Archiwum autora: annalabuszewska

Idealne warzywa

Wiele było ostatnio dyskusji o warzywach. Rosja zamknęła granice dla europejskich rzodkiewek i ogórków. A mnie akurat przyjaciel z Rosji przysłał opowiadanie. Z życia wzięte. Nie znam nazwiska autora. Przyjaciel napisał mi tylko, że tekst nie jest jego. Bardzo pouczający. Zwłaszcza w czasie, gdy w rosyjskich szkołach trwają egzaminy na JeEGie (wspólny jednakowy egzamin dla wszystkich szkół). I jeszcze na dodatek zbliża się kolejna rocznica napaści Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki. Rocznica, o której na pewno będą głośno trąbić wszystkie rosyjskie media – w tym roku wypada okrągła, siedemdziesiąta.

„Szanowni sceptycy, przysięgam, że to, co napisałem, jest prawdą, samą prawdą i tylko prawdą. W pracy mam asystentkę – uroczą dziewczynę imieniem Nastia. Jest rodowitą moskwianką, ma 22 lata. Za rok skończy studia. Nastia nieźle radzi sobie w pracy, nie mam zastrzeżeń. Zastrzeżeń – żadnych, żadnych, żadnych! – nie można mieć też do jej wyglądu. Długonoga, foremna, rudawy warkocz do pasa, talia osy. Sam sobie zazdroszczę, że mam taką asystentkę.

Wczoraj mieliśmy spotkanie z partnerami, Nastia towarzyszyła mi, bo już kiedyś była w tamtym biurze, a ja nie, poza tym razem raźniej. Pojechaliśmy metrem. Na ruchomych schodach stacji Taganskaja Nastia nagle zadała mi pytanie:

– Ciekawe, po co tak głęboko to metro zbudowali? Niewygodnie, tak długo się jedzie tymi schodami, dłużej niż samym metrem.

– Moskiewskie metro miało początkowo podwójne przeznaczenie – jako środek transportu miejskiego i jako schron.

– Schron? – w oczach dziewczyny przeczytałem niedowierzanie. – Co za brednie? Ktoś będzie nas bombardował?

– Powiem więcej: Moskwa była bombardowana.

– Jak to? Kto bombardował Moskwę?

Z początku wydawało mi się, że Nastia się wygłupia, że to niemożliwe, żeby nie wiedziała. Robi mnie w konia.

– No, Niemcy… w czasie wojny – powiedziałem niepewnie. – Przylatywały samoloty i zrzucały bomby.

– Dlaczego?

No, tak – pomyślałem, faktycznie, dlaczego. Czułem się jak ojczym, który właśnie wyznał swojej córce, że wziął ją z domu dziecka.

Nastia po namyśle zadała kolejne wnikliwe pytanie: – To znaczy oni chcieli nas zniszczyć? Ale świnie!

Świat mojej asystentki właśnie na moich oczach wywrócił się do góry nogami. Ale Nastia podeszła do tego spokojnie. I zadała kolejne pytanie:

– I wszyscy ludzie chronili się w metrze?

– Nie wszyscy. Ale wielu, niektórzy nawet nocowali.

– A do metra bomby nie trafiały? Nie? To w takim razie po co oni zrzucali te bomby? No bo przecież bez sensu jest bombardować, skoro bomby nie trafiają. Lepiej by było, żeby zeszli do metra i tu pod ziemią wszystkich rozstrzelali…

Pomyślałem, że tłumaczenie dziewczynie realiów mija się z celem. Wybrałem więc inną drogę.

– To byli Niemcy, nie mieli naszych biletów na metro. Przecież nikt by ich tutaj nie wpuścił.

– No, tak. Teraz rozumiem.

– Nastiu, żartowałem. Tak naprawdę Niemców zatrzymano na przedpolach Moskwy, nie wpuszczono ich do miasta.

Twarzyczka dziewczęcia rozjaśniła się szczęściem. – Nasi to jednak zuchy, co?

Tymczasem doszliśmy do celu naszej wyprawy. W drodze powrotnej starałem się nie poruszać historycznych tematów. Zadałem więc pytanie o wakacje.

– W tym roku to nie wiem, ale w następnym chciałabym pojechać do Pribałtyki.

– A konkretnie?

– Gdzieś nad morze.

– To znaczy na Litwę, Łotwę, do Estonii? Pribałtika to trzy kraje – Litwa, Łotwa i Estonia.

– Super! A ja myślałam, że to jedno państwo – Pribałtika. A pan tam był?

– Byłem, w Estonii.

– No i co? Jak tam z wizą? Robią trudności?

– Byłem jeszcze za czasów ZSRR. Wtedy byliśmy jednym państwem.

Nastia zatrzymała się. Wyraźnie była w szoku: – Jak to „w jednym państwie”?

– Pribałtika wchodziła w skład ZSRR. Nie wiedziałaś?

– Ekstra!

– To uważaj, teraz może ci się zakręcić w głowie. Białoruś, Ukraina, Mołdawia, a także Gruzja, Azerbejdżan, Armenia, Kazachstan, Kirgizja, Turkmenia, Tadżykistan i Uzbekistan też były w ZSRR.

– Gruzja? To ci durnie, z którymi wojna była?

Ciekawe, jak głęboko sięga niewiedza mojej wspaniałej asystentki? Czy jest gdzieś granica tej tabula rasa? Nastia jest ewidentnie doskonałym produktem reform oświatowych ministra Fursenki. Prototyp człowieka nowej generacji.

– Ale chyba wiesz, że był ZSRR i się rozpadł?

– Tak, wiem. Był ZSRR i się rozpadł. Ale nie wiedziałam, że tyle ziem się oderwało.

Rozstaliśmy się – ja poszedłem do biura, a Nastia płacić podatki. Patrzyłem na ludzi, mijających mnie na ulicy. Tyle młodych twarzy. I co – czy oni wszyscy są tacy jak Nastia? Idealne warzywa…”

Ryszard III mceńskiego powiatu

Chcecie to wierzcie, chcecie, nie wierzcie: w Osetii Południowej, oderwanej w sierpniowej wojnie separatystycznej prowincji Gruzji, kipią iście szekspirowskie namiętności. Szekspir nie tylko poważnie analizował tajniki ludzkich dusz, ale także lubił sobie pożartować. Nawet w najczarniejszych tragediach wprowadzał na scenę jakiegoś trefnisia czy pijaka, który rozweselał widzów. W Osetii mamy do czynienia z zabiegiem nowatorskim – tu sam król, bohater tragedii, wcielił się w rolę błazna.

Władza musi mieć słodki smak, niektórzy nie potrafią się tej słodyczy pozbawić. Tak najwyraźniej jest w przypadku lidera separatystycznej Osetii Płd., wiecznie nieogolonego i wiecznie gotowego do rządzenia Eduarda Kokojty, w przeszłości nauczyciela wychowania fizycznego. Właśnie dobiega końca jego druga kadencja prezydencka. Czas najwyższy oddać urząd. Ale osetyjski Ryszard III nie chce.

I oto 15 czerwca, w dzień św. Wita, patrona aktorów i epileptyków, do parlamentu Osetii przybyła grupa 38 ubranych na sportowo mężczyzn (możliwe, że część z nich była nauczycielami wychowania fizycznego). Na jej czele stał wiceminister obrony, generał Gassiejew. Umięśnieni puczyści wtargnęli na salę obrad i zażądali, by natychmiast zmienić osetyjską konstytucję (która, jak wiadomo całemu światu, jest ostoją praworządności nieuznanej państwowości Osetii). Ustawa zasadnicza miała być zasadniczo przerobiona tak, by umożliwić Eduardowi Kokojty sprawowanie rządów przez trzecią kadencję, której obecna konstytucja nie przewiduje. Zgromadzeni w parlamencie posłowie wzruszyli ramionami i odmówili wprowadzenia nagłej noweli. Panowie w dresach i panowie w garniturach posiedzieli do wieczora na sali posiedzeń, a gdy zmierzchło, rozeszli się na kolację do domów.

Kokojty nazajutrz teatralnie ział ogniem i mieszał z błotem Gassiejewa i jego zuchów. Wtargnięcie do parlamentu, przez komentatorów okrzyknięte na wyrost próbą przewrotu, było kolejną akcją silnej grupy pod wezwaniem: uprzednio zwolennicy urzędującego prezydenta zwracali się do Sądu Najwyższego z inicjatywą rozpisania referendum w sprawie umożliwienia Eduardowi Kokojty sprawowania urzędu, zorganizowali wiec, a nawet wyścig samochodowy po ulicach Cchinwali. Ale próby nie przyniosły efektów.

W czasie sierpniowej wojny 2008 roku zachował się lojalnie wobec Moskwy (jakże by inaczej, choć złe języki do dziś powtarzają, że gdy zaczął się ostrzał Cchinwali, Kokojty mężnie zwiał do pobliskiej Dżawy), miał więc zagwarantowane jej poparcie. Po wojnie podpisał wszystkie potrzebne dokumenty o obecności rosyjskich wojsk itd. „Aby nadal korzystać z moskiewskiej kryszy, należało przestrzegać pewnych zasad, a to nie zawsze się panu Kokojty udawało – pisze Olga Bobrowa w „Nowej Gaziecie”. – Od samego początku nie układały się stosunki pomiędzy republikańskimi władzami a nadzorcami przysyłanymi z Moskwy. Tych nadzorujących Moskwa zwyczajowo sadza na stolcu premiera, by równoważyć wpływy i neutralizować samodzielność prezydenta. Pierwszy premier Asłanbek Bułacew, specjalista od finansów, nieprzejednany bojownik z korupcją, cały w pąsach wyjechał z Cchinwali po półtora tygodnia urzędowania. W Osetii Płd. wszyscy wiedzieli, że Kokojty w słowach, które nie nadają się do druku, zrugał Bułacewa od góry do dołu. Przez jakiś czas Osetia nie miała premiera. Jednak Moskwa zainteresowała się w pewnym momencie, gdzie się podziewają miliardowe subsydia przeznaczone na odbudowę ze zniszczeń wojennych, bo rezultatów rzekomej odbudowy jakoś nie było widać. Do Cchinwali przysłano więc na premiera Wadima Browcewa, ekonomistę. Konflikt Kokojty i Browcewa przeszedł wszystkie możliwe stadia. Kokojty został wreszcie wezwany do Moskwy, gdzie sam premier Putin poprosił, by jednak postarał się znaleźć wspólny język z Browcewem. […] W czasie sierpniowej awantury zniszczono nie tylko domy, ale także fundamenty funkcjonowania republiki. Cchinwali żyło z kontrabandy. Granica z Rosją była umowna, granicy z Gruzją nie było i być nie mogło. Wożono wszystko – od mimozy po koniaki. A teraz, jak się okazuje, Rosja dla własnej przyjemności odebrała Osetii jedyne źródło dochodów – granica z Gruzją zamknięta, nie ma co wozić, nawet gruzińskich mandarynek. I teraz Moskwa trzyma Osetię w objęciach. Owszem, finansuje, ale każe się z każdej kopiejki rozliczać. Jak tu żyć?”.

Ale wróćmy do „zamachu stanu” na sportowo. Toporna próba przeprowadzenia operacji „Sukcesja” wystawiła Osetię i jej elity rządzące (to brzmi dumnie, nieprawdaż?) na pośmiewisko. Ale sprawa przekazania/utrzymania władzy jest całkiem poważnym problemem. Kłopot z oddaniem władzy mają – z nielicznymi, bardzo nielicznymi wyjątkami – niemal wszyscy politycy na obszarze postradzieckim. Zmiany w konstytucji można wprowadzić i z dnia na dzień, jeśli taka będzie wola patrona. Tymczasem Moskwa dała do zrozumienia, że nie zależy jej na przedłużaniu rządów krewkiego osetyjskiego kacyka. Tylko czy jest jakaś alternatywa dla zmęczonego nauczyciela wf? W kuluarach mówi się o ambasadorze Osetii rezydującym w Moskwie, Dmitriju Miedojewie. Ale dwa miesiące temu parlament przyjął, że prezydentem może być tylko osoba od dziesięciu lat mieszkająca w republice, a Miedojew mieszka w Moskwie.

Pożyjemy, zobaczymy. Z punktu widzenia Moskwy, w republice powinien zapanować ład i porządek, przecież trzeba pokazać, że Osetyjczycy wygrali wojnę i wygrali na wojnie – to znaczy, że żyje im się lepiej niż w Gruzji. Na razie się to nie udaje.

Skończyła się piękna przygoda

Ruud Gullit przyjechał w styczniu tego roku do Czeczenii, by objąć posadę trenera pierwszoligowej, acz nie pierwszorzędnej drużyny Terek Grozny. Prezes klubu, Ramzan Kadyrow (tak, tak, prezydent Czeczenii w jednej osobie, zawzięty kibic piłki nożnej) podpisał z Holendrem kontrakt na półtora roku. Terek miał się wygrzebać z dołu tabeli ku wyżynom.

„Przyciągnięcie gwiazdy tego kalibru do pracy w Groznym to prezent głowy republiki dla wszystkich mieszkańców. Ramzan Kadyrow zawsze podejmuje właściwe decyzje i to, że zainicjował przyjazd do Czeczenii legendy światowego futbolu, wiele mówi. To zwycięstwo całego ojczystego futbolu” – zachwycał się wiceprezes klubu. I łubu-dubu, łubu-dubu… Przybycie Gullita do Groznego miało spełniać jeszcze jedną ważną funkcję, pozafutbolową: miało przekonać świat, że Czeczenia Kadyrowa jest bezpieczna, że jego rządy przynoszą znakomite rezultaty, a na dodatek w tej oazie pokoju grają świetną piłkę.

Sam Gullit na pytanie, dlaczego zdecydował się na podjęcie wyzwania, odpowiadał, że robi to dla pieniędzy i dlatego, że chce przeżyć przygodę. „A przygodę można tu przeżyć codziennie na każdym kroku” – mówił w wywiadzie dla „Daily Mail” na początku czerwca. Niewykluczone, że ten wywiad walnie przyczynił się do decyzji władz klubu o rozstaniu się z Holendrem.

Bo oto wczoraj Gullit został w trybie natychmiastowym odwołany ze stanowiska trenera czeczeńskiej drużyny. Ostatni niedzielny mecz z Amkarem Perm Terek przegrał. Ciekawostką jest to, że w przeddzień meczu na stronie internetowej Tereku ukazało się swoiste ultimatum pod adresem Gullita: Ramzan Kadyrow oznajmił, że albo Terek wygra ten mecz, albo to koniec kontraktu z holenderskim trenerem. No i jeden (na dodatek samobójczy) gol w tym meczu przesądził o tym, że utytułowany Holender pakuje walizy.

Wróćmy jeszcze na chwilę do wywiadu Gullita dla „Daily Mail”. Gullit wyraża w nim rozczarowanie co do kilku istotnych z jego punktu widzenia niespełnionych obietnic i nadziei. „Nie mamy boiska do treningów. Gramy na stadionie innego klubu, boiska są w fatalnym stanie. Byłem w szoku, że brakuje bazy. […] To nie Kadyrow mi płaci, a sponsor. [A płacił ów sponsor chyba niemało, według doniesień „Nowej Gaziety” gaża trenerska Gullita wynosiła 4 mln euro za sezon]… Brakuje mi tu moich przyjaciół, normalnych kontaktów międzyludzkich. Moi przyjaciele zawsze do mnie przyjeżdżali w odwiedziny, a co mieliby robić tutaj? Nigdzie nie można wyjść, napić się, pogadać. Lubię Londyn”. Przedstawiciele klubu Terek byli oburzeni słowami trenera: „Mówiąc nieodpowiednio o republice, w której pracuje, Gullit przekroczył granice zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości. Republika Czeczeńska ma swoje wielowiekowe tradycje. Gullit powinien wiedzieć, że został tu zaproszony nie na hulanki w nocnych klubach i dyskotekach, a po to, by pracować w klubie piłkarskim i odnosić sukcesy. Owszem, u nas nie ma narkomanii ani nieprzyzwoitych nocnych lokali, których w Holandii i w Europie jest pełno”. Klub zarzucił Gullitowi brak profesjonalizmu, sabotaż i złamanie zasad etyki korporacyjnej.

Jednym słowem, jak mawiał Wiech, nieprzyjemnościunia na koniec krótkiej czeczeńskiej przygody Gullita. Rozczarowanie z obu stron. Posiadacz „Złotej Piłki” nie potrafił podarować złotego piłkarskiego runa Terekowi. A Terek nie stał się dla Gullita trampoliną dla dalszej kariery.

Groźny mutant „E.coli caucasus”

Wydawało się, że wraz z zaordynowanym przez prezydenta Miedwiediewa zniesieniem „reżimu operacji antyterrorystycznej” w Czeczenii okrutna wojna na Kaukazie zakończyła się. Kto ją wygrał? Nie bardzo wiadomo. No i czy naprawdę się zakończyła? Czy zostali rozliczeni ci, którzy dopuścili się zbrodni? Temat niezabliźnionych ran powrócił w rosyjskich mediach ze zdwojoną siłą po śmierci Jurija Budanowa (pisałam o tym w poprzednim wpisie na blogu). Przeklęte pytania, na które nie udzielono odpowiedzi, powracają.

A zatem – czy wojna się skończyła? Co jakiś czas dochodzi przecież do zamachów terrorystycznych, także w Moskwie, giną niewinni ludzie. Dochodzi też do zabójstw na zamówienie, także w Moskwie, a nawet w Wiedniu czy Dubaju. W tych strzelaninach giną ludzie, którzy w taki czy inny sposób weszli w konflikt z udzielnym chanem Czeczenii Ramzanem Kadyrowem. Kadyrow ma jedną niezaprzeczalną w oczach Moskwy zasługę: choć Czeczenia cieszy się samodzielnością, o jakiej Dżocharowi Dudajewowi się nie śniło, Kadyrow mówi, że republika jest częścią Federacji Rosyjskiej (rosyjskie czołgi wjechały do Czeczenii w 1994 r., a potem w 1999 pod hasłem „przywracania porządku konstytucyjnego” i wybicia Czeczenom z głowy niepodległości). A poza tym, niejako nadprogramowo, z własnej inicjatywy, Kadyrow powtarza, że kocha premiera Putina.

Kaukaz, nie tylko Czeczenia Kadyrowa, rozsadza Federację Rosyjską od środka – rządzi się własnymi prawami (prawo tradycyjne, prawo szariatu ważniejsze niż konstytucja Rosji), inkasuje subsydia z budżetu (którymi dysponują znajdujące się u władzy klany), ale nie likwiduje podstawowych problemów tych biednych regionów, stwarza problemy w dziedzinie bezpieczeństwa, hoduje radykalne podziemie islamskie, eksportuje niepokój. Powstaje coraz głębszy rów, dzielący metropolię i „kaukaską kolonię”. Węzeł kaukaski zaciska się coraz bardziej. Powstaje mentalny podział na obywateli pierwszej i drugiej kategorii. Obie kategorie żywią wobec siebie pogardę i niechęć, a nawet nienawiść. Rosyjscy nacjonaliści wzywają do wyrzucenia wszystkich „czarnych”, jak lekceważąco mówi się o mieszkańcach Kaukazu, z rdzennej ziemi rosyjskiej. Rdzenni Rosjanie z Kaukazu już dawno powyjeżdżali. Kiedy dochodzi do bójek na tle rasowym, zwłaszcza gdy w bójce ktoś ginie, następnym etapem jest już spora uliczna wojna, z rwaniem bruku, biciem, przekleństwami. Widzieliśmy to w Moskwie w grudniu, gdy po zabójstwie kibica moskiewskiego klubu przez człowieka z Kaukazu podniosła się fala antykaukaska i doszło do zamieszek w centrum miasta. Każdy zatarg urasta do rangi wielkiego problemu. Niektórzy komentatorzy zwracają uwagę, że istnieją pewne grupy interesu, które chętnie wróciłyby na czołgach do Czeczenii, aby dokończyć tę niedokończoną wojnę.

Wróćmy jeszcze do zabójstwa Budanowa, antybohatera wojny czeczeńskiej. To znaczy dla jednych antybohatera, bo poprzez zachowanie niegodne rosyjskiego oficera splamił honor, dla innych bohatera, niesłusznie zakutego w kajdany przez uzurpatorską władzę, która wpierw wysłała go na tę wojnę, a potem nie chciała bronić. Ramzan Kadyrow powiedział w 2009 roku, gdy Budanow wychodził przed terminem na wolność, że pułkownik jest wrogiem narodu czeczeńskiego, domagał się dla niego dożywotniego więzienia. Większość obserwatorów wskazuje „czeczeński ślad” zabójstwa.

13 czerwca w podmoskiewskich Chimkach odbył się pogrzeb Budanowa, z orkiestrą ministerstwa obrony, salwami honorowymi – jednym słowem z honorami, należnymi oficerom, choć Budanow został pozbawiony stopnia oficerskiego i zgodnie z prawem takie przywileje mu się nie należały. Na miejscu, gdzie został zastrzelony, jego zwolennicy składają kwiaty. Słychać wezwania do odwetu, „wiadomo na kim”.

Dlaczego i kto zdecydował się na oddawanie honorów człowiekowi, pozbawionemu stopnia, skazanemu za gwałt i zabójstwo? Aleksandr Golc, komentator internetowej gazety „Jeżedniewnyj Żurnał” przedstawia taką wersję: „ Władza zezwoliła na taki pogrzeb, bo zagubiła się, nie wie, co robić z podnoszącą się nacjonalistyczną falą. Ta fala to naturalna reakcja na putinowską politykę uspokajania Czeczenii. Początkowo przypuszczano, że Moskwa płaci gigantyczną kontrybucję Ramzanowi Kadyrowowi za to, że czeczeńskie problemy są załatwiane na miejscu. Ale czeczeńskie porachunki załatwiane są również na moskiewskich ulicach. Jednak Putin nie może mieć pretensji do gospodarza Czeczenii, gdyż sam go stworzył. Jedyne, co pozostaje, to pochować Budanowa z honorami w bezsensownej nadziei na zbicie fali rozdrażnienia, które ogarnęło tak ważny segment elektoratu Putina. Żyrinowski już domaga się, aby nazwiskiem Budanowa nazywać ulice rosyjskich miast”.

Dziś miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie związane z Czeczenią. Po zabójstwie w 2009 roku obrończyni praw człowieka, czeczeńskiej dziennikarki Natalii Estemirowej Oleg Orłow z ośrodka Memoriał powiedział publicznie, że odpowiedzialność za jej śmierć ponosi Kadyrow. Kadyrow złożył pozew, oskarżając Orłowa o oszczerstwo, „Nie zabiłem jej” – zapewniał. Rozprawa toczyła się w Moskwie. Sędzia Morozowa uznała Orłowa za niewinnego: „Orłow tylko konstatował znane mu fakty” – powiedziała sędzia. Uznała zgromadzony przez oskarżenie materiał dowodowy za niewystarczający. Warto zacytować fragment mowy oskarżonego Orłowa, wygłoszonej 9 czerwca w sądzie: „Nie jestem oszczercą, nie mówię o tym, co się dzieje w Czeczenii, by ją oczernić. Z radością konstatuję, że ludzie nie giną tam teraz w bombardowaniach i ostrzałach. Mieszkańcy Czeczenii odbudowali zniszczone miasta. W 2007 i 2008 roku liczba porwań ludzi znacznie się zmniejszyła. To zasługa władz republiki. Jednak ta sytuacja nie trwała zbyt długo. Znowu dochodzi do porwań, demonstracyjnego wymierzania kar. Wypowiadanie własnego zdania stało się niebezpieczne. W Czeczenii można wypowiadać poglądy, tożsame z poglądami tylko jednej osoby – przywódcy republiki. W Czeczenii powstał reżim absolutnej władzy jednego człowieka”.

Uniewinnienie Orłowa jest promykiem w ciemnym carstwie. Ale to jeszcze nie koniec sądowej epopei Orłowa: przedstawiciel Kadyrowa zapowiedział apelację.

Kto strzelał do pułkownika?

Sześcioma strzałami w centrum Moskwy na Komsomolskim prospekcie 10 czerwca został zabity pułkownik Jurij Budanow.

W 2003 roku został skazany za zgwałcenie i zabójstwo młodej Czeczenki Elzy Kungajewej (2000 rok). Przez jednych został obwołany prawdziwym patriotą Rosji, działającym twardo w myśl praw wojny, dla innych był zbrodniarzem wojennym, a jego przestępstwo – symbolem łamania praw człowieka w czasach czeczeńskiej wojny. Dla wszystkich – symbolem tej wojny, która, jak widać, ciągle trwa i zbiera żniwo. Zabójstwo pułkownika spowodowało szok w społeczeństwie. W centrum Moskwy wprowadzono dodatkowe patrole policyjne, władze obawiają się demonstracji nacjonalistów.

Komentatorzy mówią: to zemsta. Tradycyjna kaukaska zemsta na mordercy. Śmierć za śmierć, oko za oko, ząb za ząb. Stosunki Kremla i Czeczenii – pokrętne, nieprzejrzyste, oparte na umowie Putin-Kadyrow, a jednocześnie wstrząsane ciągłymi skandalami – po zabójstwie pułkownika staną się jeszcze bardziej napięte. Znowu się zacznie dyskusja, kto wygrał czeczeńską wojnę, czym jest dla Rosji Kaukaz Północny, a w szczególności Czeczenia. Bo faktycznie, ta wojna nadal trwa – i nie są to tylko porcjowano co jakiś czas informacje o udanych rajdach rosyjskich służb, ścigających ciągle czynnych partyzantów w lasach i górach, ale też nierozliczone zbrodnie tamtej wojny.

Inni komentatorzy mówią: Budanow już jakiś czas był na wolności (wyszedł w 2009 roku „po UDO”, czyli warunkowo przed terminem), żył bez mała w ukryciu, nie afiszował się, a został zabity nieoczekiwanie właśnie teraz – w przededniu kampanii wyborczych do parlamentu i prezydenckiej. Komitet Śledczy nie wyklucza, że zabójstwo ma na celu destabilizację sytuacji w kraju.

A może zabójstwo pułkownika nie miało związku z jego zbrodnią wojenną w Czeczenii? Śledztwo trwa. Dzisiaj podano do wiadomości, że eksperci znaleźli na miejscu zbrodni ślady pozwalające ustalić DNA sprawców. Czy tym razem uda się wykryć zabójców i ich zleceniodawców?

Zacytuję Aleksieja Waszczenkę, który w Radiu Swoboda mówił: „Zabójstwo Budanowa jest rezultatem złej polityki rosyjskich władz wobec Kaukazu. To także wyzwanie rzucone rosyjskiemu społeczeństwu. Owszem, Jurij Budanow popełnił zbrodnię w Czeczenii. Ale po odbyciu kary w obliczu prawa był czysty. Państwo rosyjskie nie było w stanie zapewnić mu bezpieczeństwa. W Moskwie regularnie dochodzi do głośnych zabójstw na zamówienie, w których widać „kaukaski ślad”, […] żadne z nich nie zostało wyjaśnione. Co dzieje się dziś w Czeczenii? Ramzan Kadyrow nie ukrywa, że porządek społeczny opiera się na szariacie. Rosyjskie prawodawstwo, konstytucja – to rzecz drugorzędna. A rzeczy pierwszorzędne to szariat, prawo do zemsty. […] Myślę, że szef Czeczeńskiej Republiki Ramzan Kadyrow będzie zadowolony, że pułkownika Budanowa nie ma już wśród żywych. Dlaczego tak myślę? Dlatego że wiem, że w Czeczenii nie przeprowadzono żadnej pracy, aby uspokoić sytuację, przekonać społeczeństwo wzburzone historią z Jurijem Budanowem. Wręcz przeciwnie – przedstawiciele miejscowych władz przez cały czas twierdzili, że wcześniej czy później ten człowiek – zgodnie z tradycyjnymi czeczeńskimi obyczajami dostanie za swoje. Powtarzam: podobne rzeczy dzieją się w Moskwie regularnie. Ale skoro Kadyrow jest przyjacielem Putina, to znaczy, że wszystko mu wolno?”.

Czy wyspy szczęśliwe uznały niepodległość Abchazji?

Separatystyczna prowincja Gruzji, Abchazja została uznana za niepodległe państwo w sierpniu 2008 roku przez Federację Rosyjską po wojnie pięciodniowej. Potem w ślady Rosji poszły ochoczo Nikaragua, Wenezuela i Nauru. W zeszłym tygodniu powstało zamieszanie z powodu wiadomości, a potem dementi, a potem znowu potwierdzenia i kolejnego dementi, że niepodległość Suchumi uznał archipelag wysp szczęśliwych w pobliżu Australii – Vanuatu. Według rozrywkowego rankingu najszczęśliwszych społeczeństw właśnie obywatele Vanuatu (a jest ich około dwustu tysięcy) uznają się za najszczęśliwszą nację. Widocznie do szczęścia brakowało im tylko uznania niepodległości Abchazji. I oto MSZ Abchazji ogłosił 1 czerwca, że władze Vanuatu uznały niepodległość Abchazji. Tylko Abchazji, a nie również Osetii Południowej – drugiej separatystycznej gruzińskiej prowincji, z którą, jeśli chodzi o uznawanie niepodległości Abchazja chodzi w parze. Trochę się to uznanie w związku z tym wydało dziwne, ale kto się zna na tajnikach polityki zagranicznej Vanuatu, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Rosja już zdążyła wyrazić niezmierną radość z powodu dopełnienia szczęśliwości wysp Vanuatu, a tu Vanuatu mówi ustami swego przedstawiciela w ONZ Donalda Kalpokasa, że o żadnym uznaniu niepodległości Abchazji nie może być mowy. Gruzińska telewizja Rustawi-2 nadaje 3 czerwca wypowiedź Kalpokasa, który dodaje, że Vanuatu uznaje integralność terytorialną Gruzji (a więc nie może jednocześnie uznawać niepodległości jednej z jej prowincji). Abchaski MSZ przysięga, że to nieporozumienie, że odpowiednie dokumenty zostały podpisane 23 maja. Ale na razie nikt tych dokumentów nie widział. Komentatorzy na forach internetowych zauważyli, że widocznie w charakterze premiera Vanuatu w domniemanych rozmowach z premierem Abchazji wystąpił Wielki Kombinator – Ostap Bender, bohater nieśmiertelnego dzieła „Dwanaście krzeseł” Ilfa i Pietrowa. To rzeczywiście numer w jego stylu.

W Vanuatu trwają teraz tygodniowe wakacje, ludzie szczęśliwi balują, urzędy są zamknięte, więc trudno się dobić u oficjalnych czynników jasnej odpowiedzi na pytanie, kto kogo uznawał i za co.

Lustruje u nas Gruzin

Rosyjscy parlamentarzyści gniewnie zareagowali na przyjęcie przez gruzińskich parlamentarzystów ustawy lustracyjnej. Dlaczego?

Zgodnie z ustawą byli funkcjonariusze KGB i GRU oraz osoby pełniące wysokie funkcje we władzach partii komunistycznej i Komsomołu nie mogą sprawować urzędów w kancelarii prezydenta, rządzie, sądownictwie, zajmować stanowisk rektorów wyższych uczelni, szefów stacji TV itd. Byli kagebiści mogą natomiast startować w wyborach do parlamentu, pod warunkiem że złożą oświadczenie o współpracy (a zatem mogą prowadzić działalność polityczną). Ustawa jest wzorowana na podobnych aktach przyjętych w Niemczech, Czechach, Polsce, na Litwie.

„Nie bardzo wiadomo, dlaczego deputowani rosyjskiej Dumy Państwowej jęli rwać włosy z głowy w histerycznym wyrazie wielkiego oburzenia wobec postanowień gruzińskiego parlamentu. Gdyby w Rosji opublikować taką informację [o niegdysiejszej współpracy z KGB], to szanse na otrzymanie mandatu deputowanego wzrosłyby do co najmniej 110 procent. Dlatego że w Rosji organy wyrastają wprost z ludu, a operacja ich ujawnienia zajmie wieki – ironizuje na łamach „Nowej Gaziety” Leonid Florientjew. – W zasadzie można od biedy zrozumieć wegetatywną nerwową reakcję deputowanego Charitonowa, który krzyczał o zdradzie ojców i dziadów, ten wybitny działacz Partii Agrarnej dopiero niedawno wyrwał się naprzód w wytężonej intelektualnej rywalizacji z marchewką. Należy też wyrozumiale odnieść się do utraty samokontroli ze strony deputowanego Griszankowa – na jego korzyść przemawia okoliczność łagodząca: w 1991 roku ukończył on wyższe kursy KGB w Tbilisi”. Dalej komentator podpowiada, że w Rosji należałoby koniecznie przeprowadzić lustrację, tyle że nie w celu wyeliminowania byłych współpracowników tajnych specsłużb, a w celu uporządkowania kwestii kadrowych. „W Rosji wszystkie, tym bardziej państwowe stanowiska, a także funkcje kierownicze w zarządach największych przedsiębiorstwach obsadzane muszą być na podstawie lustracji: osoby, które uprzednio nie były funkcjonariuszami służb specjalnych, donosicielami czy ewentualnie komsomolskimi aktywistami, nie mają prawa piastować żadnych urzędów. Gdyby ustawa lustracyjna wprowadzała takie zasady, to przyjęto by ją z wielkim entuzjazmem głosami 95 procent deputowanych i jeszcze każdemu obywatelowi dołożono by po lustrze”.

Wielu rosyjskich komentatorów, którzy zareagowali mniej histerycznie niż wyżej wymienieni deputowani, odniosło się do gruzińskiej lustracji z wielką rezerwą, uznając, że jest ona przede wszystkim antyrosyjska, niektórzy wysuwali przypuszczenie, że przyjęcie ustawy wynika z osobistej niechęci prezydenta Saakaszwilego do Władimira Putina (tak na marginesie – niechęć jest obopólna, wszelkie poczynania Saakaszwilego są na szczytach władzy w Moskwie odbierane jako antyrosyjskie, trudno w tej sytuacji o obiektywną ocenę zarówno z jednej, jak i z drugiej strony).

Gruzińska ustawa lustracyjna jest częścią Karty Wolności, która zawiera też zapisy o wyrugowaniu radzieckiej symboliki z życia publicznego. W ten sposób Gruzja próbuje odejść od tradycji Sowietów. Może to właśnie dlatego taki gwałt podniesiono w Dumie (i nie tylko) – Rosja ciągle nie odchodzi od tej tradycji, co więcej: liczne jej elementy mają się świetnie, podlegają mutacji i adaptacji do współczesnych warunków i wymagań.

Ten wygra, kto lepiej nakłamie

Dziennikarze „Nowej Gaziety” prowadzą ranking największych kłamstw i kłamstewek, jakich dopuszczają się wysocy urzędnicy i osoby publiczne. W dzisiejszym wydaniu przedstawiono pięć kandydatur do tytułu „kłamstwa maja”. Czytelnicy mogą głosować przez Internet.

Historia pierwsza. Ideologia czy odebranie „migałki” [koguta na dachu samochodu, który pozwala na omijanie korków], czyli spór Nikity Michałkowa z Ministerstwem Obrony.

Informacja o tym, że znany reżyser, jeden z głównych przedstawicieli ideologii państwowotwórczej Nikita Michałkow wszedł w spór ze społeczną radą resortu obrony, przedostała się do mediów nieoczekiwanie dla samego bohatera tej opowieści. Michałkow twierdził, że sam zwrócił się do ministra z prośbą o zwolnienie z obowiązków z powodu ideologicznych rozbieżności. Rozstanie z radą oznaczało utratę przywileju korzystania z „migałki”. Michałkow skrytykował resort m.in. za nieodpowiednią jego zdaniem organizację defilad z okazji 9 maja. Tymczasem przedstawiciele ministerstwa stwierdzili, że Michałkow obraził się na ministra, gdyż ten zgodnie z rozporządzeniem o zmniejszeniu liczby „migałek” odebrał ją Michałkowowi.

Przywileje dygnitarzy, korzystających z dobrodziejstwa „migałek” od wielu miesięcy są przedmiotem ostrego protestu zwyczajnych użytkowników ruchu ulicznego. Samochody z „migałkami” nie tylko wymuszają przejazd na zatkanych do granic możliwości moskiewskich ulicach, ale dopuszczają się innych wykroczeń. Zresztą jak donieśli czujni blogerzy, Michałkow i bez „migałki” jeździ teraz jak szalony, nie przejmując się przepisami drogowymi.

Historia druga. Cud w Charkowie – liczbę wiernych, którzy przybyli na nabożeństwo odprawiane przez patriarchę Moskwy i Całej Rusi Cyryla, powiększono ośmiokrotnie.

Uroczysta liturgia z udziałem patriarchy odbyła się podczas jego wizyty duszpasterskiej w Charkowie 8 maja. Na oficjalnej stronie internetowej Patriarchatu Moskiewskiego poinformowano o przybyciu 40 tys. wiernych. Zdaniem obecnych na nabożeństwie dziennikarzy, przyszło nie więcej niż 5 tys. Autorka zdjęcia z wydarzenia przyznała się, że dzięki obróbce komputerowej zwiększyła liczbę obecnych. Kilka ukraińskich mediów opublikowało tę informację o komputerowym rozmnożeniu wiernych, ale publikacje zostały zdjęte ze stron internetowych, w odpowiedzi na cenzurę blogerzy zamieścili na swoich blogach dokładne informacje o zastosowaniu fotoshopu w relacjach z wizyty Cyryla. Przedstawiciele charkowskiej eparchii uznali doniesienia o dodawaniu wiernych na uroczystości za wierutne kłamstwo.

Cyryl często przyjeżdża na Ukrainę, starając się z całą mocą podkreślić jedność terytorium kanonicznego patriarchatu moskiewskiego. Rosyjskie media przykładają ogromną wagę do relacji z podróży patriarchy po Ukrainie, podkreślając entuzjazm, z jakim patriarcha jest witany przez wiernych. Kiedyś Wojciech Młynarski śpiewał: „Przyszło mało, a pokazać trzeba dużo”. Jak widać, piosenka po latach nadal jest aktualna.

Historia trzecia. Pierwyj Kanał rosyjskiej telewizji przez kilka dni międlił rzekomą sensację o innych okolicznościach śmierci Osamy bin Ladena niż te, które podali Amerykanie.

W głównym wydaniu programu informacyjnego głównego kanału rosyjskiej telewizji pokazano eks-agenta amerykańskiego wywiadu, z pochodzenia Czeczena, który oznajmił, że Osama zmarł śmiercią naturalną prawie pięć lat temu. Agent Bercan Yashar, wedle jego słów, sam też poznał bin Ladena w 1992 roku, gdy ten był z wizytą w Groznym.

Dzieci już były po dobranocce i poszły spać, a szkoda – posłuchałyby sobie jeszcze przed snem baśni z tysiąca i jednej nocy w wykonaniu czołowego rosyjskiego dziennikarza, którzy bez słowa komentarza pozwolił swemu dziwnemu rozmówcy wciskać ten kit.

Historia czwarta. Dochody deputowanych Dumy Państwowej.

W maju deputowani spełnili obowiązek opublikowania swoich dochodów za 2010 rok. „Nowaja Gazieta” zestawiła deklaracje m.in. z listą Forbesa. Najbogatszymi wybrańcami ludu są członkowie „partii władzy” Jedna Rosja, w parlamencie zasiada kilku miliarderów. Tymczasem oficjalne uposażenie miesięczne deputowanego wynosi ok. 2 mln rubli rocznie. Jedno z szokujących zestawień: Aleksandr Skorobogat’ko w rankingu miliarderów figuruje z majątkiem wartym 1,7 mld dolarów (w roku 2010 zwiększył stan posiadania o 600 mln dolarów), tymczasem w deklaracji wskazał kwotę 2,1 mln rubli (rubli, nie dolarów).

Bardzo ciekawe byłoby przestudiowanie deklaracji o majątkach żon rosyjskich polityków. Ogólna tendencja jest taka, że wysoko postawiony urzędnik (czy deputowany) jest, zgodnie z deklaracją, biedny jak mysz kościelna, za to małżonki pływają w dolarach, willach, fabryczkach itd. jak pączki w maśle.

Historia piąta. Reakcja kancelarii prezydenta na publikację „Nowej Gaziety” w sprawie przewał przy rekonstrukcji Grobu Nieznanego Żołnierza w parku Aleksandrowskim w Moskwie.

W materiale prasowym przedstawiono dokumenty, świadczące o przekręcie na kwotę 91 mln rubli. Początkowo wydział gospodarczy kancelarii prezydenta nie zechciał skomentować sytuacji. Potem zaś jeden z urzędników oskarżył gazetę o oszczerstwo.

Ciekawa jestem wyników głosowania. A na którą z tych miłych historii Państwo oddaliby swój głos?

Wspólnota apostoła Putina dni nieskończonych

Matka Fotinia sześć lat temu założyła w miejscowości Bolszaja Jelnia w obwodzie niżnonowogrodzkim wspólnotę wyznawców Władimira Putina. [Pisałam o tym kuriozum swego czasu na blogu]. Wedle jej nauk premier jest wcieleniem apostoła Pawła. „Paweł najpierw był żołnierzem rzymskim i prześladowcą chrześcijan – naucza matuszka – dopiero gdy doznał objawienia, zaczął głosić Ewangelię. Putin w czasie służby w KGB też zajmował się bezbożnymi rzeczami, ale gdy został prezydentem, zstąpił nań Duch Święty i zaczął mądrze rządzić ludem Bożym. Ciężko mu, ale przecież wykonuje dzieło Boże”.

Przez lata nie było słychać o sekcie, modlącej się do portretów Władimira Władimirowicza vel Szawła-Pawła. Wiadomo było tylko, że do wspólnoty przyjeżdżają współwyznawcy z całego kraju. Matuszka wydała kilka broszurek, w których doradzała wiernym, jak odpędzić wiedźmy, leczyć oddechem czy żyć w zdrowiu dzięki magicznym praktykom i talizmanom. Teraz znowu zainteresowanie mediów wzrosło. Może w kontekście przedwyborczym. Matuszka Fotinia, w przeszłości Swietłana Frołowa, karana za oszustwo, okazuje się świetnie zorientowana w politycznym kalendarzu i dziś udzielając wywiadu agencji Reutera głosi, że Putin jest przyszłością Rosji. „To postanowione z woli Bożej” – zapewnia.

Sekretarz prasowy premiera Dmitrij Pieskow odżegnuje się od jakichkolwiek powiązań z matką Fotinią i jej wspólnotą: „Premier jest po prostu najpopularniejszym człowiekiem w Rosji, ma wielu zwolenników”.

Fotinia znaczy biała, jasna – matuszka nosi białe szaty, przypominające habit. Widocznie dla podkreślenia świetlistości własnej i obiektu kultu każe śpiewać jego adeptom hymn sekty, radziecki przebój piosenki dziecięcej „Zawsze niech będzie słońce”. Internetowi forumowicze nie pozostawiają na Fotinii i jej sekcie suchej nitki: „To kolejna spec-operacja przedwyborcza”, „Czekistka Fotinia robi swoje”.

 

I znów na Front

Spokojnie, nic się dzieje, wszystko jest pod kontrolą, a właściwie powinno być. Władimir Putin nie lubi niespodzianek. Polityczne poletko musi więc być zawczasu dokładnie zagrabione. Na ostatnich wyborach regionalnych w marcu jego partia Jedna Rosja odniosła zwycięstwo, owszem. Ale chyba coś było nie do końca tak, jak przewidywał przewidywalny scenariusz, bo przed grudniowym aktem przy urnie, kiedy elektorat ma głosować na deputowanych do Dumy Państwowej, następują pewne przetasowania.

Wczoraj pisałam o litościwym uśpieniu partii Sprawiedliwa Rosja, która przez ostatnie pięć lat pełniła rolę alternatywnej partii nomenklaturowej, co miało imitować wielopartyjność i dawało możliwość tym, którzy nie chcieli głosować na Jedną Rosję, oddać głos na kogoś innego, ale też „swojego”. Czy podobną rolę ma odegrać najnowszy projekt – partia Prawoje Dieło? To znaczy partia już istnieje od 2008 roku, została z błogosławieństwem Kremla powołana jako prawicowy projekcik liberalny. Jej trzech liderów o nazwiskach, które niewiele mówią, nie urodziło przez te trzy lata żadnej inicjatywy. Kremlowscy inżynierowie dusz najwidoczniej doszli do wniosku, że projekt wymaga reanimacji i nowej twarzy. Twarz znaleziono – młodą, przystojną, spoza polityki. W czerwcu ma się odbyć zjazd partyjki, na której zostanie zatwierdzona kandydatura nowego przewodniczącego. Ma nim zostać Michaił Prochorow. Trzeci na liście najbogatszych Rosjan. Najlepsza partia w Rosji (co za gra słów), ciągle stanu wolnego. Autor projektu produkowania jo-mobile – rosyjskiego małolitrażowego samochodu oraz autor jednego z najgłośniejszych skandali obyczajowo-politycznych przed kilku laty (został zatrzymany w słynnym kurorcie Courchevel w towarzystwie licznych dam niezbyt ciężkich obyczajów), kilka miesięcy temu wystąpił z inicjatywą znaczącego wydłużenia tygodnia pracy.

O nowym partyjnym projekcie traktuje kolejny wierszyk Dmitrija Bykowa w interpretacji Michaiła Jefriemowa „Wujek Stiopa, miliarder”:  http://www.echo.msk.ru/programs/citizen/777547-echo/ (nawiązanie do znanego wszystkim radzieckim dzieciom wierszyka Siergieja Michałkowa o wujku Stiopie, milicjancie). Na giełdzie scenariuszy chodzi m.in. taki: Prawoje Dieło dostaje podczas grudniowego aktu przy urnie kilkanaście procent, wchodzi do Dumy, po marcowej imitacji wyborów prezydenckich Prochorow zostaje premierem. Czy to możliwe? Teoretycznie jak najbardziej tak. Żadnych obiekcji, może poza jedną: Prochorow ma 204 cm wzrostu.

Równolegle do zabiegów wokół partii Prawoje Dieło toczy się batalia o front. Widocznie premier Putin nie może bez walki i bez militarystycznych skojarzeń. Postanowił powołać Ogólnorosyjski Front Narodowy. Wspólny Front z Putinem tworzą zwartym frontem organizacje przedsiębiorców, weteranów wojny afgańskiej, kremlowskie młodzieżówki, emeryci, liga kobiet, związki zawodowe. Jednym słowem – koryfeusze życia politycznego. I społem mają „rieszat’ problemy”.

Po co Putinowi nowy front w starym stylu? Przecież i tak jest nacliderem. Przez te lata, kiedy przesiadł się w mniej wygodny fotel premiera, nikt nie zagroził jego pozycji samca-alfa.  Czy frontową inicjatywę można potraktować poważnie? Julia Łatynina w „Nowej Gazecie” z przekąsem napisała: „Utworzenie Frontu Narodowego to groźny ryk szefa: „Ja tutaj rządzę. Może jeszcze ktoś nie dosłyszał?”. Inna sprawa, że groźny ryk brzmi jakoś żałośnie. Organizacja nazywa się Ogólnorosyjski Front Narodowy. Z kim walczą wierni Putinowi emeryci, budowlańcy i weterani? Z Chodorkowskim, który siedzi w więzieniu [w tym tygodniu oddalono apelację i niepokorny oligarcha za chwilę znowu zasili szeregi zeków gdzieś na świeżym syberyjskim powietrzu]? Z Miedwiediewem? Z krwawym reżimem w USA? I o co walczą? O prawo szefa do zbudowania sobie dwieście trzynastego pałacu? O to, by jego znajomi mogli nie przestrzegać przepisów ruchu drogowego i rozjeżdżać ludzi? O to, by oszuści mogli sobie kupić willę w Dubaju? Gdzie będzie znajdować się filia Frontu Narodowego? W kantonie Zug, jak jadowicie zażartował Aleksiej Nawalny”. W kantonie Zug porejestrowane są różne ciekawe firmy, należące do ludzi, którzy nie chcą przyznawać się do znajomości z premierem.

Więc wszyscy na front. Wszystko dla frontu. Pełna mobilizacja, wszystkie głosy do urny. I co jeszcze? A na razie to wszystko.