Wybory parlamentarne na Ukrainie były „brutalne” i „brudne”, ale je uznajemy – wysyczała Moskwa ustami wiceministra spraw zagranicznych. Bąknięciem aprobaty skwitował wybory również minister Ławrow. Z uprzejmych oficjalności to na razie tyle. Skąpo, jeśli porównać ten syk z ogromną obfitością komentarzy rosyjskich dziennikarzy, publicystów, blogerów, forumowiczów. I to zarówno reprezentujących poglądy liberalne, jak i zdeklarowanych #krymnaszystów i orędowników wojskowej interwencji na wschodzie Ukrainy.
Jeszcze przed wyborami o sytuacji na Ukrainie wypowiedziały się również najważniejsze usta Rosji. Najpierw szef prezydenckiej administracji, wierny cień Putina, Siergiej Iwanow zapewniał: „Chcemy, aby Ukraina weszła w jakiś normalny cywilizowany nurt, aby nie było to państwo wrogie wobec Rosji, aby było to państwo, które jest w stanie samo się utrzymać”. Podobną troskę o kondycję Ukrainy wykazał sam Władimir Władimirowicz podczas wystąpienia w Klubie Wałdajskim.
Ale co dalej z tą Ukrainą? Jak z nią i o nią grać? Kreml nie może uznać za zadowalające wyników wyborów parlamentarnych, w których wygrały partie o zdecydowanym proeuropejskim programie (pozbierane niedobitki Janukowyczowskiej Partii Regionów w postaci Bloku Opozycyjnego ledwie przeszły próg wyborczy; to będzie jedyna antyeuropejska siła w Radzie Najwyższej). Jak wyraził się jeden z rosyjskich komentatorów: ukraińscy wyborcy po 23 latach niepodległości zdecydowali, że stolica Ukrainy znajduje się w Kijowie, a nie w Moskwie. A to oznacza, że Moskwa utraciła przemożny wpływ na formułowanie celów politycznych Ukrainy. Ale czy to oznacza, że zrezygnowała z postawionych celów strategicznych?
Moskwa nie uznała prawa Ukrainy do wyboru samodzielnej drogi politycznej. „Władimir Putin ma swój plan wobec Ukrainy. Po pierwsze – nie puścić Ukrainy do NATO, za wszelką cenę zatrzymać. Ponadto zahamować eurointegrację Ukrainy – mówił w audycji rozgłośni Echo Moskwy Stanisław Biełkowski. – Zapewnić Krymowi zaopatrzenie [Krymu nie oddam, to poza dyskusją]. Z Naddniestrzem podobnie”. Teraz pytanie brzmi: a w jaki sposób te cele osiągnąć?
W tych ukraińskich wyborach z kretesem przegrała także linia propagandowa realizowana przez rosyjskie media. Przez wiele miesięcy telewidzom i czytelnikom wysokonakładowych gazet wbijano do głowy, że Ukrainą rządzą faszyści i banderowcy, Prawy Sektor urósł do rangi NSDAP, Dmytro Jaroszem straszono niegrzeczne dzieci. Tymczasem w wyborach partie radykalne uzyskały bardzo małe poparcie. Jak to teraz wytłumaczyć rosyjskiej widowni? Może lepiej zapomnieć i przerzucić uwagę na to, że teraz w części obwodów ługańskiego i donieckiego, kontrolowanych przez separatystów, mają się odbyć wybory. Wybory na Ukrainie nieważne, a wybory w Noworosji – ważne. Konflikt został zamrożony, tym konfliktem zawsze będzie można szantażować Ukrainę, odmrażać, zamrażać… De iure obwody ługański i doniecki będą terytorium Ukrainy, a de facto będą Noworosją. I Noworosja zawsze będzie na podorędziu, gdy trzeba będzie zdestabilizować sytuację na Ukrainie, pokazać Poroszence/Jaceniukowi i innym: „nie tak szybko, moja rybko”, do Europy jest daleko, po drodze jesteśmy my.
Na razie Rosja wzięła wdech. Militarna faza operacji odzyskiwania Ukrainy została zawieszona (może nawet na tym etapie zakończona), Władimir Putin ustroił się chwilowo w piórka gołąbka pokoju, męża stanu napominającego nierozsądnych partnerów, by się opamiętali, piętnującego wyniosłą Amerykę za ingerencję tam, gdzie w ogóle nie powinna spoglądać. Jaka będzie kolejna faza kryzysu ukraińskiego? Wydech gazowy?
Tak czy inaczej Ukraina pozostaje w centrum rosyjskiej polityki. To pryzmat, przez który Kreml patrzy na wszystko, co się dzieje. Na ceny ropy, na politykę USA, na spadek kursu rubla względem dolara, na Mundial 2018, na sankcje, na Arktykę. Na Kreml.