Archiwum autora: annalabuszewska

Gospodin „Niet” wiecznie żywy

Na 45. Międzynarodowej Konferencji o Bezpieczeństwie w Monachium nastąpiła pierwsza wymiana uprzejmości pomiędzy nową amerykańską administracją (w osobie wiceprezydenta Joe Bidena) i wysłannikiem Moskwy (w osobie wicepremiera Siergieja Iwanowa). Kreml czeka na sygnały z Białego Domu od dawna w wielkim napięciu. Nie kryje, że liczy na „nowe otwarcie”.

To, że prezydent Obama nie pospieszył w pierwszym rzędzie układać się z Moskwą, wyraźnie stawiając na inne priorytety w polityce zagranicznej, wywołuje nieskrywane rozczarowanie rosyjskiej elity. Ambicje Rosji, ucieleśnione w propagandowym haśle „Rosja wstaje z kolan”, to dialog z Waszyngtonem o losach świata jak równy z równym, przywrócenie „sprawiedliwości dziejowej” po kilku latach niefortunnej obsuwy związanej z rozpadem ZSRR i ponowne zajęcie przez Rosję poczesnego miejsca wśród światowych mocarstw. Kremlowska machina propagandowa codziennie tłucze odbiorcom do głów, że bez Rosji żadne ze spraw świata tego nie mogą się obyć, świat uważnie wsłuchuje się w jej głos, a bez tego głosu jest jak dziecko we mgle. Ale najwidoczniej Waszyngton nie ogląda na co dzień rosyjskiej telewizji i nie wie, co zgodnie z propagandową wykładnią Moskwy powinien zrobić w pierwszym rzędzie. Długie milczenie Obamy było coraz bardziej wymowne – Rosja nie jest i nie będzie numerem jeden w długim spisie ważnych spraw.

Ale wreszcie nadeszła pora konferencji w Monachium. To tu dwa lata temu prezydent Putin próbował przymusić Zachód do partnerstwa wedle narzuconych przez Moskwę zasad. Tym razem przedstawicielem Moskwy na konferencji był Siergiej Iwanow, uważany za kremlowskiego jastrzębia, jeszcze półtora roku temu ostrzący sobie zęby na fotel prezydenta Rosji.

Jakie było to pierwsze spotkanie wysokich przedstawicieli Waszyngtonu i Moskwy po amerykańskich wyborach prezydenckich?

Biden najpierw długo w swym przemówieniu mówił o najważniejszych z punktu widzenia Ameryki zadaniach polityki zagranicznej – Afganistan, Pakistan, Iran, Irak, Palestyna, NATO. Kreml nie będzie zadowolony – w wystąpieniu Bidena Rosja zajęła odległą pozycję wśród priorytetów. Biden zaproponował zagadkowe „reset” w stosunkach z Rosją, obiecał dalsze konsultacje w sprawie tarczy antyrakietowej „z naszymi partnerami z NATO i Rosją” (a to, czy tarcza powstanie uzależnił od tego, „czy zostanie dowiedziona technologiczna efektywność systemu”), zapowiedział, że USA nie uznają niepodległości Abchazji i Osetii oraz pojęcia „strefa wpływów”.

A z jakimi propozycjami przyjechał do Monachium Iwanow? Moskwa chce rozmawiać z USA o rozbrojeniu (układ START „kończy się” w grudniu tego roku), co więcej – wedle słów Iwanowa – chce iść jeszcze dalej, czyli wprowadzić do ewentualnego nowego traktatu o redukcji zbrojeń nuklearnych zapis o rezygnacji z rozmieszczania broni strategicznej na poza terytorium własnego państwa (a więc w myśl takiego zapisu amerykańskie okręty atomowe nie mogłyby zawijać do portów poza terytorium USA, ponadto należałoby zwinąć program tarczy antyrakietowej poza granicami Stanów). Po drugie Iwanow zgłosił propozycję, aby do traktatu włączyć „rezygnację z militaryzacji kosmosu”. Ponieważ termin „militaryzacja kosmosu” jest rozmyty, nieprecyzyjny, pojemny, można przypuszczać, że – o ile rozmówcy w Waszyngtonie w ogóle na poważnie wpiszą taki temat do programu negocjacji – będzie on pretekstem do przeciągania rozmów nad traktatem rozbrojeniowym w nieskończoność. Czy to sygnał, że w rosyjskiej dyplomacji następuje na dobre renesans tradycyjnych radzieckich „programów pokojowych” – zbioru propozycji niemożliwych do spełnienia, za to będących powodem do niekończących się korowodów z „amerykańskimi imperialistami”, którzy te znakomite pokojowe propozycje w swoim paskudnym imperialistycznym interesie odrzucali, a Moskwa mogła powtarzać, jak miłuje pokój, tylko jej Stany w tym miłowaniu przeszkadzają.

Znakomity znawca rosyjskiej polityki zagranicznej, profesor Dmitrij Trienin napisał w dzisiejszej „Nowej Gazietie”: „Rosyjskie władze o wiele lepiej wiedzą, czego nie chcą: nie chcą rozszerzenia NATO, powtórzenia „kolorowych rewolucji” [można dodać: nie chcą tarczy przeciwrakietowej w Europie Środkowej, obecności Zachodu na obszarze WNP], niż tego, czego chcą. […] W ciągu ostatniej dekady Moskwie – pretendującej do statusu wielkiego mocarstwa i gwaranta regionalnego bezpieczeństwa – nie udało się rozwiązać ani jednego zamrożonego konfliktu w pobliżu rosyjskich granic. Przyczyna jest jasna: te zawieszone konflikty przez długi czas były wykorzystywane jako instrument blokowania rozszerzenia NATO. Jasne jest i to, że zasadniczym kryterium samodzielności Rosji jest nie tyle gotowość przeciwdziałania czemuś, ile możliwość sformułowania własnego programu i jego realizacja”.

Na razie wygląda na to, że Moskwa – zgodnie ze starą radziecką szkołą – nadal jest dobrze przygotowana do tego, by mówić twarde „niet” i rozmawiać o mitycznej militaryzacji kosmosu. Czy to konstruktywne podejście, dobrze wróżące oczekiwanemu „nowemu otwarciu”? Raczej niet.

Moskiewski układ szybkiego reagowania

W ciągu ostatnich dni Kreml prezentował miastu i światu, że Rosję stać na kupowanie sojuszy na obszarze WNP.

Wpierw prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka podpisał długo negocjowane i zapowiadane porozumienie o wspólnym z Rosją dowództwie obrony przeciwlotniczej za obietnicę 2 mld dolarów rosyjskiego kredytu. Łukaszenka przez lata wił się jak piskorz, by sprawę dowództwa – jak każdą inną w dziele wiekopomnej integracji Państwa Związkowego – przewlekać. Dlaczego? Uznawał ją za mityczny atrybut niepodległości, choć w praktyce połączone dowództwo (taka była uprzednia formuła) działało jako jednolite ciało, a o wszystkim i tak decydowała centrala w Moskwie. Porozumienie sformalizowało stan faktyczny, a białoruska obrona przeciwlotnicza stała się integralną częścią rosyjskiego systemu obronnego. W Moskwie Łukaszenka jak zwykle piał z zachwytu nad postępującym zbliżeniem dwóch bratnich państw i narodów, ale nikt się zapewne nie zdziwi, kiedy w jakimś kolejnym paroksyzmie marzeń o odwróceniu sojuszy zacznie się upierać, że to, co jest na białoruskiej ziemi, jest białoruskie i należy wyłącznie do narodu białoruskiego. Tą kwiecistością mowy jak zwykle zirytuje Moskwę, która postanowi po raz sto pięćdziesiąty poważnie nauczyć go moresu, po czym nastąpi faza kolejnych długich negocjacji. To jeden z możliwych scenariuszy, oparty na analizie poprzednich odcinków przydługiej mydlanej opery o integracji. Niemniej czasy mamy teraz wyjątkowo nieprzewidywalne, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, a kryzys rąbie coraz mocniej. W Moskwę też.

W tych okolicznościach może dziwić obietnica kolejnego dwumiliardowego kredytu (czy to jakiś nowy nominał służący kupowaniu przychylności sąsiadów?) – dla Kirgizji. W zamian za tę obietnicę delegacja kirgiska wygłosiła na zlocie sojuszników w Moskwie swoją obietnicę. Prezydent Bakijew zapowiedział, że wypędzi Jankesów z bazy lotniczej Manas, używanej do zaopatrywania sił stacjonujących w Afganistanie. Jednym słowem: obietnica za obietnicę. Gra o Manas toczy się więc dalej. Może Amerykanie jeszcze przelicytują Moskwę. A może Moskwa sama zaproponuje Waszyngtonowi nowe zasady użytkowania kirgiskiej bazy – tym razem już pod ścisłą kontrolą i pod dyktando Rosji.

Jedno jest pewne: Rosja bardzo by się chciała pozbyć Amerykanów (Zachodu w ogóle) z całego obszaru postradzieckiego – z Azji Środkowej również. Względny spokój w postradzieckich republikach azjatyckich jest możliwy m.in. pod warunkiem względnego spokoju w Afganistanie. Względny spokój w Afganistanie jest możliwy dzięki obecności tam sił sojuszniczych. Ta obecność jest dla Moskwy prawdziwym błogosławieństwem. Pod koniec lat 90., kiedy talibowie coraz bardziej wchodzili w miękkie podbrzusze Rosji, Kreml rozważał nawet prewencyjne uderzenia lotnictwa na ich pozycje. Amerykanie, można powiedzieć, przyszli w samą porę, Rosji nie było stać (nie stać jej i teraz) na prowadzenie kosztownej operacji wojskowej w Afganistanie. No i w regionie nie ostatnią rolę odgrywają Chiny. No i nie należy zapominać o ostatniej porażce poniesionej przez ZSRR w Afganistanie w latach 80.

Tymczasem moskiewscy stratedzy postanowili odkurzyć temat Afganistanu i talibów. Prezydent Miedwiediew podczas wspomnianego zlotu na Kremlu ogłosił o utworzeniu sił szybkiego reagowania Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, czyli, jak dumnie głoszą propagandyści – WNP-owskiego odpowiednika NATO. Siły stanowić ma kilka mobilnych jednostek (dywizja, brygada, kilka batalionów), stacjonujących stale w swoich krajach. Wedle słów Miedwiediewa, „zostaną wyposażone w nowoczesny sprzęt, mają być efektywne, swoim potencjałem bojowym nie powinny ustępować siłom Sojuszu Północnoatlantyckiego”. I dopiero kiedy nastąpi godzina X, wtedy zostaną przetransportowane do Rosji i stąd zaczną działać gdzie trzeba i jak trzeba. A jak trzeba? Doradca prezydenta Rosja powiedział, że siły szybkiego reagowania tworzone są… do walki z talibami. Cóż.

Trudno powiedzieć, na czym miałaby polegać wyższość tej formacji nad innymi formacjami Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej (bo przecież dla nikogo nie jest tajemnicą przewaga militarna Rosji nad wszystkimi innymi członkami sojuszu razem wziętymi) i dlaczego kooperacja z batalionem armii, powiedzmy, Armenii czy Tadżykistanu ma dać Moskwie jakieś dodatkowe atuty w walce z hipotetycznym wrogiem (a choćby i wymienionymi przez prezydenckiego doradcę niehipotetycznymi talibami). Wygląda na to, że nie chodzi o żadnych talibów ani w ogóle jakiekolwiek realne przymierze wojskowe. Chodzi wyłącznie o „zaznaczenie terytorium”, symboliczne przypieczętowanie przez Rosję wasalizacji krajów tworzących Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Czy to ma szanse powodzenia? Dopóki są pieniądze…

Drogie wakacje w Courchevel

Courchevel – kurort narciarski we francuskich Alpach – był w ostatnich latach jednym z ulubionych miejsc zimowego wypoczynku rosyjskiej elity biznesowo-politycznej. O szastaniu pieniędzmi i kąpielach w szampanie opowiadano legendy. Mniej więcej rok temu głośnym echem odbił się skandal obyczajowy wywołany przez Michaiła Prochorowa, jednego z najbogatszych rosyjskich oligarchów (jako jeden z nielicznych i dziś utrzymuje się na powierzchni i zamierza skupować aktywa zbankrutowanych kolegów), który ostentacyjnie zabawiał się z pracownicami najstarszej profesji świata i został z hukiem zatrzymany przez francuską policję, co zostało szczegółowo opisane przez wszystkie brukowce świata, rosyjską poważniejszą prasę też. Potem o Courchevel zrobiło się cicho, wyglądało na to, że kryzys odebrał bogaczom ochotę do demonstracyjnych uciech. Zachodnia prasa pilnie śledzi, jak się prowadzą panowie z zasobnymi portfelami, więc kolejne nieroztropne amory czy akty beztroskiej rozrzutności rosyjskich grubych ryb zaraz zostałyby dostrzeżone. Jak się okazało, na kolejną okazję do skandalu nie trzeba było długo czekać. Przedstawiciele rosyjskiej elity zdążyli się przyzwyczaić, że wakacje spędzają nie w przaśnych rodzimych miejscowościach wypoczynkowych, a w Alpach lub na Karaibach. Czy kryzys może być powodem, dla którego ktokolwiek miałby rezygnować z takiej przyjemności?

Trzej wysocy rosyjscy urzędnicy – przewodniczący Komitetu Olimpijskiego Rosji, szef wydziału administracyjnego prezydenckiej kancelarii i szef służby ochrony prezydenta – uznali, że coś im się od życia należy nawet w trudnych czasach i postanowili śladem licznych rodaków pojechać jak zwykle do Courchevel. I nie tylko pojechali, ale dali się tam zauważyć. Jak pisze dziennik „Kommiersant”, prezydent Miedwiediew też ich zauważył. Nikt nie wie, czy zostali potem przezeń osobiście przeczołgani po kremlowskim dywaniku, dość że prezydent wydał wczoraj rozporządzenie wprowadzające obowiązek informowania głowy państwa w formie pisemnej o miejscu i terminie urlopu przez wszystkich urzędników z kierownictwa kancelarii prezydenta i tych ministerstw, które mu bezpośrednio podlegają.

To ciekawy przyczynek do stylu życia rosyjskiej „wierchuszki”. Czy kryzys i prezydenckie rozporządzenie wprowadzą korektę w sposobie spędzania wolnego czasu przez rosyjskich dygnitarzy? Czy Miedwiediew zdoła wymusić posłuszeństwo na swoich współpracownikach, przyzwyczajonych do wystawnego trybu życia w dobie, kiedy budżet państwa zaczyna w oczach pękać w szwach, a w państwowej kasie brakuje pieniędzy na zaspokojenie wielu potrzeb zaniepokojonego swym losem społeczeństwa? Przypadek trzech niefortunnych wczasowiczów z Courchevel każe też zastanowić się nad środkami, które pozwoliły urzędnikom państwowym (oficjalnie nie zarabiają kokosów), na spędzenie ferii w drogim kurorcie. Cytowany tu już przeze mnie „Kommiersant” sugeruje, że wystawne wakacje urzędników będą wchodzić w kolizję z „nowym ustawodawstwem o zwalczaniu korupcji, przyjętym w ramach programu antykryzysowego. […] Figuruje w nim punkt o korzystaniu z usług osób prywatnych w organizowaniu wypoczynku”. Korupcja jednak niejedno ma imię, a w Rosji kwiat ten pleni się bujnie na każdym szczeblu i w każdej strefie klimatycznej. Zdaniem socjologów, kryzys jeszcze wzmocni ten chwast, zmienią się co najwyżej tylko formy. I jeszcze jedno – znawcy kremlowskich korytarzy uważają, że Miedwiediew prędzej może się spodziewać cichego sabotażu swojego rozporządzenia niż lojalnego podporządkowania się mu przez urzędników.

Tak czy inaczej z Courchevel przyjdzie się jednak rosyjskim dygnitarzom – przynajmniej na jakiś czas – pożegnać, skoro pobyt tu może kosztować znacznie drożej, niż to wynika z hotelowych rachunków.

Niespokojna niedziela

W ostatni weekend w Rosji odbyło 160 demonstracji, w których wzięło udział łącznie 200 tysięcy osób. To wiele, jeśli porównać dane o chętnych do protestowania w analogicznym okresie roku ubiegłego, i niewiele, jeśli wziąć pod uwagę, w jakim tempie kryzys rozbiera na czynniki pierwsze rosyjską gospodarkę i jak szybko rośnie napięcie społeczne.

Jedni demonstrowali niezadowolenie wobec polityki rządu w dobie kryzysu, inni – swoje poparcie dla rządzącego tandemu i miłość do partii „Jedinaja Rossija”. Najwięcej protestujących, a także najwięcej popierających było w Moskwie, Władywostoku, Petersburgu, Nowosybirsku.

W dalekim Ułan Ude (Buriacja) pod hasłem „Precz z Putinem” zebrało się na placu Rewolucji 150 osób, a na prospekcie 50-Lecia Października na wiec poparcia dla rządu przyszło zaledwie 50 chętnych.

W Moskwie na placu Maneżowym zgromadzono popleczników „partii władzy”, przywieziono ich autobusami, zmarzniętych częstowano gorącą herbatą. Jeden z indagowanych przez korespondenta gazety „Kommiersant” młodych uczestników wiecu na pytanie, dlaczego tu przyszedł, odparł: „żeby dostać zaliczenie”. W szeregach wiecujących członkowie opozycyjnego ruchu „Smiena” (Zmiana) prowadzili do różowych świnek-skarbonek zbiórkę pieniędzy pod hasłem „Pomóż Gazpromowi”, zgromadzeni chyba nie poznali się na dowcipie, bo chętnie wrzucali pieniądze, nawet banknoty. Według danych milicji w akcjach poparcia w Moskwie wzięło udział około pięciu tysięcy ludzi.

Kilka różnorodnych akcji protestacyjnych przeprowadzili komuniści, którzy ostatnio mocno się zaktywizowali i nawołują do protestów ulicznych (wczoraj wymachiwali hasłem: „Nie ma kapitalizmu, nie ma kryzysu”. To może być chwytliwe hasło chyba tylko dla tych, którzy mają kurzą pamięć). KPFR próbuje też od jakiegoś czasu „podłączyć się” z bratnią pomocą pod akcje protestu przeciwko wprowadzeniu nowych ceł na używane samochody zagraniczne.

Był też specyficzny „Marsz niepokornych” pod siedzibą rządu. Aktywiści opozycyjnej organizacji „My” stali z czystymi kartkami papieru i z zaklejonymi taśmą klejącą ustami. Milicja uznała to za nielegalne zgromadzenie, dziesięciu uczestników akcji zatrzymano. Jednemu z nich przedstawiono dość osobliwy w tych okolicznościach zarzut: „używanie niecenzuralnych wyrażeń w miejscu publicznym”.

W Moskwie kilkaset osób zebrało się też, by uczcić pamięć adwokata Stanisława Markiełowa i Anastasii Baburowej, zabitych 19 stycznia w centrum miasta.

 

Władze starają się nie nagłaśniać informacji, że w kraju coraz częściej dochodzi do demonstracji, że rośnie potencjał niezadowolenia. Reagują po swojemu. Dzisiaj premier Putin podpisał rozporządzenie o utworzeniu federalnego Centrum Zarządzania w Sytuacjach Kryzysowych, do zadań centrum ma należeć m.in. „likwidacja sytuacji nadzwyczajnych”. Co może być „sytuacją nadzwyczajną” poza pożarem czy powodzią? Może odpowiedzią jest wcześniejsze zarządzenie o wzmocnieniu milicji jednostkami wojsk wewnętrznych w miastach, w których istnieje zagrożenie masowymi zwolnieniami z wielkich zakładów przemysłowych i rośnie możliwość zorganizowania strajków i akcji protestacyjnych. Jeszcze wcześniej podano, że planowanej redukcji wojsk wewnętrznych nie będzie („Jest to związane z koniecznością wypełnienia wszystkich postawionych zadań” – mówił dowódca wojsk wewnętrznych gen. Rogożkin).

Ciekawym „środkiem antykryzysowym” jest zaordynowane przez prezydenta Miedwiediewa nowe zadanie Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Kontrwywiad ma teraz sprawować kontrolę nad wykorzystaniem państwowych środków przeznaczonych na walkę z kryzysem i na wsparcie w warunkach kryzysu realnego sektora gospodarki, systemu bankowego i kompleksu obronnego. Miedwiediew stwierdził, że z powodu korupcji środki nie były wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem. Nic nie powiedziano na temat sposobów, których FSB ma używać, aby okiełznać rozpełzanie się na boki państwowych finansów przeznaczonych na ratowanie gospodarki. Może FSB otrzyma jakieś dodatkowe kompetencje? Jakie? Po co? I tak każdemu może zaglądać przez ramię.

Władze zaczynają działać według zasady „wszystkie ręce na pokład”. Monitorowaniem sytuacji i nastrojów w zakładach pracy zajmuje się „Jedinaja Rossija”, Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych ma tworzyć lotne brygady do gaszenia strajków, prokuratura kontroluje, czy pracownicy dostają na czas wynagrodzenia oraz czy media nie podają „dezinformacji dotyczącej oceny kryzysowych zjawisk i ich skutków”. Czyli rozrasta się system kontroli nad społeczeństwem i jego nastrojami. Czy to oznacza, że władze nie wierzą w skuteczność swoich programów antykryzysowych?

Wyrazy współczucia

Prezydent Dmitrij Miedwiediew spotkał się 29 stycznia z redaktorem naczelnym opozycyjnej „Nowej Gaziety” Dmitrijem Muratowem i byłym prezydentem ZSRR Michaiłem Gorbaczowem, akcjonariuszem periodyku. Przekazał wyrazy współczucia rodzinom adwokata Stanisława Markiełowa i dziennikarki „Nowej Gaziety” Anastasii Baburowej, zabitych w środku dnia na ulicy w centrum Moskwy 19 stycznia. Dotychczasowe milczenie przedstawicieli władz wobec zbrodni zostało przez obrońców praw człowieka i dziennikarzy „Nowej Gaziety”, domagających się uczciwego śledztwa, ocenione jako cynizm rządzących.

Na spotkaniu prezydent wytłumaczył swoje dotychczasowe milczenie dość osobliwie. „Miedwiediew wprost powiedział: Gdybym określił to zabójstwo jako polityczne, to na pewno wpłynąłbym na śledztwo. A tego kategorycznie nie chciałem” – streszczał potem przebieg rozmowy z prezydentem Muratow. Dziwne tłumaczenie. Dziwne spotkanie.

Czemu prezydent Miedwiediew zdecydował się na wyrażenie elementarnego ludzkiego współczucia dopiero teraz? Czyżby śledztwo się już zakończyło, a więc czy teraz wypowiedziana przezeń głośno kwalifikacja czynu nie wpłynie na śledztwo? A czy wyrazy współczucia przekazane rodzinom ofiar w dniu zbrodni zabrzmiałyby jako nacisk wywierany na śledztwo? Argumenty prezydenta trudno uznać za logiczne. Ale jednocześnie trudno nie zauważyć, że zaproszenie na Kreml dla szefa opozycyjnej gazety i wyrażenie – choćby poniewczasie – współczucia w związku z głośnym zabójstwem jest przełamaniem dotychczasowej praktyki okresu putinowskich rządów. Nad innymi zabitymi skrytobójczo dziennikarzami czy politykami władza się nie pochylała. Putin wypowiedział swoje haniebne zdanie o Annie Politkowskiej indagowany za granicą przez dziennikarzy. Milczenie w takich sprawach było znakiem firmowym władz.

Czy owo spotkanie to przebudzenie prezydenta? Zapraszając na rozmowę Muratowa i wypowiadając słowa współczucia pod adresem rodzin zabitych, Miedwiediew poniekąd przyznał, że milcząc tak długo, popełnił błąd. I być może w ten sposób postanowił go naprawić. A może chodziło jeszcze o coś innego?

W czasie rozmowy padły również inne doniosłe stwierdzenia. Według rozgłośni „Echo Moskwy”, Miedwiediew miał powiedzieć, iż „Nowaja Gazieta” nadal powinna zajmować się krytyką rządu, że niekoniecznie trzeba ją kochać, ale gazeta krytykuje rząd i słusznie czyni.

Informacje i komentarze o spotkaniu podały jedynie niszowe media – kilka gazet, portali internetowych, „Echo Moskwy”. Można więc uznać, że komunikat nie został skierowany do ogółu społeczeństwa, które wiadomości o wydarzeniach czerpie głównie z telewizji – a telewizja nie udzieliła rozmowie zbytniej uwagi (jedynie TV NTW i Wiesti-Rossija poinformowały o spotkaniu półgębkiem jednorazowo, w dosłownie trzech ogólnikowych zdaniach). Podobnie jak nie było w telewizji wcześniej informacji o grudniowych demonstracjach na Dalekim Wschodzie, brutalnie rozgonionych przez przywieziony spod Moskwy OMON. „Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”. Propagandowa papka jest dozowana jak za czasów ZSRR. Zapewne dzisiaj i jutro rosyjscy telewidzowie też nie dowiedzą się o licznych planowanych w całym kraju akcjach protestu przeciwko polityce rządu, za to obejrzą reportaże o sprawnie zorganizowanych przez putinowską partię „Jedinaja Rossija” akcjach poparcia społeczeństwa dla kursu rządzącego tandemu.

Chyba że jednak coś ma szanse się zmienić i spotkanie Miedwiediewa z dziennikarzem opozycyjnej gazety należy odczytać jako sygnał poluzowania w polityce informacyjnej władz.

Co oznaczałaby taka „neo-głasnost” i czy w ogóle jest ona w obecnej sytuacji możliwa? Czym byłoby dopuszczenie do głosu w masowych elektronicznych mediach krytyków systemu i odkręcenie zakręconych mocną ręką władz i podległych im służb gałek telewizorów? Nie po to Putin je zakręcał, kiedy było całkiem przyjemnie i strumień petrodolarów napełniał „kormuszkę” dla ludzi władzy, żeby teraz je odkręcać, kiedy strumyk wysycha, a kołderka dóbr do podziału się kurczy. Media i system władzy to w Rosji naczynia połączone. Putinowski pion władzy nie może istnieć bez ściśle kontrolowanych mediów. Wolne media są dla niego zagrożeniem. Nie tylko dlatego że mogą ujawnić to, co władze chciałyby ukryć. Ale także dlatego, że wolne media wymuszają konkurencję. A konkurencja i system władzy oparty na lojalności, a nie profesjonalizmie, to rzeczy wzajemnie się wykluczające.

Moskiewscy kremlinolodzy penetrujący „korytarze władzy” coraz częściej piszą o narastających pęknięciach w monolicie rządzącej elity. Rozważane są nawet scenariusze konfrontacji dwóch głównych „partii” – jedną umownie nazywa się „partią forsy”, drugą „partią krwi”. Obie nazwy nie brzmią zbyt optymistycznie. A gdy patrzy się na to, jak władze szykują się do siłowego ugaszenia ewentualnego gniewu ludu, optymizmu nie przybywa. Żadna z tych „partii władzy” realnej władzy stracić nie chce.

Patriarcha obszaru kanonicznego

Metropolita smoleński i kaliningradzki Cyryl (Kiriłł, Władimir Michajłowicz Gundiajew) został wybrany na nowego patriarchę Moskwy i całej Rusi. Delegaci Soboru Lokalnego (Pomiestnyj) w tajnym głosowaniu 27 stycznia oddali nań 508 głosów (z 701). Kontrkandydat – metropolita kałuski i borowski Klemens, szef Wydziału Administracyjnego Patriarchatu Moskiewskiego – otrzymał 169 głosów.

Cyryl, po śmierci patriarchy Aleksego II od 6 grudnia 2008 roku, pełnił urząd strażnika patriarszego tronu, przedtem przez wiele lat kierował Wydziałem Stosunków Zewnętrznych Patriarchatu Moskiewskiego.

Cyryl urodził się w Leningradzie w 1946 roku w rodzinie prawosławnego duchownego, ukończył Leningradzką Akademię Duchowną, od początku lat siedemdziesiątych pracował w Wydziale Kontaktów Zewnętrznych Patriarchatu Moskiewskiego, jeździł po świecie, reprezentował Rosyjską Cerkiew na międzynarodowych spotkaniach, konferencjach, zjazdach. Należał do bliskiego kręgu metropolity leningradzkiego Nikodema (Rotowa), uważanego za przedstawiciela liberalnego skrzydła prawosławnych hierarchów. Liberalne poglądy eksperci ds. religii przypisują także Cyrylowi. Jego częste kontakty z hierarchami Kościoła katolickiego, wizyty w Watykanie, spotkania z Ojcem Świętym niechętni dialogowi ekumenicznemu konserwatyści cerkiewni oceniali wręcz jako „kryptokatolicyzm”.

Czy uzasadnione jest oczekiwanie, że obyty w świecie, zajmujący się dialogiem z innymi wyznaniami, chętnie występujący w mediach Cyryl – już jako patriarcha – będzie kontynuował ekumeniczne wysiłki na rzecz porozumienia? W przeddzień wyboru Cyryl oświadczył w wywiadzie dla gazety „Trud”, że pozycja Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej wobec perspektywy spotkania z papieżem pozostaje bez zmian: „To sprawa uzależniona od realiów, które istnieją w stosunkach między naszymi Kościołami. Dlatego w danym momencie mogę powtórzyć tylko to, co przez lata mówił Jego Świątobliwość [Aleksy II], odpowiadając na podobne pytania […] Do spotkania z papieżem dojdzie, jeśli nastąpią pozytywne zmiany w tych kwestiach, które stanowią problem w naszych stosunkach”. Poprzednik Cyryla zawsze powtarzał, że Cerkiew nie jest w stanie zaakceptować prozelityzmu i zbytniej aktywności Kościoła katolickiego na terytorium kanonicznym Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Cyryl dał więc sygnał, że chce być wierny standardom wyznaczonym przez Aleksego.

Pojęcie „terytorium kanoniczne” wydaje się kluczowym dla patriarszej posługi Cyryla i wyznaczenia przezeń priorytetów działalności. A pod pojęciem swojego terytorium kanonicznego Rosyjska Cerkiew Prawosławna rozumie… terytorium Związku Radzieckiego. Zabiegi Patriarchatu Moskiewskiego o utrzymanie zwierzchnictwa nad Cerkwiami na Białorusi, Ukrainie, Mołdawii, Estonii współbrzmią z głoszoną przez Kreml doktryną wypychania obcych wpływów z obszaru postradzieckiego. Zdaniem diakona Andrieja Kurajewa (jednego z popularyzatorów prawosławia, obecnego w mediach komentatora życia religijnego), jak pisze gazeta „Kommiersant”, centralnym zagadnieniem polityki Patriarchatu Moskiewskiego stanie się Ukraina. „Z jednej strony Patriarchat Moskiewski odczuwa nacisk Patriarchatu Konstantynopola – przy wsparciu prezydenta Wiktora Juszczenki na Ukrainie dąży się do powołania Cerkwi autokefalicznej, podporządkowanej Patriarchatowi Konstantynopola. Z drugiej strony istnieją silne nastroje rozłamowe wewnątrz samej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego [nie mylić z rozłamową Ukraińską Cerkwią Prawosławną Patriarchatu Kijowskiego], część ukraińskich biskupów opowiada się za większą autonomią Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, która może podać w wątpliwość rosyjsko-ukraińską jedność prawosławną”.

Nowy patriarcha będzie musiał też stawić czoło tendencjom rozłamowym w łonie samej Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Trudno pogodzić rozbieżne tendencje – myślenie reformatorskie, nastawione na otwartość wobec świata i skrajnie konserwatywne podejście choćby biskupów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Zagranicą, którzy odrzucają wszelkie kontakty z innymi Kościołami chrześcijańskimi. Wtórują im zwolennicy obłożonego anatemą we wrześniu 2008 roku biskupa czukockiego Diomida, który ekumenizm zrównał z herezją i domagał się wygnania wszystkich nieprawosławnych „antychrystów” z Rusi. Jak z różnymi tendencjami w łonie rosyjskiego prawosławia poradzi sobie Cyryl? Czy pozostanie „liberałem”, czy jednak wzmocni skrzydło „konserwatystów”?

Wreszcie last, but not least – kwestia stosunków Cerkwi i władz państwowych. Konstytucja Federacji Rosyjskiej zapewnia rozdział państwa od Kościoła. Jednak za czasów posługi patriarszej Aleksego II Cerkiew stała się filarem władzy świeckiej. Coraz mocniej wyrażane przez tandem prezydenta-premiera wielkomocarstwowe ambicje współgrają z nastrojami wielu hierarchów i wiernych, którzy za zadanie Cerkwi uważają wspieranie odbudowy imperium. W Moskwie mówiło się, że Cyryl w wyborach miał za sobą nieoficjalne poparcie Kremla. Czy Cyryl będzie bardziej politykiem (tak jak politykiem był jego poprzednik) czy bardziej autorytetem religijnym, najwyższym hierarchą Kościoła oddzielonego od państwa?

Czy milczenie jest złotem?

W biały dzień, na ulicy o pięknej, poetyckiej nazwie Prieczistienka w centrum Moskwy uzbrojony mężczyzna z pistoletu zastrzelił 19 stycznia adwokata Stanisława Markiełowa i dziennikarkę Anastasiję Baburową. Morderca następnie spokojnie doszedł do pobliskiej stacji metra i wmieszał się w tłum pasażerów. Pracownicy biura, którego okna wychodzą na Prieczistienkę słyszeli odgłos strzałów, ale nikt nie wyjrzał przez okno.

Adwokat Markiełow należał do nielicznego grona prawników, zajmujących się w Rosji sprawami trudnymi – bronił ofiar zbrodni i aktów łamania praw człowieka w Czeczenii, bronił ludzi pobitych przez milicję, bronił antyfaszystów, bronił żołnierzy, którzy ucierpieli z powodu korupcji i innych bezprawnych czynów dowództwa. Jak napisała „Nowaja Gazieta”, „bronił tych, których zabijało i poniżało państwo rosyjskie”. Wspierał działalność organizacji obrony praw człowieka w Rosji. Był bezkompromisowy. Twardo domagał się przestrzegania litery prawa. Czym i komu się naraził?

Anastasija Baburowa dopiero zaczynała pracę, studiowała na piątym roku dziennikarstwa, nawiązała współpracę z „Nową Gazietą” – opozycyjnym periodykiem, w którym pracowała znakomita Anna Politkowska. Ostatnio badała działalność faszystowskich bojówek w Moskwie.

Kto zabił? Jakie były motywy zbrodni? Czy zabójstwo było zemstą tych, którym działalność Markiełowa się nie podobała, bo odsłaniała ich ciemne sprawki? A może zbrodnię zlecił ktoś z pobudek ideologicznych? A może po prostu chodziło o to, żeby go na zawsze uciszyć, bo „wiedział za dużo”? Nie wiem, czy kiedyś poznamy odpowiedzi na te pytania. Dziennikarze „Nowej Gaziety” mówią i piszą, że to planowy odstrzał ludzi niewygodnych dla systemu, ludzi, którzy w systemie się nie mieszczą i mieścić nie chcą, ludzi bezkompromisowych, ludzi, których nie można przekupić, ludzi, którzy tropią, pokazują i piętnują bezprawie.

Śledczy zapewniają, że zbierają dowody. Własne śledztwo – jak po śmierci Politkowskiej – prowadzą dziennikarze z „Nowej Gaziety”.

Znamienne jest to, że przedstawiciele władz nie dostrzegli tego tragicznego wydarzenia i nie uznali za stosowne, by zabrać w tej sprawie głos. Nikogo z władz nie przeraziło, że w środku miasta w środku dnia ktoś podchodzi do ludzi na ulicy i strzela im w głowę z pistoletu. Nikt nie zapewnił, że dołoży wszelkich starań, by sprawcy zostali pojmani i osądzeni. Czy obywatele mogą czuć się bezpiecznie? A może właśnie chodzi o to, żeby się nie czuli bezpiecznie. Zwłaszcza jeśli zajmują się obroną praw człowieka, ściganiem sprawców zbrodni w Czeczenii, wyjaśnianiem przypadków korupcji wśród urzędników i wojskowych itd. Jedyną osobą z władz, która w pewien sposób zareagowała na zbrodnię, był prezydent. Ale nie Rosji, a Ukrainy. Wiktor Juszczenko wystosował telegram kondolencyjny do rodziny Anastasii Baburowej. Dziennikarka pochodziła z Sewastopola i tu też została pochowana.

Znamienne jest też to, że w Rosji nie odbyły się żadne demonstracje, społeczeństwo nie dało sygnału, że jest zszokowane, wstrząśnięte, przerażone zbrodnią, że chce wysłuchać od władzy, dlaczego ta nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa obywatelom. Bo przecież władza odpowiada za bezpieczeństwo wszystkich obywateli – niezależnie od ich poglądów. Powinna odpowiadać.

Na pogrzebie Markiełowa nie zjawiły się tłumy – było sto kilkadziesiąt osób. Znajomi, przyjaciele, działacze organizacji obrony praw człowieka, dziennikarze. Przybyłych na pogrzeb przy bramie cmentarza sprawdzała milicja. Na pogrzebie nie było ani jednego polityka, nawet spośród opozycji. Opozycja zresztą nie próbowała zorganizować czarnego marszu milczenia ani innej formy manifestacji przeciwko przemocy. Jedyną formą uczczenia pamięci zabitych były kwiaty i świece w miejscu zbrodni. Kilkaset osób odczuło potrzebę przybycia na to miejsce, odmówienia modlitwy, złożenia kwiatów. Anarchiści i antyfaszyści 21 stycznia skrzyknęli się w Moskwie – przyszło trzysta osób, by zaprotestować przeciwko zbrodni, panoszącemu się faszyzmowi i przeciwko obojętności władz. Uczestnicy nie mieli sankcji na marsz, ponadto stłukli kilka szyb wystawowych. I tyle.

Pospolita znieczulica czy tylko efekt i objaw ośmioletniego letargu społecznego? W erze kąpieli w petrodolarach funkcjonował niepisany układ społeczny: władza rządzi, a społeczeństwo w garnki jej nie zagląda, za to ma możliwość budowania swojej małej stabilizacji (bez mieszania się do polityki), o zakresie wolności decyduje władza, o tym, o czym wolno mówić i pisać, decyduje władza, o tym, na kogo głosować, decyduje władza, za to ludność ma kolorowe jarmarki glamouru na każdym rogu ulic i na wszystkich kanałach telewizji. Czy w związku z tym, że era rwącego strumienia petrodolarów się skończyła, a nowa era ma na imię kryzys, zostanie zrewidowany układ władza-społeczeństwo? W jaki sposób?

Władza zademonstrowała, że nie zamierza zmieniać sposobu zachowania wobec sytuacji nadzwyczajnych – jak zwykle milczała. Po co budzić demony? Jeden z komentatorów rozgłośni radiowej Echo Moskwy zestawił nadaktywność premiera Putina w sprawie wojny gazowej z Ukrainą (rzeczywiście, Putin dwoił się i troił – zwoływał konferencje prasowe, codziennie rozmawiał z prezesem Millerem o ciśnieniu w rurach, biegał od dyspozytorni do dyspozytorni, nie schodził z ekranów telewizyjnych, Rosjanie już do lodówki podchodzili w strachu, że jak ją otworzą, to okaże się, że tam też siedzi premier i rozprawia o gazie) z całkowitym milczeniem na temat ulicznej egzekucji na Prieczistience. „Gaz jest dla władz ważniejszy niż ludzie” – podsumował rosyjski publicysta z goryczą.

Cmentarz innowierców

W moskiewskiej dzielnicy Lefortowo,nad brzegami Jauzy, nieopodal dawnych włości druha cara Piotra I, Franza Jakoba Leforta znajduje się Cmentarz Wwiedieński, zwany inaczej cmentarzem niemieckim lub cmentarzem innowierców. To stara nekropolia rosyjskiej stolicy, na której spoczywają luteranie i katolicy – Niemcy, Francuzi, Włosi, Polacy, których los zetknął z Moskwą. Do rewolucji grzebano tu wyłącznie „zachodnich chrześcijan” – potem władze bolszewickie, mające za nic wyznanie, zezwalały na pochówki bezwzględu na wiarę, bez żadnego religijnego obrządku, toteż dziś na cmentarzu spotkać można nagrobki zarówno z katolickim krzyżem, jak z czerwoną gwiazdą, gwiazdą Dawida czy krzyżem prawosławnym. Tu znaleźli miejsce wiecznego spoczynku „święty doktor z Moskwy” Friedrich Joseph Haas, żołnierze legendarnego pułku lotniczego Normandia-Niemen, poetka Sofia Parnok, prawosławni duchowni, wybitni uczeni, artyści.

Cmentarz Wwiedieński został założony w pobliżu niemieckiej słobody, która powstała pod koniec XVI wieku, po wojnie liwońskiej, podczas której Rosjanie wzięli do niewoli żołnierzy niemieckich, a także uprowadzili do Rosji wielu cywili. Niemcy zostali osiedleni pod Moskwą, mieli prawo handlować i zajmować się rzemiosłem. Podmoskiewska słoboda (dziś todzielnica Moskwy Lefortowo), usytuowana na malowniczych Wzgórzach Wwiedieńskich nazywana była powszechnie Kukuj (opisał ją w jednej z książek Borys Akunin). Kolejne fale Niemców i innych cudzoziemców napłynęły do Rosji już dobrowolnieza czasów Piotra I, potem Katarzyny II.

Cmentarz powstał w 1771 roku podczas epidemii dżumy, początkowo był wyłącznie luterański, stała tu kircha (kilka lat temu odbudowano ją i przywrócono sakralny charakter – w czasach ZSRR była nieczynna, niszczała). Potem zaczęto grzebać również katolików.

Cmentarz Wwiedieński jest miejscem niezwykłym, różni się od pozostałych moskiewskich nekropolii (których w mieściejest w sumie aż siedemdziesiąt jeden), czuje się tu odmienność stylu, ducha, filozofii, tradycji. Nie jest tak znany jak Cmentarz Nowodziewiczy(„moskiewskie Powązki”), na którym spoczywają członkowie elity politycznej iartystycznej czy Cmentarz Doński. Trudno nawet powiedzieć, że w ogóle jest znany. Jak większość starych cmentarzy jest zamknięty – na nowe pochówki trzebauzyskiwać specjalną zgodę.

Na cmentarzu zachowało się wiele starych nagrobków – większość pochodzi z końca XIX, początku XX wieku. Wiele z nich nosi ślady dawnej świetności. Uwagę przykuwają dzieła dłuta znanych i nieznanych mistrzów – szlochające niewiasty, zakrywające twarze chustą, zadumane anioły o wyrazistych sarnich oczach i omszałych skrzydłach, wzruszające piety, neogotyckie ukrzyżowania.

Wśród grobów pochodzących z przełomu XIX i XX wieku spotyka się wiele z napisami w języku polskim. Po napisach narodzinnych grobowcach widać, że potomkowie podpisywali się już po rosyjsku, ale jeszcze w następnych pokoleniach nadawali sobie polskie imiona. O wiele z tych grobów nikt już dziś nie dba, na ziemi leżą zwalone tablice, kawałki kolumn, krzyży.

*

Zapraszam do galerii zdjęć (w ramce po prawej stronie) i do przeczytania obszerniejszego artykułu na temat cmentarza w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego” (4/2009).

Bal w operze

Saksoński Order Wdzięczności przedstawia świętego Jerzego na koniu, rażącego kopią smoka. Kawalerem orderu został w piątek wieczorem premier Władimir Putin za wybitny wkład w rozwój kulturalnych związków Rosji i Niemiec. Uroczystość wręczania odznaczenia odbyła się w czasie balu w operze drezdeńskiej, podczas którego wydekoltowane panie piły szampana, balet tańczył w takt walca z „Maskarady” Chaczaturiana, a całe Drezno podziwiało pokaz fajerwerków nad kopułą gmachu opery.

„Czajkowski i Glinka, Bach i Beethoven, wszyscy oni przypominają nam – Rosjanom i Niemcom, że mieszkamy w jednym domu, cenimy te same wartości, zostaliśmy wychowani we wspólnych tradycjach kulturalnych” – zaczął swoje przemówienie odznaczony, luzując uścisk przekrzywionej muszki. Tych nazwisk premier Putin – zgodnie z wykładnią pomysłodawców odznaczania zasłużony przecież dla rozwoju kulturalnych więzi rosyjsko-niemieckich – chyba jeszcze nigdy publicznie nie wypowiadał, ich przywołanie i zestawienie w kontekście tej nagrody wydają się zdecydowanie nieudane i zdradzające niewiedzę w materii kultury.

Niemieccy komentatorzy prasowi byli bardzo zaskoczeni motywacją przyznania odznaczenia, gdyż nikt nie mógł sobie przypomnieć jakiejkolwiek zasługi premiera Putina na niwie dwustronnej wymiany kulturalnej i na niwie kultury w ogóle. (Niemieccy komentatorzy jeszcze nie wiedzieli, że dzień później Władimir Władimirowicz da się poznać światu jako jeden z najdroższych mistrzów pędzla – jego obraz „Wzór” został na dobroczynnej aukcji w Petersburgu sprzedany za 37 mln rubli, czyli ponad milion dolarów). Mieszkańcy Drezna pamiętają natomiast, że w drugiej połowie lat 80. oficer KGB Putin działał w ich mieście na niwie, niemającej z kulturą nic wspólnego.

Jednak ważniejsze punkty programu pobytu premiera Putina w bliskich mu pod wieloma względami Niemczech dotyczyły nie wymiany kulturalnej, a wymiany gazowej. Wydaje się, że szef rosyjskiego rządu wybrał się do Niemiec, by wycisnąć z zaniepokojonych rosyjsko-ukraińskim konfliktem Niemców deklaracje o zwiększeniu szans budowy gazociągów, omijających Ukrainę i Białoruś. Chodziło przede wszystkim o Nord Stream. Na wspólnej konferencji prasowej Putin-Merkel po rozmowach pani kanclerz poświęciła bałtyckiej rurze tylko jedno zdanie: „Dla nas nic się nie zmieniło. Chcemy nadal konsekwentnie realizować ten projekt”. A więc ciągle nie wiemy, czy gazociąg ma po kryzysie gazowym więcej szans na powstanie. Oschły komunikat Angeli Merkel w tej sprawie, jak się zdaje, nie spełnił oczekiwań rosyjskiego gościa, który był na dodatek zawiedziony tym, że najważniejszy europejski partner nie wygłosił słów jednoznacznego poparcia dla Rosji w jej sporze z Ukrainą.

Rozmowy premiera Putina w Niemczech miały dotyczyć także pośredniego rozwiązania w sporze gazowym z Kijowem – powołania z europejskimi firmami energetycznymi enigmatycznego konsorcjum, które miałoby kupować tak zwany gaz technologiczny i tym samym umożliwić uruchomienie przesyłu rosyjskiego gazu do Europy przez terytorium Ukrainy. Jak czytamy w korespondencji Andrieja Kolesnikowa w gazecie „Kommiersant”: „Spotkanie premiera Putina i szefów Eni, E.On Ruhrgas i Gaz de France odbywało się w berlińskim hotelu Ritz Carlton na tym samym piętrze, na którym w tym samym momencie odbywała się konferencja implantologów protez zębowych. W oczekiwaniu na Putina, który zwiedzał wystawę rolniczą, kierownictwo firm gazowych mogło zapoznać się dokładnie z najnowszymi osiągnięciami protetyków […] Putin przybył na spotkanie w znakomitym nastroju”. Dziennikarzy wyproszono z sali, więc nie wiadomo, jak potoczyły się rozmowy, po których premier Putin nie był już jednak w tak dobrym nastroju. „Pod wieczór stało się jasne: idea utworzenia nowego konsorcjum gazowego, która w ciągu dnia wydawała się pewna i nieodwracalna, umarła przy omawianiu szczegółów komercyjnych, jako że business is business” – podsumowuje Kolesnikow.

Zresztą po powrocie do Moskwy pomysł przedziwnego konsorcjum ds. zakupów technologicznego gazu dla potrzeb tranzytu przez Ukrainę okazał się i tak nieaktualny. 17 stycznia w nocy po dziesięciogodzinnych rozmowach premierzy Ukrainy i Rosji oznajmili, że osiągnięte zostało porozumienie w sprawie cen na gaz i tranzyt i że niebawem nastąpi wznowienie dostaw dla Ukrainy i Europy. Na razie nie znamy szczegółów tego porozumienia. Może kiedy zostaną podpisane i opublikowane (przynajmniej w części) odpowiednie dokumenty regulujące najważniejsze kwestie handlu gazem, będzie można zrozumieć, po co zainteresowani jedli tę żabę i po co nakarmili nią jeszcze wszystkich naokoło. Czy można już optymistycznie założyć, że wojna się skończyła czy tylko zostało zawarte prowizoryczne zawieszenie ognia? Obawiam się, że strony mają jeszcze przed sobą wiele trudnych kwestii do rozstrzygnięcia i niewiele wskazuje na to, że wszystko pójdzie jak po maśle.

Jedzenie gazowej żaby i przegryzanie jej gazrurką może się na dłuższą metę okazać niszczące dla uzębienia zainteresowanych, może wtedy opisane przez dziennikarza „Kommiersanta” zdobycze światowej protetyki będą jak znalazł.

Ciągle pod gazem

Napięcie rośnie, ciśnienie spada. Europa nie dostaje rosyjskiego gazu. Od początku roku dzień w dzień odbywa się nowy spektakl w „Teatrzyku Gazowa Gęś” – przez ostatnie trzy dni strona rosyjska prezentowała obserwatorom i zgromadzonej przy telewizorach publiczności inscenizowane w siedzibie Gazpromu z udziałem najwyższych władz partyjnych i państwowych pokazy, jak pełna dobrej woli Rosja wznawia przesyłanie gazu, a wiarołomni Ukraińcy nie chcą go do Europy tranzytem przepuścić. Z kolei równie pełna dobrej woli Ukraina wysyłała do zainteresowanych listy z wyjaśnieniem, że Rosja odkręciła nie te kurki, co trzeba, tzn. puściła gaz tymi rurami, którymi paliwo do europejskich odbiorców dopłynąć nie może, za to spowoduje zakłócenia w zaopatrzeniu odbiorców ukraińskich. Premier Putin parował, że wrzuci te wszystkie listy do pieca, bo papiery bez podpisu Moskwy w ogóle nie mają mocy. Publiczność zdaje się już gaz jednym uchem wpuszczać, a drugim wypuszczać, w detalach pogubili się wszyscy.

Konflikt przybiera kształt powieści szkatułkowej – nikt już kolejnego dnia, przy kolejnym wyciągniętym wątku i kolejnych piętrzących się przeszkodach nie pamięta, co działo się na poprzednim etapie, od czego się zaczęło, kto zaczął i do czego to wszystko zmierza. Jedno widać: do końca nadal jest daleko. Wydaje się, że strony nie zamierzają uelastycznić stanowisk, Moskwa i Kijów poszły „stienka na stienku” i nie przewidują na razie żadnych kompromisów.

Premier Putin w wywiadzie dla niemieckiej telewizji ARD w przeddzień wyjazdu do Niemiec wyjawił, jakich konsekwencji spodziewa się po tej gazowej wojnie: przyspieszenia prac dla Nord Streamem. Nikogo tym wyznaniem nie zaskoczył, o tym, że Nord Stream jest jego politycznym projektem i oczkiem w głowie, wiadomo od dnia, w którym o planach budowy gazociągu po dnie Bałtyku ogłoszono publicznie. Od początku tegorocznego gazowego konfliktu wiadomo też, że Moskwa próbuje wykorzystać zaistniałą na Ukrainie sytuację jako argument na rzecz przyspieszenia budowy bałtyckiego gazociągu, która ślimaczy się, a właściwie jeszcze nie ruszyła. Kwestia, czy argument zostanie uznany przez niemieckich partnerów, pozostaje otwarta. Zresztą niemieccy partnerzy mogą nawet uznać ten argument, ale nadal pozostanie do rozstrzygnięcia sprawa pieniędzy (to od początku było powodem gry w gorącego kartofla pomiędzy Rosją i Niemcami, bo Niemcy wcale nie zamierzali ponosić zbyt wielu kosztów budowy rury, Gazprom pieniędzy na nowe inwestycje nie ma, a teraz w ogóle jest kryzys), no i last, but not least przekonanie do wyrażenia zgody ekologicznie uwrażliwionych Skandynawów. Tak czy inaczej: cel został postawiony. Czy uda się go osiągnąć?

Drugą sprawą, którą premier Putin zamierza zająć się w Berlinie, będzie pomysł utworzenia międzynarodowego konsorcjum ds. zarządzania systemem ukraińskich gazociągów. To stary pomysł, który był maglowany jeszcze z drugom Gerhardem Schroederem i poprzednim prezydentem Ukrainy Leonidem Kuczmą. Teraz wraca jako panaceum na tranzytowe bolączki. Od początku ostrej fazy konfliktu gazowego (a i dużo wcześniej przy każdej nadarzającej się okazji) przedstawiciele najwyższych władz Rosji wypowiadają się w sposób lekceważący, wręcz obraźliwy o władzach Ukrainy, próbując zdyskredytować nie tylko konkretnych polityków, ale i całą Ukrainę jako niepoważnego partnera. Przy okazji swojemu społeczeństwu pokazują, jak opłakane skutki przynosi kolorowa rewolucja – oto Ukraina na skutek działań nieodpowiedzialnych przywódców znajduje się w zapaści, a owi pomarańczowi przywódcy dbają tylko o swoje interesy. Według Moskwy, międzynarodowy zarząd nad ukraińskimi rurami ograniczyłby wpływ niewiarygodnych, zdaniem Kremla, władz Ukrainy na sprawę przesyłu rosyjskiego gazu. Ukraińscy eksperci przypominają w tym kontekście, że ukraińskie ustawodawstwo nie przewiduje prywatyzacji i dzierżawy ukraińskich rurociągów. Dzisiaj w rosyjskich mediach wałkowana jest kolejna nowość: w podpisanej pod koniec ubiegłego roku Karcie strategicznego partnerstwa pomiędzy USA i Ukrainą zapisano, że Stany będą pomagać Ukrainie w remontowaniu rurociągów. W Rosji podniosła się natychmiast fala komentarzy, nie brakowało głosów oburzenia, że Jankesi pakują się na „kanoniczne” terytorium Rosji i o to w ogóle toczy się cała gra.

Jednym słowem – „kurek show” rozkręca się na całego. Obie strony grają ostro.

*

Na koniec lżejsze podejście do poważnego sporu: w rosyjskim Internecie kursują w najlepsze dowcipy o gazowej wojnie.

– „Gaz dla Ukrainy powinien kosztować drożej niż dla Europy. Bo Ukraina otrzymuje gaz wcześniej niż Europa, a więc jest on świeższy”.

– „Łukaszenka siedzą z Putinem i opiekają Juszczenkę. Putin kręci rożnem jak oszalały. Łukaszenka zwraca mu uwagę: – Jak będziesz tak szybko kręcił, to on się nie upiecze. Putin nie przestaje: – Jak kręcę wolniej, to on podkrada węgle z paleniska”.