Archiwum miesiąca: kwiecień 2018

Wiosna trwa w Erywaniu

28 kwietnia. Armenia przeżywa swoją wiosnę. Protesty nie ustają, mimo że władza ustąpiła pod naporem demonstrantów, premier Serż Sarkisjan podał się do dymisji, zaczęły się rozmowy polityków i przymiarki do ułożenia po nowemu życia w kraju.

Kreml przespał początek ormiańskich protestów. Rosyjscy politycy najwidoczniej byli pewni, że cokolwiek się stanie, Armenia i tak pozostanie niewzruszenie w orbicie Moskwy. Po co więc zwracać uwagę na to, co się dzieje w Erywaniu, po co obserwować zmiany nastrojów społecznych. Przez pierwsze dni protestów rosyjskie władze komentowały wydarzenia na placu Republiki i przetasowania w ormiańskiej wierchuszce skąpo, lapidarnie, podkreślając, że to wszystko wewnętrzna sprawa Armenii.

Ale coś musiało zaniepokoić Moskwę, bo po dymisji Sarkisjana, gdy protesty nie wygasły, nastąpił pewien ruch w interesie. Przede wszystkim warto odnotować, że 26 kwietnia prezydent Władimir Putin przeprowadził rozmowę telefoniczną z pełniącym obowiązki premiera Karenem Karapetianem, podkreślił, że kryzys należy rozwiązać wyłącznie metodami zgodnymi z prawem. Karapetian przez wiele lat pracował w firmach związanych z Gazpromem, ma dobre wejścia w Moskwie. Ta rozmowa z Putinem była ważnym sygnałem, że Rosja akceptuje jego kandydaturę. Ha, ale czy zaakceptuje takie rozwiązanie społeczeństwo Armenii? Na 1 maja wyznaczono w parlamencie głosowanie – parlament ma wybrać premiera. Dziś rządząca dotychczas Partia Republikańska oznajmiła, że nie wystawi swojego kandydata. Jak widać, wydarzenia galopują.

Tymczasem lider protestów, charyzmatyczny Nikol Paszynian jeździ po kraju, zwołuje wiece, na które przychodzi mnóstwo ludzi. To on chce zostać premierem, to jego na tym stanowisku chce widzieć ulica. Paszynian też w swoich wystąpieniach podkreśla wężykiem, że chce dobrych stosunków z Rosją. O tym też mówili podczas wizyt w Moskwie ormiańscy politycy – wicepremier i minister spraw zagranicznych, do Erywania zawitała natomiast delegacja rosyjskich parlamentarzystów.

Eksperci zastanawiają się, czy Moskwa w razie niekorzystnych dla siebie ruchów w Armenii zdecyduje się na interwencję. Inesa Mchitarian: „Kiedy Paszynian na konferencji prasowej mówi o prawach człowieka i wolności słowa, to jest w kontrze do kursu Kremla. Paszynian nie jest wygodnym kandydatem dla Rosji. Jeśli wszystko zakończy się „aksamitnie”, to będzie to przykład dla rosyjskiego społeczeństwa, jak można i należy rozliczać skorumpowaną władzę. […] Najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby osiągnięcie porozumienia. Moskwa powinna dogadać się z człowiekiem, którego wybierze naród. Ale jeśli z pomocą Moskwy premierem zostanie człowiek, który nie jest popularny, to antyrosyjskie nastroje mogą wzrosnąć”. Ciekawie uzupełnia komentarz do sytuacji w Armenii Oleg Panfiłow (w przeszłości szef moskiewskiego Centrum Ekstremalnego Dziennikarstwa, od lat mieszkający w Gruzji): Armenia próbuje powiedzieć, że jest krajem, który ma perspektywy, a nie tylko takim, który wypełnia polecenia Kremla. Rosja próbuje w ostatnich dniach urabiać ormiańskich polityków na swoją modłę. „Ale z jednym czynnikiem aksamitnej rewolucji w Erywaniu Moskwa nic nie może zrobić – ze społeczeństwem, czyli Ormianami, których uważa za bratni naród i o którym przywykła myśleć, że zawsze będzie cierpliwie znosić wszystko, nawet wszystkich oligarchów i skorumpowanych polityków, wspieranych przez Moskwę”.

Wiele zależy teraz od tego, jaki będzie wynik głosowania w ormiańskim parlamencie i dalszy rozwój sytuacji (możliwe rozpisanie przedterminowych wyborów). Na jutro Paszynian wezwał zwolenników na wielki wiec na placu Republiki w Erywaniu.

Kreml patrzy na ormiański aksamit

23 kwietnia. Przez jedenaście dni w Erywaniu i innych miastach Armenii trwały wielotysięczne protesty. Ludzie zbuntowali się przeciwko przedłużeniu władzy Serża Sarkisjana, który przez ostatnie dziesięć lat był prezydentem, a teraz – po reformie, przyznającej duże kompetencje premierowi – zamierzał zostać szefem rządu i nadal rządzić, rządzić, rządzić. Na czele demonstracji stanął Nikol Paszynian (Pashinian) z jedynej proeuropejskiej partii Wyjście, zasiadającej w parlamencie. Wczoraj nastąpiło przesilenie. Sarkisjan spotkał się na Paszynianem, ale z rozmów nic nie wyszło. Paszynian został zatrzymany. Na ulice Erywania wyszły jeszcze większe tłumy. Demonstranci domagali się odejścia Sarkisjana i wypuszczenia Paszyniana. Dziś pod naciskiem ulicy Sarkisjan złożył dymisję. „Nie miałem racji” – powiedział na odchodnym.

Armenia znajduje się w orbicie wpływów Moskwy. Przynależy do wszelakich promowanych przez Rosję formatów integracyjnych na obszarze WNP. Jest gospodarczo i politycznie uzależniona od Kremla. Znajduje się w stanie wojny z sąsiednim Azerbejdżanem o Karabach. Drugim nieprzyjaznym państwem w sąsiedztwie jest Turcja (akurat za dwa dni przypada rocznica ludobójstwa Ormian w Cesarstwie Osmańskim). Opiekuńcze skrzydła Moskwy mają zapewnić spokój i bezpieczeństwo. W Giumri znajduje się rosyjska baza wojskowa.

Prowadzone żmudnie przez długi czas negocjacje z Unią Europejską o przyszłej ewentualnej integracji zostały przez Rosję sprawnie wykolejone i Armenia jak gruszka do fartuszka spadła w objęcia Putina, została włączona do Unii Celnej, pożegnawszy się z europejskim snem. Sarkisjan jako prezydent dawał twarz temu zwrotowi. I dawał Moskwie gwarancje, że Armenia pozostanie wiernym sojusznikiem Rosji.

Oficjalna reakcja Rosji na wydarzenia w Armenii była więcej niż zrównoważona. Sekretarz prasowy prezydenta oświadczył, że Moskwa nie miesza się w wewnętrzne sprawy Armenii i ma nadzieję, że pomiędzy oboma państwami zachowane zostaną dobre stosunki. Rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa napisała w sieciach społecznościowych: „Armenio! Rosja jest zawsze z tobą”. Rosyjska telewizja nadała dziś w głównym wydaniu programu informacyjnego wyważony, zobiektywizowany, pozbawiony komentarza reportaż z Erywania; pokazano cieszących się ludzi, którzy tańczą na ulicach.

Za to komentarze pojawiły się w mediach społecznościowych – które zresztą wiele uwagi (w przeciwieństwie do telewizji) poświęcały wydarzeniom w Erywaniu już w uprzednich dniach. Opozycyjni komentatorzy z entuzjazmem powitali porażkę Sarkisjana. „Sarkisjan był prezydentem od 2008 roku i zamierzał pozostać u steru władzy przez co najmniej pięć kolejnych lat. I nagle – co za pech. Znowu Majdan!” – napisał w blogu politolog Aleksiej Roszczin. I dalej: „Nie wiadomo, jak przewrót w Erywaniu może podważyć pozycję Rosji. No bo gdzie ta biedna Armenia, wtłoczona między Turcję i Azerbejdżan, granicząca z niezbyt jej sprzyjającą Gruzją, gdzież ona się podzieje? Najwidoczniej rosyjska elita polityczna święcie uwierzyła, że nigdzie się nie podzieje, że jest skazana na uzależnienie od Moskwy. Cóż, swego czasu o Ukrainie też tak samo mówiono… Kreml na razie robi dobrą minę do złej gry i demonstruje, że w Erywaniu nie dzieje się nic ważnego, że to wewnętrzna sprawa Ormian. Ale co, jeśli się okaże, że pod rządami Putina Rosja straciła wpływy nie tylko w Gruzji, ale także w Armenii? Trzeba będzie reagować. Jak? Czyżby znowu rosyjska propaganda zamierza wyjaśniać wydarzenia w Erywaniu działaniem osławionej pomarańczowej technologii Waszyngtonu? Rezultatem tępej polityki Putina jest to, że Rosja jest pokłócona z całym światem i nawet na obszarze postradzieckim traci wpływy”.

Może to nieco na wyrost powiedziane. Na razie wiele zapowiada, że sytuacja się uspokoi, w ciągu tygodnia zostanie wybrany nowy, najprawdopodobniej tymczasowy premier. Być może konieczne będzie rozpisanie nowych wyborów parlamentarnych. Być może na czele rządu stanie Karen Karapetian, dotychczasowy premier. Karapetian ma przedeptane „wejścia” na Kreml. Był przez lata menedżerem Gazpromu, nie jest antyrosyjski.

Niezależnie od tego, co już się wydarzyło w Armenii (doszło do zmiany na szczytach władzy pod wpływem pokojowych demonstracji) i co jeszcze się wydarzy, na rosyjskim rynku teraz powstała przestrzeń do roztrząsania, czy kryterium uliczne ma szanse na analogiczny sukces w Moskwie. Aleksiej Nawalny napisał na Twitterze: „Komentarz do wydarzeń w Armenii jest oczywisty – najlepszy sposób na polityków, którzy chcą dożywotnio zajmować swoje stanowiska, to wyjście na ulice. Trochę odwagi i uporu – i od razu wszystko znajduje się na właściwym miejscu. Gratuluję obywatelom Armenii tego, że dopięli swego”.

Opowieści zza starej szafy

15 kwietnia. W „Opowieściach z Narnii” wymyślone przez C.S. Lewisa rodzeństwo Pevensie odkrywa, że przez starą szafę można przejść do równoległego świata – świata magicznego, rządzącego się innymi prawami. Doświadczenia wyniesione w dzieciństwie z tej lektury mogą się przydać w analizie wojny informacyjnej, jaką toczą Rosja i świat zachodni.

W magicznym świecie rosyjskiej narracji istnieje państwo Asada, legalne, rządzone przez ekipę, która swego czasu skutecznie oparła się wzbudzonej przez USA arabskiej wiośnie. Asad poprosił Rosję o wsparcie, a Rosja mu tego wsparcia zgodnie z zasadami prawa międzynarodowego udzieliła i udziela nadal. Kilka lat temu Rosja gwarantowała, że Asad zniszczy zapasy broni chemicznej, której używał do powstrzymywania swoich wewnętrznych przeciwników. Teraz Moskwa twierdzi, że zobowiązania tego dotrzymała. Powtarzające się oskarżenia Zachodu, że permanentnie reżim Asada nadal używa gazów bojowych do zwalczania adwersarzy, Rosja odrzuca. Ostatnie wydarzenia w Dumie we Wschodniej Gucie rosyjska wróżka medialna opisuje jako „inscenizację ataku chemicznego, którego nie było”. W relacjach rosyjskiej telewizji powtarza się teza, że np. filmy ze szpitala w Dumie, pokazujące, jak udzielana jest pomoc ofiarom ataku chemicznego, zostały nakręcone na zlecenie Zachodu przez obecne na miejscu organizacje pomocowe. A to po to, by skompromitować Asada. Samego ataku nie było i być nie mogło, bo przecież Rosja dopilnowała zgodne z wziętymi na siebie zobowiązaniami międzynarodowymi, aby Asad broni chemicznej nie miał. Więc skoro nie ma, to nie mógł jej użyć. Jasne jak słońce, nieprawdaż?

Opowieść drugiej strony opiera się na przekonaniu, że Asad nie tylko nie zniszczył zasobów broni chemicznej, ale nadal ją produkuje i używa. Jak ostatnio w Dumie (drobiazgowe rozpoznanie przeprowadziła m.in. grupa Bellingcat: https://www.bellingcat.com/news/mena/2018/04/11/open-source-survey-alleged-chemical-attacks-douma-7th-april-2018/, https://ru.bellingcat.com/novosti/mena/2018/04/12/doumachlorine/ ; która dodatkowo monitoruje udział Rosji w akcjach sił Asada, np. https://ru.bellingcat.com/novosti/russia/2018/04/12/new-indications-russian-ghouta/). Zachodnie rządy mają do dyspozycji raporty wywiadu, które potwierdziły użycie broni chemicznej przez siły wierne Asadowi.

Prezydent USA ogłosił w miniony piątek, że zadaniem zachodniego świata jest powstrzymanie reżimu Asada od zbrodni z użyciem broni masowego rażenia i zaordynował uderzenie na obiekty, związane z programem produkcji broni chemicznej przez reżim. Aby już nigdy nie doszło do mordowania ludności cywilnej. W uderzeniu na cele w Syrii wzięły udział obok Stanów Zjednoczonych także Wielka Brytania i Francja.

I tu zaczyna się kolejna opowieść o dwóch równoległych światach. Według zachodniej strony szafy uderzenia były precyzyjne, rakiety – piękne i mądre, jak zapowiedział w barokowych tweetach prezydent Trump – sięgnęły celu, chemiczna infrastruktura Asada została zniszczona na tyle, że przez lata nie pozwoli mu to truć swoich obywateli. Nikt nie zginął. Rosja została uprzedzona o ataku, żaden z rosyjskich wojskowych nie ucierpiał (tu też mamy do czynienia z równoległą rzeczywistością, bo przecież Putin w ramach swojej kampanii wyborczej ogłosił już wycofanie rosyjskich wojsk i zwycięstwo w Syrii, a teraz okazuje się, że samych rosyjskich doradców wojskowych jest w Syrii kilka tysięcy; „jesteśmy wszędzie, w każdej bazie” – wyznał w telewizyjnym talko show ekspert ds. wojskowości).

Według rosyjskiej strony czarodziejskiej szafy – syryjskie siły obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej odparły atak, przechwyciły 70 ze 105 rakiet. Z kolei Pentagon poinformował, że syryjskie siły obrony, które wystrzeliły czterdzieści (jeszcze sowieckiej produkcji) rakiet ziemia-powietrze, nie były w stanie zestrzelić nic. Rakiety, owszem, wystrzelono, ale już post factum i latały one bez ładu i składu, nie celując.

Czyli tutaj też rywalizują dwie narracje o skuteczności/nieskuteczności broni, jakiej używają obie strony. Karykaturzyści ścigają się o laur największego prześmiewcy, ilustrując działania rosyjskich wojskowych w Syrii pięknymi rysunkami łuczników, napinających strzałę na cięciwie.

Zareagowały też szczyty władzy. Putin opublikował na stronie internetowej Kremla oświadczenie: USA i sojusznicy naruszyli międzynarodowe prawo, atakując cele w Syrii. Jako że działali bez sankcji ONZ. Prezydent Putin i jego drużyna wydają się zaskoczeni tym, jak prowadzi politykę prezydent Trump. Kreml najwyraźniej nie wypracował sposobu reagowania na szybkie zwroty, jakie stosuje ostatnio amerykański prezydent. Dotychczas Putin miał monopol na zachowania łobuzerskie, nieprzewidywalność, dezynwolturę. To była wypróbowana metoda w dialogu z obliczalnymi i przewidywalnymi prezydentami USA. Ale teraz nastała nowa era – nieprzewidywalny Putin ma naprzeciw siebie nieprzewidywalnego Trumpa. I nie radzi sobie z nim.

Tymczasem brytyjska prasa anonsuje, że w ramach „rozliczeń za Syrię” Kreml szykuje do boju swoich… hakerów. Brytyjski rząd spodziewa się ataku na członków brytyjskiego rządu w postaci ujawnienia przez Rosję jakichś materiałów kompromitujących, a także zaatakowania brytyjskiej infrastruktury krytycznej. Premier Theresa May zapowiedziała ze swej strony, że w ramach „rozliczeń za Skripala”, a i Syrię przy okazji, rząd Wielkiej Brytanii zamierza przeprowadzić akcję przeciwko rosyjskim oligarchom. Jak widać, rozgrywka toczy się na kilku płaszczyznach, w każdej z nich bitwa narracji jest ważną bronią.

Ale taryfa ulgowa dla kremlowskich opowieści z Narnii, jak widać, jednak definitywnie się skończyła.

Krewni i znajomi Putina na czarnej liście

6 kwietnia. Na stronie internetowej Departamentu Finansów USA opublikowano dziś listę kolejnych sankcji wobec rosyjskich przedsiębiorców, urzędników i firm. Osoby objęte sankcjami nie będą mogły przebywać na terytorium USA, ich aktywa w USA zostaną zamrożone, ich konta bankowe zablokowane. Sankcje przewidują też, że obywatele USA nie będą mogli zawierać z wymienionymi w dokumencie podmiotami żadnych umów. W oficjalnym sformułowaniu wyjaśniającym powody wprowadzenia sankcji wskazano: to za to, że Rosja prowadzi na całym świecie działania destrukcyjne, destabilizujące i zagrażające demokracji, okupuje Krym, prowokuje działania zbrojne na wschodzie Ukrainy, wyposaża Asada w Syrii w środki walki, z których ten korzysta do zabijania własnych obywateli itd.

Na liście znalazły się nazwiska osób zaliczonych w „raporcie kremlowskim” (opracowanym w amerykańskiej administracji) do najbliższego otoczenia prezydenta Putina. Na listę zostały wpisane nazwiska m.in.: szefa Gazpromu Aleksieja Millera, sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaja Patruszewa, miliarderów Olega Deripaski, Wiktora Wekselberga i Igora Rotenberga (cała lista do wglądu np. tu: https://echo.msk.ru/blog/echomsk/2179548-echo/). Wśród objętych sankcjami zwraca uwagę nazwisko Kiriłł Szamałow. To mąż (lub były mąż) Kateriny Tichonowej, uważanej za córkę Putina. Departament Finansów USA w komentarzach do opublikowanej listy nazwał Tichonową wprost córką prezydenta. Ślub Tichonowej z Szamałowem miał się odbyć w 2013 r., od tej chwili majętności Szamałowa w cudowny sposób zaczęły rosnąć jak na drożdżach, Szamałow mógł nabywać różne ciekawe aktywa, dostępne tylko dla najwyższego kręgu wtajemniczonych putinistów, niebawem stał się miliarderem z pięknymi widokami na przyszłość. Te widoki trochę się rozmyły, gdyż – jak wieść gminna niesie – Szamałow już zdążył się rozwieść z osobą, którą Departament Finansów USA wprost nazywa córką Putina. I jak to w rosyjskich bajkach bywa, zaraz po domniemanym rozwodzie Szamałow stracił zdolność do zarządzania powierzonymi akcjami, co media uznały za potwierdzenie jego nowego statusu. Ale były też komentarze, że Szamałow spodziewając się sankcji, rozwiódł się z Tichonową jedynie taktycznie (fikcyjnie), aby uratować aktywa.

W pierwszych godzinach po wprowadzeniu sankcji najwięcej mówiono jednak nie o Szamałowie, a o Olegu Deripasce, potentacie aluminiowym, człowieku, który miał jakieś nie do końca wyjaśnione powiązania z lobbystą Paulem Manafortem, a przez to interesował amerykańskie czynniki badające wpływ Rosji na ostatnie wybory prezydenckie w USA (o zabiegach Deripaski pisałam na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/05/28/rosyjska-karta-w-amerykanskiej-grze/, a potem także o aferze o silnym zabarwieniu erotycznym i udziale Deripaski w ustanowieniu kanału komunikacyjnego pomiędzy osobami ze sztabu Trumpa a Moskwą http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/05/28/rosyjska-karta-w-amerykanskiej-grze/). Zaraz po ogłoszeniu sankcji akcje firm Deripaski poszły ostro w dół, wyliczono, że stracił nawet miliard dolarów. Nieźle.

Przebywający na emigracji krytyk Kremla, politolog Andriej Piontkowski uznał sankcje za „krok w odpowiednim kierunku”: „Te sankcje to maleńki kroczek. Poważny cios przygotowywany był na 29 stycznia (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/02/02/stress-test-putinowskiej-piramidy/), ale po tajemniczej wizycie szefów trzech rosyjskich służb specjalnych setki stronic zawierających informację o praniu pieniędzy przez putinowską elitę zostały umieszczone w utajnionej części „raportu kremlowskiego”. Była to, mam nadzieję, już ostatnia, usługa, jaką Trump wyświadczył Putinowi. Trudno powiedzieć, czy dzisiejsze sankcje będą bolesne dla otoczenia Putina. W Ameryce znajduje się blisko bilion prywatnych rosyjskich aktywów. Kiedy zaczną je zamrażać, to może być poważne. A dzisiejsze sankcje to zaledwie rozgrzewka. Trumpowi nadal udaje się powstrzymywać i łagodzić cios w Putina i jego otoczenie”.

Faktycznie wydaje się, że to jedynie etap, a nie końcowy akord niespokojnej symfonii. Według prasowych enuncjacji amerykańscy kongresmani szykują dodatkowe sankcje w związku z atakiem chemicznym w Salisbury. Jak widać, wysyłanie paczkami dyplomatów nie wyczerpało wzajemnych uprzejmości w związku ze sprawą Skripala.

Rosyjski MSZ zamieścił na stronie internetowej komentarz w związku z wprowadzeniem nowych amerykańskich sankcji wobec rosyjskich urzędników, biznesmenów i przedsiębiorstw: „Ma się rozumieć, nie pozostawimy żadnego antyrosyjskiego posunięcia bez twardej zdecydowanej odpowiedzi”. MSZ radzi też Waszyngtonowi, aby porzucił iluzje, że z Rosją można rozmawiać językiem sankcji, bo Rosja z obranego kursu nie zrezygnuje.

Tymczasem sekretarz prasowa Białego Domu zapewniła, że Donald Trump nadal podtrzymuje zgłoszony kilka dni temu zamiar osobistego spotkania z Władimirem Putinem.