Archiwum autora: annalabuszewska

Jak nie doszło do drugiego Czarnobyla

Na trzy dni przed końcem 2011 roku omal nie doszło do katastrofy. Pożar na atomowym okręcie podwodnym K-84 „Jekaterynburg” w bazie remontowej Roslakowo koło Murmańska na półwyspie Kola mógł zakończyć się tragicznie – na okręcie znajdowały się ładunki jądrowe. Wyniki śledztwa dziennikarskiego publikuje dziś tygodnik „Kommiersant-Włast’”.

O pożarze donosiły wszystkie agencje informacyjne, 30 grudnia minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu poinformował o zakończonej powodzeniem akcji gaśniczej na atomowym okręcie K-84 „Jekaterynburg”. Wtedy oficjalnie nie mówiono o obecności na pokładzie rakiet międzykontynentalnych z głowicami jądrowymi i torped oraz dwóch reaktorów jądrowych, które mogły wybuchnąć. Co więcej, pogłoski o tym, że na pokładzie mogą znajdować się ładunki nuklearne, dementowano. Specjaliści zapewniali, że okręt, który trafia do doku remontowego, nie może „nieść” ładunków, są one uprzednio demontowane. Rzeczywiście, tak głosi instrukcja. Dziennikarze „Kommiersanta-Własti” twierdzą natomiast, że tym razem ładunków nie zdemontowano, jako że okręt miał przejść w doku nie remont, a jedynie krótkotrwały przegląd. W takich sytuacjach dowództwo podejmuje decyzję o pozostawieniu ładunków na pokładzie (demontowanie ładunków to procedura długotrwała, może wydłużyć przegląd nawet o dwa tygodnie).

Autorzy artykułu, Michaił Łukin i Iwan Safronow jr., powołują się na kilka niezależnych od siebie źródeł z dowództwa marynarki wojennej i Floty Północnej, które potwierdziły obecność ładunków nuklearnych na pokładzie objętego pożarem okrętu. Ponadto już po ugaszeniu pożaru okręt w pierwszych dniach stycznia został wysłany do buchty Okolnaja, a następnie do miejsca stałego bazowania. „Ponieważ po pożarze okręt został na długo wyłączony ze służby, jedyny powód, dla którego wysłano okręt do Okolnej, to zdjęcie z pokładu znajdujących się na K-84 rakiet i torped” – piszą autorzy dziennikarskiego śledztwa.

W akcji ratowniczej brali udział początkowo tylko marynarze służący na okręcie. Mieli oni, według dziennikarzy „Kommiersanta-Własti”, zdemontować torpedy i rakiety, znajdujące się w miejscach położonych najbliżej objętej pożarem części. Podtopiono część doku, w którym stał okręt, co uratowało sytuację. Przybyła też specjalna brygada ratownicza z Moskwy. Nikt nie zginął, dwie osoby zatruły się trującymi wyziewami. Akcja została przeprowadzona prawidłowo.

Łukin i Safronow snują też katastroficzne wizje, co by było, gdyby akcja się nie powiodła. Gdyby pożar, który powstał w dziobowej części okrętu, rozprzestrzenił się, mogło dojść do niekontrolowanego wybuchu ładunków, a zatem nie tylko do zniszczenia okrętu, śmierci załogi, ale także skażenia stoczni remontowej oraz znacznego obszaru wokół bazy (m.in. wód Zatoki Kolskiej). Ewakuowanie mieszkańców pobliskiego Murmańska w środku polarnej zimy byłoby szalenie trudne. Poza tym, wśród mieszkańców mogłoby dojść do paniki.

„Co uratowało nas od katastrofy – właściwe działania ludzi, którzy gasili pożar, bohaterska postawa marynarzy, którzy wyciągali torpedy z rozgrzanych leży, właściwe decyzje dowództwa, na czas podjęta decyzja o podtopieniu doku albo zwyczajny zbieg okoliczności – tego nie wiadomo. Jednak jeden z tych czynników lub kilka z nich pozwoliło uniknąć nieobliczalnej katastrofy” – podsumowują Łukin i Safronow.

Jakże kruche jest nasze poczucie bezpieczeństwa.

Czy można kupić spokój?

Ta wiadomość na stronie internetowej gazety „Kommiersant” ma w ostatnich dniach największą liczbę odsłon. Premier Władimir Putin, przodujący w rankingach kandydatów na prezydenta Rosji, wygłosił mowę na zjeździe najbogatszych ludzi Rosji zrzeszonych w Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców: „Rozważane są różne warianty. Trzeba to oczywiście przedyskutować ze społeczeństwem, ze środowiskiem ekspertów, ale tak, żeby rzeczywiście społeczeństwo wybrało warianty zamknięcia problemów lat dziewięćdziesiątych: nieuczciwej, powiedzmy to sobie szczerze, prywatyzacji, wszystkich przetargów. To powinna być jednorazowa wpłata albo coś innego, ale razem musimy o tym pomyśleć”. Według premiera, ten specyficzny datek/wykup pozwoli „zapewnić społeczną legalizację samej instytucji prywatnej własności, społeczne zaufanie do biznesu, bez tego nie będziemy mogli rozwijać nowoczesnej gospodarki rynkowej, a tym bardziej nie zbudujemy zdrowego społeczeństwa obywatelskiego”.

Myśl ciekawa, zwłaszcza w kampanii wyborczej – biznesie, zapłać za swój spokój, bo przecież ciągle można mieć wątpliwości do podstaw fortun ukształtowanych w Rosji. Czy pomysł pana premiera spodobał się tym, którzy zgromadzili się w sali hotelu Ritz? Trudno powiedzieć. Najbogatsi biznesmeni Rosji nabrali powietrza w płuca i na razie tak trwają. Pomysł pana premiera nie im miał się, jak sądzę, spodobać, a raczej społeczeństwu, które ma wybrać „warianty zamknięcia problemów lat dziewięćdziesiątych”. Władimirowi Władimirowiczowi potrzebne są głosy tych, którzy uważają, że ci, co są bogaci, wzbogacili się nieuczciwie.

„W tych dywagacjach [Władimira Putina] następuje zamiana pojęć – pisze na „politcom.ru” Aleksandr Iwachnik. – W wyniku ‘nieuczciwej prywatyzacji’ w Rosji pojawiły się setki tysięcy właścicieli i stało się możliwe stopniowe formowanie podstaw gospodarki rynkowej. Putin miał najwyraźniej na myśli tak zwanych oligarchów (choć tego słowa na zjeździe nie wypowiedział) – największych przedsiębiorców z lat dziewięćdziesiątych, którzy brali udział w tak zwanych ‘załogowych aukcyonach’, dotyczących około dziesięciu potencjalnie najbardziej rokujących wielkich przedsiębiorstw państwowych z branży surowcowej [‘załogowyje aukcyony’ – przeprowadzone w połowie lat 90. transakcje, na mocy których właścicielami pakietów akcji kilku kluczowych państwowych przedsiębiorstw, jak Jukos, Sibnieft’, Norylski Nikiel, stały się banki komercyjne; przetargi te były sposobem pozyskania pieniędzy do budżetu; później Izba Obrachunkowa – odpowiednik polskiej NIK – stwierdziła, że ceny sprzedanych pakietów akcji były znacząco zaniżone]. Tak na marginesie, to właśnie ci ludzie [oligarchowie, beneficjenci przetargów] byli głównym obiektem politycznego ataku prezydenta Putina na początku dekady 2000. Ale w trakcie kampanii wojennej o pozbawienie tych ludzi narzędzi wpływu politycznego, obiektem ideologicznego biczowania ze strony państwowej propagandy stał się prywatny biznes jako taki. W rezultacie w świadomości Rosjan stosunek do biznesu stał się bardziej negatywny w latach 2000., niż nawet był za Jelcyna. W efekcie zwiększyła się paternalistyczna orientacja na państwo”.

Rzucone hasło zrobienia „uczciwej ściepy” za „nieuczciwą prywatyzację” budzi rozliczne wątpliwości. Po pierwsze, kto ma płacić. Po drugie, ile. Po trzecie, na jakiej zasadzie i komu. „Wartości rynkowej aktywów, sprzedanych w połowie lat 90. podczas ‘załogowych aukcyonow’ niepodobna dziś określić – komentuje Iwachnik. – Ponadto w minionych piętnastu latach aktywa te zmieniły właścicieli, ich struktura własnościowa jest bardziej skomplikowana”.

Siergiej Aleksaszenko, rosyjski ekonomista (w drugiej połowie lat 90. był wiceprezesem Centralnego Banku Rosji), nie zostawił na inicjatywie Władimira Putina suchej nitki. W blogu na „Echu Moskwy” napisał: „Będziesz potrafił dogadać się, z kim trzeba, to będziesz społecznie użytecznym i odpowiedzialnym biznesmenem (nawet jeśli jesteś obywatelem Finlandii), a nie będziesz potrafił się dogadać – miej pretensje do samego siebie. Najsmutniejsze jest to, że rosyjski premier, chyba nie zdając sobie z tego sprawy, na cały świat oznajmił, że prawa własności w Rosji nie znaczą nic. A potem znowu włączył starą płytę o poprawie klimatu inwestycyjnego w Rosji”.

Temat oceny rezultatów prywatyzacji w Rosji wraca jak bumerang. Na początku swoich rządów Władimir Putin zapewniał, że nie podważy prywatyzacji lat 90., później było hasło „rawnoudalenija biznesu” od władz, później była sprawa Jukosu i powstawanie nowych fortun na zasadach sformułowanych przez Putina (wspominany tu powyżej jeden z obywateli Finlandii np. całkiem nieźle poradził sobie w nowych warunkach).

Ekonomiczny komentator internetowego serwisu informacyjnego „Newsru.com” Maksim Blant sceptycznie ocenia możliwe skutki inicjatywy kandydata na prezydenta: „Podając w wątpliwość legalność własności i wzmacniając system osobistej odpowiedzialności biznesmena od konkretnego urzędnika, uważającego się za uosobienie państwa, Putin (który przecież nie jest nieśmiertelny) podaje w wątpliwość tę własność, która zorientowana jest na niego osobiście i na ludzi z jego urzędniczej ekipy. Los biznesu, zorientowanego na konkretnego urzędnika wysokiej rangi, po odejściu tego urzędnika z zajmowanego stanowiska, był znakomicie uwidoczniony po dymisji wieloletniego mera Moskwy”.

Miłość na placu Błotnym

Filmowcy nie zasypiają gruszek w popiele – już wkrótce ma powstać film o miłosnych perypetiach uczestników demonstracji protestu w Moskwie. Roboczy tytuł „OMON amour” (inny wariant „Romeo, mityng, Julia”). Film ma być gotowy już za miesiąc. W sam raz na wybory.

Tytuł jest nawiązaniem do znanego soc-artowskiego dzieła grupy Sinije nosy, na której wśród romantycznych rosyjskich brzózek dwaj milicjanci toną w namiętnym uścisku i nie mniej namiętnym pocałunku. Bohaterem filmu będzie jednak funkcjonariusz OMON-u o tradycyjnej orientacji – mundurowy zadurzy się w uczestniczce protestów, opozycjonistce, dla dodania siarczystości – córce milicjanta (od paru miesięcy policjanta, po Miedwiediewowskiej reformie). Obraz wyreżyseruje Nikołaj Kowbas.

Scenariusz pisze samo życie. Na manifestacjach – i tych grudniowych, i tej ostatniej, lutowej – można było z samych plakatów z hasłami spisać pokaźną powieść non fiction. Nastąpiła gwałtowna erupcja oryginalnych pomysłów na kalambury, żarty słowne, dowcipne rysunki i gadżety. Inwencja twórców nie zna granic. Podczas marszu na plac Błotny odznaczył się znowu pisarz Dmitrij Bykow z wypisanym na wielkim kartonie hasłem: „Nie kołyszcie łódką, naszemu szczurkowi zbiera się na mdłości”. Dwie młode osoby niosły transparent „Uwolnić niewolnika z galer!” (nawiązanie do stwierdzenia Putina, że jako prezydent w poprzednich kadencjach harował jak niewolnik na galerach). Inni prezentowali plakat „Jesteśmy za nowymi amforami” wariantowo: „Jesteśmy za uczciwymi amforami” (nawiązanie do letniego wyczynu Władimira Władimirowicza – nurkowania w morzu i wyciągania z dna antycznych amfor, które – jak się potem okazało – zostały tam zawczasu przygotowane; i przy okazji fonetyczna gra „amfory-wybory”). Na tłumem falowała wielka kukła w stroju czarownika, przypominająca przewodniczącego Centralnej Komisji Wyborczej Władimira Czurowa. Ze szkolnego bloku ktoś wykleił plakat „Tandem naszych chłopców” z portretami Putina i Romana Abramowicza. Jeden z uczestników z dumą prezentował naszywkę na filcowej czapce: „Chutin puj”. Inny demonstrował z przewieszonym na szyi plakatem przedstawiającym Czurowa i podartą kartę do głosowania; napis „Porwę za Putina” był nawiązaniem do niewydarzonej akcji młodocianych aktywistek obiecujących rwać na sobie skąpą odzież w odruchu poparcia dla idola. Kolejne plakaty: „Wylej Oziero do kanalizacji” (członkowie kooperatywy Oziero budującej w latach 90. dacze pod Petersburgiem stanowią dziś otoczenie Putina, zajmują wysokie stanowiska, dorobili się majątków); „2000 – PutIN, 2012 – PutOUT”, „Zimą botoks nie grzeje”. I jeszcze tysiące, tysiące, tysiące.

Wojna na liczebniki

Na opozycyjny marsz „O uczciwe wybory” przyszło od 30 do 130 tysięcy uczestników. Na „antypomarańczowy” wiec na Pokłonnej Górze popierający kandydata Putina przyszło od 30 do 130 tys. uczestników („przyszło” to nie jest chyba dobre określenie, głównie zostali oni przywiezieni „kazionnymi” autokarami”). Skąd takie rozbieżności w ocenie uczestników? Władzom zależało, żeby pokazać, że uczestników opozycyjnego marszu jest znacznie mniej niż ludzi zebranych na wiecu popierającym Władimira Władimirowicza.

Zastanawia nagły przyrost liczby „antypomarańczowych”. 24 grudnia, kiedy odbywał się poprzedni wiec opozycji na prospekcie Sacharowa, na Worobjowych Górach gorący zwolennik „słusznej linii naszej partii”, krzyczący publicysta Siergiej Kurginian zgromadził około tysiąca osób. Może wyjaśnieniem jest tak zwany administratiwnyj resurs. Z relacji w mediach, przede wszystkim w Internecie, wynika, że udział w wiecu na Pokłonnej był przymusowy dla pracowników sfery budżetowej – pracowników służby zdrowia, nauczycieli, państwowych zakładów pracy, które przybywały całymi kolektywami. Uczestnicy musieli się odhaczyć na liście. W wielu relacjach powtarza się, że za udział płacono. Zdziwiły mnie jeszcze dwie rzeczy w odniesieniu do tego wiecu: partia Jedna Rosja nie zaistniała na nim jako siła polityczna popierająca Putina, kandydata na prezydenta. To jednak dziwne: partia świeżo zwyciężająca w wyborach parlamentarnych, i to z miażdżącą przewagą nad innymi, dwa miesiące później nie próbuje nawet zdyskontować swojego sukcesu i wesprzeć lidera w wyborach prezydenckich. Wstydzą się czegoś? Putin odżegnuje się od swoich parteigenossen?

Mało tego: na wiec poparcia dla swojej kandydatury nie przychodzi sam Putin, nie przemawia, nie pozdrawia tłumów. Czy to z powodu braku odporności na zimno? Czy z jakiegoś innego powodu? Jakiego?

Opozycja pokazała, że potencjał protestu nie spada. Choć postulaty za każdym razem formułowane w rezolucjach na demonstracjach nie są przez władze wypełniane, choć są niesnaski w komitecie organizacyjnym, brakuje charyzmatycznego lidera itd. – ludzie przychodzą i demonstrują. W sobotę w Moskwie można było zobaczyć mnóstwo żartobliwych plakatów, haseł, kalamburów odnoszących się do „znoszonej” władzy, wołających o ustąpienie. Program maksimum – „Precz z Putinem”, program minimum – druga tura wyborów.

Władza o ustępowaniu ani myśli. Strategia nowego kremlowskiego guru od gier politycznych na krajowym polu, Wiaczesława Wołodina, owo zaludnianie Pokłonnej Góry itd., jest obliczona na przekonanie ludności, że Putin ma prawo wygrać w pierwszej turze. No bo skoro go popiera tylu ludzi i ładnie to i licznie wygląda w telewizji, to przecież alternatywy nie ma. I choćby opozycja zjadła dwie beczki soli, to i tak zwycięstwa Putinowi nie odbierze.

Nowe zaklęcie króla

Premier Putin, przebywając na jednodniowym urlopie, spotkał się z młodymi prawnikami. Stalowy garnitur, stalowy wzrok, stalowy głos. I ręka w kieszeni. Może też stalowa. Premier prezentował luz i demokratyczne maniery. Miła pogawędka zeszła na temat wyborów. Władimir Władimirowicz wygłosił nowe zaklęcie: „Nie widzę sensu, by pracować jako prezydent bez poparcia ludzi”.

Jutro na Pokłonną Górę w Moskwie popierać Putina przyjdą ci, którzy mają go popierać. Pan premier wyraził zadowolenie z tej „antypomarańczowej” inicjatywy. Deklaracje  o udziale w wiecu, który ma przebiegać pod hasłem „Mamy wiele do stracenia” złożyli weterani „Afganu”, Kongres Wspólnot Rosyjskich i inni członkowie Ogólnorosyjskiego Frontu Narodowego. W Internecie pojawiają się informacje o wprowadzeniu obowiązkowej obecności na Pokłonnej Górze deputowanych i senatorów z ramienia Jednej Rosji, a także o tym, że osoby, które wezmą udział w wiecu, otrzymają tysiąc rubli (około stu złotych) i gorący poczęstunek. Generał Mróz przybędzie jutro do Moskwy osobiście w wymiarze dwudziestu stopni na minusie, gorące poczęstunki są więc nie od rzeczy.

Tak samo będzie mrozić tych, którzy zbiorą się na marszu „O uczciwe wybory” i przejdą z placu Kałuskiego na plac Błotny. Im również przysługuje gorąca herbata z rządowego kotła. Natomiast nie będą się mogli kontentować pociągając z własnych termosów, które mają być odbierane podczas kontroli w tak zwanych ramkach. Jeden z bardziej radykalnych komentatorów Siergiej Aksionow, to odbieranie prywatnych termosów i zaproszenie do rządowego kociołka nazwał świadectwem ostatecznej kapitulacji organizatorów wobec władz. Władze nie pozwalają, a więc termosów nie będzie. Organizatorzy, zdaniem Aksionowa, zachowują się jak więzień, który pyta naczelnika więzienia, czy będzie mu wolno uciec.

„No pasaran, no Putiran” – krzyczy Internet. Demonstracja protestu ma sformułować kolejne postulaty. Żaden z postulatów z poprzednich demonstracji nie został spełniony. Głosy 4 marca ma liczyć ten sam czarodziej Czurow, który tak dobrze policzył głosy w poprzednich wyborach. Wyniki grudniowego głosowania zgodnie w Dumie przyklepano. Tak zwana opozycja systemowa (zasiadająca w Dumie) nie miała wątpliwości, że były to uczciwe wybory. Sądy odrzuciły skargi i zażalenia. CKW podstemplowało i jest „after birds”.

Czy Putin wygra w pierwszej turze? Na wzmiankowanym spotkaniu z młodymi prawnikami powiedział, że dopuszcza możliwość drugiej tury. To może wprowadzić pewną destabilizację w okresie pomiędzy turami, powiedział. Czy takie niebezpieczne eksperymenty są komuś potrzebne? W końcu wynik i tak jest przesądzony, to po co te turbulencje.

Sztab Putina pracuje pełną parą. W telewizji pokazywane są filmy o tym, jak Putin pozbierał ziemie ruskie rozbryzgane niedbale przez Gorbaczowa i Jelcyna, jak Putin uratował Rosję przed zgubnymi skutkami kryzysu, jak zaprowadził porządek w ogarniętym chaosem kraju. Sam Putin opowiada zagranicznym inwestorom bajki o dobrym klimacie inwestycyjnym i stu krokach do realizacji tego inwestycyjnego raju. Codziennie – czy na urlopie, czy przy robocie – prezentuje się elektoratowi w telewizji. A to spotkanie z weteranami wojny, a to wiec w Jekaterynburgu. No i Putin pisze artykuł za artykułem.

Mr. Parker na stronie vladimir.vladimirovich.ru tak to ujął: „Pewnego dnia Władimir Władimirowicz TM Putin siedział w swoim gabinecie i pisał. Napisał artykuł do gazety „Izwiestia”, po czym do „Niezawisimej Gazety”, po czym jeszcze artykuł do gazety „Wiedomosti”.

– Gdzie by jeszcze napisać? – wymamrotał Władimir Władimirowicz TM Putin. – Ależ tak, oczywiście!

Władimir Władimirowicz TM Putin wziął nową kartkę herbowego papieru, na moment zastygł w zadumie, po czym zaczął zamaszyście pisać: „Pewnego dnia Władimir Władimirowicz TM Putin siedział w swoim gabinecie i pisał”.

– Sam nie napiszesz – myślał Władimir Władimirowicz TM. – Nikt nie napisze.

Za oknem gabinetu trzaskały mrozy”.

„Wiosna zaczyna się czwartego” – pod takim hasłem internetowy „Jeżedniewnyj Żurnał” zachęca do przyjścia na jutrzejszy wiec „oburzonych”. Satyryk Wiktor Szenderowicz twierdzi, że do władzy przemawiają tylko liczebniki. Jaki liczebnik przemówi jutro?

Głos zeka numer jeden

Z dalekiej strony, spod miasta Siegieża w Karelii za pośrednictwem tygodnika „The New Times” dotarł głos Michaiła Chodorkowskiego, w przeszłości jednego z najbogatszych ludzi Rosji, obecnie – zeka, odbywającego karę za grzech wejścia w drogę tym, którym niebezpiecznie jest wchodzić w drogę.

Chodorkowski od czasu do czasu publikuje w prasie manifesty polityczne, a w wyżej wymienionym tygodniku – eseje i felietony o życiu, w tym o życiu „na zonie”. Tym razem odpowiada na pytania dziennikarza „The New Times” dotyczące oceny sytuacji przedwyborczej, dostrzega pojawienie się na scenie politycznej nowej jakości wraz z ujawnieniem się dużego potencjału protestu. „Władimir Putin uważa się za władcę, który osiągnął sukces, a swoje metody uznaje za słuszne. Jego nastawienie do „oburzonych” jest następujące: albo to dranie, albo najmici zachodnich służb specjalnych, albo wariaci. Zdaniem Putina (tak mówił), prawem władzy jest naciskać i uciskać, a prawem społeczeństwa – stawiać opór. W tym sensie wiece są oporem – w takim stopniu, w jakim pokazały liczbę niezadowolonych, „wrogów”. Czym „wrogowie” zagrażają Putinowi? Ano, mogą mu utrudnić wybór w pierwszej turze. A dlaczego dla niego jest tak ważne, aby wygrać w pierwszej turze? Bo w przeciwnym razie otoczenie zacznie mieć wątpliwości. A jak otoczenie zwątpi, to może i zdradzić”.

Dalej Chodorkowski próbuje sformułować „zamówienie społeczne”: „Kolejny etap kłaniania się liderowi wyposażonemu w nieograniczoną władzę, zabiegi wokół trzeciej kadencji – to wszystko jest już niedopuszczalne. Rosja nie potrzebuje wodzów – ani starych, ani nowych”. A „nowej opozycji” Chodorkowski doradza konsekwentne zwiększanie nacisku na władzę i stopniowe realizowanie postulatów aż do osiągnięcia stanu „normalnej konkurencyjnej polityki”.

Takie wołanie o nowe myślenie i pracę nad przełamaniem historycznych stereotypów zawarł w swoim artykule w „Niezawisimej Gazietie” Aleksiej Małaszenko (Centrum Carnegie): „Taka dychotomia: z jednej strony historyczna tendencja, tradycja, przez stulecia formująca się tożsamość. Z drugiej – ludzie, którzy znaleźli się w sytuacji przełomu. Jeśli popatrzymy na historię, to coś takiego zdarza się nie po raz pierwszy, ale wcześniej za każdym razem zwyciężała inercja. […] Teraz najważniejsze jest stwierdzenie, na co rosyjskie społeczeństwo jest gotowe dziś. W grudniu pokazało, że jednak coś może. Jeśli w styczniu-lutym nastąpi samoorganizacja ludzi, okrzepnie wiara w sukces, to zima 2011/2012 może przejść do rosyjskiej historii jako ważne wydarzenie. Jeśli tak będzie, to nastąpi to dzięki nieprzewidywalnemu czynnikowi ludzkiemu. […] Ludzie, którzy przeżyli 20 lat w niesowieckim państwie, którzy zaznali innych wartości, stali się innymi ludźmi, bardziej samodzielnymi. Oni nie chcą wierzyć w to, że ciągłe wpadanie Rosji w te same koleiny jest nieuniknione. Działają emocjonalnie, ale poszukują racjonalnego podejścia i chcą nowego nowoczesnego państwa. Idą przeciwko prawu historii”. Małaszenko stawia ważne pytanie, na które nikt na razie nie potrafi odpowiedzieć: „Czy w takim razie rosyjscy obywatele, zakasawszy rękawy i rezygnując z inercji myślenia i działania, są w stanie odejść od historycznego szablonu i przełamać mistyczne wiekowe doświadczenie?”.

Tymczasem trwają przygotowania do demonstracji 4 lutego w Moskwie. Od tej daty zostanie do wyborów równo miesiąc. Władza wykazała się elastycznością. Po pierwsze jednak przystała na zorganizowanie marszu w centrum Moskwy po początkowej odmowie (zmodyfikowano trasę). Po drugie, nie interweniowała wczoraj podczas demonstracji kierowców (niesankcjonowanej przez władze) – udekorowane na biało samochody jechały przez Sadowoje Kolco, propagując akcję „O uczciwe wybory”. Po trzecie w niedzielnych programach publicystycznych dwóch federalnych stacji telewizyjnych dopuszczono do głosu polityków opozycji. Wprawdzie programy były uprzednio nagrane i ocenzurowane, ale pojawienie się na ekranie osób, które nie miały prawa się tam pojawiać przez ostatnie lata, zrobiło wrażenie.

Sto najbardziej wpływowych kobiet Rosji

Na podobieństwo rankingu „Forbesa” (100 najbardziej wpływowych kobiet świata) czy „Fortune” (50 najbardziej wpływowych kobiet w biznesie USA) rosyjska agencja informacyjna RIA Nowosti pospołu z tygodnikiem „Ogoniok” i rozgłośnią radiową Echo Moskwy sporządziła listę stu najbardziej wpływowych kobiet Rosji.

Pierwsze miejsce zajęła Walentina Matwijenko, od niedawna – przewodnicząca Rady Federacji, do niedawna – gubernator Petersburga. Do polityki weszła jeszcze za Jelcyna – została przezeń ściągnięta w trybie pilnym do rządu z ambasadorskiej posady w Grecji. Kiedy była gubernatorem Petersburga, miała liczne grono krytyków, wyciągających choćby na światło dzienne wątpliwe biznesy jej syna. Formalnie jest trzecią osobą w państwie (po prezydencie i premierze). O jej nagłej przesiadce z fotela gubernatora północnej stolicy na fotel przewodniczącego Rady Federacji, której towarzyszyły matactwa proceduralne, napisano setki materiałów prasowych. Przykuwają uwagę jej ekstrawaganckie stroje oraz staranne fryzury z udziałem tony lakieru. Za plecami nazywają ją „Wala Stakan” (albo „Walentina-na-stakanie”).

Na drugim miejscu uplasowała się Ałła Pugaczowa, caryca estrady, „kobieta, która śpiewa”. Nadal kochana przez tłumy wielbicieli, choć kilka lat temu z wielką pompą odeszła na śpiewaczą emeryturę. Nadal szokuje, przyciąga uwagę publiczności, nie schodzi z pierwszych stron kolorowych pisemek (ostatnio Rosja emocjonowała się kolejnym, bodaj piątym z kolei, małżeństwem carycy z dużo młodszym parodystą Maksimem Gałkinem). Ałła Borisowna wkroczyła też na scenę polityczną – w zeszłym roku wstąpiła do partii Słuszna Sprawa (Prawoje Dieło) i poparła Michaiła Prochorowa w wewnętrznym sporze partyjnym, który de facto był jego konfliktem z Kremlem.

Trzecie miejsce zajęła Natalia Timakowa, rzeczniczka prasowa prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, pierwsza kobieta w historii Rosji na tym stanowisku, wcześniej pracowała jako dziennikarka moskiewskich gazet („Moskowskij Komsomolec”, „Kommiersant”). Zaraz za Timakową została sklasyfikowana kolejna kobieta związana z odchodzącym prezydentem – jego żona, Swietłana. Kiedy Miedwiediew został prezydentem, media podkreślały różnice dzielące żonę Władimira Putina, Ludmiłę (w niniejszym rankingu na miejscu trzynastym), osobę skromną, trzymającą się w cieniu męża, i Swietłanę Miedwiediewą, która nie ukrywała ambicji „bycia kimś”. Przez całą kadencję Miedwiediewa sumiennie spełniała protokolarne wymogi first lady, ale nie odegrała samodzielnej roli. Co ciekawe, wysokie pozycje utrzymują żona i córka prezydenta Jelcyna (Naina Jelcyna – miejsce 19., Tatiana Djaczenko-Jumaszewa – miejsce 17.).

W pięćdziesiątce znalazły się przedstawicielki świata polityki (w pierwszej dziesiątce m.in. minister zdrowia Tatiana Golikowa i minister ekonomii Elwira Nabiullina), mediów (siódme miejsce zajęła Ksenia Sobczak, dziennikarka telewizyjna, dyktująca towarzyskie smaki; 21. – Jewgienija Albac, red. naczelna tygodnika „The New Times”, 36. – niepokorna komentatorka rosyjskiej rzeczywistości Julia Łatynina), kultury (26. – piosenkarka Zemfira; pisarki: 48. Ludmiła Ulicka i 49. Tatiana Tołstoj), biznesu (m.in. utrzymała się jeszcze w klasyfikacji Jelena Baturina (55. lokata), żona wszechwładnego do czasu mera Moskwy, Jurija Łużkowa, zbudowane przez nią za czasów panowania w Moskwie jej męża imperium teraz, po jego upadku, na potęgę się sypie), sportu (9. – Alina Kabajewa, fenomenalna gimnastyczka, która akrobacje na macie zamieniła kilka lat temu na ewolucje w świecie polityki: została deputowaną poprzedniej kadencji; podane przez jeden z moskiewskich niszowych tygodników, ale powtórzone potem przez niemal wszystkie światowe media, informacje o jej rzekomym ślubie z Putinem były przez długi czas przedmiotem gorących dyskusji; wiadomości do tej pory nie zostały potwierdzone; 70. – tenisistka Maria Szarapowa; 74. – Jelena Isinbajewa, caryca tyczki). Dopiero na 90. miejscu sklasyfikowano Annę Chapman, rudowłosego asa wywiadu, zdemaskowanego w 2010 roku w USA. W rankingu zwraca jeszcze uwagę wysoka pozycja szefowej MAK, pani generał Tatiany Anodinej – 34. miejsce.

Całość rankingu na stronie Echa Moskwy: http://echo.msk.ru/blog/echo_rating/838907-echo/. Obok aktualnych zdjęć przedstawionych w rankingu kobiet – ich zdjęcia z dzieciństwa lub wczesnej młodości.

Święty Szaweł Władimirowicz

„Ikona” przedstawiająca Władimira Władimirowicza Putina, czczona przez sektę jego wyznawców pod przewodnictwem matuszki Fotinii, przed wyborami „zamirotocziła” (zapłakała wonnymi łzami).

Zdaniem członków wspólnoty Odradzająca się Ruś, cud sprawiła ich wiara w specjalną misję, jaką ma do wypełnienia premier Putin. Komunikat o cudzie ukazał się na stronie internetowej (http://fotiniya.com/) wspólnoty matuszki Fotinii, znajdującej się w wiosce Wielka Jelnia obwodu niżnonowogrodzkiego. Fotinia założyła swoją wspólnotę w 2005 roku, głosi, że Putin jest nowym wcieleniem świętego Pawła – jak Szaweł przeżył olśnienie wiarą, którą zaczął głosić i upowszechniać. Ale nie tylko świętego Szawła-Pawła ma za skórą obiekt ubóstwienia sekty: „W jednym z przeszłych żyć był księciem Włodzimierzem, który ochrzcił Ruś, a teraz Władimir Władimirowicz ma za zadanie ponownie ochrzcić ten pogański kraj”.

Matuszka Fotinia, zanim doznała objawienia świętości Putina, jeszcze jako Swietłana Frołowa szukała szczęścia pod słońcem, prowadząc działalność biznesową. Czasem noga jej się powijała, popadała w konflikt z prawem (odsiedziała pół roku za oszustwa). Sama ma inne zdanie na temat swojej przeszłości – była królową Saby, księżną Olgą, Joanną d’Arc, a nawet Aleksandrem Macedońskim i admirałem Fiodorem Uszakowem (jak szaleć, to szaleć).

Fotinia „leczy” oddechem (książki o tej cudownej metodzie można nabyć za pośrednictwem Internetu), wygania biesy, sprzedaje cudowną wodę. Datki od wiernych są wyłącznie dobrowolne. Członkowie wspólnoty odprawiają obrzędy – chrzczą się, zawierają śluby itp., a na co dzień siedząc na dywanikach wokół „ikonostasu”, w którym znajduje się i „ikona” Putina, śpiewają piosenkę „Zawsze niech będzie słońce” (czasem ostatnie słowo refrenu zastępowane jest przez „Putin”). Modlą się też za obecnego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i za… kosmitów. Zgodnie z naukami sekty, drugie nadejście Mesjasza już nastąpiło, a obecnie na świecie żyje siedmiu Synów Bożych i siedmiu Antychrystów.

Sekretarz prasowy Putina jeszcze nie zareagował na komunikat o cudzie, ale wcześniej wyraźnie dawał do zrozumienia, że jego szef nie akceptuje takich dowodów uwielbienia.

Nie tędy droga

Moskiewskie merostwo nie wydało zgody na trasę marszu ruchu „O uczciwe wybory”, planowanego na 4 lutego. Organizatorzy złożyli wniosek o przejście kolumną po głównej obwodnicy centrum Sadowoje Kolco od placu Kałuskiego przez Nowy Arbat (d. Kalinina) do placu Maneżowego w pobliżu Kremla, gdzie zaplanowano 50-tysięczny wiec. Trasa nie jest przypadkowa – dokładnie tymi ulicami przeszła historyczna demonstracja 4 lutego 1990 roku, po której z konstytucji ZSRR wykreślono artykuł o kierowniczej roli partii komunistycznej. Jak widać, nieprzypadkowa jest również data. Ponadto zostanie równo miesiąc do wyborów. Zastępca mera Aleksandr Gorbienko wyjaśnił, że zapewnienie bezpieczeństwa na trasie plac Kałuski-plac Maneżowy jest niemożliwe. Władze miasta biorą pod uwagę inne lokalizacje – poza centrum (tam widocznie z bezpieczeństwem będzie lepiej). Organizatorzy mają się naradzić i dać odpowiedź.

Stanisław Minin na łamach „Niezawisimej Gaziety”pisze: „W grudniu wydawało się, że władzy nie uda się przeczekać protestów. A teraz coraz częściej powstaje wrażenie, że może jednak się uda. Uda się przeczekać, aż ruch protestu zostanie skoszony przez wirus politycznego sekciarstwa. Symptomy tej choroby są dobrze znane: to moralny rygoryzm, czystki szeregów, radykalizacja haseł, podatność na prowokacje”.

Władze nie omieszkają zapewne wykorzystać pęknięć w opozycyjnych szeregach. Już w nieoficjalnych komentarzach na blogach czy Twitterze przedstawicieli poszczególnych skrzydeł ruchu protestu wobec odmowy merostwa widać potencjalne szczeliny, w które można wbić klin (a może się nawet okazać, że klin nie będzie potrzebny). I tak np. bardziej radykalne grupy krzyczą: nie musimy mieć pozwolenia władz, aby demonstrować. Będziemy domagać się uwzględnienia naszych postulatów i marszu w centrum Moskwy – mówią inni. Możliwe są kompromisy – komentują umiarkowani. Żadnych kompromisów – odpowiadają co bardziej niepokorni.

Tymczasem towarzysz Wilk wie, kogo zjeść. I zjada w swoim firmowym stylu, opracowanym przez sprawdzonych inżynierów dusz. Z lekką poprawką na dynamiczną sytuację. W ciągu ostatnich dni: artykuł podpisany nazwiskiem Putin w „Izwiestiach” (wydźwięk: wszystkie sukcesy – moja zasługa, wszystkie porażki – efekt złowrogich działań wrogów wszelkiej maści), posiedzenie rządu, na którym premier przedstawił dane, mające świadczyć o skuteczności jego rządów (ekonomista Jewgienij Gontmacher postawił mu w indeksie „niezaczot”, czyli nie zaliczył zajęć z ekonomii, bezlitośnie podważył podawane przez premiera dane), emisja w TV NTW filmu „Kryzys 2008. Uratować Rosję” (o tym, jak Władimir Putin dzielnie walczył ze światowym kryzysem i nie dał zatonąć Rosji; na najbliższy tydzień planowana jest emisja kolejnego filmowego panegiryku „Rosja. W osobie pierwszej”), rozmowa z kibicami w Petersburgu (przy piwie o sporcie), spotkanie z szefami najważniejszych federalnych mediów. Moi moskiewscy przyjaciele boją się otworzyć lodówkę, żeby nie okazało się, że Putin i tam siedzi i opowiada o swoich sukcesach.

Od dwóch dni intensywnie komentowane jest w rosyjskich mediach właśnie to spotkanie premiera Putina z dziennikarzami. A najczęściej cytowany jest fragment: „Wszyscy lubimy pisarza Akunina. Pisze bardzo ciekawe, w każdym razie dla mnie, bo lubię rosyjską historię, ciekawe rzeczy pisze. Rozumiem, że mógł nie zaakceptować działań Rosji w czasie kryzysu i wydarzeń na Kaukazie, właściwie konfliktu zbrojnego pomiędzy Gruzją i Rosją, kiedy Rosja była zmuszona bronić południowych Osetyjczyków i swoich rozjemców, na których napadnięto i których zabito. […] Co mieliśmy robić? Ludzie, w tym również etniczni Gruzini, którzy mieszkają tu, w Rosji, a także – jestem o tym przekonany – większość Gruzinów w samej Gruzji, w swojej ojczyźnie, rozumieją motywy naszego postępowania. A co mieliśmy robić? [znowu to samo retoryczne pytanie] To nie my pogwałciliśmy porozumienia międzynarodowe. To po pierwsze. Po drugie, ciągle dyskutowany jest problem związany z systemem obrony przeciwrakietowej USA. Dla nas nie jest obojętne, gdzie znajdą się te systemy – bliżej czy dalej od naszych granic. W takiej Gruzji na przykład. I co – powinniśmy wycelować nasze systemy w Gruzję? Czy zdajecie sobie sprawę, jaki to koszmar? A czy mamy gwarancję, że tak się nie stanie? Mówiliśmy naszym gruzińskim kolegom, zróbmy to albo tamto, zawsze odmawiają, a jednocześnie postępują agresywnie wobec Osetii. To co my mamy robić [znowu to pytanie]? Jesteśmy gotowi ze społeczeństwem gruzińskim poszukiwać wyjścia, jeśli z nami chcą rozmawiać”.

Akunin od dawna krytykuje Putina, jest jednym z najaktywniejszych inicjatorów ruchu protestu, wszedł w skład Ligi Wyborców. Po tej wypowiedzi Putina na temat swojego gruzińskiego pochodzenia Akunin powiedział: „Ja nie traktuję tego poważnie. Tak go nauczono w specszkole, to taka normalna metoda oczernienia oponenta. Ja nie widzę w tym nic oczerniającego mnie. Owszem, jestem Gruzinem i co z tego? Ale to było powiedziane aluzyjnie, że jestem etnicznym Gruzinem, a więc jakoby jestem wrogiem Rosji. Myślę, że żaden normalny człowiek nie wziął tego poważnie. Po prostu Władimir Władimirowicz po raz kolejny zademonstrował wszem wobec, jakim jest człowiekiem i jaki jest jego poziom myślenia”.

A bezpośrednie spotkanie Putina z potencjalnym elektoratem na ulicach Petersburga miało przebieg podobny do symptomatycznego spotkania Putina z potencjalnym elektoratem na Łużnikach (podczas imprezy sportowej publiczność wygwizdała premiera): kiedy kolumna samochodów wioząca Putina na niewymuszone spotkanie z kibicami mknęła przez ulice miasta, kierowcy, zepchnięci z trasy przejazdu i stojący w korku, witali premiera wyciem klaksonów.

Who is Mr Neputin?

Wezwania opozycji do tego, by głosować w grudniowych wyborach parlamentarnych na każdą inną partię, byle nie na rządzącą Jedną Rosję, mocno pomieszały szyki obozowi władzy. Teraz podobne hasło w różnych wariacjach powtarzane jest w rozdyskutowanym środowisku „dekabrystów”, jak nazywa się aktywistów grudniowych wielotysięcznych demonstracji protestu przeciwko fałszerstwom wyborczym: głosuj na „nie-Putina”. Kim jest „nie-Putin”? Czy w ogóle jest?

Władimir Putin pozostaje najpopularniejszym politykiem i kandydatem w marcowym plebiscycie jego popularności, nazywanym ciągle wyborami prezydenckimi. Ośrodek socjologiczny WCIOM odnotowuje już trzeci tydzień z rzędu rosnący ranking poparcia dla pana premiera: jeżeli frekwencja 4 marca wyniesie 70 procent, to Putin zdobędzie 50 procent głosów i wyścig zostanie rozstrzygnięty w pierwszej turze – twierdzi ośrodek. Eksperci powątpiewają: pomiary popularności mogą okazać się bałamutne, gdyż ostatecznie może zdecydować „efekt figi”, którą społeczeństwo może pokazać Putinowi. Putin walczy o zwycięstwo w pierwszej turze i zapewnienie sobie uznania jego legitymacji władzy, podważanej przez protestujących po sfałszowanych wyborach parlamentarnych. Ale to temat na inną opowieść, o czym może w następnym odcinku kroniki. A teraz wróćmy do tematu: na kogo mogą zagłosować ci, którzy nie chcą głosować na Putina?

Żelaznym kandydatem z ramienia reliktowej partii komunistycznej będzie w marcowym głosowaniu niezmienny jej lider Giennadij Ziuganow. Od lat wygodnie ułożony z Kremlem w pozycji opozycji systemowej, która nie wadzi nikomu, ze stałym, choć z naturalnych przyczyn topniejącym elektoratem mniej lub bardziej ideowych zwolenników komunistycznego raju na ziemi. W prasie rozważany jest wariant, że Putin nie zwycięża w pierwszej turze i konieczna jest tura druga, w której szpady skrzyżują Putin i właśnie Ziuganow. Publicystka Marina Litwinowicz tak uzasadnia konieczność zagłosowania na Ziuganowa: „Głosowanie na Ziuganowa w potencjalnej drugiej turze to idea wyłącznie technologiczna, a nie ideologiczna, która ma na celu maksymalną delegitymizację Putina. Głosowanie z zatkanym nosem”. Przekonujące? Chyba nie bardzo.

No, dobrze, a jeśli ktoś nie chce zatykać sobie nosa i nie chce powierzać losów kraju zasłużonemu komuniście, to na kogo może oddać głos 4 marca? Startuje jeszcze kopnięty kilka miesięcy temu przez najwyższe władze były przewodniczący Rady Federacji Siergiej Mironow. Zleciał z federalnego Olimpu, ale otrzepał się i stanął do wyścigu. Ludzie z jego partii Sprawiedliwa Rosja, którzy kręcą się wokół „dekabrystów”, agitują, by głosować na Mironowa. Jego wizerunek utrąconego przez Putina męczennika słabo się jednak sprzedaje.

Kandyduje niezatapialny „Żyrik” – Władimir Żyrinowski. Zawsze gotowy podpierać tron i zawsze ustawiający się na bezpiecznej pozycji. Na poszerzenie elektoratu nie ma co liczyć, a kampanię wyborczą traktuje jak możliwość lansu. Stary błazen cokolwiek stracił na ostrości sądów, nie epatuje już ani jurnością, ani niewyparzonym językiem. Ale instynkt samozachowawczy ciągle go nie zawodzi. Spełni swoją rolę, zdobędzie kilka procent głosów.

Jest jeszcze „wieczny nieudacznik rosyjskich wyborów” Grigorij Jawliński, lider partii Jabłoko, wyrosłej z demokratycznej jabłonki, poturbowanej przez ostatnie dziesięciolecie i spoczywającej na marginesie opozycji pozaparlamentarnej. Popiera go część „dekabrystów”, trochę inteligencji. Jawliński nie został jeszcze zarejestrowany (zgłosił kandydaturę, dziś upływa termin dostarczenia 2 mln podpisów wyborców do CKW; Jawliński oświadczył, że podpisy są w porządku, ale on i tak nie wierzy, że zostanie dopuszczony do wyborów).

Michaił Prochorow, miliarder, wyślizgany we wrześniu z przywództwa partii Słuszna Sprawa (Prawoje Dieło). Według doniesień prasowych pozbierany z podłogi przez kremlowskich inżynierów dusz i uruchomiony w trybie pilnym po proteście 10 grudnia jako ewentualne zapasowe lotnisko, gdyby protesty zagroziły kandydaturze Putina. Prochorow wypowiadał się ostatnio, że jak zostanie prezydentem, to premierem uczyni uwolnionego i uniewinnionego Michaiła Chodorkowskiego. Też musi złożyć w CKW listę z poparciem 2 mln wyborców.

Do wyborów szykuje się też nieznany szerszej publiczności gubernator obwodu irkuckiego Dmitrij Mieziencew, uważany za „technicznego” kandydata władz. Po internecie hulały świadectwa fałszerstw, jakich dopuszczono się podczas zbierania podpisów.

„Drugich kandidatow u nas niet” – można sparafrazować znane zdanie znanego polityka z przeszłości. „Dekabryści” nie odpuszczają, debatują, dyskutują. Dziś została powołana Liga Wyborców, obywatelski projekt, mający na celu wspieranie akcji „O uczciwe wybory”. Komitet organizacyjny tworzą osoby spoza sceny politycznej, ulubieńcy placu Błotnego: m.in. pisarze Dmitrij Bykow, Ludmiła Ulicka i Borys Akunin, dziennikarz Leonid Parfionow, muzyk Jurij Szewczuk. Jedna z najbardziej wyrazistych twarzy protestu Aleksiej Nawalny nie wszedł w skład grupy ojców-założycieli Ligi, argumentując, że chce startować w wyborach prezydenckich. Ale chyba nie w tych. W tych – poza oddaniem głosu na Putina lub nie-Putina pozostaje „taktyka nach-nach” – oddanie nieważnego głosu. Ta taktyka, podobnie jak w wyborach parlamentarnych, ma wielu zwolenników i wielu przeciwników. No i pobrzmiewa jeszcze wezwanie do bojkotu wyborów jako nieuczciwych od początku do końca.