8 czerwca. W wielu filmach szpiegowskich wątek dorwania się do skrzynki w szwajcarskim banku, gdzie zdeponowano kluczowe dowody w głównej sprawie albo niebotyczną forsę, stanowi wręcz obowiązkowy punkt programu. Kamera prowadzi bohaterów przez labirynty podziemnych korytarzy, każe im pokonywać kolejne kraty, omijać pułapki, a gdy już przedmiot pożądania znajduje się w ich rękach, następuje efektowna sekwencja ucieczki.
Poczułam się trochę jak na planie filmowym, gdy przeczytałam na stronie rbc.ru, że w banku UBS w Zurychu została zarekwirowana przez policję i prokuraturę Szwajcarii zawartość depozytu należącego do Josefa Rescha. Resch jest niemieckim prywatnym detektywem, cieszącym się zasłużoną sławą człowieka dopinającego swego. W skrytce bankowej zatrzasnął dokumenty zbierane na zlecenie (na razie nie wiadomo czyje), a dotyczące zestrzelenia samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych nad Donbasem w lipcu 2014 roku. Holenderska prasa pisze, że jeżeli szwajcarski sąd podejmie odpowiednią decyzję, dokumenty zgromadzone przez Rescha trafią do prokuratury Holandii. Temperatura wokół śledztwa rośnie, holenderskie gazety jeszcze sprawę podgrzewają, sugerując, że materiały ze skrytki Rescha „mają charakter wręcz wybuchowy”.
Zlecenie dla Rescha opisał w ubiegłym roku portal Otkrytaja Rossija Michaiła Chodorkowskiego (https://openrussia.org/post/view/7929/), bazując na publikacji w niemieckim czasopiśmie „Capital”. Zlecenie przeprowadzenia równoległego dochodzenia w sprawie katastrofy MH17 wpłynąć miało w listopadzie 2014 roku do agencji Wifka, na czele której stoi Resch. Zleceniodawca nie ujawnił swoich personaliów, za to zaproponował niesamowitą gażę: 30 mln dolarów (więcej niż swego czasu proponowano za głowę bin Ladena) za dostarczenie dowodów winy sprawców i dodatkowe 17 mln za informacje, jak i kto w niektórych krajach przeszkadza śledztwu lub ukrywa jego rezultaty. Sam Resch wyraził przypuszczenie, że możnym zleceniodawcą mógł być „jakiś rosyjski oligarcha, który chce zaszkodzić Putinowi i wygnać go z Kremla, a może sam Kreml. Albo jakiś bogaty człowiek, któremu zależy na wyjaśnieniu tej historii. W każdym razie to „Wielki Ktoś z wielkimi pieniędzmi”.
Metodą stosowaną przez Rescha jest rozpracowywanie problemów poprzez hojne opłacanie informatorów. Najwidoczniej i tym razem okazała się ona skuteczna, bo – jak wynika z dostępnych publikacji – detektyw dotarł do informatora, który przekazał mu pożądaną informację.
Praca zespołu Rescha trwała wiele tygodni i przypominała przechadzkę po polu minowym: „Resch i ludzie z jego ekipy umawiają się na mnóstwo spotkań, zainteresowanie po ogłoszeniu wysokości nagrody sprawiło, że zgłoszeń jest mnóstwo. Każde spotkanie jest starannie przygotowywane. Odbywają się w Niemczech, w hotelach w pobliżu Lubeki [skąd pochodzi Resch]. Propozycje, by pojechać na Ukrainę lub do Rosji, są odrzucane. Resch wychodzi z założenia, że ten, kto ma dowody i zechce je sprzedać, dojedzie do Niemiec” (cytuję za: https://openrussia.org/post/view/7929/). Zgłaszali się różni ludzie, prezentując różne wersje wydarzeń. W tym doborowym towarzystwie byli rzecz jasna agenci wywiadów, dobrze umocowani w strukturach służb i elitach rządzących gracze, a także zwyczajni poszukiwacze przygód. Wreszcie zjawił się człowiek wiarygodny. Dzięki niemu Resch mógł dostarczyć zleceniodawcy odpowiedni towar i zamknąć zlecenie.
Ale sprawa wykrycia autorów tragedii MH17 nadal nie jest zamknięta. W październiku ubiegłego roku Rada Bezpieczeństwa Holandii przedstawiła rezultaty technicznych badań, z których wynikało, że samolot został zestrzelony rakietą ziemia-powietrze z wyrzutni Buk. Nad wyjaśnieniem pracuje też stale grupa Bellingcat, analizująca otwarte źródła, w maju opublikowano kolejny raport, w którym wskazano konkretną wyrzutnię, z której miała być wystrzelona fatalna rakieta i jednostkę rosyjskich wojsk, z której wyrzutnia pochodziła (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/05/05/buk-o-numerze-332/). Rosyjskie ministerstwo obrony cały czas twierdzi, że to wszystko fałszywki, a winnymi zestrzelenia są Ukraińcy.
Wróćmy jeszcze do śledztwa Rescha. Bo i sprawy prowadzonej przez detektywa, nie udało mu się, jak miał nadzieję w ubiegłym roku, zamknąć. W marcu tego roku (według innych źródeł, w zeszłym tygodniu) w domu detektywa w Niemczech odbyła się rewizja. W jej trakcie znaleziono potwierdzenie tego, że Resch ma skrytkę w zuryskim banku. Chwycono więc tę nitkę, a czy zaprowadzi ona do kłębka – zobaczymy. Jeśli nie ta, to inna. Wszak rękopisy nie płoną.