Archiwum kategorii: Bez kategorii

Powrót tyrana

28 maja. Surgut to 370-tysięczne miasto w Chanty-Mansyjskim Okręgu Autonomicznym (zachodnia Syberia) na prawym brzegu Obu. Został założony w XVI wieku, w czasach kolonizowania Syberii przez ostatniego z Rurykowiczów – cara Fiodora I. Historia miasta nie bfitowała w ważne wydarzenia na skalę kraju. Surgut zyskał na znaczeniu wraz z odkryciem w pobliżu złóż ropy naftowej i gazu ziemnego w latach 60. XX wieku. Do dziś to ośrodek związany z tą dziedziną gospodarki.

Nieoczekiwanie znalazł się powód, aby o Surgucie mówiono w całej Rosji. Mianowicie we wrześniu 2016 r. odsłonięto tu popiersie Józefa Stalina. Miejscowi staliniści, skupieni w organizacji Russkij duch, zebrali pieniądze na pomnik, znaleźli wykonawców zlecenia, a następnie bez uzgodnienia z władzami miasta ustawili skulpturę na nabrzeżu rzeki Ob.

Podniósł się wielki szum, mieszkańcy Surgutu masowo protestowali przeciwko popiersiu zbrodniarza. Pomnik został dwukrotnie oblany farbą. Wreszcie władze miasta pod naciskiem opinii publicznej zdemontowały popiersie. Stalina zdeponowano w magazynach miejskiego zarządu terenów zielonych. Wódz i Ojciec Narodu spokojnie przeleżał na dowolnie wybranym boku ponad dwa lata. Na dniach pomysłodawcy uczczenia tyrana przypomnieli sobie o pomniku, zabrali go z magazynów i ogłosili, że zamierzają postawić Stalina w mieście. I teraz zajmą się pilnie poszukiwaniem miejsca, gdzie Józef Wissarionowicz będzie mógł spokojnie stanąć. Twierdzą, że mają poparcie 60 procent mieszkańców miasta (raczej wątpliwe). Znaleźli poplecznika w osobie deputowanego miejscowej legislatury z ramienia Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej. Ideę surguckich stalinistów poparli zatwardziali zwolennicy umiłowanego wodza z innych miast.

Grupa wspomnianych aktywistów stalinistów została ostatnio opisana przez rosyjskie media w związku z akcją przeprowadzoną 9 maja: rozmieścili oni w centrum miasta bannery z wyrazami wdzięczności dla Stalina, a na marsz Nieśmiertelny pułk przynieśli jego portrety.

Natomiast grupą najsilniej protestującą przeciwko ustawieniu w Surgucie pomnika Stalina są aktywiści skupieni wokół inicjatywy Kraj Zesłańców Surgut. Założyli stronę internetową (http://ssylka.skmuseum.ru/), na której zbierają świadectwa represji. Rzecz w tym, że staliniści w 2016 roku wybrali miejsce dla pomnika swego idola wyjątkowo perfidnie: niedaleko od osady Czornyj Mys, dokąd w latach trzydziestych przywożono rodziny represjonowanych za politykę skazańców, m.in. kułaków. Niewielu osiedleńców przeżyło w skrajnie trudnych warunkach; obecnie w okręgu mieszka około ośmiuset potomków przesiedleńców (https://www.sibreal.org/a/29641340.html).

Gazeta internetowa „Znak” donosi tymczasem, że władze Surgutu zamierzają przeznaczyć 7 mln rubli na zakończenie prac związanych z pomnikiem ofiar represji politycznych (1,5 mln rubli kosztowały prace projektowe i przygotowawcze). Wybrano już miejsce, gdzie stanie memoriał, uprzątnięto teren (nawiasem mówiąc to niedaleko miejsca, w którym staliniści w 2016 r. ustawili swojego Stalina). Deputowani surguckiej dumy wyrażają nadzieję, że prace uda się zakończyć przed 30 października, gdy w Rosji obchodzony jest Dzień Pamięci Ofiar Represji Politycznych.

O odnotowanym przez ośrodek badania opinii publicznej wzroście pozytywnych ocen roli Stalina pisałam niedawno na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/04/18/ziutek-sloneczko-superstar/

Pułkownik zawsze dzwoni dwa razy

25 maja. O tym, że Siergiej Skripal żyje i nawet może mówić, poinformowała opinię publiczną Wiktoria Skripal, bratanica podwójnego agenta otrutego w Salisbury. Stryj miał do niej dzwonić dwa razy, choć akurat w tak niefortunnych momentach, że pogadać się z nim nie udało.

Wedle słów Wiktorii, pierwszy telefon miał miejsce 4 kwietnia. To było zaraz potem, jak w biurze wspólnoty mieszkaniowej pewien krewki mężczyzna poturbował Wiktorię i jej męża (https://www.mk.ru/incident/2019/04/01/v-yaroslavle-izbili-plemyannicu-otravlennogo-v-solsberi-skripalya.html). Napastnik wykrzykiwał, że tłucze ich za wstrętną zdradę Siergieja Skripala. Ot, taki odruch gniewu ludu. Wiktoria twierdzi, że poszli z mężem upominać się o pieniądze, które ten krewki człowiek ze wspólnoty mieszkaniowej ich zdaniem kradnie. Sprawa o pobicie jest w toku.

I traf chciał, że w czasie wizyty poszkodowanych w szpitalu zadzwonił Siergiej Skripal, który od momentu otrucia w marcu ubiegłego roku nie dawał znaku życia. W tych okolicznościach nie bardzo mogli porozmawiać. Skripal powiedział tylko, że u niego i córki Julii wszystko w porządku. I dodał tylko, że ma dość „tej Waszej Raszki” [slangowe określenie Rosji, wyrażające lekceważenie]. Wiktoria twierdzi, że trzykrotnie upewniał się, czy ona wie, z kim rozmawia. Przedstawił się imieniem, imieniem odojcowskim i nazwiskiem – „tu mówi Siergiej Wiktorowicz Skripal”. Bardzo oficjalnie. Wiktoria poprosiła, żeby zadzwonił później.

Zadzwonił 9 maja. Ale jedynie pozostawił wiadomość na automatycznej sekretarce. Złożył życzenia z okazji Dnia Pobiedy.

Zapis odtworzyła w wiadomościach wieczornych kilka dni temu rosyjska telewizja (https://www.vesti.ru/theme.html?tid=111662#/media/1). Poza świadectwem Wiktorii, która zapewnia, że to był „stryjek Sierioża”, żadnych potwierdzeń faktu wypowiedzi Skripala nie ma, ekspertyzy nagrania nie przeprowadzono (w każdym razie nie podano do wiadomości, czy takowa miała miejsce).

Dla rosyjskiej telewizji wiadomość o telefonach do Wiktorii stała się pretekstem do powtórzenia mantry o tym, że nie wiadomo, co się dzieje ze Skripalami, że strona brytyjska broni dostępu do nich („przecież obywateli Federacji Rosyjskiej”) przedstawicielom ambasady, nie udziela żadnych informacji, że śledztwo się ślimaczy, że niewiarygodne są jego ustalenia dotyczące dokonania otrucia przez funkcjonariuszy GRU oraz zatrucia w lipcu ub.r. dwojga mieszkańców pobliskiego miasteczka (jedna osoba zmarła). Jednym słowem – repetycja z legendy o niewinności trucicieli.

Ustalenia śledztwa w sprawie sprawstwa Boszyrowa-Pietrowa strona rosyjska odrzuca, wykpiwa, piętnuje. Co ciekawe, wyżej wymienieni funkcjonariusze rosyjskich służb specjalnych po słynnym wywiadzie dla Margarity Simonian (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/09/13/dwoch-panow-w-jednym-lozku-patrzy-na-katedre-w-salisbury/) nie pokazali się publicznie. W mediach społecznościowych wielokrotnie wypowiadali się różni komentatorzy, sugerując, że być może zostali na rozkaz góry usunięci w cień, a nawet wyprawieni na tamten świat.

Temat otrucia Skripalów zszedł wprawdzie z pierwszych stron gazet, ale nie został zdjęty z agendy stosunków rosyjsko-brytyjskich. A te mogą wejść w nową fazę w sytuacji rozchwiania, gdy premier Theresa May (występująca bardzo ostro przeciwko Moskwie po otruciu Skripalów, wzywająca do sankcji itp.) podała się do dymisji, a co z brexitem – nadal nie wiadomo.

Bratanica rosyjskiego oligarchy

21 maja. Nie zdążył jeszcze na dobre opaść kurz po listopadowym skandalu szpiegowskim na linii Wiedeń-Moskwa (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/11/10/szpieg-w-neutralnym-kraju/), a tu kolejny skandal w Austrii z rosyjskim udziałem. Prasa ujawniła rejestrację wideo spotkania wicekanclerza Heinza-Christiana Strache i jego asystenta z kobietą podającą się za bratanicę rosyjskiego oligarchy. Kobieta zapewniała, że mogą wspólnie z wicekanclerzem ukręcić wspólnie niezłe lody: ona miała (finansowo) pomóc Wolnościowej Partii Austrii (której Strache jest przewodniczącym) wygrać wybory, on pomóc jej zrobić w Austrii biznes i nabyć popularną gazetę.

Spotkanie odbyło się blisko dwa lata temu na Ibizie, trwało siedem godzin. Teraz na tydzień przed wyborami do Parlamentu Europejskiego nagrania z rozrywkowej wyspy zostały opublikowane i szeroko skomentowane przez dwie niemieckie gazety: „Sueddeutsche Zeitung” i „Spiegel”.

W Wiedniu nastąpiło po tej publikacji polityczne trzęsienie ziemi. Strache złożył urząd, do dymisji podali się również ministrowie z jego partii FPO. Partii populistycznej, antyestablishmentowej, która jawnie wypina się na Unię Europejską, kokieteryjnie zagrywa z Rosją. Strache jeździł po aneksji Krymu z wizytami na półwysep, mówił, że jest to rosyjskie terytorium, a zachodnie sankcje wprowadzone wobec Rosji należy jak najszybciej znieść. Wolnościowa Partia Austrii miała spore szanse na dobry wynik w wyborach europejskich. Po ujawnieniu nagrań, na których podpity wicekanclerz obiecuje złote góry jakiejś niezidentyfikowanej niewieście w zamian za rosyjskie pieniądze na działalność polityczną, te szanse znacznie spadły.

Kim jest rozmówczyni wicekanclerza? Prasa podaje nazwisko: Alona Makarowa, obywatelka Łotwy, przedstawiła się swoim austriackim interlokutorom jako bratanica bogacza Igora Makarowa. Ale rzekomy jej stryj twierdzi, że nie ma takiej krewnej. Makarow jeszcze w latach dziewięćdziesiątych zarobił fortunę na handlu gazem, potem gdy złota era dla jego firmy minęła, wycofał się do drugiego, nawet trzeciego szeregu, zszedł z linii strzału, gdy Putin ustawiał biznes pod swój strychulec. Może dzięki temu nie poległ jak Chodorkowski czy Gusiński. Ciekawe jest to, że Alona w czasie całego wielogodzinnego nagrania ani razu nie pojawia się przed kamerą, słychać tylko jej głos. Jeszcze jeden zabawny szczegół: pod koniec spotkania Strache – gdy Alona na chwilę wychodzi – dzieli się ze swoim asystentem spostrzeżeniem, że ta Rosjanka przedstawiająca się jako osoba z zamożnej rodziny ma kiepski pedicure i brudne paznokcie, a to nie pasowało mu do wyobrażenia o eleganckich Rosjankach.

Kto nagrywał? Nie wiadomo. Prasa spekuluje, że mogły to być służby specjalne któregoś z krajów europejskich (lekko wskazując palcem na Niemcy). Afera z taśmami kompromitującymi przewodniczącego austriackiej partii prawicowych populistów to nie jest dobra wiadomość dla podobnych partii w innych europejskich krajach – ich notowania przed wyborami zapewne też spadną, jak spadło poparcie dla FPO. To nie jest też dobra wiadomość dla Kremla – niektóre populistyczne partie, które do tej pory rwały się do współpracy z Rosją, teraz mogą dojść do wniosku, że takie kontakty są niewskazane, bo więcej z nich dymu i smrodu niż pożytku.

Pięć lat rosyjskiego kacetu

14 maja. Mija pięć lat od zatrzymania przez FSB Ołeha Sencowa, ukraińskiego reżysera i aktywisty społecznego.

Akt oskarżenia w sprawie Sencowa uszyto grubymi nićmi, bezwstydnie, na polityczne zamówienie. Oskarżono go o zorganizowanie grupy przestępczej, mającej na celu dokonanie zamachów terrorystycznych. Zarzuty ciężkie, jedne z najcięższych. Tyle że dowodów tych win w sądzie nie przedstawiono, zamachów nie było, nikt nie zginął, nikt nie ucierpiał. Sięgnięto po doświadczenia „stalinowskiego prawa” – jest człowiek, a paragraf się znajdzie. I to wystarczy, by skazać.

Sencow – mieszkaniec Krymu, reżyser, pisarz – był aktywistą Automajdanu, w czasie operacji zajmowania Krymu przez wojska rosyjskie zaopatrywał ukraińskich żołnierzy zablokowanych w bazach. Po aneksji, z którą – jak przypomniał w sądzie w słowie końcowym – kategorycznie się nie zgadza, pozostał na półwyspie. Nie uległ chorobie #Krymnasz. Kontaktów z Ukrainą nie zerwał, zachował ukraińskie obywatelstwo, udzielał się w poszukiwaniach ludzi, którzy w tajemniczych okolicznościach zniknęli podczas wydarzeń na Majdanie. Został aresztowany w maju 2014 roku przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa Rosji. Najpierw postawiono mu zarzut podpalenia drzwi biura partii Jedna Rosja w Symferopolu. Do przyznania się nakłaniano go pogróżkami, biciem, duszeniem i innymi przyjemnymi metodami. Gdy to nic nie dało, zarzuty „wzmocniono”: na polecenie Prawego Sektora (do którego Siencow rzekomo należał), ukraińskiej organizacji, której działalność na terytorium Federacji Rosyjskiej jest zakazana, Sencow miał zorganizować grupę terrorystyczno-dywersyjną w celu dokonania zamachów.

Akt oskarżenia oparto na zeznaniach świadka, znajomego i współpracownika Sencowa, Giennadija Afanasjewa (w osobnym procesie dostał wyrok 7 lat łagru). Podczas rozprawy Afanasjew wycofał się z obciążających Siencowa zeznań. Jak powiedział – wyciśnięte z niego zeznania śledztwo uzyskało, stosując tortury. Sąd jednak okazał się bardzo przywiązany do wersji z podpaleniem i planowanym wysadzeniem w powietrze pomnika Lenina i wiecznego ognia przy memoriale Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w Symferopolu i nie zwrócił uwagi na wycofanie zeznań, jedynej podstawy oskarżenia. Sencow stwierdził, że nie miał nic wspólnego z uszkodzeniem drzwi do siedziby rosyjskiej partii. Obrona wskazywała ponadto, że biuro partii nie jest obiektem państwowym, to jedynie siedziba organizacji społecznej, zresztą żadnych dowodów udziału Sencowa w tym epizodzie nie ma. A czy są jakieś dowody, czy wszystkie zostały nieudolnie sfabrykowane? Nie było żadnych aktów terroru, żadnych wybuchów, żadnych ofiar. Fikcja nieliteracka. Bohdan Owczaruk z Amnesty International zwrócił uwagę na to, że rosyjski wymiar sprawiedliwości złamał art. 3 europejskiej konwencji praw człowieka: „zeznania, otrzymane w wyniku tortur, nie powinny stanowić podstawy wyroku sądu. Ponadto proces nie powinien odbywać się w Rostowie nad Donem – zgodnie z prawem, obywatele Ukrainy nie mogą być wywożeni z terytorium Krymu na terytorium Federacji Rosyjskiej, jako że Krym jest terytorium okupowanym, a konwencja genewska jasno określa zasady, które państwo okupujące powinno przestrzegać. Poza tym ich nie mieli prawa sądzić według prawa rosyjskiego, a według ukraińskiego. Co do oskarżenia o terroryzm, to powinno zostać wycofane”.

„To proces pokazowy. Trzeba było zademonstrować, że jeżeli ktoś neguje przynależność Krymu do Rosji lub zamierza na poważnie wziąć udział w działaniach wojennych nie po stronie rosyjskiej, to my tych ludzi wykradniemy i posadzimy na długie wyroki, żeby zapamiętali. Chodzi o to, żeby ludzie się bali. Komunikat jest taki: jeżeli otworzysz usta i coś powiesz przeciwko nam – pięć lat, a jak cokolwiek zrobisz – 23 lata. To typowa sadystyczna logika, żeby ludzie nie śmieli nawet nic powiedzieć” – komentował w audycji „Echa Moskwy” politolog Stanisław Biełkowski.

Polityczny charakter procesu Sencowa nie ulega wątpliwości. O Sencowa upominali się w licznych listach i petycjach europejscy filmowcy. Bez skutku – nikt ich w Rosji nie usłyszał, nikt nie wysłuchał. Rosyjskie środowisko artystyczne jakoś się nie burzyło przeciwko niesprawiedliwemu wyrokowi na kolegę. Pojedynczy twórcy próbowali protestować. Aleksandr Sokurow krytykował postępowanie Rosji wobec Sencowa, wzywał do jego uwolnienia. Podobnie Aleksiej German jr., Władimir Kott, Aleksiej Fiedorczenko, Władimir Mirzojew, Paweł Bardin, Askold Kurow. Krótka lista przyzwoitości. Nikita Michałkow ze swej strony próbował wystąpić w obronie Sencowa. Nieśmiało. W rozmowie z dziennikarzami zastrzegał się: „Nie mogę podskoczyć wyżej własnej głowy. Te prośby, które wysyłaliśmy, również ja osobiście [Michałkow skierował prośbę o uwolnienie Siencowa do Putina]… Są dość poważne dokumenty, noszące prawny charakter procesowy, do których nie potrafię się odnieść, ponieważ nie jestem prawnikiem. Ty mówisz – wypuśćcie go, bo to zdolny reżyser, a tobie odpowiadają: przecież to terrorysta i przedstawiają ci fakty. Trudno z tym dyskutować”. Ciekawe, jakie to fakty przedstawiono Michałkowowi, że się uspokoił i zamilkł.

W ubiegłym roku Sencow prowadził długą spektakularną głodówkę, domagając się uwolnienia wszystkich ukraińskich więźniów politycznych przetrzymywanych w rosyjskich więzieniach. Bezskutecznie.

Za społeczną postawę otrzymał w 2018 r. Nagrodę Sacharowa, a także Nagrodę imienia Siergieja Magnitskiego.

W piątą rocznicę zatrzymania Sencowa amerykańska ambasada w Kijowie zwróciła się z apelem o jego zwolnienie. Bez echa.

Maria Butina – winna i skazana

28 kwietnia. Sąd w Waszyngtonie skazał obywatelkę Rosji 30-letnią Marię Butiną na karę 18 miesięcy pozbawienia wolności. Wyrok był łagodny, gdyż sąd wziął pod uwagę, że oskarżona współpracowała ze śledztwem. Niewydarzona agentka wpływu została ukarana za prowadzenie na terytorium Stanów Zjednoczonych działalności na korzyść innego państwa, mającej na celu przyczynienie szkód interesom USA. Butina przebywała w Stanach na podstawie wizy studenckiej, nie miała rejestracji Departamentu Sprawiedliwości w charakterze agenta zagranicznego. Tymczasem taką właśnie działalność uprawiała. Sąd uznał, że w ten sposób przyczyniła się do osłabienia stanu bezpieczeństwa państwa.

Szczegółowo sprawę rudowłosej Marii opisałam w zeszłym roku na łamach „Tygodnika Powszechnego” (https://www.tygodnikpowszechny.pl/rudowlosa-maria-i-piec-krokow-w-niepewnosc-154410), teraz więc tylko w skrócie rzecz przypomnę.

Maria urodziła się na Ałtaju, głębokiej rosyjskiej prowincji, ale była ambitna i chciała zrobić karierę w stolicy. Była aktywistką organizacji młodzieżowych, po czym skupiła się na walce o legalizację broni w rękach prywatnych. Założyła organizację „Prawo do posiadania broni”, która stała się dla niej biletem wstępu na polityczne salony. Działalność na niwie lobbowania praw posiadaczy broni palnej pozwoliła Marii zawrzeć cenne znajomości, m.in. z senatorem Aleksandrem Torszynem, który stał się jej patronem. Wraz z nim Maria kilkakrotnie podróżowała za granicę, m.in. w 2015 r. do USA. Nawiązała kontakty we wpływowej amerykańskiej organizacji The National Rifle Association – Narodowy Związek Strzelecki. Podczas śledztwa ustalono, że kontakty te miały jej umożliwić wywieranie wpływu na kształtowanie poglądów amerykańskich polityków na stosunki z Rosją. Amerykańscy śledczy uznali też, że Butina miała powiązania z rosyjskimi władzami, oligarchami i FSB i w USA wykonywała zleconą misję, mającą na celu wywołanie chaosu i wpływanie na nastroje, w tym wyborcze, ponadto dostarczyła stronie rosyjskiej informacje, nazywane w nomenklaturze służb specjalnych „wrażliwymi”. W sprawie Butinej międliły się też jakieś pieniądze o nie do końca wyjaśnionej proweniencji. Maria została z hukiem aresztowana w przeddzień spotkania Trump-Putin w Helsinkach w lipcu 2018 r.

Kreml zareagował na aresztowanie gniewnym fuknięciem. Przez kolejne miesiące oficjalne rosyjskie czynniki nieodmiennie twierdziły, że sprawa przeciwko Butinej została sfabrykowana, a oskarżenie nie ma najmniejszych podstaw prawnych. Moskwa domagała się uwolnienia Marii, opłacono jej adwokata (jak informowały w grudniu ub.r. media, na ten cel Rosyjska Fundacja Pokoju, afiliowana z administracją prezydenta, wpłaciła okrągły milion rubli). Rosyjska ambasada wywierała naciski, aby Butina miała znośne warunki w areszcie.

W pewnym momencie w Moskwie zapanowała lekka panika, gdy zza oceanu nadeszły wieści, że Maria poszła na współpracę ze śledztwem. Co więcej: poszła na współpracę z komisją prokuratora Muellera, badającego kontakty sztabu wyborczego Trumpa z Rosją, zgodziła się na wystąpienie przed senatorami (spotkanie trwało osiem godzin).
W trakcie śledztwa ogłosiła, że przyznaje się do zarzucanych jej czynów i poprosiła o łagodny wymiar kary. Przyznała, że działała pod wpływem i kuratelą rosyjskiego polityka (Torszyna).

W Moskwie trochę się uspokoiło, gdy Butina wystąpiła z wnioskiem o deportację do Rosji i uzyskała na to zgodę sądu. Oznacza to, że po odsiedzeniu wyroku będzie musiała powrócić do Rosji. Będzie to mogło nastąpić za 9 miesięcy (czas, jaki Butina spędziła w areszcie, oczekując na proces, zostanie jej zaliczony jako czas odbywania kary). Jestem bardzo ciekawa, czy faktycznie wróci.

Na procesie Maria zapewniała pokornie, że absolutnie nie miała zamiaru wprowadzać chaosu w stosunki rosyjsko-amerykańskie. Chciała jedynie budować mosty porozumienia pomiędzy narodami.

Rosyjska ambasada w Waszyngtonie uznała wyrok za przejaw „paranoidalnej rusofobii” USA. Zarzuty ponownie nazwano w oświadczeniu ambasady wyssanymi z palca, a amerykańską temidę określono mianem ferującej niesprawiedliwe wyroki. Ponownie podniesiono, że podczas śledztwa wywierano na Butinę niedozwolone naciski. Marię nazwano ofiarą prowokacji amerykańskich służb specjalnych i więźniem politycznym poddawanym represjom.

Na temat wyroku wypowiedział się sam prezydent Putin. Jego zdaniem Amerykanie skazali absolutnie niewinne dziewczę tylko dlatego, że chcieli w ten sposób „uratować twarz”.

Rosyjskie paszporty dla Donbasu

24 kwietnia. Po wyborach prezydenckich na Ukrainie, które wygrał niedoświadczony nowicjusz w polityce, aktor i producent Wołodymyr Zełenski, oczy komentatorów zwróciły się w stronę Kremla. Pytanie, a co Moskwa na to, zawisło w zelektryzowanym powietrzu.

Rosyjska telewizja poświęciła w ostatnich miesiącach Ukrainie wiele, wiele godzin – temat nie schodził z ust kapłanów kremlowskiej propagandy. W trakcie kampanii wyborczej polewano ukraińską klasę polityczną wymyślnymi mieszankami pomyj (w studiu telewizyjnym w odniesieniu do Ukrainy stale padały określenia: „banderowskie władze”, „cyniczna faszystowska junta w Kijowie” itd.). Szczególnym wyróżnieniem w tym względzie został obdarzony Petro Poroszenko – złodziej, faszysta, sprzedajny cukiernik itd. Moskwa ewidentnie grzała silniki w oczekiwaniu na wymianę ekipy rządzącej w Kijowie – z drużyną Poroszenki nie miała już co ugrać. Poroszenko jasno sformułował cele: do Europy, do NATO, bez Moskwy. Rosyjskie próby wykolejenia tego kursu okazały się podczas prezydentury Poroszenki nieskuteczne. Ale to nie znaczy, że Kreml zrezygnował z wstawiania kijków w szprychy. I nie zrezygnuje, o czym za chwilę.

Po wyborach wypowiedzieli się premier Dmitrij Miedwiediew (opływowo, bez żadnych konkretów) i przewodnicząca izby wyższej parlamentu Walentina Matwijenko (pojednawczo, z zapewnieniem, że Moskwa będzie rozmawiać z każdym prezydentem, którego wybierze naród). Putin przemówił jedynie ustami swojego rzecznika – pożyjemy, zobaczymy, ocenimy nowego prezydenta po jego pierwszych konkretnych krokach. Pieskow zastrzegł przy tym, że są podstawy, aby wyborów nie uznawać, gdyż Ukraina nie stworzyła możliwości głosowania dla Ukraińców mieszkających w Rosji. Propagandysta Władimir Sołowjow w swoim wieczornym programie rozwinął ten wątek. Wyliczył, że skoro 10 mln ludzi – 1/3 wyborców – nie zagłosowało, bo zostało pozbawionych takiej możliwości, to wybór nie jest ważny. A następnie wygłosił pochwałę rosyjskich wyborów, w których wszystkie kryteria demokratycznej elekcji zostały jego zdaniem spełnione. Koniec i bomba.

Nowy prezydent to nowe możliwości. W rachubie Kremla – nowe możliwości ponownego zaistnienia w polityce Ukrainy. W pierwszej turze Moskwa otwarcie poparła Jurija Bojkę, prorosyjskiego polityka (odbyło się spotkanie w Moskwie, Miedwiediew przyjaźnie poklepał Bojkę po ramieniu w obecności Wiktora Medwedczuka, kuma Putina, najbardziej prokremlowskiego spośród ukraińskich polityków). Teraz zapewne będzie wspierać jego ugrupowanie przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Kreml liczy na to, że mocna reprezentacja prorosyjskiej koterii w Radzie Najwyższej da mu możliwości aktywnego mieszania w kotle ukraińskiej polityki.

Wspominałam na wstępie, że Putin nie wypowiedział się osobiście po wyborach prezydenckich na Ukrainie. Ba, nawet nie pogratulował zwycięstwa Zełenskiemu. Za swoiste gratulacje można zatem uznać podpisanie dziś dekretu o trybie przyspieszonego i uproszczonego nadawania mieszkańcom tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych rosyjskiego obywatelstwa.
Obywatelstwo Federacji Rosyjskiej ma być przyznawane w „celach humanitarnych”, aby zapewnić ochronę praw człowieka. Wnioski mają być rozpatrywane w ciągu maksimum trzech miesięcy.

To nie znaczy, że Rosja od razu przyłączy oderwane Ukrainie tereny do swego terytorium (choć w jakiejś perspektywie, w jakiejś konfiguracji i to może spróbować przeprowadzić). To zaznaczenie terenu i mocne oświadczenie: konflikt w Donbasie zamrażamy na tak długo, jak będziemy chcieli, a jeśli Kijów zechce odzyskać Donbas ogniem, to my w obronie naszych obywateli odpowiemy mieczem. Zełenski chciał (tak w każdym razie mówił w kampanii wyborczej) do rozmów o uregulowaniu konfliktu w Donbasie włączyć Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. No to mu Putin odpowiedział: To nie jest z naszego punktu widzenia dobry pomysł, ha, a teraz rób co chcesz.

W Twitterze w żartobliwej formie skomentowano dekret: A co by było, gdyby Merkel zaczęła wydawać paszporty mieszkańcom obwodu kaliningradzkiego. A opozycjonista Aleksiej Nawalny zaproponował, aby świeżo upieczonych obywateli przesiedlać pod Moskwę, wprost do wielkopowierzchniowych rezydencji rosyjskich ministrów, niech się włączą w akcję humanitarną, skoro tacy są łaskawi.

Ziutek Słoneczko superstar

18 kwietnia. Całe spektrum pozytywnych uczuć – zachwyt, szacunek, sympatia – wobec Józefa Stalina zadeklarowało w ostatnich badaniach Centrum Lewady 51% Rosjan. O dwanaście punktów procentowych w stosunku do ubiegłego roku wzrosła grupa tych, którzy darzą Wodza szacunkiem. Aż 70% uczestników badania na pytanie „Jaką rolę Stalin odegrał w życiu naszego kraju” odpowiedziało: pozytywną. To historyczne maksimum za cały okres prowadzenia ankiet w tej sprawie. Wszystkie tabelki z danymi można znaleźć na stronie Centrum Lewady: https://www.levada.ru/2019/04/16/dinamika-otnosheniya-k-stalinu/

Pod murami Kremla na cmentarzu przeznaczonym dla najbardziej zasłużonych dla państwa spoczywa Józef Wissarionowicz Dżugaszwili, znany całemu światu pod pseudonimem Stalin. Zaraz po śmierci w 1953 r. został umieszczony w mauzoleum obok Lenina. W 1961 r. następca Stalina na stanowisku genseka partii komunistycznej – Nikita Chruszczow – nakazał usunięcie zabalsamowanego ciała tyrana z mauzoleum i pochowanie pod Kremlem. Lenin został sam i w pojedynkę już został podniesiony do godności nieskazitelnego bóstwa komunizmu. Zarz po usunięciu Stalina z mauzoleum również w oficjalnej przestrzeni zaczęto zwijać samą postać – i na grzechy, i na sukcesy Stalina nałożono swoiste tabu. Obowiązywało ono przez epokę breżniewowskiego zastoju aż do pierestrojki. Lepiej było o nim nie mówić, bo nie bardzo było wiadomo, jak. Czasem można było trochę mówić, ale lepiej było nie mówić. Całkiem wszelako przemilczeć się nie dało, ale generalnie nie był to temat zalecany. Breżniew na przykład kochał swoje własne dokonania czasów wojny i te lansował w wydawanych w milionowych nakładach książeczkach („Mała Ziemia”). Więc w latach siedemdziesiątych uczniowie sowieckich szkół i słuchacze partyjnych kursów więcej wiedzieli o szlaku bojowym młodego Breżniewa niż o tym, co robił w wojnę Stalin. Za Gorbaczowa wyciągnięto z zalecanej i przestrzeganej uprzednio zmarzliny niektóre zbrodnie Stalina, napiętnowano je. Historycy mogli dotrzeć do dokumentów, świadczących o zbrodniczym charakterze systemu stalinowskiego. Na rynek trafiło wiele opracowań o epoce. Badania kontynuowano w czasach Jelcyna. Przeważającą oceną była wtedy ocena negatywna. Na górze i na dole. W czasach Putina stopniowo zaczęło postępować polerowanie wizerunku dyktatora. (Pisałam o tym m.in. na blogu: „obserwowane w ostatnich latach niejednoznaczne kontredanse: to potępianie zbrodni stworzonego przezeń systemu, to docenianie osiągnięć „zdolnego menedżera”, relatywizacja wyrządzonego zła i ocieplanie wizerunku potwora poprzez przypisywanie mu ludzkich cech, a także usprawiedliwianie zbrodniczych decyzji. Jazda po muldach trwa, przynosząc od czasu do czasu zaskakujące owoce. Ale na jednoznaczne rozliczenie zbrodniczego systemu i jego paranoicznego twórcy Rosja się nie zdobyła”, więcej: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/03/05/jozek-sloneczko-umiera/).

Więc z jednej strony – takie wyniki badań Lewady to efekt tego sączu propagandowego, oswajania Stalina-człowieka, męża stanu, zwycięzcy w wielkiej wojnie. Putin uczynił ze zwycięstwa religię, Stalin stał się w tym kontekście naczelnym kapłanem owej religii. Z drugiej strony w Rosjanach rośnie niezadowolenie z rządów obecnej ekipy i wzrastające rankingi Stalina świadczą nie tyle (lub nie tylko) o ubóstwieniu Wodza, ile o poszukiwaniu alternatywy dla dzisiejszego bałaganu. Infantylna wiara w omnipotencję Stalina ma być alternatywą dla rozczarowania dzisiejszymi czasami. W mediach społecznościowych nie tylko zatwardziali staliniści powtarzają mantrę „Stalina na was nie ma”, wierząc najwyraźniej, że Stalin nie dopuściłby do urągających praktyk sprawujących obecnie władzę – korupcji, złodziejstwa itd. Zbrodnie? Wielki Terror? W znacznej mierze zostały wyparte ze świadomości społecznej. Lewada robił w 2017 r. badania dotyczące wiedzy o represjach; tylko 39% Rosjan, którzy wiedzieli o represjach – bo nie wszyscy wiedzieli – uznała je za zbrodnie. 1/4 uważała zbrodnie za historyczną konieczność. 36% zadeklarowało, że ofiary były uzasadnione, skoro i sukcesy były. Można założyć, że nikt nie tęskni za represjami i nie chciałby być wywleczony nocą z ciepłej pościeli przez putinowskich/stalinowskich opryczników, wywieziony na Kołymę czy postawiony pod stienku. Niektórzy socjologowie rosyjscy twierdzą, że rosnące rankingi popularności Stalina to zawoalowane życzenie pozbycia się aktualnego umiłowanego przywódcy i jego drużyny. Śmiała hipoteza.

Nieśmiertelny dziecięcy barak

9 kwietnia. Pod dom podjeżdża czarne auto, wysiada zeń kilka osób – cywilów i funkcjonariuszy wszechwładnych organów bezpieczeństwa państwowego. Budzą dozorcę, który trzęsącymi się rękami gorliwie otwiera bramę na podwórze i wejście na klatkę schodową. Ludzie z czarnego auta wchodzą na drugie piętro. Łomoczą do drzwi mieszkania po lewej stronie. Nikt nie odpowiada. Jest środek nocy, wszyscy śpią. Funkcjonariusz najstarszy stopniem wyciąga broń, odbezpiecza. Jego podwładny w cywilu ponownie wali pięścią w drzwi. „Kto tam?” – słychać zaspany głos kobiety. „Otwieraj!” – ryczy podenerwowany cywil. Struchlała ze strachu kobieta uchyla drzwi. Wchodzą. „Męża już zabraliście tydzień temu” – szepcze kobieta. „My po was i dzieci” – beztrosko odpowiada enkawudzista. „Chociaż je ubiorę, są w piżamach, śpią” – błaga zrozpaczona kobieta. „Nie trzeba, zaopiekujemy się nimi. Wychodzić”.

Na zdjęciach zrobionych na NKWD zatrzymanym „członkom rodzin zdrajców ojczyzny” (ros. ЧСИР) dzieci mają przerażone zapłakane oczy, rozczochrane włoski, zasmarkane nosy, zaciśnięte usta. Nie rozumieją, co się dzieje, czemu wyrwano je z objęć matki, wygnano z ciepłych domów.

Zgodnie z operacyjnym rozkazem NKWD nr 00486 z sierpnia 1937 r. członkowie rodzin osób represjonowanych, których towarzysz Stalin uznał za swoich groźnych wrogów i zapisał na długą listę „zdrajców ojczyzny”, sami mieli podlegać represjom. Żony „z automatu” były wysyłane do łagru na 5-8 lat. A dzieci… O tym za chwilę.
W ramach projektu „Nieśmiertelny barak”, który przywraca pamięć o ofiarach stalinowskich represji, opisano też „Nieśmiertelny dziecięcy barak”. Rozdział ten poświęcono represjonowanym dzieciom. O barbarzyństwie NKWD wobec najmłodszych opowiada krótki film złożony ze starych zdjęć i kronik (dostępny na profilu FB akcji: https://www.facebook.com/watch/?v=292146928279378).

Z dziećmi „zdrajców ojczyzny” i „wrogów ludu” postępowano różnie, choć równie okrutnie jak z dorosłymi. Były odbierane rodzicom (w cytowanym powyżej filmie podane są dane: „wrogom ludu” odebrano ponad 17 tysięcy dzieci) – wraz z wciągnięciem w tryby zbrodniczej machiny stalinowskich represji rodzice tracili wszelkie prawa. Także prawa rodzicielskie. Małoletnie dzieci kategorii ЧСИР albo trafiały do innych wybranych rodzin, albo – częściej – do domów dziecka, w tym domów dziecka o zaostrzonym rygorze lub do przeznaczonych dla dzieci kolonii karnych. Nosiły piętno dziecka zdrajcy ojczyzny, były prześladowane. Niektóre skazywano na śmierć. Bazę prawną pod pozbycie się niepożądanych elementów przygotowano zawczasu, zanim Wielki Terror rozkręcił swą piekielną machinę na dobre. Już 7 kwietnia 1935 r. najwyższe władze sowieckie przyjęły uchwałę o środkach walki z przestępczością wśród nieletnich. Na jej podstawie karze podlegały dzieci, które ukończyły dwanaście lat. Na słynnym miejscu kaźni – poligonie Butowo pod Moskwą stracono co najmniej 69 niepełnoletnich.

Dziękujemy towarzyszowi Stalinowi za szczęśliwe dzieciństwo.

Telepatia w mundurze

6 kwietnia. Niemal codziennie rosyjscy widzowie, słuchacze i czytelnicy prasy karmieni są, ba, bombardowani informacjami o nowych rodzimych rakietach, czołgach, działach i innych wojennych zabawkach. Kolportujący zachwyt prezenterzy powtarzają przy tych okazjach często mantrę, że owo nowe militarne zjawisko „nie ma odpowiedników na świecie” (нет аналогов в мире). A więc są powody do dumy. W ten nurt wpisuje się okładka najnowszego numeru „Time”, która przedstawia Putina pochylonego nad ziemskim globem, nad którym wykwitają ni to atomowe grzybki, ni to znaki internetowej nawigacji. Kremlinożercy podśmiewają się w komentarzach do tych doniesień, że Putin niecierpliwie czeka na wunderwaffe, które pozwoli mu zapanować nad światem, tymczasem nowe rakiety spadają podczas prób, a jedyny lotniskowiec po zadymieniu połowy Europy w czasie rejsu do Syrii stanął w doku remontowym i nie wiadomo, czy z niego wypłynie.

W kontekście rozkręcającego się nie od dziś rosyjskiego militaryzmu i narastającego we władzach Rosji pragnienia zbrojnego przyłojenia Zachodowi przyciąga uwagę niedawna publikacja oficjalnego czasopisma rosyjskiego ministerstwa obrony „Armiejskij sbornik” (Армейский сборник) o tym, że rosyjska armia posługuje się bojową parapsychologią i telepatią. Autorem tego sensacyjnego opracowania jest Nikołaj Poroskow, zasłużony publicysta wojskowy w stopniu pułkownika (obecnie w stanie spoczynku), a czytelnikami – wyższe szarże rosyjskich sił zbrojnych, bo to do nich przede wszystkim skierowany jest periodyk redagowany przez umundurowane kolegium redakcyjne.

Kilka szczegółów obszernego artykułu. Pułkownik Poroskow twierdzi w nim, że rosyjski specnaz stosuje „chwyty parapsychologiczne” (były użyte m.in. w Czeczenii). Żołnierze posługujący się technologią „metakontaktu” mogą prowadzić „niewerbalne przesłuchania”, „na wskroś” prześwietlać parapsychologicznie jeńców w celu pozyskania od nich informacji albo gdy sami trafią do niewoli, dawać odpór parapsychologicznym zabiegom przeciwnika. Telepatia i inne metody parapsychologiczne pomagają rosyjskim żołnierzom w nauce języków obcych, a także w leczeniu ran i innych uszkodzeń ciała w warunkach bojowych, w znajdowaniu skrytek z bronią itd. Autor twierdzi, że wojskowi parapsycholodzy nauczyli się tych metod, pracując z delfinami (sic). Zdaniem autora publikacji, istnieje metodyka pozwalająca rosyjskim hakerom tak sterować myślą komputerami wroga, aby złamać ich systemy zabezpieczające.

Na początku dekady lat 2000. została rozformowana specjalna jednostka numer 10003, która zajmowała się między innymi stosowaniem praktyk paranormalnych do celów wojskowych. Najwyraźniej współczesna rosyjska armia z jej iskanderami i kalibrami jednak potrzebuje paranormalnego wzmacniacza. Może normalność tak nawala, że potrzeba paranormalności.

Przewodniczący komisji ds. zwalczania pseudonauk, Jewgienij Aleksandrow jest zdania, iż „bojowa parapsychologia” to kompletna bzdura. Owszem, w rosyjskiej armii była i jest badana, ale to nie zmienia faktu, że cała ta parapsychologia to pseudonauka. „Rozmowy o przekazywaniu myśli na odległość nie mają żadnych podstaw naukowych. To po prostu niemożliwe. A dla wojskowych to sposób na wyciskanie pieniędzy z budżetu państwa” – podsumował Aleksandrow.
Przesyłam Państwu porcję świeżej ektoplazmy… Raz… dwa… trzy… cztery… I tak dalej, jak to w bajkach Kaszpirowskiego i jego kolegów po fachu bywa.

PPPP, czyli pancerny pociąg propagandy państwowej

29 marca. W amerykańskiej ekranizacji „Doktora Żywago” Borysa Pasternaka jeden z bohaterów – Strielnikow jedzie przez przestwory Syberii pancernym pociągiem propagandowym, by nieść Rosji nową bolszewicką religię i zarażać ludzi komunistycznym fanatyzmem. Wygląda jak jeździec czerwonej apokalipsy, który zamiast spienionego rumaka dosiada rozpędzonej lokomotywy dziejów. Prawdziwy pociąg pancerny kazał sobie zbudować do objazdu zrewoltowanej Rosji Lew Trocki – jedną z podstawowych funkcji tego przedsięwzięcia była agitacja i propaganda wśród żołnierzy. Trocki wydawał w tym pociągu nawet gazetkę, niosącą odpowiednie treści.

I oto w Rosji nastąpił nagły renesans pociągów jeżdżących w celach propagandowych. 23 lutego – w Dzień Obrońcy Ojczyzny – wyruszył z Moskwy pociąg ministerstwa obrony, który na trasie do Władywostoku i z powrotem ma pokazać mieszkańcom większych miast wystawę „Syryjski przełom”. Według oficjalnego komunikatu pociąg wiezie trofea z wojny w Syrii, zdobyte na terrorystach. Wystawę obejrzało dotychczas 150 tysięcy zwiedzających.

Przyjazdowi pociągu na stację towarzyszy przewidziany ministerialnym scenariuszem rytuał. Na peronie, na który wjeżdża pociąg-wystawa, budowane są sceny. Na powitanie pociągu przybywają zastępy aktywistów JunArmii (Młodej Armii – prężnie rozwijającej się prokremlowskiej młodzieżówki o wcale nielekkim zabarwieniu militarnym) oraz tłumnie mieszkańcy miasta. Gra orkiestra lub z głośników płyną pieśni na okoliczność. Tym, którzy przyszli obejrzeć zdobyczne czołgi czy armaty, organizatorzy pozwalają potrzymać, a nawet rozłożyć kałacha. Zaraz też uciechę z powodu obcowania z bronią wzmacniają kuchnie polowe – każdy może pokosztować kaszy gryczanej z kotła. „Ja uważam, że chłopak powinien zobaczyć, o cośmy tam walczyli” – powiedział jeden z tatusiów, który przyprowadził syna na wystawę, pytany przez dziennikarza Radia Swoboda o powody odwiedzenia pociągu. (Reportaż można przeczytać i pooglądać tu: https://www.svoboda.org/a/29843144.html, a także w „Nowej Gazecie, pod tekstem znajduje się kapitalny fotoreportaż: https://www.novayagazeta.ru/articles/2019/03/29/80043-kubantsy-vstretili-siriyskiy-poezd-reportazh).

Eksperci krytycznie wypowiadają się o zawartości merytorycznej ekspozycji – zamiast rzetelności propaganda, twierdzą. Zdaniem Conflict Intelligence Team, wystawa fałszuje historię syryjskiego konfliktu (m.in. podjęta została kolejna próba wybielenia Asada i odsunięcia od niego oskarżeń o atak chemiczny wobec obywateli Syrii). Aktywiści z projektu „Prawo-45” zwrócili się nawet do prokuratury z wnioskiem, aby zbadała, czy akcja ministerstwa obrony nie nosi znamion fałszowania informacji i rozpowszechniania jej wśród niepełnoletnich. Ludzie z „Prawa-45” zwrócili też uwagę, że na wystawie, na którą przychodzą dzieci, prezentowane są na przykład miecze, którymi bojownicy ISIS odrąbywali głowy jeńcom. Niezadowolenie wywołuje też to, że „wystawę zorganizowano z pieniędzy podatników” (https://www.znak.com/2019-03-26/cit_vystavka_siriyskiy_perelom_s_trofeynoy_tehnikoy_vvodit_rossiyan_v_zabluzhdenie).

Zamiłowanie do broni na co dzień umacnia w Rosjanach putinowska telewizja. Nie ma dnia, żeby w głównym wydaniu dziennika telewizyjnego nie było obszernego materiału o nowych rakietach, czołgach, śledzeniu ruchów samolotów potencjalnego przeciwnika, np. nad Bałtykiem. Widz otrzymuje też solidną partię zapewnień polityków, że Rosja ma najwspanialszą armię, dysponującą siłą, której boją się nawet najsilniejsi tego świata.

Pod koniec lutego tematem tłuczonym na wszystkie strony w rosyjskich mediach społecznościowych było wykonanie przez chór w Soborze św. Izaaka w Petersburgu zadziwiającej pieśni o radosnym bombardowaniu Waszyngtonu rakietami atomowymi. Na poważnie, choć dyrygent w wypowiedzi dla agencji Interfax zarzeka się, że to miał być żart. Jeśli faktycznie taki był zamysł artystyczny, to żart wypadł dość ponuro. Pieśń nie jest nowa: powstała w 1980 r. jako satyra/parodia na styl sowieckiej propagandy „miłującej pokój”. Teraz jednak została powszechnie potraktowana na poważnie i wywołała falę pełnych niepokoju komentarzy. Nie dziwota: pieśń świetnie współbrzmi z treściami propagandowych programów rosyjskiej TV. Niedawno kapłan rosyjskiej propagandy Dmitrij Kisielow w swoim cotygodniowym programie „Wiesti niedieli” wymieniał z rozanielonym wyrazem twarzy cele na terytorium Stanów Zjednoczonych, w które Rosja może przygrzmocić cud bronią Putina. Więc chór wyśpiewujący peany pod adresem tych, którzy celują rakietami z okrętów podwodnych po paskudnej Ameryce, jawi się w tym kontekście jak ilustracja muzyczna kremlowskich planów podboju świata.