31 lipca. Kiedy stało się jasne, że amerykański Kongres przyjmie ustawy ograniczające prezydentowi Trumpowi możliwość zniesienia antyrosyjskich sankcji, Moskwa wyszła z ciosem: na dywanik do MSZ został wezwany ambasador USA, wręczono mu notę z żądaniem zmniejszenia personelu amerykańskich placówek dyplomatycznych (do poziomu stanu kadrowego rosyjskich placówek w USA, a więc o 755 osób – rzecz bez precedensu) i opuszczenia dwóch obiektów użytkowanych przez dyplomatów. Na linii Moskwa-Waszyngton ponownie zaczęło iskrzyć.
Formalnie ta rosyjska ofensywa jest odpowiedzią na sankcje wprowadzone jeszcze przez administrację Baracka Obamy za rosyjską cyberingerencję w amerykańskie wybory prezydenckie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/12/30/potluc-lustra/). Obama pod koniec grudnia 2016 roku m.in. wydalił 35 rosyjskich dyplomatów i zajął dwie rezydencje użytkowane przez pracowników rosyjskiej ambasady w USA. Ku zdziwieniu większości obserwatorów Rosja wtedy nie zareagowała – jak to miała w zwyczaju w takich wypadkach – i nie wydaliła symetrycznie takiej samej liczby amerykańskich dyplomatów. Co więcej, duch koncyliacji unosił się nad wodami. Widoczne było wtedy w rosyjskich kręgach politycznych oczekiwanie na nowy reset z Trumpem. Brak zwyczajowej reakcji był ważnym sygnałem: jesteśmy otwarci, chcemy rozmawiać po dobroci. Ale potem w grze pojawiło się wiele nowych elementów, powyłaziły na wierzch spychane pod dywan ciekawostki o kontaktach sztabu Trumpa z Rosjanami itp., rosyjska karta stała się elementem wewnętrznej rozgrywki na amerykańskiej scenie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/05/28/rosyjska-karta-w-amerykanskiej-grze/). Przełomu nie przyniosła rozmowa Trumpa z Putinem w Hamburgu w kuluarach G20. Wydaje się, że te niejasne wątki będą się gmatwać w nieskończoność.
W tle powoli, ale nieubłaganie mieliły młyny amerykańskiego systemu politycznego. Stojący okoniem wobec prezydenta establishment przedsięwziął kroki w celu powstrzymania Trumpa od ewentualnego szybkiego zniesienia antyrosyjskich sankcji. 27 lipca Senat przegłosował ustawę podnoszącą rangę wprowadzania czy znoszenia sankcji, zgodnie z nią prezydent nie może jednoosobowo podpisem znieść sankcji, potrzebna jest na to zgoda Kongresu. Może natomiast sankcje poszerzyć.
Wezwanie amerykańskiego ambasadora do stalinowskiej „wysotki” na placu Smoleńskim i zażądanie redukcji personelu w placówkach dyplomatycznych oznacza, że romantyczny okres upajania się w rosyjskich elitach zwycięstwem Trumpa i oczekiwania na nowe rozdanie definitywnie się skończył. Kreml zdecydował się na kroki odwetowe.
Ciekawe, co będzie dalej. Przede wszystkim – jakie będą wymierne konsekwencje sankcji, i tych gospodarczych, i tych personalnych. Te pierwsze dotykają najważniejszych dla rosyjskiej gospodarki sfer: wydobycia surowców energetycznych i handlu bronią. Te drugie, jak twierdzi wielu obserwatorów, nie tylko osób z rosyjskiego świecznika politycznego, ale wręcz samego Putina.
Pisarz Władimir Wojnowicz w wywiadzie dla Radia Swoboda zauważa: „Rosja nie jest w stanie wymierzyć USA [dotkliwych] ciosów. Chyba że użyje broni atomowej. Stany Zjednoczone nie są od Rosji uzależnione. Jedyne rozsądne wyjście [dla Kremla] to zrobić krok w tył. […] I tak kiedyś trzeba będzie odstąpić”. Ale w retoryce Kremla trudno doszukać się obecnie polubownych tonów pod adresem Waszyngtonu. Głośno rozważane są sposoby bardziej dolegliwych dla USA posunięć. Podczas wczorajszych obchodów Dnia Marynarki Wojennej w Petersburgu prezydent Putin patetycznie przemawiał, sycił prezydenckie oko defiladą okrętów wojennych, każdy rosyjski telewidz też się mógł zachwycić widomą potęgą militarną kraju. Ta demonstracja siły to też głos w dyskusji z partnerami zza oceanu. Sposób znany, przetrenowany.
Pod ustawą powinien się pojawić jeszcze podpis Trumpa. Jego współpracownicy sygnalizują, że nastąpi to niebawem. Ale nie brakuje też komentarzy, że prezydent wykorzysta moment, aby odwlec złożenie podpisu. Gra toczy się dalej.
Trump ustawę podpisał niezwłocznie, odsyłając tym samym do kosza wczorajsze analizy oparte na założeniu przeciwnym. Czyli mniej więcej połowę, co jeszcze raz każe się zastanowić nad jutrzejszym losem dzisiejszych gazet. Podpisał w imię „narodowej jedności” mimo zastrzeżeń co do niekonstytucyjności niektórych zapisów, zwłaszcza tych ograniczających swobodę władzy wykonawczej w negocjacjach międzynarodowych. To też powinno dać do myślenia nadwiślańskim znawcom amerykańskiego konstytucjonalizmu.
Najważniejsze, że sankcje chybiły celu, to znaczy Donalda Trumpa, rykoszetem natomiast oberwały, choć może jeszcze nie zdążyły poczuć bólu, wielkie europejskie koncerny i stojące za nimi rządy (albo odwrotnie, jak mawiał dziadek Jacek). Bo to Europa jest umoczona w deale z Rosjanami po same uszy. Chyba już czas na zmianę retoryki i dowodzenie, że Trump pcha świat zachodni w stronę konfrontacji, podczas gdy Putin (albo ktokolwiek, kto go ewentualnie zastąpi) to w gruncie rzeczy szczery demokrata i już dawno zasłużył na poluzowanie absurdalnych, przeciwskutecznych i sprzecznych z prawem międzynarodowym sankcji.
Lol