Archiwum autora: annalabuszewska

Nieśmiertelny dziecięcy barak

9 kwietnia. Pod dom podjeżdża czarne auto, wysiada zeń kilka osób – cywilów i funkcjonariuszy wszechwładnych organów bezpieczeństwa państwowego. Budzą dozorcę, który trzęsącymi się rękami gorliwie otwiera bramę na podwórze i wejście na klatkę schodową. Ludzie z czarnego auta wchodzą na drugie piętro. Łomoczą do drzwi mieszkania po lewej stronie. Nikt nie odpowiada. Jest środek nocy, wszyscy śpią. Funkcjonariusz najstarszy stopniem wyciąga broń, odbezpiecza. Jego podwładny w cywilu ponownie wali pięścią w drzwi. „Kto tam?” – słychać zaspany głos kobiety. „Otwieraj!” – ryczy podenerwowany cywil. Struchlała ze strachu kobieta uchyla drzwi. Wchodzą. „Męża już zabraliście tydzień temu” – szepcze kobieta. „My po was i dzieci” – beztrosko odpowiada enkawudzista. „Chociaż je ubiorę, są w piżamach, śpią” – błaga zrozpaczona kobieta. „Nie trzeba, zaopiekujemy się nimi. Wychodzić”.

Na zdjęciach zrobionych na NKWD zatrzymanym „członkom rodzin zdrajców ojczyzny” (ros. ЧСИР) dzieci mają przerażone zapłakane oczy, rozczochrane włoski, zasmarkane nosy, zaciśnięte usta. Nie rozumieją, co się dzieje, czemu wyrwano je z objęć matki, wygnano z ciepłych domów.

Zgodnie z operacyjnym rozkazem NKWD nr 00486 z sierpnia 1937 r. członkowie rodzin osób represjonowanych, których towarzysz Stalin uznał za swoich groźnych wrogów i zapisał na długą listę „zdrajców ojczyzny”, sami mieli podlegać represjom. Żony „z automatu” były wysyłane do łagru na 5-8 lat. A dzieci… O tym za chwilę.
W ramach projektu „Nieśmiertelny barak”, który przywraca pamięć o ofiarach stalinowskich represji, opisano też „Nieśmiertelny dziecięcy barak”. Rozdział ten poświęcono represjonowanym dzieciom. O barbarzyństwie NKWD wobec najmłodszych opowiada krótki film złożony ze starych zdjęć i kronik (dostępny na profilu FB akcji: https://www.facebook.com/watch/?v=292146928279378).

Z dziećmi „zdrajców ojczyzny” i „wrogów ludu” postępowano różnie, choć równie okrutnie jak z dorosłymi. Były odbierane rodzicom (w cytowanym powyżej filmie podane są dane: „wrogom ludu” odebrano ponad 17 tysięcy dzieci) – wraz z wciągnięciem w tryby zbrodniczej machiny stalinowskich represji rodzice tracili wszelkie prawa. Także prawa rodzicielskie. Małoletnie dzieci kategorii ЧСИР albo trafiały do innych wybranych rodzin, albo – częściej – do domów dziecka, w tym domów dziecka o zaostrzonym rygorze lub do przeznaczonych dla dzieci kolonii karnych. Nosiły piętno dziecka zdrajcy ojczyzny, były prześladowane. Niektóre skazywano na śmierć. Bazę prawną pod pozbycie się niepożądanych elementów przygotowano zawczasu, zanim Wielki Terror rozkręcił swą piekielną machinę na dobre. Już 7 kwietnia 1935 r. najwyższe władze sowieckie przyjęły uchwałę o środkach walki z przestępczością wśród nieletnich. Na jej podstawie karze podlegały dzieci, które ukończyły dwanaście lat. Na słynnym miejscu kaźni – poligonie Butowo pod Moskwą stracono co najmniej 69 niepełnoletnich.

Dziękujemy towarzyszowi Stalinowi za szczęśliwe dzieciństwo.

Telepatia w mundurze

6 kwietnia. Niemal codziennie rosyjscy widzowie, słuchacze i czytelnicy prasy karmieni są, ba, bombardowani informacjami o nowych rodzimych rakietach, czołgach, działach i innych wojennych zabawkach. Kolportujący zachwyt prezenterzy powtarzają przy tych okazjach często mantrę, że owo nowe militarne zjawisko „nie ma odpowiedników na świecie” (нет аналогов в мире). A więc są powody do dumy. W ten nurt wpisuje się okładka najnowszego numeru „Time”, która przedstawia Putina pochylonego nad ziemskim globem, nad którym wykwitają ni to atomowe grzybki, ni to znaki internetowej nawigacji. Kremlinożercy podśmiewają się w komentarzach do tych doniesień, że Putin niecierpliwie czeka na wunderwaffe, które pozwoli mu zapanować nad światem, tymczasem nowe rakiety spadają podczas prób, a jedyny lotniskowiec po zadymieniu połowy Europy w czasie rejsu do Syrii stanął w doku remontowym i nie wiadomo, czy z niego wypłynie.

W kontekście rozkręcającego się nie od dziś rosyjskiego militaryzmu i narastającego we władzach Rosji pragnienia zbrojnego przyłojenia Zachodowi przyciąga uwagę niedawna publikacja oficjalnego czasopisma rosyjskiego ministerstwa obrony „Armiejskij sbornik” (Армейский сборник) o tym, że rosyjska armia posługuje się bojową parapsychologią i telepatią. Autorem tego sensacyjnego opracowania jest Nikołaj Poroskow, zasłużony publicysta wojskowy w stopniu pułkownika (obecnie w stanie spoczynku), a czytelnikami – wyższe szarże rosyjskich sił zbrojnych, bo to do nich przede wszystkim skierowany jest periodyk redagowany przez umundurowane kolegium redakcyjne.

Kilka szczegółów obszernego artykułu. Pułkownik Poroskow twierdzi w nim, że rosyjski specnaz stosuje „chwyty parapsychologiczne” (były użyte m.in. w Czeczenii). Żołnierze posługujący się technologią „metakontaktu” mogą prowadzić „niewerbalne przesłuchania”, „na wskroś” prześwietlać parapsychologicznie jeńców w celu pozyskania od nich informacji albo gdy sami trafią do niewoli, dawać odpór parapsychologicznym zabiegom przeciwnika. Telepatia i inne metody parapsychologiczne pomagają rosyjskim żołnierzom w nauce języków obcych, a także w leczeniu ran i innych uszkodzeń ciała w warunkach bojowych, w znajdowaniu skrytek z bronią itd. Autor twierdzi, że wojskowi parapsycholodzy nauczyli się tych metod, pracując z delfinami (sic). Zdaniem autora publikacji, istnieje metodyka pozwalająca rosyjskim hakerom tak sterować myślą komputerami wroga, aby złamać ich systemy zabezpieczające.

Na początku dekady lat 2000. została rozformowana specjalna jednostka numer 10003, która zajmowała się między innymi stosowaniem praktyk paranormalnych do celów wojskowych. Najwyraźniej współczesna rosyjska armia z jej iskanderami i kalibrami jednak potrzebuje paranormalnego wzmacniacza. Może normalność tak nawala, że potrzeba paranormalności.

Przewodniczący komisji ds. zwalczania pseudonauk, Jewgienij Aleksandrow jest zdania, iż „bojowa parapsychologia” to kompletna bzdura. Owszem, w rosyjskiej armii była i jest badana, ale to nie zmienia faktu, że cała ta parapsychologia to pseudonauka. „Rozmowy o przekazywaniu myśli na odległość nie mają żadnych podstaw naukowych. To po prostu niemożliwe. A dla wojskowych to sposób na wyciskanie pieniędzy z budżetu państwa” – podsumował Aleksandrow.
Przesyłam Państwu porcję świeżej ektoplazmy… Raz… dwa… trzy… cztery… I tak dalej, jak to w bajkach Kaszpirowskiego i jego kolegów po fachu bywa.

PPPP, czyli pancerny pociąg propagandy państwowej

29 marca. W amerykańskiej ekranizacji „Doktora Żywago” Borysa Pasternaka jeden z bohaterów – Strielnikow jedzie przez przestwory Syberii pancernym pociągiem propagandowym, by nieść Rosji nową bolszewicką religię i zarażać ludzi komunistycznym fanatyzmem. Wygląda jak jeździec czerwonej apokalipsy, który zamiast spienionego rumaka dosiada rozpędzonej lokomotywy dziejów. Prawdziwy pociąg pancerny kazał sobie zbudować do objazdu zrewoltowanej Rosji Lew Trocki – jedną z podstawowych funkcji tego przedsięwzięcia była agitacja i propaganda wśród żołnierzy. Trocki wydawał w tym pociągu nawet gazetkę, niosącą odpowiednie treści.

I oto w Rosji nastąpił nagły renesans pociągów jeżdżących w celach propagandowych. 23 lutego – w Dzień Obrońcy Ojczyzny – wyruszył z Moskwy pociąg ministerstwa obrony, który na trasie do Władywostoku i z powrotem ma pokazać mieszkańcom większych miast wystawę „Syryjski przełom”. Według oficjalnego komunikatu pociąg wiezie trofea z wojny w Syrii, zdobyte na terrorystach. Wystawę obejrzało dotychczas 150 tysięcy zwiedzających.

Przyjazdowi pociągu na stację towarzyszy przewidziany ministerialnym scenariuszem rytuał. Na peronie, na który wjeżdża pociąg-wystawa, budowane są sceny. Na powitanie pociągu przybywają zastępy aktywistów JunArmii (Młodej Armii – prężnie rozwijającej się prokremlowskiej młodzieżówki o wcale nielekkim zabarwieniu militarnym) oraz tłumnie mieszkańcy miasta. Gra orkiestra lub z głośników płyną pieśni na okoliczność. Tym, którzy przyszli obejrzeć zdobyczne czołgi czy armaty, organizatorzy pozwalają potrzymać, a nawet rozłożyć kałacha. Zaraz też uciechę z powodu obcowania z bronią wzmacniają kuchnie polowe – każdy może pokosztować kaszy gryczanej z kotła. „Ja uważam, że chłopak powinien zobaczyć, o cośmy tam walczyli” – powiedział jeden z tatusiów, który przyprowadził syna na wystawę, pytany przez dziennikarza Radia Swoboda o powody odwiedzenia pociągu. (Reportaż można przeczytać i pooglądać tu: https://www.svoboda.org/a/29843144.html, a także w „Nowej Gazecie, pod tekstem znajduje się kapitalny fotoreportaż: https://www.novayagazeta.ru/articles/2019/03/29/80043-kubantsy-vstretili-siriyskiy-poezd-reportazh).

Eksperci krytycznie wypowiadają się o zawartości merytorycznej ekspozycji – zamiast rzetelności propaganda, twierdzą. Zdaniem Conflict Intelligence Team, wystawa fałszuje historię syryjskiego konfliktu (m.in. podjęta została kolejna próba wybielenia Asada i odsunięcia od niego oskarżeń o atak chemiczny wobec obywateli Syrii). Aktywiści z projektu „Prawo-45” zwrócili się nawet do prokuratury z wnioskiem, aby zbadała, czy akcja ministerstwa obrony nie nosi znamion fałszowania informacji i rozpowszechniania jej wśród niepełnoletnich. Ludzie z „Prawa-45” zwrócili też uwagę, że na wystawie, na którą przychodzą dzieci, prezentowane są na przykład miecze, którymi bojownicy ISIS odrąbywali głowy jeńcom. Niezadowolenie wywołuje też to, że „wystawę zorganizowano z pieniędzy podatników” (https://www.znak.com/2019-03-26/cit_vystavka_siriyskiy_perelom_s_trofeynoy_tehnikoy_vvodit_rossiyan_v_zabluzhdenie).

Zamiłowanie do broni na co dzień umacnia w Rosjanach putinowska telewizja. Nie ma dnia, żeby w głównym wydaniu dziennika telewizyjnego nie było obszernego materiału o nowych rakietach, czołgach, śledzeniu ruchów samolotów potencjalnego przeciwnika, np. nad Bałtykiem. Widz otrzymuje też solidną partię zapewnień polityków, że Rosja ma najwspanialszą armię, dysponującą siłą, której boją się nawet najsilniejsi tego świata.

Pod koniec lutego tematem tłuczonym na wszystkie strony w rosyjskich mediach społecznościowych było wykonanie przez chór w Soborze św. Izaaka w Petersburgu zadziwiającej pieśni o radosnym bombardowaniu Waszyngtonu rakietami atomowymi. Na poważnie, choć dyrygent w wypowiedzi dla agencji Interfax zarzeka się, że to miał być żart. Jeśli faktycznie taki był zamysł artystyczny, to żart wypadł dość ponuro. Pieśń nie jest nowa: powstała w 1980 r. jako satyra/parodia na styl sowieckiej propagandy „miłującej pokój”. Teraz jednak została powszechnie potraktowana na poważnie i wywołała falę pełnych niepokoju komentarzy. Nie dziwota: pieśń świetnie współbrzmi z treściami propagandowych programów rosyjskiej TV. Niedawno kapłan rosyjskiej propagandy Dmitrij Kisielow w swoim cotygodniowym programie „Wiesti niedieli” wymieniał z rozanielonym wyrazem twarzy cele na terytorium Stanów Zjednoczonych, w które Rosja może przygrzmocić cud bronią Putina. Więc chór wyśpiewujący peany pod adresem tych, którzy celują rakietami z okrętów podwodnych po paskudnej Ameryce, jawi się w tym kontekście jak ilustracja muzyczna kremlowskich planów podboju świata.

Rozstrzelany poeta, rozstrzelana poezja

22 marca. Poeta w Rosji to więcej niż poeta, powiadają. A rozstrzelany poeta? Wiktor Chorodczinski przeżył 25 lat, z których wiele spędził w stalinowskich katowniach i łagrach. 2 października 1937 roku trójka NKWD wydała na niego wyrok śmierci przez rozstrzelanie, trzy dni później wyrok wykonano.

Był synem jednego z czołowych mienszewików, Fiodora Cederbauma. Przed rewolucją rodzina mieszkała przez wiele lat na emigracji, w Szwajcarii i we Włoszech, po rewolucji – powróciła do Rosji, do Piotrogrodu (Petersburga). Ojciec zdecydował, że syn powinien nosić nazwisko matki, Idy Chorodczinskiej (Charodczinskiej). Ida na emigracji była sekretarką Gieorgija Plechanowa, jednego z czołowych publicystów rosyjskich przełomu wieków, ideologa i przywódcy mienszewizmu; po powrocie do Rosji – tłumaczką z niemieckiego.

Wiktor zamieszkał z matką. Miał niecałe trzynaście lat, gdy w 1925 roku został po raz pierwszy aresztowany za sporządzenie i przeczytanie kolegom z klasy ulotki, w której wzywał do krytyki aparatu partyjnego. Został uznany za przywódcę młodzieżowej grupy kontrrewolucyjnej i zesłany na pięć lat do łagru na Sołowki. Wyreklamowali go współtowarzysze ojca, powołując się na niepełnoletność skazanego. Po dwóch (według innych źródeł – trzech) latach łagru Wiktor powrócił do domu. W czasie, gdy odsiadywał wyrok, aresztowano i skazano na dziesięć lat łagru jego ojca – zaczęły się już wtedy prześladowania mienszewików, których Stalin uznał za zbędny bagaż historii.

W 1927 r. Wiktor podjął studia inżynierskie, pisał wiersze. Tematem twórczości była również polityka. W 1932 r. jeden z takich wierszy stał się powodem jego aresztowania. Ponownie trafił przed oblicze „najbardziej humanitarnego sądu na świecie”, ponownie został oskarżony o założenie kontrrewolucyjnej organizacji mienszewickiej i ponownie zesłany do łagru na Sołowki. Był tam odizolowany od pozostałych więźniów, aby „nie szerzyć wrogiej ideologii”. Ograniczany w prawach protestował, urządzał głodówki, domagał się przeniesienia do miejsca, gdzie panują lepsze warunki (zachorował na gruźlicę). Tworzył.

Został przeniesiony początkowo do Jarosławia, potem do Czelabińska. Tam w 1937 r. spotkał się z nim ojciec. Za to spotkanie czy też po tym spotkaniu Cederbaum został aresztowany (według strony https://www.poslednyadres.ru/news/news582.htm, ojciec i syn nie mieli możliwości, aby się spotkać). Był rok 1937, rok rozprawy Stalina z przeciwnikami politycznymi i całą rzeszą ludzi, którzy w jego chorym wyobrażeniu mogli zagrozić jego władzy. Cederbaum został skazany na śmierć i stracony.

Wkrótce potem trójka enkawudzistów skazała na śmierć także Wiktora na podstawie złowróżbnego artykułu 58 (zdrada ojczyzny). Miał niespełna 25 lat.
Wiktor Chorodczinski został zrehabilitowany w 1989 r. Na jego domu w Petersburgu na ulicy Czajkowskiego 24 umieszczono tablicę pamiątkową w ramach akcji „Ostatni adres”.

Zachowały się jedynie trzy jego wiersze, m.in. wstrząsający pod tytułem „Egzekucja” (Расстрел): „I mnie rozstrzelają / smutny, spokojny jestem…”

Do napisania tego krótkiego eseju zainspirowała mnie wzmianka na stronie „Nieśmiertelnego baraku” – projektu, mającego za cel przywrócenie pamięci o ofiarach zbrodni stalinowskiego totalitaryzmu (https://www.facebook.com/immortalgulag/photos/a.1641916376041406/2352256285007408/?type=3&theater)

Na złamanie karku

19 marca. Ponownie po latach wypłynęła sprawa tajemniczych okoliczności śmierci Michaiła Lesina, byłego ministra ds. mediów, człowieka do zadań specjalnych kremlowskiego dworu. Zmarł w listopadzie 2015 r. w Waszyngtonie, ślady dziwnej śmierci rozmył czas. Zdawać by się mogło, że o wszystkim można zapomnieć, w końcu od tamtego czasu tyle się wydarzyło, po co wracać do czegoś, czego zapewne nie da się wyjaśnić. Zresztą, po co. A jednak: dziennikarze Radia Swoboda zwrócili się do amerykańskiego sądu z wnioskiem o udostępnienie rezultatów śledztwa, w tym wyników autopsji. Sąd przychylił się do wniosku dziennikarzy. Materiały udostępniono (https://www.svoboda.org/a/29824698.html).

Dokładnie trzy lata temu pisałam na blogu o znakach zapytania wokół śmierci Lesina. Zakończyłam tekst stwierdzeniem: „Może to nie jest ostatni odcinek tego pasjonującego serialu” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/03/12/zyc-nie-umierac/). I rzeczywiście serial po latach nieoczekiwanie wznowiono.

Na stronie internetowej Radia Swoboda można znaleźć streszczenie raportu amerykańskiego lekarza sądowego (cały dokument liczy 149 stron). Wynika z niego, że Lesin miał złamaną kość gnykową (kość czaszki w obrębie szyi) oraz jeszcze jedną kość szyi poniżej linii żuchwy. Autor raportu nie stwierdził jednoznacznie, kiedy doszło do tych poważnych uszkodzeń: czy tuż przed śmiercią czy już po (być może w trakcie sekcji, choć to rozważanie czysto teoretyczne).

W materiałach znalazła się także treść rozmowy lekarza sądowego z jakimś (anonimowym) mężczyzną, który chciał się dowiedzieć, czy Lesin mógł umrzeć na skutek upadku. Rozmowa miała miejsce 1 kwietnia 2016 r. Patomorfolog powiedział wtedy, że złamania kości szyi, jakie stwierdzono u Lesina, są charakterystyczne dla przypadków podwieszania lub duszenia. Nie można było stuprocentowo wykluczyć, że te uszkodzenia powstały przy upadku, niemniej wtedy musiałyby jeszcze zostać uszkodzone tkanki miękkie w tej okolicy, a tego nie potwierdzono.

W ujawnionych materiałach sprawy opisano też rozmowę telefoniczną człowieka, podającego się za przyjaciela Lesina, który pytał detektywów zajmujących się sprawą, gdzie znajduje się ciało zmarłego. Nazwisko rozmówcy nie zostało ujawnione.

W lipcu 2017 r. dociekliwy BuzzFeed donosił, że Lesin został śmiertelnie pobity w przeddzień zaplanowanych zeznań w sprawie działalności telewizji RT (wielojęzycznej tuby propagandowej Kremla na świat), które miał złożyć w Departamencie Sprawiedliwości. Wiadomość o pobiciu przekazał agent FBI: „Naprawdę nikt w naszym biurze nie wierzy, że chłop się upił, przewrócił i zabił na miejscu. Myślimy, że ktoś mu w tym pomógł i że tego kogoś nasłał Putin”. Zdaniem informatora, okoliczności śmierci chcą zamieść pod dywan. „Ale nie wiem, dlaczego”. Potem BuzzFeed wracał do tematu okoliczności śmierci Lesina, sugerując, że zleceniodawcą zlikwidowania go był jakiś rosyjski oligarcha zbliżony do Putina. Na jego polecenie Lesina mieli pobić (choć nie zabić) funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji, przydzieleni oligarsze. Ale przesadzili z biciem.

Zacytuję jeszcze jeden passus z raportu, zamieszczonego przez Radio Swoboda: „Przed przeniesieniem się do hotelu „Dupont Circle”, gdzie został znaleziony martwy, Lesin mieszkał w luksusowym hotelu „Four Seasons” w innej dzielnicy Waszyngtonu. Zgodnie z raportem policji 3 listopada 2015 r., kiedy Lesin był bardzo pijany, personel hotelu wezwał funkcjonariuszy Secret Service. Funkcjonariusze nakazali umieszczenie pod drzwiami apartamentu Lesina ochroniarza, aby uniemożliwić mu wyjście z pokoju. Ale dzień później Lesin zamieszkał w „Dupont Circle”. […] Tam również znajdowali się agenci, którzy stanowili ochronę jakiegoś wysokiego urzędnika. 5 listopada w pokoju znaleziono ciało Lesina”. Według oficjalnej wersji FBI, opublikowanej na początku 2018 roku, Lesin zginął w rezultacie nieszczęśliwego wypadku: po pijanemu przewrócił się i uderzył głową o jakieś tępe narzędzie.

Czy ujawnione dokumenty wniosły coś nowego do sprawy tajemniczej śmierci Lesina? Niektóre wątki pojawiają się po raz pierwszy (jak np. rozmowy anonimów, zainteresowanych losem śledztwa czy wiadomość o złamaniach kości, które mogły powstać podczas duszenia). Żadna z tez medyków badających Lesina po śmierci nie zyskała jednoznacznego potwierdzenia. Ale to nowy materiał do przemyślenia.
Ujawnionym raportem zainteresowała się zachodnia prasa, która przypomniała o sprawie śmierci byłego członka putinowskiej ekipy i o jego amerykańskiej aktywności. Rosyjska prasa państwowa nie dostrzegła tematu. Poza Radiem Swoboda informacje zamieściło jeszcze tylko kilka niszowych mediów niezależnych.

Agencja Rosbalt przedstawiła własną wersję (http://www.rosbalt.ru/moscow/2019/03/18/1770067.html). Według źródeł, na które powołuje się agencja, Lesin zmarł w tym czasie, gdy władze Hiszpanii zamierzały wszcząć przeciw niemu śledztwo w sprawie prania brudnych pieniędzy.

W 2015 r. hiszpańskie organy wyjawiły na swoim terytorium wiele obiektów, które należały do Michaiła Lesina. W ich posiadanie wszedł zapewne za pieniądze „przetaczane” przez raje podatkowe. Hiszpania zaczęła podejrzewać, że nieruchomości zostały nabyte za brudne pieniądze, w tym uzyskane dzięki istniejącym w Rosji schematom korupcyjnym. Zaczęto zbierać materiały. Hiszpania skierowała do Rosji zapytanie, jakie były autentyczne powody odwołania Lesina z posady prezydenckiego doradcy (co miało miejsce w roku 2009 – ówczesny prezydent Miedwiediew oświadczył, że odwołuje Lesina za naruszanie dyscypliny i nieetyczne zachowanie). Rosja na pytania hiszpańskich śledczych nie odpowiedziała. Po roku zamrożono prace nad wyjaśnieniem źródeł finansowych, które pozwoliły Lesinowi nabyć nieruchomości w Hiszpanii.

Jak widać, pytania wracają po latach. I być może jeszcze powrócą.

Wtopy i izotopy

17 marca. Tancerką była w pewnym kabarecie, rzeźbione kształty rozniecały szał, słynęła gwiazdą w całym modnym świecie i w wielbicielach rozniecała żar. Te słowa starego przedwojennego szlagieru mogłyby posłużyć jako wstęp krótkiej historii życia pewnej marokańskiej modelki i tancerki Iman Fadil. Dalszy ciąg ma już jednak bardziej brutalne, polityczne nuty.

Marokanka była przed laty jedną z wielu uczestniczek wyuzdanych imprezek ekspremiera Włoch Silvio Berlusconiego, znanych jako bunga bunga. Iman zeznawała podczas poprzednich procesów (polityk był oskarżony m.in. o uprawianie seksu z nieletnią), zdecydowała się również zeznawać w najnowszym procesie przeciwko Berlusconiemu (m.in. próba przekupstwa wobec świadków). Miała potwierdzić, że były premier miał opłacać milczenie kobiet zapraszanych na wieczorki. Śledztwo podliczyło, że Berlusconi wydał na to 10 milionów euro. Najwidoczniej było co ukrywać.

Pod koniec stycznia Iman trafiła do szpitala z dziwnymi objawami, skarżyła się na bóle brzucha. Po kilku dniach jest stan bardzo się pogorszył. Lekarze obserwowali, jak kolejne organy odmawiają posłuszeństwa. Nie stwierdzili, jaka była przyczyna choroby. „Agonia trwała miesiąc” – powiedzieli. 1 marca kobieta zmarła. Na kilka dni przed śmiercią powiedziała swemu adwokatowi (według innej wersji – lekarzom), że zapewne została otruta. Śledztwo zleciło analizę toksykologiczną, eksperci wysunęli hipotezę, że przyczyną zgonu było otrucie „mieszanką substancji radioaktywnych”. Włoska prasa pisze, że jednym z komponentów był izotop kobaltu oraz dwie inne substancje. „La Repubblica” czyni przejrzystą aluzję: „to Rosjanie są ekspertami w przygotowywaniu takich koktajli”. Popularna rosyjska gazeta „Komsomolskaja Prawda” ripostowała: „To już wcale nie jest śmieszne. Nawet tu dostrzeżono rosyjski ślad”.

Berlusconi pytany o znajomość z Iman oznajmił, że nie zna tej kobiety i nigdy z nią nie rozmawiał, że bardzo jest mu przykro, gdy umierają tacy młodzi ludzie. I odrzucił wszelkie oskarżenia i podejrzenia pod swoim adresem.

Media społecznościowe pełne są natomiast spekulacji i domysłów, przypominana jest w tym kontekście bliska znajomość druga Silvio i druga Vladimira. Oraz okoliczności śmierci Aleksandra Litwinienki, otrutego izotopem polonu oraz otrucia Siergieja Skripala i jego córki substancją Nowiczok.

Nowe wątki na dniach ujawniono w innym śledztwie na innym kontynencie – w sprawie dziwnych okoliczności śmierci byłego rosyjskiego ministra prasy Michaiła Lesina, który zmarł w listopadzie 2015 r. w Waszyngtonie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/03/10/tepe-narzedzie/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/03/12/zyc-nie-umierac/). Ale o tym w następnym odcinku.

Wyprzedaż goryczy

10 marca. Bohater „rosyjskiej wiosny” 2014 roku, były funkcjonariusz Federalnej Służby Bezpieczeństwa, uczestnik operacji „Krym”, lew Słowiańska, wielki acz przejściowy minister obrony tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej Igor Girkin vel Striełkow wystawił na aukcję ciekawy artefakt: medal za Krym. Ze złota cały. Na awersie figuruje profil pewnego męża stanu w wieńcu laurowym i napis „Deo ducente virtute Putini Crimea recepta” (pod boskim przewodem i dzięki męstwu Putina Krym został wzięty), na rewersie – mapa z Krymem na czele i napisem sławiącym łagodność zielonych ludzików. Ofertę można obejrzeć tu: https://www.numismat.ru/au.shtml?au=123&descr=&per=0&material=0&nominal=0&lottype=0&ordername=5&orderdirection=ASC&num=12&lot=382

Informację o sprzedaży rozpowszechnił poprzez swój profil Vkontakte koordynator ruchu „Noworosja” Michaił Połynkow: Striełkow się wyprzedaje, bo mu się budżet nie dopina. Za medal chce okrągły milion rubli. Medal został wybity w 2014 roku przez Fundację Dobroczynną Wasyla Wielkiego (pod przewodem „prawosławnego oligarchy” Konstantina Małofiejewa, który nieformalnie wspierał krymską awanturę Putina, angażując się – jak twierdzą Ukraina i UE – w nią pieniężnie i werbując kadry). Medal Girkina ma numer cztery. W komentarzach pod wpisem Połynkowa jest wiele ciekawych spekulacji dotyczących posiadaczy pierwszych trzech „numerów” (numer jeden Putin, numer dwa – Szojgu?).

Ciekawszy od wpisu Połynkowa jest komentarz samego Striełkowa pod tym wpisem: chce się rozstać z medalem bez żalu, bo specjalnie go nie szanuje. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że to nie jest nagroda państwowa. Po drugie dlatego, że to nie jest odznaczenie bojowe. A po trzecie: na medalu figuruje „osoba, której – poza krótkim okresem w 2014 roku – nigdy nie poważałem, a którą po 2015 roku otwarcie gardzę”.

W sierpniu 2014 r. Striełkow wycofał się z Donbasu (został dyskretnie wycofany?), próbował się odnaleźć w Moskwie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/10/19/piorkiem-i-weglem/), założył ruch „Noworosja”, wszedł w skład kanapowego Komitetu 25 stycznia, który ustawił się jako opozycja wobec Putina. Od czasu do czasu występuje z gniewnymi opiniami na temat „tchórza Putina”, „zdrady przez Kreml ideałów Noworosji” itd. Zwykle po tym, jak Striełkow ostrą krytyką poczynań Putina próbuje o sobie przypomnieć szerszej publiczności, liczni komentatorzy wyrażają zdziwienie, że on jeszcze żyje – bardzo wielu komendantów polowych z Donbasu zostało bowiem wyeliminowanych w zamachach.

Piana historii

9 marca. Projekt „Nieśmiertelny barak” – największa żywa encyklopedia o ofiarach represji stalinowskich. „Za każdym nazwiskiem na liście represjonowanych stoi żywa historia. Wymienić, opisać każdą z osób jest naszą powinnością”.

Dziś kilka słów o Oldze Urusowej. Pochodziła z książęcego rodu Golicynów. Z punktu widzenia władz bolszewickich – element zbędny, a nawet potencjalnie wrogi. Zwłaszcza że jej mężem był również książę – Piotr Urusow.

Karta informacyjna Olgi Urusowej na stronie ru.openlist.wiki zawiera podstawowe dane: urodzona w 1912 r., wykształcenie średnie, zawód wykonywany gospodyni domowa, bezpartyjna, aresztowana 31 stycznia 1938 r. w Tomsku, oskarżona o udział w spisku i przynależność do organizacji Związek Ratowania Rosji. Stanęła przed obliczem sądu – albo raczej trójki orzekającej szybkie wyroki śmierci wobec osób oskarżanych o spiski i zamachy na władzę radziecką – 14 lutego 1938 r. skazana na najwyższy wymiar kary przez rozstrzelanie. Wyrok wykonano 5 marca 1938 r. Miała 26 lat. Została zrehabilitowana 4 października 1956 r.

W 1933 roku Piotr Urusow został aresztowany pod zarzutem „zamiaru działalności terrorystycznej” i zesłany na trzy lata (według materiałów nkvd.tomsk.ru, zesłanie odbywał w Kazachstanie, dokąd przyjechały Olga z córką Iriną). Po odbyciu wyroku zamieszkał z rodziną w Tomsku, podjął pracę jako inżynier w miejscowym truście.
W tym samym mieście – na sąsiedniej ulicy – zamieszkał również brat Olgi, Aleksandr Golicyn. Podobnie jak Urusow został aresztowany za zamiar działalności terrorystycznej w 1933 r. i również odbył karę trzyletniego zesłania (według innych źródeł – łagru). W Tomsku zatrudnił się jako aktor teatru imienia Łunaczarskiego.

Olga poświęciła się opiece nad śmiertelnie chorą córeczką. Dziecko zmarło najprawdopodobniej w grudniu 1937 r.

24 grudnia 1937 r. Urusow został aresztowany przez NKWD (rozstrzelany 13 stycznia 1938). Po śmierci dziecka i aresztowaniu męża Olga najprawdopodobniej przeniosła się do brata Aleksandra. Oboje zostali aresztowani w jego mieszkaniu na ulicy Zagornej 31 stycznia 1938 r. W uzasadnieniu wyroku śmierci Aleksandra Golicyna napisano lapidarnie: za działalność powstańczą. Nikt się nie trudził udowodnieniem winy lub choćby najmniejszym jej uprawdopodobnieniem. Golicyn został stracony 11 lipca 1938 r. Jego rzeczy osobiste skonfiskowano.

W 2016 roku w ramach akcji „Ostatni adres” prowadzonej przez stowarzyszenie Memoriał na domach, gdzie mieszkali Olga Golicyna-Urusowa i Piotr Urusow (ulica Oktiabrska 28) oraz Aleksandr Golicyn (Zagorna 66), zostały umieszczone tabliczki pamiątkowe. (O akcji „Ostatni adres” pisałam na łamach „Tygodnika Powszechnego” w artykule „Ostatni adres piany historii”).

O losach członków arystokratycznych rodów, którzy trafili do Tomska i stali się ofiarami stalinowskich represji, powstał film dokumentalny „Koniec szlacheckiego gniazda” (reż. W. Nowikow).

5 marca br. w rocznicę śmierci Stalina na jego grobie pod kremlowskim murem wielbiciele talentów tyrana złożyli w hołdzie setki czerwonych goździków. Człowieka, który cisnął w nagrobne popiersie kamieniem i krzyknął: „Morderca kobiet i dzieci, niech spłonie w piekle!”, natychmiast sprawnie zwinęła ochrona.

Spleśniała wdzięczność

27 lutego. Takich historii nie opowiada się Rosjanom w telewizyjnych programach informacyjnych i publicystycznych. Rosyjska telewizja jest nieustannie zajęta aktywnością prezydenta, zaniepokojona ponad miarę sytuacją przedwyborczą na Ukrainie i upojona doniesieniami o mocy rodzimego oręża, którym można z łatwością zaatakować terytorium Amierikosów-Pindosów.

Ale takie historie się dzieją. Ciągle się dzieją.

Historia pierwsza. Kilka dni temu uczeń ósmej klasy Daniił Mielnik ze wsi Klimowo w obwodzie briańskim w europejskiej części Federacji Rosyjskiej wracał ze szkoły. Zobaczył, że małe dzieci wbiegły na cienki lód na rzece, pod jednym z dzieci lód się załamał, berbeć wpadł do wody. Daniił wskoczył i z poświęceniem uratował tonącego. Po pewnym czasie skontaktowała się z nim przedstawicielka partii LDPR (Władimira Żyrinowskiego) i zapewniła, że partia chciałaby wyrazić wdzięczność za uratowanie młodego życia. I wyraziła. Daniił otrzymał paczkę, a w niej gadżety z symboliką partii, przybory szkolne i wojskową rację żywnościową. Widocznie dla wzmocnienia patriotycznego ducha. „Kiedy zajrzałem do opakowania racji żywnościowej, włosy stanęły mi dęba” – napisał Daniił w mediach społecznościowych. Paczka zawierała bowiem spleśniałe specjały. „Dziękuję partii LDPR za podarunki! Proszę sobie wyobrazić, jak ja się czuję, otrzymawszy takie dowody wdzięczności”. Gdy sprawa nabrała rozgłosu, miejscowi parteigenossen Władimira Żyrinowskiego próbowali jeszcze na dobitkę obciążyć matkę Daniiła odpowiedzialnością za wyżej wzmiankowany rozgłos.

Szczodrość władz partyjnych i państwowych w Rosji niejedno ma imię. Niedawno zasłużona emerytka w obwodzie włodzimierskim została obdarowana przez władze zestawem pogrzebowym. W mieście Bolszoj Kamień w Kraju Nadmorskim (Daleki Wschód) małżonkowie, którym urodziły się trojaczki, zostali uhonorowani przez władze miasta pamiątkową tablicą z miniaturą płaskorzeźby ku czci poległych żołnierzy. Najwidoczniej tak na dobrą wróżbę. Co roku, gdy zbliża się Dzień Zwycięstwa, mnożą się materiały prasowe i telewizyjne o rozlicznych podarunkach dla weteranów wojny. Od wielu lat władze obiecują, że każdy weteran zostanie obdarowany zgodnie z potrzebami, każdy będzie godnie mieszkał, jadł i leczył się. Gdyby te obietnice faktycznie były spełniane, to weterani powinni żyć jak w raju. Tymczasem co rusz wychodzą na jaw jakieś afery. A to weteran sam mieszka w rozwalającej się chacie, nie ma opału, nie ma co jeść. A to w ramach pakietów podarunkowych frontowcy otrzymują przeterminowany olej, puszkę szprotek i uścisk dłoni prezesa, który właśnie zbudował sobie siódmą willę nad pobliskim jeziorem.

Historia druga. Karelia. Deputowany miejscowej legislatury Igor Niekin napisał czerwoną farbą na gigantycznej zaspie: „Putin, pomóż uprzątnąć tę kupę!”. Władze zareagowały natychmiast. Nie, nie ruszyły z łopatami, aby śnieg usunąć z ulicy. Uznały akcję Niekina za „próbę zdyskredytowania władzy”. Deputowany utrzymuje, że chciał po prostu zwrócić uwagę władz na to, że góra śniegu zalega na środku ulicy i nikt nie ma najmniejszej ochoty na jej uprzątnięcie, tymczasem w zeszłym roku zalegający śnieg, gdy wiosną się rozpuścił, zatopił pobliskie domy. Administracja zareagowała momentalnie, donosząc na deputowanego na policję, że dopuścił się czynu chuligańskiego, umieszczając na zaspie wielki napis. Śledztwo trwa.

To dzisiejsze doniesienia. Podobne historie dzieją się co dzień. Ciąg dalszy nastąpi niestety już jutro.

Biały proszek na Zielonym Przylądku

9 lutego. Dwunastu rosyjskich marynarzy płynęło statkiem „Eser” pod panamską banderą z Ameryki Południowej do Maroka. Jeden z nich, najprawdopodobniej starszy oficer, zachorował i zmarł. Postanowiono zawinąć do najbliższego portu – stolicy Republiki Zielonego Przylądka, Praia. Tam na pokład wkroczyła policja, powiadomiona przez Maritime Analysis and Operations Centre i znalazła 9,5 tony kokainy.

Marynarzy zaaresztowano pod zarzutem kontrabandy narkotyków, choć zarzekali się, że nie mają pojęcia o białym ładunku, który przewoził ich statek.

„Eser” został zbudowany 34 lat temu, początkowo nosił imię „Święta Helena”. Do 2013 roku pływał pod niemiecką banderą. Od sześciu lat właścicielem statku jest turecka firma, armatorem zaś panamska Step Shipping Corp. Kto wynajął statek i załadował kontenery z narkotykami? Nie bardzo wiadomo. Jak pisze „Nowaja Gazieta”, w rejestrach figurują jakieś ewidentnie wymyślonenazwiska: Haluk Buzluk i Huseyin Turkmen.

Minął tydzień. Na stronie internetowej rosyjskiej ambasady w Praia ukazała się skąpa wzmianka o konsularnej pomocy dla aresztowanych marynarzy. I już. Żadnych komunikatów rosyjskiego MSZ, żadnych zwyczajowych krzyków gadających głów w codziennych politycznych talk show w telewizji, że „naszych biją” i niewinnych w ciurmie zamknęli. W mediach społecznościowych wyliczano, że wartość zarekwirowanego narkotyku – około półtora miliarda dolarów – wystarczyłaby na długi czas na pokrycie wydatków na szpitalnictwo.

Zatrzymanie tak ogromnej partii kokainy na statku z rosyjską załogą zainteresowało wielu komentatorów. Rok temu miał miejsce gigantyczny skandal, gdy w ambasadzie Rosji w Argentynie odkryto walizki wyładowane kokainą, które miały być wyprawione samolotem do Europy jako bagaż dyplomatyczny (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/02/25/niedyplomatyczna-poczta-dyplomatyczna/). Wtedy chodziło o prawie czterysta kilogramów. Teraz wpadło 9,5 tony. To jedna z największych wpadek handlarzy narkotyków w historii.

Igor Ejdman, mieszkający od lat w Niemczech rosyjski socjolog, znawca kremlowskich praktyk, nie ma wątpliwości, że w przemyt zamieszane są wysokie rosyjskie czynniki. „Kontrabanda kokainy to jedna ze specjalizacji putinowskiego klanu jeszcze z czasów bandyckiego Petersburga lat dziewięćdziesiątych. Ludzie w mundurach zajmują się tym nadal. To oręż wojny hybrydowej wobec europejskich elit politycznych i biznesowych” – napisał na swoim profilu w FB.

Natomiast zdaniem Artioma Krugłowa (rozmowa na stronie Radia Swoboda: https://www.svoboda.org/a/29758933.html), to kokaina kartelu Kinahana, wożącego narkotyki z Ameryki Południowej do Europy i zbywającego je europejskim gangom. A rosyjska narodowość marynarzy jest przypadkowa (zwykle statki z narkotykami obsługują tureccy bandyci). Krugłow twierdzi natomiast, że ochroniarzami Kinahana są Rosjanie, ludzie wywodzący się z GRU.