Archiwum miesiąca: listopad 2018

Nastoletnia rozpacz

22 listopada. Było jej ciężko. Z wielu powodów. Tak ciężko, że nie wytrzymała brzemienia swej osamotnionej rozpaczy. Czternastolatka z miasta Safonowo w obwodzie smoleńskim targnęła się na życie. Samobójstwo to zawsze wielki ból, samobójstwo dziecka to bezmiar tragedii.

Nie znamy jej nazwiska, prasa pisze o niej – Natasza lub Nastia, zastrzegając, że nie ujawni personaliów. Natasza/Nastia nie była lubiana w szkole. Koledzy nabijali się z niej nieustannie, bo słabo widziała, była niezgrabna, miała nadwagę, nie nadążała za rówieśnikami. A ci z całym rówieśniczym okrucieństwem przezywali ją „Cyklop”. Na swoim profilu w mediach społecznościowych dziewczynka napisała: „Dlaczego wy wszyscy jesteście tacy źli?”.

Problemy dziewczynki nie były w szkole dla nikogo tajemnicą. Niemniej szkolny psycholog ani razu nie rozmawiał z nią. Nic nie wiadomo też o tym, by wychowawca czy nauczyciele pochylali się z troską nad uczennicą, która od dwóch lat nie rozmawiała z kolegami z klasy.

Matka dziewczynki pracowała w miejscowym szpitalu jako salowa, pensję miała niską. Natasza/Nastia miesiąc temu napisała w tej sprawie list do Władimira Putina i wysłała przez specjalną stronę internetową. W liście skarżyła się, że mama za harówkę w szpitalu dostaje grosze: 10-12 tysięcy rubli, na utrzymanie dwojga dzieci stanowczo nie wystarcza, więc rodzina cierpi biedę. „A pan, choć w telewizji obiecuje ludziom dobre życie i dobre pensje, nic nie robi, żeby moja mama więcej zarabiała”. Gdy miejscowa prasa zainteresowała się listem dziewczynki do prezydenta, przełożeni wezwali jej mamę i udzielili srogiej reprymendy. Dziewczynka bardzo mocno to przeżyła.

Siostra Nataszy/Nastii powiedziała prasie, że list był jednocześnie skargą i prośbą: dziewczynka błagała prezydenta, aby sprawił, by matka więcej zarabiała; zapewne opisywała w liście swoją szkolną gehennę, poskarżyła się też, że w szpitalu nie wszystko jest pięknie, bo personel pije. Nie wiadomo, czy list dotarł do adresata.

Z kolei w liście pożegnalnym napisanym przed samobójczą śmiercią Natasza/Nastia prosiła, aby pochować ją w szkolnym mundurku. I by nikogo nie winić w jej śmierci.

Przypadek Nataszy/Nastii znalazł się w Rosji w centrum zainteresowania opinii publicznej. W większości komentarzy w mediach społecznościowych powtarza się krytyka obojętnej na nieszczęście szkoły, fatalnego zachowania uczniów wobec niepełnosprawnej koleżanki, a także krytyka niesprawiedliwych porządków społecznych w Rosji, spychających w nędzę ludzi o niskich dochodach. Ludzie w mieście Safonowo mówią po cichu: Dziewczynka powiesiła się nie tylko dlatego, że była biedna i nieszczęśliwa, odrzucona przez rówieśników, ale głównie przez ten przeklęty list do Putina, przez to, że matkę chcieli za to wyrzucić z pracy.

Komitet Śledczy wszczął śledztwo w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci Nataszy/Nastii.

Szpieg w neutralnym kraju

10 listopada. W Wiedniu nastało wielkie poruszenie: odkryto, że pewien cichy pułkownik austriackiej armii przez ostatnie dwadzieścia lat pracował na rzecz rosyjskiego wywiadu wojskowego. Przekazywał informacje o austriackim lotnictwie i artylerii, a w ostatnich latach bardziej skupiał się na zagadnieniach społecznych i politycznych: kryzysie migracyjnym (według telewizji ORF, szczególnie ten aspekt interesował Rosję), działaniach austriackiego rządu i nastrojach społeczeństwa.

A taki miał być przyjemny nastrój przy podwieczorku. Niedawno cały świat świetnie bawił się wraz z prezydentem Putinem na weselu pani minister spraw zagranicznych Austrii Karin Kneissl – krótki filmik z tańcem rosyjskiego gościa z austriacką panną młodą zrobił furorę w mediach. Pani Kneissl wybierała się właśnie, aby złożyć swemu danserowi wizytę w Moskwie i jeszcze bardziej ocieplić relacje dwustronne. Austria była jedynym państwem UE, które nie wydaliło rosyjskich dyplomatów w ramach akcji solidarnościowej z Wielką Brytanią po otruciu Siergieja i Julii Skripalów. Kanclerz Sebastian Kurz przyjął w czerwcu Putina, uścisnął mu dłoń i zapowiedział, że fajnie będzie mieć rosyjski gaz i że Austria popiera zarówno Nord Stream 1, jak i Nord Stream 2. Gazprom i OMV podpisały kontrakt. A wicekanclerz Christian Strache pieścił ucho rosyjskiego gościa stwierdzeniami, że należy złagodzić sankcje, a nawet z nimi skończyć. Aż tu nagle taki despekt: austriacki pułkownik (aktualnie już na emeryturze) na służbie rosyjskiego pułkownika.

„Nowy Redl”, jak szpiega okrzyknęła austriacka prasa, pracował w sztabie i przekazywał informacje, do których miał dostęp. Nie były to hity super hiper, ale jednak dostarczane przez dwadzieścia lat regularnie raporty, informacje wrażliwe, które nie powinny były nigdy wyciec poza mury ministerstwa obrony. Pułkownik miał się spotykać co dwa tygodnie z rosyjskimi oficerami prowadzącymi. Przez wiele lat jego patronem był niejaki „Jurij”, który przekazywał pułkownikowi zadania. Zdobyte informacje pułkownik szyfrował. Za usługi otrzymał 300 tysięcy srebrników, pardon, euro. A teraz składa zeznania, przyznał się do zarzutu szpiegostwa.

Na razie wiadomo niewiele więcej. Ciekawe jest to, że – jak twierdzi prasa – wiadomości o pułkowniku przekazały Austrii „służby zaprzyjaźnionego kraju”, prawdopodobnie Niemiec. Sam delikwent od pewnego czasu spodziewał się, że zostanie zdekonspirowany (pono został ostrzeżony przez Rosję), więc starał się zniszczyć kompromitujące go materiały, ale nie zdążył: w ręce austriackich służb trafiły laptop i inny sprzęt. Jeszcze jedna ciekawostka: w 2006 roku szpieg zamierzał wycofać się rakiem z miłej współpracy z Rosją, ale widocznie przedstawiono mu mocne argumenty na rzecz kontynuowania działalności szpiegowskiej, bo pracował dalej.

Kanclerz Kurz przeżył szok. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej oburzał się, że ktokolwiek śmiał uprawiać szpiegostwo przeciwko neutralnemu państwu. Czyżby naprawdę myślał, że skoro tak przyjaźnie potraktował znajdującego się w izolacji Putina i zaproponował mu gazowe kontrakty, to Putin zrewanżuje mu się przyzwoitym zachowaniem? Teraz kanclerz zapowiedział, że zadba o bezpieczeństwo Austrii (w tym bezpieczeństwo cybernetyczne) we współpracy z europejskimi partnerami. Lepiej późno niż wcale.

Rosja zareagowała klasycznie. Na plac Smoleński w Moskwie do siedziby MSZ wezwano ambasadora Austrii i zadano pytanie: dlaczegóż to austriaccy partnerzy nie próbowali wyjaśnić sprawy dyskretnie przez kanały dyplomatyczne, tylko od razu z przytupem podano rzecz do publicznej wiadomości. „Ta metoda jest nie do przyjęcia” – powiedział minister Ławrow. A poza tym oczywiście nie ma dowodów. Jak zwykle „nastamniet”

Po ostatnich wpadkach rosyjskiego wywiadu w Europie teraz kolejny sygnał z Austrii: Rosjo, koniec wczasów. Wyjawienie „szpiona” akurat w Austrii jest dla Rosji szczególnie nieprzyjemne. Wiedeń dokładał starań, aby dobrze się działo w stosunkach z Moskwą, deklarował współpracę, wpływanie na osłabienie reżimu sankcyjnego itd. Przynajmniej na jakiś czas temperatura uczuć odczuwalnie spadnie. No i tańców z Putinem raczej nie będzie.

Którzy odeszli 2018, część trzecia

5 listopada. Zdarza się, że polityka wkracza na teren kultury i wywija hołubce w labiryntach żywotów ludzi twórczych profesji. Zdarza się też, że ludzie twórczych profesji garną się do polityki lub zwyczajnie obsługują interesy politycznej góry. A polityczna góra w podzięce nagradza ich. Ale wymaga też, aby oddany artysta wsparł władcę w odpowiednim momencie i we wrażliwej sprawie: napisał coś, zaśpiewał, powiedział, poparł.

Zmarły 30 sierpnia w Moskwie Iosif Kobzon, popularny piosenkarz, już na początku kariery estradowej zaznaczył, że potrafi iść w nogę z politycznym duchem czasu. Podczas studiów w moskiewskiej akademii muzycznej im. Gniesinów („Gniesince”) był aktywistą Komsomołu (studiów nie ukończył, gdyż zaangażował się w koncerty wyjazdowe, które kolidowały z tokiem nauczania). Na początku lat sześćdziesiątych wystąpił w telewizji w popularnym programie „Błękitny ognik” – pieśń „Kuba, moja miłość” zapewniła mu zachwyt widzów i uznanie odpowiednich czynników partyjnych. Pieśń została napisana z okazji przyjazdu Fidela Castro do ojczyzny Lenina. Kobzon wystąpił z automatem przewieszonym przez szyję, z przyklejoną brodą i w kostiumie kubańskich rewolucjonistów.

Przez kolejne lata Kobzon budował karierę piosenkarską i równolegle polityczną, w połowie lat siedemdziesiątych ukończył partyjny Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu. Zapewne po to, by jeszcze uważniej wsłuchiwać się w partyjne trele morele. Co ciekawe, powrócił też do nieukończonej swego czasu „Gniesinki”, gdzie został profesorem na wydziale wokalnym. Spod jego ręki wyszło wielu popularnych artystów estrady. Między innymi Waleria, piosenkarka („śpiewająca jamą ustną”, jak określają ją adwersarze) hołdująca również regule Kobzona „kochana władzo, ja wam wszystko wyśpiewam”.

Śpiewał, śpiewał, śpiewał. Miał w repertuarze podobno trzy tysiące pieśni i piosenek: komsomolskich, patriotycznych, sławiących przodowników pracy, Armię Czerwoną, Lenina, przeboje filmowe (zaśpiewał m.in. piosenkę w serialu „Siedemnaście mgnień wiosny”), klasyczne romanse, arie operowe. Jego miękki baryton zachwycał słuchaczy. Kobzon w latach rządów Breżniewa z zaangażowaniem objeżdżał wielkie budowy tamtej epoki, jeździł do Afganistanu w czasie interwencji, po katastrofie w Czarnobylu śpiewał dla ratowników. Po rozpadzie ZSRR startował (z powodzeniem) w wyborach do Dumy.

Po podpisaniu porozumień kończących pierwszą wojnę czeczeńską pojechał z koncertami do Groznego. Krewcy kaukascy słuchacze z zachwytu strzelali z kałachów w powietrze na cześć wykonawcy. Potem w 2002 roku był tragiczny epizod w teatrze na Dubrowce w Moskwie, gdzie komando czeczeńskich terrorystów wzięło jako zakładników widzów spektaklu „Nord Ost”. Kobzon zaangażował się wtedy w pertraktacje z terrorystami, udało mu się przekonać ich do wypuszczenia kobiety z trojgiem dzieci. Gdy po latach wspominał te dramatyczne chwile, nie był w stanie opanować wzruszenia. Ludzie, którzy go znali i opowiadali o nim w programach telewizyjnych nadawanych po śmierci piosenkarza, mówili, że Kobzon nie odmawiał, gdy potrzebujący prosili go o pomoc. Miał bardzo szerokie grono znajomych i przyjaciół. Przez bliskie powiązania z ludźmi mafii w połowie lat dziewięćdziesiątych został pozbawiony amerykańskiej wizy. Kobzon wielokrotnie zaprzeczał, by łączyły go jakiekolwiek biznesy z kryminalistami. Ale jednocześnie przyznawał, że takie szychy „ruskiej mafii” działające w USA jak „Tajwańczyk” czy „Japończyk” to jego przyjaciele.

Mimo zaawansowanego wieku (ur. 1937), poważnej choroby oraz formalnego zakończenia kariery (w 2012 roku) wznowił działalność estradowo-polityczną w 2014 roku. Całym sercem poparł aneksję Krymu. A gdy Rosja rozpętała „rosyjską wiosnę” na wschodzie Ukrainy, jeździł do Donbasu, ściskał się z watażkami (a nawet śpiewał z nimi w duecie), powtarzał z upodobaniem: „tu zakopany jest mój pępek” (urodził się w obwodzie donieckim), został honorowym konsulem samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, zbierał pieniądze na pomoc humanitarną dla mieszkańców Donbasu, w 2016 r. otrzymał „obywatelstwo tzw. Donieckiej Republiki Ludowej”. Został objęty przez Ukrainę zakazem wjazdu oraz pozbawiony wszelkich ukraińskich nagród i tytułów.

Na ceremonię pogrzebową piosenkarza przyszli Władimir Putin i Dmitrij Miedwiediew oraz szereg polityków, którzy wspominali nie tylko drogę twórczą Kobzona, ale jego zaangażowanie w sprawy społeczne. Kobzon spoczął w żydowskiej części Cmentarza Wostriakowskiego w Moskwie.

Którzy odeszli 2018, część druga

3 listopada. Kpił z zadęcia, przestrzegał przed totalitaryzmem, rozśmieszał, dawał do myślenia, uczył, jak zdzierać propagandową politurę i docierać do sedna współczesności. Władimira Wojnowicza (1932-2018) świat znał przede wszystkim jako autora niezrównanej groteski „Życie i niezwykłe przygody żołnierza Iwana Czonkina” oraz antyutopii „Moskwa 2042”.

„Czonkin” powstał w latach 60., ale przez co najmniej dwadzieścia lat mogli ją przeczytać tylko ci, którzy mieli dostęp do drugiego obiegu lub publikacji wychodzących na Zachodzie. Na Zachodzie wylądował zresztą w latach 70. również sam autor przewrotnej powieści, przeciwstawiającej się spiżowej a nieprawdziwej heroizacji Armii Czerwonej podczas wojny. Wojnowicz zadarł z władzą sowiecką jeszcze i dlatego, że upominał się o prawa człowieka i twórcze swobody, a to gniewało skapcaniałe Biuro Polityczne partii do tego stopnia, że wygnano go z kraju i pozbawiono obywatelstwa ZSRR (przywrócił mu je Michaił Gorbaczow w 1990 r.).

Wojnowicz mówił, że ulepił Czonkina z realnej postaci żołnierza spotkanego niegdyś w Polsce – trochę Iwanuszki durnia, trochę Szwejka. „Czonkin nie jest głupi, tylko prostoduszny” – mówił o swoim bohaterze. Żołnierz Czonkin przed wybuchem wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 r. dostaje przydział jako ochrona zepsutego samolotu wojskowego, który awaryjnie wylądował na skraju zapadłej wiochy Krasnoje. Wybucha wojna, o wartowniku i samolocie wszyscy zapominają. Czonkin niezłomnie trwa na posterunku, ale jednocześnie rozgląda się wokół i zaczyna zapuszczać korzenie, urządza się, nawiązuje bliską znajomość z listonoszką Niurką, wchodzi w układy z mieszkańcami. Na skutek absurdalnych pomyłek dochodzi do szturmu całego pułku Armii Radzieckiej na samolot, broniony z powodzeniem przez Czonkina i Niurkę.

Antyutopia „Moskwa 2042” to prześmiewcza wizja przyszłości Rosji, w której ideologia postsowiecka splata się z prawosławiem, a władzę przejmuje genialissimus, młody przywódca wywodzący się z organów bezpieczeństwa (pracował w Niemczech jako funkcjonariusz wywiadu). Genialny profeta Wojnowicz napisał to w 1986 roku. W wywiadzie, jakiego udzielił mi (ukazał się na łamach „Tygodnika Powszechnego” https://www.tygodnikpowszechny.pl/nie-chce-zeby-padal-deszcz-128749) w roku 2006, wieszczył: „Przekształcenie Rosji w monarchię byłoby logicznym rozwiązaniem. Wiele znaczących osób opowiada się za takim ustrojem. Choćby Nikita Michałkow. A Putin już działa tak jak car. Demokratyczne struktury faktycznie nie istnieją. Co Putin powie, to święte. Jeszcze nie słyszałem, żeby Putin coś nakazał, a ktoś mu odmówił. Putin ma zawsze rację, jest dobry i sprawiedliwy. […] Nie ma znaczenia, że nie pochodzi z carskiego rodu, przecież nasza historia pękła, nie ma w niej ciągłości. Putin byłby lepszy od Romanowów. Na carskim referendum Putin dostanie 82 proc. poparcia. To zupełnie możliwe. Bo to logiczne. Ale uważam, że ta prognoza mimo wszystko się nie spełni. […] Osobiście byłbym przeciwko takiemu rozwojowi wypadków. Kiedy przepowiadam, że będzie deszcz, to wcale nie oznacza, że chcę, żeby zaczął padać”.

W 2004 roku Wojnowicz powrócił na stałe do Rosji, zamieszkał w osadzie Sowietskij Pisatiel. Krytycznie przyglądał się przemianom w putinowskiej Rosji, z niepokojem zauważał, jak wiele jego przepowiedni z „Moskwy 2042” zaczyna się spełniać i to bez satyrycznego podtekstu, na poważnie. Pisał („Spiżowa miłość Agłai”), udzielał się politycznie (protest w sprawie sytuacji w Czeczenii, list w sprawie Nadii Sawczenko). Zmarł na atak serca 27 lipca 2018, spoczął na Cmentarzu Trojekurowskim w Moskwie.

Ciąg dalszy nastąpi.

Którzy odeszli 2018, część pierwsza

1 listopada. Rosyjska kultura poniosła w tym roku ogromne straty. Odeszło kilkoro twórców wybitnych, którzy odcisnęli wyraźne piętno, byli drogowskazem, byli twarzą epoki. Dziś powspominam ludzi sceny.

Ten teatr nie grał, jak mawiano w Moskwie. Ten teatr słuchał oddechu współczesności i reagował na to, co ważne. Teatr.doc opowiadał w swoich spektaklach o wydarzeniach ważnych, ale częstokroć spychanych na margines przez władze lub pokazywanych przez nie w fałszywym świetle – Biesłan, zatonięcie „Kurska”, sprawa Siergieja Magnitskiego, prześladowanie Pussy Riot, geje, kobiety recydywistki, emigranci zarobkowi. I to opowiadał w sposób władze uwierający. Dlatego ciągle musiał szukać miejsca, gdzie mógłby te niewygodne prawdy przedstawiać. Władze nękały twórców, którzy szukali prawdy o Rosji sami, odrzucając narzucone interpretacje wydarzeń, preparowane przez górę. Grali głównie po piwnicach. Doc. w nazwie nie miało nic wspólnego z dziedziną IT – to był sygnał, że spektakle są dokumentami epoki. Założycielami Teatru.doc było małżeństwo Jelena Griemina i Michaił Ugarow. (O teatrze pisałam na blogu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/01/06/kilkanascie-krzesel/). Ugarow zmarł na atak serca 1 kwietnia, Griemina – 16 maja. W ostatnim wpisie na Facebooku Jelena napisała: „Nie trzeba nam współczuć, nie trzeba nas żałować. Dla nas najważniejsze jest to, że się spotkaliśmy, przecież tego wszystkiego mogło nie być”.

Do tworzenia teatru tu i teraz, w odpowiedzi na najważniejsze procesy, trendy, wydarzenia, odwoływał się również teatr „Praktika”. Teatr brał na siebie wielkie obywatelskie zadanie przyglądania się nerwom i żyłom naszych dni, powszednich jak chleb, przez które przebiega od czasu do czasu nerwoból, wibracja, coś, co odwraca krwiobieg. O tym opowiedzieć, z tym dotrzeć do widza. Dmitrij Brusnikin – aktor, reżyser, pedagog, związany z legendarnym moskiewskim teatrem MChAT/MChT – przygotował swoich studentów do noszenia tych ciężarów. 3 maja objął kierownictwo artystyczne teatru „Praktika”, sprowadził tam swoich studentów i byłych studentów, młodych twórców, rozglądających się po teraźniejszości z zamiarem zgłębienia jej, zaalarmowania, że dzieje się coś niepokojącego. Tworzyli wspólnie „Warsztat Brusnikina” (https://masterbrus.com/). Co chwilę przyspieszało im tętno. Dotykali tego pulsu bezpośrednio jak muzyk, który kładzie ręce na klawiaturze. Brusnikin był ich magiem, wyrocznią, guru. Kazał oglądać swoim studentom i aktorom m.in. rejestracje spektakli Tadeusza Kantora, aby mogli poczuć, na czym polega w teatrze kreacja. Brusnikin grał w filmach i serialach, zawdzięczał im popularność wśród widzów, ale jego środowiskiem naturalnym był zawsze teatr. Od chwili, gdy jako kandydat na studenta przekroczył progi Szkoły MChAT i dostał się na rok prowadzony przez zasłużonego Olega Jefriemowa. Czuł scenę zwierzęcym instynktem. Był fenomenalnym deklamatorem (posłuchajcie Państwo, jak deklamuje Wozniesieńskiego http://izbrannoe.com/news/video/dmitriy-brusnikin-chitaet-stikhotvorenie-a-voznesenskogo-osen-v-sigulde/) . Brusnikin zmarł nagle 9 sierpnia w wieku 60 lat, też na serce. Podobnie jak Ugarow i Griemina, został pochowany na Cmentarzu Trojekurowskim w Moskwie.

Środowisko MChAT straciło w tym roku jeszcze dwie gwiazdy: Olega Tabakowa i Nikołaja Karaczencowa, aktorów, których kochała cała Rosja. Gdy po pożegnaniu z teatrze wynoszono ich trumny na ulicę, pod budynkiem oczekiwały tłumy. Zgodnie ze zwyczajem teatralnym, artystów odprowadza się w ostatnią drogę oklaskami. Podczas pożegnania Tabakowa i Karaczencowa brawa długo nie milkły.

Oleg Tabakow był nie tylko aktorem teatralnym (związanym z MChAT-em, Sowriemiennikiem, a potem ze swoim autorskim teatrem „Tabakierka”, na deskach których zagrał dziesiątki nieprzeciętnych ról), ale także gwiazdą kina. Zapisał się w pamięci pokoleń telewidzów jako Walter Schellenberg w kultowym serialu „Siedemnaście mgnień wiosny”. Wcielił się w Obłomowa w filmowej adaptacji powieści Gonczarowa – był do tej roli wprost stworzony. Nie stronił od udziału w życiu politycznym, zaangażował się m.in. w prace komisji ds. kultury przy prezydencie. Jego hasło personalne w Wikipedii zdobią trzy zdjęcia, na których pozuje do okolicznościowych fotek podczas uroczystości wręczania medali i nagród na Kremlu przez Putina i Miedwiediewa.

Nikołaj Karaczencow był szalenie popularnym aktorem teatralnym i filmowym. Rosjanie uwielbiali jego zawadiackich bohaterów. Wyszedł ze Szkoły MChAT-u, ale przez lata związany był z teatrem Lenkom w Moskwie. Zagrał (i zaśpiewał) w legendarnym spektaklu, określanym jako opera rockowa „Junona i Awoś”. Piosenka pochodząca z tego spektaklu stała się w Rosji wielkim hitem (https://www.youtube.com/watch?v=WXsptdINflM).

Ciąg dalszy nastąpi