4 lutego. Głównym tematem konferencji prasowej Alaksandra Łukaszenki był nieprzyjemny zapaszek, jaki od pewnego czasu unosi się nad stosunkami rosyjsko-białoruskimi. Przez siedem godzin i 21 minut (tak, to nie pomyłka – siedem godzin, Fidel Castro żyje i zwycięża!) białoruski prezydent wykładał, co mianowicie się psuje i emituje toksyczne gazy. To już cały kryzys na linii Mińsk-Moskwa. I nie zanosi się na szybkie uspokojenie.
Kryzys narastał co najmniej od grudnia, gdy Łukaszenka niezadowolony ze stanu relacji z partnerem z Państwa Związkowego nie pojechał na szczyt Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej do Petersburga, czym przyczynił się do opóźnienia w pracach nad kodeksem celnym tej struktury. Przez 2016 rok Białoruś obliczyła stawki za rosyjski gaz na poziomie 107 dolarów za tysiąc metrów sześciennych, choć w kontrakcie z Gazpromem przewidziana była stawka 132 USD. Mińsk ogłosił, że w ogóle to należy się jedynie 80 dolarów z uwagi na przywileje wynikające z przynależności do wyżej wzmiankowanej unii. Rosja w tej unii dzieli i rządzi, przepisy są skrojone tak, że przywileje, owszem, są, ale uznaniowo, zależnie od interesów Moskwy. A Moskwa wyliczanek Mińska nie uznała za poważne i Gazprom zaczął naliczać zaległości. W ruch poszedł też bacik – Rosja zredukowała dostawy ropy do białoruskich rafinerii. A dochody z przetwórstwa rosyjskiej ropy to ważna pozycja w budżecie Białorusi. Zrobiło się nieprzyjemnie. Mińsk dołożył do tego zapowiedzi podniesienia opłat za tranzyt rosyjskiej ropy. Zrobiło się jeszcze nieprzyjemniej. Do tego doszły stosowane przez stronę rosyjską zapory w handlu z Białorusią, wstrzymywanie przez stronę białoruską utworzenia bazy rosyjskiego lotnictwa pod Bobrujskiem, wreszcie narastająca w rosyjskiej przestrzeni medialnej fala krytyki pod adresem Białorusi, dotykająca kwestii fundamentalnych dla istnienia państwa białoruskiego i podająca w wątpliwość sens istnienia Białorusi jako odrębnego państwa. (O eskalacji napięcia w stosunkach Mińska i Moskwy można przeczytać w analizie Kamila Kłysińskiego https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2017-01-04/ryzyko-eskalacji-w-stosunkach-minsk-moskwa).
Tak więc tło dla emocjonalnej przemowy Łukaszenki do dziennikarzy było zasnute gęstymi chmurami nieporozumień. Bezpośrednio przed dniem konferencji z Moskwy nadeszła kolejna niepokojąca wiadomość – szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa wydał polecenie wprowadzenia reżimu granicznego i utworzenia strefy przygranicznej na granicy rosyjsko-białoruskiej. Bat’ka zagryzł wędzidło i ruszył do boju. Wygarnął Moskwie, że ta narusza szereg ustaleń, podkopując tym samym współpracę, braterstwo i wzajemne zrozumienie w ramach Państwa Związkowego, unii gospodarczej i wszelkich innych tworów fasadowych, mających świadczyć o pogłębiającej się integracji. I zapowiedział, że dopóty, dopóki nieporozumienia nie zostaną uregulowane, jego prezydencka noga w Moskwie nie postanie (wcześniej Kreml sygnalizował, że spotkanie Putin-Łukaszenka planowane jest na 9 lutego). Na szybkie uregulowanie się nie zanosi. Dziury w białoruskim budżecie są nie do załatania bez pomocy Moskwy, natomiast rosyjska gospodarka robi bokami i Kreml niechętnie patrzy na konieczność subsydiowania Mińska na piękne oczy Łukaszenki.
Kilka słów o zmianach dotyczących funkcjonowania granic. W idyllicznym bycie Państwa Związkowego granice miały być przezroczyste, ruch nieograniczony, wymiana towarów – zwłaszcza w warunkach unii gospodarczej – płynna i obopólnie korzystna. „Eksperci uważają, że bezpośrednią przyczyną rozporządzenia [FSB o wprowadzeniu reżimu granicznego] była styczniowa decyzja Łukaszenki o wprowadzeniu na lotnisku w Mińsku reżimu bezwizowego dla obywateli 80 krajów” – przypuszcza Igor Jakowienko. Ale niektórzy eksperci uważają, że to tylko formalny powód, a nie zasadniczy, uchylenie tej furteczki na jednym lotnisku nie jest istotne dla skali ruchu osobowego. „Bezwiz” był potrzebny Łukaszence, by pokazać Zachodowi, że Mińsk ma dobre zamiary i jest generalnie otwarty.
Jeszcze jedna sprawa bez precedensu, zasygnalizowana w trakcie konferencji prasowej – Łukaszenka zapowiedział, że rosyjski minister odpowiadający za bezprawne (zdaniem Łukaszenki) haltowanie białoruskich produktów eksportowanych do Rosji stanie przed sądem za „powodowanie strat w odniesieniu do państwa białoruskiego”. Na taką śmiałość – pociąganie do odpowiedzialności karnej urzędującego rosyjskiego ministra – Bat’ka nigdy sobie nie pozwalał. Zresztą, chyba nikt sobie dotąd nie pozwalał.
Długaśna przemowa złotoustego Bat’ki obfitowała w smakowite stwierdzenia. „Damy sobie radę bez rosyjskiej ropy. Będzie nam bardzo trudno, ale wolność, niepodległość nie da się przeliczyć na pieniądze. […] Niepodległość, przyzwoitość, nasza historia są droższe niż ropa”. „Rosja obawia się, że Białoruś odwróci się ku Zachodowi”. Prowadził też konsekwentnie narrację: źli bojarzy (rosyjscy ministrowie, którzy krzywdzą Białoruś) i dobry car („mój przyjaciel, prezydent Putin”).
Po tych ostrych stwierdzeniach Łukaszenki w przestworzach rosyjskiego segmentu Twittera przetoczyła się fala domysłów, jak teraz rosyjska machina propagandowa powinna potraktować Białoruś i Białorusinów: „Instrukcja dla rosyjskich propagandonów [prześmiewcze określenie dziennikarzy i prezenterów telewizyjnych, uprawiających propagandę]: od dziś Białoruś to Kartoflany Batkoreich, Białorusini – partyzanofaszyści lub partyzanobanderowcy”.
W interpretacji monodramu Łukaszenki daleko (może za daleko) poszedł politolog Andriej Piontkowski (opozycjonista, krytyk polityki Putina, od pewnego czasu na emigracji): „Łukaszenka świadomie zaostrzył konflikt z Moskwą, rozegrał wszystko publicznie. Przez siedem godzin pokazywał, że nie chodzi o ceny gazu, krewetki, awokado czy wołowinę, chodzi o niepodległość kraju. Gdyby tego nie zrobił, to zaistniałoby ryzyko, że Putin by go ograł w zakulisowych gierkach – zorganizowałby przewrót [by osadzić w Mińsku osobę bardziej uległą wobec Moskwy], najpóźniej w czasie ćwiczeń rosyjsko-białoruskich, które są planowane w tym roku. Teraz Łukaszenka powiedział światu, że suwerenności Białorusi zagraża Rosja Putina i że on, prezydent Białorusi, będzie o tę suwerenność walczyć”.
Independiencia o muerte? Nieźle.
Oczywiście, trudno dokładnie wyrokować, ale to przecież może być klasyczna gra dezinformacyjna, aby pomóc Bat’ce dostać kolejne kredyty z Zachodu. I Moskwa może mu w tym chcieć pomóc – bo przecież cugle i tak trzyma w rękach. Czyli – uwiarygodnić starania Bat’ki w instytucjach zachodnich, nowe otwarcie na Zachód itp. itd. Niestety, obecna polityka polskiego rządu jest tutaj dobrym przykładem, jak łatwo będzie osiągnąć taki propagandowy efekt.
Tyle, że na koniec potwierdza się to, co mówił Jacek Kuroń: herbata nie robi się słodsza od mieszania, tylko od cukru.
Lukaszenka to jest maz stanu a wy lebiegi to zykle chamy po awansie ze wsi ,obserwuje go z pietnascie lat bije na leb szetyne thuska komorowskiego i innych cwaniakow ze wszystkich stron