24 stycznia. Wywołane i podsycane przez Rosję napięcie w stosunkach z Zachodem trwa kolejny tydzień. Moskwa twardo domaga się od USA odpowiedzi na swoje ultimatum z połowy grudnia (ograniczenie obecności wojskowej NATO w pobliżu granic Rosji, cofnięcie się do stanu przed 1997 r., deklaracja nieprzyjmowania do Sojuszu Ukrainy itd.). Podczas rozmów sekretarza stanu USA z ministrem spraw zagranicznych Rosji w zeszłym tygodniu w Genewie, które nie przyniosły przełomu, strony zgodziły się na kontynuowanie konsultacji. Moskwa, która przyciskała zachodnich partnerów do ściany i żądała natychmiastowych pisemnych gwarancji, łaskawie zgodziła się jeszcze kilka dni poczekać na pisemną odpowiedź władz amerykańskich.
W oczekiwaniu na tę odpowiedź rosyjska propaganda daje popisy inwencji twórczej. Rosyjscy telewidzowie od dawien dawna są karmieni przekazem o nieograniczonej mocy swojej armii. Od momentu ogłoszenia ultimatum zaczęto opinię publiczną szykować do tego, że Rosja będzie musiała użyć tej wielkiej armii w obronie swoich obywateli mieszkających w separatystycznym Donbasie, bo Ukraina przygotowuje tam prowokacje z bronią chemiczną. Ta narracja została już zapomniana, to było tak dawno, że nikt nie pamięta. Zresztą nikt nie pamięta nawet tego, co stugębna hydra propagandy mówiła dwa dni temu. Dzisiejszy przekaz rosyjskiej telewizji sprowadza się do tego, że Rosja nie zamierza ani nawet nigdy nie zamierzała napadać na kogokolwiek. To Ukraina uzbrojona po zęby przez Zachód napadnie na Donbas.
Wśród licznych wrzutek, które potem żyją własnym życiem w przestrzeni medialnej i mediach społecznościowych i też są zapominane, jak tylko pojawiają się kolejne, zwracają uwagę dwie weekendowe historie.
Pierwsza dotyczy nagłośnionej przez Bloomberg wieści, że Chiny obawiają, iż wojna na Ukrainie przyćmi igrzyska olimpijskie w Pekinie i że jakoby Xi prosił Putina, żeby ten się wstrzymał z działaniami zbrojnymi. Ciekawsza niż sama wrzutka okazała się reakcja strony rosyjskiej. Złotousta rzeczniczka rosyjskiego MSZ wytoczyła wielką kolubrynę przeciwko Bloombergowi, zarzucając kłamstwa. Jej zdaniem podobne twierdzenia rozpowszechniają amerykańskie służby specjalne, aby jakoś usprawiedliwić to, że nie spełniają się ich prognozy o napaści Rosji na Ukrainę zimą. Cytat z Bloomberga pojawił się w sobotę. Rosyjska telewizja bije wokół tego pianę już trzeci dzień, to się nie zdarza codziennie, zwykle rewelacje żyją nie dłużej niż jętka. Chinom zależy na przyciągnięciu uwagi świata do igrzysk. To świetna okazja, aby pochwalić się osiągnięciami, szczególnie w sferze wysokich technologii. Wielu zachodnich polityków ogłosiło, że zbojkotuje ceremonię otwarcia, Putin natomiast z dumą wybiera się do „druga Xi”. Poruszony przez Bloomberg temat kazał się obserwatorom przyjrzeć stosunkowi Chin do ewentualnego konfliktu na Ukrainie. Chiny nie zajmują oficjalnego stanowiska, natomiast – zdaniem wielu obserwatorów – nie chcą ponosić żadnych ofiar na rzecz Rosji z tytułu prowadzenia przez nią wojny. Z drugiej jednak strony, nieoficjalnie rozmowy na linii Moskwa-Pekin na pewno się odbywały, o czym świadczy trwające od pewnego czasu przerzucanie rosyjskich wojsk z Dalekiego Wschodu w pobliże ukraińskiej granicy. Najwidoczniej Rosja otrzymała od Chin gwarancje, że w tamtym regionie podczas nieobecności tych jednostek wojskowych nie stanie się nic, co zagrażałoby jej bezpieczeństwu. Bardzo ciekawe.
Druga ciekawa wrzutka napłynęła ze strony brytyjskiego resortu spraw zagranicznych i dotyczyła planów Rosji zamontowania w Kijowie marionetkowego rządu Ukrainy, na którego czele miałby stanąć szerzej nieznany Jewgienij (Jewhen) Murajew, wcześniej deputowany Rady Najwyższej Ukrainy. W komunikacie Foreign Office znalazły się jeszcze inne nazwiska (bardziej znane) prorosyjskich ukraińskich polityków (Siwkowicz, Azarow, Klujew, Arbuzow), którzy „aktywnie kontaktują się z rosyjskimi służbami specjalnymi, uczestnicząc w planowaniu napaści na Ukrainę”. I to zapewne ciekawsza strona przekazu niż lans Murajewa. Główny prorosyjski polityk, Wiktor Medwedczuk, oligarcha i kum Putina, finansujący prorosyjskie partie na Ukrainie, siedzi w areszcie domowym, ciążą na nim liczne zarzuty. Być może w tej sytuacji trzeba było sięgnąć do rezerw.
Rosyjski MSZ enuncjacje Brytyjczyków nazwał „brednią” i wezwał do zaprzestania kampanii dezinformacyjnych wobec Rosji. Tymczasem takie „brednie” chodzą w codziennych talk show prokremlowskich telewizji. Jeden z często wypowiadających się w programie „60 minut” ekspert Siergiej Bagdasarow wzywał, aby zająć Kijów i zainstalować tam prorosyjskiego prezydenta. Takie i inne pomysły pojawiają się w tych telewizyjnych seansach nienawiści nader często. Władimir Żyrinowski niedawno wrzeszczał w tymże programie „60 minut”, że trzeba zbombardować Kijów i Warszawę. Nikt mu nie odebrał głosu.
Ale wracając jeszcze do lansu Murajewa. Ma on swoją kanapową partię „Nasi”, startował w wyborach prezydenckich w 2019 r., ale wycofał swoją kandydaturę (w sondażu Centrum Razumkowa z listopada ub.r., 4% uprawnionych do głosowania zadeklarowało chęć głosowania na Murajewa w wyborach prezydenckich, co uplasowałoby go na siódmym miejscu listy kandydatów); jego partia nie pokonała w wyborach parlamentarnych progu wyborczego. Jest związany z Charkowem. Komunikat Foreign Office pojawił się po tym, jak prezydent Zełenski w wystąpieniu telewizyjnym wskazał Charków jako możliwy cel rosyjskiej inwazji. Murajew deklaruje się jako zwolennik pozablokowego statusu Ukrainy i jako przeciwnik współpracy z USA.