Archiwum autora: annalabuszewska

Jak oni się nudzą

Premier Władimir Putin regularnie dostarcza rodakom rozrywki – a to przejedzie się wypasionym motocyklem w skórzanej kurtce, a to ładą kaliną, a nawet dwiema. O jego przejażdżce za sterami myśliwca napisano do tej pory poematy, artykuły i tomy analiz. Premier usypiał też kilkakrotnie groźne zwierzęta jednym sprawnym wystrzałem z dubeltówki miotającej środki usypiające. Zdjęcia z wakacyjnej sesji – premier konno w kowbojskim kapeluszu i szpanerskich okularkach z odsłoniętym torsem gladiatora – zrobiły furorę na całym świecie. W Woroneżu – i zapewne nie tylko tam – można nabyć gustowny talerzyk z fotografią z tych Putinowskich wakacji (tylko czy godzi się jednak spożywać kotlety z talerza z wizerunkiem premiera?). Kiedy latem tego roku płonęły lasy pod Moskwą, premier (który nie ma licencji pilota) zasiadł za sterami drugiego pilota w samolocie, zrzucającym wodę nad obszarami objętymi przez ogień, by zdusić pożogę (w Internecie można było przeczytać potem relacje ochotników, którzy w tym czasie gasili pożar na ziemi: na widok samolotu premiera padli na twarz, obawiając się, że zostaną zalani, ale nie spadła na nich ani kropla wody; premierowi wyrzucano natomiast, że robi sobie PR na nieszczęściu).

Dziś w Petersburgu premier wsiadł do bolidu Formuły 1. Po wysłuchaniu krótkiego instruktażu wcisnął gaz i pomknął z prędkością dwustu czterdziestu kilometrów na godzinę. Premier testował bolida na specjalnie przygotowanej trasie, tylko raz wyrzuciło go nieco na zakręcie. „Całkiem nieźle jak na pierwszy raz” – podsumował po przejażdżce premier. W połowie października premier oświadczył, że z organizatorami wyścigów Formuły 1 ustalono, że jeden z etapów odbędzie się w Rosji. W przyszłości współpraca ma się rozwijać, Rosja pretenduje do tego, by w latach 2014-2020 zyskać prawo przeprowadzania u siebie imprez Formuły 1.

Prezydent Miedwiediew ma na swoim PR-owskim koncie nieco mniej efektowne jazdy: z prezydentem Ukrainy jeździł kilka tygodni temu pobiedą, a podczas wizyty w Kazaniu zasiadł za kierownicą wielkiego kamaza, chociaż nie ma prawa jazdy uprawniającego do prowadzenia takich pojazdów. Trudno sobie wyobrazić prezydenta na grzbiecie wierzchowca – Miedwiediew dobrze się za to prezentuje przy laptopie lub z Ipodem w dłoni. Jeden z moich rosyjskich przyjaciół stwierdził kiedyś, oglądając kolejny spektakl z atrakcyjnym udziałem głowy państwa czy szefa rządu: „Jak oni się muszą nudzić, skoro ich kręcą takie dziecinne zabawy”.

Widać, że rządowi PR-owcy stają na głowie, żeby wymyślać coraz bardziej efektowne pojazdy, na których jeździ elitarny tandem. Czemu mają służyć te spektakle? Z jednej strony zapewne zaprezentowaniu, że przywódca jest zdrowy, silny, odważny i sprawny, z drugiej strony są rozrywką dla ludu, z trzeciej mają wykazać, że przywódca jest równym gościem, a zarazem kimś postawionym ponad rzeszą śmiertelników – bo któż na własne życzenie może zasiąść za sterami naddźwiękowego myśliwca? PR-owcy nie zaryzykowali jednak w tym roku kolejnej sesji z roznegliżowanym premierem pływającym delfinem w zimnej rzece, jak to drzewiej bywało. Prasa całego świata rozpisywała się natomiast na temat podejrzanego siniaka na obliczu rosyjskiego premiera podczas jego niedawnej wizyty w Kijowie. Co ciekawe, rzecznik prasowy premiera kategorycznie zdementował istnienie tajemniczych sińców na kościach policzkowych: „To nie siniec, to tak padało światło”. Jeden z komentatorów internetowej „Gazety.ru” napisał, że niezależnie od tego, czy „tak padało światło” czy niezwykła faktura premierowskiej skóry była efektem niezbyt udanej operacji plastycznej, widać, że premier się starzeje. I nie chodzi nawet o przemijającą młodość fizyczną, ludzką (komentatorzy zwracają uwagę, że premier źle psychicznie znosi posuwanie się w latach), ale o polityczną świeżość. Formuła zaczęła się wyczerpywać. I nie jest to Formuła 1.

Tymczasem bębenka trzeba stale podbijać. Dokąd i na czym następnym razem? Wszystko już było, rzekł ben Akiba. Teraz to została już chyba tylko rakieta kosmiczna.

Święto, święto i po święcie

4 listopada jest w Rosji od pięciu lat obchodzony jako Dzień Jedności Narodowej. Miał przesłonić bolszewicką tradycję świętowania dnia rewolucji październikowej 7 listopada – siódmy nie jest już wyróżniany czerwonym drukiem w kalendarzach. Święto nawiązuje do daty (czysto umownej, jak twierdzą historycy) wygnania z Kremla „polskich interwentów” w 1612 roku. Miało też znamionować koniec Smuty.

Czy „nowa świecka tradycja” zakorzeniła się w świadomości Rosjan? Badania państwowego ośrodka WCIOM mówią, że nie. 4 listopada jest postrzegany jako ustanowiony przez władze odgórnie dzień świąteczny, ale ludzie nie za bardzo wiedzą, w jakiej sprawie: tylko jeden procent Rosjan uważa to święto za ważne dla siebie, aż 80 procent nie umiało wyjaśnić, na cześć jakiego wydarzenia historycznego obchodzi się to święto. W ubiegłych latach w programach telewizyjnych, propagujących nowe święto czy podczas oficjalnych uroczystości gęsto pojawiały się „z podkręceniem” wątki antypolskie. W tym roku zostało to wyciszone do minimum.

Zastanawiające jest to, że rzucone odgórnie hasło jedności narodowej zostało podjęte przez dwie diametralnie różne grupy aktywnych Rosjan (przeważnie w bardzo młodym wieku): wszelkiej maści radykalnych nacjonalistów, rasistów i ksenofobów oraz prokremlowskie młodzieżówki. Wczoraj w Moskwie odbyły się dwa marsze.

Jeden zgromadził około pięciu tysięcy uczestników (według ocen organizatorów – 15 tys.) i odbył się pod hasłami „Rosjanie, łączcie się!”, „Wyzwolimy Rosję”, „Przyszłość należy do nas”, „Wolna Rosja – rosyjska władza”, „Moskwa to rosyjskie miasto”. Władze Moskwy zezwoliły na przeprowadzenie demonstracji w dzielnicy Lublino (jedna z wielu moskiewskich „sypialni”-blokowisk). Demonstranci wykrzykiwali nacjonalistyczne hasła, wznosili w górę prawą rękę w geście pozdrowienia (z wysuniętymi dwoma palcami, a nie wyprostowaną dłonią). Na czele kolumn maszerowali przywódcy różnych radykalnych ugrupowań – wyróżniał się m.in. brodaty lider zdelegalizowanego Sojuszu Słowiańskiego Dmitrij Diomuszkin (Demushkin) i przewodniczący organizacji nawołującej do wyrzucania z Rosji imigrantów Aleksandr Biełow.

O demonstracji nacjonalistów nie było ani słowa w dziennikach telewizyjnych. Wiele miejsca poświęcono oficjalnemu marszowi, który – co ciekawe – też się odbył pod hasłem „Russkij marsz” (wcześniej tak zatytułowane marsze odbywali wyłącznie nacjonaliści).

Na ten oficjalny marsz przyszło/przyjechało/(a przede wszystkim)było dowiezionych/ 20 tysięcy aktywistów prokremlowskiej młodzieżówki „Nasi”. Uczestnicy piętnowali tych, którzy sprzedają alkohol nieletnim, handlują narkotykami, kupczą ciałami młodych dziewcząt itp. Zdjęcia z ich podobiznami niesiono w pochodzie na tabliczkach z napisami „Hańba Rosji”. Przeciwstawiono im weteranów wojny, których portrety podpisano „Cześć Rosji”. W demonstracji nie dało się zauważyć ani jednej rosyjskiej flagi. Padał deszcz, wiał wiatr, radości ani entuzjazmu jakoś nie było.

Święto 4 listopada ma jeszcze jeden wymiar: cerkiewny. I głównie ten wymiar starano się wczoraj w relacjach głównych kanałów państwowej telewizji uwypuklić. Na placu Czerwonym odbyło się uroczyste poświęcenie odrestaurowanej naściennej ikony nad jedną z bram Kremla. Poświęcenia dokonał patriarcha Cyryl. Podkreślano, że to szczególnie ważne w dniu poświęconym ikonie Matki Boskiej Kazańskiej, cudami słynącej obrończyni miasta i kraju.

Na Kremlu odbyło się uroczyste wręczenie odznaczeń dla zasłużonych dla rosyjskiej kultury cudzoziemców (wśród odznaczonych była m.in. wiecznie dziewczęca Mirelle Matthieu, a także tłumacz poematu Puszkina „Eugeniusz Oniegin” na język abchaski) i przyjęcie. W przedsięwzięciu brał udział prezydent Miedwiediew.

W kilku miastach miejscowe władze wpadły na nieco mniej pompatyczne pomysły: w Krasnojarsku młodzież wypełniła wielką mapę Rosję narysowaną na głównym placu miasta, w niebo wypuszczono setki baloników w trzech kolorach narodowej flagi, a w Jekaterynburgu ugotowano największy pieróg z mięsnym farszem, który po ugotowaniu w ogromnym kotle wszyscy społem zjedli niezależnie od narodowości i koloru skóry.

Pięć lat to bardzo mało, aby powstały i utrwaliły się nowe rytuały święta. „Ona nie może się tak nazywać – Tradycja” – mówił bohater niezapomnianego „Misia”. Na razie święto 4 listopada jest takim „misiem” właśnie. Na dodatek, jak się wydaje, autorzy pomysłu już zapomnieli, po co to święto ustanowili – doraźne cele polityczne mają to do siebie, że się często zmieniają. A nacjonaliści się cieszą.

Rosyjskie nekropolie (3)

Cmentarz Wostriakowski w Moskwie przedzielony jest asfaltową szosą. Po jednej stronie znajduje się duży cmentarz żydowski, po drugiej – cmentarz z prawosławną cerkiewką, jednający ludzi różnych wyznań i bezwyznaniowców.

Pojechałam tam kilka lat temu, korzystając z nadarzającej się okazji (cmentarz jest daleko od centrum miasta i trudno tam dojechać). Nie bez trudu odnalazłam grób Andrieja Sacharowa – autora radzieckiej bomby wodorowej, a w późniejszych latach dysydenta, walczącego z władzą radziecką, obrońcę praw człowieka, szykanowanego i represjonowanego. Grób noblisty jest skromny – zwykła czarna płyta z prostym napisem.

Kilka alejek dalej znajdują się kwatery okazalsze, o, dużo okazalsze niż nagrobek Sacharowa. To groby „bratkow” – gangsterów, którzy w latach 90. kosili się bezpardonowo w walkach o strefy wpływów. Wielkie granitowe rzeźby lub płyty z wysieczonymi portretami naturalnej wielkości. Panowie w garniturach, golfach, skórzanych kurtkach, kapeluszach, czapkach z daszkiem, z gołą głową. Niegustowne podobizny, wielkie jak legendarne łańcuchy ze złotymi krzyżami noszone do malinowych marynarek (taki szyk rosyjskich mafiosów). Czasem oprócz postaci na rysunkach wyobrażane są symbolicznie lub dosłownie okoliczności przedwczesnej śmierci (np. samochód mknący szosą). Daty urodzenia i śmierci (na ogół w wieku młodym i bardzo młodym). Obok imienia i nazwiska często pseudonim używany w środowisku gangsterskim. Na grobach piękne kwiaty, ogromne wieńce, przepyszne wiązanki z napisami w rodzaju „Śpij spokojnie, nigdy cię nie zapomnimy. Chłopcy z ferajny”.

Kiedy wyciągnęłam aparat fotograficzny, żwawym krokiem podszedł do mnie stojący nieopodal mężczyzna. „Schowaj to, tu nie wolno fotografować” – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu. Na moje naiwne „dlaczego?” powtórzył z naciskiem uprzedni komunikat. A zatem zdjęć z tamtej wyprawy nie mam.

Takich wystawnych grobowców postrzelanych bosów i żołnierzy mafii jest na różnych rosyjskich cmentarzach bardzo wiele. Są zadbane, często podświetlane, zimą – regularnie odśnieżane. No i, jak widać, ochraniane przed zniszczeniem i okiem nazbyt ciekawych odwiedzających. Gangsterzy wykupili na wielu prestiżowych cmentarzach najlepsze kwatery, wystawili zmarłym „bratkom” wspaniałe pomniki. W podmoskiewskich Rakitkach mafiosi wykupili cały cmentarz.

Rok temu na cmentarzu Wagańkowskim w Moskwie odbył się pogrzeb jednego z najważniejszych bosów rosyjskiej mafii, zabitego w zamachu Wiaczesława Iwańkowa, pseudonim Japonczik (pisałam o tym na blogu). Za dębową trumną honorowy poczet „bratkow” niósł rosyjską trójkolorową flagę. Gazety pisały, że pogrzeb z taką oprawą musiał kosztować co najmniej milion rubli. Uroczystość była jedną z wiadomości dnia, relacje z Wagańkowskiego znalazły się we wszystkich wydaniach dzienników telewizyjnych. Wysoka ranga – szacun i respekt społeczeństwa i mediów.

Na tym samym cmentarzu pochowani zostali bodaj najgłośniejsi bosowie mafijni lat 90. – bracia Kwantriszwili (ich grób ozdobiony gigantyczną rzeźbą anioła trzymającego w rękach dwa wieńce znajduje się dosłownie pięć metrów od grobu Władimira Wysockiego). W zlokalizowanej po przeciwnej stronie ulicy ormiańskiej części cmentarza można podziwiać wielkie pomniki nagrobne innych sławnych braci – Oganowów, „worów w zakonie”, wyeliminowanych przez rywalizujący klan.

Jeśli chodzi o okazałość i pompatyczność wszystkie moskiewskie pomniki nagrobne przebił petersburski „autorytet” Konstantin Jakowlew, znany jako Kostia Mogiła. Według „Niezawisimej Gaziety” prześwietny grobowiec na Cmentarzu Północnym w Petersburgu kosztował dwieście tysięcy dolarów: wokół bielusieńkiej niczym śnieg figury Jakowlewa straż pełnią anioły różnej wielkości, Kostia obejmuje prawosławny krzyż, wokół jego nóg wije się żmija. W przedmafijnym życiu Kostia był szeregowym grabarzem na innym petersburskim cmentarzu – Południowym. Swój pseudonim zawdzięczał temu, że potrafił wykopać grób w rekordowo krótkim czasie.

Władywostok też zapisał swoją kartę w najnowszej historii przestępczości: na grobie tamtejszego „wora w zakonie” Micho widnieje inskrypcja: „Tu śpią dobro i sprawiedliwość”. Wzruszające, nieprawdaż? Ale to jeszcze nie szczyt możliwości. Kilka lat temu w Petersburgu przeprowadzono konkurs-plebiscyt na najlepszy nagrobek dla „nowego Ruskiego”. W kategorii „najlepsze epitafium” zwyciężyło proste stwierdzenie: „Ja umarłem, ale mafia jest nieśmiertelna”, a w kategorii „najbardziej oryginalna rzeźba” wygrała nagrobna stela w kształcie telefonu komórkowego z napisem „Abonent niedostępny” (grób niejakiego Muchy Białego).

Rosyjskie nekropolie (2)

Dlaczego na cmentarz Nowodziewiczy w Moskwie w latach 70. i 80. można było wchodzić wyłącznie „za przepustkami” (wydawano je członkom rodzin ludzi pochowanych na tym cmentarzu, czasem czyniono wyjątek wobec innych)? Trudno powiedzieć, nikt się oficjalnie z tego zakazu nie wytłumaczył. Czego obawiały się władze, blokując dostęp do historycznego cmentarza, na którym spoczywa wielu wybitnych przedstawicieli świata kultury, polityki, kosmonautów, konstruktorów, lekarzy, sportowców?

W 1971 roku zmarł były gensek Nikita Chruszczow, w dniu jego pogrzebu na Nowodziewiczym zmieniono trasy autobusów kursujących normalnie w okolicach cmentarza. Nekropolię otaczał kordon milicji. Rządziła wtedy w ZSRR ekipa Leonida Breżniewa, który bezkrwawo obalił Chruszczowa i przejął pełnię władzy w partii i państwie. Przywódców ZSRR, najwybitniejsze postaci bolszewickiego Panteonu chowano pod murem Kremla, za mauzoleum Lenina. Dla Chruszczowa miejsce się tam, jak widać, nie znalazło. Znamienne.

Obok Lenina przez kilka lat w mauzoleum spoczywał i zabalsamowany Stalin, ale gdy Chruszczow po XX zjeździe zaczął zwalczać kult Stalina, śmiertelny Wódz Narodów został z mauzoleum dyskretnie usunięty i pochowany pod murem kremlowskim, gdzie spoczywa do dziś.

A zatem Chruszczow został pochowany na cmentarzu Nowodziewiczym. Jego nagrobek zaprojektował wybitny rzeźbiarz Ernst Nieizwiestny – wyróżnia się on na tle innych czystą formą, ciekawym pomysłem, oryginalnością. Dlaczego ludzie radzieccy nie mogli bez przepustki obejrzeć tej rzeźby nagrobnej?

A może nie chodziło wcale o Chruszczowa? Albo nie tylko o Chruszczowa. Na cmentarzu Nowodziewiczym pochowano m.in. Nadieżdę Alliłujewą, drugą żonę Stalina, która targnęła się na życie. Jej grób zdobi przepiękna alabastrowa rzeźba.

Przechadzki po tej nekropolii to wyprawy w przeszłość, a w Rosji kto kontroluje przeszłość, ten kontroluje teraźniejszość, zastój epoki Breżniewa nie przewidywał dla ludności swobodnego dostępu do historii. Zamiast historii był mit. Może zatem historia wypisana na nagrobkach mogła zanadto wzburzyć umysły tych, którzy mieli błogo spać kołysani kłamstwem epoki „małej gnijącej stabilizacji”? W końcu jednak pod koniec lat 80. cmentarz otwarto dla zwiedzających, a nie tylko odwiedzających mogiły krewnych. Można było wreszcie bez reglamentacji odwiedzić groby wybitnych pisarzy – m.in. Michaiła Bułhakowa, Antoniego Czechowa, Wasilija Szukszyna (z pięknym portretem tego pisarza-aktora na rzeźbie nagrobnej), Ilji Ilfa, muzyków – Dymitra Szostakowicza, Siergiusza Prokofjewa, Fiodora Szalapina, Aleksandra Skriabina, ludzi filmu i teatru – Siergieja Eisensteina, Michaiła Romma, Wsiewołoda Pudowkina, Grigorija Aleksandrowa. Lista znakomitości jest długa. O każdej z tych osób można napisać książkę.

Wiele losów, wiele tragedii, wiele zagadek. Marszałkowie niezwyciężonej armii, ofiary katastrofy zeppelina, ludowi komisarze, ich zdeptane przez los żony (np. żona Michaiła Kalinina, Jekatierina, więźniarka Gułagu, oskarżona o terror, szpiegostwo i oczernianie Stalina czy żona Wiaczesława Mołotowa, Polina Żemczużyna skazana na łagier za związki ze światowym syjonizmem), a tuż obok ofiar – tuzy bezpieczeństwa państwowego czasów pogardy – m.in. sławny Andriej Wyszyński. Nowodziewiczy to także miejsce wiecznego spoczynku słynnego chirurga Nikołaja Burdenki – przewodniczącego komisji badającej zbrodnię katyńską (komisja doszła do wniosku, że zbrodni dokonali Niemcy).

Historia nie odpoczywa, dzieje się na naszych oczach, na cmentarzu Nowodziewiczym przybywa mogił. Tu pochowano pierwszego prezydenta Rosji – Borysa Jelcyna. Jego nagrobek Moskwianie uznali za niezbyt udany – trójkolorowa flaga Rosji, jaka okrywa grób, została wykonana z drobnych płytek ceramicznych, co krytyczni mieszkańcy Moskwy skojarzyli z wystrojem… łazienki.

W ostatnich latach znaleźli tu miejsce wiecznego spoczynku dwaj wielcy rosyjscy aktorzy – Wiaczesław Tichonow – niezapomniany książę Bołkoński z „Wojny i pokoju” Bondarczuka i – przede wszystkim – szlachetny i romantyczny szpieg Stirlitz z „Siedemnastu mgnień wiosny” oraz Oleg Jankowski, który zagrał wspaniałe role w filmach Andrieja Tarkowskiego. W 2007 roku spoczął na Nowodziewiczym wielki wiolonczelista Mścisław Rostropowicz.

Jednym z najsympatyczniejszych zakątków cmentarza jest część, w której znajdują się groby artystów sceny, komików i artystów cyrku. Arkadij Rajkin, który bawił do łez miliony Rosjan, stoi lekko zadumany i jak zawsze ujmująco uśmiechnięty. W bok od głównej alei znajduje się grób Jurija Nikulina, wspaniałego artysty filmu i cyrku, Nikulin przysiadł sobie w nieodłącznym kapelusiku na ramie nagrobka, pali papierosa, towarzyszy mu pies sznaucer. Ciepłe i ludzkie.

Gdybyście się Państwo chcieli wybrać na przechadzkę po cmentarzu Nowodziewiczym – to dziś nie ma żadnych przeszkód. Można się tam udać, nawet nie ruszając się z domu: http://novodevichye.narod.ru

Rosyjskie nekropolie (1)

Wiele setek tysięcy tych, których wczoraj wspominano w Rosji w Dniu Pamięci Ofiar Represji Politycznych, nie mają do dziś grobów. Już za życia zamienieni w numery – jako więźniowie Gułagu lub masy przymusowych przesiedleńców – po śmierci tym bardziej nie mogli liczyć na upamiętnienie na nieludzkiej ziemi.

Redakcja „Nowej Gaziety” od lat w dodatku „Prawda Gułagu” zamieszcza relacje, artykuły, dokumenty, wywiady dotyczące zbrodni popełnionych w czasach stalinowskich. W sierpniowym numerze znalazłam wstrząsający reportaż z wyspy Nazim na rzece Ob. Mieszkańcy pobliskiej wioski na prawym brzegu Obu nazywają Nazim wyspą śmierci. Wyspę wolą omijać.

Na początku lat trzydziestych przywieziono na wyspę Nazim wielki transport skazańców (byli to głównie wyłapywani na ulicach miast ludzie, którzy nie mieli przy sobie dokumentów). Bez jedzenia. Bez dachu nad głową. Już pierwszej nocy zamarzło dwieście osób. „Wyspa wyła – pisze Paweł Worobjow. – Wycie słychać było w wiosce, ale miejscowi już byli nastawieni do więźniów nieprzychylnie – mieli bowiem obiecane, że za każdego pojmanego uciekiniera dostaną worek mąki. Wśród przetrzymywanych na wyspie zdarzały się przypadki kanibalizmu”. Po miesiącu z sześciu tysięcy pozostały dwa. Wywieziono ich. Dokąd? – nie udało się ustalić. Potem na wyspę przywożono kolejne transporty. Ostatni udokumentowany transport: 1942, Niemcy nadwołżańscy. Na zdjęciu ilustrującym publikację widać jeden drewniany krzyż – jeden dla wszystkich zagłodzonych i zastrzelonych tysięcy ofiar stalinowskiego reżimu, którzy na zawsze pozostali na wyspie Nazim. Żadnego znaku nie ma natomiast w pobliskim Jarze Kołpaszewskim. Autor publikacji przekazuje relację lekarki miejscowego szpitala: „W 1979 roku na plaży nad rzeką Ob wypłynął trup, miał poczerniałą twarz, w dziwnym ubraniu, z przestrzeloną potylicą. Zaczęto badać sprawę, okazało się, że w budynku pobliskiego posterunku milicji dokonywano swego czasu masowych egzekucji, a rozstrzelanych warstwami układano w rowach, przesypując czymś. Z powodu suchości trupy mumifikowały się. A kiedy po latach rzeka podmyła brzeg, mumie zaczęły wpadać do wody, nurt porywał je, płynęły w dół rzeki, od wody puchły do normalnych rozmiarów. Niezwłocznie podjęto działania, teren ogrodzono na polecenie sekretarza komitetu obwodowego partii […], przypłynęły trzy duże statki, zakotwiczyły tuż przy brzegu; na całą moc włączono potężne wirniki. W ciągu trzech dni wykopano 50-metrowy dół, tysiące zmumifikowanych zwłok spłynęło do Obu. Miejscowej ludności powiedziano, że to rozstrzelani dezerterzy. Ale trupy płynęły rzeką, ludzie je widzieli – wśród ciał były kobiety i dzieci. To też dezerterzy? Najprawdopodobniej rozstrzelano tu zesłanych przymusowych przesiedleńców. Tylko według oficjalnych danych na początku lat 30. próbę ucieczki podjęło 27 tys. Wielu złapano […] to zapewne ich ciała zamieniły się w mumie…”

Brzmi przerażająco. Więcej niż przerażająco. Prace nad ustaleniem miejsc spoczynku ofiar stalinizmu postępują, powoli, ale postępują. W obwodzie woroneskim na przykład prace nad ustaleniem listy rozstrzelanych rozpoczęły się już w 1989 roku, w latach gorbaczowowskiej głasnosti. W ciągu trzech lat prac poszukiwawczych w terenie i w archiwach udało się ustalić lokalizację 24 zbiorowych mogił, w których spoczęły ciało 924 rozstrzelanych.

Takich dołów śmierci jest w Rosji wiele. Ile? – Memoriał sukcesywnie sporządza listy takich tragicznych miejsc. Nie bez przeszkód – archiwa są w Rosji nadal szeroko zamknięte, a na wielu dokumentach z okresu stalinowskiego nadal figuruje pieczeć „Sowierszenno Siekrietno”. Dwa lata temu, zapoczątkowując publikację zeszytów „Prawda Gułagu” wskazano, że w Rosji nie ma narodowego pomnika ofiar stalinowskiego terroru (są jedynie obeliski, ustanowione na ogół jeszcze za Gorbaczowa, w czasie pierwszej fali odkłamywania historii). Stowarzyszenie Memoriał postawiło za cel stworzenie takiego pomnika, a także muzeum poświęconego tragicznemu doświadczeniu terroru państwowego.

Taki pomnik mógłby stanąć np. w Butowie, Rosyjskiej Golgocie – poligonie strzeleckim NKWD, gdzie rozstrzelano co najmniej 20 tys. osób (w tym ponad tysiąc Polaków, m.in. Brunona Jasieńskiego). Trzy lata temu poświęcono w Butowie cerkiew pod wezwaniem Nowych Męczenników Rosyjskich. Na terenie poligonu ustawiono kilka tablic przypominających o tragicznej historii tego miejsca.

Dzień Pamięci Ofiar Represji Politycznych

30 października w Rosji wspomina się ofiary reżimu totalitarnego. Ile ich jest? Do dziś dokładnie nie wiadomo.

Wczoraj organizacja Memoriał przeprowadziła w centrum Moskwy na placu Łubiańskim akcję „Przywracanie imion”, podczas której przez dwanaście godzin odczytano nazwiska pięciu tysięcy ofiar stalinizmu. Organizatorzy przypomnieli, że tylko w latach 1937-1938 (kiedy fala represji była największa) rozstrzelano 700 tysięcy ludzi; machina masowego mielenia domniemanych wrogów systemu i kultu Stalina skruszyła kości milionów – w więzieniach i gułagach, akcjach rozkułaczania, deportacjach całych narodów.

W zeszłym roku prezydent Miedwiediew wystąpił z ważnym oświadczeniem: jednoznacznie potępił stalinowskie represje. Po tym oświadczeniu nastąpiła pewna korekta oficjalnej linii: odstąpiono od galwanizowania Stalina jako narodowego herosa, potępiono zbrodnie, nie zyskują oficjalnej odgórnej aprobaty filipiki komunistów podtrzymujących kłamstwo katyńskie. To szalenie ważny krok w dobrym kierunku. Ale czy wystarczający? Czy to już wszystko? Czy za tym pójdzie coś więcej? Czy Rosjanie są gotowi, by uświadomić sobie bezmiar zbrodni nieludzkiego systemu, czy są gotowi zrezygnować z historycznych mitów na rzecz rzetelnego upamiętnienia historii? Czy mimo upływu lat wspomnienia są jeszcze zbyt świeże i jeszcze jest za wcześnie, by wypchnięte ze świadomości traumy przywrócić zbiorowej pamięci, należycie ocenić, zważyć, zrekompensować krzywdy?

W tym roku obchody Dnia Pamięci Ofiar Represji Politycznych były więcej niż skromne. Poza akcją Memoriału w Moskwie w kilku rosyjskich miastach odbyły się wiece, poświęcone pamięci ofiar. Kilka dni temu premier Putin w obecności kamer telewizyjnych spotkał się z wdową po Aleksandrze Sołżenicynie, Natalią Sołżenicyną, która przedstawiła skróconą i uproszczoną wersję dzieła męża „Archipelag Gułag”. Wersja przeznaczona jest dla szkół (choć „Archipelagu” nie ma na liście lektur obowiązkowych – książka jest jedynie rekomendowana jako lektura uzupełniająca).

Tragiczny musical i cisza

74 procent Rosjan uważa, że władze ukrywają prawdę o zamachu na Dubrowce. Od pamiętnych wydarzeń minęło osiem lat.

Przypomnę: 23 października 2002 roku terroryści wtargnęli na scenę teatru na moskiewskiej Dubrowce podczas przedstawienia musicalu „Nord Ost”, opanowali budynek, wzięli zakładników – widzów i artystów, łącznie 912 osób, przekazali żądania polityczne – wycofanie wojsk z Czeczenii, przerwanie działań wojennych. 26 października o świtaniu rozpoczął się szturm budynku, wszystkich terrorystów – 52 osoby, w tym kobiety – zastrzelono na miejscu, wszystkich zakładników uwolniono, niestety nie wszyscy owo uwalnianie przeżyli – od rzekomo nieszkodliwego gazu, którego użyto podczas szturmu, zginęło 130 zakładników.

Władze szturm uznały za swój niepodważalny sukces. Żadnych pytań, żadnych wątpliwości. Ani co do natury zamachu, ani co do przebiegu szturmu. Nie wyjaśniono nawet elementarnych kwestii – kto podjął decyzję o szturmie, kto decyzję o zastosowaniu tajemniczego środka usypiającego, dlaczego nie było odpowiedniej opieki medycznej dla poszkodowanych, dlaczego wyposażone we wszystkie niezbędne przepisy i instrumenty służby specjalne „nie zauważyły” przygotowań do zamachu na taką skalę, dlaczego zastrzelono na miejscu zamachowców (przecież oni też zapadli w sen po wpuszczeniu gazu, można ich było związać, zatrzymać, a potem przesłuchać – taki zamachowiec to przecież kopalnia informacji). Za tę tragedię nikt nie poniósł odpowiedzialności. Poza zabitymi strzałem w głowę, a więc milczącymi terrorystami.

Po zamachu prezydent Putin wprowadził kontrolę władz nad mediami. Przez lata krewni ofiar domagali się wypłaty rekompensat, bezowocnie. W końcu złożyli skargę w trybunale ds. praw człowieka w Strasburgu. „Nie ma na świecie władzy, która z chęcią ujawniałaby prawdę o strasznych zamachach terrorystycznych, katastrofach i o wszystkich tych wydarzeniach, które stawiają pod znakiem zapytania kompetencje rządzących – pisze w internetowej „Gazecie.ru” Siemion Nowoprudski. – Ale w cywilizowanych krajach funkcjonują mechanizmy, pozwalające dochodzić prawdy: niezależne media, śledztwa parlamentarne, wybory, które pozwalają zmienić kłamliwą lub milczącą w ważnych sprawach władzę. W Rosji takich mechanizmów brak, dlatego władza może sobie bezkarnie pozwolić na łgarstwa i milczenie”.

Nowoprudski pisze też o stanie zdrowia tych zakładników, którym udało się przeżyć „atak gazowy”. „Choroby, na które cierpią dziś byli zakładnicy, są związane z urazem mózgu – na skutek paraliżującego gazu zaburzeniu uległa praca układu oddechowego i krwiobiegu, dwanaście osób całkowicie ogłuchło, wielu znacznie pogorszył się wzrok, niektórzy stracili pamięć. Niemal wszyscy chorują na nerki, wątrobę, żołądek. W nieoficjalnych rozmowach lekarze przyznają, że choroby zakładników są efektem użycia tego jakoby nieszkodliwego gazu. Niektóre kobiety opowiadały, że wymuszano na nich podpisanie deklaracji, że przez pięć lat nie zajdą w ciążę. Członkowie organizacji społecznej, do której należą ofiary „Nord-Ostu”, twierdzą, że wywierane są na nich naciski, nie mogą np. wynająć lokali, w których miałyby się odbyć akcje poświęcone pamięci ofiar. Rząd ofiarom nie pomaga”.

Na próżno dziś w państwowych rosyjskich mediach szukać wiadomości o losach ofiar zamachu, o ich problemach ze zdrowiem i nie tylko (krótkie wzmianki o zorganizowanej przez grupę „Nord-Ost” dorocznej panichidzie zamieściły tylko dwie gazety – „Nowaja Gazieta” i „Nowyje Izwiestia”). Kaganiec nałożony po zamachu na media – szczególnie media elektroniczne – jest szczelny. Ludzie deklarują w sondażach ośrodków badania opinii publicznej, że nie wierzą władzy w sprawie wyjaśnienia okoliczności zamachu na Dubrowce, a jednak nie domagają się zerwania tego kagańca. Co więcej – w innych sondażach, w których badany jest poziom zaufania i sympatii dla władz, ludność masowo popiera swojego szeryfa (a właściwie dwóch szeryfów): według najnowszego sondażu, działania prezydenta akceptuje 76 procent, a premiera 77 procent.

Robocza wizyta w Kijowie

Puder? Nie, prawdziwi maczo nie używają pudru. Nie, niemożliwe. Lifting? Nie, prawdziwi maczo nie poddają się liftingowi. To niemożliwe. Botoks? Nie, prawdziwi maczo nie stosują botoksu. Niemożliwe. Ale skoro to nie puder, nie lifting i nie botoks – to co? Co się stało z twarzą premiera Putina?

Dzisiaj podczas kolejnej demonstracyjnie roboczej wizyty w Kijowie rosyjski premier wyglądał jak złote maski z muzeum w Salonikach. Miał nienaturalnie uróżowaną i wyklepaną twarz, o fakturze dziwnie podobnej do faktury oblicza swego włoskiego przyjaciela Berlusconiego.

Rozmowy w Kijowie były, jako się rzekło, robocze. Część rytualna – z prezydentem Janukowyczem z udziałem delegacji i z możliwością krótkiego sfilmowania przez ekipy telewizyjne. Część z premierem Azarowem – na osobności, w cztery oczy, w warunkach ścisłej konspiracji. Nie wiadomo, o czym rozmawiali premierzy, w depeszach zapowiadających wizytę mówiło się o sprawach gazowych. Po rozmowach komunikat wydano skąpy, bez żadnych szczegółów. Tyle że smutna i poszarzała twarz premiera Azarowa po dwugodzinnym spotkaniu (planowano, że będzie trwało 40 minut) z Władimirem Władimirowiczem wyglądała tak, jak gdyby musiał się tego gazu nawdychać.

Order dla zdemaskowanego szpiega

Niezrównany Mark Bernes swoim aksamitnym głosem zaśpiewał w filmie „Tarcza i miecz” ckliwą piosenkę „Od czego zaczyna się Ojczyzna” – „S czego naczinajestia Rodina”. Film opowiadał o niezwykłych dokonaniach radzieckich funkcjonariuszy wywiadu, służących podczas II wojny pod znakiem „tarczy i miecza” (na emblemacie KGB i wcześniejszych wcieleń ponurego komitetu widniały dumnie te właśnie atrybuty). W radzieckiej kinematografii, także literaturze i publicystyce, obowiązywał żelazny podział na razwiedczikow – naszych chłopaków z wywiadu, którzy mężnie, z nieludzkim poświęceniem walczyli z wrogiem wyłącznie szlachetnymi metodami – oraz na agentów obcych wywiadów, postępujących podstępnie, bez zasad, przebiegle. O razwiedczikach nigdy nie mówiło się agent, o agentach – nigdy razwiedczik.

Lista wykonawców pieśni „S czego naczinajetsia Rodina” wydłużyła się ostatnio o głośne nazwiska. Premier Władimir Putin śpiewał ją podczas niedawnego spotkania z grupą zdemaskowanych agentów, pardon, razwiedczikow, którzy w charakterze „śpiochów” zostali przed laty zainstalowani przez Rosję w Stanach Zjednoczonych, a których latem tego roku ujawnionych i wyłapanych przez podstępnych amerykańskich agentów odesłano w jednej paczce do Moskwy. Mimo oczywistej wpadki, w Rosji zostali przyjęci z honorami przez najwyższych urzędników państwowych – wpierw premiera, a ostatnio i prezydenta. Zapewniono im dożywotni wikt i opierunek. Mało tego – 18 października zostali oni nagrodzeni przez Dmitrija Miedwiediewa wysokimi odznaczeniami państwowymi. Uroczystość odbyła się, a jakże, na Kremlu. Anonimowe, dobrze poinformowane źródła, na które powołują się rosyjskie media skąpo informujące o tej wzruszającej uroczystości, twierdzą, że „razwiedcziki otrzymali nagrody w pełni zasłużenie, jako że postawione zadania wykonali, a powodem ich krachu była zdrada”.

Jakie to były zadania? O tym anonimowe źródła na razie dyskretnie milczą.

Główna bohaterka tej afery szpiegowskiej roku, Anna Chapman, przez znawców sekretów damskiej bielizny uważana za pociągające wcielenie Maty Hari, nie zamierza stać w cieniu i zadowalać się wyłącznie splendorem obficie spływającym z politycznych wysokości, a próbuje robić osobistą karierę. Nie, już nie jako szpieg (w tej dziedzinie jest już spalona po wiek wieków), ale modelka oraz doradca Fondserwisbanku ds. innowacji.

Kawaler wysokiego odznaczenia państwowego Anna Wasiljewna Chapman zagadkowo uśmiecha się do publiczności z okładki ostatniego numeru czasopisma dla mężczyzn „Maxim”. Z dumą prezentuje tajną broń rosyjskiego wywiadu z lekka tylko przysłoniętą skąpym kompletem bielizny (w środku numeru można znaleźć cały zestaw fotek o silnym zabarwieniu szpiegowskim). Widać rosyjski wywiad nie ma już nic do ukrycia.

Jeden z rosyjskich satyryków po zapoznaniu się z fotosami z „Maxima” zadał prezydentowi pytanie, gdzie mianowicie Dmitrij Anatoljewicz przyczepił dzielnej „razwiedczice” zasłużony order – może koło fikuśnej czerwonej różyczki, zdobiącej szpiegowskie desusy na jednym ze zdjęć. A może raczej powinien go przypiąć do podwiązki podtrzymującej szpiegowskie pończoszki? Wytworzyłaby się wtedy spontanicznie taka nowa świecka tradycja – „order podwiązki” dla nie tylko zdemaskowanych, ale i pikantnie roznegliżowanych rosyjskich szpiegów.

Zamach na parlament

O poranku w stolicy Czeczenii, Groznym grupa bojowników uderzyła na zespół budynków rządowych, napastnicy – mimo silnej ochrony – wdarli się do siedziby parlamentu i wysadzili w powietrze. Są ofiary śmiertelne. Według wiadomości z czeczeńskiego MSW, podawanych wieczorem przez agencje informacyjne, akcja została zorganizowana na bezpośrednie polecenie nowego lidera czeczeńskich bojowników Husejna Gakajewa, który w ten chciał zademonstrować siłę.

Kilka tygodni temu doszło do ataku oddziału bojowników na Centoroj – doskonale chronioną rodzinną wioskę prezydenta Ramzana Kadyrowa – i to w czasie, gdy przebywał w niej sam Kadyrow.

Te spektakularne wydarzenia podrywają wiarygodność zapewnień władz i w Moskwie, i w Groznym, że Czeczenia jest stabilna, a Kadyrow w pełni panuje nad sytuacją. Czeczenia, podobnie jak pozostałe republiki Kaukazu Północnego, w szczególności wschodnia część, jest obszarem wysoce niestabilnym, wręcz rozsadnikiem niestabilności.

Od mniej więcej czternastu lat kolejni namiestnicy Czeczenii – i ci w mundurach, i ci w cywilu, i rosyjscy, i miejscowi z rosyjskiego nadania – zapewniali, że podziemie, partyzanci, bojownicy, terroryści, czy jak tam ich jeszcze nazywano, to zmarginalizowana siła na wykończeniu, że wystarczy jeszcze jedna operacja specjalna, jeszcze jedna zasadzka, jeszcze jedna zaczystka i finito – problem zostanie rozwiązany. Nie został. Sytuacja z biegiem lat tylko coraz bardziej się gmatwa i staje się coraz bardziej dramatyczna. Mimo że część walczących podczas wojny z Rosją czeczeńskich partyzantów przeszła pod sztandary Kadyrowa, spokoju pod kaukaskimi oliwkami nie ma. Czeczenia stała się samodzielnym bytem, zyskała znacznie więcej swobody i niepodległości niż za czasów Dudajewa i Maschadowa, ale władza – czy, jak mówią znawcy tematu, dyktatura – Kadyrowa, cieszącego się pełnym zaufaniem Kremla, też nie jest ani gwarancją bezpieczeństwa w regionie, ani lojalności regionu wobec metropolii.

Według niepotwierdzonych informacji, na początku października nowy lider walczących Czeczenów Gakajew – wbrew woli dotychczasowego lidera Imaratu Kaukaz, Dokku Umarowa – został obrany liderem czeczeńskich komendantów. We władzach Imaratu Kaukaz nastąpił rozłam. Szef czeczeńskiego rządu na wygnaniu Ahmed Zakajew ogłosił o rozwiązaniu emigranckiego rządu i o przejściu pod komendę Gakajewa. Jako argument przytoczył fakt, że rząd istniał jako alternatywa wobec Imaratu Kaukaz, któremu nie podlegał, skoro jednak powstał narodowy rząd Czeczenii z Gakajewem na czele, rząd na wygnaniu stracił rację bytu.

Podobno kadyrowowcy podejrzewają, że to Zakajew zorganizował napaść na Centoroj i pragną się zemścić. Kadyrow oświadczył, że chciałby, aby proces ściganego międzynarodowym listem gończym szefa czeczeńskiego rządu na uchodźstwie Ahmeda Zakajewa odbył się w Czeczenii: „Sąd powinien odbyć się tu, bo [Zakajew] swoich przestępstw dokonał właśnie tu. Jestem przekonany, że musi on zostać wydany Rosji. Znajdziemy na to dowody, jest ich bardzo dużo. Tacy ludzie powinni zostać przykładnie ukarani”. Akurat dziś prokuratura generalna Rosji ogłosiła, że wystawiono kolejny list gończy za Zakajewem, a sąd zaocznie podjął decyzję o aresztowaniu.