Archiwum autora: annalabuszewska

From America with love or not with love

29 sierpnia 2025. W środę wieczorem na lotnisku Domodiewo w Moskwie wylądował samolot Egypt Air. Przywiózł kilkadziesiąt osób. Kim są pasażerowie tego samolotu? I dlaczego wokół ich przylotu jest tak dużo znaków zapytania?

Prezes organizacji Russian America for Democracy in Russia (pomagającej obywatelom Federacji Rosyjskiej, którzy znaleźli się w obozach dla imigrantów na terytorium Stanów Zjednoczonych) Dmitrij Wałujew twierdzi, że to osoby deportowane z USA. I że to już druga grupa Rosjan wysłanych z Ameryki na chłodne łono Putina. Pierwsza deportacja miała miejsce w czerwcu i objęła około czterdziestu osób. Tym razem – z przesiadką w Kairze – dostarczono od 30 do 60 deportowanych.

Jak pisze „Nowa Gazeta. Europa” (https://novayagazeta.eu/articles/2025/08/29/vlasti-ssha-deportirovali-neskolko-desiatkov-rossiian-za-den-news), powołując się na Wałujewa, na lotnisku w Kairze deportowanych otoczyli funkcjonariusze służb specjalnych, którzy następnie doprowadzili Rosjan na pokład samolotu lecącego do Moskwy. Kilka osób próbowało odmówić zajęcia miejsc w tym samolocie. Ale stanowczo wybito im z głowy zmianę trasy. Opornych dotkliwie pobito.

Kim są deportowani? To obywatele Rosji, którzy z takich czy innych względów, takimi czy innymi drogami i z takich czy innych powodów znaleźli się w Ameryce w obozach dla imigrantów. Niektórzy z nich ubiegali się o prawo pobytu, ale sąd im odmówił. Niektórzy chcieli uzyskać azyl polityczny, ale nie otrzymali zgody (m.in. były rosyjski wojskowy, który samowolnie opuścił jednostkę, uciekł z Rosji, trafił do USA, tam przegrał swoją sprawę w sądzie). Wśród wysłanych jest też grupa, która zdecydowała się opuścić USA, nie doczekawszy decyzji sądu.

W Moskwie na pasażerów tego wyjątkowego rejsu oczekiwała ekipa w mundurach. Deportowani zostali sprawdzeni i wypytani o wszystkie interesujące służby aspekty pobytu w USA i powrotu. Zatrzymano jedną osobę, reszta została wypuszczona po złożeniu odpowiednich zobowiązań (np. o nieopuszczaniu miejsca zamieszkania). Jak mówi założyciel organizacji Gulagu.net Władimir Osieczkin, niektórzy byli maglowani przez kilka godzin, niektórzy zostali pobici.

Zdaniem Wałujewa, w maju 2024 r. w Stanach zmieniono podejście do Rosjan, którzy przedostali się do USA przez meksykańską granicę: „Wcześniej wjazd od strony Meksyku wydawał się jednym z najprostszych sposobów ucieczki od wojny. Po przejściu granicy ludziom, którzy występowali o azyl, wręczano wezwanie do sądu, ale mogli oni pozostać na wolności. Wszystko zmieniło się ponad rok temu: Rosjan, którzy występowali o azyl lub prawo pobytu, kierowano do obozów dla imigrantów, tam spędzali całe miesiące. Niektórzy z tych, których deportowano ostatnio, siedzieli tam około roku”.

Jak pisze „The Insider”, w ostatnich latach o możliwość pobytu w USA ubiegały się dziesiątki tysięcy Rosjan. Po przejściu wymaganych procedur mogli zalegalizować swój status. Już przez ostatnie półrocze prezydentury Joe Bidena szanse na otrzymanie azylu w USA spadły, natomiast za czasów Trumpa, po zaostrzeniu polityki migracyjnej, amerykańskie władze mocno ograniczyły możliwości otrzymania zezwolenia na pobyt.

Agent za jeden uśmiech

26 sierpnia 2025. Zjadanie własnego ogona jest jedną z rytualnych faz rozwoju reżimów autorytarnych. Czy Rosja już wchodzi w tę fazę? Właśnie trwa pokazowa chłosta pewnego wiernego putinisty, który niespodziewanie wypadł z łaski Kremla za jeden uśmiech przeznaczony dla innego przywódcy innego państwa.

Siergiej Markow, rosyjski politolog, zasłużony dla kremlowskiej propagandy od zarania putinowskich dziejów. Występował w telewizji, lejąc hektolitry wazeliny pod adresem wodza, jeździł na letnie obozy prokremlowskich młodzieżówek, żeby nasączać odpowiednim ideologicznym betonem młode skorupki przyszłych urzędników i polityków. Położył zasługi w niewoleniu Ukrainy, prowadząc propagandowe stronki internetowe wypełnione po brzegi putinowskimi narracjami, „wspomagał” ukraińskie wybory prezydenckie itd. A na rosyjskim gruncie oprawiał w odpowiednie ramy rosyjskie wybory prezydenckie – był mężem zaufania Putina (2012). Dosłużył się nawet ciepłego fotela deputowanego Dumy Państwowej (z ramienia Jednej Rosji). Jednym słowem – towarzysz był z niego zaufany. O Putinie mówił w samych superlatywach, nazywał go „dobrym człowiekiem”. Jak widać – Siergiej Markow to samo putinowskie dobro.

I oto 22 sierpnia Markow został wpisany na listę „agentów zagranicznych”. Co to oznacza? Pisałam o tym w cyklu „Rosyjska ruletka”: „Wśród licznych zakazów i zobowiązań dotyczących działalności agentów zagranicznych zwracają uwagę ograniczenia w dziedzinie publikacji czy zajmowania stanowisk, a także taki zapis: agent zagraniczny nie może być organizatorem imprezy publicznej, nie może prowadzić działalności edukacyjnej w państwowych placówkach i uczelniach. Agent nie może być ekspertem ani członkiem komisji do spraw różnych, wypracowujących koncepcje, rozważane potem przez odpowiednie ciała. Bo decydenci nie mogą znaleźć się pod wpływem ośrodków zagranicznych. Nie ma mowy o finansowaniu z zagranicy. Osoba uznana za agenta zagranicznego nie może uczestniczyć w publicznych dyskusjach ani wyrażać swych opinii w mediach i internecie, powinna trzymać się na dystans od wszelkich kampanii wyborczych i partii politycznych” (https://www.tygodnikpowszechny.pl/w-rosji-coraz-latwiej-zostac-agentem-zagranicznym-181638). Taki status to bat na tych, którzy stawiają się reżimowi, wyrażają opinie odmienne od oficjalnych kremlowskich bajek. Ale przecież Markow sam tworzył te bajki, skąd ta opresja?

Może chodzi o nieostrożny uśmiech, jaki Markow posłał prezydentowi Azerbejdżanu Ilhamowi Alijewowi? Działo się to w lipcu podczas forum z udziałem przedstawicieli mediów. Przemawiał na nim Alijew. W tym czasie doszło do zaostrzenia stosunków rosyjsko-azerbejdżańskich, które od kilku miesięcy pozostają napięte po zestrzeleniu samolotu pasażerskiego azerbejdżańskich linii lotniczych (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2025/01/06/glosniej-nad-ta-katastrofa/; https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/12/28/przeprosiny-putina/). Markow w kuluarach forum opowiadał zgromadzonym dziennikarzom o tym, że Alijew jest „fantastycznym intelektualistą”, „jednym z najbardziej doświadczonych liderów politycznych świata”, a także przedstawicielem zwycięskiego państwa (które pokonało Armenię w wojnie o Karabach); „pod tym względem wielu liderów mogłoby się u niego wiele nauczyć, poznać, na czym polega sekret zwycięstwa”.

Wypowiedzi te wyłapała obsługa Kremla, musiały być mocno kłującą szpilą dla ich szefa, który miałby – zgodnie z zaleceniem Markowa – pobierać nauki u zwycięskiego lidera Azerbejdżanu. Z-patrioci też nie mogli przełknąć tej jawnej zniewagi i zaczęli boleśnie kąsać Markowa po łydkach, nazywając „Ino-Markowem”, zarzucając nielojalność, zdradę etc. Głos zabrał nawet naczelny kapłan kremlowskiej propagandy Władimir Sołowjow, w swoim programie tv grzmiał, że takiego agenta Markowa trzeba do więzienia wsadzić. Potem jeszcze związany z imperium medialnym Jurija Kowalczuka (przyjaciel Putina) „Life” zamieścił materiał o majętnościach Markowa (mieszkanko za 100 mln rubli, wedle sugestii autorów materiału Markow wzbogacił się na kadzeniu Alijewowi, który krytykuje Rosję) i grzechach głównych (współpraca z amerykańskimi fundacjami).

Tu Markow się zaniepokoił i wystąpił z oświadczeniem, że materiał jest kłamliwy. A on sam zawsze popierał politykę Putina i to się nie zmienia.

Przypadek Markowa to pierwsza ta spektakularna akcja „zamoczenia” wiernego putinisty. Jak się skończy? Niektóre media piszą, że po tym, jak Markow się wystarczająco pokaja, może wrócić na piedestał, status „agenta zagranicznego” zostanie cofnięty.

W czasach, gdy Stalin czyścił szeregi z wrogów, popularna była fraza „Towarzyszu Stalin, nastąpiła fatalna pomyłka…”. Aresztowani członkowie władz, partyjni towarzysze i inni wierni staliniści nie dowierzali, że Stalin może chcieć ich aresztować, liczyli, że będą mogli do niego zadzwonić/napisać, zapewnić o bezbrzeżnej lojalności wobec wodza, poinformować go, że zawinięto ich przez pomyłkę. Frazę tę przypomniano teraz w licznych komentarzach o „przypadku Markowa”.

Przystanek Alaska. The day after

16 sierpnia 2025. Jednak do spotkania Donalda Trumpa i Władimira Putina w bazie Elmendorf-Richardson na Alasce doszło. Putin przyleciał. Amerykańscy żołnierze na klęczkach rozkładali przy trapie jego samolotu czerwony dywan. Po tym dywanie gość z Moskwy stąpał radośnie uśmiechnięty. Na końcu tej ścieżki koloru krwi czekał gospodarz równie radośnie uśmiechnięty. Uwagę zwrócił nie tylko ten entuzjastyczny wyraz twarzy Trumpa, ale jeszcze i to, że w oczekiwaniu, aż Putin podejdzie, bił mu brawo.

Ten obrazek poszedł w świat i wzbudził huragan dezaprobaty i wielkie niedowierzanie. Oto przywódca najpotężniejszego państwa świata nie może się doczekać, by uścisnąć prawicę zbrodniarzowi wojennemu. Pojęcie przyzwoitości nawet w tak pełnej nieprzyzwoitości dziedzinie jak polityka zdewaluowało się i nadal traci na znaczeniu.
Pozostańmy jeszcze chwilę w sferze wydarzeń o znaczeniu symbolicznym. Po tym jowialnym przywitaniu Trump poszedł dalej w nadspodziewanych uprzejmościach i posadził Putina w swojej limuzynie zwanej „bestią”, w której wozi sam siebie i tylko przy wyjątkowych okazjach wyjątkowych gości. Wykrzywiona w sztucznym uśmiechu wybotoksowana twarz Putina siedzącego na tylnym siedzeniu obok Trumpa też trafiła na pierwsze strony gazet. Bestia w „bestii”.

Znamienny epizod wydarzył się, gdy Putin zbliżył się do grupy dziennikarzy. Korespondentka ABC News Rachel Scott zadała głośno pytanie Putinowi, kiedy przestanie zabijać cywilów na Ukrainie. Putin udał, że nie słyszy/nie rozumie. Zapewne w tym momencie zatęsknił za swoim nadwornym dziennikarzyną Pawłem Zarubinem, który nigdy nie zadaje niewygodnych pytań i używa grubej warstwy wazeliny przy każdym kontakcie z ulubionym interlokutorem z Kremla. Notabene Zarubin przyleciał z Putinem na Alaskę i opowiadał w reportażach telewizyjnych swoje zachwycone bajki (nie wspomniał o antyputinowskich protestach, jakie przetoczyły się przez Anchorage). Nie wiem, czy Zarubin został z całą resztą rosyjskich kolegów po fachu zakwaterowany w dawnym szpitalu covidowym – wielkiej, chłodnej hali klubu hokejowego, w której ustawiono łóżka polowe, odgrodzone cienkimi zasłonkami. Ta spartańska destynacja wywołała niezadowolenie „kremladzi”. Kolejną plagą egipską, która spadła na obsługę propagandową Putina, były kiepsko działające, lub niedziałające wcale, media społecznościowe. Roskomnadzor pod pozorem walki z oszustami zablokował bowiem połączenia wideo i głosowe w dwóch najpopularniejszych komunikatorach WhatsApp i Telegram. No więc im nie zadziałały.

Spotkanie odbywało się pod hasłem „Pursuing peace” (dążąc do pokoju). Szczytne hasło, wzywające do pokoju. Już nikt nie pamiętał w ferworze nowych zdarzeń, że właśnie minął termin kolejnego „twardego” ultimatum Trumpa, który domagał się od Rosji zawieszenia broni na froncie ukraińskim, w przeciwnym razie groził sankcjami. Termin minął, Rosja ultimatum zlekceważyła, a „przeciwny raz” zamiast sankcji przybrał formę przyjaznego poklepywania po ramieniu i innych uprzejmości. Putin znowu zyskał czas.
Rozmowy trwały niespełna trzy godziny. Nic nie podpisano, nic na dobrą sprawę twardo nie uzgodniono, poza zapowiedzią, że w Waszyngtonie już w najbliższy poniedziałek zostanie przyjęty prezydent Wołodymyr Zełenski, a europejscy partnerzy Ukrainy zostaną przez Trumpa poinformowani o przebiegu negocjacji. A zatem ciąg dalszy nastąpi w huku dział (bo o żadnym zawieszeniu ognia nie ma na razie mowy), sprzecznych komunikatów od polityków i równie sprzecznych przecieków prasowych (m.in. o tym, że Putin miałby się zgodzić na zawieszenie broni w zamian za cały Donbas).

Putin może być na tym etapie zadowolony: na oczach świata został potraktowany jak mąż stanu, z którym liczy się prezydent USA. Trump po rozmowach zrobił kolejny ukłon w stronę gościa i udzielił mu pierwszemu głosu przed zgromadzeniem obserwatorów i dziennikarzy. Putin wyciągnął kartkę i przeczytał przygotowany tekst, w którym mowa była o historii (konik Putina), wyłuszczył też po raz nie wiem który stanowisko Moskwy w kwestii Ukrainy: powtórka tych samych, ciągle twardo powtarzanych żądań – usunięcie „praprzyczyn” konfliktu, Rosjanie i Ukraińcy to bratnie narody etc. („Putin pod pojęciem porozumienie pokojowe rozumie kapitulację Ukrainy i odebranie jej suwerenności” – skwitował oświadczenie Putina redaktor naczelny emigracyjnej „Nowej Gazety. Europa” Kiriłł Martynow). Putin zwrócił też uwagę na to, że trzeba pracować nad odbudową dwustronnych stosunków amerykańsko-rosyjskich, które obecnie znajdują się na niskim poziomie. „Next time in Moscow” – powiedział w języku gospodarza. Na co ten uśmiechnął się promiennie. Trump mówił bez kartki, ogólnikowo, że proces pokojowy się zaczął, ale dużo jest do zrobienia, że dużo uzgodnili (ale nie powiedział, co konkretnie) i że była to produktywna rozmowa.

Nie odbyło się zapowiadane wcześniej spotkanie w rozszerzonym gronie ani wspólny lunch. Obie delegacje szybko się po wspomnianym wyżej briefingu zwinęły. Zamiast na obiad Putin pojechał na cmentarz pod Anchorage, na którym spoczywa kilku czerwonoarmistów (zginęli na Alasce podczas sprowadzania samolotów, które Amerykanie podarowali Związkowi Sowieckiemu podczas II wojny światowej). Na cmentarzu doszło do spotkania Putina z prawosławnym arcybiskupem Alaski Aleksijem (samo spotkanie i jego różne aspekty to oddzielny ciekawy temat, może będzie okazja, by go bardziej szczegółowo omówić).

Po powrocie do Moskwy prezydent zwołał na Kremlu naradę z członkami Rady Ministrów, kierownictwem Dumy i Rady Federacji, na której poinformował o wynikach rozmów z Trumpem. Nazwał swoją wizytę na Alaskę „bardzo pożyteczną”. Podkreślił, że mógł spokojnie i ze szczegółami przedstawić stanowisko Moskwy w konflikcie ukraińskim. „Moim zdaniem ta rozmowa – szczera, pełna treści przybliża nas do odpowiednich decyzji” – powiedział. Żadnych szczegółów nie ujawnił. Ale przecież stanowisko Rosji w sprawie Ukrainy poznaliśmy już pod koniec 2021 r., jeszcze przed pełnoskalową inwazją, Jak widać, Kreml nie zamierza go zmieniać, nadal odmawia Ukrainie prawa do decydowania o sobie.

Po przystanku Alaska kolejny przystanek – Waszyngton.

Przystanek Alaska? Zapowiedź druga

15 sierpnia 2025. Za kilka godzin DT i WWP zamkną się na jakiś czas w bazie wojskowej Elmendorf-Richardson na Alasce. Czy będą rozmawiać o Ukrainie czy tylko o wznowieniu dwustronnego dialogu? A może o redukcji zbrojeń strategicznych?

Skład rosyjskiej delegacji, która już zaczyna przybywać do Anchorage, może świadczyć o tym, że Putin chce położyć nacisk na kwestie gospodarcze, a niekoniecznie skupiać się na Ukrainie (zapewne będzie dalej przeciągał sprawę, aby móc wykrwawiać Ukrainę i domagać się swoich – zgłoszonych jeszcze w 2021 r. – żądań). Poza ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem (który na lotnisku w Anchorage wysiadł z samolotu w bluzie z napisem CCCP – może to taki nowy sposób trollingu Amerykanów), doradcą Kremla ds. międzynarodowych Jurijem Uszakowem i ministrem obrony Andriejem Biełousowem (czyli skrzydłem politycznym i wojskowym) w rozmowach wezmą udział minister finansów Anton Siłuanow i szef Rosyjskiego Funduszu Inwestycji Bezpośrednich Kiriłł Dmitrijew (człowiek do specjalnych poruczeń i spec od błyskania w oczy Amerykanów specjalną broszką przyszłych wspólnych przedsięwzięć np. w Arktyce). „Putin jedzie na Alaskę po to, aby osiągnąć uchylenie sankcji, a nie po to, żeby rozmawiać o wymianie terytoriów” – napisał emigracyjny politolog Iwan Jakowina.

Putin przed wyprawą na spotkanie z Donaldem Trumpem zwołał naradę ludzi piastujących najważniejsze urzędy. Skład był niemal taki sam jak podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa przed rozpoczęciem pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Putin wtedy przepytywał swoich bojarów, czy są mu wierni i czy zgadzają się z jego wolą. Obecne spotkanie miało podobny charakter (https://www.youtube.com/watch?v=SClXNHSRWHE). I odbyło się w tej samej sali na Kremlu – kapiącej od złota sali Jekatierińskiej.

Być może te złote stiuki Kremla miały za zadanie przypomnieć gospodarzowi „przystanku Alaska”, że ma do czynienia z potęgą, z którą musi się liczyć. W rosyjskich mediach pojawiło się doniesienie, że Rosja właśnie teraz, jakoś na dniach, zamierza testować rakietę balistyczną Buriewiestnik (doświadczalny pocisk międzykontynentalny z napędem jądrowym). Być może należy to odczytać jako sygnał chęci powrotu ze strony Moskwy do dwustronnych rozmów z USA o broni masowego rażenia. O limitach, traktatach i całym entourage’u związanym z wyćwiczonym jeszcze w czasach ZSRR dialogu o broni jądrowej etc. Można bez końca rozmawiać choćby o tym, że już niebawem, w lutym 2026 r. kończy się okres obowiązywania układu START III w sprawie ograniczenia zbrojeń strategicznych. I co dalej?

A być może z dialogu wyjdzie niewiele albo zgoła nic. Trump ocenił szanse powodzenia spotkania na 25 procent, nie za wiele. W Moskwie takich ocen i oczekiwań nie publikują. Cokolwiek ugrają, to i tak do przodu. Trump swoim zaproszeniem na Alaskę przerwał 4-letnią izolację Putina w kontaktach z Zachodem. To samo w sobie jest sukcesem Moskwy.

Tymczasem Putin pod drodze zajechał do Magadanu. Stamtąd już tylko żabi skok nad oceanem i oto jest na Alasce.

15 sierpnia, godzina 13. Czekamy na pierwsze komunikaty z Anchorage.

Przystanek Alaska? Zapowiedź pierwsza

12 sierpnia 2025. Największe miasto stanu Alaska, Anchorage ma przyjąć 15 sierpnia prezydenta Donalda Trumpa i zaproszonego przezeń do rozmów prezydenta Rosji Władimira Putina. Najprawdopodobniej Anchorage, bo „rozpatrywane są jeszcze inne miejsca” – zastrzega rzeczniczka Białego Domu.

Wokół planowanego spotkania rozpętała się burza medialna: telewizje całego świata nadają reportaże z Alaski i dyskusje o przypuszczalnym przebiegu spotkania, gazety drukują sążniste analizy, biorąc za podstawę przecieki z dobrze poinformowanych źródeł, eksperci w swoich mediach społecznościowych dzielą się przemyśleniami na gorąco i na zimno. Jedni widzą w wydarzeniu kopię układu monachijskiego z 1938 r., omawiane są nawet dokładne scenariusze przebiegu przewidywanego spotkania: najpierw porozumienie pomiędzy Putinem i Trumpem, potem sponiewieranie Zełenskiego (który codziennie komentuje pojawiające się spekulacje dotyczące potencjalnych rozmów) i zmuszenie go do przyjęcia kapitulacji na warunkach podyktowanych przez Putina. Inni próbują zrozumieć, czym kieruje się i co chce osiągnąć Trump, który raz sygnalizuje zniecierpliwienie postawą Moskwy, to znowu uspokaja sytuację i daje do zrozumienia, że wierzy Władimirowi. Jeszcze inni analizują przekazy rosyjskiej propagandy, która zaczęła mocno lansować hasło „plan zakończenia specjalnej operacji wojskowej” (przy okazji smakują nowe słówko, które pojawiło się w języku: fonetycznie zapisane cyrylicą angielskie wyrażenie peace deal – писдил brzmi jak wulgaryzm).

W tym białym szkwale sprzecznych komunikatów można się pogubić. Wczoraj podczas konferencji prasowej Donald Trump wypowiedział się w sprawie planowanego spotkania na Alasce. Uwagę komentatorów przykuło znamienne przejęzyczenie „spotkamy się w piątek z Putinem, pojadę do Rosji” (freudowska pomyłka?). W Rosji przyjęto to za dobrą monetę, uczestnicy telewizyjnych seansów nienawiści jeden przez drugiego przypominali, że Alaska była jeszcze całkiem niedawno rosyjska i niech Trump się z tym liczy. W programie naczelnego kapłana propagandy telewizyjnej Władimira Sołowjowa goście pogalopowali dalej: nie tylko Alaska, ale i Kalifornia, i Hawaje po prostu się Rosji należą. Na razie po dobroci. Aktualnie w rosyjskim przekazie propagandowym Stany Zjednoczone są traktowane łagodnie, z nadzieją na ułożenie stosunków. Głównym siedliskiem zła, najbardziej znienawidzonym wrogiem jest w obecnym ujęciu propagandy rosyjskiej Europa.

Donald Trump opowiadał jeszcze wiele innych ciekawych rzeczy, m.in. „wyjaśnił”, że rosyjskie czołgi mogły dojść do Kijowa w cztery godziny, ale to się nie udało, bo jakiś generał kazał im jechać na przełaj zamiast szosą.

Dziś rzeczniczka amerykańskiej administracji powiedziała: „Prezydent Rosji poprosił prezydenta USA za pośrednictwem specjalnego wysłannika Steve’a Witkoffa o spotkanie. Dlatego prezydent [USA] zgadza się na to spotkanie na prośbę prezydenta Putina. Celem tego spotkania ze strony prezydenta [USA] jest lepsze zrozumienie, jak możemy położyć kres tej wojnie”.

Także dziś odbyła się rozmowa szefów dyplomacji Rosji i USA. Tematem były przygotowania do rozmów na Alasce. Żadnych szczegółów.

A Putin? Czy Putin zabrał głos w sprawie swojej wyprawy na Alaskę? Nie, milczy. To zapewne demonstracja: prezydent Rosji nie strzępi sobie języka bez powodu. Kilka słów wypowiedział natomiast wiceminister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Riabkow: „Spotkanie da nowy impuls stosunkom dwustronnym, pomoże w rozwiązaniu szeregu ważnych kwestii”. To ważna wypowiedź, bo wskazuje na priorytet Moskwy w rozmowach na Alasce – to kontynuacja trendu, który zaznaczył się od razu, po pierwszym telefonie Trumpa do Putina. Z punktu widzenia Rosji korzystne jest mianowicie rozwidlenie na dwa kierunki: odbudowanie relacji Rosja-USA w celu robienia dwustronnych dealów (które tak lubi Trump), natomiast zakończenie wojny w Ukrainie to jedynie kierunek drugi, chętnie na dalszym planie. Czy zatem zobaczymy kolejny odcinek przeciągania rozmów ze strony Rosji, aby jak najdłużej móc pozostać w grze, aby powstrzymać niekorzystne decyzje w sprawie amerykańskich sankcji, dostaw broni dla Ukrainy itd.? A może Rosja połączy teraz oba wątki i sprawę zakończenia (na tym etapie) wojny włączy do negocjowania nowych dokumentów o współpracy z Ameryką? W ten sposób skrępuje USA w działaniach wobec Kijowa.

W ostatnim czasie w licznych publikacjach wskazywano, że przedmiotem targów podczas spotkania na Alasce (wpierw z Putinem, a potem ewentualnie z Zełenskim) będzie „wymiana terytoriów”. Z punktu widzenia Moskwy jednak ważniejsze niż terytoria (choć to też ważne, zwłaszcza w odniesieniu do Krymu) będzie narzucenie Ukrainie statusu „państwa zdemilitaryzowanego” (ograniczona armia, zakaz wstępowania do NATO, na co władze w Kijowie nie wyrażają zgody). Jeżeli Ukraina nie będzie mogła się bronić, Rosja zyska możliwość dowolnego wyznaczania granic (bez konieczności „wymiany terytoriów”).

W sieci w związku z Alaską pojawiło się mnóstwo memów. Jeden z nich jest nie tylko zabawny, ale znamienny. Zdjęcie przedstawia czterech Putinów, podpis: „Właśnie trwa narada, który z sobowtórów ma pojechać na spotkanie z Trumpem”. A może żaden nie pojedzie. Bo ryzyko fiaska jest duże.

Chianti i merloty putinowskiej elity

5 sierpnia 2025. Drugą część miniserialu o przygodach rosyjskich parlamentarzystów w Genewie zakończyłam zapowiedzią: „Dziurawe rzeszoto europejskich sankcji nieustannie przecieka. O jeszcze jednym bardzo ciekawym aspekcie tej sprawy napiszę w następnym odcinku”. A odcinek ten będzie o unijnych dotacjach dla… Dmitrija Anatoljewicza Miedwiediewa i innych członków putinowskiej elity.

O słabości byłego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa do napojów wyskokowych wróble ćwierkają nie od dziś. Jeszcze w trakcie pełnienia urzędu prezydenckiego wsławił się ewidentnym nadużyciem w trakcie szczytu G8 w roku 2009. Do mediów wyciekły wtedy zdjęcia, na których zamroczony Miedwiediew chwiejąc się, ledwie idzie prowadzony przez druga Silvio Berlusconiego. Teraz chyba tylko najbardziej leniwi nie zauważają, że bojowe wpisy Dmitrija Anatoljewicza w mediach społecznościowych powstają pod wpływem kolejnych takich nadużyć. Ostatnio tak mocno szarżował na Amerykę z głowicą nuklearną pod pachą, że wywołał wzrost napięcia na linii Moskwa-Waszyngton i został nie tylko przywołany do porządku przez Donalda Trumpa, ale nawet schłodzony w swych atomowych zapędach przez rzecznika Kremla. To temat na oddzielną analizę, dziś chciałam skupić się na działalności Miedwiediewa nie jako konsumenta, a producenta win.

To, że Miedwiediew ma winnicę w Toskanii, w 2017 roku wywąchał Aleksiej Nawalny (pisałam o tym na blogu: https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/03/03/dzialka-w-toskanii-czyli-eine-kleine-dimongate/), śledzący wraz z grupą współpracowników, co kupują członkowie elity za rentę korupcyjną, sowicie rozdawaną przez Putina ludziom systemu. Nawalny został wykończony przez ten system w łagrze, a jego współpracownicy na emigracji kontynuują przyglądanie się, na czym tuczą się putinowskie tłuste koty. Nie tylko oni. Dziennikarze śledczy portalu „The Insider” we współpracy z włoskimi kolegami z „IRPIMedia” sporządzili raport o tym, jak świetnie poczynają sobie rosyjscy właściciele włoskich winnic i gospodarstw rolnych (https://theins.ru/inv/283609; https://irpimedia.irpi.eu/sanctionsgame-vigne-in-toscana-fondi-pubblici-oligarchi-russi/).

Zacytuję wstęp: „Winnice rosyjskiej elity we Włoszech od dawna stają się obiektem głośnych skandali, wydawałoby się, że po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji [Rosji na Ukrainę] putinowskie otoczenie powinno było zapomnieć o swoich posiadłościach. Ale jak się okazało w trakcie śledztwa dziennikarskiego, winny biznes przyjaciół Putina rozkwita. Winnica Miedwiediewa, której mniejszościowym udziałowcem jest jego kolega ze studiów Ilja Jelisiejew, otrzymuje unijne dotacje. Igor Rotenberg (syn Arkadija) nadal włada posiadłością w Toskanii (11 lat po tym, jak ludzie Nawalnego złożyli skargę w policji finansów Włoch). Związany z Igorem Sieczinem (Rosnieft’) Roman Trocenko zachował kontrolę nad lotniskiem w Toskanii, z którego korzystają włoskie siły lotnicze. Przepisał własność na przyjaciółkę swojej żony. Łącznie w ciągu ostatnich dziesięciu lat winnice rosyjskich oligarchów i kleptokratów otrzymały ponad milion euro unijnych dotacji z CAP i nie tylko. Głównym sojusznikiem rosyjskich korupcjonistów okazał się luksemburski biznesmen Patrick Hansen (https://www.occrp.org/en/project/beneficial-ownership-data-is-critical-in-the-fight-against-corruption/this-luxembourg-businessman-got-europes-corporate-registries-shut-down-but-whose-privacy-was-he-protecting), który doprowadził do sądowej blokady rejestrów własności przedsiębiorstw”. Według ustaleń ICIJ partnerem biznesowym Hansena był oficer KGB Nikołaj Bogaczow.

Dziennikarze „The Insider” dotarli do informacji, do kogo należą włoskie winnice. Całość obszernego materiału jest tu: https://theins.ru/inv/283609

Na potrzeby blogu – kilka wyimków.

Winnica Miedwiediewa nazywa się Fattoria della Aiola. Nominalnym właścicielem jest wspomniany wyżej kolega ze studiów Ilja Jelisiejew. W 2022 r. po rozpoczęciu agresji na Ukrainę Jelisiejew został objęty sankcjami przez Wielką Brytanię, Kanadę, Nową Zelandię i USA. Ale nie przez Unię Europejską! I nadal ubiega się o dotacje UE i je otrzymuje! Ponad 115 tys. euro. Niemało.

Jednym z wiernych pretorianów Putina jest Nikita Michałkow, ongiś wybitny reżyser, obecnie obsługujący propagandowo putinizm w dziedzinie tak zwanej kultury. Dzięki temu znakomicie zarabia w Rosji. Ale nie zrezygnował z interesów za granicą. „The Insider” pisze: „W 2010 r. partner biznesowy Michałkowa, Konstantin Tuwykin zaproponował reżyserowi jeszcze jeden wspólny interes – winnicę w Toskanii. Zakupiono ziemię niedaleko wybrzeża, zbudowano nowe budynki, zaproszono do współpracy znanego enologa Riccardo Cotarellę. Początkowo właścicielami La Madonna Sarl, która produkuje wina Dodici, po równo byli Tuwykin i Michałkow, obecnie po 10 proc. i 90 proc. firma należy do Konstantina Tuwykina i jego syna Stiepana”. Wina Dodici były od 2013 r. serwowane na pokładach samolotów Aerofłotu na trasie Moskwa-Soczi, obecnie są sprzedawane w firmowych sklepach w Niżnym Nowogrodzie i Pawłowie. Firma przynosi straty.

Piękne poetycko brzmiące nazwy winnic Riecine, Case Dell’Olmo, Castello di Antognolla, Poggio del Moro, La Scarpa i wiele innych należą do członków putinowskiego dworu, zajmujących wysokie urzędy lub wysokie pozycje na liście Forbesa: Igor Rotenberg, Iwan Frank (zięć bliskiego przyjaciela Putina, Giennadija Timczenki), eksminister Leonid Rejman, eksminister Władimir Strżałkowski i wielu innych. Ta lista jest długa.

Po publikacji raportu poseł do włoskiego parlamentu Emiliano Fossi skierował do rządu zapytanie poselskie (interrogazione parlamentare). Domaga się ustalenia właścicieli wskazanych winnic, sprawdzenia procedur finansowania, które umożliwiły otrzymywanie dotacji przez osoby objęte sankcjami, oraz żąda odzyskania nielegalnie pozyskanych dotacji. Czekamy na ciąg dalszy.

Te wina mają smak krwi.

Desant w Genewie, część 2. Geneza i pokłosie

1 sierpnia 2025. Wyprawa delegacji rosyjskich „parlamentarzystów” do Genewy na konferencje zorganizowane przez Unię Międzyparlamentarną zwróciła uwagę na kwestię niemrawego egzekwowania europejskich sankcji wobec członków ekipy Putina.

Delegacja z objętą europejskimi sankcjami przewodniczącą Rady Federacji Walentiną Iwanowną Matwijenko na czele przyjechała bez przeszkód na międzynarodowy zjazd do Szwajcarii (opisałam ten skandal na blogu: https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2025/07/28/desant-w-genewie-czyli-rozmiekczanie-europy/).

Czemu to się udało? Kto wpuścił Matwijenko na trybunę, aby mogła szerzyć kłamliwe tezy zbrodniczego putinowskiego reżimu?

Może odpowiedzi na te pytania przybliży krótki kurs pozyskiwania przez Rosję polityczek z dalekich krajów. W lipcu 2024 r. świeżo wybrana przewodnicząca Unii Międzyparlamentarnej (IPU) Tulia Ackson z Tanzanii przyjechała na zaproszenie Walentiny Matwijenko do Petersburga na forum parlamentarne państw BRICS, a we wrześniu 2024 r. wygłosiła online przemówienie na organizowanym również pod auspicjami Matwijenko Eurazjatyckim Forum Kobiet (też w Petersburgu), jednej z platform, na których w iście sowieckim stylu krzewi się bujnie gadanina o walce o pokój, wzmacnianiu pozycji kobiet w polityce, postępowej postawie w pokonywaniu wyzwań XXI wieku itd. Kilka miesięcy wcześniej kontakty w ramach inicjatyw IPU i Forum ożywiał zastępca Matwijenko w RF, Konstantin Kosaczow, który chętnie jeździ do Genewy i uczestniczy w zjazdach kobiet-przewodniczących parlamentów (w tym roku też przyjechał). Spotkał się podczas zeszłorocznej konferencji z panią Ackson i zaprosił ją do odwiedzenia Rosji w dowolnym czasie. Kontakty mimo sankcji, jak widać, rozwijają się przy każdej nadarzającej się sposobności, co kilka miesięcy rozmowy i wizyty. Podczas tegorocznej wyprawy Matwijenko z Kosaczowem et consortes do gościnnej Szwajcarii Tulia Ackson ponownie spotkała się z rosyjskimi przyjaciółmi. W tle rosyjskie media państwowe raportują o wzroście wartości dwustronnych obrotów handlowych pomiędzy Rosją a Tanzanią oraz o spisaniu przez Moskwę tanzańskich długów.

W kwietniu br. Matwijenko pojechała do Taszkentu, aby wziąć udział w 150. Zgromadzeniu Unii Międzyparlamentarnej. I tam również uściskała się serdecznie z przyjaciółką Tulią. Po czym oznajmiła w zachwycie, że IPU pozostała niezaangażowaną politycznie organizacją międzynarodową i bardzo zyskała pod przewodnictwem pani Ackson – „człowieka mającego własną opinię, niepoddającego się naciskom”. I zapewne to w ramach tego braku nacisków i dzięki własnej opinii Tulia Ackson zorganizowała koleżance z Rosji wycieczkę do Genewy.

W poprzedniej części opisałam pokrótce pierwsze wystąpienie Matwijenko na genewskiej konferencji, wyraziłam wtedy zdziwienie, że nikt ze słuchaczy nie oprotestował wygłaszanych przez Walentinę Iwanowną propagandowych łgarstw o konieczności wystąpienia przez Rosję w obronie donbaskich dzieci, które „benderowcy” jedli na śniadanie, obiad i kolację. Cisza, spokój. Nazajutrz zachęcona powodzeniem swojego przemówienia Matwijenko ponownie wspięła się na trybunę. Tym razem jednak nie poszło tak gładko: kilka delegacji z państw UE i – rzecz jasna – przedstawiciele Ukrainy opuścili salę obrad w ramach protestu.

Rzecznik MSZ Ukrainy napisał na platformie X: „Miejsce Matwijenko jest na ławie oskarżonych, a nie na konferencjach międzynarodowych. Jej zaproszenie do Genewy jest haniebne i nigdy nie powinno mieć miejsca”. Zapowiedział, że chętnie zorganizuje jej kolejną zagraniczną podróż: do Hagi, gdzie powinna stanąć przed trybunałem i odpowiedzieć za zbrodnie wojenne.

Przeciwko obecności rosyjskich polityków protestowali też rosyjscy emigranci, około dwustu podpisało list protestacyjny, byli to m.in. ludzie z Fundacji Walki z Korupcją, dawni współpracownicy Aleksieja Nawalnego. Na co dzień zajmują się wyciąganiem na światło dzienne pokątnych biznesów rosyjskiej wierchuszki. Dzisiaj hitem internetów stało się ustalenie poczynione przez włoskich dziennikarzy z „Linkiesta” – syn Walentiny Iwanowny, Siergiej Matwijenko wraz z żoną Julią mieszkają sobie spokojnie w wilii nad Adriatykiem.

Do wiadomości o tej wilii Fundacja Walki w Korupcją dokopała się już w 2022 r.: 774 mkw, na działce 26 hektarów. Maleństwo, nie ma o czym mówić. Matwijenko zakupiła ją w 2009 r., a następnie przepisała na firmę Dominanta – wydmuszkę, służącą wyłącznie temu, aby tacy właściciele jak rodzina Matwijenko mogli zarządzać nieruchomością.

Może gdyby Walentina Iwanowna nie pchała się do Genewy, może gdyby wokół tej wyprawy nie powstała taka wrzawa, nikt by się tą skromną willą pod Pesaro nie zainteresował na nowo. Kto wie, kto wie.

Jak twierdzą dziennikarze „Linkiesta”, Siergiej Matwijenko ma włoski numer identyfikacji podatkowej, choć żadnej działalności zarobkowej w Italii nie prowadzi. Według ich ustaleń, wkrótce po nałożeniu sankcji UE na Walentinę Matwijenko (co miało miejsce w 2014 r.), syn przeniósł znaczną część rodzinnych aktywów do San Marino, które stało się nowym sezamem majętności rodzinnych.

Sankcje, jakie sankcje? No ile można o tych sankcjach. Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz. Dziurawe rzeszoto europejskich sankcji nieustannie przecieka. O jeszcze jednym bardzo ciekawym aspekcie tej sprawy napiszę w następnym odcinku.

Desant w Genewie, czyli rozmiękczanie Europy

28 lipca 2025. Rosja ruszyła znowu wytartą koleiną i chce przekonać niedowiarków za granicą, że ma rację, zwalczając „faszystowski reżim w Kijowie”, wciskając propagandowe androny o rzekomym gnębieniu Donbasu przez „banderowców” i szlachetnym przesłaniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Każda okazja po temu jest dobra, co oglądamy dzisiaj w Szwajcarii.

Walentina Matwijenko jest od niepamiętnych czasów przewodniczącą Rady Federacji (izba wyższa rosyjskiego parlamentu). Sprawnie obsługuje wszystkie niezbędne do funkcjonowania putinizmu głosowania. Do spisu „zasług” może sobie śmiało wpisać przegłosowanie w 2020 r. poprawek do konstytucji, które „wyzerowały” dotychczasowe kadencje Putina i dały mu wieczne trwanie na urzędzie. Jej kolejna doniosła „zasługa” – wśród innych doniosłych – to przeprowadzenie całego zestawu pseudoustaw dotyczących inwazji na Ukrainę, a potem aneksji oderwanych ukraińskich regionów, pseudoreferendów tam przeprowadzonych itd. Za te „doniosłości” została słusznie wpisana na europejskie listy sankcyjne. Bo jest jedną z osób firmujących zbrodnie putinizmu, wierną wykonawczynią wszelkich gwałtów zadawanych przez system na arenie wewnętrznej i zagranicznej, w tym w szczególności w wojnie na Ukrainie (tak na marginesie: Matwijenko urodziła się na Ukrainie). Zawsze ma na ustach okrągły frazes, sławiący putinizm. Specjalność zakładu – wyjątkowo paskudna hipokryzja. Uczyła się sztuki wyplatania andronów zgodnych z linią partii od najmłodszych komsomolskich lat (notabene – w Komsomole dosłużyła się dwóch pseudonimów: „Wala Stakan” i „Wala Diwan”, które wiele mówią o stosowanych przez nią sposobach pracy organizacyjnej).

I oto wczoraj pani Matwijenko wysiada na lotnisku w Genewie z samolotu, przy trapie stoi kilku panów w eleganckich gajerach, Matwijenko otrzymuje od nich na powitanie bukiet kwiatów. A dzisiaj sprężystym krokiem udaje się na posiedzenie XV szczytu kobiet-przewodniczących parlamentów. To impreza zorganizowana przez Unię Międzyparlamentarną (https://pl.wikipedia.org/wiki/Unia_Mi%C4%99dzyparlamentarna).

Na trybunie Matwijenko zieje ogniem, na którym podgrzewa stek firmowych kłamstw dotyczących Ukrainy. Te propagandowe tezy Kremla są dobrze znane od lat: że to niby Ukraińcy ostrzeliwali cywilów na Donbasie od 2014 r., a Rosja była wprost zmuszona „interweniować, aby powstrzymać rozlew krwi”. W swojej mowie Matwijenko oskarżyła ponadto inne kraje o rozpętanie wojny informacyjnej przeciwko Rosji i wezwała do zniesienia sankcji (marzenie Putina). Oczywiście wszystko to w imię walki o pokój. W sprawozdaniach z tego wydarzenia nikt nie pisze, że pozostali delegaci wygwizdali delegatkę z Rosji. Widocznie wszystko łyknęli jak pelikany.

Jak to jest, że na takiej imprezie pojawia się persona z państwa agresora, osoba objęta sankcjami i wygłasza te oczywiste łgarstwa?

Szwajcarskie media też zadawały to pytanie. Otrzymały opływową odpowiedź, że Szwajcaria nie może sprzeciwiać się wjazdowi delegatów uczestniczących w imprezach organizacji międzynarodowych, których siedziby znajdują się na terytorium Szwajcarii, na czas takich przedsięwzięć sankcje są uchylane.

Ciekawostką jest jeszcze i to, że wraz z Walentiną do Genewy zwaliło się kilku rosyjskich parlamentarzystów płci męskiej, m.in. jej zastępca Konstantin Kosaczow, wiceprzewodniczący Dumy Państwowej Piotr Tołstoj (który niedawno w telewizji wzywał do wypalenia Europejczyków napalmem) i szef komitetu Dumy ds. międzynarodowych Leonid Słucki (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/03/24/duma-panstwowa-broni-podrywacza/). No to gender, tak lansowany przez władze Rosji chyba płacze, skoro na zjazd kobiet parlamentarzystek wkręca się 10-osobowa delegacja supermanów w portkach. Wszystko to wierni putiniści otwarcie wspierający wojnę.

W mediach społecznościowych emigracyjni rosyjscy opozycjoniści i komentatorzy nie szczędzili słów krytyki za to, że delegacja z państwa terrorysty nie tylko została wpuszczona do Szwajcarii, ale nikt jej nawet złego słowa nie powiedział. Matwijenko nie tylko wystąpiła z oracją, ale także w kuluarach spotkała się z różnymi oficjelami.

Komentator Jan Matwiejew napisał na swoim koncie na platformie X: „Reżim Putina rozpaczliwie pragnie normalizacji z Zachodem. Z czysto praktycznych powodów. Urzędnicy chcą się podessać do strumieni pieniędzy z handlu z Europą. Ich żony i kochanki nie mogą się doczekać, aby móc wrócić do zakupionych za ciężką krwawicę europejskich posiadłości, a dzieci – aby móc wrócić do prywatnych zachodnich szkół. Oni naprawdę uważają, że od 24 lutego 2022 roku minęło już dość czasu, że już wszystko jakoś się poukładało, można o tych nieprzyjemnościach zapomnieć. Reżim rozumie, że normalizacją trzeba się zajmować stopniowo, płynnie. Od razu business as usual nie wyjdzie. Europejczycy powinni się przyzwyczaić do tej myśli […] Czy słyszeliście kiedykolwiek o Unii Międzyparlamentarnej? No właśnie, nigdy. No bo nie jest to najbardziej wpływowa organizacja międzynarodowa. Przed wojną rosyjscy urzędnicy nawet by w tamtą stronę nie popatrzyli. A dziś? Proszę bardzo – jakież wysokie figury zjechały do Genewy. Dlaczego? Bo ta banda jest objęta sankcjami, a Unię Międzyparlamentarną można instrumentalnie wykorzystać jako instytucję, za pośrednictwem której sankcje mogą zostać uchylone. Raz się uda, to potem będzie powtórka, i znów, i znów. Niech się Europejczycy przyzwyczajają. To oczywiście nie byłoby możliwe bez udziału różnych małych przyjaciół, gotowych zawsze ruszyć na odsiecz Kremlowi. Żeby dolecieć do Szwajcarii, trzeba pokonać przestrzeń powietrzną kilku krajów. Delegacja jakoś doleciała. Dzięki pomocy Węgier, Słowacji i niestety także Włoch. Pełzająca normalizacja będzie iść dalej i dalej, jeżeli wspólnota europejska się nie obudzi i nie wystąpi przeciwko przyjaciołom Putina i ich krwawym pieniądzom…”

Dodam jeszcze na koniec, że Putin doskonale wie, jak usypiać Europę i korzystać z usług pożytecznych idiotów, jak kupować polityków i przedsiębiorców. Trochę się zdziwił, gdy po lutym 2022 r. Europa jednak stanęła po stronie Ukrainy, nie dała się nabrać na piękne słówka gospodarza Kremla o pokoju i walce z rzekomym nazizmem. Putin nie szanuje Europy. Bo myśli sobie: a za co ją szanować? Toż to słabizna militarna i moralna w jednym flakonie. Zdaniem Putina, Europa jest mięciutka jak plastelina, łatwowierna i strachliwa, zawsze można ją ograć, stosując stare kagiebowskie metody „na korek, worek i rozporek”, albo wziąć na pieszczot lep. Rozmiękczyć i przekabacić.

Zmowa siódmych żon

19 lipca 2025. W ostatniej rozmowie (3 lipca) Trump-Putin – którą w Waszyngtonie oceniono jako niezbyt udaną – zapadło ciekawe ustalenie. Oba kraje mają się mianowicie wymienić filmami, promującymi tradycyjne wartości. Według zapewnień kremlowskiego urzędnika, referującego przebieg i wyniki rozmowy, Trump był zachwycony pomysłem i powiedział, że „mu to imponuje”. Co dokładnie mieli na myśli interlokutorzy i referent – nie wiadomo.

Od rozmowy minęły dwa tygodnie, żadne konkrety się nie pojawiły. Hollywood już wcześniej ogłosiło, że zamierza skierować swoją produkcję w stronę życia rodzinnego, próbując nadążyć za wezwaniami nowego gospodarza Białego Domu. Prokremlowski portal „Wzglad” sporządził potem coś w rodzaju rankingu rosyjskich propozycji. Na pierwszym miejscu znalazł się film Aleksieja Bałabanowa „Brat” (reszta to głównie przygrzewane sowieckie kotlety). Za kryterium ułożenia listy uznano tu jednak nie filmy promujące tradycyjne wartości, a filmy, które pomogą Amerykanom zrozumieć Rosję. To znaczy chodzi o to samo, tylko o coś innego (https://vz.ru/information/2025/7/13/1344474.html). Natomiast Nikita Michałkow (ongi świetny reżyser, obecnie obsługa tronu i wojny) wyznaczył trzy amerykańskie filmy, które mogliby obejrzeć rosyjscy widzowie w ramach wymiany (to „Pięć łatwych utworów”, „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Papierowy księżyc”). (https://nsn.fm/culture/mihalkov-nazval-filmy-podhodyaschie-dlya-obmena-mezhdu-rossiei-i-ssha).

Rosyjska propaganda na co dzień szermuje pojęciem „tradycyjnych wartości”, zarzucając Zachodowi ich utracenie i wzywając Rosjan do bezwzględnego hołdowania im. Pojęcie jest tak rozmyte, że na dobrą sprawę można pod nie podłożyć cokolwiek, co akurat poeta ma na myśli.

Wielu członków rosyjskiej elity politycznej, w przestrzeni publicznej deklarujących przywiązanie do zalecanych odgórnie wysokich standardów moralnych, ma poplątane ścieżki życia rodzinnego. Bo wymogi wymogami, a życie życiem. Kolejne rozwody, kolejne śluby, nieślubne dzieci. Różnie się układa. Ale jak pogodzić tę plątaninę z głoszonymi ideałami? Cóż, nawet najwyższy kapłan kultu „tradycyjnych wartości”, Władimir Putin, ma problem z dopełnieniem wyśrubowanych norm – rozwód, niedookreślony charakter związku z Aliną Kabajewą, nieuznane oficjalnie pozamałżeńskie dzieci, o których piszą dziennikarze śledczy. Niemniej nie przeszkadza mu to w prawieniu morałów rodakom i reszcie świata.

Ciekawą interpretację pojawienia się w rozmowie prezydentów tematu filmów o tradycyjnych wartościach przedstawił 8 lipca rosyjski emigracyjny socjolog i politolog Igor Ejdman (https://t.me/igoreidman/2350): Dlaczego Trump z taką dezynwolturą, tak krytycznie zaczął się po tej rozmowie wypowiadać o Putinie? Zdaniem Ejdmana, „Putin KGB-owskim zwyczajem próbował zaszantażować swojego amerykańskiego rozmówcę: przyznanie Krymu i innych okupowanych regionów ukraińskich rosyjskim terytorium itd. Kreml posiada materiały kompromitujące Trumpa, to może być np. […] kompromat o charakterze seksualnym związany ze sprawą Epsteina. O tej wersji świadczy dziwne oświadczenie doradcy Putina ds. międzynarodowych Uszakowa, który z naciskiem lansował temat wymiany filmów o tradycyjnych wartościach, jak gdyby nie było innych ważniejszych tematów. Te słowa były częścią planu szantażu: aluzją, że Kreml posiada wideo, kompromitujące Trumpa z punktu widzenia owych tradycyjnych wartości”.

Ta próba szantażu w ocenie komentatora mogła rozdrażnić Trumpa, stąd jego ostre wypowiedzi o polityce Putina. Na ciąg dalszy nie trzeba było długo czekać. 17 lipca gazeta „The Wall Street Journal” opublikowała fragment korespondencji Trumpa i Epsteina, zawierający niejasne podteksty o zabarwieniu erotycznym. Powiedzieć, że w USA zrobiło się wokół tej sprawy głośno, to nic nie powiedzieć: zrobiło się jak w ulu. Trump chce się procesować z gazetą.

Ejdman prowadzi dalej ten wątek w kolejnym komentarzu (https://t.me/igoreidman/2374): „Putinowi nie udało się [w rozmowie 3 lipca] zaszantażować/zastraszyć Trumpa. Natomiast udało mu się Trumpa wkurzyć. Po tym amerykański prezydent wyszedł naprzeciw europejskim sojusznikom i zdecydował o wznowieniu dostaw broni na Ukrainę. A dwa tygodnie później „The Wall Street Journal” publikuje kompromat […]. Imperium Ruperta Murdocha – do którego należy „WSJ” – przez wiele lat wspierało Trumpa. Ta publikacja to nóż w plecy”.

Ejdman kończy wywód ciekawą konstatacją: żoną 94-letniego Murdocha jest Jelena Żukowa, była teściowa Romana Abramowicza. Murdoch znajduje się pod silnym wpływem swojej żony. Piątej, o ile dobrze policzyłam. Są małżeństwem od 1 czerwca 2024 r. Jelena ma 69 lat, od lat 90. mieszka w USA, dokąd przeniosła się po rozwodzie z Aleksandrem Żukowem, absolwentem MGU, finansistą, który dorobił się na handlu ropą naftową. Pracowała zgodnie z wykształceniem jako biolog. Wychowywała córkę Daszę (Darię), która przez dziesięć lat – do 2017 r. – była żoną Romana Abramowicza. Trzecią.

O powiązaniach Abramowicza z Putinem napisano kilka tomów. To takie specyficzne tradycyjne wartości Kremla – mieć wtyczki wszędzie, gdzie się da, aby w odpowiednim momencie pociągnąć za niezbędny w rozgrywce sznurek. Rozgrywkę na światowej szachownicy oglądają w świetle jupiterów wszyscy zainteresowani, niemniej gra toczy się nie tylko na planszy, ale także poza nią, bez oświetlenia. Ciąg dalszy tej rozgrywki na pewno nastąpi.

Panna wdowa i wieniec od Putina

13 lipca 2025. Śmierć ministra transportu Romana Starowojta obrasta coraz to nowymi zagadkami. Czy to było samobójstwo czy egzekucja na polecenie z góry? Czy prezydent przysłał na uroczystość pożegnalną wieniec z czerwonych róż czy nic nie przysłał? Kim jest ta, która przyjechała zidentyfikować ciało?

Na parking w rejonie odincowskim, który opisywany jest jako miejsce śmierci zdymisjonowanego ministra transportu 53-letniego Romana Starowojta (opisałam ten kazus w cyklu „Rosyjska ruletka” https://www.tygodnikpowszechny.pl/w-rosji-znowu-grasuje-seryjny-samobojca-191204), przyjechała niejaka Polina Kopyłowa (vel Korniejewa). Miała zidentyfikować ciało z kulą w głowie. Dlaczego akurat ona?

Nazajutrz w mediach pojawiły się kontrolowane przecieki. 25-letnia Polina okazała się ukochaną nieszczęsnego ministra (wcześniej byłą jego asystentką). Dziennikarzom poskarżyła się, że po śmierci Romana Starowojta znalazła się bez dachu nad głową – dom pod Moskwą, w którym mieszkała z ukochanym, został opieczętowany przez policję. Musiała się z niego co prędzej wyprowadzić i teraz zmuszona jest w Moskwie wynajmować pokój w hotelu. Bo nawet mieszkanie ministra przy Patriarszych Prudach w prestiżowym miejscu w centrum też zostało opieczętowane (mieszkała w nim nie wiedzieć czemu matka Poliny). Do Kurska, skąd pochodzi, dziewczyna nie zamierza wracać, gdyż ponoć grozi jej tam niebezpieczeństwo.

Sytuacja rodzinno-pozarodzinna ministra jest klasycznym przykładem osławionych „tradycyjnych wartości”, o które bije się Putin, urągając zgniłemu Zachodowi, rzekomo nieprzestrzegającemu norm moralnych. Rozwód, młoda kochanka z prowincji i jej rodzina korzystająca na lewo z przywilejów klasy panującej. Korupcja jako nieodłączny element sprawowania urzędów. I gniew Papy (jak nazywają Putina członkowie najbliższego kręgu i obsługa) jako ostateczna instancja rozliczania za przewiny. Do tego wątku jeszcze wrócę.

Podczas uroczystości pożegnalnej w Moskwie w Centralnym Szpitalu Klinicznym (w gestii administracji prezydenta) przy trumnie Starowojta siedziały tylko była żona oraz dwie córki. Poliny nie było. Zjawiła się ona natomiast na pogrzebie, który odbył się w Petersburgu na cmentarzu Smoleńskim dzień później. Rosyjskie „pudelki” podkreślały, że obecność Poliny na pogrzebie była skandalem. Dziewczyna trzymała się początkowo z daleka od rodziny zmarłego, ale po pogrzebie córki i była żona podeszły do Kopyłowej.

Wróćmy jeszcze do moskiewskiej części uroczystości. Media podkreślały, że pożegnać byłego ministra przyszło kilku kolegów z rządu (w randze wicepremierów i ministrów), najważniejszych osób jednak nie było. Premier nie pofatygował się, by pożegnać członka Rady Ministrów.

Ciekawa jest historia z wieńcem. Agencja RIA Nowosti podała w depeszy, że na uroczystość pożegnalną prezydent przysłał wieniec. Dwie godziny później depesza wyparowała, a agencja oznajmiła, że wiadomość znalazła się w serwisie przez pomyłkę, nie uzyskawszy uprzednio potwierdzenia od służb prasowych Kremla.

Zamęt wniosła też enigmatyczna wypowiedź sekretarza prasowego Dmitrija Pieskowa: „Co do wieńca, tak, prezydent, oczywiście, tradycyjnie wysyła swoje wieńce”, podana przez agencję Interfax. Po pewnym czasie cytat ten również wyparował. Zarówno z materiałów Interfaksu, jak i mediów, które zdążyły już powołać się na oficjela.

Jak więc zatem z tym wieńcem było? Wysłał czy nie wysłał? Gdyby wysłał, oznaczałoby to po prostu urzędowe, pozbawione emocji „odfajkowanie”. Sam prezydent nie przybył. Jego obecność byłaby wielkim splendorem dla nieboszczyka i jego familii. Wysłanie wieńca obserwatorzy potraktowali natomiast jako gest dobrej woli, zwyczajny, bez fajerwerków. Ale sytuacja z brakiem wieńca i pospieszne wycofywanie informacji o nim są co najmniej dziwne. Być może miałby to być sygnał, że w rozumieniu gospodarza Kremla Starowojt nie tylko wypadł z łaski za przechery (za co został odwołany ze stanowiska), ale jeszcze został uznany za niegodnego wieńca z przyczyn, o których nikt nie wie. O niełasce wobec Starowojta miałoby świadczyć również to, że w telewizyjnych programach (dez)informacyjnych wiadomość o jego śmierci zajęła od 30 do 50 sekund. A przecież był federalnym ministrem.

W niezależnych mediach pojawiły się domniemania, że Starowojt nie popełnił samobójstwa, a został zastrzelony (https://www.agents.media/kakie-nestykovki-ostalis-v-versii-samoubijstva-eks-ministra-starovojta/; https://www.svoboda.org/a/igra-v-kaljmara-po-putinski-sotsseti-o-smerti-romana-starovoytav/33469176.html). Ukarany za sprawienie zawodu Papie?