Archiwum miesiąca: luty 2011

Syn synowi

Bank Moskwy – fundament finansowego imperium eksmera stolicy Jurija Łużkowa – przechodzi w ręce banku WTB. Bank Moskwy hojnie wypłacał firmie żony Łużkowa kredyty nawet w trwożny czas kryzysu, kiedy banki odsyłały z kwitkiem większość chętnych. To dzięki wsparciu tego banku rozkwitł biznes Jeleny Nikołajewny Baturinej, dziś zwijany w popłochu i bez specjalnej nadziei na uratowanie. Bank Moskwy powstał 15 lat temu, założony przez Łużkowa i bliski krąg jego współpracowników, służył jako tzw. ręczny bank władz Moskwy – obsługiwał większe i mniejsze przedsięwzięcia w mieście, a przy okazji nie zapominał o prośbach firmy Inteco, należącej do małżonki pana Łużkowa.

W piątkowy wieczór widzowie telewizji NTW mogli poznać schematy rządzące tym miłym towarzysko-biznesowym układem. W kolejnym horrorze politycznym „Dieło w kiepkie” przedstawiono kulisy płynnych przepływów z ręki do ręki. Jeden telefon, jedna rozmowa i już kredyt przyznany – mówią autorzy komentarza. Bankiem Moskwy zawiadywał Andriej Borodin, o którym autorzy demaskatorskiego filmu mówili: „mer Łużkow traktował go jak syna”. W redakcyjnym komentarzu internetowa „Gazeta.ru” słusznie zauważa: „Sam temat syna/synów wygląda w tym demaskatorskim kontekście dwuznacznie. Gdyż właśnie bank WTB słynie z tego, że jest trampoliną w karierze synów osób o znanych nazwiskach. Jako wiceprezes pokazał swe talenty m.in. syn eksdyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa Dmitrij Patruszew, a syn obecnego dyrektora FSB Denis Bortnikow jest szefem zarządu WTB Północny Zachód. Ale nie czas teraz na analogie, asocjacje i aluzje. Trzeba brać kasę po Łużkowie i to w te pędy”. Zero sentymentów, to tylko pieniądze.

Sposób przejęcia banku „po Łużkowie” i pozostawienie go pod kontrolą odpowiednich synów pokazuje, że same schematy działania raczej się nie zmienią – zmienić się mogą osoby, zaś zadania i ręczne sterowanie bankiem – bez zmian. To też swego rodzaju lekcja poglądowa dla wszystkich udzielnych władców regionów, którzy podobnie jak Łużkow, tyle że w mniejszej skali, zarządzają miejscowymi układami. Jeszcze raz zacytuję komentarz „Gazety.ru”: „Utrata stanowisk pociąga za sobą radykalną (lub całkowitą) utratę aktywów przez krewnych i przyjaciół naczelnika, który wypadł z łaski. Taka zasada rządziła w monarchiach starożytnego Wschodu, oczywiście w dzisiejszych czasach nie odrąbują głowy, można nawet liczyć na to, że z ostatkami pieniędzy będzie można wyjechać do Austrii (o ile Austriacy wpuszczą). Ale dążenie do odebrania wszystkiego, nieuznanie cudzych praw własności, powtórzenie raz za razem wzlotów i upadków poprzedników – to społeczny instynkt, zapisany w podświadomości rosyjskiej nomenklatury. Zmienia się retoryka, zmieniają się kolejne uroczyście ogłaszane programy rozwoju kraju, a odwieczny instynkt działa jak działał. Zwykły człowiek może sobie pomyśleć: to tylko gry wielkich ludzi, może i oni mają coś z tego, ale moich interesów to nie narusza. Ale taki porządek oznacza, że bank nie jest instytucją, która w walce konkurencyjnej dba o maksymalnie tanie kredyty dla tych, którzy o nie występują, że policja to nie instytucja powołana, by bronić obywateli, a metro nie ma na celu przewozu ludności [ostatnio wylano dyrektora stołecznego metra za duże nadużycia]. Te instytucje mogą oczywiście również i tym się zajmować. Ale nie to jest w ich działalności najważniejsze, a to, że te instytucje są tymczasową biurokratyczną własnością, podlegającą eksploatacji w interesach klanów, które w danej chwili mają ją w dyspozycji. I doskonale wiedzą, że to nie będzie trwać wiecznie. Trzeba więc wycisnąć z tego, ile się da i w odpowiednim czasie się zmyć”.

We wspomnianym filmie „Dieło w kiepkie” (to nawiązanie do powiedzonka „dieło w szlapie [kapeluszu]”, co znaczy mniej więcej: wszystko dobrze się skończyło) Jelena Baturina w eleganckiej sukni wiruje w tańcu w ramionach małżonka, wbitego we frak podczas jakiegoś balu z czasów świetności. Twarz najbogatszej kobiety w Rosji jaśnieje szczęściem. Dziś „dorogaja Jelena Nikołajewna” w wywiadzie dla internetowej gazety „Biznes-sekrety” mówi rozżalona, że Moskwa jest obecnie miastem pod okupacją. Nad firmą Inteco zebrały się gradowe chmury.

Kaukaz coraz bardziej niespokojny

Kolejny dzień nadchodzą z Kaukazu Północnego wieści przypominające wojenne kroniki. Tydzień temu w leżącej na zachodzie regionu, dotychczas względnie spokojnej, republice Kabardyno-Bałkarii doszło do serii zamachów. Zastrzeleni zostali turyści z Moskwy, pod kolejkę linową podłożono bombę, pod hotelem w jednej z miejscowości turystycznych zaparkowano samochód wypełniony materiałami wybuchowymi (który na szczęście udało się cudem namierzyć i unieszkodliwić), zginął w zamachu naczelnik jednej z wiosek. Kilka dni wcześniej prezydent Miedwiediew na szczycie w Davos namawiał zachodnich inwestorów do współpracy, zapraszał na Kaukaz Północny, który zgodnie z rządowym planem ma stać się wspaniałą strefą turystyczną. Rzeczywiście tereny wokół Elbrusu są wymarzonym miejscem zimowego wypoczynku – cudowne widoki, powietrze jak kryształ, śnieg i słońce, stoki dla początkujących i zaawansowanych. Brakuje infrastruktury na europejskim poziomie, mimo to turyści z centralnej Rosji przyjeżdżali tu chętnie na narty i wspinaczkę. Czy po zamachach z zeszłego weekendu, kiedy ofiarą zuchwałego napadu bojowników padli turyści, nadal będą przyjeżdżać? Czy z Zachodu napłyną inwestycje? Można założyć, że właśnie o taki efekt chodziło terrorystom – zdestabilizować sytuację, pokazać władzom federalnym, że żadne ich – choćby i najwspanialsze – plany nie mają najmniejszych szans na realizację, bo w regionie rządzi emir północnokaukaski, a nie prezydent Federacji Rosyjskiej.

W tym tygodniu bojownicy, najprawdopodobniej właśnie podporządkowani Emiratowi Kaukazu Północnego (dążący do oderwania regionu od Rosji i utworzenia państwa islamskiego), przeprowadzili kilka kolejnych groźnych akcji, tym razem w stolicy republiki Nalczyku i okolicach. Dokonano próby wysadzenia stacji benzynowej, z granatników ostrzelano siedzibę Federalnej Służby Bezpieczeństwa, podłożono bombę w resortowym sanatorium FSB oraz ostrzelano z broni palnej posterunki milicji na drogach. Od jakiegoś czasu w doniesieniach agencji informacyjnych powtarzają się zapowiedzi, że do zwalczania podziemia islamskiego na Kaukazie Północnym utworzone zostaną oddziały „antywahabickie” złożone z młodych ludzi, którzy chcą spokoju, nie chcą przystać do bojowników, chcą z nimi walczyć. Dziś pod domem rodzinnym jednego z podejrzanych o dokonanie zamachów zdetonowano granat. Nikt nie ucierpiał. Przypuszcza się, że to właśnie akcja „antywahabitów”, mająca na celu zastraszanie rodzin ludzi podejrzanych o terroryzm.

Prezydent republiki dziś zapewnia, że sytuacja jest pod kontrolą władz. W programach informacyjnych centralnych stacji telewizyjnych pokazywane są reportaże z Kabardyno-Bałkarii: po ulicach jeżdżą transportery opancerzone, chodzą żołnierze i funkcjonariusze w kamizelkach kuloodpornych i hełmach, patrolują ulice, niektóre zamykają dla ruchu.

Władze federalne natomiast ustami prezydenta Miedwiediewa zapowiedziały, że nie odstąpią od planu przekształcenia Kaukazu Północnego w strefę turystyczną, a terroryści zostaną wyłapani i spotka ich zasłużona kara.

Jeden z internetowych komentatorów doniesień z Kaukazu zacytował z przekąsem fragment programu „partii władzy” Jedinaja Rossija sprzed ośmiu lat: „Czeczenia i cały Kaukaz Północny staną się turystyczną Mekką całej Rosji. – Owszem, Kaukaz stał się Mekką, ale na pewno nie turystyczną”.

Urodziny szpiega

Dziś kolejne (nie powiemy które) urodziny obchodzi Anna Chapman, znana jako „agent 90-60-90”. Najpopularniejszy w Rosji dziennik „Komsomolskaja Prawda” zachęca czytelników do składania na stronie internetowej gazety życzeń agentce, ale czytelnicy jakoś szczególnie się nie kwapią. Wśród „komentów” można wyróżnić dwie kategorie. Jedna to życzenia ogólnowojskowe szczęścia i powodzenia, druga – to powątpiewania, czy naprawdę są powody do rozgłosu i specjalnych życzeń, skoro mamy do czynienia „tylko z agentką, która zaliczyła wpadkę”.

Anna Chapman lansuje się gdzie może. Przede wszystkim politycznie: ma zagrzewać do boju patriotycznie nastawioną młodzież, wchodzi do wysokich rad przybudówek młodzieżowych „partii władzy” Jedinaja Rossija, a ostatnio gazety pisały, że szykuje się do startu w wyborach parlamentarnych. Anna Wasiljewna nie zasypia też gruszek w popiele, jeśli chodzi o karierę medialną. Prowadzi program telewizyjny w stacji REN TV (Tajemnice świata z Anną Chapman). Udziela wywiadów. Pod koniec ubiegłego roku Pierwyj Kanał rosyjskiej telewizji państwowej poświęcił jej długi ponadgodzinny program Andrieja Małachowa „Pust’ goworiat”, podczas którego peanom na cześć bohaterki nie było końca. Skąd powód zachwytu? Czy to niefortunny koniec kariery szpiegowskiej, po którym agentka została wyrzucona z USA? Tak na marginesie – gdy tylko Anna Wasiljewna postawiła stopę na rodzinnej ziemi, zaraz chciała wyjeżdżać do Wielkiej Brytanii – ojczyzny eks-małżonka, z tym że Brytyjczycy manewrem uprzedzającym wyminęli tę rafę, ogłaszając, że nie chcą pani Anny u siebie widzieć, pozbawiają ją obywatelstwa, zezwoleń na pobyt itd. Małżonek też okazał się zresztą nielojalny i niegodny – wywiesił w Internecie fotki superszpiega w stroju dalece niekompletnym. Anna więc chcąc nie chcąc została w Rosji, w której też zaczęła się prezentować w stroju niekompletnym na łamach pisemek dla mężczyzn spragnionych widoków cielesnego i zdemaskowanego do gołych pośladków szpiega.

Podczas programu „Pust’ goworiat” Anna Chapman (została przy nazwisku niegodnego eks-małżonka, chociaż jej panieńskie, rdzennie kozackie nazwisko – Kuszczenko – brzmi śpiewnie, swojsko, a przecież odcięcie się od wiarołomnego pana Alexa Chapmana mogłoby być znakomitym motywem patriotycznym) nie błysnęła ani intelektem, ani dowcipem, ani wiedzą. Trudno było się zorientować widzowi programu, na czym polega ten fenomen zdemaskowanej agentki, która teraz windowana jest na szczyty kariery politycznej i nie tylko, odznaczana medalami otrzymywanymi z rąk prezydenta, nagradzana tytułem honorowego obywatela Wołgogradu (skąd pochodzi) itd. W programie podkreślano, że Anna Wasiljewna urodziła się w dniu szczególnym – 23 lutego jest obchodzony w Rosji jako Dzień Obrońcy Ojczyzny (dawniej Dzień Armii Czerwonej, do dziś nieoficjalnie obchodzony jako Dzień Mężczyzny). Jako bojownik niewidzialnego frontu Anna Chapman obchodzi dziś więc zapewne nie tylko swoje prywatne urodziny, ale i urodziny armii.

Przyleć choćby na latającym dywanie

Gdzie jest pułkownik Kaddafi? Może w drodze do Wenezueli, a może nie do Wenezueli. Doniesienia z Libii są wstrząsające – Kaddafi strzela do tłumu, zginęło kilkaset osób. A protesty nasilają się mimo to. Trudno cokolwiek potwierdzić na sto procent. Umiłowany przywódca Dżamahiriji wykonał na wszelki wypadek głębokie zanurzenie.

Wczoraj w charakterystycznym teatralnym stylu pułkownika Kaddafiego zaprosił do Moskwy wiceprzewodniczący Dumy Państwowej Władimir Żyrinowski, szef Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji. „Proponuję panu, by się pan przeniósł na stałe do Moskwy, zapraszam pana szczerze, jak drogiego gościa”. Reakcja Kaddafiego na to serdeczne zaproszenie Żyrinowskiego nie jest znana.

Kaddafi był nie tak dawno „drogim gościem” rosyjskiej stolicy – w listopadzie 2008 roku przybył z oficjalną wizytą, mającą potwierdzić znakomite stosunki obu krajów i zdecydować, czy warto z Rosjanami robić gazowe interesy. Komentatorzy ekscytowali się wtedy, że pozwolono mu w parku Tajnickim w kompleksie Kremla rozbić tradycyjny beduiński namiot, który ekstrawaganckiemu pułkownikowi służy za przenośną rezydencję podczas podróży. Co więcej, pułkownik Kaddafi przyjmował w namiocie pana Putina i specjalnego gościa – francuską piosenkarkę Mireille Mathieu występującą akurat w Moskwie z koncertami. Kilka miesięcy wcześniej Władimir Putin wpadł na herbatkę do namiotu pułkownika w Trypolisie, darował Libii długi i zainteresował się, jakie możliwości „rozwoju współpracy” miałby w piaskach pustyni rosyjski Gazprom. We flirty z przywódcą Dżamahiriji wdawali się wtenczas na wyprzódki również inni politycy z wielu krajów, uprzednio przez wiele lat nakładających sankcje na Libię za wspieranie terroryzmu (bodaj największe sukcesy na tej niwie osiągnęli Silvio Berlusconi i Tony Blair).

Podczas tamtych wizyt rosyjsko-libijskich sprzed trzech lat prasa pisała o możliwych kontraktach na rosyjską broń. Czy do konkretnych porozumień doszło – nie wiadomo. Ze współpracą gazową było lepiej, ale też na niezbyt dużą skalę. Dziś z Libii próbuje się ewakuować grupa kilkuset Rosjan, pracowników Gazpromu.

Żyrinowski, który zawsze okazywał sympatię Kaddafiemu, namawiał go wczoraj do odejścia, bo jego czas minął: „Niech pan zrezygnuje z bezpłodnych prób stłumienia woli narodu”.

Czy Żyrinowski mówił prywatnie, półprywatnie czy półoficjalnie? To polityk o niesprecyzowanej pozycji – z jednej strony mówi emocjonalnie, nielogicznie, pod włos „oficjałce”, z drugiej strony – nigdy nie spotkało go za śmiałe, nieraz niepoprawne politycznie, nieraz obrazobórcze wypowiedzi nic złego, zero reprymendy od najwyższych czynników. Wydaje się więc, że Żyrinowski, odgrywający z powodzeniem rolę dworskiego błazna, wypuszcza balony próbne z przyzwoleniem Kremla. Żyrinowski wydaje się niezatapialny – jest obecny w rosyjskiej polityce od początku lat 90., zawsze przydatny, choć pozornie nieobliczalny.

Na razie ani Putin, ani Miedwiediew nie wypowiadali się na temat ewentualnego ugoszczenia krwawego tyrana w Moskwie. Na temat patetycznego zaproszenia wystosowanego przez Żyrinowskiego zresztą też nie. Natomiast dziś podczas narady Narodowego Komitetu Antyterrorystycznego we Władykaukazie prezydent Miedwiediew nieoczekiwanie oznajmił, że w Rosji niemożliwe jest powtórzenie „egipskiego scenariusza”. Być może była to zaoczna odpowiedź kilku zachodnim politykom, którzy przestrzegali Kreml przed podobnym rozwojem wypadków (m.in. senator John McCain wypalił kilka dni temu: „Myślę, że te wydarzenia nie ograniczą się tylko do Bliskiego Wschodu. Wiatr przemian wieje i nie wiadomo, gdzie jeszcze zawieje. Ja bym się na miejscu pana Putina nie czuł się tak pewnie, gdybym siedział na Kremlu z całą kliką z KGB”).

Krab na galerach

Pod koniec drugiej kadencji prezydenckiej Władimir Putin wypowiedział zdanie, które potem wielokrotnie cytowano: „Harowałem jak niewolnik [kak rab] na galerach”. Naród ten aforyzm przeinaczył po swojemu: zamiast „kak rab”, zaczęto z ironią wymawiać „kak krab”.

Motyw kraba na galerach wykorzystał pisarz i publicysta Dmitrij Bykow w szybkim poemacie politycznym poświęconym wywiadowi Natalii Wasiljewej. Bykow zatytułował swój utwór „Poeta i obywatel”, czerpiąc z tradycji zaangażowanej społecznie poezji Niekrasowa. Wiersz z emfazą wyrecytował w internetowej telewizji „Deszcz” znany aktor Michaił Jefriemow. Można to obejrzeć na youtube. 

Natalia Wasiljewa – asystentka sędziego Wiktora Daniłkina, który orzekał w drugim procesie Michaiła Chodorkowskiego – w zeszłotygodniowym wywiadzie dla „Gazety.ru” i wspomnianej już powyżej telewizji „Deszcz” oznajmiła, że jest przeświadczona, iż Daniłkin nie napisał ani sentencji wyroku, ani nie zdecydował o wymiarze kary (zgodnie z przepisami, wyrok może napisać osobiście wyłącznie sędzia prowadzący proces). Według słów Wasiljewej, wyrok został napisany w wyższej instancji – Mosgorsud, czyli w moskiewskim sądzie miejskim, a Daniłkin go tylko na polecenie z góry odczytał. Przez cały czas podczas trwania procesu na sędziego wywierano presję, a sędzia bardzo to przeżywał, bo to uczciwy człowiek, wypił morze kropli nasercowych, gdyż naciski góry były bardzo silne, a on to bardzo źle znosił, był przybity. Tyle wywiad.

Po wypowiedzi Wasiljewej w rosyjskim internecie huczało jak w ulu. Choć z drugiej strony – czy to naprawdę była aż taka sensacja? Wasiljewa powiedziała na głos to, o czym wszyscy od dawna szeptali: że proces Chodorkowskiego był procesem zrealizowanym na zamówienie polityczne. Ale powiedzieć na głos coś, o czym nawet wszyscy wiedzą, ale boją się mówić, to w Rosji akt obywatelskiej odwagi. Bykow w poemacie napisał: „Natasza Wasiljewa uratowała nas od hańby”. Wasiljewa powiedziała, że nie może już dłużej uczestniczyć w systemie, że ją te praktyki zakulisowych nacisków na „najbardziej humanitarny sąd na świecie” mierżą.

Michaił Chodorkowski w dzisiejszym wywiadzie dla tygodnika „Kommiersant Włast’” potwierdził słowa Wasiljewej. Jego zdaniem, Daniłkin nie napisał wyroku sam, a odczytał przygotowany tekst, „podobny do protokołu politycznej rozprawy”. Według Chodorkowskiego, wyrok został napisany przez kilka osób, które nie uczestniczyły w procesie i że to można udowodnić. Dalszy ciąg może być więc bardzo ciekawy, jeśli adwokaci eks-oligarchy pociągną ten wątek.

W wywiadzie dla „Kommiersanta” Chodorkowski stwierdził też, że jeśli w wyborach „wystawi się” Putin, to będzie oznaczać, że próba spokojnego przekazania władzy nie powiodła się. Powrotu Putina na Kreml, zdaniem skazańca, znaczna część społeczeństwa nie zaakceptuje: „nie można ciągle demonstracyjnie cofać się w przeszłość”.

Podobna myśl przewija się w poemacie Bykowa: „wszyscy jesteśmy dziś przygnieceni krabami z ciężkich kremlowskich galer”.

Oświadczenie Wasiljewej stało się natchnieniem poetów, ale nie pociągnęło za sobą na razie żadnych reakcji instancji wskazanych w wywiadzie jako łamiące prawo. Przedstawicielka Mosgorsuda bąknęła wprawdzie, że to wszystko nieprawdziwa nieprawda, że to prowokacja, ale na tym koniec – żadnych kroków prawnych, mających obalić/potwierdzić słowa asystentki sędziego.

Wywiad Wasiljewej okazał się inspiracją nie tylko dla poetów, ale także prozaików. Wadim Zajdman napisał krótki utwór prozą z gatunku political fiction „Nie mogę milczeć” o tym, jak asystentka prasowa prezydenta Miedwiediewa Natalia Timakowa udzieliła nieoczekiwanie wywiadu w radiu, a w nim opowiedziała, jak to jej szef musiał się we wszystkich sprawach konsultować z wyższą instancją, że go te wieczne naciski dużo kosztowały, że przeżywał, był przygnębiony i pił dużo kawy, a ręce mu się trzęsły. Po tym sensacyjnym wywiadzie rzecznik prasowy premiera oznajmił, że to prowokacja, a Timakowa niebawem wszystko odwoła.

Blog hydraulika

Nie tak dawno Francuzi straszyli dzieci widmem polskiego hydraulika, który pożre francuski rynek pracy. Potem okazało się, że polski hydraulik nie jest taki straszny i nawet coś potrafi. Ale to i tak nic w porównaniu z tym, czym wykazał się rosyjski hydraulik – Wiaczesław Sołdatienko jest najsławniejszym rosyjskim blogerem.

Mieszka w Rydze, pisze pod nickiem „pesen net”, książkę „Hydraulik, jego kot, żona i inne drobiazgi” wydał pod pseudonimem Sława Se. Książka momentalnie stała się bestselerem.

Pisze urocze drobiazgi (cząstka tytułu książki nie jest przypadkowa) z życia codziennego, które czyta czterdzieści tysięcy użytkowników dziennie. Są trochę sentymentalne, do bólu szczere i bawią po pachy.

„Trzeźwy Dziadek Mróz – to hańba i brak szacunku dla dzieci. Pojawić się w takim trzeźwym stanie na choince to szczyt nieodpowiedzialności. Rok temu Dziadek Mróz przyszedł jak trzeba pijany w deskę, podarował dzieciom wulkany zabawy i szczęścia. Nadeptywał im na nóżki, opowiadał jakieś koszmarne dowcipasy. Uszczypnął wychowawczynię. Pod okiem śliwa. Malcy bali się go troszkę i jednocześnie kochali bezgranicznie. A w tym roku przyszedł jakiś nakrochmalony sztywniak. No i choinka była do bani. Brodaty robot”.

Albo: „W młodości pracowałem jako muzyk. Byłem wtedy cudownie nieżonaty i nosiłem atrapę obrączki. Wielu muzyków tak robi – dla seksualnego bezpieczeństwa. Nasz basista nie nosił i co wieczór dziewczyny dorywały go nawet w toalecie i zmuszały do tych rzeczy. Najpierw basista się cieszył, ale potem zachorował na jakieś świństwo i rozczarował się co do miłości.

A teraz jestem dorosły, śpię na rozkładanym łóżku, jestem koszmarnie nieżonaty i nie umiem gotować. To znaczy – co znaczy „nie umiem gotować”. W moich garnkach można napotkać żywnościowe emanacje trzech rodzajów: warunkowo jadalne, niejadalne i barszcz. Ale za to moje córeczki są szczupłe. Czasem dla odmiany kupuję w delikatesach sznycle. Można z nich robić okłady na siniaki. Albo wsadzić do lodówki. Lodówka, w której są sznycle, wygląda jakoś tak dostojniej, jak róg obfitości nie przymierzając. Sznycle zmieniają kolor – od poniedziałku do soboty. Młodzieży podoba się ten fenomen”.

Albo: „Lalka spotkała na ulicy przyjaciela Iwana, który szedł z ojcem w niewiadomą siną dal.

– Cześć, Iwan – wrzasnęła Lala tak przyjaźnie, że z pobliskiego drzewa zwaliła się wrona.

– Cześć, Lalka! – krzyknął Iwan, ale jakoś bez wyrazu.

– Tato, to jest Lalka, która cały czas pluje i pokazuje język – przedstawił nas Iwan tatusiowi. Ojciec Iwana popatrzył na nas spode łba, głównie na moje usta, jak gdyby stąd właśnie spodziewał się nieprzyjemności.

– Laleczko, czy naprawdę plujesz i pokazujesz język? – spytałem głośno i fałszywie. Czasem lubię przy ludziach sprawiać wrażenie przyzwoitego człowieka. Lalka odpowiedziała mi spojrzeniem, że uważa mnie za tchórza. Prawdziwy przyjaciel na moim miejscu sam pokazałby wrogowi język i jeszcze dla pewności splunąłby w jego stronę.

W ten oto sposób dowiedziałem się, że moja córka dorosła i że jest pełna kobiecej dumy, której potrafi bronić, spluwając obficie.

Przypatrując się dzisiaj rano, jak kot drapie się tylną łapką pod paszką, myślałem o pozostałych kobietach z mojej rodziny. Wszystkie są dumne i ślinę mają zawsze w pogotowiu, i jeszcze zawsze pod ręką mają różne przydatne sprzęty domowe w rodzaju żelazka. I prędzej podrapią się nogą pod paszką, niż pozwolą mężczyźnie zdecydować o czymś ważnym – gdzie postawić szafę, jaką drogą pojechać, czy ta śmietana skwaśniała czy nie, czy już się rozwieść czy jeszcze dać sobie szansę.

Mężczyźni w naszej rodzinie mogą się wykazać tylko w takich drobiazgach jak walka z kryzysem i wybory prezydenta”.

I tak dalej. Wdzięk i dowcip, i dobrze przyswojone lekcje literatury rosyjskiej. Trochę Zoszczenki, trochę Dowłatowa, ale bez dekadencji. Dużo siebie.

W wywiadzie dla tygodnika „Itogi” Wiaczesław Sołdatienko wyznał, że już nie pracuje jako hydraulik: „Nie jestem fanem rękodzieła, na widok zardzewiałych rur łzy nie cisną mi się do oczu, cóż, praca i tyle. Ale kiedy nie masz możliwości, żeby zarabiać na życie w przyjemny sposób rysowaniem czy śpiewaniem, to nieźle jest znaleźć sobie zajęcie, które nie trzepie ci nerwów, chodzi o to, żeby normalnie pracować i nie zrywać się z krzykiem po nocach, jak to czasem bywa z bankierami czy milicjantami. I żeby nie było szkoda rzucić tego w odpowiednim momencie. Teraz jestem blogerem. To znaczy jeśli wziąć pod uwagę kryterium włożonego w to przedsięwzięcie wysiłku i czasu, to najbardziej jestem właśnie blogerem. Jak każdy zajadły użytkownik internetu jestem nałogowcem, oderwać się nie mogę. Teraz już i tak jest lepiej, wcześniej to nawet na spacer nie mogłem spokojnie wyjść, pół godziny na dworze wydawało mi się egzekucją, grzybobranie – bezsensownym ciężkim przeżyciem. Byłem pochłonięty tylko internetem i moim blogiem – wszystko inne było nieważne. Jakie tam grzyby, jaki spacer – skoro można pisać. Wszystko, co odrywa od pisania, drażni, denerwuje. Wiem, jestem fanatykiem. Nie ma dla mnie nadziei”.

Pierwszy bez Romana

Pierwyj, czyli Pierwszy Kanał rosyjskiej telewizji ma największy zasięg i największą oglądalność w kraju. Stacja nadaje najpopularniejszy dziennik – „Wriemia”, który podaje codziennie doskonale przeżutą papkę na temat dokonań najwyższych władz partyjnych i państwowych, cieszące się wzięciem plastikowe seriale, na ogół kiepskie programy  rozrywkowe i uczesaną publicystykę. W stacji (nie tylko tej) obowiązuje czarna lista z nazwiskami osób wysoce niepożądanych w studiu i na ekranie (czy muszę dodawać, że to osoby, które nie lubią władzy, zresztą z wzajemnością). O tym, kto może zostać dopuszczony przed czujne oko kamery, decyduje dyrekcja w porozumieniu… No, to kuluary, a więc nie wiadomo, w porozumieniu z kim. W gorących czasem dyskusjach w programach publicystycznych dozwolony jest pluralizm poglądów: może wystąpić deputowany z frakcji komunistycznej, wypowiedzieć się poseł z partii Sprawiedliwaja Rossija, a podważyć jego argumenty przedstawiciel związków zawodowych. Do debaty Wałęsa-Miodowicz jeszcze jednak daleko.

Osobą nadzorującą Pierwyj Kanał był od lat Roman Abramowicz, zwany sakiewką Kremla, od lat okupujący czołowe pozycje na listach bogaczy, znany jako właściciel klubu Chelsea Londyn i najdłuższego jachtu. Osoba zaufana Władimira Putina. Władimir Putin wierzy w hipnotyczną moc ekranu telewizora, jest entuzjastą tego medium i najwyraźniej jest przekonany (nie bez racji, jak widać), że kto ma dostęp do telewizji, ten ma władzę. Czyli w rosyjskich warunkach – kto redaguje „Wriemia”, ten ma władzę. Pan premier ma dostęp. Czy redaguje „Wriemia”? Na pewno jest głównym aktorem tych miłych dla oka PR-owskich spektakli. Państwo ma 51 procent akcji Pierwszego. Państwo płąci, państwo wymaga. Niedawno premier przechodził koło siedziby Pierwszego z tragarzami i zajrzał na chwilę na zebranko redakcyjne. „Chciałem złożyć życzenia Konstantinowi Lwowiczowi [Ernstowi – dyrektor stacji] z okazji urodzin” – uzasadnił nagłe gospodarskie pojawienie się w telewizji. Wprawdzie nie był to dokładnie dzień urodzin Ernsta, ale przecież nie będziemy czepiać się szczegółów: takie dobre życzenia na pewno zachowały pierwszą świeżość do właściwego dnia. Nie od dziś wiadomo, że pańskie oko konia tuczy, a takiego telewizyjnego konia trzeba tuczyć, zwłaszcza przed sezonem wyborczym, nawet jeśli to wybory tylko fasadowe.

W tym tygodniu podano do wiadomości, że Roman Abramowicz odstąpił swoje udziały w Pierwszym (kupione swego czasu za bezcen od Borysa Bieriezowskiego, który popadł wtedy w niełaskę) Jurijowi Kowalczukowi. 25 procent za jedyne 150 mln dolarów (zdaniem speców od rynku mediów – to jak za darmo). Jurij Kowalczuk, główny udziałowiec banku Rossija i właściciel dwóch stacji telewizyjnych, kilku gazet i portali internetowych, jest opisywany przez media jako bliski przyjaciel Władimira Putina. Bliższy niż Abramowicz? Tej bliskości zmierzyć niepodobna. Zresztą, za próbę określenia stopnia bliskości przyjaźni z premierem można trafić nawet przed oblicze sądu (co ostatnio przećwiczyli autorzy raportu „Putin. Itogi” Borys Niemcow i Władimir Miłow, którzy w tym opracowaniu określili właściciela firmy Gunvor Giennadija Timczenkę mianem „przyjaciela Putina”, a pan Timczenko pozwał Niemcowa do sądu i kazał się przepraszać za takie określenia, aprzede wszystkim za sugestię, że gigantyczny majątek Timczenki spuchł dzięki tej bliskiej przyjaźni; ale to temat na inną opowieść). Wróćmy do smacznego pakietu akcji telewizji. Może jednak Abramowicz – człowiek jeszcze Jelcynowskiej familii – nie jest tak bliski jak Jurij Kowalczuk? Jak napisał Witalij Portnikow: „On [Putin] nie jest przeciwko familii, ale jeszcze nie wie, czy klan weteranów go poprze [w 2012 – roku wyborczym]. I nie chce ryzykować, musi trzymać palec na pilocie. Właśnie dlatego czyni faktycznym właścicielem kanału człowieka, któremu może zaufać i którego biznes jest związany przede wszystkim z przyszłą rolą Putina w państwie. Czy to oznacza, że Pierwszy się zmieni? Oczywiście, że nie – nikt nie jest zainteresowany takimi zmianami, władze chcą, żeby wszystko zostało po staremu […] Po co zmieniać, skoro wszystko jest znakomicie. Abramowicz odstąpił Pierwszy nie dlatego, że władza chce zmian, a dlatego, że władza nie chce żadnych niespodzianek”.

Nieznani sprawcy

Film „Chodorkowski” miał być zaprezentowany na berlińskim festiwalu filmowym. Premierę wyznaczono na 14 lutego. W nocy z 3 na 4 lutego nieznani sprawcy dokonali włamania do studia filmowego Lala Films w Berlinie, w którym trwały prace nad filmem, wyłamali pięcioro drzwi, zabrali kilka komputerów z montażowni. Na dysku jednego z nich zapisana była finalna wersja 100-minutowego filmu Cyrila Tuschi o byłym właścicielu koncernu naftowego Jukos, szykowana na Berlinale. Reżyser, który pracował nad filmem przez kilka lat, ogłosił, że zdoła zrekonstruować film: „Będziemy pracować ze wszystkich sił, ale pokażemy film na festiwalu. Nie mam pojęcia, kto to mógł zrobić. Studio wygląda jak po wybuchu bomby”. W jednym z wywiadów Tuschi powiedział, że trzy tygodnie temu skradziono mu w hotelu komputer, na którego dysku znajdowała się niedokończona wersja filmu.

Film przedstawia sylwetkę najsłynniejszego więźnia putinowskiej Rosji od pierwszych kroków stawianych przezeń w Komsomole do dziś. „Opowiadam się za uwolnieniem Chodorkowskiego. Chciałem pokazać siłę i sprzeczności tego człowieka. W czasie pracy nad filmem kilkakrotnie zmieniałem opinię o Chodorkowskim.  Obecnie występuję w jego obronie, ale to nie znaczy, że uważam go za pozytywnego bohatera. Albo negatywnego. Pracując nad filmem, starałem się wniknąć w całą złożoność – deklaruje Tuschi. – To szekspirowska tragedia. Dramat osobowości, człowieka ze skromnej radzieckiej rodziny, który stał się najbogatszym człowiekiem w Rosji, a następnie trafił do więzienia – szekspirowski zwrot akcji. Dlaczego trafił za kratki? Czy popełnił jakiś błąd? Dlaczego dobrowolnie pozwolił się wsadzić do więzienie? Próbuję postawić te pytania i znaleźć na nie odpowiedź”.

W wywiadzie dla tygodnika „Kommiersant Włast’” Tuschi mówił: „Okazało się, że wszyscy tu grają w jakiegoś super-pokera. Ludzie Chodorkowskiego też. I wiele rzeczy, które naiwnie uważałem za najważniejsze, np. prawa człowieka, to w tej grze tylko instrument, aby osiągnąć cel, niewidoczny cel. Okazuje się, że strona występująca w obronie Chodorkowskiego i strona, oskarżająca go, jakimiś niewidzialnymi nićmi są ze sobą powiązane”. Zdaniem Tuschi, Chodorkowski i Putin są w pewnym sensie podobni, to ich mecz. „Jest co najmniej dziesięć powodów, dlaczego Chodorkowski siedzi w więzieniu. Jeden z nich to archaiczny męski spór. Putin fotografuje się z gołym torsem na koniu, a Chodorkowski swego czasu zajmował się kulturystyką. To podobne typy. Gdyby, załóżmy, Chodorkowski i Putin byli kobietami, to sprawy nie zaszłyby tak daleko”.

Prace nad filmem toczyły się przez pięć lat w Moskwie, Petersburgu, Kałudze, Czicie, w Strasburgu i Berlinie, Nowym Jorku, Tel Awiwie i Londynie. Tuschi napotykał co rusz trudności finansowe. Jedna z niemieckich fundacji np. odmówiła reżyserowi pomocy w finansowaniu przedsięwzięcia, otwarcie argumentując: „boimy się, że ambasada Rosji będzie niezadowolona i będziemy mieli problemy”. Tuschi ze zdziwieniem konstatował, że wiele osób nie chce z nim rozmawiać – i to zarówno ze strony władz, jak i zwolenników Chodorkowskiego. „Mimo trudności, mimo że w filmie nie ma wypowiedzi ważnych dla sprawy osób – pisze „Kommiersant Daily” – reżyserowi udało się stworzyć bardzo przekonujący dokument – ten film nie czyni Chodorkowskiego ani świętym, ani zbrodniarzem, a pokazuje złożony, nieuproszczony portret człowieka, który wpierw żył według zasad, rządzących w danym czasie, a potem postanowił te zasady zmienić”.