Archiwum kategorii: Bez kategorii

Śmiech to zdrowie, śmiech to broń

15 marca. Telewizyjny format „Klub Dowcipnych i Błyskotliwych” (КВН, KWN – Клуб Веселых и Находчивых) ma długą tradycję. Pierwsze programy zrealizowano w 1961 r. Swoje skecze, improwizacje, piosenki konkursowe prezentują w nim amatorskie zespoły kabaretowe, najczęściej studenckie. Najlepsze mają otwartą drogę do występów na scenach klubowych i w telewizji. Rywalizacja jest zacięta. Niektóre zespoły kontynuują potem karierę już jako zawodowcy. KWN-owskie korzenie miał m.in. „Kwartał-95” obecnego prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. Program KWN jest bardzo popularny, przetrwał kolejne fale cenzury (choć na kilka lat był zawieszony w czasach zastoju, wznowiony w okresie pierestrojki). W 2017 r. stał się przedmiotem zainteresowania NATO Strategic Communications Centre od Excellence działającego w państwach bałtyckich, badano, czy KWN może być postrzegany jako instrument geopolitycznych wpływów Kremla. Jeden z kabareciarzy zaprosił ten natowski ośrodek do utworzenia własnej drużyny i wzięcia udziału w konkursie.

W czasach Putina programy satyryczne przeżywają regres. Prezydent lubi się śmiać wyłącznie ze swoich koszarowych dowcipów. Dowcipów z siebie kategorycznie nie lubi. Już na początku pierwszej kadencji dał temu wyraz: niezależny, inteligentny, kpiący z władz telewizyjny program satyryczny „Kukły” nakazał zwinąć. Mające go zastąpić formaty, którym wybito zęby przednie, aby władz nie kąsały, nie przyjęły się.

Rosyjska telewizja z upodobaniem nadaje programy estradowe z elementami kabaretu (jak choćby nieśmiertelna „Jumorina” Pietrosjana itp.), ale są one wyprane z treści politycznych, widzów bawią dowcipy o teściowej, impotencji rogaczy, chcących schudnąć damach, emigrantach źle mówiących po rosyjsku, męsko-damskich kamasutrach itd.

KWN też jest politycznie poprawny, unika drażnienia cioci Leontyny. Dlatego jako sensację odebrano skecz zaprezentowany w Orenburgu przez ekipę studentów. Ich numer polegał na zacytowaniu fragmentów z noworocznych orędzi Putina, a właściwie powtarzającego się we wszystkich wystąpieniach jednego zdania: „To był trudny rok”. Publiczność krzyczy, śmieje się, klaszcze. Prosty, inteligentny numer. Zobaczcie Państwo sami: https://twitter.com/max69xam/status/1238865720009805826

Numer z KWN został rozpowszechniony przez Twitter. Bo właśnie media społecznościowe pozostają sferą, gdzie uprawiana jest nadal swobodna satyra polityczna. Dowcipy, karykatury, występy standuperów, memy, zjadliwe, a zarazem niezwykle czasem trafne komentarze do rzeczywistości politycznej wypełniają lukę, jaką stwarza cenzurowana telewizja. Czasem są dosadne, czasem wręcz wulgarne. Ale bawią, otwierają oczy, wyszydzają hipokryzję, zachłanność i inne grzechy władzy. Czyli robią to, do czego powołana jest satyra.
Ostatnie osiągnięcie Putina w postaci wyzerowania liczby kadencji w związku z przyjęciem poprawek do konstytucji doczekały się już setek żartobliwych reakcji: „Można bez końca patrzeć na trzy rzeczy: jak płonie ogień, jak płynie woda i jak zeruje się Putin”. A jak „się zeruje”, widać na przykład na tym filmiku: https://twitter.com/Buddy_Judge/status/1238904888530173959?s=20. Karykaturzysta Alosza Stupin też nie odpuszcza (np. https://twitter.com/ponochevny/status/1238479767055171586?s=20). Hasło z protestu: „Uśmiechnij się, jeśli jesteś przeciwko Putinowi” (https://twitter.com/ValBodin/status/1238369568554450944?s=20).

O koronawirusie i reakcji władz też powstały dowcipy. „Program Putina jest jasny i prosty: korona dla mnie, wirus dla narodu”. „Są i dobre wiadomości o koronawirusie: u mojego dziecka w szkole wreszcie w toalecie pojawiło się mydło”. „Władze przypominają, że koronawirus jest niestraszny dla tych, którzy przyjdą 22 kwietnia zagłosować za poprawkami do konstytucji, a jest groźny tylko dla tych, którzy urządzają protesty uliczne”.

Są też satyryczne piosenki – komentarze do bieżących wydarzeń: https://twitter.com/Sandy_mustache/status/1237407868141195264

Putin plus minus nieskończoność

10 marca. Ranek w Moskwie był dość nerwowy, bo na giełdzie odnotowano znowu spadki, dolar i euro umocniły się wobec rubla, a najbogatsi Rosjanie stracili na tych spadkach, jak napisał Forbes, 9 mld dolarów. Deputowani Dumy zebrali się na posiedzenie, aby w drugim czytaniu omówić i przegłosować poprawki do konstytucji, które mają zostać poddane pod ogólnonarodowe głosowanie 22 kwietnia.

Niektórzy, poziewując, już oddali się swoim ulubionym zajęciom pod kasetką – a to błądzili po przestworzach „Mordoknigi” (Facebooka), a to oglądali w internetach najnowsze kolekcje zegarków z brylancikami, gdy oto na trybunę nieoczekiwanie „poza trybem” weszła deputowana Walentina Władimirowna Tierieszkowa. Łypnęła znad okularów na zgromadzenie i wyrąbała, budząc kolegów z przyjemnego letargu: „Po co się tutaj wymądrzać, trzeba wykreślić z konstytucji ograniczenia dotyczące limitu prezydenckich kadencji. Prezydent powinien w związku z przyjęciem poprawek do konstytucji mieć ponownie możliwość startu w wyborach”. Takie wyzerowanie kadencji to będzie – mówiła Walentina Władimirowna – czynnik stabilizujący dla kraju, ochłodzi gorące głowy tych, którzy pragną sytuację rozkołysać. Deputowani przyjęli propozycję wyzerowania oklaskami. Tierieszkowa pod koniec wystąpienia dramatyczne zawiesiła głos: no bo przecież nie wiadomo, jak do tych jej propozycji odniesie się sam Władimir Putin. W rzeczy samej – trudne pytanie, na pewno administracja prezydenta nie miała nic wspólnego z tekstem, który sztywno przeczytała Tierieszkowa i na pewno Putin będzie zaskoczony tą propozycją. Powód do niepokoju był, bo w trakcie toczących się od kilku tygodni prac nad poprawkami WWP kilkakrotnie powtarzał, że NIE zamierza przekraczać określonego w konstytucji limitu kadencji. Obecna to druga z kolei, jeśli odliczać od 2012 r., kiedy Putin powrócił na Kreml po czteroletniej prezydenturze Miedwiediewa. I konstytucja kolejnej nie przewiduje. I tak ma zostać, mówił.

Putin nie kazał deputowanym zbyt długo czekać w tej gęstej od niepewności atmosferze. Osobiście zjawił się w Dumie, by powiedzieć: silna władza prezydencka jest niezbędna dla stabilności, republika parlamentarna to się w Rosji nie sprawdzi. A przekazanie prerogatyw prezydenta takim instytucjom jak Rada Bezpieczeństwa czy Rada Państwa – organom, które nie są wybierane – nie ma nic wspólnego z demokracją – powiedział Putin, jeszcze raz dowodząc, że demokrata z niego co się zowie. A więc prezydent musi trzymać wszystkie lejce w swoich rękach.

Propozycja poprawki, aby z konstytucji wykreślić zapis o dwóch dopuszczalnych kadencjach prezydenckich, Putinowi się nie spodobała. Natomiast do poprawki Tierieszkowej, aby wyzerować jego dotychczasowe kadencje w związku z nowelizacją konstytucji, odniósł się z pełnym zrozumieniem i akceptacją. Pod jednym wszakże warunkiem (tu ławy pod deputowanymi jękły i znowu atmosfera stała się gęsta od napięcia i niepewności): że zgodzi się na takie sformułowanie Trybunał Konstytucyjny, a ludność zaakceptuje w głosowaniu 22 kwietnia.

Duma ochoczo przyjęła poprawkę Tierieszkowej, przeciwko głosowali tylko komuniści. Trzecie czytanie odbędzie się już jutro. Wynik nietrudno przewidzieć.

Tak oto Putin zagiął czasoprzestrzeń i w roku 2024 znowu będzie świeżym wyzerowanym kandydatem na prezydenta i może w zgodzie z ustawami i konstytucją rządzić spokojnie do 2036 roku. Co najmniej, bo przecież nie wiemy, jakie zaginanie czasoprzestrzeni przyda się wcześniej czy później. Może się zresztą przydać do zmiany personalnej – Putin może wskazać następcę i udzielić mu wsparcia w przedterminowych wyborach prezydenckich. Scenariusz operacji sukcesyjnej ma, jak się wydaje, kilka wariantów. „Putin plus minus nieskończoność” to tylko jeden z nich. Ostatnio moskiewskie wróble znowu się rozćwierkały o pogarszającym się stanie zdrowia WWP. To żadna nowość, już wielokrotnie o tym plotkowano – niemniej to ptasie radio nadaje zwykle nie bez kozery. Czas pokaże.

Petersburski politolog Dmitrij Trawin napisał w komentarzu na FB: „Putin przedłużył sobie pełnomocnictwa na zawsze. No niby tak, ale jakoś na trybunie w Dumie nie wyglądał na triumfatora. Z ludem dogadał się, gdy lud milczał [cytat z „Borysa Godunowa” Puszkina]. Ale problemy Putina zaczną wkrótce narastać. Proszę zwrócić uwagę: po raz pierwszy od dwudziestu lat WWP sięgnął po rozwiązanie proste – chodzi o utrzymanie władzy i nic więcej. Przedtem jego doradcy starali się, aby była równowaga między trzymaniem władzy i wysokim rankingiem poparcia. Teraz Putin stał się zakładnikiem swoich siłowików. Bo jeżeli lud zacznie mocno wyrażać swoje niezadowolenie, to nieformalną legitymację władzy Putina będą mogli obronić tylko siłowicy”.

Media społecznościowe wybuchły feerią komentarzy, memów i dowcipów. „Władimir Władimirowicz w pełni poparł ideę Władimira Władimirowicza pozostania na stanowisku Władimira Władimirowicza tak długo, jak zechce Władimir Władimirowicz”. A jeden z komentujących napisał: „Bogurodzico, wyzeruj Putina!”.

Białe krzesła dla MH17

9 marca. Pod ambasadą Rosji w Niderlandach stanęło wczoraj 298 białych krzeseł. To niema prośba rodzin ofiar o ukaranie sprawców tragedii samolotu pasażerskiego Malaysia Airlines, zestrzelonego nad Donbasem 17 lipca 2014 r. „Może przynajmniej dowiemy się prawdy” – mówili krewni. Dziś w Amsterdamie ruszył proces w sprawie tej katastrofy – większość ofiar to obywatele Niderlandów, stąd ta lokalizacja.

O spowodowanie śmierci 298 pasażerów oskarżeni są trzej Rosjanie – Igor Girkin vel Striełkow, generał Siergiej Dubinski („Chmurny”) i pułkownik Oleg Pułatow („Giurza”) – oraz obywatel Ukrainy Łeonid Charczenko („Kret”). Jak podkreślają prawnicy, to nie jest pełna lista. W toku śledztwa ustalono, że samolot został zestrzelony z rosyjskiego zestawu „Buk”, należącego do 53. Brygady Wojsk Rakietowych w Kursku w Rosji, który został nielegalnie przetransportowany na Ukrainę do strefy, gdzie toczyły się walki. Ustalenia te potwierdził dziś w sądzie prokurator.

Wezwania sądowe zostały wystosowane do wszystkich wyżej wymienionych, ale żaden z nich nie stawił się dziś na rozprawie – ława oskarżonych świeciła pustkami. Tylko Pułatow przysłał dwoje prawników, aby go reprezentowali. Siergiej Dubinski aktualnie przebywa na Krymie, gdzie wypoczywa – tak w każdym razie poinformował w mediach społecznościowych.
Co się dzieje z Girkinem? Ostatnio wypowiadał się niepochlebnie o Władisławie Surkowie, który z ramienia Kremla zawiadywał „rosyjską wiosną” na Donbasie, sterował ręcznie separatystami. Girkin-Striełkow nie po raz pierwszy krytykuje Kreml za niezborną politykę na Ukrainie – wielokrotnie wypowiadał się negatywnie i o Putinie. Jego zdaniem operacja ukraińska była nieudana, doprowadziła do kompromitacji idei „ruskiego miru”. O niepowodzenia Girkin oskarża personalnie Surkowa, ale nie tylko.

Striełkow wydaje się nadal nie rozumieć, że w 2014 r. nie chodziło obronę Donbasu przed „kijowską juntą”, a o zrobienie tam bałaganu, który uniemożliwi Ukrainie rozwój i prowadzenie prozachodniej polityki. A co do samego procesu, to Girkin na początku lutego oznajmił, że nie ma najmniejszego zamiaru składać zeznań: „Nie uznaję tego sądu, nie uznaję tego oskarżenia, ci ludzie nie mają prawa mnie sądzić”.

Pułatow z kolei twierdzi, że nie ma z zestrzeleniem samolotu żadnego związku i nie rozumie, dlaczego ma stawić się w sądzie.

Zdaniem prawników, proces będzie trwać długo, może nawet kilka lat. Sprawozdania z procesu będzie można śledzić na stronie internetowej (https://www.courtmh17.com/ – przewidziane jest tłumaczenie na angielski).

Rosja wytoczyła znowu swoje armaty z fake newsami, podważającymi wersję śledztwa międzynarodowej grupy śledczej JIT. Dzisiejsze wydanie „Wiesti” zamieściło spory materiał o początku procesu. Prowadzący od razu zastrzegł, że „z góry można przewidzieć wynik”. A to dlatego, że sąd uznaje materiały śledztwa, a Rosja ma do niego uwagi, a w ogóle to nie została do śledztwa dopuszczona, a Ukraina została dopuszczona, a rosyjskie materiały nie zostały uwzględnione. Śledczy faktycznie wysłali do Rosji prośbę o ustosunkowanie się do kilku pytań, Moskwa na niektóre pytania odpowiedziała, ale okazało się, że… sfałszowała przekaz.

5 marca holenderska gazeta „Volkskrant” opublikowała obszerny artykuł o manipulacjach Rosji w sprawie zestrzelenia MH17 (https://www.volkskrant.nl/kijkverder/v/2020/russische-manipulatie-en-sabotage-in-mh17-onderzoek~v335877/?referer=https%3A%2F%2F). Opisane w niej zostały znane już akcje: szum medialny, mnożenie wersji, wrzutki fake news, hakerzy z Fancy Bear itd., a także nowe dane o operacjach GRU w 2018 r. w Rotterdamie (celem była siedziba prokuratury generalnej) oraz w Malezji.

Na łamach tej samej gazety Sander van Luik, którego brat Klaas-Willem zginął w katastrofie, pisze (cytuję za https://www.svoboda.org/a/30477171.html): „Federacja Rosyjska pragnie być szanowana na całym świecie, ale od sześciu lat zachowuje się [w sprawie zestrzelenia MH17] jak szczur, który chowa się w kanalizacji. Potoki kłamstwa wybijające z tej kanalizacji są wprost niesamowite. Być może nacisnęli guzik pomyłkowo. Ale wszystko, co doprowadziło do tragedii i wszystko, co zostało zrobione potem, już pomyłką nie było. Dostarczono separatystom broń, dostarczono „Buk”. [A potem było] ukrywanie dowodów i świadków. Rzeka kłamstwa. To wszystko zrobiono już świadomie. Ten proces będzie pojedynkiem godności i cynizmu”.

Dwie rocznice

5 marca 1953 roku Józef Wissarionowicz Stalin upadł na podłogę w swoim pokoju na daczy w Kuncewie, przeleżał porażony wylewem kilka godzin i nie odzyskawszy zmysłów, zmarł. Na jego pogrzebie szloch wstrząsał nie tylko najbliższą rodziną – płakały w poczuciu osierocenia tłumy ludzi, wierzących w jego boskość i wątpiących w to, czy bez niego w ogóle możliwe jest życie na Ziemi, a w każdym razie w wielkim kraju, którym rządził prawie trzydzieści lat.

*

5 marca 1940 roku zebrało się Biuro Polityczne KC WKP(b) i wydało tajną dyrektywę w sprawie egzekucji polskich jeńców wojennych, przetrzymywanych w obozach w Ostaszkowie, Starobielsku i Kozielsku. „Sprawy rozpatrywać w trybie nadzwyczajnym, zastosować najwyższy wymiar kary – rozstrzelanie. Sprawy rozpatrzeć bez wzywania aresztowanych i bez przedstawienia aktu oskarżenia, decyzji o zakończeniu śledztwa […] Sprawy mają być rozpatrywane przez trójkę [NKWD] w składzie tow. Wsiewołod Mierkułow, Bogdan Kobułow (szef Głównego Zarządu Gospodarczego NKWD), Leonid Basztakow (naczelnik 1 oddziału specjalnego NKWD)”. Trzy dni wcześniej towarzysz Ławrientij Beria, ludowy komisarz spraw wewnętrznych, wystosował do Stalina tajną notatkę (nr 794/B), w której określił przetrzymywanych w obozach i więzieniach polskich jeńców jako „zdeklarowanych i nie rokujących nadziei na poprawę wrogów władzy sowieckiej”. Wobec powyższego NKWD uważa za uzasadnione rozstrzelanie tego podejrzanego elementu.

Od 3 kwietnia do 21 maja 1940 roku rozstrzelano 22 tysiące jeńców. Bez sądu, bez możliwości obrony, bez dania racji, potajemnie, zrzucając ofiary mordu buciorem do rowu wykopanego w lesie. Pamięć o zamordowanych w Katyniu przysypano piaskiem zapomnienia. Gdy mogiły znaleźli w 1943 r. Niemcy, Sowieci wytoczyli wielką armatę propagandy i utkali całun kłamstwa, wskazując jako sprawców Niemców.

Na zorganizowanej dziś przez Centrum Dialogu Polsko-Rosyjskiego konferencji poświęconej pamięci o Katyniu badacz tych wydarzeń Nikita Pietrow ze stowarzyszenia Memoriał mówił o swoich badaniach nad ustaleniem personaliów enkawudzistów, którzy brali udział w katyńskich egzekucjach. „To fascynująca praca – odtwarzanie ludzkich życiorysów, dochodzenie, kim byli ci ludzie, jak dalej potoczyły się losy. Już żaden z katów nie żyje, ostatnia osoba zmarła w 2003 r. Kiedyś z Aleksandrem Gurjanowem myśleliśmy, że władze nie udostępniają dokumentów, dopóki żyją sprawcy, ale gdy już ich nie będzie, to archiwa będzie można otworzyć. Nic takiego się nie stało, wręcz przeciwnie, zbrodnia – choć oficjalnie potępiona przed laty przez władze – jest nadal anonimowa”. Coraz częściej w mediach można spotkać za to publikacje wskazujące na niemieckie sprawstwo zbrodni (tak jak dzisiejsza wypowiedź Władisława Szweda dla agencji RIA NOVOSTI – https://ria.ru/20200305/1568164675.html). Pietrow zwraca uwagę, że po ostatnich badaniach może wskazać personalnie wykonawców tajnej dyrektywy Politbiura z 5 marca 1940 r., tymczasem niemieckich sprawców nikt nigdy nie wskazał. Nawet w czasach ZSRR, gdy oficjalna propaganda trzymała się „wersji niemieckiej”.

Przypominanie o zbrodni katyńskiej jest bardzo nie w smak dzisiejszym władzom Rosji. Władimir Putin szykuje bombastyczne obchody 75. rocznicy Pobiedy 9 maja, w oficjalnej narracji lansowany jest mit o niepokalanym poczęciu zwycięstwa, zatem takie ciemne strony wojny jak pakt Ribbentrop-Mołotow czy zbrodnia katyńska, które mit ten obalają, nie pasują do wyznaczonej linii sakralizacji wojny. Moskwa nie chce o nich wspominać, a tym bardziej się z tego tłumaczyć. Wielkie trąby propagandy będą zapewne zagłuszać niewygodne pytania, wskrzeszać „wersję niemiecką” czy „anty-Katyń”.

O pewnym brzasku w katyńskim lasku
Strzelali do nas Sowieci…

Ze Stalinem i bez Stalina, część piąta

1 marca. Poprzednią część cyklu o miejscu Stalina w polityce jego następców na stanowisku sekretarza generalnego KPZR zakończyłam na „schyłkowym Breżniewie”. Umiarkowany, stopniowo pogrążający kraj w marazmie, unikający zadrażnień na tle historycznym (i nie tylko), lansujący własną wersję historii ZSRR, zwłaszcza przebiegu wielkiej wojny ojczyźnianej, Leonid Iljicz wolał spuścić nad postacią Stalina zasłonę milczenia. Lepiej było o nim nie mówić niż mówić.

Breżniew zmarł w 1982 r., wcześniej przez długi czas chorował, kwestia destalinizacji czy restalinizacji na pewno nie należała do pierwszoplanowych zadań partii wobec ogromu wyzwań i postępującego paraliżu systemu. Ster władzy przeszedł w ręce dyrektora KGB, Jurija Władimirowicza Andropowa. Jak przystało na szefa potężnego, złowróżbnego molocha, prześwietlającego społeczeństwo, ścigającego wolnomyślicieli i walczącego na froncie ideologicznym (i nie tylko) z zagranicą, Andropow był postacią tajemniczą. Jego biografia zawiera wiele znaków zapytania i niejasnych zwrotów. Zdaniem wielu obserwatorów, historyków i biografów Andropow był zwolennikiem twardej linii. Krytykował Chruszczowa za sposób rozprawienia się z kultem jednostki, doskonale zdawał sobie przy tym sprawę, że Chruszczow jest umoczony w stalinowskie zbrodnie. Przy czym Andropow Stalina zbrodniarzem nigdy nie nazywał. Jurij Władimirowicz cenił Ojca Narodów za jego dzieło, miał zwyczaj powtarzać, że nastanie dzień, gdy imię Stalina zostanie docenione przez rzeczone wszystkie narody świata.

Za Andropowa zmienił się kierunek myślenia o epoce stalinowskiej – jeśli za Breżniewa, zwłaszcza w drugiej połowie jego długich rządów, Stalin był niechętnie widzianym gościem w dostępnej dla szerokiej publiki debacie czy na ekranach kin i kartach książek, to Andropow zapuścił „przywracanie pamięci”. O Stalinie mówiono dobrze i z szacunkiem. Z podręczników zniknęły wzmianki o „błędach i wypaczeniach” Józefa Wissarionowicza.

Andropow rządził piętnaście miesięcy, przez ostatnie tygodnie był przykuty do szpitalnego łóżka (cierpiał na poważną chorobę nerek). Zmarł w lutym 1984 r. Na główny piedestał władzy wstąpił równie wiekowy i równie twardogłowy Konstantin Ustinowicz Czernienko.
Pogrzeb Andropowa odbywał się z przewidzianą dla najwyższych partyjnych notabli pompą. Uroczystość transmitowała telewizja. Był mroźny lutowy dzień. Zanim kondukt ruszył, Czernienko zwrócił się do premiera Nikołaja Tichonowa z pytaniem: „Zdejmujemy czapki? Zimno…”. Mikrofony telewizji były włączone, toteż pytanie Czernienki poszło w eter, usłyszeli je widzowie w całym kraju.

Nie przeszkodziło to Czernience w objęciu schedy po Andropowie. Kontynuował kurs poprzednika na heroizację Stalina i jego popleczników, a potem nawet się mocno w tym rozkręcił. Osobiście wręczył legitymację partyjną Wiaczesławowi Mołotowowi, któremu po latach przywrócono członkostwo KPZR (wraz z kilkoma innymi bliskimi współpracownikami Stalina został on wykluczony z partii w 1961 r. na fali chruszczowowskiej odwilży). Za czasów Czernienki do ZSRR mogła powrócić Swietłana Alliłujewa, córka Stalina, która w 1967 r. uciekła z ZSRR i zamieszkała w Stanach Zjednoczonych (co było wielkim skandalem i rysą na wizerunku Sowietów).

Czernienko miał i inne szeroko zakrojone plany, jeśli chodzi o rehabilitację Stalina. Był przekonany, że referat Chruszczowa i destalinizacja były wielkim błędem i uczyniły krajowi wielką krzywdę. Tę krzywdę należało naprawić. Państwo Stalina było dla Czernienki ideałem, do którego pragnął dążyć, chciał więc pełnowymiarowego przywrócenia ideologizacji społeczeństwa w stalinowskim stylu: od najmłodszych lat.

Wraz ze zbliżaniem się czterdziestej rocznicy zwycięstwa gensek w 1985 r. wzmógł wysiłki na rzecz uczczenia „wielkiego poprzednika”. Na 9 maja 1985 r. Czernienko szykował wielkie zmiany – chciał przywrócić nazwę Stalingrad Wołgogradowi (wiele lat wcześniej ten pomysł rzucił Andropow, ale sam nie miał okazji go zrealizować). Zlecił przygotowanie materiałów korygujących oficjalną linię propagandową partii i nakazujących odejście od „subiektywnego podejścia do oceny działalności Stalina” z drugiej połowy lat pięćdziesiątych.

Planu tego jednak nie wprowadzono w życie. Jak głosił krążący po Moskwie bezlitosny dowcip (przytoczony przez Leonida Parfionowa w cyklu „Namiedni”): Вы будете смеяться, но Черненко тоже умер (Będziecie się śmiać, ale Czernienko też umarł). 10 marca 1985 r. – śmierć Czernienki – to ważna data w historii ZSRR. Jak się miało niebawem okazać, oznaczała bowiem koniec sowieckiej gerontokracji i początek nowej ery. Czernienko był ostatnim sowieckim przywódcą pochowanym pod murem Kremla – na tym niewielkim cmentarzyku, na którym w 1961 r. zakopano wyniesione z mauzoleum ciało Stalina.

Jeszcze w czasie, gdy formalnie rządził Czernienko (był ciężko chory po tajemniczym otruciu wędzoną rybą, przysłaną w darze przez ministra spraw wewnętrznych i często nie był w stanie pełnić obowiązków), na szczytach partii trwała intensywna dyskusja na temat dalszych działań: frakcja konserwatywna chciała trwać w marazmie breżniewowszczyzny, a nawet powrócić do stalinowskich porządków, frakcja zmian zmierzała do przetrząśnięcia niewydolnego systemu, większe otwarcie w polityce zagranicznej itd. Konserwa lansowała na stanowisko genseka Grigorija Romanowa (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2008/06/09/kto-jest-spadkobierca-romanowa/), przeciwnicy widzieli zaś na czele partii młodego Michaiła Gorbaczowa. Wygrała frakcja zmian. Ogłoszono program pierestrojki i głasnosti (jawności). O tym, co to oznaczało dla destalinizacji/restalinizacji, w następnej części.

CDN.

Ze Stalinem i bez Stalina, część czwarta

21 lutego. Wracam do cyklu „Stalina życie po życiu”. Jesteśmy w środku Breżniewowskiej hibernacji – ostrożny, stawiający na spokój, urawniłowkę i wieczne trwanie Leonid Iljicz wypuścił kilka balonów próbnych. Sprawdzał, jak ludzie reagują na Stalina. Reagowali różnie – niektórzy entuzjastycznie, domagając się przywrócenia praktyk zatartych przez Chruszczowowską odwilż, a niektórzy pisali listy z prośbami o przyspieszenie destalinizacji. Breżniew wolał się nie narażać ani jednym, ani drugim. Wyhamował, wyciszył, zasnął.

W poprzednim wpisie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/02/19/casus-makridina/) przedstawiłam jeden z milionów przykładów straszliwych zbrodni Stalina i jego szajki – niczym niewyróżniająca się młoda kobieta została bezpodstawnie uznana za kontrrewolucjonistkę i rozstrzelana w wieku 21 lat. W 1966 roku została zrehabilitowana. A zatem Breżniew myślał o tym, by przynajmniej niektórym z tych nieszczęsnych ludzi przywrócić choćby godność, zmieloną przez stalinowską machinę. Ale to dotyczyło nielicznych.

Przyjęto też np. uchwałę o pomocy przedstawicielom „niesłusznie przesiedlonych w 1944 r.” Tatarów krymskich, zesłanych pod koniec wojny za domniemaną współpracę z okupantem hitlerowskim do Azji Centralnej. O innych przesiedlonych narodach nie wspomniano, o ich powrocie do małych ojczyzn nie było mowy (Tatarom, Czeczenom, Inguszom, Kałmukom i innym represjonowanym narodom umożliwiono opuszczenie miejsc zesłania dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych). Jak widać, rehabilitacja ofiar stalinizmu przez Breżniewa nie była pełna, odbywała się gdzieś bokiem, po cichu lub jako reakcja na demonstracje (jak w przypadku Tatarów).

Jeden z bliskich współpracowników genseka, główny ideolog epoki „dojrzałego Breżniewa” Michaił Susłow sam był stalinistą, ale podobnie jak Leonid Iljicz, wolał nikogo nie drażnić. W tamtych latach w mediach, kulturze i sztuce obowiązywała ścisła cenzura. Decyzje, o czym mówić, o czym nie mówić, podejmowane były przez odpowiednie ciała partyjne, w sprawach o szczególnej wadze – przez KC. Partia sprawowała wyjątkowo uważną pieczę nad artykułami w gazetach „Prawda” i „Izwiestia”. To, co tam drukowano, wyznaczało kierunek myślenia i postępowania nie tylko dla aktywu partyjnego, ale wszystkich obywateli. Skoro więc 21 grudnia 1969 r. „Prawda” opublikowała artykuł z okazji 90. rocznicy urodzin Stalina, w którym postać Ojca Narodów potraktowano neutralnie, to oznaczało, że tak należało patrzeć na jego postać i tak o nim mówić (jeśli w ogóle). Ot, teoretyk partii, rewolucjonista – napisano – pod jego rządami ZSRR zbudował socjalizm, wygrał wielką wojnę. Niemniej podkreślono też, że Stalin dopuścił się błędów – przede wszystkim nieuzasadnionych represji, odszedł od świętej linii Lenina, a to niewybaczalne. Tyle – taka była wykładnia: im mniej, tym lepiej. W następnych latach w partyjnych publikacjach z okazji rocznic rewolucji, utworzenia ZSRR, urodzin i śmierci Lenina – czyli przy najważniejszych świętach epoki Breżniewa – o Stalinie albo nie wspominano wcale, albo ogólnikowo, dyżurnie wymieniając jego nazwisko w szeregu innych. Wyciszanie postępowało z każdym rokiem. W latach siedemdziesiątych Stalin stawał się coraz bardziej przezroczysty, coraz bardziej nierzeczywisty.

Choć z drugiej strony, niezupełnie o nim zapomniano. W 1970 r. miało miejsce znamienne wydarzenie: na nagrobku Stalina, znajdującym się pod murem Kremla, pojawiło się kamienne popiersie według projektu Nikołaja Tomskiego. Rzeźbiarz obsługiwał zamówienia władz na pomniki rewolucjonistów; był też m.in. autorem rzeźb zdobiących słynne stalinowskie wysotki („pałace kultury”) – kwintesencję socrealizmu. Popiersie stoi do dziś, to pod nim współcześni rosyjscy komuniści po wodzą towarzysza Giennadija Ziuganowa składają w dniu urodzin Stalina góry czerwonych goździków.

W sztandarowej produkcji filmowej epoki Breżniewa – wojennej epopei „Wyzwolenie” Jurija Ozierowa, która wyznaczała kanoniczną (acz zakłamaną) wersję myślenia o historii wojny, wśród 51 postaci historycznych pojawia się również Stalin (zagrał go gruziński aktor Buchuti Zakariadze). Film pokazuje wojnę wielowarstwowo – poprzez jednostkowe losy bohaterów, wielkie bitwy toczone przez ludzkie masy pod dowództwem marszałków Pobiedy, a także poprzez gry polityczne na światowej szachownicy. Stalin pojawia się w tej trzeciej warstwie – jako uczestnik narad w Kwaterze Głównej czy konferencji jałtańskiej. Bez etosu, bez patosu.

CDN.

Casus Makridina

19 lutego. Dziś zrobię dygresję w cyklu o pośmiertnym życiu Józefa Stalina, aby pokazać istotę zbrodni totalitaryzmu. Jedną postać – jedną ofiarę bezdusznej machiny represji, służącej utrzymaniu się u władzy tyrana i grupy otaczających go zbrodniarzy. Wielka liczba ofiar to statystyka. Sucha statystyka poraża bezmiarem: tysiące, dziesiątki, setki tysięcy, miliony – obłęd. Ale dopiero wejrzenie w losy poszczególnych ofiar ukazuje wymiar ludzki, jednostkowy, opowiada o tragedii jednego człowieka, który żył, miał marzenia, aspiracje. I pewnego dnia machina wskazała go na kolejną ofiarę nieludzkiego reżimu, w zderzeniu z nią obywatel żyjący w totalitarnym państwie nie miał żadnych szans.

Portal Nieśmiertelny Barak (Бессмертный барак) kontynuuje opowieść o ofiarach stalinowskich represji. Przywracanie pamięci o ofiarach to wielkie obywatelskie dzieło Memoriału i współpracowników.

Jedną z kart katalogu ofiar jest krótka biografia Natalii Makridinej, ur. 1916 w Szacku. Została aresztowana 26 kwietnia 1937 r. Bezpartyjna, wykształcenie średnie. Przed aresztowaniem przez jakiś czas nie pracowała. Została skazana na najwyższy wymiar kary na podstawie podpisanej przez Stalina listy osób przeznaczonych do rozstrzelania jako szczególnie groźny przestępca, członkini kontrrewolucyjnej organizacji terrorystycznej. Pod listą figurują podpisy: Stalina, Mołotowa, Kaganowicza, Woroszyłowa.

Drogą służbową lista trafiała do Kolegium Wojskowego Sądu Najwyższego ZSRR. Tam polecenie zbrodniarzy z Biura Politycznego zatwierdzano po 10-minutowym posiedzeniu pro forma.

Stalin osobiście podpisał łącznie 388 takich list. Staraniem stowarzyszenia Memoriał we współpracy archiwum prezydenckim listy opublikowano w latach 2002-2003.

Makridina została rozstrzelana 16 sierpnia 1937 r., ciało przewieziono na cmentarz Doński w Moskwie, gdzie grzebano ofiary stalinowskiego terroru.

Została zrehabilitowana w 17 lutego 1966 r. Rządził wtedy Leonid Breżniew.

Bez Stalina i ze Stalinem, część trzecia

14 lutego. Trzeci odcinek opowieści „Józefa Stalina życie po życiu” zaczynam od ostatnich wysiłków następcy, Nikity Chruszczowa, aby przysypać tyrana – którego był bliskim współpracownikiem – piaskiem zapomnienia. Bo też przy okazji zasypywał ślady własnych przewin. I to mu się – по большому счету, jak mówią Rosjanie – poniekąd udało. W powszechnym odbiorze Chruszczow był patronem odwilży, carem kukurydzy i jowialnym prostaczkiem, walącym pięściami o blat ław w sali obrad Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych. Wprawdzie nie rozumiał sztuki współczesnej i kazał rozjechać abstrakcjonistów, ale wysłał pierwszego człowieka w kosmos itd.

Destalinizacja w wydaniu przestraszonego byłego stalinisty była chwiejna, wewnętrznie sprzeczna, powierzchowna, omijająca węzłowe problemy.

Kilka lat temu rosyjska telewizja w ramach nostalgicznych wspomnień o latach sześćdziesiątych wyemitowała serial Walerija Todorowskiego „Odwilż” (Оттепель). Serial cieszył się dużym powodzeniem u widzów. Dla tych, którzy jeszcze pamiętali tamte czasy, był wzruszeniem. Tym , którzy z autopsji chruszczowowskich czasów nie znali, pozwolił na poczucie atmosfery odwilży. Serialowi towarzyszyła skomponowana przez Konstantina Mieładze piosenka w wykonaniu Pauliny Andriejewej „Odwilż”. W refrenie powtarzał się motyw: „Я думала – это весна, а это лишь оттепель” (myślałam, że to wiosna, a to tylko odwilż). Ten motyw doskonale oddaje ducha dokonanego przez Chruszczowa przełomu. Na prawdziwą wiosnę trzeba było bowiem jeszcze poczekać.

Do roku 1963 pozbyto się z ulic i placów miast ZSRR pomników i popiersi Józefa Wissarionowicza, z bibliotek wyrzucono albumy z jego podobiznami. Nazwisko Stalina pojawiało się w dokumentach partyjnych czy referatach na partyjnych spędach, ale nie wychylano się poza wyznaczoną na zjeździe linię. Chruszczow nie zdecydował się na przykład na publikację dokumentów z kremlowskiego archiwum dowodzących zbrodniczego charakteru rządów satrapy.

Destalinizacja – nawet ta cząstkowa, niepełna, niepewna – miała przeciwników. Znamienne: gdy obalony w 1964 r. przez młodsze pokolenie partyjniaków Chruszczow stracił władzę, wielu członków aktywu spodziewało się, że po usunięciu autora odwilży nastąpi wyczekiwana rehabilitacja Stalina. Po Moskwie szerzyły się pogłoski, że zabalsamowane ciało Stalina złożone w grobie pod murem kremlowskim, nie rozkłada się, w związku z tym można je będzie ponownie wystawić w mauzoleum na placu Czerwonym obok Lenina.

Na czele grupy, która odsunęła od władzy Chruszczowa, stał Leonid Breżniew (rocznik 1906). Jeszcze jako działacz partyjny w czasach Stalina Breżniew trafił jako delegat na XIX zjazd partii. Wódz dostrzegł młodego człowieka o szerokiej otwartej twarzy i przyciągającej wzrok aparycji. „Bardzo piękny Mołdawianin” – miał powiedzieć Stalin, gdy poinformowano go, że ten towarzysz to sekretarz Mołdawskiej Partii Komunistycznej. Za tym zainteresowaniem poszły czyny: Breżniew dostał w Moskwie mieszkanie i przydział do pracy partyjnej w stolicy – w tzw. szerokim sekretariacie KC. To był niebywały, szybki awans. Ambitny Breżniew wiedział, komu to zawdzięcza.

Po objęciu władzy Breżniew przyhamował z destalinizacją. Dała mu do myślenia między innymi reakcja aktywu podczas uroczystości 20-lecia zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej. W wystąpieniu na uroczystości Breżniew wspomniał imię Stalina. Zgromadzeni zareagowali rzęsistymi brawami, przechodzącymi w owację. Stropiony gensek, chcąc uciszyć oklaski, zaczął mechanicznie czytać następne zdania przemówienia. Dwa lata później w referacie z okazji 50-lecia rewolucji październikowej już Stalina nie wymieniono. Nad Ojcem Narodów zapadała ostrożna, ale wyrazista cisza.

Były też sygnały, że nie wszyscy oczekują stalinowskiego renesansu. W lutym 1966 r. do Leonida Iljicza napisali działacze kultury i naukowcy. Był to tak zwany list 25, podpisany m.in. przez Andrieja Sacharowa, Maję Plisiecką, Konstantego Paustowskiego. Autorzy domagali się zaniechania rehabilitacji Stalina i kontynuowania destalinizacji oraz ujawnienia dokumentów o zbrodniach epoki stalinowskiej.

W latach sześćdziesiątych wspomnienie krwawego tyrana było jeszcze ciepłe, żyli ludzie, którzy go pamiętali, materia była więc ciągle bardzo delikatna i Breżniew badał od czasu do czasu, na ile da się ją rozciągnąć. Tańczył przy tym „leninowskie tango”: krok do przodu, dwa kroki wstecz. Według wieloletniego współpracownika Breżniewa, Aleksandra Bowina, gensek odnosił się do Stalina z szacunkiem, nawet sympatyzował z nim; wewnętrznie nie mógł się pogodzić z tym, że Stalin został strącony z piedestału, choć tyle zrobił dla kraju, choć wygrał wielką wojnę. „Z imieniem Stalina szli na śmierć, a potem podeptali jego grób” – mówił z przejęciem.

Naczelną ideą polityki wewnętrznej epoki Breżniewa było uspokajanie sytuacji, zakręcanie kurków, z których lała się przykra prawda – miało być albo dobrze, albo wcale. Stabilizacja, stabilizacja i jeszcze raz stabilizacja. Wszystkim po równo, nie wychylać się, nie chcieć za dużo. W takich warunkach lepiej było o Stalinie zapomnieć, a w każdym razie nie mówić głośno. Teraz miało być po wielkiemu cichu.

Przejawem tego stylu myślenia było między innymi „poprawienie” filmów z lat czterdziestych, np. kultowych obrazów „O szóstej wieczorem po wojnie” i „Wesoły jarmark” Iwana Pyrjewa. Usunięto z nich – i z innych filmów zresztą także – wszelkie nawiązania do kultu Stalina.

CDN.

Ze Stalinem i bez Stalina, część druga

11 lutego. To drugi odcinek krótkiego cyklu o pośmiertnym życiu Józefa Wissarionowicza Stalina w polityce jego następców. Poprzednią część (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/02/09/bez-stalina-i-ze-stalinem-czesc-pierwsza/) zakończyłam w roku 1959, kiedy Nikita Chruszczow wykonał woltę w podejściu do postaci poprzednika – po początkowej krytyce, zrobił krok wstecz i wyhamował powszechną destalinizację.

Wygłoszony przez Chruszczowa na XX zjeździe KPZR (1956) referat potępiający kult jednostki nie spotkał się z powszechną akceptacją aktywu partyjnego, destalinizacja wprawdzie postępowała, ale dość opornie. Chruszczow miał ambitne plany, w ramach deklaratywnego powrotu do pierwotnej, czystej moralności komunistycznej nawiązał do leninowskiego hasła o „doganianiu i przeganianiu [świata kapitalistycznego]” i mobilizował społeczeństwo do nowych wysiłków na rzecz zbudowania komunizmu. Wyznaczył nawet konkretną datę, kiedy ZSRR przekroczy tę magiczną linię: miało to nastąpić już w 1980. Plany planami, a tu trzeba było na bieżąco dawać sobie radę z wyzwaniami codzienności. Kukurydza, którą gensek kazał siać wszędzie i która miała uczynić kraj samowystarczalnym, jeśli chodzi o wyżywienie, w rosyjskich warunkach klimatycznych nie udawała się jak w USA. Jak w takim klimacie budować komunizm? – wzdychał car kukurydzy. W takiej sytuacji dobrze było odwrócić uwagę od „przejściowych trudności”.

Po krótkotrwałym zaniechaniu krytyki Stalina Chruszczow powrócił do idei pozbycia się jego cienia z życia publicznego. XXII zjazd partii w październiku 1961 r. poza świętowaniem podboju kosmosu, udanej próby z bombą wodorową i wyznaczeniem daty dojścia do komunizmu zajął się palącą kwestią usunięcia zabalsamowanego ciała Stalina z mauzoleum na placu Czerwonym, w którym Ojciec Narodów spoczywał obok Lenina – „świętej”, niepokalanej postaci na szczycie komunistycznego panteonu. Chruszczow sam nie wystąpił z inicjatywą. Z trybuny zjazdowej 30 października przemówiła w tej kwestii Dora Łazurkina, stara bolszewiczka, współpracowniczka Lenina, która była represjonowana przez Stalina, spędziła kilkanaście lat w łagrach i na zesłaniu za „udział w organizacjach kontrrewolucyjnych”. Powiedziała: „Wczoraj naradziłam się w Iljiczem [Leninem], którego zawsze mam w swoim sercu. Stanął koło mnie jak żywy i powiada: nieprzyjemnie mi leżeć obok Stalina, który spowodował tyle nieszczęść w życiu partii”. I jak to w bolszewickich bajkach bywa, inicjatywa Dory Abramowny spotkała się z pozytywnym przyjęciem. Cóż, skoro sam Lenin nie chce już spoczywać obok Stalina, to trzeba tego ostatniego co prędzej z mauzoleum wynieść. I uczyniono to już nazajutrz po słowach Łazurkinej.

O okolicznościach „wyniesienia” pisałam w rocznicowym wpisie w 2011 r. (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/10/31/wyniesiony/): „Operacja zdemontowania sarkofagu Stalina i pochówku pod murem Kremla była przygotowana i przeprowadzona 31 października 1961 roku w ścisłej tajemnicy – władze obawiały się tumultów. Pospiesznie usunięto nazwisko Stalin znad wejścia do mauzoleum. Plac Czerwony otoczono kordonem wojska. Ale do tumultów nie doszło”. Ogłoszenie, że teraz musimy sobie radzić bez Stalina, który nie będzie już czczony w mauzoleum, tylko zostanie pochowany jak zwykły śmiertelnik, pod murem Kremla, wywołały gwałtowną reakcję ulicy tylko w Gruzji, gdzie kult rodaka był silny.

Po XXII zjeździe nastąpił trzeci etap destalinizacji. I tutaj Chruszczow nie mógł czuć się bezpiecznie – krytyka rozpoczęta na zjeździe przez szefa KGB, Aleksandra Szelepina, obejmowała nie tylko Stalina, ale także bliski krąg jego współpracowników: Mołotowa, Malenkowa, Kaganowicza, Woroszyłowa, Bułganina, Wyszyńskiego oraz Żdanowa. Szelepin wskazał ich jako winnych masowych represji wobec członków partii. W tym gronie nie wymienił Chruszczowa, choć przecież i on ponosił bezpośrednią odpowiedzialność za podejmowane przez ten klub złoczyńców decyzje. Chruszczow bał się więc nie tyle Stalina (choć zapewne nie raz Generalissimus nawiedzał go w koszmarnych snach – taka trauma nie przechodzi szybko, a może i nigdy), ile tego, że wyciągane na światło dzienne grzechy Stalina ktoś skojarzy z nim, Chruszczowem. Informacje o stalinowskich niegodziwościach były więc porcjowane, wiele z nich trafiło do pilnie strzeżonej sfery tabu.

W pracach historycznych, powstających pod okiem partii, dozwalano na krytykę Stalina i jego polityki. Nawet w podręcznikach szkolnych pojawiły się sformułowania, że Stalin dopuścił się wielu błędów, stosował represje. W jednym z publicznych wystąpień Chruszczow nazwał okres rządów Stalina wprost „królestwem topora i terroru”. Mocno.

Destalinizacja przyjmowała czasem formy hmm, osobliwe. Na przykład na lokomotywach IS inicjały Generalissimusa zamieniono na FD – Feliks Dzierżyński. Z deszczu pod rynnę? Nie szkodzi. Feliks Edmundowicz był w porzo, bo należał do leninowskiej ekipy, która teraz w trzecim etapie destalinizacji miała u partii duży plus.

Poprzednią część zakończyłam wspomnieniem o filmach fabularnych, w których postać Stalina przedstawiana była w glorii i które jeszcze przez pięć lat po XX zjeździe wyświetlane były w kinach. Po namyśle inżynierowie dusz uznali, że nadszedł czas na wycięcie Józefa Wissarionowicza. Więc wycięto go nawet z kultowego, kanonicznego filmu „W dni października”. Był Stalin i nie ma Stalina, ile to roboty. Stalin wycinał swoich odpadających od ściany towarzyszy ze wspólnych fotografii, jego zaczęto się więc też pozbywać w taki sam sposób.

O tym, jak postępował „stalinopad”, w następnej części krótkiego kursu historii „po Stalinie”.

CDN.

Bez Stalina i ze Stalinem, część pierwsza

9 lutego. Zawsze był z tym kłopot – kolejni władcy Związku Sowieckiego nie potrafili uwolnić się od cienia Stalina. Jedni dlatego, że razem z nim tworzyli zło i całe życie bali się jego samego, a potem jego zbrodniczej spuścizny, inni dlatego, że woleli przykryć epokę całunem zapomnienia i nie odpowiadać na trudne pytania o ocenę poczynań poprzednika, jeszcze inni – powierzchownie potępili, ale ostatecznego rozliczenia zaniechali. I tak jest do dziś, gdy po krótkim okresie trzeźwości w podejściu do okrutnej epoki Stalinowi znowu stawia się w rosyjskich miastach pomniki, w sondażach popularności postaci historycznych wąsaty tyran zajmuje czołowe pozycje, a ranking z roku na rok mu rośnie.

Zacznę od Nikity Siergiejewicza Chruszczowa – człowieka, który wygrał grę o tron po śmierci Stalina. Musiał stoczyć ostrą walkę. Jednego z najgroźniejszych pretendentów do objęcia schedy – Ławrientija Berię wyeliminował (ze skutkiem śmiertelnym) w sprytnej grze aparatu partyjnego, armii i służb specjalnych. Potem zadziwił partię i w efekcie także cały kraj, ogłaszając 25 lutego 1956 r. na XX zjeździe KPZR utajniony referat potępiający kult jednostki i niesłuszne działania stalinowskiej machiny represji wobec aktywu partyjnego. A zatem potraktował stalinizm wybiórczo, po łebkach.

Obalając kult jednostki poprzednika, Chruszczow chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: schronić się za nim jak za tarczą i jednocześnie pozbyć się go, aby stworzyć pole działalności dla siebie, otworzyć swój rachunek na czystej, niezamazanej krwią karcie. Ale po kolei.

Mamy początek 1956 r., a więc kraj jest jeszcze skuty lodem strachu i żalu po stracie przywódcy, bez którego wielu nie wyobraża sobie życia. Jeszcze nie przebrzmiały echa nieśmiałych pierwszych rehabilitacji ofiar systemu, amnestia i wypuszczenie z łagrów części więźniów politycznych to kropla w morzu powinności. Krytykując kult Stalina, Chruszczow stworzył sobie swego rodzaju zasłonę dymną. Przez wiele lat Nikita Siergiejewicz należał przecież do wąskiego kręgu najbliższych współpracowników Stalina, jego podpis figuruje pod decyzjami o zbrodniach, rozkazami o egzekucjach, zwalczaniu wrogów klasowych, deportacji całych narodów, rozkułaczaniu, prześladowaniach, pod wyrokami śmierci. On też – podobnie jak Beria, Mołotow czy Malenkow – wypracowywał i firmował kierunek polityki wewnętrznej i zagranicznej, znał zbrodnicze metody i je akceptował, a także wykonywał. Wygłaszając referat w 1956 r., zakrzyknął niejako: Łapaj złodzieja! To on, Stalin, jest wszystkiemu winien, to on ponosi całą odpowiedzialność za błędy i wypaczenia. A my tu teraz, towarzysze, wspólnym wysiłkiem uwolnimy się od bagażu i odnowimy zapomniane kanony prawdziwej komunistycznej moralności, teraz będzie czysto i dobrze, bez przegięć.

Referat wygłoszony został w gronie delegatów na zjazd – a zatem w grupie najbardziej zaufanych parteigenossen – i na dodatek miał status poufności, nie został opublikowany w prasie (tekst drukiem oficjalnie ukazał się dopiero w latach pierestrojki). Jego przekaz do partyjnych dołów był kontrolowany i ściśle reglamentowany. Ale tajemnicy nie udało się utrzymać, poczta pantoflowa zadziałała bardzo skutecznie. Rzucone przez Chruszczowa hasło destalinizacji nie zyskało, co ciekawe, powszechnego poparcia w partii. Staliniści nie wyginęli na komendę.

Niemniej na podstawie wytycznych partyjnej góry Stalin i jego wszędobylskie podobizny miały zniknąć z przestrzeni publicznej. Przystąpiono do zmian nazw ulic, placów, miast (np. Stalingrad stał się Wołgogradem, Stalino – Donieckiem, Stalinabad – Duszanbe) usunięto pomniki i popiersia, odebrano licznym instytucjom i obiektom nadawane wcześniej z wielką pompą imię Generalissimusa. Jego profil wyparował z wszechobecnego „czteropaku” wielkich wodzów rewolucji proletariackiej, pozostały tylko trzy profile: Marksa, Engelsa i Lenina. Nazwisko Stalina zostało wykreślone z roty przysięgi komsomolców, pionierów i członków partii. Podczas pochodów pierwszomajowych jeszcze przez pierwsze lata noszono portrety Stalina, aż wreszcie i te usunięto. Kłopot był z tekstem hymnu. Był tam bowiem fragment o tym, że Stalin był przewodnikiem narodu, który dawał natchnienie ludziom, by pracowali i osiągali sukcesy (Нас вырастил Сталин – на верность народу, На труд и на подвиги нас вдохновил!). Melodię hymnu wykonywano bez słów aż do 1977 roku. Wtedy zatwierdzono modyfikację tekstu dokonaną przez Siergieja Michałkowa.

To rozstanie z wizerunkami i stalinowską toponimiką nie nastąpiło od razu: fala ruszyła na dobre właściwie dopiero po XXII zjeździe KPZR w 1961 r. Jeszcze na XXI zjeździe w 1959 r. Chruszczow zmiękczył swoją linię odnośnie krytyki Stalina. Ogłosił wtedy, że socjalizm ostatecznie zwyciężył w ZSRR, a stało się to dzięki słusznej linii partii, na której czele przez wiele lat stał towarzysz Stalin.

Wytwórnie filmowe nadal realizowały plan kręcenia filmów, w których Józef Wissarionowicz był ukazywany w pozytywnym świetle, np. „W dni października” Siergieja Wasiljewa czy „Prawda” Wiktora Dobrowolskiego i Isaaka Szmaruka.

A potem „nasz Nikita Siergiejewicz” wykonał kolejny zwrot przez rufę. Ale o tym – w następnym odcinku.

CDN.