Propaganda odgrzewa stare kotlety

Seksu w ZSRR, jak wiadomo, nie było. W jelcynowskiej Rosji półgębkiem próbowano O TYM rozmawiać w burzliwie rozwijającej się wtedy prywatnej telewizji NTV, ale też w późnych godzinach nocnych. Świętoszkowaty radziecki styl traktowania spraw alkowy powrócił na czasów Putina. Jedynym niekwestionowanym symbolem seksu pozostaje od dziesięciu lat sam Władimir Władimirowicz.

„Dziewczyny, toż to prawdziwy facet!” – wyznała na początku 2000 roku pewna leciwa dama, która doznała iluminacji po krótkiej rozmowie z Putinem (wówczas niezbyt dobrze jeszcze znanym kandydatem na prezydenta lub może już świeżo wybranym prezydentem). Intymnym zwierzeniom damy w wąskim kręgu najbliższych koleżanek przypadkiem towarzyszyły kamery państwowej telewizji, dzięki czemu kraj się dowiedział, że ma nowego seks-idola. Znajoma dziennikarka z Petersburga orzekła: skoro kremlowskim propagandystom udało się wmówić ludziom nawet to, że Putin jest seksowny, to znaczy, że mogą wmówić naprawdę wszystko. Cóż, o gustach nie dyskutuje się od czasów starożytnych.

Natomiast oficjalna propaganda od samego początku chętnie przypisywała przywódcy wysoki poziom testosteronu. Lansowany, wyreżyserowany na użytek rozentuzjazmowanych tłumów seksapil był obowiązkową składową wizerunku Putina. Na obraz mocnego faceta składała się przede wszystkim twarda, wręcz brutalna polityka (najpierw wobec „czeczeńskich terrorystów”, których Putin kazał dopaść nawet w kiblu, potem wobec przeciwników politycznych w kraju, wreszcie wobec paskudnego Zachodu z jego tarczą przeciwrakietową i rozszerzającym się NATO), a także odprawiane od czasu do czasu PR-czary w rodzaju pilotowania nowoczesnych myśliwców.
Życie rodzinne i sprawy sercowe prezydenta-premiera były (i są) sferą tabu. Złamała je kilka lat temu dziennikarka Jelena Triegubowa, która w książce „Wynurzenia kremlowskiego nurka” opisała niefortunne zaloty prezydenta do niej. Dziwnym trafem pod jej drzwiami ktoś potem podłożył bombę, Triegubowa poszukała więc bezpieczniejszego miejsca w Londynie. Kiedy w zeszłym roku jedna z rosyjskich bulwarówek napisała, że Putin zamierza się rozwieść i ożenić z deputowaną, znaną ekssportsmenką Aliną Kabajewą, rozpętała się burza. Gazetę zamknięto, potem niby wznowiono, ale każda wzmianka na ten temat kolportowana w innych mediach powodowała huragan gniewu kremlowskiego Zeusa. Zdawało się, że temat zamknięto po tych burzach raz na zawsze. Tymczasem kilka miesięcy temu pojawiły się w internecie kolejne bulwarowe doniesienia, że Kabajewa urodziła dziecko. Nie wiadomo wprawdzie dokładnie, czy urodziła, gdzie i kto jest ojcem dziecka, ale znacznie ciekawsze było to, że wszystkie te wzmianki błyskawicznie znikały z sieci wycierane tajemniczą gumką.

 

Dwa lata temu podczas wakacji w pięknych okolicznościach przyrody prezydent Putin zaprezentował się światu z gołym torsem. W nieformalnej atmosferze ryby sobie łowił w towarzystwie księcia Alberta z Monako. I dał się przy tym sfotografować. Światowe media huczały, roztrząsając szczegóły muskulatury, chwaląc odwagę i doceniając efekt.

Minęły dwa lata i oto pan Putin ponownie pozwolił sobie na rozbieraną sesję w podobnie pięknych okolicznościach przyrody, tym razem w egzotycznej i zachwycającej Tuwie.

Czyżby stępiła się pomysłowość kremlowskich PR-owców? Znowu publiczności zaserwowano to samo danie (to samo, choć nie takie samo, bo Putin jest codziennie mniej młody i to widać na tych zdjęciach). Po co?

Większość zachodnich komentatorów wysuwa tezę, że Putin chciał w ten sposób pokazać, że nadal jest w dobrej formie, że trzyma ster władzy równie mocno jak wodze rumaka, na grzbiecie którego pomykał po Tuwie, że zapewne wystartuje w najbliższych wyborach prezydenckich. Może i tak. Ale wybory zgodnie z konstytucją mają się odbyć w 2012 roku, jeszcze „kupa cziasu”, jak mawiał kapitan Pawłow.

Przygrzewany kotlet z gołego torsu premiera jest raczej świadectwem kryzysu, a nie rozkwitu. Ostatnie PR-akcje w rodzaju wizyty w Pikalowie, gdzie premier rewindykował długopis od znanego oligarchy albo zanurzenie się w Bajkale w batyskafie „Mir” są spektaklami ku uciesze szerokich mas. Główny aktor zdaje się w nich powtarzać – jestem mocny, trzymam rękę na pulsie, możecie się nie bać. Propaganda tak podkręca, że zgodnie z wymogami gatunku Putin po zaliczeniu „podwodnej Odysei” powinien teraz polecieć w kosmos – zasugerował Awtandił Cuładze w internetowej gazecie „Jeżedniewnyj Żurnał”.

Kto wie. Zwłaszcza że gdy chleba mało, zawsze rośnie popyt na igrzyska.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *