„Mamy nowego kolegę, będzie prowadził u nas program publicystyczny. Tylko proszę nie mdleć” – napisała w Twitterze dyrektorka telewizji RT (d. Russia Today – angielskojęzycznej rosyjskiej telewizji rządowej), Margarita Simonian.
O tym, ilu pracowników nadającej na zagranicę kremlowskiej telewizji jednak zemdlało, gdy usłyszało nazwisko prowadzącego, światowe agencje milczą. A o omdlenie nie było trudno, bo nowy publicystyczny show będzie w proputinowskim okienku na świat prowadził amerykański dziennikarz Larry King. Legenda dziennikarstwa, tytan wywiadów, który przemaglował w swoim programie w telewizji CNN kilkadziesiąt tysięcy polityków, sportowców, artystów.
79-letni Larry King odszedł z CNN dwa lata temu, ładnie pożegnał się z widzami. Ale na emeryturze nie wytrzymał długo. W zeszłym roku zrealizował dla TV Ora 155 wywiadów w cyklu „Larry King Now”, dostępnych za pośrednictwem internetu. RT będzie transmitować kolejne wywiady Kinga z tego cyklu. Ponadto ma być realizowany drugi autorski program dziennikarza specjalnie dla RT.
Kiedy prezydent Putin pracował w KGB, do jego zadań w drezdeńskiej placówce należało werbowanie. Biografowie Putina gubią się w domysłach, czy dobrze mu szło na tym polu. Jako prezydentowi idzie mu niewątpliwie znacznie lepiej. Ileż znaczy choćby pozyskanie ekskanclerza Niemiec do obsługi rosyjskiej gazrury. Wiele atramentu wypisano o skuteczności czarów, jakie rosyjski prezydent roztacza przed wysokimi działaczami sportowymi, od których zależy przyznawanie organizacji igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata. Ostatnio pod urokiem Władimira Władimirowicza znalazły się gwiazdy kina – Gerard Depardieu i Steven Seagal. A teraz w siatkę programów proprezydenckiej telewizji wpadł tuz amerykańskiego dziennikarstwa, Larry King.
Panowie znają się od lat. U zarania swej prezydentury Mister Putin spowiadał się w programie Kinga z katastrofy podwodnego okrętu Kursk. Z tego wywiadu pochodzi jedna z najsłynniejszych fraz Putina. Na pytanie Kinga, co się stało z Kurskiem, Putin odparł lakonicznie: „Ona utonuła” (okręt podwodny to po rosyjsku „podłodka” – słowo rodzaju żeńskiego).
Zachodnie media komentują decyzję Kinga jadowicie. „Najbardziej znany dziennikarz telewizyjny USA uciekł do Rosjan” – pisze „The Times”. „The Washington Times” używa sobie na nestorze amerykańskiego dziennikarstwa w stylu kabaretowym, parodiując jego przyszły program dla propagandowej tuby Kremla. Najnowsze wydarzenia – głodówkę jednej z przebywającej w kolonii karnej uczestniczek zespołu Pussy Riot, sytuację w Syrii, śledztwo w sprawie zamachu w Bostonie – King miałby komentować tak: „Te dziewczęta z Pussy Riot powinny się zmusić do zjedzenia czegoś – sama skóra i kości. Syryjscy powstańcy – to straszne, niech ktoś pomoże Asadowi. Czy widzieliście już, jak Putin jeździ wierzchem na niedźwiedziu? Ten człowiek poskromił przyrodę… Słuchajcie, wszyscy mamy problemy, ale dziennikarze przecież powinni wiedzieć, kiedy lepiej się zamknąć. Amerykanie powinni uważniej przysłuchać się rosyjskiej tajnej policji w sprawie tych dwóch Czeczenów [którzy dokonali zamachu w Bostonie]. Nie, nikt mi nie mówił, że będą mi płacić akcjami Gazpromu”.
„Foreign Policy” zadaje Kingowi pytanie, czy chociaż raz oglądał RT. Zdaniem pisma, RT to propaganda „pod cienką woalką”, kanał, który znany jest z „propagowania polityki rosyjskich władz z tak bezwstydnym zaangażowaniem, że Fox News czy MSNBC rumieniłyby się ze wstydu”.
W Rosji angaż dla Kinga zauważyli blogerzy i skomentowali to wydarzenie żartobliwie: „Sukces Rosji to byłoby przejście Kandełaki do ABC [Tina Kandełaki – popularna prezenterka rosyjskiej tv], a w przypadku Kinga chodzi po prostu o forsę, czym się tu podniecać”. „Larry King w RT to co takiego jak Patricia Kaas w krasnodarskim cyrku”. „Zachód trzyma się tylko na entuzjazmie tych, których Kreml nie może kupić”.
Niedawno Larry King udzielił wywiadu rosyjskiemu tygodnikowi „The New Times” (antykremlowski, konserwatywny): „Zło mnie intryguje. Chciałbym na przykład spytać bin Ladena, dlaczego to zrobił. Co sprawiło, że postanowił pozostawić zamożny dom w Arabii Saudyjskiej, zamieszkać w jaskini i latami przygotowywać atak na Amerykę. […] Hitlera zapytałbym o jego dzieciństwo, o rodziców, o to, kiedy zaczął zajmować się polityką i dlaczego tak nienawidził Żydów. […] Stalinowi zadałbym podobne pytania. Dlaczego został komunistą? Z kogo brał przykład?”. Dalej mówił, że wolność słowa jest fundamentem demokracji. „Niepokoi mnie, że ludzi osadza się w więzieniu za ich polityczne poglądy, za to, co myślą”.
Piękne słowa, piękne ideały. Jak się to ma do serwilizmu kremlowskiej tuby? Pierwszy program Kinga na RT ma się pojawić już na początku czerwca.
Archiwum miesiąca: maj 2013
Niemiec na placu Czerwonym
Kiedy dwadzieścia sześć lat temu wylądował wynajętą Cessną 172B na placu Czerwonym, Kraj Rad zamarł ze zdziwienia i przerażenia. Dziewiętnastoletni Mathias Rust z wrażego RFN, początkujący pilot małych awionetek, wyprowadził w pole potężną obronę przeciwlotniczą supermocarstwa atomowego i bez przeszkód dostał się pod mur Kremla, pod samo mauzoleum Lenina. Śmiał ośmieszyć uzbrojonego po zęby sowieckiego niedźwiedzia. Po Moskwie krążył dowcip: „- Mamy nowe lotnisko: Szeriemietjewo-3. – Gdzie się mieści? – Jak to gdzie: na placu Czerwonym!”
Rust został natychmiast po wylądowaniu aresztowany, stanął przed sowieckim sądem oskarżony o nielegalne naruszenie przestrzeni powietrznej. Wyrok był nadzwyczaj łagodny – cztery lata więzienia. Po roku Rust został zwolniony. Wrócił do rodzinnego Hamburga. W nielicznych wywiadach, jakich udzielał w ostatnich latach, podkreślał, że dokonał swego sławnego czynu wyłącznie w celach pacyfistycznych i z ideologicznych, czystych pobudek: „Chciałem wznieść most pomiędzy Zachodem i Wschodem, aby pokazać, jak wielu ludzi w Europie chce polepszenia stosunków z ZSRR”. „Miałem ideały, chciałem wiele uczynić dla pokoju i wolności. […] Chciałem aktywnie włączyć się w dzieło pierestrojki. Miałem nadzieję, że Gorbaczow mnie zaangażuje. Uważam, że przyczyniłem się do przyspieszenia pierestrojki”. Gorbaczow jednak Rusta nie zaangażował. Ale wykorzystał skandaliczny epizod, by pozbyć się z dowództwa armii zatwardziałych przeciwników nowych trendów politycznych. Stanowisko stracił minister obrony marszałek Siergiej Sokołow, wielce zasłużony weteran Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Gorbaczow dążył wtedy do ograniczenia wydatków na cele militarne, na które pogrążającego się w kryzysie ZSRR nie było stać. A wojskowe lobby konserwatystów sprzeciwiało się temu ze wszystkich sił, walcząc o utrzymanie uprzywilejowanej pozycji na sowieckim Olimpie.
Rust po powrocie do Niemiec odrzucił intratne propozycje napisania książki o swoim locie do Moskwy. Twierdzi, że nie chciał zarabiać na swoich ideałach.
Co niegdysiejszy bohater robi dziś? „Sam sobie finansuję [latanie]. Kilka lat temu wygrałem sporą sumkę w pokera. A teraz pracuję jako analityk w szwajcarskiej firmie finansowej”. Nadal poszukuje miejsca w życiu i stara się zrozumieć, jak jest urządzony świat.
Rosyjska telewizja w zeszłym roku, w ćwierćwiecze lotu Rusta poświęciła mu program: http://www.youtube.com/watch?v=YSCEMRXzdA0
Lonia Breżniew superstar
Serial z łezką już był – kilkuczęściowy obraz o ostatnich miesiącach rządów genseka Leonida Breżniewa nakręcono w 2005 roku. Teraz chyba czas najwyższy na musical lub majestatyczne oratorium. Nostalgia po czasach kwaśnego zastoju pod rządami biura geriatrycznego KPZR nie tylko nie wygasa, a wręcz rośnie w siłę.
W badaniach socjologicznych Centrum Lewady, w których Rosjanie mieli wskazać, którego z władców XX wieku w Rosji uważają za najlepszego, zwycięstwo odniósł Leonid Breżniew. Pozytywnie odnosi się doń 56%, negatywnie – 29%. Prawie tak samo dobre wyniki osiągnął wódz rewolucji październikowej Włodzimierz Lenin – odpowiednio 54 i 28%. Na pudło wskoczył jeszcze z niezłymi wynikami Józef Stalin. Za dobrego przywódcę uznało go 50% respondentów, za kiepskiego – 38%. Kolejną klęskę w rankingach popularności poniósł Michaił Gorbaczow – zebrał 21% głosów na tak i aż 66% na nie. Bliźniaczo słabe wyniki osiągnął Borys Jelcyn: 22% na tak, 64% na nie.
W powszechnej świadomości to Gorbaczow jest autorem „największej katastrofy XX wieku”, czyli rozpadu ZSRR, nie Breżniew. Rządy ukochanego Leonida Iljicza (1964-1982) kojarzą się dziś dużej grupie Rosjan ze spokojem i względną zasobnością. Ze zbiorowej pamięci wyparto marazm epoki Breżniewa, szczególnie ostatnich lat, kiedy przywódca był już zniedołężniały i stale dostarczał tematów do niewybrednych dowcipów. Kiełbasa doktorska (w różowej masie niewiadomego pochodzenia tkwiły kawałki białej słoniny), tania wódka Moskowskaja lub Pszenicznaja – to były dostępne w wielkich miastach specjały, po które prowincja przyjeżdżała tak zwanymi kiełbasianymi pociągami. Nieustające braki na rynku podstawowych produktów to był dzień powszedni. Specjały z zagranicy można było polizać przez szybę wystaw sklepów Bieriozka, o zagranicznych wyjazdach można było tylko pomarzyć. Z Afganistanu przyjeżdżały „czarne tulipany”. Ludzi o odmiennych poglądach albo wysyłano na banicję, albo wsadzano do psychuszek (ale o rządach Breżniewa mówiło się na świecie „socjalizm z bardziej ludzką twarzą”). Przemówienia genseka na uroczystościach były coraz krótsze. Nie miało to znaczenia, bo Breżniew mówił tak niewyraźnie, że i tak nikt nie rozumiał. Zero zmian, zero reform, zero ruchu – to były główne hasła. To znaczy hasła niewygłoszone publicznie. Bo oficjalnie obowiązywała propaganda sukcesu, zgody i miłości. Partia pod przywództwem Breżniewa zapewniała o równych prawach wszystkich obywateli, głosiła wyższość socjalizmu nad kapitalizmem i wyznaczała drogę w świetlaną przyszłość. Wieloletnia stagnacja, niepodejmowanie reform, przejadanie renty naftowej doprowadziły do zapaści gospodarczej. Miotanie się Gorbaczowa, nazwane przez niego pierestrojką, już nie powstrzymało upadku.
Zdaniem komentatora Rosbalt.ru, wyniki badań socjologicznych należy uznać nie tyle za świadectwo historycznych sympatii i antypatii Rosjan, ile za sukces propagandowej machiny Putinie na niwie „oświaty historycznej”. „Rosjanom konsekwentnie wpaja się, że po pierwsze Breżniew nie był takim przeciętniakiem, jak się to wydawało sowieckiej inteligencji, a po drugie – za jego czasów była stabilność. Stabilność, której dziś obecna władza w rzeczywistości obywatelom nie zapewnia, ale za to o niej ciągle mówi, podkreślając, że to główna wartość życia politycznego”. W przeciwieństwie do zmian, tym bardziej gwałtownych.
Opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł z 2011 roku, poświęcony przymiarkom Putina do powrotu na Kreml po tymczasowej prezydenturze Miedwiediewa, zatytułowałam „Breżniew naszych czasów” (http://tygodnik.onet.pl/31,0,69281,brezniew_naszych_czasow,artykul.html). Bo też trudno uciec od tej narzucającej się analogii. Czasy są oczywiście inne i uwarunkowania wewnętrzne i zewnętrzne też są inne. Kiełbasy doktorskiej od lat nie widziałam w żadnym sklepie, dziś w Moskwie można zakupić kilkadziesiąt gatunków kiełbas z różnych stron świata, za granicę można wyjeżdżać, jeśli tylko się ma paszport zagraniczny (taki dokument ma zaledwie kilkanaście procent Rosjan), „czarne tulipany” z Afganistanu latają w innych kierunkach. To zresztą tylko czysto zewnętrzne aspekty. Podobieństwo polega na tej samej strategii trwania. Wiecznego trwania. Na niechęci do zmian. Na niechęci do odmiennych poglądów. Na niechęci do świeżego powietrza. Na zatkaniu kanałów komunikacji pomiędzy władzą i społeczeństwem. Na podejmowaniu decyzji w wąskim, hermetycznie zamkniętym gronie. Itd.
Witalij Portnikow (Grani.ru) zwraca uwagę na przemiany w świadomości: „Jeszcze niedawno Breżniew i narastający idiotyzm jego decyzji wydawał się śmieszny. A dziś już to ludzi nie śmieszy. Teraz mówi się, że to solidne i stabilne. Oznacza to, że władzom udało się dość dużej części społeczeństwa zaszczepić ideę nieprzemijalności i pozytywności zastoju, dowieść, że idiotyzm – to dobrze i że świetnie jest, gdy nic się nie zmienia, nie rozwija. Natomiast gdy gnije i się rozkłada – o, to jest właśnie prawdziwe życie. Ludzie zapomnieli o pustych półkach, Afganistanie i in. I zaczęli dzieciom opowiadać, że były takie czasy, kiedy w ogóle nie trzeba było nic robić, a pieniądze się dostawało i był szacunek do człowieka pracy. I jeszcze wszyscy się nas bali. To oznacza, że Putin może się spokojnie starzeć i tracić kontakt z rzeczywistością”. Breżniew naszych czasów będzie trwał. Parafrazując piosenkę Marka Grechuty, „niech żyją stare żądze, dopóki życie w nas się tli, dopóki są pieniądze”.
Socjologia z łatką zagranicznego agenta
Organizacje pozarządowe w Rosji znalazły się pod presją. W myśl ustawy, przyjętej pospiesznie w zeszłym roku przez Dumę, NGO otrzymujące środki finansowe z zagranicy i te, których działalność jest związana z polityką, mają obowiązek zarejestrować się w Ministerstwie Sprawiedliwości jako „zagraniczny agent”.
Kilka tygodni temu prokuratura przystąpiła do masowych kontroli NGO na okoliczność zgodności ich działań z ustawą o zagranicznych agentach. Przeprowadzono przeszukania w siedzibach organizacji pozarządowych, w wielu skonfiskowano komputery, zawierające bazy danych. Pod obcas wzięto stowarzyszenie Gołos, monitorujące przebieg wyborów czy Memoriał, zasłużony w dziele upamiętniania ofiar stalinizmu. Jak będzie wyglądać dalsza ich działalność – trudno na razie powiedzieć.
Teraz argusowe oko władz padło na Centrum Lewady – pracownię socjologiczną badającą nastroje społeczne w różnych obszarach. Prokuratura rejonowa wystosowała do Centrum Lewady ostrzeżenie. Socjologów upomniano, że powinni się zarejestrować jako zagraniczni agenci. Zdaniem prokuratury polityczna działalność Centrum Lewady polega na publikacji rezultatów badań socjologicznych, które wpływają na opinię publiczną. A to już wystarczy, by mówić o „działalności politycznej” wzmiankowanej w ustawie o zagranicznych agentach. Jeżeli Centrum Lewady nie zarejestruje się jako „zagraniczny agent”, będzie podlegać karze administracyjnej w wysokości od 300 do 500 tys. rubli.
Dyrektor Centrum, Lew Gudkow wyjaśnił, że kilka lat temu pracownia otrzymała granty z zagranicy, aby móc w warunkach kryzysu kontynuować rozpoczęte badania. Granty się już jednak skończyły. „Ostrzeżenie prokuratury faktycznie oznacza dla nas koniec działalności jako niezależnej socjologicznej pracowni badawczej, prowadzącej systematyczne badania opinii publicznej. Nie otrzymujemy finansowania z państwowej kasy, musimy zabiegać o inne środki. Poważną barierą w naszej przyszłej pracy [z etykietką „zagranicznego agenta”] będą z jednej strony reanimowany znów stary strach przed zagranicznymi agentami, charakterystyczny dla rosyjskich urzędników i inteligencji, a z drugiej strony obawa naszych partnerów biznesowych przed współpracą z instytucją, która ma problem z władzami”.
W gruncie rzeczy nie o granty czy grzywny tu chodzi. To element większej całości: władza w obawie przed samoorganizacją społeczeństwa prewencyjnie ogranicza pole działania wszelkich podmiotów, które mogą takiej samoorganizacji sprzyjać. Stąd duszenie trzeciego sektora.
Gudkow w wypowiedzi dla „Lenty.ru” rozwija temat: „Mamy do czynienia z kolosalnym naciskiem na społeczeństwo obywatelskie. […] Niebawem pod kategorie „zdrady państwa” czy „szpiegostwa” będzie podpadać choćby i działalność bankowa. To nowa faza w historii Rosji. I nie chodzi o masowe kontrole NGO, ale o nowe stadium polityki represji, reżimu autorytarnego. Gdzie są jego granice, na czym polegają jego wewnętrzne mechanizmy, jeszcze trudno orzec. Jako socjolog mogę powiedzieć, że społeczeństwo ma bardzo słabą odporność wobec takiego nacisku z góry. Dlatego ryzyko ustanowienia represyjnego reżimu – z izolacją i sankcjami – uważam za duże. Nie mówiąc już o wsadzaniu do więzień i rozprawach nad ludźmi o odmiennych poglądach”.
Socjologiczne badania nastrojów społecznych prowadzone przez Centrum Lewady zostały najwyraźniej uznane przez władze za poważne zagrożenie dla systemu. Liczni komentatorzy zwracają uwagę, że wypychając Centrum Lewady na margines, Kreml pozbywa się wprawdzie niewygodnego recenzenta, który pokazuje, ilu ludzi już wie, że król jest nagi, ale jednocześnie pozbawia się możliwości otrzymywania wiarygodnych danych o nastrojach w społeczeństwie.
Aleksiej Bałabanow in memoriam
Jego „Brat” zadawał ważne pytania o kierunkowskazy w okresie zamętu, „Ładunek 200” epatował zgnilizną i przyglądał się z niesmakiem rozpadowi systemu sowieckiego, „Rzeka” pokazywała rujnujące emocje na tle urzekających krajobrazów, „Palacz” zmagał się z prymitywizmem bandytyzmu i pazerności. Aleksiej Bałabanow – twórca niepokorny, samodzielny, oddzielny, autor kilkunastu niebagatelnych filmów zmarł wczoraj w wieku 54 lat w Petersburgu.
Należał do pokolenia wyrosłego i ukształtowanego w okresie marazmu sowieckiej gerontokracji, a potem przebudzenia pierestrojki. W pełni świadomości wszedł twórczo w okres wielkiego przełomu. Głos zabrał w latach dziewięćdziesiątych – próbował jako jeden z nielicznych nadać filmowy kształt gwałtownym przemianom w Rosji po upadku ZSRR. Nakręcony w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych „Brat” był jednym z najpopularniejszych obrazów tamtego czasu, przez wielu okrzyknięty został nawet filmem kultowym. Grający w nim główną rolę Siergiej Bodrow junior stał się po tym filmie sztandarem pokolenia, rosyjskim Jamesem Deanem. Co ciekawe, dziś przez wielu Rosjan film jest odrzucany jako typowe wypaczenie obrazu Rosji. Zadziwiająca jest ta przemiana świadomości. Ale to temat na inną okoliczność.
Bałabanow nie lakierował rzeczywistości, wręcz przeciwnie – wywlekał na światło dzienne brudy, bebechy, smrody, brzydką stronę ludzkiej natury. Był przeciwieństwem zakochanej w sobie, pełnej fanfaronady i samouwielbienia kultury popsy i glamouru, jaka rozpanoszyła się w nowej Rosji (zresztą, nie tylko tam). Firmowy znakiem Bałabanowa był wyrafinowany turpizm. Lubił skrajności, sytuacje, w których los mówi „sprawdzam”. Czerpał z tradycji wielkiej rosyjskiej literatury, stawiającej w centrum przeżycia małego człowieczka, skrzywdzonego, ale walczącego o swoją godność.
Z Emirem Kusturicą chciał nakręcić film o młodości Stalina.
W ostatnim zrealizowanym filmie „Ja też chcę” zagrał w epizodzie samego siebie. Zagrał przeczucie własnej przedwczesnej śmierci. Ostatnie słowa, jakie wypowiada filmowy bohater Bałabanowa, brzmiały „Chcę być szczęśliwy”.
Błękitny ognik w Witebsku
Niektórzy wynajmują na imprezy stolik, inni salę, jeszcze inni – zajazd czy pałac. Gazprom wynajął na firmową imprezę całe miasto. Jak szaleć, to szaleć. Od kilku dni w bratnim białoruskim Witebsku trwa festiwal Gazpromu Fakieł (Pochodnia).
Raz na dwa lata w ramach budowania więzi korporacyjnych odbywa się gazpromowski festiwal amatorskich zespołów artystycznych. Taka nowa świecka tradycja korporacyjna. Tysiąc trzystu wokalistów, tancerzy, artystów cyrku i estrady z trzydziestu sześciu filii Gazpromu (krajowych i zagranicznych) zaprezentuje na festiwalu swoje programy. Ponadto odbywają się imprezy towarzyszące dla pracowników Gazpromu.
Jak w laurkach na temat imprezy mówią i piszą oficjalne rosyjskie media – białoruskie miasto słynące z gościnności podejmuje kilka tysięcy gości w błękitnych koszulkach. „W Witebsku doszło do kolorowej rewolucji: całe miasto ustrojono w barwy Gazpromu. Wszędzie widać korporacyjne flagi i bannery reklamowe” – piszą gazety.
Już otwierając festiwal szef Gazpromu Aleksiej Miller był pewien, że będzie to bardzo udane przedsięwzięcie i zapowiedział, że Gazprom zostanie tu ze swoim festiwalem na dłużej. „Czuję się tu jak w domu” – zapewniał Miller. Odkąd Gazprom przejął białoruskie rury gazowe, o które prezydent Łukaszenka kruszył kopie od wielu lat, na pewno gazpromowcy czują się na Białorusi bardziej komfortowo. Sam prezydent nie pojawił się na uroczystości, choć zwykle zaszczyca odbywający się od lat w Witebsku festiwal „Sławianskij Bazar”. Wystosował jedynie dyżurną depeszę zapewniającą o niezłomnej przyjaźni między narodami Rosji i Białorusi. Łukaszenka jest ostatnio generalnie obrażony na świat po tym, jak z turnieju hokejowego w Soczi jego drużyna wypadła z powodu naruszenia regulaminu (zgodnie z przepisami w grupie World Cup +40 mogą brać udział wyłącznie amatorzy powyżej czterdziestego roku życia, tymczasem w składzie znaleźli się 37- i 33-letni synowie prezydenta; sam Bat’ka miał zagrać 10 maja, ale zanim do tego doszło, drużynę ukarano walkowerem, a urażony prezydent w ogóle do Soczi nie dojechał).
W mniej oficjalnych przekazach z imprezy Gazpromu nie jest tak różowo, pardon, niebiesko. „Festiwal korporacyjny Gazpromu mocno wstrząsnął mieszkańcami Witebska – pisze w relacji komentator Rosbaltu Maksim Szwejc. – Białorusini nie mogą dojść do siebie po tym, jak naocznie przekonali się, co robi z rozbawionymi gazpromowcami nadmiar środków i specyfika czy to nuworyszowskiej, czy to korporacyjnej kultury. Przez miasto przewalają się grupy nietrzeźwych kobiet i mężczyzn w gazpromowskich koszulkach. Goście czują się tu na pewno lepiej niż w domu. Choć miejscowym nie wolno pić piwa w miejscach publicznych, goście łamią ten zakaz wszędzie, a milicja patrzy na „błękitnych” z pobłażaniem. Podobno z góry przyszła instrukcja, żeby gości nie tykać. W sklepach spożywczych kolejki – przybysze kupują na potęgę alkohol. Mogą parkować, gdzie dusza zapragnie. Jeżdżą środkiem chodnika i jeszcze strofują przechodniów, że nie ustępują im z drogi. Białorusinów nieprzyzwyczajonych do kastowej czy majątkowej segregacji dziwi i denerwuje również to, że imprezy są wyłącznie dla gości”. Z jednym wszelako wyjątkiem – prezentem dla mieszkańców miasta ze strony organizatorów zlotu miał być koncert zespołów rockowych z Rosji, Mołdawii i Ukrainy. Jednak i ten okazał się dostępny tylko dla posiadaczy zaproszeń. Jak się okazało – dodatkowo i natura pomieszała szyki: w dniu koncertu nad miastem rozszalała się potężna burza, która sponiewierała uczestników i słuchaczy.
Rosyjscy turyści – nie tylko rozbawiony Gazprom – coraz chętniej odwiedzają bratnią Białoruś. Cicho, schludnie, tanio, można poszaleć i nie przejmować się ograniczeniami. Rosjanie wcale nie mają monopolu na taki luzik na obczyźnie. Łotwa po wstąpieniu do Unii (zresztą nie tylko Łotwa, Polska, a zwłaszcza Kraków, również) stała się ulubionym miejscem urządzania suto zakrapianych alkoholem wieczorów kawalerskich dla przybyszów z Anglii, którzy nie odmawiają sobie niczego, a miejscowych mają za nic.
A wracając jeszcze do osobliwości korporacyjnej kultury Gazpromu, to budowanie więzi jest jednym z deklarowanych celów giganta. Na liście firm, w których chcieliby pracować Rosjanie, Gazprom zajmuje od lat bezapelacyjnie pierwsze miejsce. Nie tylko z powodu udanych festiwali amatorskich zespołów folklorystycznych.
Wpadka trzeciego sekretarza
Karramba. Tajemniczy Don Pedro, szpieg z Krainy Deszczowców wpadł wczoraj w Moskwie w sprawne ręce rosyjskiego kontrwywiadu. Szpieg posługujący się dla zmylenia wroga legitymacją trzeciego sekretarza ambasady USA na nazwisko Ryan Christopher Fogle próbował ponoć nakłonić do współpracy z Deszczowcami pewnego funkcjonariusza rosyjskich organów, który z kolei miał jakoby udawać opozycjonistę.
W pozyskaniu nowego współpracownika szpieg wspomagał się: kompasem (zapewne miał go po to, by się nie zgubić w drodze do Krainy Mypingów), planem Moskwy (w tym samym celu), dwiema peruczkami: blond i czarną (może nie wiedział, czy potencjalny agent woli blondynów czy brunetów, to duże niedopatrzenie ze strony beztroskiej CIA, że tego zawczasu nie ustaliła), trzy pary okularów słonecznych (szczególnie przydatnych nocą, gdy został zatrzymany), latarką, scyzorykiem i starym telefonem komórkowym. Chyba po drodze na spotkanie z werbowanym funkcjonariuszem wpadł na chwilę do muzeum szpiegostwa.
Wedle enuncjacji rosyjskich mediów, Don Pedro roztaczał – zresztą na piśmie, po rosyjsku, żeby nie było żadnej ściemy – wizje pokaźnego dofinansowania działalności ewentualnego agenta. Naiwny list w całości można przeczytać w Internecie: Kraina Deszczowców obiecała za „przekazanie, na wskazany adres na Gmailu, pożądanych informacji” okrągły milion dolarów (adresu na Gmailu wszelako nie wskazano). Czego miałyby dotyczyć tak drogocenne informacje – nie wiadomo. W każdym razie w liście o tym ani słowa.
Transmisję z zatrzymania tajemniczego Don Pedro angielskojęzyczna stacja telewizyjna Russia Today, finansowana przez Kreml, nadała szybko i sprawnie, informując o wszystkich detalach. Emisja szpiegowskiej telenoweli zbiegła się w czasie z rozpoczęciem przez ambasadora USA w Moskwie Michaela McFaula sesji „AskMcFaul” za pośrednictwem Twittera. Dziś ambasador rutynowo wylądował na dywaniku w rosyjskim MSZ, by się wytłumaczyć z działalności szpiega pod płaszczykiem dyplomaty.
Dziś podano do wiadomości, że w styczniu tego roku Federalna Służba Bezpieczeństwa już zdemaskowała jednego amerykańskiego dyplomatę (który też zresztą, jak Fogle, był trzecim sekretarzem). Bez hałasu został on wydalony z kraju. Tym razem wokół zatrzymania amerykańskiego agenta urządzono „Teatrzyk Zielone Oko”.
Na linii Moskwa-Waszyngton dzieją się teraz ważne sprawy. Sekretarz stanu w przeddzień Dnia Zwycięstwa przybył z przymilną wizytą. Moskwa zachowuje kamienną twarz pokerzysty, stawia swoje warunki (m.in. wyciszenia krytyki stanu swobód obywatelskich w Rosji). Amerykańskiej administracji najwyraźniej zależy na utrzymaniu osiągnięć resetu z pierwszej prezydentury Baracka Obamy. Na porządku dziennym stoi teraz sprawa Syrii. Przychylność Rosji w tej rozgrywce byłaby wielce pożądana. Ale ta przychylność ma swoją cenę. Czas pokaże, jak wypadły targi.
Nic nie jest oczywiste. Ujawnienie dziwnego szpiega w dwóch peruczkach jest kolejnym akordem w tej pełnej kakofonii kompozycji.
Koniec suwerennej demokracji
Autor terminu „suwerenna demokracja”, określającego specyficzny system polityczny panujący w Rosji pod rządami Putina, w którym przymiotnik był ważniejszy od rzeczownika. Mistrz zakulisowych kremlowskich gierek epoki „środkowego Putina”, demiurg wewnętrznej polityki, szara eminencja z ambicjami, ideolog naszej małej stabilizacji, wicepremier Władisław Surkow. Jeszcze wczoraj cytowałam fragmenty jego płomiennego wystąpienia w Londynie, w którym wychwalał brutalne zwycięstwo Putina nad niezborną opozycją. Ale to było wczoraj, bo już dziś Surkow napisał podanie o zwolnienie z zajmowanego w rządzie stanowiska „na własną prośbę”. Powiadają, że pozwolono mu na taką łagodną formę odejścia (a nie wyrzucenie za drzwi z wilczym biletem) za zasługi. Moskwa huczy od plotek, a portale internetowe urywają się od interpretacji. „Stabilizacja pożera własne dzieci” – głosi jeden z tytułów w internetowych gazetach.
Co się stało, że jeden z najważniejszych ludzi na politycznym Olimpie stracił pozycję?
Bezpośrednim powodem dymisji zapewne stał się (nagłaśniany zresztą od kilku dni przez media) jego konflikt z Komitetem Śledczym, który prześwietla dokumenty związane ze słynnym centrum Skołkowo pod Moskwą. Surkow publicznie oznajmił, że nie należy się spieszyć z rzucaniem cienia na Skołkowo i zaręczył, że to „jeden z najczystszych projektów”: „W Rosji mówi się, że ryba psuje się od głowy. Głowa naszej ryby nie jest zgniła, a i reszta jest o wiele czystsza niż w innych projektach realizowanych w Rosji”. To wystarczyło, by Komitet Śledczy się odwinął – Surkowowi (na łamach posłusznego dziennika „Izwiestia”) odpowiedział rzecznik Komitetu Śledczego, Władimir Markin, oskarżył go o „kryszowanie” swoich pupilków ze Skołkowa, nieuczciwie zarabiających krocie. „Nie komentuję grafomanii” – odpalił Surkow. Czy ta niezbyt wykwintna pierepałka była powodem dymisji? Może raczej pretekstem. Surkow wypadł z łaski po masowych demonstracjach przełomu 2011 i 2012 roku. Został wygryziony z Kremla przez jastrzębi pod przewodem Wiaczesława Wołodina, którzy wolą mocne metody działania. W każdym razie mocniejsze niż te proponowane przez Surkowa, który preferował chytre manipulacje, misterne fałszerstwa, mydlenie oczu, a nie walenie na odlew. Surkow został obwiniony o to, że do protestu w ogóle doszło. Posada w rządzie Miedwiediewa była postrzegana jako zsyłka. Na decyzje podejmowane na Kremlu nie miał już wpływu. Ponadto tajemnicą poliszynela było, że Surkow był zwolennikiem drugiej kadencji Miedwiediewa, a nie powrotu na Kreml Putina.
Skołkowo to ukochane dziecko Dmitrija Miedwiediewa z czasów jego prezydentury. To miało być miasto uczonych, rosyjska Dolina Krzemowa, do której miałyby ściągać z całego świata zastępy najświatlejszych umysłów w różnych dziedzin. Skołkowo to miał być filar modernizacji Rosji. Ale teraz czasy są inne. Pocieszny szyld „Modernizacja Rosji” już dawno został zdjęty w fasady, trwa w najlepsze przykręcanie śruby i duszenie resztek wolności obywatelskich. Szyld „Konserwacja” rozpycha się energicznie i zajmuje coraz większą powierzchnię. Grupka „miękkich”, „subtelnych” czy jak tam jeszcze nazwać kamarylę Surkowa wyraźnie przegrywa z „twardzielami”.
Wczoraj prezydent przed czułym okiem kamer skrytykował rząd za opieszałą realizację jego ogłoszonych przed rokiem dekretów. Miedwiediew coś bąkał pod nosem. Wielu komentatorów jest zdania, że dymisja Surkowa to ostatnie poważne ostrzeżenie dla Dmitrija Miedwiediewa. Dziennikarz Andriej Malgin pisze: „Putin już od dawna daje Miedwiediewowi do zrozumienia, żeby sam odszedł. Pocałowaliby go w oba policzki, dali Bohatera Pracy i chlebowy stolec w Gazpromie. Ale Miedwiediew nie odchodzi. Dymisja Surkowa to już nie aluzja – to coś więcej”. Może tak, może nie. Miedwiediew jest słaby, ale lojalny. Wykonał to, czego się po nim spodziewano: grzał przez cztery lata tron, a gdy go starszy kolega poprosił, grzecznie ustąpił mu miejsca. To oczywiście w zmieniającej się dynamicznie sytuacji może nie być wystarczająca gwarancją zachowania stanowiska. Zobaczymy.
„Surkow odchodzi ze służby państwowej jako miliarder. Teraz pewnie książki będzie pisał” – zakpił w Twitterze bloger Aleksiej Nawalny. No i rzeczywiście sam Surkow oznajmił, że ma pomysł na napisanie komedii na tematy polityczne z życia wzięte. A co do miliardów, hm. Putin postanowił przetrząsnąć portfele wysokim urzędnikom, może dla Surkowa w tej sytuacji to był dobry pretekst, żeby zejść z linii strzału.
Można też dostrzec w tej sytuacji (publiczna kłótnia dwóch wysoko postawionych urzędników) i sposobie jej rozwiązania (zdymisjonowanie jednego z nich) świadectwo, że dawne metody regulowania wewnątrzkorporacyjnych walk w obozie władzy (po cichu, bez publiczności) już nie działają. Putin jest przyzwyczajony do ręcznego sterowania i arbitralnego rozstrzygania sporów w grupie trzymającej władzę. Być może coraz więcej dziedzin wymyka mu się spod kontroli. Dyscyplinowanie, straszenie więzieniem za zarobione „pracą ponad siły” majątki, zakaz posiadania zagranicznych kont, na których spokojnie osiadała renta korupcyjna – to nie wszystkim się podoba.
Chyba będzie się działo.
Potargana biała wstążka
Tym razem OMON nie pałował. Wczorajszy wiec na placu Błotnym w Moskwie zgromadził około 25 tys. uczestników (MSW mówi o 8 tysiącach, organizatorzy – o 30-50 tys.). „Mniej niż by się chciało, więcej niż się spodziewałem” – powiedział wierny idei protestu pisarz Borys Akunin, jeden z oratorów zawsze przemawiających z trybuny. Większość „białowstążkowców” w komentarzach w blogach i na Twitterze zgodnie przyznawała, że zeszłorocznego entuzjazmu już nie ma, ale powody niezadowolenia nie zniknęły. Wychodzenie na ulicę pozostaje „symbolicznym aktem zademonstrowania swej niezgody wobec reżimu w bezpośrednim sąsiedztwie Kremla” (Gazeta.ru).
Data wiecu nie była przypadkowa: to pierwsza rocznica wielkiej akcji protestu w przeddzień inauguracji kolejnej kadencji prezydenckiej Władimira Putina. Tamta demonstracja była wyrazem niezadowolenia z powrotu Putina na Kreml, frustracji z powodu zawiedzionych nadziei na zmiany. Na skutek prowokacji (opozycja, która przeprowadziła własną analizę materiałów, twierdzi, że prowokacji dokonali nasłani kibole) doszło do przepychanek i starć z OMON-em. Zatrzymano kilkadziesiąt osób. Teraz uczestnicy tych wypadków po kolei są aresztowani i stawiani przed sądem. Dwóch otrzymało już kilkuletnie wyroki łagru (choć jeden z nich przyznał się do wszystkiego, co mu przedstawiono w akcie oskarżenia i skwapliwie współpracował ze śledztwem, najwyraźniej licząc na pobłażliwość).
Wczoraj na demonstracji niesiono portrety „więźniów placu Błotnego”. Obrona ich praw stała się głównym hasłem protestu. „Jeszcze niedawno temat więźniów politycznych był tematem peryferyjnym – zauważa moskiewski politolog Aleksiej Makarkin. – Było to związane z przeświadczeniem wielu sympatyków opozycji, że nie wszyscy są bez grzechu (władza jest oczywiście winna bardziej, ale i na jej przeciwnikach leży część odpowiedzialności) oraz że nic strasznego się nie stanie – ot, potrzymają ich trochę w areszcie, najwyżej kilka miesięcy, a na procesie dostaną wyroki w zawieszeniu albo jakiś minimalny wymiar kary. Jednakże gorliwość prokuratorów i śledczych (którzy nie dostrzegają winy i nie pociągają do odpowiedzialności żadnego z OMON-owców, którzy tłukli ludzi 6 maja ub.r. oraz ferują surowe wyroki) i podnosząca się w kraju konserwatywna fala sprawiły, że […] iluzje prysły: kara będzie surowa. I to właśnie wywołuje emocje i sprzeciw”.
Władza przykręca śrubę i coraz mocniej wykonuje zwrot ku wspomnianemu przez Makarkina konserwatyzmowi. Szuka poparcia u szerokich mas. Wygrzebuje z szafy, otrzepuje z naftaliny i krzyżuje tradycje sowieckie (np. przywrócenie tytułu Bohatera Pracy) i przedsowieckie (odwołanie się do Kozaków jako nosicieli prawdziwych rosyjskich wartości). Ciekawe, co się urodzi z takich krzyżówek? Wobec liderów zeszłorocznego protestu czy zatrzymanych podczas demonstracji 6 maja 2012 używa mocnego kija. Reszta ma patrzeć i odsunąć się od toru, by również nie dostać po głowie. Oficjalna propaganda od roku grzmi, że protesty były dziełem spiskowców, inspirowanych i zasilanych z zagranicy. NGO poddawane są kontroli, przykleja się im etykietkę zagranicznych agentów – a więc też ogranicza pole działalności, skoro ten sektor może sprzyjać kształtowaniu się postaw obywatelskich. Długa jest lista przyjmowanych pospiesznie ustaw zakazujących. Tu postawię kropkę, bo zakazy dotyczą tak wielu dziedzin, że przekracza to rozmiary blogowego postu.
Zacytuję jeszcze jednego moskiewskiego politologa, niegdyś kremlowskiego guru, od dwóch lat wolnego strzelca, Gleba Pawłowskiego: „Władza zabawia się z opozycją, utrzymując ją stale w napięciu – zamkną, nie zamkną. Niebezpieczeństwo tej sytuacji polega na tym, że władza przestała się zajmować innymi sprawami. Na oczach całego kraju jak nakręcona biega z łapką na muchy. Zwykli ludzie rwą sobie włosy z głowy z powodu podniesionych opłat komunalnych, stanu medycyny, edukacji czy ekonomicznego spadku. A władza zamiast na to zareagować, serwuje im na stół Nawalnego i Udalcowa. […] Obecnie nie ma żadnych wzajemnych stosunków pomiędzy społeczeństwem i władzą. Społeczeństwo nie ma przedstawicielstwa we władzach. Duma stała się czarodziejskim tworem, które nie ma związku ani z władzą, ani ze społeczeństwem. Takie specyficzne zoo. To samo można powiedzieć o Koordynacyjnej Radzie Opozycji. […] Takiej sytuacji można życzyć tylko wrogowi. Alternatywy nie widzę. Społeczeństwo jest w apatii. Myślę, że czeka nas smutny scenariusz. I zacznie się nie od akcji ulicznych, a od jakichś ekonomicznych katastrof, choć to nie stanie się prędko. A na razie tak sobie po cichu, spokojnie gnijemy”.
Nie podziela niepokoju Pawłowskiego (i wielu innych komentatorów) wicepremier Władisław Surkow, w przeszłości jeden z głównych urzędników Kremla i ideologów putinizmu. Podczas wystąpienia w Londynie streścił stanowisko najwyższych władz: „Czy naprawdę macie wrażenie, że po demonstracjach w grudniu 2011 roku stary system zawalił się? Nie, system pokonał opozycję. To fakt. System zaadaptował się do przejawów niezadowolenia społecznego. System zachował się twardo wobec ekstremistów. Ci, którzy uważali, że można bezkarnie bić policję, ponieśli zasłużoną karę. System jest odbiciem mentalności i duszy narodu rosyjskiego”.
Zdjęcia z wiecu można obejrzeć m.in. tutaj: http://www.gazeta.ru/politics/photo/miting_na_bolotnoi_ploshadi.shtml
Putin i nieśmiertelność, część czwarta
Reinkarnacja tybetańskiego lamy o rosyjskich korzeniach, pogromca niezliczonych filmowych niegodziwców Steven Seagal jakiś czas temu postanowił zostać osobistym przyjacielem prezydenta Putina. Gruntem do utrwalania prawdziwej męskiej przyjaźni miało być wspólne zainteresowanie przedłużaniem życia. We wspomnianym w poprzednim odcinku posłaniu do Władimira Władimirowicza z 2011 roku Seagal stwierdził, że nieprzypadkowo zwraca się do rosyjskiego przywódcy: „Wiem, jak wiele uwagi poświęca pan sprawie wydłużenia życia i aktywnie pracuje nad poszukiwaniem rozwiązań tego problemu”.
Jednym z kanałów tych poszukiwań miałoby być wspieranie działalności stowarzyszenia „Rosja 2045”, którego Seagal jest gorącym orędownikiem. Na Youtube można obejrzeć prezentację celów Strategicznego Ruchu Społecznego „Rosja 2045” i sposobów ich realizacji (w języku rosyjskim, z napisami po angielsku). Można się z niej dowiedzieć o całym wachlarzu zagrożeń dla ludzkości, a prostym wyjściem jest: zamiast wydawać forsę na bieżączkę, lepiej ją z większym sensem wydać na badania nad nową ludzkością. Ludzkością wzmocnioną, ludzkością, która może się oprzeć wszelkim niebezpieczeństwom. Jednym słowem – na cyborgi.
Miesięcznik „Sowierszenno Siekrietno” dwa lata temu zamieścił obszerną publikację o ludziach udatnie kręcących lody na nieśmiertelności. W publikacji znalazła się też wzmianka, że stowarzyszenie „Rosja 2045” zabiega o rządowe subsydia. Czy je otrzymało? Do tych informacji autorzy opracowania nie dotarli (można mieć wątpliwości, czy w budżecie państwa znalazła się pozycja „badania nad nieśmiertelnością”). Według nich, inicjatorzy stowarzyszenia wielkie nadzieje pokładali też w ówczesnym prezydencie Dmitriju Miedwiediewie. Jeden z nich wystosował list otwarty do Miedwiediewa, w którym proponował założenie pod Moskwą miasta nauk przyszłości, gdzie czołowi uczeni pracowaliby nad formułą wydłużania życia. Za państwowe pieniądze, ma się rozumieć. Zdaniem autorów artykułu w „Sowierszenno Siekrietno” korporacja państwowa Rosnano w 2010 r., a więc rok przed założeniem stowarzyszenia „Rosja 2045”, wydzieliła 700 mln rubli na prace nad „tabletkę przeciw starzeniu się” według metodyki profesora Władimira Skułaczowa. Metodyka opiera się na przekonaniu profesora, że genotyp człowieka jest źle zaprogramowany, wystarczy więc wprowadzić korektę, przeprogramować i człowiek będzie żyć długo i szczęśliwie co najmniej 500-700 lat. Przedtem badania Skułaczowa finansował jeden z najbogatszych rosyjskich oligarchów, Oleg Deripaska. Potem na polecenie szefa Rosnano Anatolija Czubajsa – finansowa grupa Rostok. Komentatorzy, na których powołuje się miesięcznik, nie są zdziwieni, że rosyjscy krezusi czy wysocy urzędnicy państwowi dają pieniądze na podobne badania. „Powstało coś w rodzaju zjednoczonego frontu „Rosja nieśmiertelna”. Ciekawe, ile miliardów korporacja Rosnano przekręci na tej nieśmiertelności? To fantastyczny projekt, skazany na sukces”. Cóż, chętnych, by podessać się do państwowej kasy jest mnóstwo. Nie na takie fantasmagorie „piłowano babło” w putinowskiej Rosji.
Czy rzeczywiście na wsparcie badań nad nieśmiertelnością idą w Rosji duże pieniądze – czy to państwowe, czy prywatne? W dzisiejszym wpisie na blogu (strona Echa Moskwy – http://www.echo.msk.ru/blog/dio_genes/1066810-echo/) Roman Mamatow wyszczególnia w tabeli, kto spośród rosyjskich przedsiębiorców sponsoruje wieczne życie na Ziemi (wśród beneficjentów nie ma wszelako stowarzyszenia „Rosja 2045”, które zachowuje wielką aktywność w Internecie, pisze odezwy, listy otwarte do władz i mediów, prowadzi stronę internetową, na której zamieszcza informacje o swoich zabiegach). Mamatow przewrotnie kończy notkę tezą, że ci spośród niezadowolonych z władzy Rosjan, którzy chcą przeczekać putinowski system, robią błąd: jeśli tabletki na nieśmiertelność zostaną wynalezione w najbliższych latach, to Putin nie zejdzie ze sceny.
Wróćmy jeszcze do wątku przyjaźni Putina z Seagalem, wywołanej dwa lata temu apelem aktora o wsparcie najwyższych władz partyjnych i państwowych dla zabiegów o sprawność i nieśmiertelność. Putin i Seagal są rówieśnikami. W 2045 roku, kiedy to stowarzyszenie „Rosja 2045” obiecuje stworzyć syntetyczne moduły wiecznego życia, stuknie im 93 lata. Ale coś ostatnio Seagal zaniechał – przynajmniej w przestrzeni publicznej – apeli o wspólną pracę nad pokonaniem starzenia się i śmierci. Kiedy w marcu tego roku ponownie utrwalał w Moskwie przyjaźń z Władimirem Putinem, otwierali razem obiekt sportowy służący zawodnikom sambo i innych sztuk walki. O nieśmiertelności ani słowa. Tym razem ani słowa. Ale przecież to wieczny temat – na pewno jeszcze powróci.