Archiwum miesiąca: kwiecień 2011

Lermontow naszych czasów

Za wszystko tobie dzięki” – tak zaczyna się najnowszy wiersz Dmitrija Bykowa z cyklu „Poeta i obywatel”. Napisany we współautorstwie z Michaiłem Lermontowem, jak zaznacza Bykow (wiersz w całości można przeczytać np. tu: http://www.proza.ru/2011/04/30/712). Wiersz, będący wolną przeróbką utworu Lermontowa „Wdzięczność”, powstał (w każdym razie został opublikowany) z okazji kolejnego spotkania premiera Putina z przedstawicielami inteligencji twórczej. W zeszłym roku podobne spotkanie, zorganizowane w Petersburgu, trafiło do mainstreamu nowości i internetowych komentarzy z powodu wymiany zdań pomiędzy Władimirem Władimirowiczem a muzykiem Jurijem Szewczukiem. Szewczuk zakłócił słodki nastrój szczerej i otwartej rozmowy na tematy różne i zadał kilka pytań, najwyraźniej nieuzgadnianych z rzecznikiem prasowym premiera: zapytał o swobodę zgromadzeń na przykład, a właściwie jej brak. Po petersburskiej herbatce w środowisku zahuczało, zaczęto dyskutować o stosunkach inteligencji i władzy, o granicach konformizmu twórców, o pożytkach i zagrożeniach płynących z blatowania się artystów z rządzącymi.

Tegoroczne spotkanie premiera z artystami (tym razem akcent został położony na teatrze) zaplanowano w Penzie. Na zlot zaproszono także literata Bykowa i znakomitego wykonawcę jego wierszy z cyklu „Poeta i obywatel” Michaiła Jefriemowa (nawiasem mówiąc, jednego z moich ulubionych rosyjskich aktorów). Cykl prezentowany był początkowo przez internetowy kanał telewizyjny Deszcz; potem (po drobnym acz zasadniczym konflikcie z dyrektorką kanału) projekt przeprowadził się do rozgłośni Echo Moskwy. Jeśli chcecie Państwo posłuchać, jak świetnie się deklamuje wiersze po rosyjsku, na dodatek wiersze zaangażowane społecznie i politycznie, wiersze aktualne i cięte, jak satyra cięta być powinna, to zachęcam – interpretacje Jefriemowa są grzechu warte.

Bykow zamiast przy samowarze tworzyć tło dla monologów władcy, napisał o nim wiersz. Dziękuje mu za odpowiednie sformatowanie Czeczenii i telewizji, za „równooddalenie” oligarchów, za Ojczyznę, która jak paralityk trzęsie główką, ale wstaje z kolan, za parlament „myślący chórem”. Bykow urywa swój wiersz, nie kończy, pozostawiając czytelnikowi pole do własnych interpretacji (u Lermontowa utwór kończy się frazą: „Spraw tylko jedno, o Panie w błękicie, abym dziękować mógł już dni niewiele”).

Jefriemow na zaproszenie odpowiedział grzecznie, że nie ma z kim zostawić swoich licznych dzieci i dlatego na spotkanie z premierem nie przyjedzie, „żona pracuje”. Bykow powiedział gazecie „Gazeta”, że zaproszenie do niego nie doszło (o tym, że Bykow został zaproszony, mówił na konferencji prasowej rzecznik premiera), a gdyby nawet doszło, to i tak by nie pojechał, bo po pierwsze jest zajęty promocją swej najnowszej książki, a po drugie mu „ten format spotkań nie odpowiada”. „Spotkania inteligencji twórczej z władzą nie są teraz potrzebne – inteligenci są ludźmi kulturalnymi, ich zachowanie łatwo można uznać za podlizywanie się”.

„Twórczy człowiek traci wolność, dobrowolnie umieszczając się w formatach medialnych i komunikacyjnych, których nie jest w stanie kontrolować” – napisał w komentarzu o spotkaniu premiera z inteligencją twórczą Stanisław Minin („Niezawisimaja Gazieta”). – Twórczy człowiek zajmujący się polityczną publicystyką (jak Dmitrij Bykow i w pewnym sensie Michaił Jefriemow) nie chodzi na herbatkę do prezydentów i premierów z dwóch powodów. Po pierwsze – format takich spotkań nie daje jemu, twórczemu człowiekowi, nic, a wiele daje im – prezydentom i premierom. Po drugie, samo zaproszenie, by „porozmawiać”, poniekąd nawet upokarza piszącego inteligenta, gdyż pokazuje, że władza lekceważy format komunikacji, jakim posługuje się pisarz czy publicysta. […] Każde publiczne spotkanie władzy z inteligencją jest zaplanowane w taki sposób, że ostatnie zdanie zawsze należy do władzy. Takie spotkanie pokazywane jest jako dyskusja, której skutkiem jest decyzja, np. o finansowaniu kultury. Goście mówią niemało, wiele z tego władza jest w stanie adaptować i bez spotkań. Ale spotkanie jest potrzebne jako sposób legitymizacji inicjatyw, choć decyzje zapadają przed, po i niezależnie od przebiegu takich zlotów. Rok za rokiem władzy udaje się przekonać publiczność, w tym również nastawioną krytycznie, że takie spotkania to jeden z niewielu formatów, dzięki którym można coś przekazać górze i mieć wpływ na jakieś procesy. Ci, którzy odmawiają udziału, w pewnym sensie dyskredytują się w oczach społeczności: ot, mieli sposobność, by wywrzeć wpływ, ale woleli siedzieć w domu, kogo teraz może interesować ich opinia. Dlatego powody odmowy trzeba dobrze uzasadnić. Organizując takie spotkanie z inteligencją władza imituje zainteresowanie jej obywatelską postawą. Ci, którzy nie przychodzą, powinni powiedzieć: – Interesujecie się naszą opinią? Cudownie, to w takim razie proszę przeczytać, co napisałem”.

Kiedy mnie już nie będzie

Powiadają – to on ulepił Putina. Był jego intelektualnym zapleczem, spin doktorem, doradcą i wykonawcą czule śpiewanych kołysanek oraz hejnalistą ostrych pobudek. Każde jego słowo łapczywie wyławiano i interpretowano. Gleb Olegowicz Pawłowski był niezwykle sprawnym i nieprzeciętnie inteligentnym, a przy tym bardzo dobrze poinformowanym inżynierem dusz. Potrafił wszystkim – i tramwajarzom, i ślusarzom, i murarzom, i profesorom – wyjaśnić, na czym polega linia władzy. A linia władzy była bez zarzutu. Dziś rozeszła się po Moskwie wiadomość, że wypadł z łaski. Czy to chwilowo, czy na zawsze?

Administracja Prezydenta rozwiązała umowę z Fundacją Efektywnej Polityki, na której czele stał od zarania Pawłowski. Fundacja obsługiwała Kreml koncepcyjnie – strategicznie i taktycznie, i pod każdym innym względem.

Pawłowski twierdzi, że podziękowano mu kategorycznie, Kreml utrzymuje, że to Pawłowski sam poprosił o zakończenie współpracy. No, nie wiadomo, jak to było. Domysły krążą wokół niedawnej publicznej wypowiedzi Pawłowskiego na temat wyborów 2012. Jego zdaniem, w wyborach powinien wystartować Dmitrij Miedwiediew.

W dzisiejszym wywiadzie dla rozgłośni radiowej Echo Moskwy, Pawłowski mówił: „Może na Kremlu mieli dosyć tego, że Biały Dom [tak nazywana jest potocznie siedziba rządu] jest rozdrażniony moimi opiniami, jako że one naruszają w pewnym sensie dyscyplinę w tandemie. Odgórna komenda jest taka, że ekipy na Kremlu i w Białym Domu mają zakaz wypowiadania się na temat przyszłych wyborów. To milczenie jest, moim zdaniem, destrukcyjne. Chociaż decyzja o kandydacie 2012 roku nie została jeszcze podjęta nawet przez dwóch zainteresowanych, niemniej istnieją kryteria podejmowania decyzji i o tym właśnie mówiłem. Według mnie to Miedwiediew jest lepszym kandydatem, choćby dlatego że Putin był już prezydentem przez dwie kadencje. […] Nie mam żadnych pretensji [do rządzących]. Popieram tę ekipę. Uważam, że jej dalsze losy zależą od realistycznego wyboru kandydata na prezydenta. Wiele razy było w ciągu tych ostatnich piętnastu lat tak, że myślałem sobie „mam dość”, ale kiedy naprawdę nastaje koniec, to robi się trochę żal. Ale to polityka, tutaj mogą się nie tylko rozstać, ale i zabić”.

Nie ma co, ładna puenta rozstania. Nie tylko Pawłowski wypowiadał się ostatnio o tym, co powinien zrobić Miedwiediew w 2012 roku, mówił o tym także sam prezydent. Wczoraj podczas wizyty w studiu internetowej telewizji Deszcz Miedwiediew zaczął snuć rozważania, co by chciał robić po zakończeniu kadencji – np. wykładać w swoim ukochanym Skołkowie, przyszłej rosyjskiej Dolinie Krzemowej, aktualnie w budowie (to ulubiony projekt prezydenta). Nie wykluczył też, że mógłby się zająć mediami, „to też bardzo interesująca sfera”.

Natomiast premier Putin podczas skandynawskiego tournée wpierw opryskliwie oświadczył wścibskim dziennikarzom, którzy nie wiedzieć czemu chcieli poznać plany wyborcze rosyjskich polityków, że kandydaci na prezydenta Rosji nie potrzebują wsparcia z zagranicy i poradził, by się nie podniecać przy każdym słowie Miedwiediewa, zapowiadającego ewentualność kandydowania, a dziś na kolejnej konferencji prasowej mrużąc porozumiewawczo oczy zapewnił, że ci, co tak dopytują, będą zadowoleni.

Wielka Noc 2011

W Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie jak w każdą Wielką Sobotę został zesłany święty ogień. W kaplicy nad Grobem Pańskim, zwanej Anastasis, po modlitwie patriarchy Jerozolimy pojawia się święty ogień, przekazywany potem zgromadzonym licznie w samej bazylice i wokół niej wiernym. Skąd się pojawia ogień? Tego nie wiemy. Wiemy, że pojawia się w cudowny sposób. W czasie modlitwy patriarchy ze skały – Kamienia Namaszczenia, na którym wedle tradycj spoczęło ciało ukrzyżowanego Jezusa – „wypływa” niebieskawy ognik, który zapala zgaszone świece przyniesione przez patriarchę. To, by w kaplicy nie było ognia i aby sam patriarcha żadnego źródła ognia ze sobą do Anastasis nie wniósł, jest pilnie kontrolowane przez izraelskich policjantów, którzy przejęli tę tradycję od tureckich janczarów.

Pojawienie się świętego ognia zwiastuje zmartwychwstanie Chrystusa. Cud Świętego Ognia jest jednym z najstarszych udokumentowanych i trwających nieodmiennie do dziś chrześcijańskim obrzędem, od powstania w IV wieku Bazyliki Grobu Pańskiego. Tradycja jest pielęgnowana przez Kościół Wschodni. W Kościele rzymskim obrzęd ten przybrał powstać liturgii światła, sprawowanej w Wigilię Paschalną.

Drodzy Czytelnicy, życzę pełnych radości, pięknych Świąt Wielkiej Nocy! Wesołego Alleluja!

Wspomnienia z przyszłości

Ci sami, wchodzi Fidel. I jak to Fidel godzinami przemawia. Gestykuluje, grzmi na Zachód, sypie danymi o każdym hektarze upraw kukurydzy, odżegnuje się od liberalizmu, eksperymentów z gospodarką, zapowiada, że wytłucze bakcyle opozycyjności. I obiecuje, obiecuje, obiecuje. Jeszcze tylko parę wiosen, jeszcze dziesięć spokojnych lat i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

Tak można byłoby opisać legendarne wystąpienia wodza kubańskiej rewolucji, który uwielbiał przez cały swój polityczny żywot płomienne przemowy. W podobnym gatunku scenicznym został też obsadzony premier Władimir Putin występując w tym tygodniu przed Dumą Państwową. To formalnie miał być otczot – sprawozdanie z działalności rządu, premier ma obowiązek raz do roku spotkać się z wybrańcami narodu i przedstawić raport o pracach swego gabinetu. Wyszło coś w rodzaju odczytania na chybił trafił rocznika statystycznego z przewagą prognoz o świetlanej przyszłości, jaka czeka Rosję pod rządami tych, którzy już rządzą. Premier zaapelował o dziesięć lat spokoju, a wszystko się ułoży: Rosja wejdzie do pierwszej piątki światowych potęg gospodarczych, zwiększy się długość życia, wskaźniki wzrosną itd. Byleby tylko nie było liberalizmu i nieprzemyślanych eksperymentów. Premier Putin odnosił się do słów premiera Piotra Stołypina, który mówił: nie potrzeba nam wielkich wstrząsów, potrzebujemy wielkiej Rosji.

Putin apelował de facto o to, by społeczeństwo jeszcze na dziesięć lat odsunęło się od toru i broń Boże nie próbowało wsiadać do politycznego pociągu, którym jedzie grupa trzymająca władzę.

Wielu komentatorów uznało wystąpienie Putina za początek jego prezydenckiej kampanii wyborczej. Czy na niemal rok przed fasadowym aktem quasi wyborczym Władimir Władimirowicz faktycznie potrzebuje „startu kampanii wyborczej”? Władimir Władimirowicz sam jest jedynym wyborcą w Rosji, jak mawiają niektórzy rosyjscy politolodzy. I jeszcze nie powiedział, kogo wybierze. Gdyby zdecydował się sam formalnie powrócić na Kreml, to nie kampanię wyborczą by prowadził, a festiwal jednego aktora w telewizji. Też taki długi jak to wystąpienie. Premierowi najwidoczniej podoba się wygłaszanie niekończących się monologów.

W wystąpieniu premiera w Dumie ciekawy był passus o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą „nieuzasadniony liberalizm”. W szaty liberała świta lubi ubierać prezydenta Miedwiediewa, taką etykietkę przylepia mu też część zachodniej publiczności, która za dobrą monetę bierze wolnościowe hasła rzucane przez Miedwiediewa to tu, to tam.

W internetowej „Gazecie.ru” Siemion Nowoprudski pisze: „Główne zasady liberalizmu to rezygnacja z przemocy w polityce, wyłanianie władz w drodze wolnych wyborów, równość ludzi wobec prawa niezależnie od zajmowanych stanowisk, gwarantowanie przez państwo podstawowych praw obywatelskich. Tego wszystkiego w Rosji nie ma. Jeśli mówić o władzy „liberalnych ekonomistów”, nie ma nikogo bardziej liberalnego od ministra finansów Aleksieja Kudrina. Ale twierdzenie, że Kudrin rządzi Rosją, kiedy żyją Putin, Sieczin, wszyscy timczenkowie i rotenbergowie [Giennadij Timczenko i Arkadij Rotenberg są świetnie prosperującymi rosyjskimi biznesmenami, którzy nie chcą się przyznawać do bliskiej znajomości z premierem Putinem], jest grubą przesadą. Rosją rządzą czekiści, członkowie kooperatywy „Oziero”, umowne partie Gazpromu i Rosniefti – wszyscy, tylko nie liberałowie. Liberalizmem w Rosji nie pachnie. Pachnie złodziejskim kapitalizmem państwowym, […] rozkładem w milicji i armii. Jeśli uważać za liberalizm brak masowych represji, to mamy w Rosji bardzo liberalne czasy. Może jeszcze porównajmy sobie obecne PKB z rokiem 1913, jak lubiła robić władza radziecka”.

Trzy kolory – ale jakie?

„Nie biało-niebiesko-czerwona flaga Jelcyna, ale czarno-żółto-biała flaga Imperium Rosyjskiego powinna być państwową flagą Federacji Rosyjskiej” – powiedział dziś wiceprzewodniczący Dumy Państwowej, lider Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski podczas dyskusji „okrągłego stołu” na temat rozwoju patriotyzmu wśród młodzieży. Zdaniem Żyrinowskiego, pod czarno-żółto-białą flagą Rosja była światową potęgą, a obecny „tricolor” to sztandar Kiereńskiego i Własowa – „kto będzie szanował taką flagę. Nie możemy jej szanować, bo to niczyja flaga. Jelcyn umarł, a flaga została” – grzmiał Żyrinowski.

Kolejna barwna wypowiedź niezatapialnego, mimo wiecznych skandali Władimira Wolfowicza spotkała się natychmiast z reakcją środowisk eksperckich i politycznych. To absurdalna propozycja – emocjonował się w „Echu Moskwy” historyk Andriej Zubow – biało-niebiesko-czerwona flaga ma około czterystu lat (carskim ukazem zatwierdził trzykolorową flagę Piotr I). To jedna z niewielu nici, jakie wiążą Rosję z jej przeszłością, z jej historią, w tym sensie jest bezcenna”.

Bez emocji odniósł się do okrzyków Żyrinowskiego dyrektor kancelarii głowy Domu Panującego (Romanowów) Aleksandr Zakatow: „czarno-żółto-biała flaga była flagą Domu Panującego dopiero od XVIII wieku, oświadczenie Żyrinowskiego, że pod tą flagą Rosja osiągnęła apogeum swojej potęgi, nie jest historycznie w pełni uzasadnione”. Obecnie Dom Panujący nie widzi potrzeby zmiany godła i flagi państwowej, podkreślił Zakatow, ale jeśli kiedyś naród zechce przywrócić historyczną państwowość, to wtedy warto będzie powrócić do symboliki i sztandaru zatwierdzonego przez ostatniego cara, Mikołaja II (dwugłowy orzeł na żółtym tle).

W ostatnich dniach wokół heraldyki państwowej Rosji powstało sporo zamieszania. Stojący na czele Głównego Duchownego Zarządu Muzułmanów Rosji Tałgat Tadżuddin w ubiegły piątek wystąpił z propozycją zmiany godła państwowego Federacji Rosyjskiej i umieszczenia na nim (zamiast korony nad jedną z głów orła) półksiężyca. Szkice projektu nowego godła duchowny rozesłał do muftich w republikach Federacji Rosyjskiej oraz przesłał prezydentowi Miedwiediewowi i premierowi Putinowi. Dziś trochę spuścił z tonu i oznajmił, że półksiężyc powinien się znaleźć w godłach republik federacyjnych, w których większość stanowi ludność wyznająca islam.

Ale wróćmy do Żyrinowskiego. Jego wypowiedzi od bez mała dwudziestu lat ożywiają krajobraz polityczny Rosji. Najstarsza partia Rosji z jej niezmiennym wodzem okazała się niezwykle żywotnym projektem. Żyrinowski wygaduje czasem duby smalone, czasem wręcz obraża interlokutora czy całe narody (jak ostatnio w wypowiedzi dla gruzińskiej telewizji, kiedy to wrzeszczał zaciskając pięści, że „wszyscy Japończycy zdechną”, bo chcą odebrać Rosji Kuryle). I co? I nic. Piastuje wysokie stanowiska, ma zapewnione honory, a jego wierni pretorianie – synekury. Zawsze przydatny, zawsze w szeregu, na swoim miejscu.

W wywiadzie dla najnowszego numeru tygodnika „Itogi” eksprzewodniczący Dumy Państwowej Giennadij Sielezniow mówi: „Władimir Wolfowicz [Żyrinowski] to osobisty projekt przewidującego Jurija Andropowa [dyrektora KGB, genseka KPZR]. Idea zniesienia szóstego punktu konstytucji ZSRR, który mówił o kierowniczej roli partii komunistycznej, powstała jeszcze przed pierestrojką. W przeczuciu zmian, które muszą nadejść, podjęto tajną decyzję o stworzeniu partyjnych struktur, zdolnych płynnie i bezboleśnie dla elity rządzącej przejąć władzę z rąk tracącej popularność betonowej KPZR. Wymyślono taką wersję light KPZR z egzotyczną nazwą w rodzaju Liberalno-Demokratyczna Partia. No i tak zostało. […] Żyrinowski posiada niezwykłą umiejętność przystosowywania się do sytuacji”. Później pozycję partii i siebie jako jej wodza Żyrinowski wykuwał w latach 90. Targował się czisto konkrietno (to powiedzonko przylgnęło wiele lat temu do Żyrinowskiego; prosta parodia na język mafiosów lat 90. była znakiem rozpoznawczym postaci z telewizyjnych programów satyrycznych „Kukły”, choć sam Żyrinowski twierdzi, że w życiu nigdy nie powiedział „czisto konkrietno”) więc targował się czisto konkrietno o każde głosowanie, wystawiając czisto konkrietnyje rachunki rządowi Czernomyrdina, wtedy obrósł w biura, nieruchomości, ruchomości. A potem znowu się przydawał jako koncesjonowana opozycja w kolejnych kadencjach Dumy, która przestała być miejscem do dyskusji, ale nadal pozostała miejscem czisto konkrietnych targów.

A po co to zamieszanie z flagą? Cóż, idą wybory parlamentarne, partii znowu trzeba zapewnić miejsce w Dumie, trzeba o sobie przypominać. Nieważne, że mówi się rzeczy absurdalne. Grunt, że media pokazują Żyrinowskiego. Czisto konkrietnyj zysk.

„Dzisiaj człowiek jest ze światem sam na sam”

Swietłana Aleksijewicz, białoruska pisarka, autorka świetnych książek opartych na relacjach świadków historii, udzieliła wywiadu Radiu Swoboda. W związku z tragicznym zamachem na mińskie metro, ale nie tylko. Zacytuję kilka fragmentów, wydają mi się ciekawe. Jak jej książki, mówiące przejmująco o ludziach, zwykłych ludziach, którzy trafili pomiędzy okrutne żarna historii. Jej książkę złożoną z opowiadań dzieci o wojnie pochłaniałam na stojąco – nie mogłam siedzieć, czytając te poruszające relacje. Relacje napisane tak, że już pierwsze zdanie chwyta za gardło i trzyma do końca, zaciskając coraz mocniej.

Aleksijewicz nie analizuje konkretnej sytuacji, jaka powstała po zamachu na stacji mińskiego metra, mówi o świecie, świecie bez idei, w którym rej wodzi nieobliczalny, fatalny, nieprzewidywalny terroryzm.

„Można teraz powiedzieć, że i my [Białorusini] nie jesteśmy już w stanie siedzieć sobie gdzieś w kąciku, na zapiecku, choć wydawało się nam, że tak można, że tak trzeba. Jest taka książka, jedna z najlepszych Wasila Bykaua „Zły znak” – bohater, typowy Białorusin, myślał, że przesiedzi wojnę w lesie, w chutorze. A kończy się tym, że wojna go wciąga, dotyka, bohater ginie, ginie jego rodzina. Teraz też tak jest. Ten „porządek”, „stabilność”, o których tak dużo mówiliśmy, o którym mówiła nasza władza… […] Część ludzi zajmuje się zabijaniem sobie podobnych. Być może ludzi, którzy nie wytrzymują presji świata, będzie coraz więcej.  
Po wyborach władza obrała kurs na siłę, na kontrolę nad społeczeństwem. Być może dlatego, że takie ma przekonanie, tradycyjne przekonanie, że trzeba działać siłą, siłą wszystko powstrzymać i wtedy wszystko się ułoży. Taki kurs to ślepy zaułek. Władza mówi: trzeba przycisnąć opozycję – czyli ludzi, myślących inaczej niż władze – oni jakoby są winni, że w powietrzu unosi się jakiś bakcyl rozsiewający idee sprzeciwu.

Te przesłuchania, te groźby prezydenta – to przypomniało mi pierwsze miesiące, kiedy byłam w strefie czarnobylskiej. Wokół reaktora biegali ludzie z automatami. Przez pierwsze miesiące mnóstwo ludzi chodziło z automatami. Ściągnięto ciężki sprzęt bojowy. Całkowita bezradność człowieka w obliczu nowych wyzwań. Teraz coś podobnego dzieje się na Białorusi. Wydaje się, że jeśli wszystkich troszeczkę postraszyć, wszystko wziąć pod kontrolę, to wszystko będzie w porządku. Ale w dzisiejszych czasach nie da się wszystkiego kontrolować. Czy można kontrolować jakiegoś maniaka, działającego w pojedynkę?
Terroryzmowi trzeba przeciwstawić inne idee, ale tych idei dzisiaj w świecie nie ma. Wyczerpały się wielkie idee socjalizmu, także faszyzmu, które siłą i krwią konsolidowały społeczeństwo. Dzisiaj człowiek jest ze światem sam na sam. Taki technogenny świat budzi protest. Ludzie o słabej psychice poszukują jakiejś formy realizacji. Moim zdaniem wszyscy są bezislni wobec tego nowego wyzwania. To
nie nasz białoruski problem, to problem ogólny. Po prostu my też zostaliśmy włączeni do tego globalnego procesu.

To [że ludzie po zamachu podzielili się na tych, którzy uważają, że dokonał tego Łukaszenka, a władze uważają, że to wrogowie, których pełno dookoła] oznacza, że nasz świat jest dość płaski, wyszliśmy z totalitaryzmu, a weszliśmy w świat autorytarny: czarne i białe. Uznać, że świat jest o wiele bardzie skomplikowany niż relacje władzy i opozycji, to dla wielu zbyt skomplikowane. Tacy ludzie obarczają odpowiedzialnością całkowicie jedną stronę. To świadczy o braku umiejętności samodzielnego myślenia. A współczesny świat jest bardziej złożony. Tymczasem myśmy się zamknęli w tej naszej białoruskiej kapsule i siedzimy, nigdzie nie wychodzimy, i wydaje się nam, że świat to tylko nasze stosunki z prezydentem. […]
We współczesnym świecie granica między wojną i pokojem zatarła się. Niewątpliwie terroryzm całkowicie niszczy tradycyjny światowy ład. […] Widziałam, jak na moskiewskim podwórku dzieci bawią się w terrorystów. Wszyscy chcą być terrorystami, nikt nie chce być ofiarą. A sama gra w terrorystów stała się już częścią naszego życia”.

Innowacyjny street art

Tegoroczne nagrody państwowe „Innowacja” w dziedzinie sztuki wizualnej, przyznawane przez Ministerstwo Kultury Federacji Rosyjskiej, przypadły w udziale artystom street artu: grupie Wojna i Artiomowi Łoskutowowi.

O grupie Wojna pisałam już na blogu w związku z ich perypetiami: za przeprowadzenie akcji ulicznej „Przewrót pałacowy”, polegającej na przewróceniu kilku milicyjnych samochodów (akcja była protestem przeciwko fasadowej reformie MSW) dwóch członków grupy Wojna zostało aresztowanych. Przedstawiono im zarzuty – niszczenie mienia i chuligaństwo, czyny zagrożone kilkuletnimi wyrokami pozbawienia wolności. Oleg Worotnikow (Wor) i Leonid Nikołajew (Lonia P*jeb) spędzili kilka miesięcy w areszcie, w końcu sąd wypuścił ich, pozwalając na odpowiadanie podczas rozpraw z wolnej stopy.

Artystyczni anarchiści z Wojny zostali nagrodzeni za przeprowadzenie akcji pod tytułem „Ch*j w niewoli u Federalnej Służby Bezpieczeństwa”. W dzień urodzin Che Guevary, 14 czerwca 2010 roku namalowali białą farbą na jezdni Mostu Litiejnego w Petersburgu okazałego fallusa.

Petersburski Most Litiejny łączy centralną część miasta ze stroną Wyborską. Nocą jest podnoszony, aby mogły przepłynąć Newą statki, w tym miejscu rzeka ma 24 metry głębokości, jest to ważny trakt wodny. Chwilę, kiedy „razwodiat mosty” w Petersburgu, przyjeżdżają oglądać turyści – to piękne widowisko: most łamie się w połowie i jego olbrzymie, ciężkie części wznoszą się do góry. Ruch pieszy i kołowy jest wstrzymywany. Właśnie w chwili, kiedy ramiona Mostu Litiejnego zaczynały powoli wznosić się majestatycznie ku górze, 14 czerwca 2010 roku kilka osób wbiegło z wiadrami wypełnionymi białą farbą i w ciągu 23 sekund namalowało 65-metrowego fallusa. Most wznosił się aż do osiągnięcia pełnego wyprostu. Oświetlony romantycznie latarniami rysunek zaprezentował się w pełnej okazałości.

Koło Mostu Litiejnego znajduje się pewien kanciasty budynek, nazywany przez mieszkańców Petersburga „Bolszoj Dom”. To siedziba petersburskiej rezydentury FSB, w latach Związku Radzieckiego – KGB. To macierzysta „firma” pewnego absolwenta wydziału prawa uniwersytetu leningradzkiego, który w KGB dosłużył się stopnia podpułkownika, w pocie czoła werbując agentów wywiadu na wysuniętej placówce w NRD.

Kiedy most z wymalowanym wyrazem artystycznym podniósł się do pionu, gigantyczny rysunek ukazał się oczom funkcjonariuszy pełniących służbę w „Bolszom Domie”. Akcja wywołała wielkie poruszenie – jedni śmiali się i zachwycali, inni – oburzali (tych drugich było zdecydowanie mniej).

Wokół nominacji do nagrody nie było konsensusu. Nawet w samej grupie. Niektórzy najbardziej radykalni liderzy Wojny wzywali do zlekceważenia nagrody bądź co bądź państwowej (a grupa Wojna nie lubi skorumpowanego państwa i walczy z nim). Lonia P*jeb w krótkim wywiadzie dla „Nowej Gaziety” stwierdził: „Mam w nosie nagrodę. Nasze policyjne państwo nagrodziło mnie i Wora po swojemu, bardzo pięknie – możemy dostać wyroki po siedem lat. Można powiedzieć, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zorientowało się szybciej niż Ministerstwo Kultury”.

Pieniądze z nagrody postanowili przeznaczyć dla więźniów politycznych i ich obrońców oraz na dom dziecka.

Drugi laureat tegorocznej nagrody Artiom Łoskutow z Nowosybirska został wyróżniony za akcje street artu „Monstrancja”. To coroczne happeningi parodiujące pierwszomajowe demonstracje, podczas których uczestnicy prezentują absurdalne hasła, np. „Czunga-Czanga”, „Czemu się tak denerwujesz?”, „Taniu, nie płacz!”, „Tato, nie pij, mamo, nie jedz!”, „Człowiek człowiekowi małpą”. W zeszłorocznej „Monstrancji” wzięło udział kilka tysięcy ludzi. Pomysł z Nowosybirska spodobał się też w innych miastach.

Akcje Łoskutowa bardzo nie podobają się natomiast miejscowym władzom, które najwyraźniej poczucie humoru mają w innym miejscu. Jeszcze mniej niż „Monstrancje” władzom spodobała się demonstracja poparcia dla Michaiła Chodorkowskiego, którą Łoskutow zorganizował w trzecią rocznicę aresztowania właściciela Jukosu. W 2009 roku Łoskutow został zatrzymany pod zarzutem posiadania narkotyków (11 gramów marihuany), był też zatrzymywany za udział w akcjach „31” (demonstracje opozycji w obronie artykułu 31. konstytucji, gwarantującego wolność zgromadzeń). „Nagroda będzie naszym atutem w walce z władzami” – powiedział po wręczeniu nagrody „Innowacje”.

Evviva l’arte!

Sztukowana ręka wicepremiera

Wydane stanowczym tonem polecenie prezydenta Miedwiediewa odejścia wicepremierów i ministrów z rad nadzorczych branżowych przedsiębiorstw z udziałem państwa obiegło świat w formie wielkich wykrzykników w tytułach depesz największych agencji informacyjnych. To miało być trzęsienie ziemi na rosyjskiej politycznej łączce, bez mała koniec systemu putinowskiego „kapitalizmu kolesiów”, mocny akcent w rzekomej kampanii wyborczej Miedwiediewa. Jednym słowem – sensacja! Czy na pewno?

2 kwietnia na naradzie z członkami rządu w sprawie usprawnienia zarządzania gospodarką i polepszenia klimatu inwestycyjnego Dmitrij Anatoljewicz zarządził gremialne przemeblowanie w radach nadzorczych strategicznych spółek z udziałem skarbu państwa. W radach zasiadały dotąd tuzy rosyjskiego establishmentu i z bliska, „w ręcznym reżimie”, jak mówią Rosjanie, zarządzały powierzonym sektorem. Dla nikogo, kto choć raz w życiu rozłożył gazetę czy obejrzał informacyjny program w telewizji nie było tajemnicą, że największym tuzem wśród tych tuzów jest wicepremier Igor Sieczin, „Igor Nastojaszczij” (Prawdziwy), jak nazywają go kręgi zbliżone do odpowiednich kręgów. „Igor Nastojaszczij” bowiem miał w swej pieczy sektor najważniejszy z ważnych – naftowy i zasiadał u szczytu stołu w radzie dyrektorów największej rosyjskiej spółki naftowej Rosnieft’ (tej, która zaczęła być największą spółką po utrąceniu Chodorkowskiego i zaciągnięciu się dymem z jego Jukosu, choć Sieczin zaprzecza, by nagłe spuchnięcie Rosniefti miało jakikolwiek związek z rozpiłowaniem koncernu Chodorkowskiego).

Miedwiediew dał państwu z rządu czas do końca czerwca, by ustąpili z miłych chlebowych synekurek. Kupa cziasu, jak mawiał kapitan Pawłow w „Czterech pancernych”. Tymczasem Igor Sieczin już wczoraj – dziesięć dni po naradzie z Miedwiediewem – złożył pełnomocnictwa. Klasyczna ucieczka do przodu. Po co czekać na walne zgromadzenie, które może przez niedopatrzenie obsadzić przypadkową osobę, skoro można zawczasu wszystko „obsudit’” i przekazać pałeczkę zaufanemu towarzyszowi. Toteż zaraz w mediach pojawiły się spekulacje na temat możliwych kandydatów do objęcia pachnącej petrodolarami schedy. Jeszcze wczoraj przewodzili stawce Władimir Bogdanow z Surgutnieftiegazu i Andriej Kostin, prezes zarządu banku WTB, nie wykluczano też Władimira Miłowidowa, człowieka bliskiego Sieczinowi. Dziś okazało się, że Miłowidow (do niedawna dyrektor agencji ds. rynków finansowych) zostanie wiceprezesem Rosniefti. A na szefa rady nadzorczej komentatorzy typują generała pułkownika Federalnej Służby Bezpieczeństwa Siergieja Szyszyna, obecnie wiceprezesa WTB.

Szyszyn to nietuzinkowa postać. W FSB pracował do 2006 roku, wtedy był jednym z głównych bohaterów głośnego skandalu z „kryszowanymi” przez FSB przewałami w firmie meblowej „Tri Kita” oraz ofiarą międzyresortowej wojenki pomiędzy FSB i MSW o kanały dostaw kontrabandy z Chin. Szyszyn został wtedy przesunięty do sekcji gimnastycznej – do bankowości.

„Doświadczenia wyniesione z pracy w FSB w ekipie Patruszewa (poprzedniego dyrektora FSB) oznaczają, że Szyszyn ma bliskie kontakty z Bortnikowem (obecny dyrektor FSB) i jest wobec niego lojalny. Można założyć, że podobne więzy lojalności łączą go z Igorem Sieczinem, który jest uważany za bliskiego współpracownika Patruszewa” – opisuje układ wzajemnych powiązań Roksana Burnacewa w internetowej „Politcom.ru”.

Jeżeli Szyszyn rzeczywiście obejmie funkcję w radzie dyrektorów Rosniefti, to wicepremier może być spokojny, że sprawy spoczęły w odpowiednich rękach, a właściwie w przedłużeniu jego własnej ręki. A pionierskie rozwiązanie „Igora Nastojaszczego” zechcą być może powtórzyć i inni ministrowie. Z nadmuchanej chmury sensacji, prorokującej zasadnicze przetasowania w elicie, spadnie zapewne mały deszczyk, który nie spowoduje ani istotnych zmian w klimacie inwestycyjnym, ani nie osłabi dotychczasowych wpływów ręki trzymającej dany kawałek tortu.

Czy już nadszedł czas zbierania kamieni?

Stowarzyszenie Memoriał robi to od dawna – zbiera świadectwa zbrodni systemu totalitarnego, sporządza imienne listy ofiar na podstawie odtajnianych stopniowo i ciągle ostrożnie dokumentów archiwalnych, zabiega o rehabilitację ofiar. To wielka wspaniała praca, której znaczenia niepodobna przecenić. Stowarzyszenie nie ma państwowego wsparcia (jest organizacją pozarządową). Czy nadszedł wreszcie czas, by ofiary upamiętnić w oficjalnym obiegu politycznym w Rosji? Prezydencka rada ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i praw człowieka wystąpiła w tym tygodniu z zapowiadanym już jakiś czas temu przez Miedwiediewa programem upamiętnienia ofiar reżimu totalitarnego, zwanym w skrócie „programem destalinizacji”.

Jeszcze niedawno zwolennicy twardej linii Stalina mieli zielone światło. Przez wiele lat ubiegłej dekady przywracano Józefa Wissarionowicza narodowej pamięci, relatywizowano zło, które popełnił, postać „wybitnego wodza” przybliżano widzom seriali telewizyjnych w miękkiej formie „przez pończoszkę nostalgii”, w podręcznikach szkolnych zalecano interpretację jego roli historycznej jako „efektywnego menedżera”, uwypuklano zasługi, powstawały oddolne inicjatywy wznoszenia pomników Stalina i innych miejsc upamiętnienia Ojca Narodów. Niektórzy niezależni publicyści z przerażeniem nazywali ten proces „recydywą stalinizmu”. Najwyższe władze wypuszczały sprzeczne sygnały – to Władimir Putin w 2007 r. odwiedzał Butowo (podmoskiewski poligon, miejsce kaźni ofiar stalinowskiego terroru) i potępiał zbrodnie systemu (choć bez wzmiankowania nazwiska Stalina), to znowu na arenie międzynarodowej z zapałem bronił stalinowskiej wizji historii, usprawiedliwiał pakt Ribbentrop-Mołotow itd. Stalinowska wizja historii akurat nadawała się do realizowanej przez ekipę Putina polityki historycznej, mitologizującej zwycięstwo w II wojnie, niedopuszczającej krytyki ZSRR (i Rosji jako jej spadkobierczyni). Pytany wprost o ocenę Stalina Putin na ogół udzielał mętnej odpowiedzi (tak było np. podczas rytualnego seansu łączności telewizyjnej z narodem pod koniec ub.roku). Zawodowi interpretatorzy jego wypowiedzi tłumaczyli, że nie chciał mówić jednoznacznie, by nie zrazić ani grupy zwolenników Stalina, ani grupy przeciwników. A grupa zwolenników jest liczna, o czym może świadczyć wysoka pozycja towarzysza Koby w rankingu „Imię. Rosja” na największą postać historyczną w dziejach Rosji. Mówiono nawet, że ten telewizyjno-internetowy plebiscyt w 2008 roku Stalin wygrał, ale w ostatniej fazie wyniki celowo zmanipulowano i Stalin ostatecznie uplasował się na trzecim miejscu (prawie 300 tys. głosów, podczas gdy pierwszy na liście Aleksander Newski otrzymał wedle oficjalnych wyników 313 tys.).

Za symboliczny zwrot w stronę potępienia mrocznych czasów można uznać deklarację prezydenta Miedwiediewa z 30 października 2009 roku – Dnia Pamięci Ofiar Totalitaryzmu, kiedy w wystąpieniu na wideoblogu podkreślił on zbrodniczy charakter reżimu.

Czy pozytywny trend w dochodzeniu do prawdy historycznej i potępienia stalinizmu ma szanse się utrzymać? Na razie jest jak migotliwy płomyk zapalonej nieśmiałą ręką świecy. W rosyjskiej prasie nadal ukazują się na przykład artykuły i wywiady historyków, zaprzeczających np. sprawstwu mordu na polskich oficerach przez NKWD na rozkaz Stalina (dokument z posiedzenia Biura Politycznego z 5 marca 1940 r. jest w tych materiałach przedstawiany jako fałszywka) czy gloryfikujących dokonania Stalina. Na forach internetowych pojawia się od czasu do czasu wezwanie do przeniesienia prochów Stalina spod murów Kremla, gdzie spoczął po usunięciu z mauzoleum, ale oficjalnie ten temat nie istnieje.

Wróćmy do programu prezydenckiej rady. Deklarowanym celem jest „modernizacja świadomości rosyjskiego społeczeństwa poprzez uznanie tragedii narodu czasów reżimu totalitarnego; wspieranie wytworzenia w społeczeństwie poczucia odpowiedzialności za siebie i za kraj; zapewnienie wsparcia programu modernizacji kraju ze strony najlepiej wykształconej i aktywnej części społeczeństwa; wzmocnienie zjednoczeniowych tendencji na terytorium byłego ZSRR poprzez uświadomienie wspólności tragicznej historii i wzmocnienie międzynarodowego prestiżu kraju”.

Bardzo ciekawe cele. Jak widać, program jest przez autorów pozycjonowany jako część modernizacyjnego projektu prezydenta Miedwiediewa, ale ma też inne bardzo ambitne zadania, m.in. połączenia świadomości historycznej narodów b. ZSRR.

Nikita Pietrow z Memoriału dostrzega w programie szanse na przezwyciężenie stereotypów i na sformułowanie prawnych ocen. Jego zdaniem, dzięki programowi będzie można nie tylko działać na rzecz upamiętnienia ofiar reżimu, ale pomagać żyjącym ofiarom represji, dotrzeć do materiałów archiwalnych. A archiwa są, jak można przypuszczać, nadal szeroko zamknięte.

Czy program prezydenckiej rady zostanie wdrożony? A jak inicjatywa rady ma się do działań komisji (również prezydenckiej) ds. przeciwdziałania wypaczaniu historii na niekorzyść Rosji? O komisji jakoś przez długi czas nie było nic słychać. Agresywna ofensywa historyczna ostatnio wyhamowała. Czy na długo? Prezydent Miedwiediew wypowiedział w czasie swej prezydentury sporo pięknych słów, poczynając od „wolność jest lepsza niż brak wolności”, ale czy miały one jakiekolwiek znaczenie dla praktyki życia politycznego? Może zatem i ta kolejna inicjatywa pozostanie na papierze, podobnie jak cała „modernizacyjna ględźba”, jak krytycy Miedwiediewa z ironią określają jego światłe pomysły na unowocześnienie Rosji? Temat rozrachunków z historią istnieje w Rosji na marginesie głównego nurtu – czy ma szanse zaistnieć w powszechnej świadomości? Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jak wiele osób zechce się dziś schylić po te porozrzucane kamienie ponurej historii.

Śmiech i polityka

Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie. – mówi Horodniczy w finale genialnego „Rewizora” Gogola.

A z czego dzisiaj śmieją się Rosjanie? Ostatnia dekada to okres bujnego rozwoju telewizyjnej satyry – formaty oparte na amerykańskich wzorcach zostały wzbogacone o rodzime produkty, np. zmodyfikowany nieśmiertelny program KWN – Kłub wiesiołych i nachodcziwych (co luźno można by przetłumaczyć jako Klub pomysłowych wesołków), nadawany w godzinach największej oglądalności konkurs dla amatorskich, przede wszystkim studenckich, kabaretów. Po dekadzie lat 90., kiedy królował humor polityczny, kolejne syte dziesięciolecie zostało odsunięte od polityki. Zlikwidowano sztandarowy kabarecik polityczny w telewizji NTW pt. „Kukły”, w którym tydzień w tydzień lalki przedstawiające najważniejszych polityków z kraju i zagranicy w prześmiewczy sposób komentowały najważniejsze wydarzenia, a także parodiowały głównych aktorów sceny politycznej oraz bezlitośnie kpiły z granych przez siebie bohaterów. Ale prezydentowi Putinowi ten rodzaj humoru ewidentnie nie odpowiadał i „Kukły” zostały w przyspieszonym tempie zdjęte z anteny w 2002 roku i dotychczas nie powróciły. Pierwyj Kanał od czasu do czasu nadaje coś na kształt satyry politycznej w programie „Mult licznosti” (gra słów, kojarząca się z „kultem licznosti”, czyli jednostki, i cząstką multi-, czyli czymś animowanym lub wielorakim, wielogłosowym). Ostrze krytyki jest tu przytępione, gdy rzecz dotyczy umiłowanych przywódców Federacji Rosyjskiej. Natomiast szpile satyry skrzą się niczym lancet, gdy w programie wykpiwany jest prezydent bratniej Gruzji lub do niedawna rządząca na Ukrainie pomarańczowa para Wiktor Juszczenko-Julia Tymoszenko. A czasem „po garach” dostanie prostoduszny kołchoźnik Alaksandr Łukaszenka.

Próbą – czasami udaną – satyrycznej reakcji na wydarzenia polityczne jest pisany od ładnych kilku lat przez Maksima Kononienkę, pseudonim Mister Parker, cykl krótkich scenek z życia Władimira Władimirowicza TM [trade mark]. Bohater Kononienki jest trochę zagubiony w rzeczywistości, kieruje się w życiu specyficznym kodeksem „poniatij”, „on sam i otoczenie zwracają się do siebie przyjaźnie per „bratełło” [brachu], wszystkie przedmioty ozdobione są dwugłowym orłem, a Władimir Władimirowicz TM ma osobisty składzik, w którym trzyma sakralne przedmioty: nogę Szamila Basajewa, rękę Rusłana Giełajewa, kij Asłana Maschadowa, igłę ze śmiercią Kościeja i pistolet, z którego zastrzelono Igora Talkowa” – piszą dziennikarze tygodnika „Russkij Rieportior”.

Dzisiaj z okazji 1 kwietnia prezydent Miedwiediew spotkał się z aktorami z popularnego projektu komediowego TV „Comedy Club”. Śmiechom i dokazywaniom nie było końca. „Comedy Club” to przedstawiciel raczkującego w Rosji popularnego na Zachodzie gatunku stand-up comedy. Format szybko dojrzewa i zaczyna mieć własne pomysły i osiągnięcia.

1 kwietnia to Dień Duraka, święto śmiechu, dowcipu, „numeru”. I właśnie robienie sobie numerów, wpuszczanie w maliny, wystrychiwanie na dudka jest ważnym komponentem tego dnia. Lew Rubinstein w swoim najnowszym felietonie wspominał dawny numer jednego ze swoich studenckich kolegów, sympatycznego Pawła czy Saszy. Było to w latach 70. Paweł poinformował w trybie konspiracyjnym kilkoro znajomych, że w pewnej podmoskiewskiej miejscowości również w warunkach konspiracji zostanie wyświetlony specjalnie dla nich film Felliniego „Osiem i pół”. To był okres wielkiego głodu zachodniej kultury w ZSRR, toteż przedstawiciele młodej inteligencji runęli na umówioną stacyjkę jak w dym. Czekają godzinę, półtorej, dwie. Pawła nie ma. Ktoś wreszcie skojarzył, że to 1 kwietnia i żadnego Felliniego spragnieni widzowie nie obejrzą. Ktoś poszedł do pobliskiego sklepiku po płyny, pozwalające zdjąć stres, po kilku wybitnych epitetach pod adresem sprawcy zamieszania wszyscy wyluzowali i drogę powrotną elektriczką spędzili na miłej zabawie, podsyconej zakupionymi płynami.

Czy dziś można liczyć na takie finezyjne dowcipy? Kto wie. Aż 63 procent Rosjan deklaruje, że zrobi swoim bliskim czy kolegom primaaprilisowy żarcik. Niektórym własnej inwencji nie staje, więc zwracają się do firm organizujących takie przedsięwzięcia. Na koniec przytoczę jeszcze wyniki badań socjologicznych na temat, z czego można, a z czego nie należy się śmiać: 30 proc. orzekło, że nie wolno się śmiać z terroryzmu, 18% – z religii, 14% – z dzieci, rodziców, bliskich krewnych, 7% – z przynależności narodowej, tylko 1% badanych uznał, że nie wolno śmiać się z polityki i władzy. 25% uznało, że można śmiać się ze wszystkiego.