Archiwum autora: annalabuszewska

Rosja jest tylko Jedna

W tym tygodniu amatorzy życia partyjnego w Rosji mieli okazję pożegnać się z obrońcą chochołów piżmowych, wieloletnim przewodniczącym partii Sprawiedliwa Rosja i przewodniczącym izby wyższej rosyjskiego parlamentu Siergiejem Mironowem. Sprawiedliwa Rosja powstała w 2006 roku jako „lewa nóżka” partyjnego dekorum na rosyjskiej scenie politycznej. Miała imitować pluralizm partyjny do spółki z zajmującą poczesne miejsce w sztucznym partyjnym landszafcie – Jedną Rosją. Na czele Jednej Rosji stanął sam Władimir Władimirowicz Putin (choć jej członkiem nie został – palił, ale się nie zaciągał), wiadomo więc było, gdzie świeci słońce i która partia jest ważniejsza.

Mironow był lojalny wobec Putina w każdym calu. Jego idealnie opływowe polityczne kształty pasowały zresztą do każdej konfiguracji. Formalnie jako przewodniczący Rady Federacji był trzecią osobą w państwie, faktycznie nie miał samodzielnej pozycji. Zasiadał, przewodniczył, spotykał się, przecinał, firmował obśmiewane nawet przez zwykle poważnych komentatorów projekty w rodzaju ochrony zagrożonego gatunku chochołów piżmowych, czyli wychucholi. Nie wiadomo, ile tych zwierzątek Sprawiedliwa Rosja ochroniła, wiadomo natomiast, że sama partia była projektem dętym i nieskutecznym, nawet jak na mizerne wymagania partyjności w Rosji. Próbowała się przydawać, pokrzykiwać na Jedną Rosję, której zarzucała żarłoczność i bezpardonowość. Ale pomysłów na program czy choćby jakieś wyraziste hasło – jak na lekarstwo. Taka bezbarwna nomenklatura, zawsze druga w kolejce. Raz tylko, niedawno, z parlamentarnej trybuny członek władz partii wystąpił z ostrzejszym pytaniem w obecności premiera Putina, wszyscy się trochę zdziwili prawdomówności i animuszowi mówcy, ale zaraz potem wzruszyli ramionami i wrócili do swoich zabawek. No bo kogo może obchodzić skarga pantoflarza na krewkie poczynania połowicy wymachującej wałkiem?

No i pewnego pięknego dnia okazało się, że Mironow musi odejść. Musi to musi. Nikt z towarzyszy partyjnych nawet nie spytał, „a dlaczego, drogi Siergieju Michajłowiczu, kochany nasz przywódco, dlaczego odchodzicie, wychuchole będą płakać”. Mironow przestał być spikerem Rady Federacji, wcześniej ustąpił z przewodniczenia partii Sprawiedliwa Rosja, będzie tylko szeregowym deputowanym. Notowania partii momentalnie spadły poniżej progu wyborczego. Można powiedzieć, że nie ma już Sprawiedliwej Rosji. Projekt został dyskretnie zatopiony. Na życzenie góry powstał i na życzenie góry odchodzi w niebyt. Niektóre wróble ćwierkały, że Sprawiedliwa Rosja mogłaby się stać zapleczem partyjnym Dmitrija Miedwiediewa, gdyby prezydent zechciał rozwinąć działalność polityczną. Ale dziś wygląda na to, że te nadzieje płonne – jeśli w ogóle ktokolwiek je miał – rozwiały się na wietrze. Wróble ćwierkały jeszcze, że Mironowa nie cierpi Władisław Surkow, główny inżynier dusz Kremla, który przygotowuje „wyborcze” operacje specjalne.

Dziś Mironow pisze w blogu, że jako swe zadanie widzi walkę z korupcją, gdyż prezydent i premier sami sobie z tą hydrą nie poradzą. On gotów jest do tej walki stanąć, fuknąć groźnie na partię władzy – Jedną Rosję, która w dążeniu do wygrania wyborów nie przebiera w środkach, a już na pewno nie walczy z korupcją. Należałoby życzyć panu Mironowowi powodzenia w tym szlachetnym zamiarze. Z korupcją w Rosji walczą wszyscy, to i on się przyda.

Ale wróćmy do życia partyjnego. Przecież brak Sprawiedliwej Rosji nie może zatrzymać wartkiego prądu przemian – spin-doktorzy już mają wstępnie upichcone nowe danie. Na czele skleconej jakiś czas temu kolejnej dyspozycyjnej partii Prawoje Dieło ma stanąć miliarder (trzecie miejsce na liście najbogatszych Rosjan) biznesmen i playboy Michaił Prochorow. Ale o tej odsłonie życia partyjnego w Rosji – w kolejnym odcinku.

Speedypremier.ru. Człowiek jak wszyscy

Coraz większą popularnością cieszy się internetowy komiks „Człowiek jak wszyscy”, którego bohaterami są człowiek w dżudoce, łudząco podobny do premiera Władimira Putina oraz człowiek w niedźwiedziej skórze, jego „nanopomocnik”, łudząco podobny do Dmitrija Miedwiediewa. Fabuła komiksu dostępnego pod: superputin.ru (wersja rosyjsko- i angielskojęzyczna) zaczerpnięta jest z amerykańskiego filmu „Speed”, zawiera jednak wątki z rosyjskiego życia społeczno-politycznego.

Akcja komiksu rozgrywa się w Moskwie wiosną 2011 roku „na rok przed końcem świata”. Człowiek w białej dżudoce ratuje autobus, pod który Al-Kaida podłożyła bombę. Do autobusu dostaje się wielki niedźwiedź, okazuje się, że to sam Miedwiediew. Dzięki jego doskonałej znajomości nowinek technicznych bombę udaje się na czas rozbroić. Autobus jedzie dalej i trafia na korek, wtedy tandem ratujący autobus przed terrorystami postanawia skorzystać z należnej im „migałki” – koguta, który daje przywilej objeżdżania korków na zatłoczonych ulicach. Na przeszkodzie stają jednak zombi z niebieskimi wiaderkami na głowach, to nawiązanie do akcji protestacyjnych przeciwko przywilejom samochodów dygnitarzy. Zombi domagają się wolności dla Chodorkowskiego, przywrócenia wyborów gubernatorów itd. Potem drogę zagradza autobusowi „tłusty troll” – wielki zawodnik sumo, który dowodzi zombi w niebieskich wiaderkach. Kim jest troll? Nie wiadomo, komentatorzy podpowiadają, że to może być Aleksiej Nawalny – bloger, który rzucił odważne wyzwanie Kremlowi. W komiksie ogrywane są też elementy zapożyczone z kultowego serialu radzieckiego „Siedemnaście mgnień wiosny” – słynne teczki personalne bohaterów. Teczka człowieka w dżudoce wygląda tak: „pseudonim: Człowiek jak wszyscy, charakter: nordycki, supermoc: wszyscy go uważają za swego”. A skoro supermoc jest z nim, to chyba wszystko jasne. Miedwiediew jest określony jako „gnom wychowany przez niedźwiedzie”. Sytuację ratuje niezawodny i niewidzialny Sieczin (wicepremier Igor Sieczin).

Twórca komiksu, 25-letni Siergiej Kalenik mówi w wywiadzie dla „FaceNews”, że jego „SuperPutin” już w ciągu kilku pierwszych godzin dostępu zebrał stutysięczną publiczność. Serwer padł, ale teraz już ponownie można oglądać dzieło rysowników daskunst i zashtopik. Kalenik zapewnia, że nie stoi za tym pomysłem żaden odgórny zleceniodawca – to prywatna inicjatywa grupy entuzjastów. „Wysłałem też komiks prezydentowi Miedwiediewowi na Twitter, ale nie było żadnej reakcji. Chciałem trochę ożywić martwe polityczne pole”.

Blogerzy potraktowali popularny internetowy komiks z rezerwą, podejrzewają, że palce maczał w tym przedsięwzięciu główny ideolog Kremla Władisław Surkow. Komiks faktycznie mobilizuje uwagę internetowej publiczności i przypomina o zbliżających się wyborach. Tylko czy faktycznie Kremlowi jest już teraz potrzebna mobilizacja elektoratu w momencie, kiedy na szczytach nie zapadła decyzja odnośnie „problemu 2012”, polityczna kobra trwa w najlepsze, intryga to jest podsycana, to znów zasypywana piaskiem.

Ciąg dalszy komiksu o przygodach superherosa, niezłomnego człowieka w białej dżudoce ma nastąpić niebawem.

Trwoga i nadzieja

Taki tytuł – nawiązanie do tytułu artykułu Andrieja Sacharowa – ma międzynarodowa konferencja w Moskwie poświęcona spuściźnie tego genialnego fizyka i dysydenta. Dziś mija dziewięćdziesiąta rocznica jego urodzin.

Laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1975), współtwórca bomby wodorowej, naukowiec, który przewidział powstanie Internetu, obrońca praw człowieka, zaciekle zwalczany przez władzę radziecką za głoszone poglądy, z których najbardziej przeszkadzał ten najprostszy: „polityka musi być moralna”. Autorytet. Obrońca praw człowieka Siergiej Kowalow nazwał go „arystokratą rozumu”.

Był bardzo młody, kiedy zafascynowany fizyką jądrową poświęcił swój wybitny talent w służbie „miłującego pokój” Kraju Rad. Jako kierownik zespołu pracującego nad supertajnymi projektami jądrowymi miał prawo do przywilejów, ułatwiających życie. Nigdy nie chciał z nich korzystać. Odnosił ogromne sukcesy na polu nauki. W latach 60. Sacharow próbował wykorzystać swoje uprzywilejowane położenie, które dawało mu dostęp do wysokich urzędników państwowych, by wskazać błędy systemu, podpowiedzieć drogę wyjścia. Tymczasem „odwilż” początku tej dekady coraz bardziej wyziębiała się, system kostniał, o dialogu można było zapomnieć. Po interwencji w Czechosłowacji w 1968 ostatecznie stało się jasne, że nowej „odwilży” nie będzie. To był punkt zwrotny w życiu Sacharowa.

W latach 70. Sacharow otwarcie i głośno występuje w obronie tych, których prawa są gwałcone – więźniów sumienia, skazanych na karę śmierci, występuje z krytyką interwencji w Afganistanie.

Domagał się wolności. Mówił: „Wolność myśli jest jedyną gwarancją obrony przed zakażeniem ludzi masowymi mitami, które za sprawą nieuczciwych hipokrytów i demagogów mogą doprowadzić do krwawej dyktatury”. Władze nie mogąc go uciszyć ani przekupić, wysyłają go z Moskwy, odtąd ma mieszkać w mieście Gorki, pozostaje pod ścisłą kontrolą KGB. Izolacja miała osłabić siłę jego głosu. Nie osłabiła. Miała złamać. Nie złamała. Krytykowany przez reżimowych radzieckich krytyków Sacharow cieszył się wielkim autorytetem w środowiskach dysydenckich, a także na Zachodzie. Przeprowadzał głodówki protestacyjne, zajmował stanowisko w najważniejszych sprawach politycznych, nie dał się zepchnąć na margines. Z zesłania mógł powrócić dopiero po siedmiu latach, w 1986 r., kiedy do władzy doszedł Gorbaczow i ogłosił pierestrojkę, głasnost’ i otwarcie na świat. Sacharow popiera Gorbaczowa, jego pierestrojkę. Angażuje się w politykę, zostaje deputowanym ludowym. Bierze udział w pamiętnym I Zjeździe deputowanych ludowych (maj-czerwiec 1989). Umiera nagle w grudniu 1989 r.

Nad dziedzictwem Sacharowa obradują dziś w Moskwie rosyjscy i zagraniczni obrońcy praw człowieka, naukowcy, publicyści, politycy. Jak dzisiaj odczytywane są jego idee? Wolność (lepsza niż brak wolności) jest chętnie używanym w przemówieniach dzisiejszych władców Rosji hasłem, ale czy to hasło napełnia się treścią czy jest puste „jako cymbał brzmiący”? W Rosji są więźniowie sumienia, prawa obywatelskie są naruszane, podobnie jak wolność mediów. Na pytanie, czemu dziś Andriej Sacharow poświęciłby najwięcej uwagi, odpowiedział jego współpracownik, cytowany już powyżej Siergiej Kowalow. Konstytucja – Sacharow przywiązywał ogromną wagę do ustawy zasadniczej. „Nasza władza nie ma legitymacji społecznej. W Rosji nie ma wyborów, to nie władza z wyboru, a władza, która sama siebie wyznacza – a zatem w myśl konstytucji nie ma legitymacji. Nasza konstytucja nie jest warta papieru, na którym ją napisano. Nie działa w żadnym z istotnych punktów, w żadnej z ważnych norm. Nie ma podziału władzy. Nie ma parlamentu pochodzącego z wolnych wyborów, deputowani nie są wyłaniani w rezultacie politycznej konkurencji. Nie ma sądownictwa. A jeśli nie ma niezależnych sądów, to nie ma sposobu, by kontrolować władzę i zakres jej kompetencji. A skoro nie ma sposobu, by pokazać władzy, gdzie znajdują się granice jej kompetencji, to w miejsce wymiaru sprawiedliwości pojawia się samowola władz”.

Inny z uczestników konferencji Michaił Fiedotow z prezydenckiej komisji ds. praw człowieka podkreśla: „ważne jest to, by uwolnić ludzi od stereotypów totalitarnego myślenia. Sacharow był wolnym człowiekiem. Jego przykład to przykład absolutnej wolności człowieka w zniewolonym społeczeństwie”.

Jeden z komentatorów forum Radia Swoboda napisał mniej oględnie niż Fiedotow: „Sacharowa wsadziliby dzisiaj, tak jak w ZSRR, polityka rządzących czekistów to powrót do stalinizmu z tą tylko różnicą, że teraz tyrani zaczęli jeszcze i kraść”. Inny komentator cytuje samego Sacharowa: „Mam nadzieję, że nastąpi ewolucja społeczeństwa pod wpływem postępu technicznego i ekonomicznego. […] Nasze społeczeństwo jest porażone apatią, obłudą, mieszczańskim egoizmem, skrywanym okrucieństwem. Większość przedstawicieli klasy wyższej trzyma się swoich jawnych i niejawnych przywilejów, prawa człowieka, postęp są im dalece obojętne”. Dalej komentator, podpisujący się jako Alber Komb, pisze: „Ruch obrońców praw człowieka powinien mieć swoje oddziały w każdym mieście, w każdej wsi. Ludzie powinni postępować uczciwie i mówić głośno o niesprawiedliwości, powinni domagać się przestrzegania prawa, inaczej ci, którzy czują się panami Rusi, wdepczą cię w podłoże. Oczernić człowieka i wszcząć przeciwko niemu śledztwo – proszę bardzo. Jeśli nie masz możnych krewnych i znajomych – nic cię nie broni. Mieszkam w Mordwie, zetknąłem się z masą takich przypadków niesprawiedliwości. Z uczciwego człowieka mogą zrobić przestępcę, wzywając na świadków kłamców, których krewni pracują w organach ścigania. Nasze społeczeństwo przegniło, wszyscy są zadowoleni z tego stanu rzeczy, kiedy wszyscy są powiązani niewidzialnymi nićmi i ignorują prawa człowieka. Doszliśmy do ściany. Sacharow na zesłaniu też stał przy ścianie, mimo to poszukiwał wyjścia. My też nie możemy czekać z założonymi rękami. Przemiany na pewno zajdą, jeśli ludzie sami przestaną wspierać korupcję i będą żyć w prawdzie”.

Niewiele, a tak dużo. Słowa Andrieja Sacharowa z artykułu „Trwoga i nadzieja” brzmią dziś bardzo aktualnie.

Bez Wieni

O jego twórczości napisano więcej niż napisał on sam, wliczając podania, życiorysy i wypracowania szkolne. To, co napisał, było zaskoczeniem, odlotem, jednocześnie tragiczną prawdą i rozpaczliwą ucieczką od niej. Mija dwudziesta pierwsza rocznica śmierci Wieniedikta Jerofiejewa, oryginalnego piewcy człowieka zaplątanego w przygodę z alkoholem. Przygodę, która jest pryzmatem, przez który widzi się całą resztę trzeźwego i nietrzeźwego świata i władcą, w którego rękach spoczywa los spożywającego.

Najliczniejsze grono wielbicieli ma zasłużenie „Moskwa-Pietuszki” – niezrównany poemat prozą o największych głębiach, filozoficzna rozprawa o człowieczej kondycji, wielkości i małości, upodleniu i sprzeciwie wobec rzeczywistości, a jednocześnie to przewodnik po stadiach upojenia, odmianach kaca, ludzkim życiu zamkniętym w buteleczce, a właściwie we flaszce. To się żadną miarą nie mieściło w poetyce socjalizmu, który już niebawem – jak zapowiadali pogrążający się w geriatrycznym marazmie przywódcy ZSRR – miał stać się komunizmem. A w komunizmie każdy miałby według potrzeb, z tym że potrzeby Wieniczki nie mogłyby być spełnione, gdyż ustrój ogólnej szczęśliwości nie przewidywał szczęśliwości indywidualnej, a zatem na przykład zapewnienia jej sobie poprzez spożywanie koktajlu „Łza komsomołki” (lawenda – 15 g, werbena – 15 g, woda kolońska „Las” – 30 g, lakier do paznokci – 2 g, płyn do płukania ust – 150 g, lemoniada – 150 g, składniki należy mieszać przez 20 minut gałązką wiciokrzewu; koktajl wypity w dwóch porcjach na przemian odbiera dobrą pamięć i zdrowy rozsądek).

Książka (właściwie książeczka) napisana w 1970 roku oficjalnie w całości drukiem ukazała się dopiero w latach pierestrojki w 1989 r. (rok wcześniej cenzura nie wytrzymała i okroiła pierwszą publikację „M-P”, która ukazała się na łamach periodyku, o którego istnieniu szeroka publiczność nie miała pojęcia: „Trzeźwość i Kultura”). Przedtem poemat Jerofiejewa „chodził w samizdacie”, odpisach odręcznych, nieliczni szczęśliwcy mogli się cieszyć wydaniem zagranicznym. Zachodni slawiści zachwycili się Jerofiejewem, jeszcze zanim czytelnicy w kraju mieli szanse przeczytać jego poemat i sztuki teatralne. W 1990 roku ukazał się w wychodzącym na Zachodzie rosyjskojęzycznym czasopiśmie „Kontinient” obszerny wywiad z Jerofiejewem (dostępny w Internecie: http://www.moskva-petushki.ru/articles/interview/sumasshedshim_mozhno_byt_v_ljuboe_vremja/). Jerofiejew swoim jedynym niepowtarzalnym stylem opowiada w nim o swoim życiu – o represjonowanym w roku urodzenia najmłodszego synka, Wieniczki (1938) tatku, niefrasobliwym zawiadowcy stacji, który przeklinał życie w ZSRR i za to został skazany na piętnaście lat łagru, o dzieciństwie spędzonym w związku z tym w domu dziecka; ciemno, zimno, niemiłość, walka o byt – „słuchy chodziły po Moskwie w latach pięćdziesiątych, że z dzieci gotują mydło, a w Murmańsku mówili, że w mięsie sprzedawanym na bazarku są ludzkie paznokcie”, o żądzy wiedzy, która uczyniła z Jerofiejewa filozofa i erudytę (został usunięty z uniwersytetu, ale czytać już umiał, więc czytał i czytał, i czytał), o pisaniu i przebijaniu się z pisaniem, o życiu takim sobie zwykłym – „popijam, babki, dzieciarnia, coś tam piszę”. I o wódce, wódeczce.

Jakże on się wzruszająco potrafił pochylić nad pijaczkiem bożym, współczuł z nim każdą cząsteczką swego krwiobiegu, wzmocnionego procentem.

Dojechał do swoich Pietuszek, raju wszystkich ludzi dobrej woli, w maju 1990 roku.

Wszyscy jesteśmy antyterrorystami

Kreml z zadowoleniem przyjął wiadomość o „poważnych sukcesach USA w walce z międzynarodowym terroryzmem” – podał oficjalny przedstawiciel administracji rosyjskiego prezydenta. Zabicie Osamy bin Ladena przez Amerykanów zostało przez rosyjskie czynniki oficjalne umieszczone w kontekście wspólnej walki z globalnym złem, jakim jest terroryzm. Rosyjski Narodowy Komitet Antyterrorystyczny (NAK) opublikował dziś dane o swoich sukcesach w walce z terroryzmem na Kaukazie Północnym: od początku roku rosyjskie służby zlikwidowały 136 bojowników (w tym 19 dowódców band), zatrzymały 243 bojowników i osób ich wspierających. Komunikat NAK głosi, że wśród zlikwidowanych bojowników byli m.in. główny przedstawiciel Al-Kaidy na Kaukazie Północnym Muhammad-al-Emirat, zwany Mogannedem, jeden z hersztów organizacji Imarat (Emirat) Kaukaz, Abdułłajew i członkowie „wierchuszki” podziemia islamskiego Dagestanu i Kabardyno-Bałkarii.

Przedstawiciel rosyjskich służb specjalnych nazwał zabicie bin Ladena „świadectwem sprawiedliwego odwetu, który dosięgnie każdego z terrorystów, którzy dopuszczają się zbrodni przeciwko ludzkości. Zbrodnie jak ta z września 2001 roku czy Budionnowsk, Biesłan, Moskwa nie podlegają przedawnieniu” – podkreślił anonimowy przedstawiciel tajnych służb.

W oświadczeniu Kremla akcentuje się, że dobre rezultaty w walce z terroryzmem można osiągnąć jedynie łącząc wysiłki. „Rosja jest gotowa rozwijać taką współpracę”.

Reakcja Kremla na wiadomość o zabiciu terrorysty numer jeden jest, jak widać, pozytywna; w podobnym duchu – mniej lub bardziej entuzjastycznym – wypowiada się większość rosyjskich komentatorów (choć nie wszyscy biorą wiadomość o zabiciu Osamy za dobrą monetę, były szef rosyjskiego Interpolu Władimir Owczinski w rozgłośni Echo Moskwy opowiadał dziś, że Osama to agent CIA w doskonałych stosunkach z klanem Bushów, informacja o rzekomym zgonie bin Ladena jest częścią „operacji przykrycia” z uwagi na to, że Al-Kaida jest teraz głównym partnerem amerykańskiego i brytyjskiego specnazu walczącego w Libii, poza tym wcale nie wiadomo, kiedy zabito Osamę, może wczoraj, a może już dawno; jednym słowem – teorie spiskowe mają się nieźle).

Czy rzeczywiście jest szansa na to, że rosyjscy i amerykańscy antyterroryści zacieśnią współpracę? W 2001 roku po ataku na WTC padło i ze strony Rosji, i ze strony USA dość zapewnień o woli pogłębiania współpracy służb specjalnych w dziele zwalczania dżumy XXI wieku, ale nie znalazło to potem potwierdzenia w „realu”. Może przynajmniej przestali sobie wzajem przeszkadzać? To i tak dużo.

Rosyjscy antyterroryści ścigają terrorystów na Kaukazie, jak się wydaje, bez pomocy Amerykanów. A amerykańscy antyterroryści nic nie wspominali o tym, że rosyjscy agenci pomogli ich namierzyć Osamę albo zamierzają się dzielić agenturą w Afganistanie.

Lermontow naszych czasów

Za wszystko tobie dzięki” – tak zaczyna się najnowszy wiersz Dmitrija Bykowa z cyklu „Poeta i obywatel”. Napisany we współautorstwie z Michaiłem Lermontowem, jak zaznacza Bykow (wiersz w całości można przeczytać np. tu: http://www.proza.ru/2011/04/30/712). Wiersz, będący wolną przeróbką utworu Lermontowa „Wdzięczność”, powstał (w każdym razie został opublikowany) z okazji kolejnego spotkania premiera Putina z przedstawicielami inteligencji twórczej. W zeszłym roku podobne spotkanie, zorganizowane w Petersburgu, trafiło do mainstreamu nowości i internetowych komentarzy z powodu wymiany zdań pomiędzy Władimirem Władimirowiczem a muzykiem Jurijem Szewczukiem. Szewczuk zakłócił słodki nastrój szczerej i otwartej rozmowy na tematy różne i zadał kilka pytań, najwyraźniej nieuzgadnianych z rzecznikiem prasowym premiera: zapytał o swobodę zgromadzeń na przykład, a właściwie jej brak. Po petersburskiej herbatce w środowisku zahuczało, zaczęto dyskutować o stosunkach inteligencji i władzy, o granicach konformizmu twórców, o pożytkach i zagrożeniach płynących z blatowania się artystów z rządzącymi.

Tegoroczne spotkanie premiera z artystami (tym razem akcent został położony na teatrze) zaplanowano w Penzie. Na zlot zaproszono także literata Bykowa i znakomitego wykonawcę jego wierszy z cyklu „Poeta i obywatel” Michaiła Jefriemowa (nawiasem mówiąc, jednego z moich ulubionych rosyjskich aktorów). Cykl prezentowany był początkowo przez internetowy kanał telewizyjny Deszcz; potem (po drobnym acz zasadniczym konflikcie z dyrektorką kanału) projekt przeprowadził się do rozgłośni Echo Moskwy. Jeśli chcecie Państwo posłuchać, jak świetnie się deklamuje wiersze po rosyjsku, na dodatek wiersze zaangażowane społecznie i politycznie, wiersze aktualne i cięte, jak satyra cięta być powinna, to zachęcam – interpretacje Jefriemowa są grzechu warte.

Bykow zamiast przy samowarze tworzyć tło dla monologów władcy, napisał o nim wiersz. Dziękuje mu za odpowiednie sformatowanie Czeczenii i telewizji, za „równooddalenie” oligarchów, za Ojczyznę, która jak paralityk trzęsie główką, ale wstaje z kolan, za parlament „myślący chórem”. Bykow urywa swój wiersz, nie kończy, pozostawiając czytelnikowi pole do własnych interpretacji (u Lermontowa utwór kończy się frazą: „Spraw tylko jedno, o Panie w błękicie, abym dziękować mógł już dni niewiele”).

Jefriemow na zaproszenie odpowiedział grzecznie, że nie ma z kim zostawić swoich licznych dzieci i dlatego na spotkanie z premierem nie przyjedzie, „żona pracuje”. Bykow powiedział gazecie „Gazeta”, że zaproszenie do niego nie doszło (o tym, że Bykow został zaproszony, mówił na konferencji prasowej rzecznik premiera), a gdyby nawet doszło, to i tak by nie pojechał, bo po pierwsze jest zajęty promocją swej najnowszej książki, a po drugie mu „ten format spotkań nie odpowiada”. „Spotkania inteligencji twórczej z władzą nie są teraz potrzebne – inteligenci są ludźmi kulturalnymi, ich zachowanie łatwo można uznać za podlizywanie się”.

„Twórczy człowiek traci wolność, dobrowolnie umieszczając się w formatach medialnych i komunikacyjnych, których nie jest w stanie kontrolować” – napisał w komentarzu o spotkaniu premiera z inteligencją twórczą Stanisław Minin („Niezawisimaja Gazieta”). – Twórczy człowiek zajmujący się polityczną publicystyką (jak Dmitrij Bykow i w pewnym sensie Michaił Jefriemow) nie chodzi na herbatkę do prezydentów i premierów z dwóch powodów. Po pierwsze – format takich spotkań nie daje jemu, twórczemu człowiekowi, nic, a wiele daje im – prezydentom i premierom. Po drugie, samo zaproszenie, by „porozmawiać”, poniekąd nawet upokarza piszącego inteligenta, gdyż pokazuje, że władza lekceważy format komunikacji, jakim posługuje się pisarz czy publicysta. […] Każde publiczne spotkanie władzy z inteligencją jest zaplanowane w taki sposób, że ostatnie zdanie zawsze należy do władzy. Takie spotkanie pokazywane jest jako dyskusja, której skutkiem jest decyzja, np. o finansowaniu kultury. Goście mówią niemało, wiele z tego władza jest w stanie adaptować i bez spotkań. Ale spotkanie jest potrzebne jako sposób legitymizacji inicjatyw, choć decyzje zapadają przed, po i niezależnie od przebiegu takich zlotów. Rok za rokiem władzy udaje się przekonać publiczność, w tym również nastawioną krytycznie, że takie spotkania to jeden z niewielu formatów, dzięki którym można coś przekazać górze i mieć wpływ na jakieś procesy. Ci, którzy odmawiają udziału, w pewnym sensie dyskredytują się w oczach społeczności: ot, mieli sposobność, by wywrzeć wpływ, ale woleli siedzieć w domu, kogo teraz może interesować ich opinia. Dlatego powody odmowy trzeba dobrze uzasadnić. Organizując takie spotkanie z inteligencją władza imituje zainteresowanie jej obywatelską postawą. Ci, którzy nie przychodzą, powinni powiedzieć: – Interesujecie się naszą opinią? Cudownie, to w takim razie proszę przeczytać, co napisałem”.

Kiedy mnie już nie będzie

Powiadają – to on ulepił Putina. Był jego intelektualnym zapleczem, spin doktorem, doradcą i wykonawcą czule śpiewanych kołysanek oraz hejnalistą ostrych pobudek. Każde jego słowo łapczywie wyławiano i interpretowano. Gleb Olegowicz Pawłowski był niezwykle sprawnym i nieprzeciętnie inteligentnym, a przy tym bardzo dobrze poinformowanym inżynierem dusz. Potrafił wszystkim – i tramwajarzom, i ślusarzom, i murarzom, i profesorom – wyjaśnić, na czym polega linia władzy. A linia władzy była bez zarzutu. Dziś rozeszła się po Moskwie wiadomość, że wypadł z łaski. Czy to chwilowo, czy na zawsze?

Administracja Prezydenta rozwiązała umowę z Fundacją Efektywnej Polityki, na której czele stał od zarania Pawłowski. Fundacja obsługiwała Kreml koncepcyjnie – strategicznie i taktycznie, i pod każdym innym względem.

Pawłowski twierdzi, że podziękowano mu kategorycznie, Kreml utrzymuje, że to Pawłowski sam poprosił o zakończenie współpracy. No, nie wiadomo, jak to było. Domysły krążą wokół niedawnej publicznej wypowiedzi Pawłowskiego na temat wyborów 2012. Jego zdaniem, w wyborach powinien wystartować Dmitrij Miedwiediew.

W dzisiejszym wywiadzie dla rozgłośni radiowej Echo Moskwy, Pawłowski mówił: „Może na Kremlu mieli dosyć tego, że Biały Dom [tak nazywana jest potocznie siedziba rządu] jest rozdrażniony moimi opiniami, jako że one naruszają w pewnym sensie dyscyplinę w tandemie. Odgórna komenda jest taka, że ekipy na Kremlu i w Białym Domu mają zakaz wypowiadania się na temat przyszłych wyborów. To milczenie jest, moim zdaniem, destrukcyjne. Chociaż decyzja o kandydacie 2012 roku nie została jeszcze podjęta nawet przez dwóch zainteresowanych, niemniej istnieją kryteria podejmowania decyzji i o tym właśnie mówiłem. Według mnie to Miedwiediew jest lepszym kandydatem, choćby dlatego że Putin był już prezydentem przez dwie kadencje. […] Nie mam żadnych pretensji [do rządzących]. Popieram tę ekipę. Uważam, że jej dalsze losy zależą od realistycznego wyboru kandydata na prezydenta. Wiele razy było w ciągu tych ostatnich piętnastu lat tak, że myślałem sobie „mam dość”, ale kiedy naprawdę nastaje koniec, to robi się trochę żal. Ale to polityka, tutaj mogą się nie tylko rozstać, ale i zabić”.

Nie ma co, ładna puenta rozstania. Nie tylko Pawłowski wypowiadał się ostatnio o tym, co powinien zrobić Miedwiediew w 2012 roku, mówił o tym także sam prezydent. Wczoraj podczas wizyty w studiu internetowej telewizji Deszcz Miedwiediew zaczął snuć rozważania, co by chciał robić po zakończeniu kadencji – np. wykładać w swoim ukochanym Skołkowie, przyszłej rosyjskiej Dolinie Krzemowej, aktualnie w budowie (to ulubiony projekt prezydenta). Nie wykluczył też, że mógłby się zająć mediami, „to też bardzo interesująca sfera”.

Natomiast premier Putin podczas skandynawskiego tournée wpierw opryskliwie oświadczył wścibskim dziennikarzom, którzy nie wiedzieć czemu chcieli poznać plany wyborcze rosyjskich polityków, że kandydaci na prezydenta Rosji nie potrzebują wsparcia z zagranicy i poradził, by się nie podniecać przy każdym słowie Miedwiediewa, zapowiadającego ewentualność kandydowania, a dziś na kolejnej konferencji prasowej mrużąc porozumiewawczo oczy zapewnił, że ci, co tak dopytują, będą zadowoleni.

Wielka Noc 2011

W Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie jak w każdą Wielką Sobotę został zesłany święty ogień. W kaplicy nad Grobem Pańskim, zwanej Anastasis, po modlitwie patriarchy Jerozolimy pojawia się święty ogień, przekazywany potem zgromadzonym licznie w samej bazylice i wokół niej wiernym. Skąd się pojawia ogień? Tego nie wiemy. Wiemy, że pojawia się w cudowny sposób. W czasie modlitwy patriarchy ze skały – Kamienia Namaszczenia, na którym wedle tradycj spoczęło ciało ukrzyżowanego Jezusa – „wypływa” niebieskawy ognik, który zapala zgaszone świece przyniesione przez patriarchę. To, by w kaplicy nie było ognia i aby sam patriarcha żadnego źródła ognia ze sobą do Anastasis nie wniósł, jest pilnie kontrolowane przez izraelskich policjantów, którzy przejęli tę tradycję od tureckich janczarów.

Pojawienie się świętego ognia zwiastuje zmartwychwstanie Chrystusa. Cud Świętego Ognia jest jednym z najstarszych udokumentowanych i trwających nieodmiennie do dziś chrześcijańskim obrzędem, od powstania w IV wieku Bazyliki Grobu Pańskiego. Tradycja jest pielęgnowana przez Kościół Wschodni. W Kościele rzymskim obrzęd ten przybrał powstać liturgii światła, sprawowanej w Wigilię Paschalną.

Drodzy Czytelnicy, życzę pełnych radości, pięknych Świąt Wielkiej Nocy! Wesołego Alleluja!

Wspomnienia z przyszłości

Ci sami, wchodzi Fidel. I jak to Fidel godzinami przemawia. Gestykuluje, grzmi na Zachód, sypie danymi o każdym hektarze upraw kukurydzy, odżegnuje się od liberalizmu, eksperymentów z gospodarką, zapowiada, że wytłucze bakcyle opozycyjności. I obiecuje, obiecuje, obiecuje. Jeszcze tylko parę wiosen, jeszcze dziesięć spokojnych lat i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

Tak można byłoby opisać legendarne wystąpienia wodza kubańskiej rewolucji, który uwielbiał przez cały swój polityczny żywot płomienne przemowy. W podobnym gatunku scenicznym został też obsadzony premier Władimir Putin występując w tym tygodniu przed Dumą Państwową. To formalnie miał być otczot – sprawozdanie z działalności rządu, premier ma obowiązek raz do roku spotkać się z wybrańcami narodu i przedstawić raport o pracach swego gabinetu. Wyszło coś w rodzaju odczytania na chybił trafił rocznika statystycznego z przewagą prognoz o świetlanej przyszłości, jaka czeka Rosję pod rządami tych, którzy już rządzą. Premier zaapelował o dziesięć lat spokoju, a wszystko się ułoży: Rosja wejdzie do pierwszej piątki światowych potęg gospodarczych, zwiększy się długość życia, wskaźniki wzrosną itd. Byleby tylko nie było liberalizmu i nieprzemyślanych eksperymentów. Premier Putin odnosił się do słów premiera Piotra Stołypina, który mówił: nie potrzeba nam wielkich wstrząsów, potrzebujemy wielkiej Rosji.

Putin apelował de facto o to, by społeczeństwo jeszcze na dziesięć lat odsunęło się od toru i broń Boże nie próbowało wsiadać do politycznego pociągu, którym jedzie grupa trzymająca władzę.

Wielu komentatorów uznało wystąpienie Putina za początek jego prezydenckiej kampanii wyborczej. Czy na niemal rok przed fasadowym aktem quasi wyborczym Władimir Władimirowicz faktycznie potrzebuje „startu kampanii wyborczej”? Władimir Władimirowicz sam jest jedynym wyborcą w Rosji, jak mawiają niektórzy rosyjscy politolodzy. I jeszcze nie powiedział, kogo wybierze. Gdyby zdecydował się sam formalnie powrócić na Kreml, to nie kampanię wyborczą by prowadził, a festiwal jednego aktora w telewizji. Też taki długi jak to wystąpienie. Premierowi najwidoczniej podoba się wygłaszanie niekończących się monologów.

W wystąpieniu premiera w Dumie ciekawy był passus o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą „nieuzasadniony liberalizm”. W szaty liberała świta lubi ubierać prezydenta Miedwiediewa, taką etykietkę przylepia mu też część zachodniej publiczności, która za dobrą monetę bierze wolnościowe hasła rzucane przez Miedwiediewa to tu, to tam.

W internetowej „Gazecie.ru” Siemion Nowoprudski pisze: „Główne zasady liberalizmu to rezygnacja z przemocy w polityce, wyłanianie władz w drodze wolnych wyborów, równość ludzi wobec prawa niezależnie od zajmowanych stanowisk, gwarantowanie przez państwo podstawowych praw obywatelskich. Tego wszystkiego w Rosji nie ma. Jeśli mówić o władzy „liberalnych ekonomistów”, nie ma nikogo bardziej liberalnego od ministra finansów Aleksieja Kudrina. Ale twierdzenie, że Kudrin rządzi Rosją, kiedy żyją Putin, Sieczin, wszyscy timczenkowie i rotenbergowie [Giennadij Timczenko i Arkadij Rotenberg są świetnie prosperującymi rosyjskimi biznesmenami, którzy nie chcą się przyznawać do bliskiej znajomości z premierem Putinem], jest grubą przesadą. Rosją rządzą czekiści, członkowie kooperatywy „Oziero”, umowne partie Gazpromu i Rosniefti – wszyscy, tylko nie liberałowie. Liberalizmem w Rosji nie pachnie. Pachnie złodziejskim kapitalizmem państwowym, […] rozkładem w milicji i armii. Jeśli uważać za liberalizm brak masowych represji, to mamy w Rosji bardzo liberalne czasy. Może jeszcze porównajmy sobie obecne PKB z rokiem 1913, jak lubiła robić władza radziecka”.

Trzy kolory – ale jakie?

„Nie biało-niebiesko-czerwona flaga Jelcyna, ale czarno-żółto-biała flaga Imperium Rosyjskiego powinna być państwową flagą Federacji Rosyjskiej” – powiedział dziś wiceprzewodniczący Dumy Państwowej, lider Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski podczas dyskusji „okrągłego stołu” na temat rozwoju patriotyzmu wśród młodzieży. Zdaniem Żyrinowskiego, pod czarno-żółto-białą flagą Rosja była światową potęgą, a obecny „tricolor” to sztandar Kiereńskiego i Własowa – „kto będzie szanował taką flagę. Nie możemy jej szanować, bo to niczyja flaga. Jelcyn umarł, a flaga została” – grzmiał Żyrinowski.

Kolejna barwna wypowiedź niezatapialnego, mimo wiecznych skandali Władimira Wolfowicza spotkała się natychmiast z reakcją środowisk eksperckich i politycznych. To absurdalna propozycja – emocjonował się w „Echu Moskwy” historyk Andriej Zubow – biało-niebiesko-czerwona flaga ma około czterystu lat (carskim ukazem zatwierdził trzykolorową flagę Piotr I). To jedna z niewielu nici, jakie wiążą Rosję z jej przeszłością, z jej historią, w tym sensie jest bezcenna”.

Bez emocji odniósł się do okrzyków Żyrinowskiego dyrektor kancelarii głowy Domu Panującego (Romanowów) Aleksandr Zakatow: „czarno-żółto-biała flaga była flagą Domu Panującego dopiero od XVIII wieku, oświadczenie Żyrinowskiego, że pod tą flagą Rosja osiągnęła apogeum swojej potęgi, nie jest historycznie w pełni uzasadnione”. Obecnie Dom Panujący nie widzi potrzeby zmiany godła i flagi państwowej, podkreślił Zakatow, ale jeśli kiedyś naród zechce przywrócić historyczną państwowość, to wtedy warto będzie powrócić do symboliki i sztandaru zatwierdzonego przez ostatniego cara, Mikołaja II (dwugłowy orzeł na żółtym tle).

W ostatnich dniach wokół heraldyki państwowej Rosji powstało sporo zamieszania. Stojący na czele Głównego Duchownego Zarządu Muzułmanów Rosji Tałgat Tadżuddin w ubiegły piątek wystąpił z propozycją zmiany godła państwowego Federacji Rosyjskiej i umieszczenia na nim (zamiast korony nad jedną z głów orła) półksiężyca. Szkice projektu nowego godła duchowny rozesłał do muftich w republikach Federacji Rosyjskiej oraz przesłał prezydentowi Miedwiediewowi i premierowi Putinowi. Dziś trochę spuścił z tonu i oznajmił, że półksiężyc powinien się znaleźć w godłach republik federacyjnych, w których większość stanowi ludność wyznająca islam.

Ale wróćmy do Żyrinowskiego. Jego wypowiedzi od bez mała dwudziestu lat ożywiają krajobraz polityczny Rosji. Najstarsza partia Rosji z jej niezmiennym wodzem okazała się niezwykle żywotnym projektem. Żyrinowski wygaduje czasem duby smalone, czasem wręcz obraża interlokutora czy całe narody (jak ostatnio w wypowiedzi dla gruzińskiej telewizji, kiedy to wrzeszczał zaciskając pięści, że „wszyscy Japończycy zdechną”, bo chcą odebrać Rosji Kuryle). I co? I nic. Piastuje wysokie stanowiska, ma zapewnione honory, a jego wierni pretorianie – synekury. Zawsze przydatny, zawsze w szeregu, na swoim miejscu.

W wywiadzie dla najnowszego numeru tygodnika „Itogi” eksprzewodniczący Dumy Państwowej Giennadij Sielezniow mówi: „Władimir Wolfowicz [Żyrinowski] to osobisty projekt przewidującego Jurija Andropowa [dyrektora KGB, genseka KPZR]. Idea zniesienia szóstego punktu konstytucji ZSRR, który mówił o kierowniczej roli partii komunistycznej, powstała jeszcze przed pierestrojką. W przeczuciu zmian, które muszą nadejść, podjęto tajną decyzję o stworzeniu partyjnych struktur, zdolnych płynnie i bezboleśnie dla elity rządzącej przejąć władzę z rąk tracącej popularność betonowej KPZR. Wymyślono taką wersję light KPZR z egzotyczną nazwą w rodzaju Liberalno-Demokratyczna Partia. No i tak zostało. […] Żyrinowski posiada niezwykłą umiejętność przystosowywania się do sytuacji”. Później pozycję partii i siebie jako jej wodza Żyrinowski wykuwał w latach 90. Targował się czisto konkrietno (to powiedzonko przylgnęło wiele lat temu do Żyrinowskiego; prosta parodia na język mafiosów lat 90. była znakiem rozpoznawczym postaci z telewizyjnych programów satyrycznych „Kukły”, choć sam Żyrinowski twierdzi, że w życiu nigdy nie powiedział „czisto konkrietno”) więc targował się czisto konkrietno o każde głosowanie, wystawiając czisto konkrietnyje rachunki rządowi Czernomyrdina, wtedy obrósł w biura, nieruchomości, ruchomości. A potem znowu się przydawał jako koncesjonowana opozycja w kolejnych kadencjach Dumy, która przestała być miejscem do dyskusji, ale nadal pozostała miejscem czisto konkrietnych targów.

A po co to zamieszanie z flagą? Cóż, idą wybory parlamentarne, partii znowu trzeba zapewnić miejsce w Dumie, trzeba o sobie przypominać. Nieważne, że mówi się rzeczy absurdalne. Grunt, że media pokazują Żyrinowskiego. Czisto konkrietnyj zysk.