Archiwum autora: annalabuszewska

List do wujka na wieś

Na linii Kijów-Moskwa zanosi się na kolejny skandal dyplomatyczny. Mianowany jeszcze w sierpniu ubiegłego roku nowy ambasador Rosji na Ukrainie Michaił Zurabow siedział przez te kilka miesięcy w domu. Prezydent Miedwiediew ostentacyjnie wstrzymał latem jego wyjazd, wyraźnie tym samym wskazując, że nie zamierza utrzymywać stosunków z Ukrainą rządzoną przez Wiktora Juszczenkę, który prowadzi, zdaniem Miedwiediewa, „antyrosyjską politykę”.

Moskwa z dystansem przygląda się tym razem wyborom na Ukrainie, choć trudno powiedzieć, że z obojętnością i jeszcze trudniej powiedzieć, że trzeźwo i racjonalnie wobec Ukrainy postepuje. Zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników pierwszej tury w rosyjskich kręgach politycznych z ulgą i nieukrywaną radością odnotowano przede wszystkim to, że do drugiej tury nie przeszedł Juszczenko. Odtrąbiono jego klęskę, wyprorokowano zejście ze sceny i przystąpiono do działania: z politycznej naftaliny wyciągnięto Michaiła Zurabowa. Prezydent przed kamerami telewizji spotkał się z nim i wydał polecenie wyjazdu. Demonstracyjnie podkreślił to, że Zurabow ma pojechać do „Kijowa bez Juszczenki”. „Mam nadzieję, że po wyborach w Kijowie nastanie konstruktywna władza, nastawiona na wypracowanie normalnych stosunków z Rosją” – podkreślił prezydent Miedwiediew. Niezależnie od tego, czy wybory ostatecznie wygra Tymoszenko czy Janukowycz, teraz – zdaniem Moskwy – na fotelu prezydenta Ukrainy zasiądzie ktoś, z kim – w przeciwieństwie do rusofoba Juszczenki – będzie można prowadzić dialog. W wielu rosyjskich komentarzach prasowych pobrzmiewała teza, że Juszczenko przegrał wybory właśnie z powodu tej swej rusofobii.

Juszczenko jest ciągle jeszcze urzędującym prezydentem Ukrainy (będzie nim do zaprzysiężenia nowego prezydenta). Komu Zurabow złoży listy uwierzytelniające? Kancelaria prezydenta Juszczenki zarekomendowała MSZ-owi, aby nie przyjmować listów uwierzytelniających nowego ambasadora Rosji, gdyż w papierach nie ma nazwiska prezydenta Ukrainy, na ręce którego listy mają być złożone. Zdaniem strony ukraińskiej brak nazwiska urzędującego prezydenta w dokumencie to naruszenie norm dyplomatycznych i chęć upokorzenia Juszczenki. Natomiast szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow oznajmił, że procedura wręczenia listów uwierzytelniających odbędzie się zgodnie z protokołem.

Juszczenko w programie telewizyjnym zapowiedział, że listów bez nazwiska prezydenta nie przyjmie. „Takich listów nie pisze się do wujka na wieś” – oznajmił. Jego zdaniem to wymóg formalny, ale szalenie ważny.

Można zadać pytanie, co spowodowało nagłe przyspieszenie w wysyłaniu siedzącego na walizkach od miesięcy Zurabowa? Czy nie rozsądniej byłoby poczekać jeszcze parę tygodni, aż hetmańską buławę weźmie w rękę kolejny prezydent? Po co Moskwie te zadrażnienia? Ukarać i poniżyć Juszczenkę? Małostkowe i kontrproduktywne. Ale też i charakterystyczne dla rządzącego Rosją tandemu: tego pana lubimy (np. Hugo Chaveza), to się z nim kolegujemy, całujemy i bratamy, a tego pana (np. Saakaszwili, Juszczenko) nie lubimy, to mu ręki nie podamy.  

Ciekawe, co będzie dalej z nieszczęsnym listem do wujka na wieś. Czy ten epizod będzie miał jakieś konkretne przełożenie na dalsze stosunki ukraińsko-rosyjskie?

PS z 25 stycznia. Po przybyciu do Kijowa ambasador FR Zurabow wręczył ministrowi spraw zagranicznych Ukrainy listy uwierzytelniające z uwidocznionym w nich nazwiskiem Wiktora Juszczenki. Do skandalu więc „na wejściu” – i dobrze – nie doszło.

Z życia pomników

Przypadek pierwszy. Pomnik Brązowego Żołnierza w Tallinie w 2007 r. przemieszczono z centralnego placu na cmentarz wojskowy. Sprawa spowodowała gwałtowne zaostrzenie stosunków rosyjsko-estońskich, w Tallinie wybuchły zamieszki wywołane przez mniejszość rosyjskojęzyczną, pod ambasadą Estonii w Moskwie odbywały się demonstracje członków agresywnie nastrojonej młodzieżówki prokremlowskiej, atakowano ambasadora, w mediach przez wiele dni trwała głośna wrzawa przeciwko „świętokradztwu, jakim był demontaż pomnika”, kalaniu pamięci wyzwolicieli, niewdzięczności wyzwolonych. Rosyjscy politycy wszystkich szczebli grzmieli, oskarżając Estończyków o chęć zweryfikowania historii, odebrania Związkowi Radzieckiemu zwycięstwa w wojnie itd.

Przypadek drugi. Niedawno w gruzińskim Kutaisi zdemontowano pomnik poświęcony żołnierzom radzieckim (tak na marginesie: zdemontowano z naruszeniem wszelkich zasad bezpieczeństwa, podczas niefortunnej akcji zginęła przypadkowa ofiara). Pomnik częściowo został już rozebrany w ubiegłych latach przez zapobiegliwych złomiarzy – niekonserwowana bryła rdzewiała i rozpadała się. Teraz wysadzono wielki betonowy blok. W Rosji znowu zagrzmiało. Premier Putin z błyskiem w oku rzucił propozycję odtworzenia pomnika w Moskwie (prasa pisze, że wyznaczono już nawet „chętne” firmy, które sfinansują przedsięwzięcie). Głosy oburzenia nie milkły przez wiele dni, na podłym prezydencie Gruzji wywieszano wszystkie okoliczne psy.

Przypadek trzeci. Pod koniec ubiegłego roku prezydent Uzbekistanu Islam Karimow odsłonił na centralnym placu stolicy Pomnik Uzbeckiego Żołnierza. Całkiem nowy pomnik stanął na miejscu starego Pomnika Radzieckiego Żołnierza, który zdemontowano i po którym ślad jakoś zaginął. Podczas uroczystości odsłonięcia nowego monumentu prezydent Karimow powiedział: „Jeśli porównywać nowo odsłonięty pomnik z poprzednim, który stał tu na przestrzeni długich lat i który był wyrazicielem ideologii starego ustroju, to myślę, że wszystko jest jasne bez żadnych komentarzy”.

I rzeczywiście – komentarzy na razie brak. Rosyjskie media milczą jak zaczarowane, niewielkie wzmianki o zamianie pomników w Taszkencie pojawiły się w kilku gazetach, ale bez krzykliwych komentarzy i rwania włosów z głowy, dzielna młodzieżówka jeszcze niedawno zrywająca sobie gardła pod ambasadą Estonii czy pod domem dziennikarza, który napisał coś krytycznego o części weteranów wojny, dziś siedzi w domu, na stronie internetowej zamieściła krótki bezzębny komunikat. Przedstawiciel rosyjskiego MSZ przeprowadził rozmowę z ambasadorem Uzbekistanu w Moskwie, w której wyraził „zaniepokojenie”. Łagodnie, bez emocji.

Gdzie słuszne oburzenie? Dlaczego nikt nie proponuje przeniesienia pomnika z Uzbekistanu do Moskwy? Dlaczego rosyjska telewizja państwowa nie biczuje pana Karimowa? Dlaczego Rosja nie zrywa z Uzbekistanem kontraktów, nie zawiesza połączeń lotniczych, nie wydala gastarbeiterów? Dlaczego jak Estończycy czy Gruzini przesuwają pomnik, Kreml drze się w niebogłosy, a kiedy to samo dzieje się w Uzbekistanie czy Azerbejdżanie, to Kreml przyjaźnie milczy? – pyta jeden z rosyjskich komentatorów. – Wyjaśnienie jest proste: podstawę rosyjskiej polityki stanowią wystające zewsząd gazociągi i ropociągi. To jest kryterium wyznaczające, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem”. Chyba rzeczywiście coś na rzeczy jest, bo nierówne traktowanie sprawy pomników jest w wykonaniu rosyjskich władz ewidentne i ewidentnie nieudolne i tendencyjne.

I jeszcze jedna historia o pomniku, ale tym razem z zupełnie innej beczki. Nie o żołnierskim pomniku wprawdzie, ale też politycznym. Swego czasu jedną z nielicznych informacji, jakie kursowały w światowej prasie o zamkniętej na siedem spustów Turkmenii, były opisy złotej statui ówczesnego prezydenta „Ojca Wszystkich Turkmenów” Saparmurada Turkmenbaszy Nijazowa w centrum Aszchabadu. Pozłacany 12-metrowy posąg obracał się zgodnie z ruchem słońca, krzepił serca neutralnego ludu Turkmenii od rana do wieczora, nie pozwalał zapomnieć o ojcowskiej trosce. Był symbolem wielkości i nieśmiertelności nieomylnego wodza. I oto następca Nijazowa, Gurbanguły Berdymuhammedow, ogłasza, że statua nieśmiertelnego zostanie zdemontowana. Demontaż pomnika kończy symbolicznie okres odzwyczajania kraju od „osiągnięć” epoki Turkmenbaszy: przywrócono już tradycyjne nazwy miesięcy (za czasów Nijazowa nazywane wymyślnie ku czci jego samego i członków jego rodziny), uruchomiono ponownie wyższe uczelnie i Akademię Nauk, otwarto operę.

Pomniki to delikatna materia, choć z kamienia.

Choćby cię smażyli w smole…

Dawno już nie było w Rosji tak płomiennego sporu. Pierwyj Kanał – najpopularniejsza stacja rosyjskiej telewizji państwowej rozpoczęła emisję serialu „Szkoła” reżyserki młodego pokolenia Walerii Gaj Germaniki (o jej nagrodzonym w Cannes filmie „Wszyscy umrą, a ja zostanę” pisałam w blogu jesienią 2008 roku). Już po wyświetleniu dwóch odcinków „Szkoły” w prasie i blogosferze podniosła się ożywiona dyskusja, a w Dumie Państwowej zirytowani członkowie frakcji komunistów głośno domagali się zakazu emisji. Deputowani zarzucali filmowi pokazywanie negatywnych wzorców dla młodzieży, propagowanie deprawacji, „czernuchy” itd. Wczoraj po emisji kolejnego odcinka odbyła się w telewizji burzliwa dyskusja z udziałem polityków, nauczycieli, dziennikarzy, pisarzy. Wszyscy krzyczeli, przerywali sobie wzajemnie, widać było, że emocje biorą górę nawet w opanowanych na ogół ludziach, a tych z większym temperamentem po prostu wyrzucało na jakieś pozaziemskie orbity.

Serial Walerii Gaj Germaniki pokazuje uczniów dziewiątej klasy, czternasto-piętnastolatków, a więc młodych ludzi w okresie burzy i naporu, przełomu, mozolnego przechodzenia od dzieciństwa do dorosłości. Pokazuje ich budzącą się seksualność, brutalność relacji, bunt, narkotyki, patologie w ich rodzinach, beznadziejnych nauczycieli, korupcję, samotność, ubogi język (Ty czo? A ty czo? Niczo, blin – to najczęściej pojawiające się elementy dialogu), a więc to szkoła z bliska, od środka, zobaczona raczej oczami nastolatka niż dorosłego. Maniera serialu zbliżona jest do dokumentu (Gaj Germanika zaczynała swoją drogę artystyczną od dokumentów o problemach młodego pokolenia), przez co jest niezwykle sugestywna, postaci serialu są żywe, ich problemy – prawdziwe, nie ma w nim tej porcji mydła, do której przyzwyczaili widzów producenci telewizyjnych seriali niby to o życiu. Dlatego film dotyka do żywego, powoduje gwałtowne reakcje.

Rok 2010 jest w Rosji Rokiem Nauczyciela. Może również dlatego wrzawa wokół serialu jest tak głośna. Pojawiają się głosy, że to „antyprezent” dla milionowej armii nauczycieli, którzy za żałosne pensyjki pracują z pełnym oddaniem (portrety nauczycieli w serialu faktycznie nie nastrajają pozytywnie). Jednym z głównych powodów wysokiej temperatury sporu jest to, że temat dotyczy WSZYSTKICH. Wszyscy kiedyś uczyli się w szkole, a teraz uczą się ich dzieci, wnuki, sami byli nauczycielami albo dziećmi nauczycieli. O szkole, medycynie i rządzeniu wszyscy mają coś do powiedzenia, to wiadomo nie od dziś.

A zatem serial dotyka problemu WAŻNEGO dla całego społeczeństwa. We wczorajszej dyskusji telewizyjnej padło wiele stwierdzeń, które warto przytoczyć (z konieczności w dużym skrócie). Serial odegrał pozytywną rolę: zwrócił uwagę społeczeństwa na problemy szkoły (i nie należy dyskusją o poziomie artystycznym filmu zakrzyczeć dyskusję o samej istocie problemu w realnej szkole). Czy to diagnoza czy dywersja? Pisarz Dmitrij Bykow jest przekonany, że to znakomicie, trafnie postawiona diagnoza: „W szkole jak w soczewce skupiają się wszelkie problemy społeczne. Jeśli w społeczeństwie panuje zakłamanie i podwójna moralność – w szkole zaczyna się rozkład wartości moralnych”. Inni dyskutanci podkreślali, że nastolatki oglądają ten film z zainteresowaniem. Zamiast wzniosłych acz dalekich od życia ideałów film pokazał im lustro. Dlatego wstrząsnęło to nimi. Nastoletni widzowie nie chcą naśladować tego, co zobaczyli w tym lustrze (krytycy projektu obawiają się, że zachowania pokazane w filmie nastolatki skopiują w realnym życiu), a przyjmuje przekaz krytycznie („A my tak robić nie będziemy”). Nauczyciel Siergiej Wołkow, odwołując się do swoich doświadczeń pedagogicznych, stwierdził, że – w przeciwieństwie do tego, co pokazuje serial (bohaterowie lekcje i wiedzę mają za nic) – w szkole jest liczne grono uczniów, którzy poważnie się uczą, zdobywają wiedzę, bo zdają sobie, że bez tego nie zrobią kariery zawodowej. Na problemy społeczne z żarem zwracał uwagę szef rozgłośni Echo Moskwy, Aleksiej Wieniediktow (w przeszłości nauczyciel z dwudziestoletnim stażem): „Krzyczą przede wszystkim ci, którzy rozpoznali siebie w bohaterach serialu: niezroztropni rodzice, niewydarzeni nauczyciele itd. To, co widzą na ekranie telewizora, jest bolesne. W rosyjskich szkołach jest cztery miliony narkomanów wśród uczniów – to nie są zatem odosobnione przypadki, serial pokazuje prawdę, kolejny problem – małoletnie matki, w takim obwodzie woroneskim co siódme dziecko to dziecko małoletniej matki, 27% podrostków nałogowo pali papierosy”. Deputowana Jelena Drapieko z niepokojem zwróciła uwagę, że w ustawie o oświacie nie ma zapisu o tym, że szkoła jest zobowiązana wychowywać (ma tylko uczyć). Deputowany Andriej Isajew wskazywał, że w Rosji szkoły są różne – są takie, jak w serialu, są lepsze, ale są i gorsze. Prawda czasu, prawda ekranu.

I jeszcze zacytuję głos z Radia Swoboda: „Ma się rozumieć, uczniowie w mojej klasie w tym wieku też interesowali się seksem, dziewczyny dokonywały wczesnych aborcji. Było jak w filmie Germaniki. Dążąc do „absolutnej prawdy” reżyserka czyni głównym bohaterem przeciętność. Postaci z jej serialu nie potrzebują się uczyć – ani fizyki czy matematyki, ani rzeczy najbardziej podstawowej i oczywistej: jak przeżywać pozytywne emocje. Jej bohaterowie nie potrzebują się uczyć szacunku, miłości, zrozumienia, współczucia, wystarczy, że są agresywni, ograniczeni. Realizm doszedł do absurdu. Bohaterowie tego serialu jak bohaterowie reality show to ludzie, którzy stopniowo stają się prymitywnymi osobnikami, agresja zajmuje 90% ich emocji. Na ekranie nie mają żadnych innych potrzeb jak tylko „żłopnąć piwka” albo poznęcać się nad słabym „czurką”.

Co bardziej szokuje dyskutantów: język filmu czy sam problem szkoły? Temat wieczny, zawsze wywołujący emocje. Zaplanowano, że serial będzie miał sześćdziesiąt odcinków (nakręcono dotychczas czterdzieści, wyemitowano zaledwie cztery), może jeszcze pojawi się w nim jakieś jasne pasmo, które pozwoli z nadzieją spojrzeć na dorastające pokolenie.

Procenty, procenty

Od czegoś trzeba zacząć. Władze Rosji postanowiły od dziś zacząć bezwzględną walkę z plagą alkoholizmu. Koncepcja rządu, zatwierdzona przez premiera Putina, przewiduje, że w ciągu dziesięciu lat spożycie alkoholu w Rosji zmniejszy się o połowę, a nielegalna produkcja alkoholu zostanie w ogóle zlikwidowana.

Według danych agencji federalnej Rospotriebnadzor, w Rosji jest ponad dwa miliony alkoholików, statystyczny Rosjanin wypija osiemnaście litrów czystego spirytusu rocznie. To dwukrotnie przekracza normę ustanowioną przez Światową Organizację Zdrowia jako granicę, poza którą następuje trwałe zniekształcenie genomu danego narodu. Sto tysięcy ludzi rocznie umiera z powodu nadużywania alkoholu. W Rosji pije się mocne trunki – i legalną wódkę, i przeróżne wynalazki. Rządzący Rosją duet abstynentów jakiś czas temu doszedł do wniosku, że dalej tak być nie może: wieczne smarowanie kosztuje za drogo całą gospodarkę, przy takim poziomie spożycia nie uda się żadna ogłaszana z najwyższych trybun modernizacja ani inne koncepcje rozwoju.

Powody do walki z plagą zatem są. To nie ulega kwestii. Na razie jako środek zaradczy wprowadzono regulowane najniższe ceny wódki – półlitrowa butelka kosztuje od Nowego Roku co najmniej 89 rubli. O innych sposobach walki na razie nie wiadomo.

Wedle rządowej koncepcji, w pierwszym etapie – do 2012 roku – poziom spożycia ma spaść o 15% oraz znacznie zmniejszyć się udział mocnych trunków w strukturze spożycia (obecnie wódka to połowa produkcji alkoholu). Do 2020 roku Rosjanie mają już wypijać 55% alkoholu mniej niż dziś. Za nielegalny obrót alkoholu ma być wprowadzona odpowiedzialność karna.

Realizacja koncepcji może stać się ciekawym zjawiskiem społeczno-politycznym. Czy Rosję czeka równie barwna kampania jak amerykańska prohibicja w latach 20. i 30.? Szlachetna w założeniu akcja odzwyczajania ludzi od alkoholu doprowadziła wtedy w Stanach z jednej strony do niezwykłej aktywizacji podziemia mafijnego, z drugiej – do powstania fortun tych, którzy zarabiali na szmuglu (majątku dorobił się wtedy m.in. ojciec późniejszego prezydenta Kennedy’ego). Policja ścigała, szmuglerzy szmuglowali, a ci, którzy chcieli się napić – pili.

Czy odgórnie wprowadzane administracyjne zakazy poskutkują w Rosji? Wątpiących jest legion.

Słuchaj, brachu

Od kilku lat na stronie internetowej vladimir.vladimirovich.ru można czytać humoreski Mr. Parkera (w „cywilu” Maksima Kononienki). Ich głównym bohaterem jest Władimir Władimirowiczä. Zbieżność imienia i imienia odojcowskiego z premierem Rosji nie jest oczywiście przypadkowa.

Postać W.Wä mówi slangiem z elementami „fieni” (gangsterskiego żargonu), zwraca się do rozmówców per „brachu” (bratello), scenki dotyczą spraw bieżących lub pływają w wielkim oceanie abstrakcji. Czasem mikrodialogi z życia najwyższych sfer są lekkie i zabawne, czasem niekoniecznie. Czasem są hermetyczne i wysublimowane. Czasem niezrozumiałe. Czasem dla władzy łagodne, a czasem ostre. Czasem „lecą Monty Pythonem”, a czasem snują się na podobieństwo bajek ludowych. Dawno na tę stronę nie zaglądałam, a gdy zajrzałam dziś, znalazłam taki ostatni wpis.

„Wtorek, 5 stycznia 2010.
Pewnego razu Władimir Władimirowiczä Putin i prezydent Federacji Rosyjskiej Dmitrij Anatoljewicz Miedwiediew pili metyl.

– Widzę cię – mówił Dmitrij Anatoljewicz, nalewając trzecią kolejkę. – A ty mnie?

– I ja cię widzę – odpowiedział Władimir Władimirowiczä. – Pijemy dalej.

I rzeczywiście dalej pili”.

Rzeka trędowatych

Aleksiej Bałabanow ma zamiłowanie do turpizmu. Turpizm w jego filmach niejedno ma imię. W niedawno nakręconym „Ładunku 200” brzydota podkreśla rozkład rozsypującego się Związku Radzieckiego, w „Bracie” ma z kolei odcień chuligański. Brzydota w „Rzece” jest na swój sposób urzekająca. Dziewiętnastowieczna kolonia trędowatych w tajdze, w odległej Jakucji, kilkoro ludzi i ich pełne napięcia relacje. Krótkie sekwencje, szkicowo zarysowane sytuacje, narrator pomiędzy kolejnymi obrazami dopowiada, co się wydarzyło. Akcja zaklęta jest więc bardziej w słowie opowieści narratora niż w nakręconych z udziałem aktorów (naturszczyków) ujęciach. Film nie tylko opowiada dramatyczną historię, ale sam dramat „przeżył”: w połowie zdjęć zginęła w wypadku samochodowym odtwórczyni jednej z głównych ról znakomita Tujara Swinobojewa. Stąd te dopowiadane przez narratora łączniki, które Bałabanow dopisał podczas montażu.

Surowe warunki bytowania w odludnej okolicy, ubóstwo na granicy przetrwania, straszliwa choroba tocząca twarze bohaterów kontrastuje z niezwykłą urodą pejzażu jakuckiej tajgi. Warto obejrzeć ten film choćby ze względu na plastyczną kompozycję kadru – wysublimowaną, oszczędną i doskonałą.

Scenariusz powstał na podstawie opowiadania polskiego pisarza Wacława Sieroszewskiego „Na dnie nędzy”. Do kolonii przypadkiem trafia zdrowa dziewczyna – trudniąca się myślistwem i kradzieżami, zakochuje się w jednym z młodych mężczyzn, dotkniętych trądem, oczekuje jego dziecka. Ta miłość doprowadza do tragedii. Bałabanow perfekcyjnie buduje napięcie narastające w tej zamkniętej, dusznej przestrzeni emocji i uczuć, zatopionej jednocześnie w bezmiarze przestrzeni syberyjskiej przyrody. Sieroszewski napatrzył się na urodę syberyjskiej tajgi podczas dwunastoletniego zesłania (jako etnograf prowadził badania wśród Jakutów, jego prace doceniło rosyjskie środowisko naukowe, dzięki czemu mógł powrócić do Królestwa Polskiego), Bałabanowowi udało się przełożyć to literackie urzeczenie na język filmu.

Niedokończone filmy mają w sobie jakąś tajemnicę, zagadkę. Ileż nowych pytań stawia choćby „Pasażerka” Munka prze to, że zabrakło w niej sekwencji współczesnej. Jak napisał jeden z krytyków, takie filmy balansują na cienkiej granicy bytu i niebytu.

W „Rzece” Bałabanowa warto się zanurzyć. Koniecznie.

Święta, święta i po świętach

Wyznawcy prawosławia obchodzą Boże Narodzenie. Wieczór 6 stycznia, kończący czterdziestodniowy ścisły post nosi piękną nazwę soczelnik. Przed pójściem do cerkwi na wieczorne nabożeństwo, gdy na niebie błyśnie pierwsza gwiazdka, spożywa się kutię (zwaną także socziwo lub koliwo) – gotowaną pszenicę utartą z makiem, bakaliami i roztopionym miodem. W niektórych rosyjskich wsiach zachowano do dziś miejscowe tradycje specjalnych wypieków – okolicznościowych pierniczków i ciasteczek. Przed ikonami zapala się świece. Stół do wieczerzy na soczelnik należy nakryć śnieżnobiałym obrusem, pod nim umieścić pęczek sianka i podać dwanaście potraw. Dania mięsne (w tym tradycyjne pieczone prosię) spożywa się dopiero 7 stycznia.

Tradycje te nie są w Rosji powszechne, nierzadko – w ogóle nie są znane.

Rosjanie mają już za sobą obchody najważniejszego święta – Nowego Roku, z choinką, prezentami, szampanem, rodzinną biesiadą i życzeniami. Boże Narodzenie jest w Rosji raczej przywróconym po okresie socjalistycznej bezbożności świętem religijnym niż tradycyjnie głównym wydarzeniem w kalendarzu rodzinnym czy państwowym. Tradycje rozmyły się przez lata ateizacji, niektóre przystosowano do świeckiego noworocznego rytuału.

Główne uroczystości religijne odbywają się w Świątyni Chrystusa Zbawiciela w Moskwie, liturgii przewodniczy patriarcha Moskwy i całej Rusi. Nabożeństwo począwszy od 1992 r. odwiedzają przedstawiciele najwyższych władz, chcąc podkreślić ważność odrodzenia religijnego kraju po upadku komunizmu, uroczystość jest transmitowana przez telewizję. W tym roku na główne obchody przybył prezydent z małżonką. Premier Putin, który od kilku lat odwiedza na Boże Narodzenie któryś z ośrodków poza stolicą, pojechał do Sieliszcz pod Kostromą. Telewizja nadała też specjalne wystąpienie patriarchy Cyryla z okazji świąt.

Według szacunków, podanych przez MSW, w nabożeństwach bożonarodzeniowych w cerkwiach całego kraju wzięło udział łącznie około trzech milionów osób, w 10-milionowej Moskwie – 135 tysięcy. Rosjanie świętują od 31 grudnia przez wiele dni Nowego Roku (w tym roku – do 10 stycznia). Boże Narodzenie nie jest punktem kulminacyjnym tego okresu ogólnej zabawy i radości, choć z każdym rokiem rośnie wiedza o zapomnianych bożonarodzeniowych tradycjach i potrzeba wzmocnienia duchowego komponentu ogólnokrajowego świętowania.

Z biegiem lat, z biegiem dni

Wstriecza Nowogo goda – powitanie Nowego Roku nie może obejść się jak Rosja długa i szeroka bez dwóch obowiązkowych komponentów: obejrzenia w telewizji wielkiego, kultowego filmu Eldara Riazanowa „Ironia sudby” (w wersji polskiej „Szczęśliwego Nowego Roku”) i spożycia sałatki Olivier. Musi być jeszcze choinka, prezenty i szampan o północy – to oczywista oczywistość.

Rok stary ma prawo się skończyć, a rok nowy zacząć dopiero wtedy, kiedy jasnowłosa Barbara Brylska w Riazanowskiej komedii długimi palcami przebiegnie po strunach gitary i zaśpiewa głosem Ałły Pugaczowej piosenkę do wiersza Mariny Cwietajewej „Mnie nrawitsia, czto wy bolny nie mnoju” („Podoba mi się”), kiedy w ekranu padnie zaklęcie „Kakaja gadost’, kakaja gadost’ eta wasza zaliwnaja ryba” (Co za paskudztwo ta pani ryba w galarecie), kiedy bohaterowie w finale połączą się węzłem miłosnym, duszeszczipatielnym i wprowadzającym cały kraj w odpowiedni nastrój.

Sałatka Olivier nosi nazwisko swego twórcy – kucharza Luciena Oliviera, który w latach 60. XIX wieku prowadził słynną restaurację „Ermitaż” na placu Trubnym w Moskwie. „Prasałatka” zawierała obowiązkowo trufle, jarząbki, szyjki rakowe, jaja na twardo i ziemniaki, potem składniki zmieniały się wraz ze zmianami w zaopatrzeniu. W epoce ogólnego egalitaryzmu niegdyś elitarna sałatka wyższych sfer zbłądziła pod strzechy, trufle i szyjki rakowe pozostały na kartach książek kucharskich, miejsce subtelnych jarząbków zajęła kura lub kurczak. Zacny kucharz Olivier pozostał jednak patronem tego kulinarnego dzieła wszech czasów. Moskwa pamięta o mistrzu patelni, który podarował Rosji niezrównaną sałatkę – grób Luciena Oliviera na cmentarzu Wwiedieńskim jest zadbany i odwiedzany.

Żaden inny film, żadne inne kulinarne wynalazki i nowinki z biegiem lat nie są w stanie zepchnąć z noworocznego piedestału „Ironii” i Oliviera. Jest w nich jakaś zadziwiająca magia.

Szanowni Państwo! Życzę udanego powitania Nowego Roku i wielu dobrych przeżyć w całej jego rozciągłości.

Pietrik Pan

Filtry oczyszczające wodę – wybitny wkład niejakiego Wiktora Pietrika w naukową skarbnicę ludzkości – rzucają na kolana coraz szersze kręgi. Środowisko rosyjskich uczonych, polityków i komentatorów podzieliło się: jedni nazywają Pietrika genialnym naukowcem, „rosyjskim geniuszem”, inni – oszustem i chałturnikiem, który wykorzystuje dobre stosunki z politykami, by wyciągnąć kasę i zrobić karierę.

Jeśli Państwo jeszcze nie znacie nazwiska Wiktor Pietrik, to najwyższy czas je poznać.  W dobie wyznaczonej przez prezydenta Rosji innowacyjności, modernizacji i innych nanotechnologii dokonanie przełomowych odkryć jest w cenie. Nie można się zatem dziwić, że uwagę świata mediów i środowiska naukowego, z członkami Akademii Nauk włącznie, przykuły pionierskie wynalazki Wiktora Iwanowicza Pietrika w dziedzinie oczyszczania wody, konstrukcji baterii słonecznych, chemii izotopów itd. Na stronie internetowej www.goldformula.ru , na której długo- i siwowłosego uczonego Pietrika nazywa się „geniuszem XXI wieku”, można przeczytać pochwalne artykuły o wielkim nieprzemijającym dziele uczonego oraz zobaczyć zdjęcia Wiktora Iwanowicza z prezydentem USA George’em Bushem seniorem (który, jak informuje nasz wybitny uczony na swej stronie, zwrócił się do niego z prośbą o pomoc w rozwiązaniu problemów ekologicznych) czy merem Moskwy Jurijem Łużkowem.

Klub dziennikarzy piszących na tematy naukowe zażądał od przewodniczącego Rosyjskiej Akademii Nauk, by przeprowadzić ekspertyzę naukowych dokonań Pietrika, który każe się tytułować „akademikiem”, a którego nazwiska próżno szukać wśród doktorów i profesorów nauk przyrodniczych (jeśli chodzi o tytuły naukowe, to wiadomo jedynie, że ukończył wydział psychologii Leningradzkiego Uniwersytetu, a więc jest być może magistrem psychologii, później próbował się uczyć „na fizyka”, ale coś z tymi studiami nie wyszło). Dziennikarze zwracają uwagę, że Pietrik jest jednym z podwykonawców państwowego programu „Czysta woda”. Jego partnerem jest przewodniczący Dumy Państwowej Borys Gryzłow, który jest, jak się okazało, nie tylko twórcą znakomitych bonmotów (np. „Parlament to nie jest miejsce do dyskusji”), ale zdradza ambicje naukowe. Kolejny z programów ekologicznych, który ma uratować świat, „Czyste powietrze dla miast świata” opłaciła rządząca partia „Jedinaja Rossija”. Zainteresowania pana Pietrika są zaiste godne człowieka renesansu – ostatnio pracuje on nie tylko nad otrzymywaniem drogich metali (platyny), kamieni szlachetnych i półszlachetnych tajemniczą metodą własną za bezcen, ale i nad rozgryzieniem sekretu Stradivariusa i egipskich piramid.

Na stronie internetowej tego rosyjskiego Leonarda da Vinci próżno szukać wzmianki o tym, że w czasach minionych spędził on osiem lat za kratkami za oszustwa i machinacje (był sądzony z trzynastu artykułów kodeksu karnego). Piszą o tym tylko ci złośliwcy, którzy w przeciwieństwie do samego Pietrika i grona jego wielbicieli z Rosyjskiej Akademii Nauk i członków elity politycznej, nie wierzą w geniusz Pietrika ani cudowne właściwości jego żywej, błękitnej wody. Pietrik umie zadbać o swój wizerunek i interesy: w reklamówkach żywej wody występuje obok przewodniczącego Gryzłowa także Siergiej Kirijenko, szef agencji energii atomowej, która – jak twierdzą krytycy Pietrika – finansuje program „Czysta woda”. Zawistni krytycy przypisują Wiktorowi Iwanowiczowi także poparcie Cerkwi i Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Żyć nie umierać, i zbijać majątek na przepuszczonej przez jakieś podejrzane niby-węglowe filtry wodzie.

Każda epoka ma swego Caliostra. Jaka epoka – taki Caliostro.

Wazeliniarz roku

Wedle nowej świeckiej tradycji dziennik „Kommiersant” urządza pod koniec grudnia konkurs na największego podlizucha roku – czytelnicy mogą wybierać najbardziej wazeliniarską wypowiedź skierowaną pod adresem rządzących.

Z wielkiej obfitości pochwalnych dytyrambów na cześć rządzącego tandemu Putin-Miedwiediew w parze i indywidualnie redakcja dla ułatwienia wyłoniła czołówkę. Uwielbienie dla przywódców ogarnęło wszystkie grupy społeczne, ale na czoło konkursowych cytatów wysunęli się przedstawiciele kasty artystów, polityków i duchownych.

Oto kilka przykładów. „Kiedy pytają mnie, co myślę o partii rządzącej, odpowiadam: tam, gdzie Putin – tam wszystko jest w porządku. Uważam, że niekoniecznie trzeba należeć do partii, ale skoro Putin tam poszedł, to i ja całą duszą tam jestem” – Jurij Baszmet, muzyk.

„Jedyne, czego Putinowi brakuje, to być Czeczenem. Pozostałe pozytywne cechy już ma” – Ramzan Kadyrow, prezydent Czeczenii. „Zawsze się za niego [Miedwiediewa] modlę. Za niego i za Putina. Ze wszystkich władców od początku XX wieku są mi – poza Mikołajem II – najbliżsi, najsympatyczniejsi. Władcy są albo posyłani narodowi za grzechy, albo jako błogosławieństwo Boże. Myślę, że nasi dzisiejsi przywódcy są właśnie błogosławieństwem” – ihumen Siergij (Rybko), proboszcz cerkwi Zesłania Ducha Świętego w Moskwie. „Putin jest na pewno ważniejszy od Alaksandra Łukaszenki. Dla mnie to on w ogóle jest osobowością numer jeden na kuli ziemskiej” – Michaił Bojarski, aktor. „Jeśli popatrzeć na naszego prezydenta, to on jest wyrazistym młodym, pięknym sportsmenem. Wszystkie moje wychowanki z zachwytem wpatrują się w Dmitrija Miedwiediewa. Dla mnie jest ogromnym szczęściem, kiedy nasze dzieci i ja śpiewamy hymn Rosji stojąc na podium [na zawodach sportowych]. I ja wiem, że hymn ten grają także na cześć prezydenta naszego kraju” – Irina Winer, główny trener reprezentacji Rosji w gimnastyce artystycznej. „Putin jest uroczy, dlatego mu wierzę” – Borys Mojsiejew, piosenkarz.

Są jeszcze ody, hymny, piosenki dla dzieci, rysunki i wiersze. Do wyboru, do koloru. Ja też uważam, że trener klubu „Tęcza” ciągle się zamęcza, a wredne ludzie to jeszcze wtykają mu szpilki – to nie ludzie, to wilki. I wszyscy razem: łubu-dubu…

 

Szanowni Państwo! Życzę wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia!