruje katastrofalną degradację rosyjskiej państwowości – i intelektualną, i kulturalną, i prawną, i moralną. W tym względzie jest uczciwy. To akurat dobrze. Kłamstwa, którymi Putin przez dwadzieścia lat mącił w głowach otoczeniu, udając porządnego człowieka, należą do przeszłości”.

Patriarcha wykonał kolejne zlecenie Kremla. Jak napisał Andriej Sołdatow, Nakaz to radykalna przemiana tradycyjnej prawosławnej nauki wiary w stronę pogańskiego nacjonalizmu.

Cały tekst Nakazu na stronie Patriarchatu Moskiewskiego (http://www.patriarchia.ru/db/text/6116189.html).

Czytając stare gazety

3 kwietnia 2024. Rosyjska machina propagandowa zaplata kolejne wątki wokół zamachu terrorystycznego na Crocus City Center w podmoskiewskim Krasnogorsku. W oficjalnej narracji podbijany jest cały czas „ślad ukraiński”. Amerykańska prasa pisze, że rosyjskie służby otrzymały od USA na tacy informację, że celem zamachu ma być Crocus. Wcześniej rosyjskie służby półgębkiem przyznawały, że faktycznie jakieś informacje dostały, ale były one mętne, niekonkretne. No to się okazało, że, owszem, były aż nadto konkretne. Tymczasem dzisiaj podczas spotkania z dziennikarzami rzecznik prezydenta Rosji dumnie na pytanie o to odparł, że komentowanie tego rodzaju doniesień nie leży w kompetencji Kremla. A rzeczniczka MSZ Rosji Maria Zacharowa w firmowym stylu odrzekła: „jesteśmy przyzwyczajeni do wrzutek”.

W Rosji nikt nie czyta amerykańskiej prasy, więc do świadomości Rosjan sączy się codziennie dawka antyukraińskiej narracji, amerykańskie rewelacje nie trafiają pod rosyjskie strzechy. Jak się jednak okazuje, Rosjanie nie czytają i rosyjskiej prasy. W każdym razie już następnego dnia nie pamiętają, co tam było.

Oficjalny organ Rady Ministrów Federacji Rosyjskiej, dziennik „Rossijska Gazieta” 10 marca br. opublikował materiał pod tytułem „Bojownicy, przygotowujący zamach na synagogę w Moskwie, przybyli z Kazachstanu”. Według enuncjacji gazety, Komitet Bezpieczeństwa Narodowego Kazachstanu potwierdził, że dwaj zlikwidowani przez FSB terroryści to obywatele Kazachstanu (bez nazwisk). KBN potwierdził także ścisłą współpracę z rosyjskimi służbami i przekazywanie sobie nawzajem informacji. Dalej „Rossijskaja Gazieta” przytacza źródła z FSB, które wskazują, że zamach na moskiewską synagogę w dzielnicy Marjina Roszcza szykowali członkowie ISIS: „na terytorium obwodu kałuskiego Federacji Rosyjskiej została rozbita grupa należąca do afgańskiego skrzydła zakazanej w Rosji międzynarodowej organizacji ISIS, nosząca nazwę Wilajat Chorasan”. Brzmi znajomo, prawda?

Gazeta opisała także pokrótce okoliczności likwidacji: „Podczas zatrzymania terroryści stawili zbrojny opór i zostali zneutralizowani z użyciem broni strzeleckiej. Na wideo z rejestratora FSB widać, jak funkcjonariusze specnazu FSB wchodzą do prywatnego drewnianego domu. Potem: ciała zlikwidowanych terrorystów, ich broń i amunicję, elementy urządzeń wybuchowych, a także plan Moskwy”.

Wydarzenia w obwodzie kałuskim (jak ustalili dociekliwi użytkownicy mediów społecznościowych, do incydentu doszło we wsi Koriakowo w pobliżu granicy administracyjnej obwodu moskiewskiego, ustalili także wiek i nazwiska zabitych) miały miejsce 7 marca. Przypomnę, że tego samego dnia ambasada USA w Moskwie przestrzegała o bardzo wysokim ryzyku zamachu terrorystycznego w rosyjskiej stolicy. Ciąg dalszy znamy: Putin skupiony na swoich pseudowyborach lekceważy ostrzeżenie Amerykanów, a po wyborach na spotkaniu z kolegium FSB dezawuuje ostrzeżenia (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/03/24/po-zamachu-w-crocus-city-hall/). Słowa Putina to odgórny sygnał dla służb, czym mają się zająć, a co sobie odpuścić. Być może incydent w obwodzie kałuskim uznano wewnątrz służb za wyczerpanie tematu zagrożenia terrorystycznego. A teraz rosyjska propaganda o tym, rzecz jasna, nie przypomina.

Gadające głowy w programach telewizyjnych powtarzają zadane mantry o rzekomych powiązaniach zatrzymanych sprawców zamachu z Ukrainą.

Bloomberg, powołując się na swoje dobrze poinformowane źródła, pisze, że ludzie z otoczenia Putina nie wierzą w wersję o współudziale Ukrainy przy organizowaniu zamachu w Crocus City Hall. Sam Putin brał udział w naradach, na których urzędnicy dochodzili do wniosku, że żadnych związków oskarżonych o zorganizowanie zamachu z Ukrainą nie ma. Niemniej Putin zamierza wykorzystać tragedię, aby skonsolidować społeczeństwo i walczyć z Ukrainą.

Kijów i Waszyngton kategorycznie dementują rosyjskie kłamstwa. Przez rosyjską propagandę jest to intepretowane tak: usilne zaprzeczanie świadczy o współudziale, koniec kropka. Służba Wywiadu Zagranicznego oświadczyła, że władze USA „aktywizują wysiłki na rzecz stworzenia wypaczonego obrazu zamachu 22 marca w Rosji”. Komitet Śledczy zamiast uważnie zbadać przebieg zamachu i znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, nadal wiszących nad Crocusem, prowadzi kontrolę, mającą wyjawić „organizacje, finansowanie i przeprowadzenie zamachów terrorystycznych przez USA, Ukrainę i inne państwa zachodnie, skierowanych przeciwko Rosji”. Bo fakty faktami, a Ukraina i Stany Zjednoczone i tak mają być winne. Własne błędy najłatwiej jest ukryć, krzycząc „łapaj złodzieja”.

– Jeżeli propaganda i władze oskarżą Ukrainę i uczynią z tego główny przekaz, ludzie w to uwierzą, gdyż kontrola nad przestrzenią informacyjną jest w Rosji niemal absolutna – powiedział dyrektor Centrum Lewady Denis Wołkow.

Po zamachu w Crocus City Hall

24 marca 2024. W położonym na obrzeżach Moskwy centrum handlowo-rozrywkowym Crocus City Hall w piątkowy wieczór 22 marca doszło do zamachu terrorystycznego. Uzbrojeni mężczyźni weszli do sali koncertowej i otworzyli ogień do widzów, którzy zaczęli zbierać się przed koncertem grupy Piknik. Doszło do eksplozji i pożaru. W wyniku zamachu zginęło co najmniej 137 osób, ponad sto trafiło do szpitali. Początkowo w rosyjskich mediach społecznościowych pojawiło się wiele ostrych oświadczeń, zawierających sugestie graniczące z pewnością, że zamachu dokonała Ukraina. Dość szybko jednak do autorstwa przyznało się afgańskie skrzydło Państwa Islamskiego. Ta deklaracja tylko nieco uciszyła antyukraińskie nastroje rozpętane przez kremlowską propagandę.

Wersję o islamskim autorstwie potwierdziły źródła amerykańskie, które przypomniały też, że na początku marca ostrzeżenia o spodziewanym zamachu ambasada USA w Moskwie przekazała nie tylko swoim obywatelom przebywającym w rosyjskiej stolicy, ale także odpowiednim służbom kontrwywiadowczym. Początkowo przypuszczano, że do zamachu może dojść jeszcze przed pseudowyborami, w dniach 7-9 marca. Nie doszło. Być może dlatego rosyjskie służby nie podjęły wątku. Tym bardziej że spostponował amerykańskie przestrogi sam Putin. Na spotkaniu z kierownictwem Federalnej Służby Bezpieczeństwa 19 marca (po pseudowyborach) uznał komunikat amerykańskich służb za próbę ingerencji w wewnętrzne sprawy Rosji, rozkołysania nastrojów, zastraszenia społeczeństwa itd. Skoro zatem sam najwyższy boss lekceważy zagrożenie, to można odetchnąć swobodnie i przestać zawracać sobie głowę jakimiś, na dodatek nie wiadomo jakimi, terrorystami (już post factum rosyjskie służby przyznały, że otrzymały przestrogi od kolegów z USA, ale były one „zbyt ogólnikowe”, by potraktować je poważnie). Wygrało rosyjskie „awoś” – to znaczy, może nic się nie stanie, może to tylko niesprawdzone pogłoski (pisałam o tym w gorącym komentarzu, jaki ukazał się na stronie Tygodnika Powszechnego https://www.tygodnikpowszechny.pl/czy-putin-wykorzysta-akt-terroru-w-krasnogorsku-do-rozpetania-antyukrainskich-nastrojow-zohydzania).

Ale pogłoski okazały się prawdziwe.

Kilka słów o obiekcie, w którym doszło do zamachu. Crocus City Hall znajduje się w satelickim mieście Krasnogorsk pod Moskwą, właściwie na jej obrzeżach. Dobrze prosperująca moskiewska „tusowka”, hołdująca zasadzie „nie mieszam się do polityki”, lubi takie miejsca, gdzie można się w piątkowy wieczór zabawić – pójść na koncert, coś zjeść, wypić, coś kupić. Jak się miało okazać już po zamachu, nikt nie brał pod uwagę żadnego zagrożenia, wszyscy dobrze się bawili, nieliczni ochroniarze nie sprawdzali wchodzących do obiektu. Oprócz koncertu grupy Piknik tego wieczoru odbywał się również (w innej części olbrzyma) turniej tańca. Uczestników nikt nie powiadomił o zagrożeniu, ewakuowali się własnym sumptem.

Crocus City Hall wchodzi w skład holdingu Crocus Group zarządzanego przez rodzinę Agałarowów. Pochodzący z Azerbejdżanu Aras (Araz) Agałarow zajmuje 55. miejsce na liście najbogatszych Rosjan z majątkiem szacowanym na 1,7 mld dolarów. Od początku rządów Putina jest jednym z beneficjentów dobrych układów z wierchuszką: na swoje piękne oczy dostaje zlecenia na wielkie inwestycje (np. stadiony przed mundialem). Ale nie ma nic za darmo. Kreml zleca mu po wielkiemu cichu dyskretne misje. Do takich należało mącenie wody przed amerykańskimi wyborami i urabianie Donalda Trumpa i ludzi z jego otoczenia (pisałam o tym na blogu: https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/07/15/trupy-w-rosyjskiej-szafie-trumpow/; https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/07/18/trupy-w-rosyjskiej-szafie-trumpow-czesc-3/). To właśnie w Crocus City Hall Agałarow – podczas konkursu Miss Universe – zawarł obiecującą znajomość z Trumpem. Był rok 2013. Zostawmy dawne dzieje, przyjrzyjmy się, co się dzieje teraz, gdy Crocus City Hall znów znalazł się w centrum zainteresowania.

Nazajutrz po zamachu i rujnującym pożarze Agałarow senior przyjechał na zgliszcza w towarzystwie syna Emina (piosenkarz, do niedawna wiceprezes Crocus Group). Wyrazili dyżurne współczucie wobec rodzin ofiar. Po wizycie holding opublikował komunikat, że wprawdzie sala koncertowa doszczętnie spłonęła (straty oszacowano na 12 mld rubli), ale właściciele będą chcieli ją odbudować.

Wróćmy do terrorystów. Eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich przybliżają, kim są ci, którzy najprawdopodobniej dokonali zamachu: to „komórki Państwa Islamskiego – Chorasan (ISIS-K); grupa terrorystyczna powstała w 2015 r. po rozbiciu Państwa Islamskiego w Syrii, z główną bazą w Afganistanie i ze strukturami opartymi głównie na Tadżykach i Uzbekach. Grupa ta posiada – trudne do jednoznacznej oceny – wpływy w diasporach migranckich (m.in. w Turcji), pozostaje w ostrym konflikcie z talibami, a w ostatnich miesiącach przeprowadziła zamachy m.in. w Iranie, Pakistanie i Turcji” (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2024-03-23/islamisci-i-slad-ukrainski-zamach-terrorystyczny-pod-moskwa). Zaznaczmy, że na tym etapie śledztwa trudno określić, czy faktycznie mamy do czynienia z ISIS-K. Owszem, Rosja ma narastające problemy z coraz liczniejszą grupą gastarbeiterów, wywodzących się z postsowieckiej Azji Centralnej, niewykluczone że w tej grupie są radykałowie, zdolni do zorganizowania kolejnych zamachów. Powodów do odwetu na Moskwie widzą wiele – w mediach społecznościowych kolportowane są domniemania, że to ludzie z Afganistanu, zwalczający talibów (z którymi rosyjska dyplomacja zachowuje dobre kontakty, mimo że Taliban jest oficjalnie organizacją zabronioną w Rosji). To oni mieli wynająć chętnych do strzelanki w Crocusie.

*
Na koniec zacytuję eksperta Nikołaja Mitrochina (od lat na emigracji), który w swoich mediach społecznościowych napisał: „Mimo przestróg ze strony Amerykanów, rosyjscy słabowicy [kpiarskie określenie nawiązujące do pojęcia „siłowicy”] zostawili ogromny kompleks, w którym przebywało około dziesięciu tysięcy ludzi, bez kontroli. Choć nawet na nabożeństwie w prawosławną Wielkanoc w wiejskiej parafii pod cerkwią stoi uzbrojony patrol. A w Crocusie odbywał się nie tylko koncert rockowy, ale i konkurs tańca dla dzieci. Następnie słabowicy jechali powolutku [na miejsce zdarzenia], aby terroryści zdążyli sobie postrzelać, podpalić obiekt i spokojnie odjechać. […] Potem słabowicy zaczęli podjeżdżać pod Crocus i przeszkadzać straży pożarnej i pogotowiu zająć się tym, co do nich należy. Weszli do obiektu o 20.44, pół godziny po tym, jak terroryści odjechali. Następnie przez godzinę walczyli z kimś (nie wiadomo, z kim, być może sami ze sobą) wewnątrz płonącego obiektu. […] Tymczasem podejrzani spokojnie podjechali w okolice granicy z Białorusią, choć po drodze musieli minąć kamery monitoringu w samym kompleksie, na ulicach i drogach. […] Jednemu z zatrzymanych odcięto ucho i wsunięto mu je w usta, akt ten został nagrany, filmik momentalnie pojawił się w sieci. Pozostałych podejrzanych pobito i też pochwalono się tym w sieci, słabowicy najwidoczniej uznali, że w ten sposób pokazują, jacy są twardzi i gotowi do zemsty. Dodać można, że ucho odciął słabowik, mający na rękawie „kołowrat” (zmodyfikowaną swastykę, którą naszywają sobie na rękawy neonaziści). Jeden z tzw. korespondentów wojennych już wystawił nóż, którym odcięto ucho terrorysty, na aukcję. Co jeszcze można zrobić, aby dobitniej pokazać degradację i faszyzację rosyjskiego systemu?”.

Putin zagłosował na Putina. I Putin wygrał

18 marca 2024. Falsyfikacje, manipulacje i jawne oszustwa wyborcze można stopniować. Okazuje się, że w Rosji Putina wszystko jest możliwe. Socjolodzy z organizacji na rzecz obrony praw wyborców „Gołos”, obserwujący „wybory Putina” napisali: „Jeszcze nigdy nie widzieliśmy kampanii prezydenckiej, która tak bardzo odbiegałaby od standardów konstytucyjnych. Pogwałcono wszystkie artykuły konstytucji, gwarantujące prawa i swobody obywatelskie, a sama konstytucja została zmieniona, aby obejść ograniczenia dotyczące sprawowania urzędu prezydenckiego przez więcej niż dwie kadencje”. Ale kto by się na Kremlu przejmował takimi niuansami – Centralna Komisja Wyborcza bez zająknienia odczytała wyniki: Putin 87 procent. A potem długo, długo nic i trzech figurantów, udających konkurentów po 3-4 procent.

Po raz pierwszy głosowanie trwało trzy dni (15-17 marca), co dawało władzom dodatkowe możliwości falsyfikacji. Na kremlowski spektakl nie zostali zaproszeni obserwatorzy z OBWE/ODIHR. Władze zastąpiły ich ściągniętymi z różnych zakamarków zwolennikami rosyjskiego dyktatora.

W warunkach ograniczania wolności obywatelskich i zawężania pola protestu za szansę na wyrażenie antywojennej i antyreżimowej postawy część społeczeństwa uznała akcję „W południe przeciw Putinowi” (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/03/15/w-samo-poludnie/). Aleksiej Nawalny przed śmiercią zwrócił się do swoich zwolenników z apelem, by przyszli pod lokale wyborcze 17 marca w południe i zagłosowali przeciw Putinowi. Apel powtórzyła Julia Nawalna, która głosowała w ambasadzie FR w Berlinie. Stała w kolejce około sześciu godzin – ludzi przyszło bardzo dużo, urzędnicy ambasady robili wszystko, aby zakłócić głosowanie, wstrzymywali wpuszczanie głosujących do środka, wreszcie zamknęli lokal, mimo że na ulicy stało jeszcze kilkaset osób. Zgromadzeni krzyczeli „Gdzie mój głos?”. Nie dowiedzieli się.

Przez cały dzień w mediach społecznościowych ukazywały się relacje spod rosyjskich placówek dyplomatycznych za granicą i lokali wyborczych w wielkich miastach w Rosji, pod którymi ustawiły się długie kolejki tych, którzy chcieli wyrazić niezgodę wobec uzurpatora. Do urn wrzucono wiele „zepsutych” kart: z dopisanym nazwiskiem Nawalnego czy antywojennymi hasłami. Nawalna i inni przedstawiciele rosyjskiej opozycji za granicą apelowali do społeczności międzynarodowej, aby nie uznała legitymacji władzy Putina, zdobytej w „operacji” niemającej nic wspólnego z uczciwymi wyborami. Unia Europejska wydała okrągły komunikat: nie uznajemy wyników wyborów przeprowadzonych na terytoriach okupowanych Ukrainy (lokale wyborcze otwarto na Krymie, Donbasie, w obwodach zaporoskim i chersońskim), ale wyborów jako takich nie uznajemy za nielegalne. Chciałabym, a boję się. Bardziej kategoryczne w sformułowaniach były władze Francji: „Paryż przyjmuje do wiadomości wynik wyborów prezydenckich w Rosji, ale uważa, że nie spełniły one międzynarodowych standardów” – czytamy w oświadczeniu MSZ. Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier oświadczył, że nie wyśle depeszy gratulacyjnej Putinowi, gdyż „wybory nie były ani wolne, ani uczciwe”. Dobre i to. Jak napisali w analizie powyborczej analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich, „rezultat „wyborów” ma wzmacniać presję na Zachód, aby ten uległ rosyjskiemu rewanżyzmowi w sferze bezpieczeństwa europejskiego i globalnego. Mandat Putina jest wysoce wątpliwy zarówno na gruncie prawa krajowego (z uwagi na skalę łamania praw konstytucyjnych obywateli), jak i międzynarodowego (organizacja głosowania na okupowanych terytoriach Ukrainy). […]Należy spodziewać się, że po „wyborach” pewność siebie Kremla wzrośnie, co przełoży się na determinację w kontynuowaniu inwazji i szantażowaniu Zachodu, dalsze przestawianie kraju na tory wojenne i wzrost represji. Legitymizację Putina na arenie wewnętrznej i międzynarodowej umocni widoczny brak woli politycznej państw zachodnich, aby jednoznacznie uznać go za uzurpatora” (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/komentarze-osw/2024-03-18/spektakl-putina-wybory-prezydenckie-po-sowiecku). I znów uzurpator uzna, że może sobie pozwolić wobec słabeuszy z Zachodu na dużo więcej.

Gratulacje złożyli Putinowi Xi Jinping i Narendra Modi, a ponadto m.in. przywódcy Wenezueli, Nikaragui, no i Białorusi. Podczas ostatnich „wyborów” Łukaszenka w 2020 r. narysował sobie 80 procent głosów. Wobec masowych protestów przeciwko fałszerstwom, ostentacyjnie wziął do ręki kałacha i powiedział, że będzie bronić swego zwycięstwa. Putin kazał sobie narysować jeszcze więcej – 87 procent, przelicytował białoruskiego uzurpatora. Kałacha trzyma za niego sfora wiernych psów łańcuchowych reżimu, a on sam może się zaprezentować w eleganckim garniturze i na konferencji prasowej w otoczeniu młodzieży dziękować za wielkie zaufanie społeczne. Kremlowscy inżynierowie dusz odetchną na chwilę z ulgą: spektakl w trybie „wyborczej operacji specjalnej” mogą uznać za udany. Nie było wielkich protestów (zdarzyło się trochę podpaleń, ludzie wrzucali do urny farbę, oddawali głosy nieważne), a falsyfikacji nikt nie był w stanie na bieżąco wykryć i pokazać. Dziś już po ogłoszeniu tzw. wyników w mediach społecznościowych szerzą się analizy dotyczące skali fałszerstw (np. na Putina dosypano średnio ok. 30 procent przypisanych mu głosów). Prawdziwość tego typu danych jest nie do potwierdzenia czy obalenia. Jedno jest pewne: cały proces wyborczy był jedną wielką ściemą i imitacją. Nie miał nic wspólnego z demokratyczną procedurą.

Putin był zadowolony. Podczas spotkania z dziennikarzami nawet wypowiedział nazwisko „Nawalny”. – Cóż, umarł. To smutne, ale to się zdarza. A co – w Stanach Zjednoczonych to się nie zdarza? Owszem, i to nawet często.

Wróćmy jeszcze do wymyślonej przez Nawalnego akcji „W południe przeciw Putinowi”. Trudno ocenić, czy wpłynęła na wyniki – te zostały określone już przed głosowaniem. Protest został dostrzeżony w świecie i pozwolił podważyć wiarygodność bezprecedensowej wygranej Putina (w poprzednich „wyborach” osiągnął on wynik 74 proc.). Nawet te nieśmiałe sygnały oporu części społeczeństwa zaburzają przekaz władz o jednoznacznym poparciu dla wodza i braku alternatywy.

Na grobie Nawalnego kilka osób oprócz kwiatów złożyło wczoraj karty do głosowania, na których dopisało nazwisko zmarłego opozycjonisty.

W samo południe

15 marca 2024. Od dziś można zagłosować w pseudowyborach prezydenckich. I już sypią się meldunki z różnych regionów kraju: w obwodzie biełgorodzkim frekwencja pierwszego dnia przekroczyła 50 procent, radosną nowość o 100-procentowej frekwencji przekazano z trzech wiosek na Czukotce, w Moskwie przy urnach zameldowało się lub wybrało metodę online ponad trzy miliony wyborców. W całym kraju już dosięgła 30 procent, w obwodzie wołogodzkim zagłosował sam Dziadek Mróz, z białą brodą i w czerwonej czapie. A to nie koniec cudów.

Już sam Putin zagłosował. W opublikowanym przez służbę prasową Kremla materiale Putin siada przy biurku, na którym stoi komputer, wpatruje się w monitor, klika myszką, po czym rozpromienia się i macha ręką do kamery. Na monitorze pojawia się napis „Dziękujemy za oddany głos”. Jak widać, Putin zrezygnował z pojawienia się własną osobą w lokalu wyborczym, wybrał wirtualne głosowanie – zdecydowanie mniej zachodu z inscenizacją, mniej problemów z zapewnieniem bezpieczeństwa itd. No i można zaprezentować, jakim się jest postępowym gościem (choć większość obserwatorów zwyczajów panujących na Kremlu twierdzi, że Putin komputerem się nie posługuje, codzienne raporty otrzymuje w teczkach).

Nie wszyscy przychodzą do lokali wyborczych, aby wrzucić kartę do urny. W szesnastu miastach odnotowano przypadki podpalenia miejsc, w których odbywa się głosowanie. W niektórych doszło do zniszczenia urn – ludzie przychodzili i przez otwór wlewali do urny farbę. Komitet Śledczy wszczął co najmniej dziewięć postępowań w sprawie ataków na lokale wyborcze. Przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej Ełła Pamfiłowa wielkim głosem zakrzyknęła, że urny psuje i podpala lokale „prozachodnia opozycja liberalna”. No bo kto?

Piątek jest w Rosji dniem roboczym, na głosowanie zgoniono więc przede wszystkim pracowników sfery budżetowej, którzy byli pod ręką. W pewnym momencie było ich tak dużo, że padł system obsługujący wybory. Nie na długo, ale padł. Pojawiły się w mediach domniemania, że to hakerzy narozrabiali.

Choć w dyktaturach tzw. wybory nie są wyborami, a rytuałem, to część nastawionego nieprzychylnie wobec władzy społeczeństwa szuka sposobów na wyrażenie swojego negatywnego stanowiska. Aleksiej Nawalny przed śmiercią zwrócił się do swoich zwolenników z apelem, aby przyszli pod lokale wyborcze 17 marca w południe i zagłosowali przeciwko Putinowi. To miałby być wyraz protestu przeciwko uzurpacji władzy przez Putina, przeciwko wojnie, przeciwko więzieniu ludzi za przekonania. Apel powtórzyła Julia Nawalna.

Rosyjskie władze uznały wezwanie do przyjścia w niedzielę o dwunastej za naruszenie prawa – miałoby to być, wedle interpretacji prokuratury, namawianie do udziału w nielegalnym zgromadzeniu. Dostrzeżono w tym znamiona działalności ekstremistycznej. Putin strzela z armaty do wróbli. Wzięcie udziału w tej akcji będzie aktem osobistej odwagi.

Na kremlowski spektakl „wyborczy” przyjechali obserwatorzy z zagranicy. Tak. Centralna Komisja Wyborcza z całą powagą zameldowała, że przebiegowi doniosłej procedury mają przyglądać się obserwatorzy ze 106 krajów świata. Furorę w mediach społecznościowych zrobiła wypowiedź urodziwej obserwatorki z Kamerunu, która przez kamerami rosyjskiej telewizji zapewnia, że wszystko jest zgodne z demokratycznymi wymogami, wszystko transparentne, doskonale przygotowane, ludzie są w pozytywnych nastrojach, wszystko będzie w porządku. Dama ma dobre wzorce w swoim kraju rodzinnym: od 1982 r. rządzi tam 91-letni obecnie dyktator Paul Biya. On też urządza spektakle zwane wyborami. I – będziecie się Państwo zapewne dziwić – wygrywa je.

Jeden dzień z życia kandydata i innych postaci

12 marca 2024. Wielkimi krokami zbliża się premiera politycznego spektaklu „wybory prezydenckie” w Rosji. Odtwórca głównej roli i reżyser sztuki jest doskonale znany: to Władimir Putin. Jego dwór już dawno temu zapowiedział, że otrzyma on 80-procentowe poparcie przy 70-procentowej frekwencji. W sytuacji, gdy do zagrania drugoplanowej roli nie został dopuszczony Borys Nadieżdin, kandydat dający nadzieję na przełamanie militarystycznego trendu, w walce o drugie miejsce w imitowanym wyścigu wzmocnił pozycję Władisław Dawankow z partii Nowi Ludzie.

Znawcy obecnych układów w aparacie władzy nazywają Dawankowa „projektem Kirijenki”. Siergiej Kirijenko, zastępca szefa Administracji Prezydenta, zawiaduje „specjalną operacją wyborczą”, to on rozdaje w tym przedsięwzięciu konfiturki, pilnuje, by nie stało się nic, nad czym nie dałoby się zapanować. A skoro Dawankow jest jego pomysłem, to ma pewną przewagę nad dwoma pozostałymi słupami z koncesjonowanej opozycji (o tym, skąd się wziął Dawankow w grze „wyborczej”, pisałam w „Rosyjskiej ruletce”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/wybory-w-rosji-spektakl-do-roli-tego-drugiego-wlasnie-zatrudniono-nowego-aktora-kim-jest-wladislaw).

We wrześniu 2023 r. Dawankow próbował swoich sił w wyborach mera Moskwy. W wyciągnięciu nieznanego kandydata z niebytu i wylansowaniu pomagała dziennikarko-prezenterko-plotkarka Ksenia Anatoljewna Sobczak. Chodziła z nim po Moskwie, zaglądała w różne ciekawe miejsca, zaciągnęła go też na kebsa. Tam wzięła w wypazurzone dłonie menu lokalu i zaczęła odczytywać kolejne pozycje. Jednocześnie kobieta z obsługi zachwalała dania: na przykład wyśmienita szoarma „Bucza”. He-he-he – zaśmiali się zgodnie Sobczak i Dawankow. O, tak, zaiste, to bardzo śmieszne tak nazwać danie. Okazało się, że potrawa nazywa się „butcher”, tylko pani za ladą tak tę nazwę wymawia, wypaczając sens. Więc można było jeszcze pośmiać się z pani, która nie jest rodowitą moskwianką. He-he-he. Wtedy filmik trafił do ukraińskiej telewizji i był bezlitośnie skrytykowany (https://www.youtube.com/watch?v=_9zfIow-Y9c). Dziś w mediach społecznościowych materiał ten został przypomniany dla uzupełnienia obrazu „kandydata numer dwa”. Soczysta jest larwa rosyjskiej duszy.

Ksenia Sobczak i w tej kampanii próbuje być przydatna i dostrzeżona. Na swoim kanale w Telegramie zaprezentowała w lutym br. ranking kandydatów pod względem zamożności. Za podstawę wzięła oficjalne deklaracje o dochodach. Okazało się, że pierwsze miejsce zajmuje Władisław Dawankow, który w ciągu ostatnich sześciu lat zarobił prawie 77 mln rubli, ma wypasione mieszkanie w Moskwie, dom, nieruchomość pod Moskwą, jakieś konta i maybacha. Putin przy nim to szaraczek – tylko 68 mln rubli zarobił przez minione 6 lat, ma własnościowe mieszkanie z garażem w Petersburgu, dwie rozklekotane wołgi, przyczepkę „Skif” i niwę. Nie, nie, o żadnych pałacach w Gielendżyku czy na Wałdaju nie ma mowy, o upchanych na lewych kontach miliardach też nie. Moją ciekawość wzbudziła ta przyczepka. Co też Putin może nią wozić?

Kiedy ogląda się rosyjską telewizję czy przegląda najpopularniejsze prokremlowskie gazety, można odnieść wrażenie, że na świecie całym nie ma innego człowieka niż Putin. On i tylko wypełnia sobą całą n-wymiarów przestrzeń. Nawet łaskawie dopuszczeni do kandydowania Leonid Słucki z LDPR (znany głównie z molestowania dziennikarek – https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/03/24/duma-panstwowa-broni-podrywacza/) i Nikołaj Charitonow z Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej czy wzmiankowany wyżej Dawankow pojawiają się jedynie sporadycznie, w odległym tle. Tam, gdzie ich miejsce.

Niedobitki rosyjskiej opozycji starają się wyznaczyć jakiś model postępowania i udziału w głosowaniu dla tych, którzy zachowali w swoich sercach resztki przyzwoitości i nie chcą popierać Putina. O tym, że są tacy ludzie w zniewolonej przez dyktatora Rosji, można było się przekonać po śmierci Aleksieja Nawalnego. Mimo akcji zastraszania ze strony władz ci ludzie wzięli udział w pogrzebie, składali kwiaty przy spontanicznych memoriałach, przynosili przez wiele dni bukiety na grób Nawalnego. To temat na następny odcinek „przedwyborczy”.

Pogrzeb Aleksieja Nawalnego

1 marca 2024. Zamordowany przez reżim Putina opozycjonista Aleksiej Nawalny nawet po śmierci traktowany jest przez Kreml jako wróg, którego trzeba zwalczać. Podłość Putina w obliczu śmierci Nawalnego jest niewyobrażalna. Nieludzki szantaż wobec rodziny, zastraszanie tych, którzy chcą wziąć udział w ceremonii pogrzebowej, utrudnienia w jej zorganizowaniu – reżim pokazuje prawdziwe oblicze: nieskrywane okrucieństwo i cynizm. Społeczeństwo ma jak najszybciej zapomnieć o Nawalnym i skupić się na uwielbianiu prezydenta-uzurpatora, który właśnie zamierza rozpocząć kolejną kadencję.

Przez wiele dni trwała wojna podjazdowa władz z rodziną Aleksieja Nawalnego: szantażowano matkę opozycjonisty, nakazując przeprowadzenie cichego pogrzebu (https://www.tygodnikpowszechny.pl/rosja-po-smierci-nawalnego-kto-teraz-przeciwstawi-sie-putinowi-186328), przez długi czas nie wydawano jej ciała syna. Po powrocie do Moskwy zatrzymano towarzyszącego Ludmile Nawalnej adwokata Wasilija Dubkowa (trzej prawnicy związani z Nawalnym byli aresztowani w październiku ub.r. https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/10/18/oblawa-oblawa-na-adwokatow-oblawa/). Zastraszanie, zastraszanie, zastraszanie. To sprawdzona metoda, której trzyma się reżim – zamknąć usta niebłagonadiożnym, zmrozić, zniechęcić do wyrażania niezgody na zbrodnie władz.

Przed pogrzebem akcje zastraszania i przestrogi przed nierozsądnym udziałem w pożegnaniu „Tego, o Którym Trzeba Zapomnieć” wzmogły się. Do szkół rozesłano film napominający, że protesty są zabronione, studentów napomniano, że gdy pojadą na pogrzeb, to mogą się pożegnać ze studiami. W dniu pogrzebu sekretarz prasowy Kremla Dmitrij Pieskow grzmiał: „Przypominamy, że istnieje prawo. Jakiekolwiek nielegalne zgromadzenia będą traktowane jako złamanie prawa. Uczestnicy poniosą odpowiedzialność zgodnie z przepisami prawa”. Na pytanie dziennikarzy o opinię na temat Aleksieja Nawalnego odparł, że nie ma nic do powiedzenia.

Przed rodziną i organizatorami pogrzebu piętrzono trudności. Dziwnym trafem w całej Moskwie nie znalazło się ani jedno pomieszczenie, w którym można byłoby zorganizować świecką ceremonię pożegnania „Tego, Którego Reżim Nie Złamał”. Rzeczniczka Nawalnego Kira Jarmysz pisała: „Wczoraj nikt nam nie chciał wynająć sali na ceremonię pożegnania, a dziś mówią nam, że nie ma ani jednego karawanu, którym można zawieźć ciało Nawalnego na cmentarz”. Zakłady pogrzebowe odebrały telefony od zielonych ludzików i zamykały swe podwoje przed rodziną Nawalnego.
Długo zwlekano z wyznaczeniem lokalizacji uroczystości. Rodzina chciała pochować Aleksieja na Cmentarzu Trojekurowskim (tam spoczywa m.in. Anna Politkowska), władze nie wyraziły na to zgody, widocznie uznano, że to zbyt prestiżowe miejsce. Po męczących negocjacjach ustalono, że nabożeństwo żałobne zostanie odprawione w cerkwi Ikony Matki Bożej „Ukój Moje Troski” w Marjino – blokowisku poza centrum Moskwy, a pogrzeb odbędzie się na pobliskim Cmentarzu Borisowskim. Wczoraj znalazł się odważny duchowny – Paweł Ostrowski, który ogłosił, że podejmie się odprawienia nabożeństwa żałobnego i egzekwii.

Od kilku dni policja przeszukiwała i patrolowała okolice cerkwi i cmentarza. Teren obstawiono żelaznymi barierkami, zamknięto wejście do nekropolii, przechodniom sprawdzano dokumenty. Wokół rozmieszczono kamery, które sfilmują i zarejestrują przybyłych. Zatrzymywano ludzi jadących na pogrzeb do Moskwy z innych miast (np. szefa sztabu wyborczego Nadieżdina w Woroneżu).

Oficjalne media nie informowały o dacie i miejscu pogrzebu. Były zajęte preparowaniem doniesień, z jakim niezwykłym entuzjazmem ludzie słuchali wczoraj wiekopomnego orędzia Putina (https://www.tygodnikpowszechny.pl/oredzie-putina-wszystko-dla-frontu-wszystko-dla-produkcji-miesa-armatniego-wszystko-dla-kraju-i).

Jak pisze „The Moscow Times”, Kreml przeprowadził serię narad z generalicją Federalnej Służby Bezpieczeństwa i MSW na temat „operacji specjalnej pogrzeb Nawalnego”. Chodziło o maksymalne wyciszenie informacji o pogrzebie. „Kreml postawił zadanie, aby nie dopuścić do masowego udziału ludzi w uroczystościach, aby nie powstała analogia z pogrzebem akademika Andrieja Sacharowa (obrońcy praw człowieka, dysydenta, laureata Pokojowej Nagrody Nobla, prześladowanego przez władze)”. Na ten pogrzeb w 1989 r. przyszło kilkaset tysięcy ludzi, to była znacząca demonstracja, mówiąca o istotnej zmianie nastrojów społecznych. Putin przed swoimi pseudowyborami nie może sobie pozwolić na choćby namiastkę takiej demonstracji.

Mimo zastraszania, mimo przestróg i gróźb ze strony władz wielu ludzi przyszło pożegnać Aleksieja Nawalnego. Przed cerkwią na długo przed rozpoczęciem nabożeństwa ustawiła się kolejka, rozciągnęła się na półtora kilometra. Ludzie zebrali się też przed Cmentarzem Borisowskim i na trasie przejazdu karawanu od cerkwi do cmentarza. Skandowali „Aleksiej, nie zapomnimy!”, „Dziękujemy”, „Nie dla wojny!”, rzucali kwiaty na wiozący trumnę samochód. Trudno ocenić, ilu było uczestników, na zdjęciach przekazywanych przez media społecznościowe widać wielotysięczny kondukt, jaki idzie z cerkwi na cmentarz.

Na uroczystości przyjechali rodzice Nawalnego – Ludmiła i Anatolij. Żona Julia i dzieci, Daria i Zachar, przebywają za granicą. Ich pojawienie się w Rosji stanowiłoby niebezpieczeństwo dla ich życia. Julia znalazła się na celowniku Kremla po tym, jak ogłosiła, że będzie kontynuować działalność męża. Putin na pewno wysłuchał jej odważnych wystąpień na konferencji bezpieczeństwa w Monachium i w Parlamencie Europejskim. „Putina nie złamiecie kolejną rezolucją ani kolejnym pakietem sankcji. On jest bossem zorganizowanej grupy przestępczej, z nim trzeba walczyć jak z mafią” – powiedziała.

Spośród polityków na uroczystości pogrzebowe odważyli się przyjść Borys Nadieżdin i Jekatierina Duncowa (niedopuszczeni do wyborów prezydenckich) i b. mer Jekaterynburga Jewgienij Rojzman. Obecni byli także członkowie korpusu dyplomatycznego państw zachodnich (był wśród nich ambasador RP Krzysztof Krajewski). Kilka mediów społecznościowych prowadziło bezpośrednią transmisję z uroczystości pogrzebowych. Relacja się rwała, gdyż wyłączano internet i sieci komórkowe w dzielnicy.

Na pogrzebie Nawalnego odtworzono muzykę z filmu „Terminator-2”, Aleksiej uważał ten film za najlepszy na świecie. I wierzył, że zło można zwyciężyć.

Aresztowana Daria Kozyriewa

28 lutego 2024. W Petersburgu została aresztowana osiemnastoletnia Daria Kozyriewa. Za wykroczenie przeciwko prozie życia w agresywnym putinizmie: w drugą rocznicę rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę nakleiła na pomniku ukraińskiego poety Tarasa Szewczenki kartkę z fragmentem jego wiersza. Oprawcy nie odpuszczą, bo to groźna (zdaniem reżimu) recydywa: w grudniu 2022 r. Daria na instalacji poświęconej partnerstwu miast – Petersburga i Mariupola – napisała: „Mordercy, zniszczyliście je. Judasze”.

Z coraz bardziej wykrzywionej nienawiścią twarzy putinizmu spadają kolejne zasłony, wymiar niesprawiedliwości wyciąga łapy po ludzi w średnim wieku, starych i młodych, jak leci. Niedawno skazana na 5,5 roku łagru za postawę antywojenną została 72-letnia emerytka Jewgienija Majboroda (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/01/29/dwa-wyroki-jednego-dnia-i-jeszcze-jeden-wyrok/), wczoraj sąd skazał na 2,5 roku łagru współzałożyciela Memoriału Olega Orłowa, za słuszne słowa (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/02/27/skazany-oleg-orlow/).

Daria Kozyriewa znalazła się w centrum zainteresowania policji, gdy na cynicznej instalacji przedstawiającej splecione serca symbolizujące braterstwo Petersburga i Mariupola, napisała to, co propaganda chce ze wszech sił zagadać i ukryć: że Mariupol został zbombardowany, zniszczony przez rosyjskich „wyzwolicieli” i opieka Petersburga jest okrutną kpiną z okupowanego miasta. Kremlowskie media – zwłaszcza po nocnej wizycie Putina w Mariupolu (https://www.tygodnikpowszechny.pl/wszystkie-sobowtory-prezydenta-rosji-ilu-jest-putinow-185110) – trąbią o odradzaniu się życia w mieście, uszczęśliwionym rzekomo włączeniem do Federacji Rosyjskiej, o jakoby odbudowywanych dzielnicach mieszkaniowych (ruszyła nawet kampania agencji nieruchomości, które oferują Rosjanom mieszkania pozostawione przez Ukraińców) itd. „Putin nic tu nie buduje – twierdzą ukraińskie źródła – wszystko jest na pokaz. Jedyne, co tu powstaje, to bazy wojskowe i umocnienia, Rosja wbija w naszą ziemię zęby”. Rosyjski okupacyjny gubernator Zaporoża Balicki bez cienia żenady opowiada w wywiadzie (https://www.mk.ru/politics/2024/02/25/vyselyali-celymi-semyami-nesoglasnykh-s-svo-vygnali-iz-zaporozhskoy-oblasti.html), że mieszkańców zajętych terenów, którzy nie poparli nowych władz, po prostu wyrzucano z ich siedzib. I to wszystko dla ich dobra, dla bezpieczeństwa. Bo gdyby zostali w swoich domach i nadal wyrażali swój protest, to mogłoby się to dla nich źle skończyć. Humanitarne podejście, nie ma co.

Wróćmy do Darii Kozyriewej. W grudniu 2022 r. została zatrzymana z dowodem rzeczowym w ręku za „dewastację własności publicznej”. Tak zaklasyfikowano słowa prawdy zapisane na wyżej wspomnianej instalacji. Daria negowała, że jej napis zepsuł instalację, wręcz przeciwnie: jej zdaniem zyskał dzięki jej słowom. Daria miała wówczas 17 lat, nie stanęła zatem przed sądem. Policja przetrzepała natomiast skrupulatnie jej profile w mediach społecznościowych, doszukała się we wpisach „dyskredytacji armii”, „fejków” i wszelkich innych występków przeciwko putinowskiej „prawdzie”. W grudniu 2023 r. sąd orzekł wobec niej karę grzywny w wysokości 30 tys. rubli. A w ramach resocjalizacji władze Uniwersytetu Petersburskiego usunęły ją z uczelni (Kozyriewa studiowała na wydziale medycznym).

Wczoraj sąd aresztował Darię na dwa miesiące. Za wiersz:
Поховайте та вставайте,
Кайдани порвіте
І вражою злою кровʼю

Волю окропіте!”.
Ten utwór Tarasa Szewczenki jest jednym z najbardziej znanych wierszy poety, w czasach ZSRR był w spisie lektur.

Naklejenie na pomnik tych słów uznano za „powtórną dyskredytację rosyjskiej armii”. Posiedzenie sądu odbyło się za zamkniętymi drzwiami. Dlaczego? Gdyż sprawa zawiera „tajemnicę państwową”. Jaką? To też najwidoczniej tajemnica. Jak pisze w komunikacie służba prasowa sądów Petersburga, „Kozyriewa utrzymuje stałe kontakty z ugrupowaniami opozycyjnymi, w tym z ich przedstawicielstwami poza granicami Federacji Rosyjskiej, działając na rzecz obcych państw”.

– Nie zamkną mi ust. Uważam, że poniżej mojej godności jest milczeć, bo tak trzeba. Być może swoimi słowami nie będę miała na nikogo wpływu, ale moje sumienie będzie czyste – mówiła Kozyriewa w rozmowie z dziennikarzami w styczniu br. – Jestem patriotką we właściwym rozumieniu tego słowa. […] Mam nadzieję, że wszystko się zmieni. Żadne zło nie trwa wiecznie, każda noc kiedyś się kończy”.

Mocne słowa młodej bojowniczki. Takich słów i takich dziewczyn Putin musi bać się najbardziej na świecie.