Piętnaście lat temu władze w Moskwie chciały błyskawiczną szarżą jednego pułku wojsk powietrznodesantowych rozwiązać problem czeczeńskiego separatyzmu. Generał Paweł Graczow, ówczesny minister obrony, obiecał Borysowi Jelcynowi, że uderzenie jego dzielnych chłopców rozbije opór innego generała – Dżochara Dudajewa.
Dudajew trzy lata wcześniej ogłosił niepodległość Czeczenii i nie chciał podpisywać nowego układu federalnego, który był fundamentem tworzącej się po rozpadzie ZSRR Federacji Rosyjskiej. Moskwa z kolei nie chciała uznać niepodległości Czeczenii. Stworzyła alternatywne władze czeczeńskie na czele z Umarem Awturchanowem i Bisłanem Gantamirowem (czy ktoś dziś pamięta takie postaci?). 26 listopada siły antydudajewskiej opozycji podjęły szturm Groznego w celu obalenia Dżochara Dudajewa. Szturm nieudany. Czołgi na ulicach Groznego zablokowano w wąskich uliczkach. Do czeczeńskiej niewoli dostało się czterdziestu rosyjskich oficerów, którzy dowodzili przedsięwzięciem.
Po tym nieudanym szturmie prezydent Borys Jelcyn podpisał dekret o rozpoczęciu operacji wojskowej mającej na celu przywrócenie ładu konstytucyjnego w Republice Czeczeńskiej. Wojna zaczęła się 11 grudnia 1994 roku. Tym razem do Czeczenii weszło nie pospolite ruszenie, a regularna rosyjska armia.
Rosyjscy demokraci pierwszego zaciągu, którzy wspierali Borysa Jelcyna w początkowych latach jego prezydentury, rozczarowali się ostatecznie co do szans zbudowania w Rosji demokracji pod jego przewodem. Rosyjska elita miała już za sobą krwawy przewrót w październiku 1993 roku – to było pożegnanie z nadziejami na demokrację, ofensywa w Czeczenii stała się jej ostatecznym pogrzebaniem. Moskwa zrezygnowała z prób politycznego rozwiązania sytuacji w Czeczenii, postawiła na siłę militarną.
Potem była krwawa łaźnia bezlitosnej wojny, degeneracja armii, zamachy terrorystyczne, zbrodnie wojenne, kłębowisko ciemnych interesów, porwania ludzi, niesprawiedliwość, niesprawiedliwość i jeszcze raz niesprawiedliwość. A jeszcze potem było zawieszenie broni i porozumienie dające Czeczenii czas na określenie statusu, porozumienie uznane przez wielu za przegraną Rosji. Potem był chaos i bezpardonowa walka klanowa w samej Czeczenii – Republice Iczkerii. A potem znowu wojna, dająca trampolinę nieznanemu politykowi, którego rządząca kamaryla namaściła na następcę. Znowu bezmiar zbrodni, krew, terror, różne kombinacje, uchylanie się od odpowiedzialności za zbrodnie, polowanie na liderów partyzantów, kurs na czeczenizację.
Dzisiejsza Czeczenia pod rządami Ramzana Kadyrowa jest osobnym bytem w ramach – a może już poza ramami – Federacji Rosyjskiej. „Ramzan Kadyrow to dziś jedyny sposób utrzymania Czeczenii – mówi Andriej Babicki, dziennikarz od wielu lat zajmujący się problemami Kaukazu. – Okrutna dyktatura, represje, przemoc w najbardziej archaicznych i okropnych formach, tortury, porwania ludzi, zabójstwa. Jak się okazuje piętnaście lat od rozpoczęcia tej wojny, to jedyny sposób, aby utrzymać sytuację pod kontrolą. Wojna, którą wtenczas rozpoczęto, trwa po dziś dzień i żadnych innych recept – poza metodą siłową – Kreml nadal nie ma. A ta recepta jest kiepska, nie stabilizuje sytuacji. I do czasu do czasu trzeba wręcz zwiększać represyjny nacisk na region, aby dławić w zarodku wszelkie przejawy niezadowolenia i oporu, w tym oporu zbrojnego. Ludzie nie uwierzą, że sytuacja może wrócić do normy dopóty, dopóki autorzy zbrodni nie poniosą kary. To warunek, na którym można zacząć budować przyszłość”.