Archiwum miesiąca: sierpień 2013

Nocne wilki w Stalingradzie

Fontanna „Dziecięcy korowód” ocalała podczas nalotów niemieckiego lotnictwa na Stalingrad 23 sierpnia 1942 roku. Wielkie wrażenie nadal robią zdjęcia wykonane przez korespondenta wojennego Emmanuiła Jewzierichina: płonący budynek dworca, totalne zniszczenie wokół, a białe figurki dzieci tańczą beztrosko w wojennej zawierusze. Fontanna była jednym z symboli bitwy stalingradzkiej. Po wojnie wpierw została odrestaurowana, a potem w latach pięćdziesiątych zdemontowana. W 71. rocznicę nalotów replikę słynnej fontanny podarował Wołgogradowie, który na jeden dzień znów stał się Stalingradem, w obecności prezydenta Putina przywódca moto braci „Nocne wilki”, Aleksandr Załdostanow, zwany Chirurgiem.
„Nocne wilki” to ulubiony klub Putina, z bajkerami Chirurga prezydent kilkakrotnie jeździł na ich fantastycznych maszynach, Załdostanow został w tym roku odznaczony Medalem Honoru za zasługi w dziele patriotycznego wychowania młodzieży i poszukiwań miejsc pochówku żołnierzy Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Był też mężem zaufania Putina podczas marcowych wyborów prezydenckich.
Teraz zorganizował w Wołgogradzie wielkie patriotyczne show „Stalingrad”. Kulminacyjnym momentem obchodów rocznicy nalotów i wielkiego zlotu bajkerów z tej okazji był wieczorny koncert. Na estradzie wystąpiła m.in. ulubiona grupa Putina „Lube”, grająca tak zwanego patriotycznego rocka, opartego na ludowych rosyjskich motywach. Występy obejrzało 250 tysięcy widzów. I w obecności tych 250 tysięcy widzów ze sceny padły patriotyczne słowa Chirurga, który porównał Stalingrad z Jerozolimą, a zwycięstwo w bitwie stalingradzkiej – z drugim nadejściem Chrystusa w postaci radzieckiego żołnierza. Z głośników popłynął czytany przez lektora tekst przypisywany Stalinowi: „Wiele dokonań naszej partii i narodu zostanie wypaczonych i oplutych przede wszystkim za granicą, ale także i w naszym kraju. Będą się na nas okrutnie mścić za nasze sukcesy. I moje imię też stanie się łupem oszczerców. Zostanie mi przypisanych mnóstwo zbrodni” (z tego cytatu pochodzącego ze wspomnień Aleksandry Kołłontaj, usunięto wzmiankę o „syjonizmie, rwącym się do rządzenia światem”). A dalej już sam Załdostanow „poleciał Stalinem”. W wywiadzie dla telewizji Dożd’ rozwinął temat: „Moja mama nie lubiła komunistów, ale Stalina kochała. Na pytanie, że o nim mówią to i owo, zawsze odpowiadała: bzdury. To mi pozostało w głowie. Widzę, że Stalin to prorok. Dzisiaj rozbrzmiały słowa, które znalazłem w jego spuściźnie. Bo długo się zastanawiałem, jaki tekst pasowałby do Stalingradu, co powiedzieć w Stalingradzie”.
Jak podaje Radio Swoboda, inicjatywa zorganizowania wielkiego show bajkerów, pokazów fajerwerków, koncertu w rocznicę nalotu, który kosztował życie 40 tysięcy cywilów, wywołała spory. Wskazywano, że zabawa w dniu tak tragicznej rocznicy to cynizm. „Gdyby urządzono podobną uroczystość w rocznicę zwycięstwa w bitwie – to co innego” – podkreśliła kulturolog Galina Szypiłowa. Ale Załdostanow od dawna zapowiadał, że show przeznaczone jest dla młodzieży: „młodzi ludzie powinni zrozumieć skalę i ogrom bitwy nad Wołgą. I właśnie taka forma patriotycznego wychowania jest niezbędna”. Ze Stalinem na czele, jak się okazało. Załdostanowa blogosfera okrzyknęła „prawosławnym stalinistą”.

Ten obcy

Od kilku tygodni z pierwszych stron rosyjskich gazet nie schodzi temat nielegalnych migrantów. To od dawna jeden z najbardziej niepokojących problemów społecznych, i nie tylko społecznych. Napływ migrantów został wymieniony przez Rosjan na pierwszym miejscu w sondażu badającym najpoważniejsze zagrożenia. W ostatnich miesiącach miały miejsce wydarzenia, które odbiły się szerokim echem w całym kraju. Bunt w Pugaczowie (miejscowa ludność tego 40-tysięcznego miasta zażądała wydalenia wszystkich „obcych” – przede wszystkim Czeczenów – po bójce, w której zginął z rąk Czeczena miejscowy młody człowiek), kilka konfliktowych sytuacji na moskiewskich bazarach, w których udział brali przybysze z Kaukazu, konflikty w Kraju Stawropolskim (przylegającym do Kaukazu Północnego) na tle etnicznym, żądania ludności Siewierouralska, by z miasta wysiedlić wszystkich Tadżyków, wreszcie – ostatnie głośne akcje w Moskwie i innych większych miastach, polegające na zatrzymywaniu nielegalnych migrantów i osadzaniu ich w przejściowych obozach przed ekstradycją.
Czy to rzeczywiście zagrożenie numer jeden, czy element gry politycznej, służący do odwracania uwagi od innych problemów? Czy Rosjanie rzeczywiście są tak nietolerancyjni wobec osób innej nacji i wyznania? Czy władze mają plan uregulowania sytuacji? Dyskusja na ten temat wyraźnie nabrała tempa w związku ze zbliżającymi się wyborami mera Moskwy. To właśnie w stolicy najbardziej zauważalny jest wzrost liczby migrantów, którzy przybywają tu – w większości nielegalnie – z Azji Centralnej. Ale także z Kaukazu Północnego, który leży przecież w granicach Federacji Rosyjskiej.
Ostatnie masowe „łowy” na gastarbeiterów to nie jest pierwsza próba rozwiązania nabrzmiałego problemu z emigrantami. Wielokrotnie rzucano hasło ukrócenia procederu nielegalnej migracji, walki z przekupnymi urzędnikami, którzy stwarzają możliwość pobytu w Rosji nielegalnym migrantom.
Łódź pobożnych życzeń rozbijała się jednak, jak w sławnym liście Majakowskiego, o byt. A byt to „czisto konkrietno” kasa – czyli haracze, pobierane od nielegalnych przybyszów na różnych szczeblach machiny biurokratycznej. Według enuncjacji prasowych wielu urzędników Federalnej Służby Migracyjnej żyje z łapówek od Uzbeków, Tadżyków, Kirgizów nielegalnie pracujących w Rosji. Kolejnym ogniwem, które zarabia na migrantach, to mundurowi. Złapany przez policję migrant bez ważnego stołecznego meldunku może się, jak wieść gminna niesie, wykupić. On sam albo wspierająca go grupa ziomków. Większość migrantów przybywa do Rosji dzięki zorganizowanym grupom przestępczym, które też ciągną zyski z nielegalnego procederu dostarczania ludzi z biednej Azji do zamożnej Rosji. Korzystają też ci, którzy wynajmują za psi grosz piwnice, w których gnieżdżą się przyjezdni, korzystają administratorzy, którzy przymykają oko – nie za darmo – na fikcyjne meldunki w tak zwanych gumowych mieszkaniach (właściciel za opłatą melduje kilkudziesięciu „łebków”). No i wszyscy ci, którzy korzystają z niewolniczej, kiepsko opłacanej lub nieopłacanej wcale pracy gastarbeiterów. A gastarbeiterzy pracują na budowach (m.in. w Soczi), handlują na bazarach, zamiatają i odśnieżają ulice, jednym słowem – wykonują prace, których Rosjanie się raczej nie imają.
Problem to wielowymiarowy i złożony, na kilka debat specjalistów – od polityków i politologów, przez etnografów i religioznawców po specjalistów od migracji, specjalistów od przestępczości i ekonomistów. Ciekawy materiał uzupełniający przedstawił tygodnik „Ogoniok” w reportażu z działań nieformalnej, ale bardzo głośnej grupy „Tarcza Moskwy”. Czyli inicjatywa oddolna, samoorganizacja neo-ormowców wspierających spektakularne działania policjantów wyławiających nielegalnych migrantów z bazarów i piwnic. „Tarcza” wyszukuje nielegalnych migrantów i przekazuje ich w ręce policji. Na stronie internetowej zamieszczone są prawidła, których trzeba przestrzegać podczas akcji: „bierzcie legalną broń do samoobrony, np. gaz pieprzowy; ubierajcie się w ubrania, które możecie pobrudzić – w piwnicach jest zawsze brudno. Ale jednocześnie musicie wyglądać schludnie – jesteście wizytówką naszej organizacji; jeśli nie chcecie złapać jakiejś infekcji (a były takie wypadki), weźcie maseczki, zasłaniające usta i nos; nikogo nie bijemy! Nikogo nie prowokujemy! Niczego nie zabieramy! Nie jesteśmy ekstremistami ani złodziejami!”.
Liderem „Tarczy” jest 26-letni Aleksiej Chudiakow – aktywista młodzieżówki Młoda Rosja, zaciekły kibic drużyny Lokomotiw.
Przed „rajdem” zbierają się w metrze, grupa działania liczy dziesięć osób, wśród nich dwie dziewczyny: „Bo migranci gwałcą rosyjskie dziewczęta”. Znajdują piwnicę. Rzeczywiście brudną. W piwniczce kilka tapczaników, nakrytych starymi kocami i derkami, uśmiechający się niepewnie Uzbecy. Kiepsko mówią po rosyjsku. Przyjeżdża ośmiu policjantów. Chudiakow chwali się, że podczas „rajdów” jego grupa wyjawiła ok.250 migrantów.
Co z nimi dalej? Może wykup, może przejściowy obóz w Goljanowie pod Moskwą, może deportacja…

Biełomor tańczy i śpiewa

Mija osiemdziesiąt lat od zakończenia sztandarowej budowy pierwszej stalinowskiej pięciolatki: Biełomorkanału, czyli kanału łączącego Morze Białe z jeziorem Onega, a za jego pośrednictwem z Bałtykiem. 227 kilometrów przekopali więźniowie Gułagu.
To był eksperyment władz – rekordowe tempo budowy uzyskane dzięki wykorzystaniu niewolniczej pracy więźniów. Eksperyment się powiódł – budowę w niezwykle trudnych warunkach sfinalizowano w rok i dziewięć miesięcy (dla porównania – Kanał Panamski mający 80 km budowano 28 lat). Kanał Białomorsko-Bałtycki otrzymał imię wielkiego budowniczego – Stalina.
Widzowie radzieckich kin w 1937 roku mogli obejrzeć propagandowy obraz „Więźniowie”: wielka słuszna budowa pomaga przełamać się szkodnikom, wrogom ludu, bumelantom, złodziejom. NKWD jest, jak wiemy, doskonałym wychowawcą, przeto filmowi bohaterowie po kolei dochodzą do jedynie słusznych wniosków i postanawiają żyć w zgodzie z nakazami partii.
Z plakatów agitacyjnych przyzywało na budowę hasło: „Kanałoarmiejcu! Gorące zaangażowanie w pracę rozgrzeje cię, twój wyrok stopnieje”. Brygady pracujące na budowie rywalizowały ze sobą we współzawodnictwie pracy. Te uzyskujące najlepsze wyniki miały przywilej pracowania przy dźwiękach orkiestry.
Różni badacze różnie szacują liczbę ofiar kanału – od 50 tys. nawet do 250 tys. (np. Sołżenicyn w „Archipelagu Gułag”, tak wielką liczbę podważają jednak współcześni historycy, wskazujący na kilkadziesiąt tysięcy ofiar). Koszmarne warunki bytowe, ciężki klimat, mizerne racje żywnościowe, wysokie normy do wyrobienia – wszystko to sprawiało, że śmiertelność wśród wychowywanych na nowych ludzi więźniów spośród ofiar walki klas (dorewolucyjna inteligencja, kułacy, duchowieństwo) i przestępców była duża.
Ciężki obóz pracy, w którym więźniów kryminalnych i politycznych „wychowuje się” tymi samymi metodami do nowego życia, był obecny w powszechnej świadomości społecznej w ZSRR dzięki najpopularniejszej marce papierosów. Charakterystycznie zagiętego w dwóch miejscach Biełomora pali np. Wilk z kultowej kreskówki. Jeśli dziś ktoś chce się sztachnąć papierosem zawierającym rekordowe ilości smoły (27-35 mg w każdej sztuce), to ciągle ma szanse: papierosy produkowane są i w Rosji, i w niektórych krajach postradzieckich.
Tak ryzykowną nazwę wybrała sobie też grupa, śpiewająca szczególny gatunek – pieśń „błatną”, czyli wywodzącą się z folkloru więzienno-łagiernego. Wynurzeń na temat ciężkiego losu kogoś, kto duszę ma jasną, ale dni swej górnej i chmurnej młodości spędza za kratami, można posłuchać m.in. tu: http://www.audiopoisk.com/artist/belomorkanal/ Solista grupy Biełomorkanał, jak wielu rosyjskich wykonawców, próbuje naśladować chrypę Wysockiego. W repertuarze grupy znajduje się również pieśń poświęcona ulubionym smolistym papieroskom. Ale jest też dowcipna piosenka polityczna „Towarzyszu Putin, z was wielki uczony” (nawiązanie do jednej z najbardziej znanych piosenek radzieckich zakazanych bardów „Towarzyszu Stalin, z was wielki uczony” Juza Aleszkowskiego).

Reset w impasie

Jesteśmy rozczarowani – mówią w Waszyngtonie po tym, jak Rosja przyznała jednak po półtoramiesięcznych szpagatach tymczasowy azyl Edwardowi Snowdenowi. Jesteśmy rozczarowani – mówią w Moskwie po tym, jak prezydent Barack Obama ogłosił, że odwołuje dwustronne spotkanie z prezydentem Putinem w przeddzień szczytu G20 w Petersburgu.
W stosunkach rosyjsko-amerykańskich już od dawna wieje chłodem. Na akt Magnitskiego przyjęty przez amerykański Kongres w stosunku do rosyjskich urzędników Moskwa odpowiedziała ustawą Dimy Jakowlewa zakazującą adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów. W sprawie Syrii stanowiska Waszyngtonu i Moskwy pozostają odległe. Obszarami zadrażnień są budowa amerykańskiej tarczy antyrakietowej, polityka wobec irańskiego programu nuklearnego, współpraca służb specjalnych w wojnie z terroryzmem. Amerykanie krytykują Putina za przykręcanie śruby, gnębienie organizacji pozarządowych, restrykcje wobec opozycji, ustawę zwaną antygejowską. Teraz USA występują z inicjatywą dalszej redukcji arsenałów jądrowych. A Moskwa się kryguje, Moskwa się targuje.
Barack Obama stara się łagodzić, utrzymywać poprawę nastrojów na linii Moskwa-Waszyngton, jaka nastąpiła w wyniku resetu. Kreml odczytuje tę łagodność jako słabość amerykańskiego prezydenta i Ameryki w ogóle. Hegemon słabnie, można mu zatem grać na nosie i specjalnie nie liczyć się z groźnymi fuknięciami Białego Domu. Choćby w takiej nagłośnionej na cały świat sprawie jak casus Edika Snieżkina (tak ochrzciła Edwarda Snowdena rosyjska blogosfera). Zdaniem liberalnych komentatorów rosyjskich, pogorszenie atmosfery było nieuniknione. l to nie tylko z wymienionych wyżej powodów, a dlatego że Putin jest przekonany, iż to Amerykanie opłacili demonstrujących przeciwko fałszowaniu wyborów, ma im to za złe i domaga się zaprzestania wspomagania kogokolwiek w Rosji i zapewnienia, że protesty się nie powtórzą.
Wczoraj na konferencji prasowej Barack Obama oświadczył, że w kontaktach z Rosją powinna nastąpić przerwa na ponowne przemyślenie. Prezydent zauważył, że odkąd Putin wrócił na Kreml, znacznie zaostrzył antyamerykańską retorykę. Oczywista oczywistość. Przyznał też, że spotkanie z rosyjskim kolegą w obecnej sytuacji nie miałoby szans się udać – rozbieżności jest multum, a szans na przełom choćby w jednej kwestii specjalnie nie widać. Zatem Obama przyjedzie do Rosji, ale nie do Moskwy do Putina, a do Petersburga do G20. Putin w Petersburgu wprawdzie też będzie, ale dwustronnych rozmów się nie przewiduje. Panowie prezydenci będą palić, ale nie będą się zaciągać.