15 listopada. Tego jeszcze w Putinowskiej Rosji nie było: za łapownictwo zatrzymano dziś w nocy federalnego ministra. Aleksiejowi Ulukajewowi, ministrowi rozwoju gospodarczego – bo o nim mowa – inkryminuje się przyjęcie łapówki w wysokości 2 mln dolarów. Korzyść majątkowa miała być wręczona za pomyślne załatwienie sprawy koncernu Rosnieft’, który ubiega się o pakiet akcji drugiej wielkiej firmy naftowej: Baszniefti. Ministerstwo Ulukajewa wydało pozytywną opinię i droga do przejęcia łakomego kąska przez Rosnieft’ stała otworem przed jej szefem – Igorem Sieczinem.
Według informacji mediów, minister został wzięty „na żywca”, zatrzymany z corpus delicti w rękach. Prezydent i premier byli na wcześniejszych etapach dochodzenia informowani przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa o postępach. Anonimowe dobrze poinformowane źródła podrzuciły mediom wiadomość, że FSB miało oko na Ulukajewa już od roku.
W warunkach kryzysu nieco biedniejszy tort „nafciarze” i „gazownicy” dzielą wedle płynnie zmieniających się zasad. Jeden z najbliższych współpracowników Putin – Igor Sieczin – co rusz wyciąga rękę po pomoc. Komentatorzy kpią niemiłosiernie z jego wątpliwych umiejętności menedżerskich: „każdą kwitnącą firmę jest w stanie położyć”, „zamiast dywidend przynosi straty”, „nie umie dodać dwa do dwóch” itp. Ale Sieczin ma inny atut: dostęp do ciała, czyli bezpośrednie dojście do Putina. A to on decyduje, jak ma wyglądać przekazywanie aktywów i zarządzanie nimi. Kiedy więc okazało się, że Rosnieft’ znowu przeżywa trudne chwile, mimo uprzedniego wpompowania weń dużych sum, Sieczin postanowił przygruchać sobie Basznieft’. Opracowano kilkuetapowy plan (swoją drogą, sam w sobie temat na frapującą opowieść), którego efektem końcowym miało być wchłonięcie mniejszego partnera przez Sieczinowskiego molocha. 12 października Rosnieft’ zakupiła kontrolny pakiet akcji Baszniefti.
Dwa słowa o samym bohaterze afery. Ulukajew zaczynał karierę na początku lat dziewięćdziesiątych. Reformator epoki Jelcynowskiej, Jegor Gajdar, zaprosił go do pracy w rządzie. Ulukajew zajmował kilka ważnych stanowisk w bloku ekonomicznym gabinetu, potem, już za Putina, był bliskim współpracownikiem kolejnego reformatora, ministra finansów Aleksieja Kudrina, w ostatnich latach zajmował fotel ministra rozwoju gospodarczego. Realizował kolejne programy gospodarcze Kremla. Nie wadził nikomu. Chociaż – może jednak wadził, skoro od roku się na niego zasadzano i czekano na odpowiednią okazję.
Profesor Walerij Sołowiej wprost wiąże zatrzymanie ministra z walką różnych grup interesu w bezpośrednim otoczeniu Putina: „To walka nie tylko o zmniejszające się zasoby, ale w pierwszym rzędzie o przyszłość, o model reform, jaki ma zrealizować Rosja. Tyle słyszeliśmy o liberalnym modelu, przygotowywanym przez Kudrina, a jest przecież konkurencyjny plan, szykowany przez siłowików i kompleks paliwowy, ludzi bliskich prezydentowi. I ten drugi model liberalny nie będzie, raczej nakazowy. Zatrzymanie Ulukajewa to prewencyjne uderzenie, które ma powiedzieć dobitnie: zobaczcie, co stanie się z tymi, którzy staną nam na drodze, z tymi, którym marzy się ta diabelska liberalna pierestrojka”.
Walki buldogów pod dywanem są firmową zabawą Kremla od niepamiętnych czasów, może Ulukajew padł w tej rundzie. Mecz trwa nadal.
W podsumowaniu zaczerpnę z blogu Igora Ponoczewnego pewną pouczającą dykteryjkę z życia sfer urzędniczych: „Mój znajomy miał podjąć pracę na Kremlu. Razem z przyjaciółmi, którzy załatwili mu posadę, siedzieli w kawiarni i rozprawiali o szczegółach technicznych związanych z kolejnym etapem życia zawodowego. Wśród licznych papierów, które były potrzebne przy nowej robocie, trzeba było mieć jakiś dyplom uznania. Znajomy nie miał. Przyjaciele mówią mu: „Zaraz zawołamy jednego klerka, on to załatwi”. Klerk wysłuchał i mówi: „Dwa tysiące euro”. Przyjaciele wywodzący się ze służb, piechoty morskiej, oficerowie itd. oniemieli na takie dictum. Odmówili. Klerk tłumaczy, jak komu dobremu: „Ale ja mam szefostwo nad sobą, a u nas tak jest ustanowione, że bez opłat nic nie robimy”. No i co? Dopóki nie zapłacili, klerk palcem nie kiwnął. Z Ulukajewem mogło być podobnie: dostał zadanie, by wydać pozytywną opinię Rosniefti. W rozumieniu rosyjskich czynowników to praca, za którą bierze się pieniądze oddzielnie. Ulukajew zlecenie wykonał, zażądał pieniędzy, tak jak zawsze. Ktoś z boku mu usłużnie podpowiedział: „Ale to są ludzie, od których pieniędzy się nie bierze, zrozum pan”. Ulukajew wzruszył ramionami: „A co mnie to obchodzi, kim są ci ludzie? Choćby i sam Putin”. Putinowi o tym opowiedziano. Ten się wściekł. No i po Ulukajewa przyszli. Oto dlaczego taka nikła suma i taki mizerny powód całej sprawy. Trafiła kosa na kamień: poległ Ulukajew jak Szura Bałaganow przez drobiazg [bohater „Złotego cielca” Ilfa i Pietrowa, miał wielkie plany, a został przyłapany na małej kradzieży]”.
A co do wysokości łapówki – przypomnę: 2 miliony dolarów – to ciekawe zdanie ma Gieorgij Satarow, ongi doradca Jelcyna. „To jakiś fake. Dziesięć lat temu łapówki w tej wysokości brali celnicy w stopniu majora-pułkownika. Ale nie minister, który decyduje o transakcji z akcjami Baszniefti. 2 mln to trzydzieści-czterdzieści razy mniej od wymaganego poziomu. Ale nie o pieniądze tutaj chodzi. Na tym szczeblu i przy tej skali wdzięczność wyraża się nie pieniędzmi, a udziałami w biznesie itd. Taki pomysł mógł się zrodzić tylko w warunkach całkowitej degradacji prokuratury, Komitetu Śledczego, FSB i posłusznych im sądów”.
Za kulisami tego teatru jest dużo ciekawiej niż na scenie. Tak, tak, dobrze Państwo pamiętacie, cały czas grają sztukę „Putin walczy z korupcją”.
Pingback: Sprawa Uljukajewa została sfabrykowana. Ma zatrzymać reformy w Rosji? - BiznesAlert