11 lutego. To drugi odcinek krótkiego cyklu o pośmiertnym życiu Józefa Wissarionowicza Stalina w polityce jego następców. Poprzednią część (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/02/09/bez-stalina-i-ze-stalinem-czesc-pierwsza/) zakończyłam w roku 1959, kiedy Nikita Chruszczow wykonał woltę w podejściu do postaci poprzednika – po początkowej krytyce, zrobił krok wstecz i wyhamował powszechną destalinizację.
Wygłoszony przez Chruszczowa na XX zjeździe KPZR (1956) referat potępiający kult jednostki nie spotkał się z powszechną akceptacją aktywu partyjnego, destalinizacja wprawdzie postępowała, ale dość opornie. Chruszczow miał ambitne plany, w ramach deklaratywnego powrotu do pierwotnej, czystej moralności komunistycznej nawiązał do leninowskiego hasła o „doganianiu i przeganianiu [świata kapitalistycznego]” i mobilizował społeczeństwo do nowych wysiłków na rzecz zbudowania komunizmu. Wyznaczył nawet konkretną datę, kiedy ZSRR przekroczy tę magiczną linię: miało to nastąpić już w 1980. Plany planami, a tu trzeba było na bieżąco dawać sobie radę z wyzwaniami codzienności. Kukurydza, którą gensek kazał siać wszędzie i która miała uczynić kraj samowystarczalnym, jeśli chodzi o wyżywienie, w rosyjskich warunkach klimatycznych nie udawała się jak w USA. Jak w takim klimacie budować komunizm? – wzdychał car kukurydzy. W takiej sytuacji dobrze było odwrócić uwagę od „przejściowych trudności”.
Po krótkotrwałym zaniechaniu krytyki Stalina Chruszczow powrócił do idei pozbycia się jego cienia z życia publicznego. XXII zjazd partii w październiku 1961 r. poza świętowaniem podboju kosmosu, udanej próby z bombą wodorową i wyznaczeniem daty dojścia do komunizmu zajął się palącą kwestią usunięcia zabalsamowanego ciała Stalina z mauzoleum na placu Czerwonym, w którym Ojciec Narodów spoczywał obok Lenina – „świętej”, niepokalanej postaci na szczycie komunistycznego panteonu. Chruszczow sam nie wystąpił z inicjatywą. Z trybuny zjazdowej 30 października przemówiła w tej kwestii Dora Łazurkina, stara bolszewiczka, współpracowniczka Lenina, która była represjonowana przez Stalina, spędziła kilkanaście lat w łagrach i na zesłaniu za „udział w organizacjach kontrrewolucyjnych”. Powiedziała: „Wczoraj naradziłam się w Iljiczem [Leninem], którego zawsze mam w swoim sercu. Stanął koło mnie jak żywy i powiada: nieprzyjemnie mi leżeć obok Stalina, który spowodował tyle nieszczęść w życiu partii”. I jak to w bolszewickich bajkach bywa, inicjatywa Dory Abramowny spotkała się z pozytywnym przyjęciem. Cóż, skoro sam Lenin nie chce już spoczywać obok Stalina, to trzeba tego ostatniego co prędzej z mauzoleum wynieść. I uczyniono to już nazajutrz po słowach Łazurkinej.
O okolicznościach „wyniesienia” pisałam w rocznicowym wpisie w 2011 r. (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/10/31/wyniesiony/): „Operacja zdemontowania sarkofagu Stalina i pochówku pod murem Kremla była przygotowana i przeprowadzona 31 października 1961 roku w ścisłej tajemnicy – władze obawiały się tumultów. Pospiesznie usunięto nazwisko Stalin znad wejścia do mauzoleum. Plac Czerwony otoczono kordonem wojska. Ale do tumultów nie doszło”. Ogłoszenie, że teraz musimy sobie radzić bez Stalina, który nie będzie już czczony w mauzoleum, tylko zostanie pochowany jak zwykły śmiertelnik, pod murem Kremla, wywołały gwałtowną reakcję ulicy tylko w Gruzji, gdzie kult rodaka był silny.
Po XXII zjeździe nastąpił trzeci etap destalinizacji. I tutaj Chruszczow nie mógł czuć się bezpiecznie – krytyka rozpoczęta na zjeździe przez szefa KGB, Aleksandra Szelepina, obejmowała nie tylko Stalina, ale także bliski krąg jego współpracowników: Mołotowa, Malenkowa, Kaganowicza, Woroszyłowa, Bułganina, Wyszyńskiego oraz Żdanowa. Szelepin wskazał ich jako winnych masowych represji wobec członków partii. W tym gronie nie wymienił Chruszczowa, choć przecież i on ponosił bezpośrednią odpowiedzialność za podejmowane przez ten klub złoczyńców decyzje. Chruszczow bał się więc nie tyle Stalina (choć zapewne nie raz Generalissimus nawiedzał go w koszmarnych snach – taka trauma nie przechodzi szybko, a może i nigdy), ile tego, że wyciągane na światło dzienne grzechy Stalina ktoś skojarzy z nim, Chruszczowem. Informacje o stalinowskich niegodziwościach były więc porcjowane, wiele z nich trafiło do pilnie strzeżonej sfery tabu.
W pracach historycznych, powstających pod okiem partii, dozwalano na krytykę Stalina i jego polityki. Nawet w podręcznikach szkolnych pojawiły się sformułowania, że Stalin dopuścił się wielu błędów, stosował represje. W jednym z publicznych wystąpień Chruszczow nazwał okres rządów Stalina wprost „królestwem topora i terroru”. Mocno.
Destalinizacja przyjmowała czasem formy hmm, osobliwe. Na przykład na lokomotywach IS inicjały Generalissimusa zamieniono na FD – Feliks Dzierżyński. Z deszczu pod rynnę? Nie szkodzi. Feliks Edmundowicz był w porzo, bo należał do leninowskiej ekipy, która teraz w trzecim etapie destalinizacji miała u partii duży plus.
Poprzednią część zakończyłam wspomnieniem o filmach fabularnych, w których postać Stalina przedstawiana była w glorii i które jeszcze przez pięć lat po XX zjeździe wyświetlane były w kinach. Po namyśle inżynierowie dusz uznali, że nadszedł czas na wycięcie Józefa Wissarionowicza. Więc wycięto go nawet z kultowego, kanonicznego filmu „W dni października”. Był Stalin i nie ma Stalina, ile to roboty. Stalin wycinał swoich odpadających od ściany towarzyszy ze wspólnych fotografii, jego zaczęto się więc też pozbywać w taki sam sposób.
O tym, jak postępował „stalinopad”, w następnej części krótkiego kursu historii „po Stalinie”.
CDN.
Śmieszno-straszny jest ten bolszewicki spirytyzm. Nawet jeśli to tylko chwyt retoryczny, to i tak świadczący, że coś tam w podświadomości zostało z dawnej Rosji. Czyżby duch Jeleny Bławatskiej krążył po Sojuzie? A tak poważniej (choć to rzecz jasna inny temat niż dzisiejszy wpis Autorki) – bardzo ciekawe rzeczy kiedyś czytałem na temat świadomości i wierzeń współczesnych mieszkańców Syberii i rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Mieszanka posowieckich zwyczajów i klisz myślowych z resztkami animizmu, to jedna z dziwniejszych hybryd.
Jakoś tak rok temu przypadkiem przeczytałem news o reakcji Pekinu na sugestie Dalajlamy, że być może odrodzi się za granicą, może nawet jako kobieta (to chyba jednak żartem), a najprawdopodobniej wcale, udaremniając próby uzurpacji. Rzecznik chińskiego MSZ stanowczo oświadczył, że to nie Dalajlama o tym decyduje i odrodzić się musi, czy chce tego, czy nie. a „reinkarnacja żywych Buddów, w tym Dalajlamy, musi przebiegać zgodnie z chińskim prawem, według religijnych rytuałów i historycznych konwencji”. Na straży których aktualnie stoi komunistyczny rząd. Co z tego, że oficjalnie ateistyczny?
Przypadek Dory Łazurkiny to swoją drogą, ale samo mauzoleum Wodza-założyciela z jego zabalsamowanym truchłem rzeczywiście jest symboliczną świątynią systemu. Co ciekawe, pomysł zachowania cielesnej powłoki Władimira Ilicza nie przyszedł jego sukcesorom od razu, a po kilku miesiącach, kiedy dostrzegli polityczno-społeczny potencjał takich relikwii. A że mróz trzymał tamtej zimy wyjątkowo długo, to ideę dało się zrealizować. Jest na ten temat znakomita praca Aleksieja Jurczaka (
Alexei Yurchak) Bodies of Lenin: The hidden science of communist sovereignty.