10 stycznia. Wydarzenia w Kazachstanie zaskoczyły wszystkich, z samym Kazachstanem włącznie. Zaczęło się od pokojowych demonstracji w Żanaozen 2 stycznia, potem protest przeniósł się do innych ośrodków miejskich, przerodził w protest polityczny, potem na ulicach pojawiły się bandy maruderów, dochodziło do rozbrajania (się) policji i wojska, prezydent Tokajew nazwał wystąpienia operacją terrorystyczną i wezwał siły Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ) na pomoc (scenariusz pierwszych dni stycznia opisałam w rubryce „Rosyjska ruletka” https://www.tygodnikpowszechny.pl/antyrzadowe-protesty-w-kazachstanie-170240).
Siły OUBZ przybyły w trybie natychmiastowym. Aby można było interwencję obcych wojsk do tłumienia zamieszek ubrać w pozór działania zgodnego z literą traktatu (który dopuszcza wysłanie wojsk sojuszniczych jedynie w przypadku zewnętrznej agresji na jednego z sygnatariuszy), naprędce wymyślono legendę o napaści na Kazachstan 20-tysięcznej zorganizowanej grupy terrorystów. Tokajew, który na początku próbował rozmawiać z protestującymi po ludzku, obiecał zniesienie (jak się potem miało okazać – jedynie czasowe) podwyżek, zmienił ton i kazał strzelać do ludzi na ulicach. A gdy okazało się, że nie ma do dyspozycji wystarczających sił, aby obronić swoją władzę, zadzwonił do Putina. Prośba o pomoc została momentalnie wysłuchana i wprowadzona w życie.
Legenda o ataku międzynarodowych terrorystów nie trzyma się kupy i pruje się w wielu miejscach, odsłaniając gołe kłamstwo. Brak informacji (przez kilka dni w związku z wprowadzeniem stanu wyjątkowego odłączono łączność i internet) nie pozwala na razie na dokładną rekonstrukcję wydarzeń i stwierdzenie na przykład, kim byli i z czyjego poduszczenia działali ludzie rabujący sklepy i podpalający budynki administracyjne. A to wiele by wyjaśniło. Można natomiast wywnioskować, że nie byli to ludzie z zewnątrz, którzy napadli na Kazachstan.
Na dzisiejszym posiedzeniu rady szefów OUBZ drżącym głosem Kasym-Żomart Tokajew powtarzał legendę o międzynarodowym terroryzmie, zagranicznej inspiracji, sprawstwie i kierownictwie oraz zewnętrznym finansowaniu protestów. Nie przedstawił żadnych dowodów. Nawet nie wymienił nazwy państwa, z którego rzekomo napaść miała nastąpić. Brnął dalej w legendę: owe mityczne 20 tysięcy zagranicznych terrorystów opanowało miasta, zostali oni rozgromieni przez nagle lojalne siły porządkowe. Gdzie ciała? Nie ma ich. A wiecie Państwo, dlaczego nie ma ciał? Bo pozostali przy życiu terroryści napadali na kostnice i porywali stamtąd zwłoki swoich towarzyszy. Jakieś choćby jedno potwierdzenie? Brak.
Prezydent Putin z pełnym zrozumieniem przyklasnął wersji kazaskiego kolegi. Dodał od siebie, że najwyraźniej w Kazachstanie próbowano zrealizować scenariusz „jak z Majdanu”. Trauma Putina odniesiona w latach 2013-2014, gdy na kijowskim Majdanie Ukraina walczyła w rewolucji godności, ciągle tnie sen rosyjskiego prezydenta na kawałki, burzy spokój i trzeźwość myśli. Putin wyznał, że interwencja sił OUBZ, w których większość stanowią jednostki rosyjskie, nastąpiła po tym, jak usłyszał od prezydenta Tokajewa prośbę o pomoc: „W naszych rozmowach telefonicznych prezydent mówił mi, że ludzie bez przerwy do niego dzwonili, prosili, aby obronił ich przed bandytami”. Ciekawe, czy naprawdę tak łatwo każdy obywatel może dodzwonić się do prezydenta Tokajewa…
Wysyłając wojsko do Kazachstanu Putin pokazał, że jest „żandarmem Eurazji”, to on podjął ambitną grę o to, aby zagraniczni partnerzy uznali jego wyłączne prawo do bycia gwarantem spokoju w regionie Azji Centralnej. Chiny zachowały daleko idący dystans, nie wtrącały się, nie komentowały. Wielu komentatorów przypuszcza, że Putin musiał konsultować wysłanie sił OUBZ z Pekinem i dostał zielone światło.
Gra o Kazachstan dała Putinowi atu do ręki – teraz władze Kazachstanu są w pełni uzależnione od Moskwy. Jak napisał w analizie ekspert OSW Krzysztof Strachota, „Najważniejszą konsekwencją kryzysu jest radykalne osłabienie międzynarodowej pozycji Kazachstanu. Przede wszystkim traci on pozycję państwa stabilnego i rozwijającego się w sposób zrównoważony, efektywnie lawirującego pomiędzy Rosją, Chinami i Zachodem, o trudnym do przecenienia potencjale stabilizującym region. W obecnej sytuacji – i co najmniej w krótkoterminowej perspektywie – Federacja Rosyjska zdobywa pozycję bezpośredniego gwaranta stabilności państwa i jego władz oraz zwiększa swój wpływ na strategiczne instytucje Kazachstanu czy rozgrywki personalne. Jednocześnie znacząco podnosi swoją pozycję wobec sojuszników/klientów z OUBZ i oponentów na obszarze WNP, wobec Chin (potwierdzając swoje znaczenie w Azji Centralnej) i wobec Zachodu, którego możliwości prowadzenia dialogu (a tym bardziej ambitnej polityki) w kontekście pacyfikacji protestów znacznie zmalały. Kazachstan wzmacnia Kreml w rozgrywce o Ukrainę oraz narzucanej Zachodowi (USA, NATO) próbie rewizji postzimnowojennego porządku międzynarodowego” (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2022-01-10/kazachstan-interwencja-oubz-i-pacyfikacja-protestow).
Na koniec jeszcze dygresja. Być może, Kasym-Żomart Tokajew wykorzystał protesty do zawalczenia o wyzwolenie się spod wpływów dotychczasowego patrona Nursułtana Nazarbajewa. Zastanawiające jest jednak to, że sam Nazarbajew jest w tym poważnym spektaklu politycznym aktorem niemym. Ba, nawet nie pojawia się na scenie. Nie ma go. Nie wiadomo, co się z nim dzieje. Jego rzecznik prasowy zapewnia, że były prezydent ma się dobrze i jest w kontakcie z Tokajewem. Tokajew usuwa z ważnych państwowych stanowisk kolejne osoby blisko związane z Nazarbajewem, a ten milczy jak zaklęty. Nie wiadomo, gdzie przebywa rodzina Nazarbajewa – może wyjechali za granicę, ale dokąd? Nikt się nie przyznał, że ich widział. Można postawić tezę, że Tokajew wygrał batalię o usamodzielnienie się, istniejący od 2019 r. tandem Tokajew-Nazarbajew właśnie się rozpadł, okres dwuwładzy się skończył. Choć z drugiej strony, nowy okres dwuwładzy właśnie się zaczął: Tokajew już na wstępie oparł swoją władzę na rosyjskich bagnetach i będzie musiał się w podzięce dzielić z władzą z Putinem. A Putin ma apetyt na odbudowanie ZSRR. W wystąpieniu na dzisiejszym spotkaniu z kolegami z OUBZ powiedział wprost: „Nie pozwolimy zdestabilizować sytuacji u nas w domu i nie damy realizować scenariusza tak zwanych kolorowych rewolucji”. U siebie w domu, czyli w Kazachstanie.
Oglądałam reportaż telewizyjny z posiedzenia rady szefów OUBZ – kilka gadających, a niekiedy dukających głów polityków tkwiących w kółku wzajemnej przymusowej adoracji. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to klub satrapów, trzymających się dożywotnio stołków w obawie o utratę wszystkiego w razie spuszczenia choć na chwilę swojego drogiego fotela z oka. Drżą o życie, o zgromadzone majętności. Wszędzie węszą spiski, podejrzewają swoich bliskich współpracowników o zdradę. Nienawidzą swoich społeczeństw, zwłaszcza tych, które – jak społeczeństwo białoruskie, a ostatnio kazaskie – buntują się przeciwko uzurpacji władzy czy niesprawiedliwości systemu i biedzie. Boją się i w tym strachu coraz mocniej dokręcają śrubę obywatelom, a pozostając we własnym gronie, zapewniają się wzajemnie o woli pomocy, klepią po plecach, powtarzają mantrę, że jeszcze nie jest tak źle, jeszcze mają siłę i z tej siły skorzystają, gdy niepokorni zechcą podnieść głowę.