Archiwum autora: annalabuszewska

Bloger kontra czeski szpieg

Dajcie mi człowieka, a paragraf zawsze się znajdzie. To ponure powiedzenie przypisywane stalinowskiemu prokuratorowi Andriejowi Wyszyńskiemu zdaje się przeżywać renesans.

Komitet Śledczy dwoi się i troi, żeby wykopać powody do postawienia przed sądem jednego z najpopularniejszych blogerów i liderów ruchu protestu Aleksieja Nawalnego. Wszystkie ręce na pokład – kopać, grzebać, ryć. Kilka tygodni temu w mieszkaniu Nawalnego skonfiskowano komputery, z których wyciągnięto m.in. jego korespondencję. Korespondencja wyciekła do sfery publicznej, choć nic ciekawego ani tym bardziej kompromitującego w niej nie było. Nawalny był jakiś czas temu doradcą gubernatora obwodu kirowskiego Nikity Biełycha. To właśnie maile z gubernatorem zainteresowały śledczych, którzy bardzo chcieli się w nich doszukać znamion jakiegokolwiek przestępstwa. Na tapetę wzięto po raz któryś z rzędu kilkakrotnie umarzaną sprawę firmy Kirowles. Nawalny pisze o tym w swoim blogu tak: „Jak ukradłem cały las. Wszyscy już mają tego żartu o kradzieży przeze mnie lasu po dziurki w nosie, a on właśnie jest wcielany w życie. Dzisiaj usłyszałem zarzuty. Prowadzona jest przeciwko mnie kampania informacyjna: Ach, Nawalny, zmusił nieszczęsnego dyrektora Kirowlesa, Opalowa, żeby sprzedawał produkcję przez kontrolowaną przeze mnie firmę. I nagle okazuje się, że nie zmuszałem, nie torturowałem, nie zastraszałem, nie przymuszałem do podpisywania niekorzystnych kontaktów. Okazuje się, że [Opalow] jest moim wspólnikiem, członkiem grupy przestępczej, którą zorganizowałem i której przewodziłem. Straty z tego tytułu wyniosły 1,2 mln rubli”. I sam bloger, i liczni komentatorzy nie mają najmniejszych wątpliwości, że sprawa jest szyta. Chodzi o wyeliminowanie – i to w majestacie prawa przecież, a jakże – jednej z najważniejszych osób patrzących władzom na ręce i publikujących mocno niewygodne rzeczy z życia wyższych sfer. „Chodorkowski ukradł swoją ropę naftową, Nawalny ukradł cały las – oto podstawa oskarżenia” – pisze z niepokojem w komentarzu o „szyciu” sprawy Nawalnego Gazeta.ru.

Ostatnio Nawalny przedstawił na blogu niezbite dowody, że szef Komitetu Śledczego Aleksandr Bastrykin, który ściga ostatnio „zagranicznych agentów”, czyli opozycjonistów, [zgodnie z nowelizowaną ustawą o NGOsach, te organizacje, które są finansowane przez zagranicę, mają mieć status „zagranicznego agenta”] ma mieszkanie w Czechach i prawo stałego pobytu w tym kraju. No i jeszcze jakieś niejasne powiązania z wywiadem być może. Bastrykin wyszedł z siebie. Na naradzie z podwładnymi w histerycznym tonie domagał się znalezienia wreszcie haka na Nawalnego.

„Zgódźcie się, drodzy państwo, to straszne: prowadzić śledztwo w sprawie zgromadzenia zagranicznych agentów na placu Błotnym i nagle usłyszeć, że to ciebie samego nazywają tymi strasznymi słowami – pisze o Bastrykinie Ilja Milsztejn w internetowej gazecie „Grani”. – I to na dodatek nie bez podstaw, jako że fakt posiadania przez Bastrykina prawa pobytu stałego w Czechach już potwierdził tamtejszy MSZ, a były szef czeskiego wywiadu wojskowego nazwał sytuację „wyjątkową”.

Bastrykin w usłużnej gazecie „Izwiestia” wyłożył w obszernym wywiadzie „wsiu prawdu-matku”. Owszem, Czechy, owszem, mieszkanie, owszem, biznes. Ale to wszystko pierwszej żony, byłej żony. A pozwolenie na pobyt stały to tylko po to, żeby poruszać się po Europie bez wiz. Pani Dulska nie brała pieniędzy od kokoty, której ze wstrętem i pogardą wynajmowała mieszkanie, tylko płaciła nimi podatki.

Ludzie czytają i słuchają, i myślą sobie to, co już dawno sobie myślą: że rosyjska wierchuszka na wszelki wypadek ma różne ciekawe, acz wstydliwie skrywane rzeczy za granicą, której tak nie lubi i którą tak pogardza. Takie zapasowe lotnisko. Może na wypadek, gdyby kiedyś taki Nawalny dorwał się do władzy. Strach pomyśleć, lepiej Nawalnemu wlepić dziesięć lat, niech posiedzi w łagrze i na drugi raz się zastanowi, czy wyciągać takie niemiłe sprawy panu śledczemu.

Miękka siła dwugłowego orła

Ma być kryzys, a w kryzysie dzieją się nieprzyjemne rzeczy. Rosja może w tym kryzysie ucierpieć, bo w dzisiejszym świecie wszyscy są ze sobą powiązani: jeżeli kryzys dotyka Europę czy generalnie cały Zachód, to Rosja też na tym traci. Przeto zwierajmy szyki, bez fałszywej skromności lansujmy za granicą nasze interesy, w tym produkcję przemysłu zbrojeniowego, śmiało sięgajmy po oręż protekcjonizmu. Niech miękka siła zatriumfuje. Na ruchomych piaskach żadne strategie nie mają sensu, trzeba reagować punktowo, na bieżąco. Na pierwszym miejscu nasi sojusznicy z Unii Celnej – Białoruś i Kazachstan, na drugim Ukraina, którą Moskwa chciałaby widzieć w tym pierwszym szeregu. Reszta – dalej.

To pokrótce streszczenie wystąpienia prezydenta Putina na zjeździe rosyjskich ambasadorów z 9 lipca. Takie zjazdy odbywają się w „pałacu kultury” na placu Smoleńskim (siedzibie MSZ) co dwa lata. Wystąpienie prezydenta przed tym gremium traktowane jest jako instrukcja działania dla rosyjskiej dyplomacji. W tegoroczne wystąpienie Putina dyplomaci wsłuchiwali się ze szczególną uwagą: jakie będzie stare-nowe otwarcie? Nowa redakcja doktryny polityki zagranicznej będzie gotowa nie wcześniej niż w grudniu tego roku, a tu trzeba działać. Ale jak? Czy według kursu, który dwa lata temu wyznaczył prezydent Miedwiediew, czy wieją jakieś nowe wiatry?

Trudno uciec od porównania tez wygłoszonych przez Putina z tym, co dwa lata temu proponował na poprzednim zjeździe ambasadorów Dmitrij Miedwiediew. Tamto wystąpienie ociekało wezwaniami do modernizowania, resetu, zachęcania Zachodu do dzielenia się z Rosją technologiami i kapitałami (też soft power, ale jednak w innej formule). Miedwiediew na pierwszym miejscu postawił rozwijanie stosunków z Zachodem i krajami Azji. Partnerzy z WNP – ledwie zmieścili się na pudle.

Lista priorytetów Putina wygląda inaczej: Białoruś, Kazachstan, Ukraina, potem potężniejąca Azja (Chiny, Indie), Ameryka Łacińska, Afryka, a dopiero potem UE i USA. Zdaniem Putina „wielowektorowość [ulubiony termin rosyjskiej dyplomacji ukuty przez eksministra spraw zagranicznych Jewgienija Primakowa, mający odczarować hegemonię USA po zimnej wojnie] wielowektorowość rozwoju świata, wewnętrzne problemy społeczno-gospodarcze osłabiają dominację „historycznego Zachodu”. To fakt. I chciałbym podkreślić, że to absolutnie nie cieszy”. Moskwa jest zaniepokojona niektórymi poczynaniami Waszyngtonu. „Obecnie w USA trwa kampania wyborcza. To gorący okres, kiedy wielka jest pokusa zarobienia dodatkowych punktów na mocnych słowach, wskrzeszenia dawnych stereotypów i fobii, z których dawno powinno się zrezygnować. Widzimy to, ale nie dramatyzujemy. Ale zamiana antysowieckiej poprawki Jacksona-Vanika na antyrosyjską ustawę [„lista Magnitskiego”] oraz stworzenie systemu obrony antyrakietowej w celu naruszenia równowagi strategicznej nie może nas nie niepokoić”. Co do Europy, to Rosja chciałaby zniesienia wiz (w celu polepszenia warunków prowadzenia biznesu). A w sferze dalekich planów – stworzenia strefy wolnego handlu od Atlantyku do Pacyfiku.

„Rosja nie ma w tej chwili o czym rozmawiać z Unią Europejską, dlatego że wewnątrz UE panuje teraz chaos, Europa pogrążą się w trzęsawisku kryzysu finansowego, z którego nie widać wyjścia” – rekapituluje Fiodor Łukjanow, naczelny czasopisma „Rosja w Globalnej Polityce”. – „Charakterystyczne dla Putina antyzachodnie nastawienie ma teraz inny charakter niż w okresie jego drugiej kadencji prezydenckiej. Wtedy był stroną atakującą: Zachód nie słucha Rosji i nie chce brać pod uwagę jej interesów, ale my zmusimy was do słuchania i brania naszego zdania pod uwagę. Teraz pobrzmiewają sceptyczne nutki: co wy wyrabiacie, wszystko idzie coraz gorzej i gorzej… Nie tylko w stosunku do Rosji, ale w ogóle. Putin stale przypomina Zachodowi, że wszystko jest wzajemnie ze sobą powiązane i każde działanie ma określone konsekwencje. Arabska wiosna przewróciła Bliski Wschód do góry nogami. Kwestia irańska zaostrza się. NATO dokonało kolejnej interwencji w celu zmiany reżimu. Afganistan jest nadal daleki od uspokojenia, rośnie napięcie w Azji, nie zmniejsza się polaryzacja wewnątrz amerykańskiej polityki. Ta niejasność, kłębowisko sprzeczności, kryzys – to główne zagrożenia dla Rosji. Winowajcami są, zdaniem Putina, czołowe mocarstwa światowe, które swoimi nierozsądnymi działaniami tylko pogarszają sytuację”.

Co zatem robić? Ponieważ sytuacja ciągle się zmienia, zamiast dalekosiężnych strategii należy stosować teorię małych kroków. MSZ ma pomagać ekspansji rosyjskich firm na rynkach zewnętrznych, uczyć się skutecznego lobbingu, pracować na rzecz poprawy wizerunku Rosji na świecie.

Tyle spotkanie w monumentalnym gmachu na placu Smoleńskim. A teraz do dzieła. Na porządku dziennym między innymi sytuacja w Syrii.

Kurs szybkiego czytania

Deputowani Dumy Państwowej czytają ostatnio na wyprzódki jak szaleni setki stron – w ciągu kilku dni w ekspresowym tempie w pierwszym, drugim i trzecim czytaniu przyjęli kilka ustaw, dotyczących pola działania organizacji pozarządowych, ludzi piszących i mówiących oraz przestrzeni internetowej. Parlament w Rosji, jak wiadomo, nie jest miejscem do dyskusji. Teraz okazuje się, że jest za to idealną czytelnią. Czytanie za czytaniem, głosowanie za głosowaniem. W jakiej sprawie? W sprawie zadań wagi państwowej? Bez wątpienia. W sprawie przywołania do porządku tych, którym się wydaje, że wszystko im wolno? Cóż, wprowadzane biegiem przepisy są ewidentnie próbą ograniczenia pola działania chętnych do kontestowania i protestowania, mają ich zniechęcić, utrudnić im życie, a w razie potrzeby stać się podstawą do szykanowania, nawet prześladowania niepokornych.

„Jeśli popatrzeć na ustawy, które w wielkim pośpiechu przyjmuje Duma, to można pomyśleć, że w Rosji buszuje w najlepsze rewolucja, a jedynym pilnym zadaniem państwa jest okiełznanie tego żywiołu. Czy naprawdę nie ma pilniejszych i ważniejszych spraw?” – pisze w komentarzu redakcyjnym internetowa „Gazeta.ru”. Widocznie nie ma. Trzeba było się spieszyć z przyjęciem tych regulacji, bo na jesień zapowiadane są kolejne protesty, no więc lepiej je wyhamować, nieprawdaż?

Po przyjętej w czerwcu w ekspresowym tempie ustawie o zgromadzeniach publicznych (wprowadzającej obostrzenia, kary i wysokie grzywny za najmniejsze uchybienia) tuż przed letnią przerwą przyszedł czas na ustawę regulującą działalność organizacji pozarządowych. W myśl przegłosowanej dziś ustawy NGOsy przyjmujące pieniądze na działalność z zagranicy i zajmujące się polityką zyskują status „zagranicznego agenta”. Te z organizacji, które są finansowane z zagranicy i zajmują się polityką, powinny zostać wpisane do rejestru organizacji pozarządowych wypełniających funkcje zagranicznego agenta. Jak się już będzie w tym rejestrze z przyjemną łatką Maty Hari na czole, to będzie można działać, proszę bardzo. Rejestrowe NGOsy, pełne zagranicznych agentów, będą jednak podlegać innym regulacjom niż organizacje nastawione na działalność dobroczynną czy religijną (np. zostaną objęte wnikliwą kontrolą finansów).

Owo dokręcanie śruby NGOsom to jeszcze chyba ciągle wysypka po nieuleczalnej dziecięcej chorobie lękowej rosyjskich władz, które od lat obawiają się pomarańczowej rewolucji na rosyjskim podwórku. Kremlowskie gadające głowy znowu zaczęły wyjaśniać, że wróg nie śpi, że czyha na prezydenta, że chce go obalić przy zastosowaniu pomarańczowych technologii politycznych, a przecież ani władze, ani zdrowe jądro narodu żadnych kolorowych rewolucji nie chcą. Przeto zagraniczni agenci powinni być pokazani palcem, zapisani w rejestrze i poddani wszechogarniającej kontroli.

W ostatnim dniu wiosennej sesji rosyjscy parlamentarzyści zajmowali się czytaniem jeszcze jednej ustawy, bez której państwo rosyjskie może się zawalić – w pierwszym i drugim czytaniu przyjęto ustawę, przywracającą odpowiedzialność karną za oszczerstwo (w dotychczasowej wersji oszczerstwo było naruszeniem kodeksu administracyjnego, teraz ma być ścigane na podstawie kodeksu karnego) oraz wysokie kary pieniężne. Pod siedzibą Dumy przez cały dzień odbywały się pikiety. Dziennikarze protestowali przeciwko przyjęciu rozmytych, ich zdaniem, sformułowań, czym jest owo ustawowe oszczerstwo, za które można iść do więzienia i płacić drakońskie kary. Przedstawiciele mediów stwierdzili, że wprowadzenie nowych obostrzeń jeszcze bardziej zaciśnie nałożony na media kaganiec. „Duma zlikwidowała dwa zawody: dziennikarza i komentatora prasowego” – napisał dziś popularny dziennik „Moskowskij Komsomolec”. Deputowany frakcji Sprawiedliwa Rosja, noszący białą wstążkę w klapie marynarki, Ilja Ponomariow próbował uzmysłowić kolegom deputowanym, że wprowadzeniem cenzury na popularne określenie rządzącej partii mianem „partii oszustów i złodziei” nie zbuduje się autorytetu władzy. „Ustawa o oszczerstwie to nie tylko rozprawa z prasą – komentuje Matwiej Ganapolski. – To cios wymierzony w ruch protestu. Ustawa o zgromadzeniach publicznych wydała się Jednej Rosji niewystarczającym ograniczeniem, gdyż demonstracja może się odbyć lege artis. Ale trzeba było jeszcze zamknąć usta protestującym. Chcesz nazwać Jedną Rosję z trybuny ogólnie znanym określeniem? Sto razy się zastanów, bo w przeciwnym razie staniesz przed rosyjskim sądem i będziesz musiał dowieść, że partia tym wcale nie jest”.

Autorzy projektu kolejnej ustawy do szybkiego czytania chcą wprowadzenia cenzury w Internecie, aby bronić dzieci przed zakusami pedofilów grasujących w globalnej sieci. Jeśli ustawa wejdzie w życie, odpowiednie czynniki będą mogły zamykać bez sankcji sądu strony internetowe zawierające materiały, uznane przez pełnomocnych urzędników za szkodliwe dla dzieci. Duma jeszcze ten projekt czyta, sprawa powróci zapewne po wakacjach. Czarny piątek w Dumie dobiegł końca.

„Rosja dryfuje w stronę autorytaryzmu, Putin przykręca śrubę – podsumowuje czarny piątek Gleb Pawłowski z Fundacji Efektywnej Polityki. – Władza może jednak z tymi zabiegami profilaktycznymi przedobrzyć. Lojalne NGOsy dostają po nosie bez żadnej przyczyny. Dziennikarzy straszy się ograniczeniami w Internecie, ograniczeniami w swobodzie wypowiedzi. Każdy taki proces będzie powodował burzę, radykalizował sytuację. Zbliżamy się do roku 2013, który – jak mówią zgodnie wszyscy eksperci – będzie rokiem globalnej burzy na całym świecie. Rosyjskie władze nie powinny szczerzyć groźnie kłów, zastraszając własne społeczeństwo. W tej sytuacji to niebezpieczne”.

Tragiczna powódź w Krymsku

W nocy z 6 na 7 lipca wysoka fala zmyła jedną trzecią 57-tysięcznego miasta Krymsk w Kraju Krasnodarskim na południu Rosji. Miasto pozostaje bez prądu, komunikacja jest utrudniona, pociągi nie kursują. Fala powodziowa dokonała dzieła zniszczenia w całym rejonie krymskim Kubania. Bilans tragedii nie jest jeszcze na dobrą sprawę znany. Agencje podają niepełne dane dotyczące zniszczeń. Najtragiczniejsze wiadomości dotyczą liczby ofiar śmiertelnych. Do tej pory stwierdzono śmierć 105 osób (w samym Krymsku 96). Ucierpiał też Gelendżyk – jeden z najbardziej popularnych kurortów na rosyjskim wybrzeżu Morza Czarnego.

Fala przyszła nagle o pierwszej w nocy (według innych doniesień – o trzeciej), wszyscy mieszkańcy spali, nie było żadnego komunikatu uprzedzającego o podniesieniu poziomu wody. W ciągu dnia padał deszcz, wieczorem się nasilił. Wystąpiła z brzegów spokojna na ogół rzeka Adagum. Jak pisze w swoim blogu Walerij Donskoj z lokalnego radia, „miejscami woda podnosiła się do poziomu trzech metrów, dostała się na wyższe piętra domów. Fala była tak silna, że ludzi wynosiło przez okna, porywało nawet wielkie ciężarówki Kamaz, nie mówiąc o samochodach osobowych. Według świadectw mieszkańców, pomoc nadeszła dopiero o godzinie piątej rano. Według nieoficjalnych danych wał wody o wysokości dwóch metrów pojawił się w ciągu pięciu minut. Setki domów nie nadają się do zamieszkania. Nie znamy jeszcze dokładnej liczby zaginionych, nie znamy skali zniszczeń. Do miejscowych szpitali zgłaszają się poszkodowani, jest wiele przypadków złamań. W 2002 roku Krymsk też ucierpiał na skutek fali powodziowej, ale wtedy poziom wody był znacząco niższy. Tym razem zatopiło nawet te ulice, które znajdują się w górnej części miasta. Większość mieszkańców jest zdania, że tak wysoka fala powstała na skutek otwarcia śluz na jednej z pobliskich tam”. Politycy opozycji, m.in. Siergiej Mitrochin z partii Jabłoko, domagają się wyjaśnienia, czy doszło do zrzucenia wody z pobliskiego zbiornika retencyjnego. Tymczasem władze Kraju Krasnodarskiego oficjalnie nie potwierdzają, że wysoka fala, miejscami dochodząca do siedmiu metrów, która zniszczyła Krymsk, mogła powstać na skutek spuszczenia wody z pobliskiego przepełnionego sztucznego zbiornika Niebierdżajewskiego. Ekolodzy z WWF nie stwierdzili, by, według ich wywiadu, mogło dojść do zrzucenia nadmiaru wody: „Wiem, że chodzą takie słuchy, ale nie mam danych, które by potwierdziły, że otwarto śluzy” – powiedział przedstawiciel WWF w Rosji agencji Interfax. Miejscowi ekolodzy ze stanicy Niebierdżajewskaja, znajdującej się w pobliżu zbiornika, potwierdzili natomiast, że śluzy zostały otwarte. W twittach i blogach mieszkańców pojawiły się też sugestie, że spuszczenie wody ze zbiornika Niebierdżajewskiego mogło nastąpić nie celowo, a na skutek uszkodzenia.

Gubernator obiecuje pomoc dla poszkodowanych, prezydent Putin obleciał objęte powodzią tereny śmigłowcem. Na miejsce przybyło trzech ministrów rządu federalnego. Minister ds. sytuacji nadzwyczajnych obiecał szybkie wypłaty zapomóg dla poszkodowanych.

Nieliczne zdjęcia, które można obejrzeć w Internecie, świadczą o wielkich zniszczeniach, woda nadal stoi na ulicach Krymska (http://www.newsru.com/russia/07jul2012/flood2.html). Szokujące. Wyrazy współczucia dla poszkodowanych.

Putin i synowie

Tak, wiem, że pan Putin nie ma synów, tylko dwie córki. Ale „Putin i synowie” to szyld hipotetycznej spółki, który można by z powodzeniem wywiesić nad wieloma instytucjami w Rosji. Korporacja Federacja zamierza być monarchią dziedziczną – grupa trzymająca władzę, krąg najbliższych współpracowników Władimira Władimirowicza sprawnie obsadza od jakiegoś czasu swoimi synami, dwudziesto-, trzydziestoletnimi, wysokie stanowiska menedżerskie i dyrektorskie w radach nadzorczych, bankach, korporacjach państwowych. Chodzi o to, żeby wszystko zostało w rodzinie.

Kilka miesięcy temu tygodnik „The New Times” zamieścił tabelę, podobną do gry planszowej, „Ich dom Rosja”. W kształt piramidy, której szczyt zajmuje Władimir Putin, wpisano schemat stanowisk, piastowanych przez ludzi Putina i członków ich rodzin. Banki, wielkie firmy naftowe, gazowe, media, rolnictwo, metalurgia itd., itd., itd. Czego się nie robi dla dzieci.

Syn szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa, Aleksandra Bortnikowa, Denis zajął miejsce w zarządzie jednego z największych rosyjskich banków WTB. Zdolnych synów ma również były dyrektor FSB, obecnie szef Rady Bezpieczeństwa Nikołaj Patruszew – jego starszy syn Andriej niedawno objął stanowisko wicedyrektora rosyjsko-wietnamskiej spółki naftowo-gazowej Vietsovpetro, młodszy Dmitrij szefuje bankowi rolnemu. Młodszy syn byłego ministra obrony, byłego wicepremiera, obecnie szefa prezydenckiej kancelarii Siergieja Iwanowa, również Siergiej wykazał się talentem menedżerskim i w imponująco młodym wieku został wiceprezesem potężnego Gazprombanku, a niedawno objął także posadę prezesa firmy Sogaz. Starszy synuś, Aleksandr, też jest utalentowany – kilka lat temu spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym (potrącił kobietę przechodzącą na pasach), ale nie poniósł za to żadnej kary (czyż to nie talent czystej wody?), niemniej chyba nie tylko rajdowe uzdolnienia sprawiły, że został wiceprezesem wielkiego państwowego banku WEB. Miejsca ustąpił mu Piotr Fradkow – syn Michaiła Fradkowa, ekspremiera i szefa Służby Wywiadu Zagranicznego. Piotr Michajłowicz objął odpowiedzialną posadę w agencji kredytów eksportowych i inwestycji, jednakże pozostał w WEB i dalej wypruwa sobie żyły w zarządzie.

Dalej: dyrektor Federalnej Służby Ochrony (polski odpowiednik BOR-u) generał Jewgienij Murow również odkrył w swoim synu Andrieju zdolności menedżerskie, chłopak został szefem holdingu MRSK (sieci elektroenergetyczne). Świeżo upieczony wicepremier, odpowiedzialny za odcinek przemysłu zbrojeniowego Dmitrij Rogozin też ma syna – Aleksiej Dmitrijewicz (ur. 1984) został właśnie dyrektorem zakładów produkujących proch, wcześniej był wicedyrektorem zakładów produkujących broń strzelecką.

Oddzielny rozdział można napisać i o korporacji zięciów.

„Państwo to my – mówią oni. I dodają: no i jeszcze nasze dzieci. Dzieci są oczywiście młodymi i zdolnymi menedżerami. I oczywiście są bardzo pracowite, podobnie jak naczelny niewolnik na galerach [Putin powiedział o sobie, że na prezydenckim stolcu harował jak niewolnik na galerach]. Nie wiedzieć czemu tak jakoś jest, że najzdolniejsze dzieci mają właśnie czekiści. I te dzieci pracują właśnie w tych miejscach, gdzie władza oznacza własność, a własność oznacza władzę. To się splotło na amen i nie zamierza się rozpleść – pisze ironicznie w komentarzu w internetowej „Gazecie.ru” Andriej Kolesnikow. – Taka prywatyzacja państwa przez rodziny nie jest nowością w historii dyktatur i plutokracji, głównie tych w tropikach i subtropikach i tych, które mają surowce. Ale w Moskwie taka koncentracja władzy, pieniędzy i nepotyzmu jest bezprecedensowa. To lepiej niż wszystkie inne oskarżenia rzucane pod adresem putinowskiego reżimu charakteryzuje obecną władzę”.

Podanie o spacerowanie

O pozwolenie na obchody urodzin chce oficjalnie wystąpić do władz weteranka ruchu obrony praw człowieka w Rosji, Ludmiła Aleksiejewa. W swoim blogu napisała: „20 lipca obchodzę 85 urodziny, jest co świętować. Przybędzie wielu gości, ponad dwieście osób. Ludzie będą przychodzić być może grupkami. Zgodnie z prawem [znowelizowaną ustawą o zgromadzeniach publicznych] przysługuje im policyjna asysta. Jako człowiek respektujący prawo, zamierzam zwrócić się z prośbą o przydzielenie takiej asysty. Niech [policjanci] dyżurują przy stacji metra i towarzyszą moim gościom do kawiarni „Pirogi” na Suchariewce, gdzie odbędzie się uroczystość. Dla bezpieczeństwa – bo przecież goście nie będą mieli na czole napisane, że idą na urodziny, może się komuś wydać, że to jakiś marsz i moi goście zostaną zatrzymani. Więc zamierzam zgodnie z przepisami złożyć wniosek. I dopiero potem obchodzić jubileusz! Jak szaleć, to szaleć”.

Nowe przepisy wprowadzone w ekspresowym tempie w przeddzień 12 czerwca (w Dzień Rosji odbyła się w Moskwie masowa akcja protestu) przewidują m.in. ograniczenia w możliwościach zorganizowania demonstracji oraz wysokie kary pieniężne dla uczestników nielegalnych zgromadzeń i dla tych, którzy podczas zgromadzeń mających zezwolenie władz spowodują szkody materialne. To kolejne „obrzydzanie cynaderką” stosowane przez władze, żeby zniechęcić ludzi do protestowania na ulicach.

Głos Ludmiły Aleksiejewej dołącza do całkiem już sporego chóru obywateli, którzy odwołując się do restrykcyjnych przepisów nakładanych przez znowelizowaną ustawę o zgromadzeniach, występują o pozwolenie na wykonywanie codziennych czynności. Mieszkaniec Jekaterynburga Rostisław Żurawlow wystąpił o możliwość „spaceru po bochenek” (można obejrzeć tu: http://www.youtube.com/watch?v=SbuTZPjkFZU&feature=player_embedded#!; filmik zebrał w ciągu paru dni prawie pół miliona odsłon). Najśmieszniejsze jest to, że Żurawlow wniosek złożył, a następnie o nim zapomniał, tymczasem został rankiem obudzony przez panów w mundurach (jeden był nawet  w stopniu majora), którzy zgłosili się, by go eskortować na ustalonej w urzędzie miasta trasie. Inni składają wnioski o możliwość przejścia ulicami w celu odebrania dzieci z przedszkola. Akcja sprawdzania, jak działa nowa ustawa, zaktywizowała wiele osób. Policja zgodnie z literą prawa towarzyszy wnioskodawcom w drodze do pracy trolejbusem numer trzy albo po zakupy główną ulicą miasta.

Protesty antysystemowe przyjmują coraz to nowe formy i nie zamierzają się skończyć. Wszystko w granicach prawa. Liga Wyborców chce skorzystać z przepisu przewidującego możliwość złożenia skargi przez obywateli w ciągu roku od wyborów. Dziś trafiło do presnieńskiego sądu rejonowego w Moskwie pierwszych 160 pozwów o rozpatrzenie przypadków naruszeń i fałszerstw wyborczych. Niebawem ruszy strona internetowa projektu „Wsie w sud” (wszyscy do sądu), z której będzie można pobrać formularze, zasięgnąć porady itd. Koordynator akcji Siergiej Parchomienko jest dobrej myśli: „Jeśli akcja będzie naprawdę masowa, to sądy nie będą mogły stosować jednej i tej samej formułki oddalenia pozwu pod pretekstem, że pieczątka jest niewyraźna. Sto tysięcy takich wymijających odpowiedzi na sto tysięcy obywatelskich pozwów odbije się szerokim echem”.

Władza metodycznie tępi zarodki protestu – przeprowadza rewizje w mieszkaniach liderów, aresztuje i przesłuchuje uczestników demonstracji 6 maja na placu Błotnym (protest przeciwko powrotowi Putina na Kreml, zorganizowany w przeddzień zaprzysiężenia nowego-starego prezydenta). Putin uważa nowe przepisy za tożsame z europejskimi normami.

Miasto, masa, metro

W tekście, który napisałam dziesięć lat temu o moskiewskim metrze, wiele rzeczy się zdezaktualizowało, ale wiele nadal jest aktualnych. Artykuł można wydobyć z Tygodnikowego archiwum: http://www.tygodnik.com.pl/numer/277739/labuszewska.html

Ulice centrum Moskwy są wiecznie zakorkowane, orbitujące wokół centrum olbrzymie osiedla-sypialnie – położone daleko. Mieszkańcowi metropolii nie pozostaje więc nic innego, jak korzystać z metra. Linie „podziemki” oplatają miasto jak ramiona ośmiornicy (właściwie dwunastośmiornicy, moskiewskie metro ma dwanaście linii) – zawsze mam to skojarzenie, kiedy patrzę na schemat sieci stacji. Bez tego schematu z kolei trudno zorientować się w topografii miasta – metro jak w Moskwie gigantycznym drogowskazem. 

Pisałam dziesięć lat temu o otoczeniu stacji – siermiężnym zaopatrzeniu, hałasie, żebrakach i mieszkańcach Kaukazu, obficie spluwających pod nogi. Siermiężne zaopatrzenie pozostało, poprawiła się jakoś fast foodów, zniknęła duża część prowizorycznych kramików, jest przestronniej i czyściej („Czysto? Nie, czyściej”, jak mawiali Starsi Panowie). Budki z papierosami, bułeczkami z konfiturą i kosmetykami nadal królują, ale zdecydowanie lepiej wyglądają. W samym metrze, na wielu stacjach, zwłaszcza w centrum, znajdują się sieciowe bary z tanimi daniami na ciepło i zimno. Wokół stacji zawsze można znaleźć błękitne lub zielone przenośne toalety, którymi opiekują się niewiasty pobierające 25 lub 27 rubli (ok. 2,5 zł) za skorzystanie z wonnej kabiny. To i tak wielki postęp wobec braku toalet w samym metrze.

Zmienił się skład społeczny żebraków. Zniknęli śpiewający wojenne pieśni na stacjach czy w przejściach pomiędzy stacjami weterani wojenni, znacznie mniej jest romskich dzieci, z metra zostali wysiedleni też bezdomni. Po wagonach metra wędrują teraz ludzie w różnym wieku i o różnym stopniu obszarpania i apelują o dofinansowanie operacji małej córeczki albo powołując się na wiarę prawosławną ze świętą ikonką w dłoni, proszą o wsparcie ogólne albo o pieniądze na leki.

Metro jest nadal słupem ogłoszeniowym – zmienił się natomiast „asortyment” reklam – tych wielkich, oficjalnych na kolorowych tablicach i tych nieoficjalnych, wyklejanych pokątnie na budkach telefonicznych i ścianach. W tej drugiej kategorii wszechobecna w minionej dekadzie ezoteryka ustąpiła miejsca pragmatyzmowi: kredyty dostępne od ręki, wynajem mieszkań, dyplomy wyższych uczelni, kursy prawa jazdy. Oficjalne reklamy zajmują ściany nad schodami ruchomymi – zapraszają do ekskluzywnych sklepów, po zakupy do centrów handlowych, na pokazy lotnicze, do cyrku.

Jedno się nie zmieniło – moskiewskie  metro nadal przerzuca z jednego punktu miasta do drugiego miliony pasażerów dziennie. Według statystyk, dziennie jeździ metrem około 10 mln, niezły „pasażyropotok” (jest takie ładne rosyjskie słowo, oznaczające liczbę pasażerów). W latach 2011-2020 ma być zbudowane kolejne 124 km linii metra.

(Zapraszam do obejrzenia albumu ze zdjęciami).

Igor Rosnieftowicz Sieczin

Wicepremier, wszechmocny Igor Iwanowicz Nastojaszczij [Prawdziwy], jak nazywano go w kuluarach zbliżonych do najwyższych sfer, zostawił niedawno rządowe posady. Dmitrij Miedwiediew nie zaprosił go do gabinetu, na czele którego został postawiony. Wielu ekspertów orzekło, że Igor Sieczin wypadł z łaski.

Ale jego ostatnia nominacja na prezesa gigantycznego naftowego koncernu Rosnieft’ nie wygląda na wypadanie z łaski. Co więcej Igor Sieczin, wierny pretorianin prezydenta Putina do zadań specjalnych, został jeszcze i sekretarzem nowej, wyposażonej w szerokie pełnomocnictwa, prezydenckiej komisji mającej dbać o rozwój sektora paliwowego. Bezpośrednią kuratelę nad komisją objął prezydent osobiście. Rząd będzie miał niewiele do powiedzenia w sprawie zawiadywania kluczowym segmentem rosyjskiej gospodarki, generującym największe wpływy do budżetu – cała władza spoczęła w ręku Putina i Sieczina. Panowie znają się nie od dziś – pracowali w KGB, pracowali w merostwie Petersburga, pracowali na Kremlu i w Białym Domu (siedziba rządu), pracowali nad sprawą Chodorkowskiego i jego Jukosu, pracują nad naftową kurą znoszącą złote jajka. Dobry, sprawdzony duet.

Dziś odbył się dialog per procura pomiędzy Igorem Sieczinem i znanym opozycyjnym blogerem, prawnikiem Aleksiejem Nawalnym. Nawalny, jeszcze zanim został najpopularniejszym liderem ulicznych protestów w Moskwie, od 2008 roku jako mniejszościowy udziałowiec m.in. Rosniefti, TNK-BP czy Transniefti studiował dokumentację tych największych rosyjskich koncernów. I znajdował w niej nieścisłości, świadczące o grubych przewałach. Domagał się transparentności biznesu, zbadania, dlaczego i jakimi drogami rozchodzą się państwowe pieniądze. Na dzisiejszym zgromadzeniu akcjonariuszy Rosniefti Igor Sieczin oznajmił, że Nawalny pracuje na rzecz Hermitage Capital. Ot, został wynajęty przez konkurencję i bruździ z zawodu, a nie z obywatelskiego powołania, jak się może naiwnym szaraczkom wydawać.

Hermitage Capital jeszcze nie skomentował rewelacji Sieczina. Dziwnym zbiegiem okoliczności akurat na dniach w USA miała być głosowana ustawa o „liście Magnitskiego”, adwokata pracującego w Rosji na rzecz Hermitage, który zmarł w areszcie śledczym w niejasnych okolicznościach (został aresztowany, gdy wykrył potężne nadużycia). Na „liście” mają się znaleźć nazwiska osób zamieszanych w sprawę, nie dostaną one amerykańskiej wizy. To temat na oddzielną rozprawkę.

Wróćmy do Nawalnego i Sieczina. Bojowy bloger natychmiast skomentował wypowiedź prezesa Sieczina na swój temat w Twitterze: „Niech tam ktoś przekaże Sieczinowi, że wcześniej byłem przeświadczony, że jest on żulikiem, a teraz się okazało, że jeszcze jest debilem”. Wysoki poziom dyskusji merytorycznej, nieprawdaż?

Sieczin na dzisiejszym zgromadzeniu akcjonariuszy zapewnił, że 25-procentowa dywidenda zostanie, na osobistą prośbę prezydenta, wypłacona akcjonariuszom. Rosnieft’ będzie rósł w siłę, a ludziom związanym z koncernem będzie żyło się w związku z tym dostatniej. O prywatyzację nie ma się co troskać – wszystko znajduje się pod kontrolą – zapewniał Igor Sieczin. I to nie tylko rządu, a samego Kremla.

No, można powiedzieć, że faktycznie uspokoił tym samym zaniepokojonych akcjonariuszy, którzy boją się o swoje udziały. Jak coś jest pod podwójną kontrolą – i rządu, i Kremla – to bać się nie należy, tamtejsze naftowe ORMO czuwa.

Kraj miłujący pokój

Rosja nie lubi takich rankingów – takich, które mierzą poziom korupcji, swobody słowa, wolności zgromadzeń i tak dalej. Z roku na rok plasuje się na listach na odległych pozycjach. Zapewne i Światowy Indeks Pokoju sporządzany przez amerykański Institute for Economics and Peace (IEP) niespecjalnie się spodoba. W tegorocznym raporcie Rosja została sklasyfikowana na 153. miejscu (na 158 państw).

Indeks powstaje na podstawie analizy 24 kryteriów, to m.in. wysokość budżetu wojskowego w stosunku do poziomu PKB, poziom przestępczości zorganizowanej, liczba skazanych odbywających kary pozbawienia wolności, zagrożenie terroryzmem.

W przypadku Rosji niepokoi poziom wydatków wojskowych, niespokojna sytuacja w republikach Kaukazu Północnego (wysokie zagrożenie terroryzmem), militaryzacja gospodarki, wysoki odsetek osób więzionych.

W Gazecie.ru komentujący Indeks Siemion Nowoprudski przypomina starą piosenkę Izaaka Dunajewskiego „jesteśmy pokojowo nastawionymi ludźmi, ale nasz pociąg pancerny stoi na zapasowym torze”. „W Rosji do tej pory i we władzach, i w powszechnej opinii pokutuje przekonanie, że silny kraj to taki, którego się boją. Pragnienie, by się nas bali, widać i w codziennym życiu, i w polityce zagranicznej. To dwie połowy jednego agresywnego pola, w którym funkcjonujemy”. Lansowana w czasach ZSRR „walka o pokój” nadal pozostaje aktualna. „Mam wrażenie – konstatuje Nowoprudski – że nasz pociąg nie tylko nadal stoi na tym opiewanym w piosence zapasowym torze, ale my wszyscy mieszkamy w jego wagonach, pociąg jest przestarzały i zardzewiały”.

Rosyjska armia od kilku lat się reformuje. Zdania są podzielone co do tego, jakie to przynosi owoce – czy reforma uzdrawia niedobrą sytuację, czy pogrąża siły zbrojne w trwającym od lat kryzysie. Jasne są deklaracje polityczne: Rosja ma mieć silną armię, mogącą dać odpór potencjalnym napastnikom. Ważny pozostaje też komponent jądrowy (Moskwa stara się utrzymać parytet z USA). W 2008 roku Rosja wygrała wojnę z Gruzją, w oderwanych gruzińskich prowincjach założyła bazy wojskowe. Kompleks wojskowo-przemysłowy, jak w Rosji nazywa się zbrojeniówkę, nawet w latach kryzysu był dopieszczany przez władze, zimna i głodu nie zaznał. W programach informacyjnych rosyjskiej telewizji często nadawane są wiadomości nawiązujące do tematyki wojskowej. Wczoraj prezydent Putin odwiedził bazę lotniczą w Kraju Krasnodarskim i zapewnił, że do 2020 roku Rosja wyda na wyposażenie wojskowego lotnictwa 4 bln rubli, zakupi sześćset nowych samolotów bojowych i tysiąc śmigłowców. I jeszcze zapewnił, że Rosja jest gotowa odpowiedzieć na amerykański system obrony przeciwrakietowej. Ogólna wartość państwowych zamówień na uzbrojenie do roku 2020 ma wynieść, według Putina, 20 bln rubli.

Polska w Światowym Indeksie Pokoju znalazła się na 24. miejscu pomiędzy Singapurem a Hiszpanią. Pierwszą pozycję od lat zajmuje Islandia – najbezpieczniejszy i stwarzający najmniejsze zagrożenie dla otoczenia kraj świata.

Biały album

Po pisarzach i plastykach muzycy skrzyknęli się na akcję poparcia dla akcji protestu. Pisarze organizowali spacery po centrum Moskwy, malarze – wystawy na hulających bulwarach, muzycy natomiast zorganizowali „Biały album”. Ich projekt polega na zebraniu od muzyków zaangażowanych piosenek. Niepokornych utworów można posłuchać (i przeczytać teksty) między innymi tu: http://slon.ru/russia/muzykanty_zapisali_200_pesen_v_podderzhku_oppozitsii-797641.xhtml

Jak mówili autorzy pomysłu muzyk rockowy i dziennikarz Aleksandr Lipnicki i muzyk Wasilij Szumow, zebrano materiał na co najmniej cztery albumy, zgłoszenia zbierane są jeszcze do jutra. A na jutro zapowiedziana jest kolejna manifestacja „Marsz milionów”. Pierwsza manifestacja „pod rządami” nowej ustawy o zgromadzeniach publicznych, przewidującej drakońskie kary pieniężne za najmniejsze naruszenia podczas demonstracji. Duma Państwowa jechała z tą ustawą jak na pożar, przyjęto ją głosami Jednej Rosji w trybie superekspresowym, prezydent Putin podpisał ją w biegu na kolanie. Żeby tylko zdążyć przed 12 czerwca. To sygnał od władz: kochani, dość tego protestowania.

Dziś przeprowadzono przeszukania w mieszkaniach liderów ruchu Białej wstążki – Aleksieja Nawalnego, Siergieja Udalcowa, Ilji Jaszyna i Ksieni Sobczak. Policja interesowała się komputerami, telefonami komórkowymi i innymi nośnikami. Na jutro opozycjoniści dostali wezwania do złożenia zeznań w Komitecie Śledczym (chociaż jutro jest w Rosji dzień wolny od pracy, więc teoretycznie urzędy nie pracują, ale, jak widać, przesłuchiwać będą). Natychmiast w Internecie padło hasło: „Okkupaj Sledstwiennyj Komitiet”. Na blogach pojawiły się wpisy: „teraz to ja na pewno pójdę na demonstrację, chociaż wcześniej nie miałem tego w zamiarze”.

Co chce powiedzieć władza protestującym? Że to koniec zabawy w kotka i myszkę, koniec przyzwolenia na protest, że zaczyna się rewanż, przykręcanie śruby, „koniec złudzeń, panowie”? Władza nie ma najmniejszej ochoty na dialog, coraz wyraźniejszy jest w jej poczynaniach kurs na wyciszenie protestów. Choć te wcale nie chcą się wyciszać.