Archiwum kategorii: Bez kategorii

Emerytalny reformator wygłasza orędzie do narodu

30 sierpnia. Po ogłoszeniu przez rząd i przyjęciu przez Dumę Państwową w pierwszym czytaniu ustawy o reformie emerytalnej Rosjanie zaczęli coraz głośniej mówić, że ustawa im się nie podoba. Przewidujący drastyczne podniesienie wieku emerytalnego – dla kobiet o osiem lat, dla mężczyzn o siedem – projekt rządowy stał się powodem wielu protestów społecznych. Ośrodki badania opinii publicznej odnotowały znaczący spadek popularności prezydenta (nawet o 15 punktów procentowych). Kreml zaczął zachowywać się nerwowo. Najpierw testowano wariant „Putin nie ma nic wspólnego z reformą”, ale ostatecznie zdecydowano się na włączenie prezydenta do rozgrywki. I oto wczoraj Władimir Władimirowicz wygłosił telewizyjne orędzie do narodu.

Zanim pokrótce omówię wystąpienie, przypomnę tylko, że Putin w marcu został ponownie wybrany na prezydenta. Podczas kampanii wyborczej ani słowem nie zająknął się, że ma zamiar przeprowadzić fundamentalne zmiany w systemie emerytur. Jeszcze trzy lata temu podczas rytualnego seansu łączności ze społeczeństwem Putin mówił, że nie wyobraża sobie podwyższenia wieku emerytalnego. Przypomnę jeszcze też, że rząd ogłosił swój projekt w dniu otwarcia mistrzostw świata w piłce nożnej, gdy uwaga ludzi skupiona była na boiskach, rosyjska reprezentacja wygrała mecz, zaczynało się lato, sezon wyjazdów, wakacji, wypoczynku na działce i w ogóle wszystko wydawało się świeże, radosne i pierwsze (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/06/16/reforma-w-cieniu-pilki/). Początkowo odzew społeczny był więc nieco przytłumiony, ale stopniowo oznaki niezadowolenia stawały się coraz bardziej wyraźne. Latem odbyło się kilka demonstracji zorganizowanych przez partię komunistyczną. Na 9 września (dzień wyborów lokalnych) ogólnokrajowy protest zapowiedział opozycjonista Aleksiej Nawalny. Prewencyjnie został więc zapuszkowany na trzydzieści dni do aresztu.

Wczoraj na ekranach telewizorów pojawił się prezydent. Powiedział, że nie ma warunków, aby z reformy zrezygnować („Czy to nie jest przyznanie się, że gospodarka leży?” – pytali liczni komentatorzy). Ale on – dobry car z troską pochylający się nad problemami ludu pracującego miast i wsi – wsłuchał się w głosy niezadowolonych i występuje z propozycją złagodzenia warunków reformy. Co zatem? Na przykład kobietom wydłuży się czas pracy o pięć lat (nie osiem). Prezydent powtórzył też argumenty rządu, że jak podwyższy się wiek emerytalny, to wzrosną emerytury, obecnie niskie. Ponadto zapowiedział, że władze przewidują ułatwienia dla wielodzietnych matek, dofinansowanie programów pomocowych dla tych, którzy chcą się przekwalifikować, ochronę praw pracowniczych dla ludzi zbliżających się do wieku emerytalnego. Czy kogoś przekonał? Czy odebrał ludziom chęć do protestowania? Zobaczymy w najbliższym czasie. Proponowane przez Putina zmiany stanowią niewielką korektę planu – można się było spodziewać, że taka właśnie będzie strategia władz w tej grze: wpierw zalicytować wysoko, a potem trochę spuścić z tonu, zachowując istotę zmian, pokazując ludzką twarz itd.

Prezydent nie powiedział ani słowa o zachowaniu przywilejów wcześniejszych emerytur dla bloku służb mundurowych. „Siłowicy” nie stracą na reformie. Julij Rybakow napisał na swojej ściance FB: „Nasz umiłowany prezydent wyjaśnił wszystkim uprzejmie, że nie ma żadnych innych sposobów utrzymania systemu emerytalnego jak odroczenie wypłat emerytur. Zapomniał wszelako, że można by oszczędzić na armatach, rakietach i wojnach. Te wydatki są większe niż wydatki na cele socjalne. I może wystarczyłoby tych środków, aby reformę rozciągnąć w czasie. Ale armaty to rzecz święta, nie wolno ich ruszać! Podobnie jak gliniarzy i funkcjonariuszy FSB. To podpora tronu, ich reforma nie dotyczy”. Słuszne spostrzeżenie, zwłaszcza że kilka dni temu minister obrony Siergiej Szojgu zapowiedział przeprowadzenie przez Rosję największych w historii ćwiczeń wojskowych Wostok-2018. O kosztach nie mówił nic. O oszczędnościach też nie. Rosyjska flota właśnie wzmocniła swą obecność na Morzu Śródziemnym, zapewne w związku z zaostrzeniem sytuacji w Syrii. I też nie ma mowy o oszczędnościach.

Nie wszyscy emeryci i potencjalni emeryci zgrzytają zębami i liczą trzęsącą się ręką kopiejki. Wspominany tu już powyżej Aleksiej Nawalny dokopał się w swoich antykorupcyjnych poszukiwaniach do pewnej skromnej emerytowanej przedszkolanki, która niedawno nabyła 400-metrowy apartament w Moskwie. Tą szczęśliwą emerytką jest matka przewodniczącego Dumy Wiaczesława Wołodina.

Kokainowy niedźwiedź?

28 sierpnia. Kanały przerzutu narkotyków z Ameryki Południowej ostatnio się zasypały. Najpierw była potężna afera z walizami pełnymi narkotyków znalezionymi w ambasadzie Rosji w Argentynie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/02/25/niedyplomatyczna-poczta-dyplomatyczna/ ), a kilka dni temu gruchnęła wieść, że w Gandawie belgijska policja zarekwirowała gigantyczny ładunek kokainy; zainteresowanie znaleziskiem podsycała wiadomość, że na części opakowań widniał logotyp partii Jedna Rosji.

Tak się złożyło, że akurat 22 sierpnia w Argentynie została spalona partia kokainy (400 kg) znaleziona na początku tego roku w przedstawicielstwie dyplomatycznym Rosji w Buenos Aires. A dzień później belgijskie media ujawniły wiadomość o interesującym znalezisku w Gandawie.

Garść szczegółów dotyczących tej sensacji. Policja przechwyciła w porcie trzy podejrzane kontenery, które przypłynęły z Brazylii. To, co ukazało się zdumionym oczom funkcjonariuszy, przeszło wszelkie oczekiwania: w kontenerach bowiem leżało w ponad 1900 pakietach około dwóch ton narkotyku. Część zgrabnych paczuszek, z których każda ważyła ponad kilogram, przyozdobiona była dobrze znanym wizerunkiem niedźwiedzia z rosyjską flagą. Wartość ładunku oceniono na sto milionów euro. Do kogo należy przesyłka? Na razie nie podano do wiadomości. (Krótki filmik z portu można obejrzeć m.in. tu: https://www.vrt.be/vrtnws/nl/2018/08/23/2-ton-cocaine-ontdenkt-in-gent-tussen-lading-tegels-uit-brazilie/).

Oficjalnych reakcji przedstawicieli rosyjskiej partii władzy o partii brazylijskiej kokainy na razie brak. Jedynie zastępca sekretarza generalnego Jednej Rosji Jewgienij Riewienko napisał w żartobliwym tonie na swoim profilu na FB: „Otóż i sława! Teraz latynoscy baronowie narkotykowi usłyszeli o istnieniu partii Jedna Rosja i nawet postanowili wykorzystać część naszego logotypu dla zamaskowania kolejnej partii kokainy – tym razem z Brazylii do Belgii. A może im się po prostu spodobał niedźwiedź z naszą flagą? Tak czy inaczej – dzień należy uznać za udany, było się z czego pośmiać”.

Czy faktycznie ktoś wykazał się poczuciem humoru, oklejając logotypem rosyjskiej partii władzy pakunki z kokainą? A może to była prowokacja? A może to miała być wskazówka? Kilka miesięcy temu aferze ze znalezieniem narkotyków w ambasadzie Rosji w Argentynie towarzyszyła wrzawa w mediach, tym razem o brazylijskiej kokainie jest cicho. Belgijskie i holenderskie media poinformowały o przechwyceniu ładunku i na razie tyle. Podjęły temat opozycyjne media rosyjskie, ale bez rozwinięcia i bez specjalnych komentarzy. Prokremlowscy spece od rozwieszania makaronu na uszach publiczności próbowali w mediach społecznościowych wykazywać, że na znalezionych w Gandawie paczuszkach nie było loga Jednej Rosji. Ale bez zapału. Rozwałkowaniem komunikatu o przejęciu ładunku przez belgijską policję z upodobaniem zajęły się natomiast media ukraińskie. No i żartownisie – Twitter bawił się memami na ten temat przez kilka dni. Wiązano na przykład zarekwirowanie przesyłki z dłuższą nieobecnością premiera Dmitrija Miedwiediewa w przestrzeni publicznej (że niby to pogrążył się w rozpaczy po stracie).

Ciekawe, czy ciąg dalszy nastąpi, czy uda się złapać szmuglerów za brzeg listka. A może teczki z materiałami śledztwa po jakimś czasie wylądują w szafie pancernej z napisem „Nie wyjaśniono”. A w Gandawie odbędzie się pokazowe spalenie partii narkotyku z logotypem Jednej Rosji na zgrabnych paczuszkach.

Prawda rozjechana czołgami

21 sierpnia. Recepta Kremla na leczenie z marzeń o socjalizmie z ludzką twarzą (o wyjściu z ZSRR, o wstąpieniu do NATO, o integracji z UE itd.) zawsze była jedna: czołgi. W sierpniu 1968 r. ZSRR przy współudziale wasali z obozu demoludów przygotował gigantyczną operację wojskową (wzięło w niej udział 500 tys. żołnierzy, 5 tys. czołgów, 700 samolotów!), która miała zdusić Praską Wiosnę – czechosłowacki projekt uzdrowienia socjalizmu poprzez liberalizację. Z punktu widzenia Moskwy takie ambicje były skazane na zagładę. Reszta obozu nie mogła się przecież zarazić wolnościowymi trendami. Pewnie dlatego właśnie do operacji „Dunaj” włączono też armie zaprzyjaźnione – współudział w zbrodniczym najeździe na sąsiada łączył, wiązał.

W nocy z 20 na 21 sierpnia nad praskie lotnisko Ruzine nadleciał sowiecki samolot pasażerski, pilot poprosił o możliwość awaryjnego lądowania z uwagi na usterkę, otrzymał zgodę. Z samolotu zamiast spokojnych cywili wysiedli niespokojni wojskowi, którzy opanowali wieżę kontrolną i podstawowe obiekty na lotnisku. Zaczęli przyjmować samoloty wojskowe, wiozące żołnierzy i sprzęt. W osiemnastu miejscach granicę przekroczyły tymczasem jednostki wojsk Układu Warszawskiego.

Praską Wiosnę zdławiono, dokonano gwałtu na czechosłowackich politykach, kraj de facto okupowano. Choć władze Czechosłowacji wezwały społeczeństwo, by zaniechać zbrojnego oporu, sprzeciw wobec agresji był powszechny. Według obecnie dostępnych danych, zginęło 108 osób, głównie cywili (tylko w pierwszym dniu śmierć poniosło 58 osób). 25 sierpnia na placu Czerwonym w Moskwie odbyła się demonstracja przeciwko interwencji w Czechosłowacji. Wzięło w niej udział siedem osób. Wszyscy zostali momentalnie zwinięci przez służby. Potem represjonowani. Siedmiu wspaniałych. „Obywatele, protestujący w sierpniu 68 na placu Czerwonym przeciwko okupacji Czechosłowacji […] przejawili ludzką solidarność i ogromne osobiste męstwo. Ich czyn cenię wysoko jeszcze i z tego powodu, że oni doskonale zdawali sobie sprawę, czego mogą oczekiwać od władzy sowieckiej. Dla obywateli Czechosłowacji ci ludzie stali się sumieniem ZSRR” – napisał w czterdziestolecie akcji dysydent, późniejszy prezydent Vaclav Havel.

Na wtargnięcie do Czechosłowacji zareagowali również rosyjscy poeci. „Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Nasze czołgi są na cudzej ziemi” – krzyczał Aleksander Galicz. O wielkim wstydzie pisał Jewgienij Jewtuszenko: te czołgi miażdżą i Czechów, i Rosjan; poeta chciał, by na jego nagrobku umieścić napis: „Poeta rozjechany przez czołgi w Pradze”.

ZSRR w listopadzie 1989 r. w specjalnej uchwale uznał agresję na Czechosłowację za „nieprawidłowe działanie, nieuprawnioną interwencję w wewnętrzne sprawy kraju, która przyhamowała demokratyczną odnowę Czechosłowacji”.

A dziś? Dziś czytam, że 50% Rosjan w ogóle NIC nie wie o interwencji w 1968 r. Według badania Centrum Lewady, 36% Rosjan uważa, że interwencja była słuszna, a 45% nie potrafiło ocenić tego aktu. Zdaniem 21% badanych winę za wtargnięcie wojsk Układu Warszawskiego ponoszą państwa zachodnie, które dążyły do rozbicia jedności państw bloku socjalistycznego. Z kolei 23% uważa, że Praska Wiosna była swoistym zamachem stanu nastawionych antysowiecko polityków czechosłowackich i dlatego ingerencja militarna była uzasadniona.

Kilka dni temu w Moskwie na Pokłonnej Górze odbyła się okolicznościowa impreza: spotkanie weteranów interwencji w Czechosłowacji i tych, którzy służyli potem na czechosłowackiej ziemi w grupie Armii Sowieckiej (relację z tego spotkania nadała czeska telewizja (https://www.facebook.com/CT24.cz/videos/249844912534028/UzpfSTEwMDAwMTgyOTcyMjE2NzoyNDE3ODMwNjI4Mjg3OTA0/?id=100001829722167), kilka rosyjskich mediów spoza głównego nurtu też zauważyło tę ostentację, np. https://snob.ru/entry/164709). Weterani ze sztandarem Centralnej Grupy Wojsk byli w podniosłym nastroju. Deklamowali wiersze poświęcone jakże potrzebnej i udanej interwencji. „To był nasz internacjonalistyczny obowiązek, obrona przed zakusami Zachodu” – mówili. Ściskali sobie nawzajem prawice, wspominali, wznosili toasty. Dumni i bladzi. Grała orkiestra.

„W Moskwie niestety nie zapomniano o wydarzeniach [z sierpnia 1968 r.]. Niestety – dlatego że w mediach pojawiły się liczne komentarze, których istota sprowadza się do tego, że władze sowieckie nie mogły postąpić inaczej. Okupacja Czechosłowacji, okazuje się, nie była przestępstwem, a nawet nie była błędem, a historycznym wydarzeniem, którego nie dało się uniknąć” – napisał w komentarzu Iwan Prieobrażenski (Deutsche Welle). I dalej: „Rosyjskie media […] twierdzą, że w 1968 r. na granicach Czechosłowacji stały natowskie czołgi, gotowe do wtargnięcia. A Czesi i Słowacy planowali neonazistowski przewrót. […] Formuje się nowe społeczeństwo, które albo nic nie wie o okupacji Czechosłowacji, albo uważa, że ZSRR nie mógł postąpić w 1968 r. inaczej. Temu społeczeństwu nieprzyjemnie jest wspominać o zbrodniach przeszłości, ono jest zbyt infantylne, aby uznać swoją odpowiedzialność. Współcześni Rosjanie nie są winni tego, co stało się pięćdziesiąt lat temu. Ale kremlowska propaganda czyni ich spadkobiercami okupantów, a oni nie protestują” – podsumowuje Prieobrażenski.

SOS dla OS

14 sierpnia. „Mój stan jest przedkrytyczny” – powiedział Oleg Siencow (Ołeh Sencow) podczas dzisiejszego spotkania z obrończynią praw człowieka Zoją Swietową. Siencow, ukraiński aktywista i reżyser z Krymu, od 94 dni prowadzi głodówkę. W kolonii karnej Łabytnangi odbywa karę dwudziestu lat pozbawienia wolności, orzeczoną przez rosyjski sąd w nieuczciwym procesie (został oskarżony o przygotowanie zamachu terrorystycznego). Zgodę na rozmowę ze Swietową służba więziennictwa FSIN wyraziła po interwencji prezydenckiej rady ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Wcześniej nie zezwolono m.in. na spotkanie Siencowa z duchownym.

Spotkanie trwało dwie godziny, rozmowa odbyła się w obecności naczelnika kolonii karnej i dwóch funkcjonariuszy więziennych. Siencow poinformował odwiedzającą, że w czasie głodówki schudł 17 kilo, na ogół leży, szybko się męczy, odczuwa bóle w klatce piersiowej. Swój stan ocenił jako „przedkrytyczny”. Zdaniem lekarzy, powinien przerwać głodówkę, w przeciwnym razie jego organy wewnętrzne mogą zostać nieodwracalnie uszkodzone. Jeżeli stan głodującego się pogorszy, ma zostać przymusowo przewieziony do kliniki. Siencow zapowiedział, że będzie kontynuował głodówkę i nie zrezygnuje z wyznaczonego jej celu: walki o wolność dla Ukraińców przetrzymywanych w rosyjskich więzieniach.

Po wizycie Swietowa napisała na swoim profilu w mediach społecznościowych; „Teraz najważniejsze to zainicjować jak najprędzej proces wymiany Rosjan, którzy są przetrzymywani na Ukrainie, na ukraińskich więźniów politycznych. To uratuje życie Olega. Chciałabym powiedzieć jego mamie: ma pani wspaniałego syna”. Matka Siencowa złożyła na ręce prezydenta prośbę o ułaskawienie syna. Kreml odpowiedział dziś odmownie. Zdaniem kremlowskich prawników, ułaskawienie może nastąpić tylko wtedy, kiedy wniosek złoży sam skazany. Przepis ten nie zawsze jest jednak stosowany. Ułaskawiona Nadija Sawczenko na przykład takiej prośby nie składała, a została wymieniona na dwóch Rosjan, złapanych przez Ukraińców w Donbasie. Wszystko zależy od politycznej kalkulacji.

W sprawie Siencowa list wystosowali działacze kultury, m.in. Jean-Luc Godard, Ken Loach, David Kronenberg. Sygnatariusze listu zwrócili się do UE i ONZ, by wywarły nacisk na Rosję i doprowadziły do uwolnienia Siencowa. Kilka dni temu sprawa Siencowa była tematem rozmowy telefonicznej prezydenta Francji z prezydentem Rosji. Putin obiecał Macronowi, że „się zorientuje”. Kreml na razie milczy, a Putin najwidoczniej nadal próbuje się zorientować. Uprzednio pytany o Siencowa, zawsze odpowiadał, że to terrorysta skazany prawomocnym wyrokiem i żadne ułaskawienie ani specjalne traktowanie mu się nie należą (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/12/05/rosyjskie-milosierdzie-wedlug-putina/).

Wyczerpujących informacji o głodówce Siencowa udzieliła kilka dni temu służba więziennictwa FSIN: w czasie trwającej od 14 maja głodówki więźniowi okazano 202 usługi medyczne za łączną kwotę 45 tysięcy rubli, lekarstwa kosztowały 95 tysięcy. Przeliczono to i ogłoszono, że na głodującego Siencowa FSIN wydaje 1100 rubli dziennie. Zapewniono też, że stan zdrowia więźnia jest zadowalający.

 

Ichtamniet. Afryka. Dziennikarze

1 sierpnia. W Republice Środkowoafrykańskiej mieli zrobić dokumentalny film o wagnerowcach, rosyjskich najmitach. Dziennikarz Orhan Dżemal, reżyser Aleksandr Rastorgujew i operator Kiriłł Radczenko zostali zastrzeleni kilka dni temu w drodze na spotkanie fikserem. Według świadectwa ich kierowcy, który przeżył, nagle przy trasie ich przejazdu z krzaków wyskoczyli uzbrojeni ludzie i otworzyli ogień, Rosjanie zginęli na miejscu (prasa podaje różne wersje zeznań kierowcy). Sprawców na razie nie ujęto. Rosyjskie MSZ od razu umyło ręce i wystąpiło z oświadczeniem, że zabici pojechali do Republiki Środkowoafrykańskiej, mając jedynie wizy turystyczne, bez aktualnych akredytacji.

Dżemal, Rastorgujew i Radczenko realizowali projekt na zlecenie Centrum Dochodzeń, sponsorowanego przez Michaiła Chodorkowskiego. Film miał opowiadać o tym, co w Republice Środkowoafrykańskiej robią rosyjscy najemnicy z grupy Wagnera (kim są wagnerowcy, szerzej – w dalszej części tekstu).

Po prowadzonych nieoficjalnie wyczynach bojowych na Krymie, Donbasie, w Syrii wagnerowcy przenieśli się do Afryki. Publikacje o tym nowym kierunku aktywności pojawiały się sporadycznie w mediach (np. „Safari dla Wagnera” w „Nowej Gazecie”: https://www.novayagazeta.ru/articles/2018/06/13/76787-safari-dlya-vagnera). Jak to w bajkach o psach wojny bywa, oficjalnych komunikatów w tej sprawie jak na lekarstwo. Grupa dziennikarzy śledczych Conflict Intelligence Team wysunęła przypuszczenie, że wagnerowcy mają w Republice Środkowoafrykańskiej powiązania z ugrupowaniami walczącymi z rządem republiki. Władze kontrolują de facto tylko stolicę, pozostała część znajduje się pod kontrolą różnych ugrupowań. Obiektem zainteresowania walczących są bogate złoża surowców naturalnych. Jeżeli potwierdzi się wersja, że wagnerowcy wspomagają antyrządowe grupki, to znaczy, że rozmijają się z oficjalnym stanowiskiem Rosji, która zawarła porozumienie z władzami tego afrykańskiego kraju. Według francuskiej prasy, rosyjscy eksperci doradzają prezydentowi Republiki Środkowoafrykańskiej, a ochroniarze ochraniają go. Jak widać, węzłów do rozplątania jest aż nadto.

Wersja o tym, że dziennikarze z Rosji mieli kręcić film na temat wagnerowców to tylko jedna z kilku. Według innej wersji, kolportowanej przez media, film miał traktować o nielegalnym wydobyciu złota w Republice Środkowoafrykańskiej. Materiał zgromadzony przez rosyjską ekipę dziennikarską mógł dotknąć wrażliwych sfer działalności ludzi, którzy bogacą się tym sposobem. I to oni mieliby wydać polecenie, by pozbyć się niewygodnych świadków. Rząd Republiki Środkowoafrykańskiej wystąpił z komunikatem, że dziennikarze zostali zabici przez bojowników powstańczego ruchu Seleka. Jako kolejny możliwy motyw zbrodni wymienia się pospolity rozbój.

Kilka słów wprowadzenia/przypomnienia. Jak pisałam na blogu, wagnerowcy (Grupa Wagnera) to najemnicy „do zadań specjalnych, nieprzyjemnych, czyli takich, do których politycy nie lubią się przyznawać. […] Podkomendni Wagnera – przeważnie to oficerowie rezerwy różnych rodzajów wojsk – to typowi przedstawiciele ichtamnietów (od ich tam niet – „ich tam nie ma”, slogan powtarzany często przez rosyjskie władze zaprzeczające obecności rosyjskich wojskowych na Donbasie). Według niepotwierdzonych danych, „wagnerowcy” nadal działają w tak zwanej Ługańskiej Republice Ludowej; przypisuje się im przeprowadzenie akcji mających na celu eliminację kilku liderów separatystów. Wszystko, co napisałam powyżej, jest nieoficjalne, niepotwierdzone, wywąchane przez dziennikarzy z różnych kątów, prawdopodobne, ale nie do końca pewne. Według aktywisty Conflict Intelligence Team, Rusłana Lewijewa, rosyjskie prawo nie przewiduje istnienia „prywatnych firm wojskowych”. „Ale de facto firma Grupa Wagnera to na poły legalna formacja zbrojna, istniejąca pod skrzydłem i za pieniądze ministerstwa obrony Rosji; nawet poligon, na którym trenują wagnerowcy, znajduje się w sąsiedztwie 10. Brygady specnazu GRU w miejscowości Molkino w Kraju Krasnodarskim” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/12/21/grupa-wagnera-na-kremlu/). Warto dodać jeszcze, że w prasie pojawiły się informacje, że Grupa Wagnera ma powiązania z Jewgienijem Prigożynem, zwanym kucharzem Putina (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/06/02/na-talerzu-putina-czyli-przypadki-pewnego-kucharza/). Prigożyn od tych związków się odżegnuje.

Dane o tym, że gdzieś z daleka od Rosji w jakimś konflikcie ginie jej obywatel, są publikowane jedynie przez media opozycyjne, niszowe. Rosja nadal nie przyznaje się oficjalnie, że korzysta z usług zielonych ludzików, którzy odwalają na brudnych frontach brudną robotę, by do kieszeni mocodawców nasypać brudne pieniądze. Wokół śmierci trzech rosyjskich dziennikarzy/filmowców w Republice Środkowoafrykańskiej unosi się wielki obłok nieprzyjemnych pytań. Czy na którekolwiek uda się znaleźć odpowiedź?

Galeria figur impregnowanych, czyli tysiącletni ZSRR

27 lipca. Lato. Upał. Więc i temat dziś wakacyjny. Okazuje się, że ZSRR żyje i ma się dobrze. W każdym razie ma prezydenta. Prezydent ZSRR jest jednocześnie carem – prawowitym władcą Imperium Rosyjskiego. Coś się nie zgadza? Nie szkodzi.

Wczoraj ZSRR i wcześniejsze emanacje rosyjskiej potęgi państwowej zachwiały się co nieco w posadach. Do siedziby prezydenta-cara w Zielenogradzie pod Moskwą wkroczyły mianowicie ekipy śledczych z Federalnej Służby Bezpieczeństwa i kontrwywiadu wojskowego. Wszczęto śledztwo przeciw władcy tysiącletniego Związku Radzieckiego z artykułu 280 kk (publiczne wezwania do działalności ekstremistycznej). Samozwaniec nazywa się Siergiej Taraskin, ma 56 lat. Z zawodu jest dentystą. Miał w Zielenogradzie klinikę stomatologiczną, ale nie przetrzymał lat kryzysu. Trudna sytuacja finansowa wpędziła go w poważne tarapaty, Taraskin wielokrotnie toczył boje w sądzie, mając nadzieję odzyskać i podźwignąć upadającą klinikę. Na jednej z rozpraw oznajmił przedstawicielom wymiaru sprawiedliwości, aby go poniechali, gdyż jest pełniącym obowiązki prezydenta ZSRR. A ZSRR niebawem się odrodzi, więc niech się trzymają z daleka od jego spraw, bo pożałują.

Nie było to jedyne publiczne wystąpienie Taraskina, które wywołało zainteresowanie służby bezpieczeństwa, ścigającej między innymi ekstremizm. Na kanale Youtube można posłuchać programowego przemówienia Taraskina na „seminarium urzędników ZSRR”: „Od ponad osiemnastu lat urząd prezydenta ZSRR pozostawał nieobsadzony. Michaił Gorbaczow zdezerterował. Czas najwyższy objąć ten wakat”. Wywody na temat historii XX wieku doprowadziły Taraskina do wniosku, że nie tylko ZSRR, ale także Imperium Rosyjskie trwają de iure nadal. Mianował się zatem i prezydentem, i carem, i zwierzchnikiem sił zbrojnych obu wcieleń Rosji. W mediach społecznościowych wskrzesiciel Rusi-ZSRR in spe ogłaszał też dekrety, w myśl których wyciągnął z niebytu takie historyczne formacje jak KGB, SMIERSZ i oddziały partyzanckie. Szczególne miejsce w twórczości legislacyjnej Taraskina zajmuje rozkaz o trzeciej wojnie światowej, którą rozpęta – ach, jakże by inaczej – złowieszcze NATO. Obiecywał, że w odrodzonym przez niego państwie ludzie nie będą musieli płacić podatków ani wnosić opłat za usługi komunalne. Na dodatek każdy dostanie 14 miliardów dolarów. Żyć nie umierać.

– Musimy oddać władzę ludowi i przywrócić wszystkie struktury wyżej wzmiankowanych podmiotów – opowiadał, gdzie tylko mógł. Że ZSRR i Imperium Rosyjskie nie mogą funkcjonować jednocześnie? Ależ mogą. I będą funkcjonować. A jak już funkcjonować zaczną, to on wtedy będzie mógł spokojnie złożyć swe pełnomocnictwa. Zadanie będzie bowiem wykonane, misja zakończona pomyślnie. Na dobry początek Taraskin powołał rząd ZSRR.

Idea wskrzeszenia ZSRR wzbudziła nadzieję w kilku trwożnych sercach. Taraskin zyskał wielu zwolenników. Na profilu FB odrodzonego ZSRR zarejestrowało się 7800 użytkowników, zamieszczane tam „wykłady” o dobrach i łaskach, jakie spłyną na obywateli przyszłego rajskiego Związku Radzieckiego, obejrzało kilka tysięcy widzów. Prezydent-car opowiada, że jego organizacja ma oddziały w wielu regionach Rosji.

Ci, którzy popierali Taraskina i jego pomysł powrotu do przeszłości, postanowili nawet odzyskać obywatelstwo ZSRR. Do sądu zwróciło się oficjalnie w tej sprawie dziesięcioro mieszkańców Niżnego Tagiłu. Stwierdzili oni, że rosyjskie dokumenty są nieważne, że konieczne jest wydanie dla nich dokumentów radzieckich.

Pomysł przywrócenia ZSRR cieszył się dużym wzięciem. Apologeci Związku Radzieckiego próbowali czesać kasę z naiwniaków, którzy chcieliby wspomóc groszem jedyną słuszną formację. O mały włos łatwowierni zwolennicy nie oddaliby emisariuszom kluczy do swoich mieszkań. Wielki Związek Radziecki Taraskina faktycznie miał w terenie kilka odjechanych z pozoru jaczejek. Wszystkie posługiwały się dziwną mieszanką ideologii radzieckiej z domieszką folkloru starosłowiańskiego. Np. jeden z sekretarzy Taraskina przedstawiał się jako pełnomocnik prezydenta ZSRR i przewodniczący Sojuszu Słowiańskich Sił Rusi (SSSR), w swoich pismach pisał, że jest ucieleśnieniem syna Swaroga.

Taraskin wybiórczo wielbił ZSRR, np. Lenina uważał za niemieckiego, a Trockiego za amerykańskiego agenta. Na szacun zasługiwał w jego mniemaniu jedynie Józef Wissarionowicz Stalin. Samozwańczy prezydent ZSRR pokłada pewne nadzieje w Putinie: „on jeszcze wyboru nie dokonał, ale nie jest całkowicie stracony [dla sprawy]”. Jednocześnie Taraskin twierdzi, że Federacja Rosyjska nie ma racji bytu – to organizacja mafijna, mająca liczne cechy sekty totalitarnej.

Śledztwo ma wyjaśnić, czy Taraskin uprawiał tylko hucpę ideologiczną (i czy godziła ona w podstawy rosyjskiej państwowości), czy może radziecka idea służyła mu jedynie za przykrywkę do wyłudzania kasy od łatwowiernych zwolenników powrotu do radzieckich korzeni.

Ciekawe uzupełnienie tych rewelacji wnosi ukraińska strona mikroskop.net.ua: Taraskin miał „swojego człowieka” w tzw. Donieckiej Republice Ludowej. Niejaki Stanisław Kim wygłaszał apele do ukraińskich żołnierzy, by wstępowali w szeregi odrodzonego wojska pod jego światłym przewodem. Powoływał się na to, że stanowisko dowódcy odrodzonej armii radzieckiej przydzielił mu… prezydent Taraskin.

Chodzi mi o to, aby język giętki

18 lipca. Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Jak wiadomo, autor tych słów, Juliusz Słowacki, wielkim poetą był. Bez wątpienia z pietyzmem odnosił się do delikatnych kwestii językowych, języka używać potrafił po mistrzowsku, znał wagę słów, ich czar i moc. Poświęcam ten przydługi wstęp sprawom języka, bo właśnie one nieoczekiwanie znalazły się w centrum zainteresowania po spotkaniu Trump-Putin w Helsinkach.

Szczyt podniósł wysoką falę emocji po obu stronach oceanu. I fala ta nie opada, bo też wiele się nagromadziło spraw drażliwych, wymagających wyjaśnienia, rozpracowania. Tymczasem gmatwanina wydaje się pęcznieć jeszcze, generując nowe wątpliwości i stany podgorączkowe. I język ma w tym też swój udział.

Prezydenci spotkali się i przeprowadzili pełnoformatowe rozmowy. Kreml wzdychał do tej chwili od dawien dawna. Wszyscy mają zapewne w pamięci dzień, gdy w listopadzie 2016 roku ogłoszono zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach, a w Moskwie nastała euforia. Komentatorzy, opowiadający Rosjanom codziennie w telewizji, co mają myśleć na tematy polityczne, z nadzieją nazywali nowego amerykańskiego prezydenta familiarnie „nasz Trumpuszka”. Zaniepokojona już mocno przedłużającymi się sankcjami Rosja najwyraźniej liczyła na powtórkę z resetu. Ten pierwszy reset zainicjowany przez Baracka Obamę przyniósł Moskwie ulgę, był swoistym wybaczeniem grzechu wojny z Gruzją (2008), w wyniku której Rosja oderwała od tego kraju dwie jego prowincje – Abchazję i Osetię Południową. Zachód chciał wtedy szybko zapomnieć o tym grzechu, izolacja szczerzącej militarne kły Rosji nie trwała zbyt długo, chętnie powrócono do zasady business as usual. Dokonując aneksji Krymu i rozpętując wojnę na wschodzie Ukrainy (2014), Kreml zapewne po cichu liczył na powtórzenie tego schematu. Po krótkim dąsie Zachód miał w intencji Moskwy zaniechać sankcji, uznać prawo Rosji do wyłączności zarządzania obszarem postsowieckim. W tym Ukrainą. W tym przy użyciu siły. To kluczowe.

Ale czas płynął, a wyglądane z niecierpliwością ocieplenie nie przychodziło. Co więcej, nadzieja na „Trumpuszkę” oddalała się z każdym nowym akordem Russiagate – amerykański establishment skrupulatnie badał (i bada nadal) wpływ, jaki Rosja próbowała wywrzeć na przebieg i wynik wyborów prezydenckich w USA. W tle spotkania prezydentów w Helsinkach ujawniono dwa kolejne epizody, świadczące o zabiegach Rosjan, mącących wodę w sadzawce koło Białego Domu. Po pierwsze, biuro prokuratora Roberta Muellera (badającego przypadki ingerencji Rosji w amerykańskie wybory) wytoczyło się do sądu z aktem oskarżenia wobec dwunastu obywateli Rosji, których określono jako funkcjonariuszy rosyjskiego wywiadu wojskowego; mieli oni uzyskać nielegalnie dostęp do amerykańskich serwerów i manipulować przebiegiem kampanii wyborczej. Po drugie podano do wiadomości fakt zatrzymania rosyjskiej studentki, lobbystki, która próbowała nawiązać kontakty w wysokich kręgach politycznych USA, m.in. starała się jeszcze w trakcie kampanii wyborczej dotrzeć do Trumpa, by spiknąć go z Kremlem. O obu tych bardzo ciekawych sprawach napiszę bardziej szczegółowo oddzielnie. Teraz kilka słów o samym szczycie i jego językowych niuansach.

Prezydenci spotkali się w cztery oczy, ponadto obaj przywieźli do Helsinek liczne delegacje wysokich oficjeli, którzy też prowadzili rozmowy w swoich dziedzinach. Potem odbył się roboczy lunch, podczas którego prezydent Trump promieniał zadowoleniem i wyszeptał kilka czułych słówek pod adresem rosyjskiego interlokutora.

Rozmowy nie zakończyły się wspólnym komunikatem, co można odczytać jako brak porozumienia w podstawowych sprawach. Nawet informacje o spisie tematów były skąpe. Zakres spraw do omówienia – potencjalnie bardzo szeroki. Korea Północna, Syria, Ukraina, sankcje, Krym. No i Russiagate, cyberprzestrzeń.

Konferencja prasowa prezydentów dała trochę materiału do przemyślenia. Jak już wspomniałam wyżej, nie było wspólnego komunikatu. Wypowiedzi prezydentów po spotkaniu też nie zawierały zaskakujących nowych treści. Ogólnikowo zapowiedziano prace ekspertów nad nowymi formami współpracy gospodarczej, w dziedzinie przeciwdziałania terroryzmowi; nic konkretnego.

Trump pływał w temacie ingerencji Rosji w wybory. A nawet zaplątał się w wywodach tak dalece, że dziś swoje twierdzenia prostował. Pytany podczas konferencji, czy wierzy w rosyjską ingerencję, Trump przytoczył słowa Putina: „On powiedział, że to nie Rosja. A ja powiem tak: nie widzę żadnej przyczyny, dlaczego to miałaby być ona [Rosja]. Mam wielkie zaufanie do moich służb wywiadowczych, ale muszę wam powiedzieć, że prezydent Putin bardzo mocno zaprzeczał, że to ona [Rosja]”. Dziś Trump (któremu opozycja i media zmyły głowę za nadskakiwanie Putinowi) korygował swoją wypowiedź: „Powiedziałem: nie widzę żadnej przyczyny, dla której to NIE miałaby być Rosja”. I zaraz podkreślił, że wierzy swojemu wywiadowi. W Helsinkach wierzył Putinowi, który go zapewniał, że w życiu, że nie Rosja, że nie on i w ogóle to bzdury na kiju. A po powrocie do domu już znowu uwierzył swoim służbom.

Prezydent Putin, który podczas konferencji prasowej zaprzeczał wszystkim podejrzeniom o wpływ na amerykańskie wybory, zaprzeczał, że państwo rosyjskie ma jakiekolwiek konotacje z szalejącymi po internatach trollami Prigożyna (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/06/02/na-talerzu-putina-czyli-przypadki-pewnego-kucharza/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/02/17/parszywa-trzynastka/), zaprzeczał, że był jakikolwiek plan ingerencji.

Ale i jemu, tak zawsze czujnemu, zdarzyła się językowa wpadka. Omawiając sprawę Krymu, powiedział wyraźnie: „my przeprowadziliśmy referendum na Krymie”. Zaraz dostrzegli to stwierdzenie obserwatorzy: „Putin chociaż raz powiedział prawdę” – podsumowali. Na oficjalnej stronie Kremla można znaleźć stenogram wypowiedzi prezydenta podczas konferencji prasowej. Tę część wypowiedzi zredagowano. Teraz jest: „My uważamy, że referendum przeprowadzono…”. Grunt to dobry redaktor.

Ciąg dalszy nastąpi.

 

 

Rosja w siódmym niebie ćwierćfinału

3 lipca. Tego nikt się nie spodziewał: reprezentacja Rosji awansowała do ćwierćfinału XXI Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, pokonując w meczu 1/8 reprezentację Hiszpanii.

Komentatorzy sportowi przed rozpoczęciem mundialu dawali Sbornej pewne szanse na wyjście z grupy. Losowanie okazało się dla gospodarzy nader łaskawe: jedna mocna drużyna (Urugwaj), dwie słabsze (Arabia Saudyjska, Egipt). Ale nie było powodów do optymizmu – reprezentacja narodowa Rosji została w ostatnim rankingu FIFA sklasyfikowana na 70. miejscu. Mogło być różnie. Ale poszło świetnie. W fazie grupowej Rosja z Urugwajem wprawdzie przegrała, ale był to mecz, którego wynik już nie decydował o wyjściu z grupy, wcześniej bowiem Rosjanie zapewnili sobie awans, wygrywając w meczu otwarcia z Arabią Saudyjską, a potem pokonując Egipt.

Nastroje przed meczem 1/8 finału z Hiszpanią były w Rosji niezbyt optymistyczne, modlono się o to, aby wynik nie był dla Rosji kompromitujący.

Drużyna Hiszpanii nie znalazła jednak sposobu na pokonanie reprezentacji Rosji. Standardowe pykanie piłki od zawodnika do zawodnika zawiodło, zryw w ostatniej fazie meczu nie dał Hiszpanom upragnionej zwycięskiej bramki, a w karnych rozstrzygnął łut szczęścia i opanowanie. Hiszpanie pożegnali się z turniejem. A w Rosji zapanowała powszechna euforia. Jak pisałam po pierwszym wygranym meczu Sbornej, nastroje poszybowały w górę, a sukcesy drużyny narodowej na boisku przesłoniły wszystko, co dzieje się poza boiskiem (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/06/16/reforma-w-cieniu-pilki/).

Po wygranej z Hiszpanią Rosjanie oszaleli ze szczęścia. „Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem w Moskwie tylu uśmiechniętych, obejmujących się ludzi” – napisał jeden z komentatorów. „Przeszłam całą Nikolską [na tej ulicy jest strefa kibica], nie spotkałam ani pijanego bydła, ani dziwek, sami rozradowani kibice” – donosiła inna obserwatorka. Sekretarz prasowy Putina porównał radość po zwycięskim meczu do eksplozji radości po zwycięstwie w wojnie w 1945 roku. Trenera Stanisława Czerczesowa w przyjaznych komentarzach nazywano Che-rczesowem, nawiązując do postaci Che Guevary. W mediach społecznościowych radość z wygranej wyrażali wszyscy niezależnie od poglądów politycznych. Nawet Aleksiej Nawalny zareagował w TT: „Trzeba zwołać kilka wieców, aby wymóc [na władzach] przyznanie Igorowi Akinfiejewowi tytułu Bohatera Rosji”. Kapitan drużyny i bramkarz Igor Akinfiejew miał swój moment sławy, gdy obronił karnego (generalnie wykazał się w meczu doskonałą postawą), a potem w serii rzutów karnych też wybił piłkę. W programach telewizyjnych pokazano kilka laurek dziękczynnych, wysławiano bramkarza pod niebiosa. Latały nawet takie żarciki: „- Kim jest Putin? – To nieznaczący działacz polityczny epoki Akinfiejewa”. Putin nie zaszczycił osobiście meczu, w loży honorowej zasiadł premier Dmitrij Miedwiediew z żoną Swietłaną. Swą drużynę narodową przyjechał wspierać król Hiszpanii Filip VI. Jak widać, wsparcie nie bardzo mu wyszło. Ale nie brakło też w sieci takich spostrzeżeń: „Średnia emerytura w Hiszpanii to w przeliczeniu 66 tys. rubli, średnia pensja – 120 tys. rubli, średnia długość życia – 84 lata. Kiedy Rosja osiągnie takie parametry, będziemy mogli powiedzieć, że wygraliśmy z Hiszpanią. A na razie nie ma się z czego cieszyć”. Niektórzy podejrzewają jakieś nieczyste gry: „Trudno mi uwierzyć, że drużyna, która wprost nie mogła się doczołgać do końca meczu jeszcze przed mistrzostwami, teraz nagle gra, biega, strzela gole”.

Euforia, jaka zapanowała po wygranym meczu, przykrywa wszystkie biedy i problemy. W kilku miastach odbyły się niezbyt liczne protesty przeciwko wprowadzeniu reformy emerytalnej. Ale na razie narkoza mundialu działa i zagłusza wszystko.

Bardzo optymistycznie w futbolową przyszłość patrzy Władimir Żyrinowski: W ćwierćfinale ogramy Chorwację, potem półfinał też wygramy, a w finale spotkamy się z Belgią i zdobędziemy puchar.

O tym, w jakim kraju obudzą się Rosjanie nazajutrz po zakończeniu mundialu, piszę w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego”.

Snowden. Mała reaktywacja

30 czerwca. Już wszyscy o nim zapomnieli. Uwił sobie ciche gniazdko gdzieś w Moskwie, a może nie w Moskwie. Wtopił się w obojętny tłum. Jego gwiazda zaświeciła dla Kremla w 2013 roku, mocno, ale krótko. Na samym początku epopei Edwarda Snowdena, kiedy jeszcze nie było wiadomo, czy znajdzie przytulisko w Rosji, prezydent Putin wygłosił prześmiewczą sentencję, która miała dać światu znać, jak bardzo Moskwie nie zależy na rozegraniu tej sprawy: „Z tym jest tak, jak ze strzyżeniem prosiąt: dużo wrzasku, a wełny mało”.

Ale potem jednak było i dużo wrzasku, i dużo wełny. W scenariuszach pisanych przez służby specjalne według schematu „wiem, że nic nie wiem” i „ale ja coś wiem” Edward Snowden przydawał się świetnie jako karta przetargowa, mgławica, a przede wszystkim jako gadająca głowa uwierzytelniająca aktualnie ważne tezy Kremla na temat upadku USA itd.

Od czasu do czasu Moskwa zezwala, aby Edik Snieżkin, jak z sympatią nazywała go rosyjska blogosfera, mógł się wypowiedzieć, spotkać z przedstawicielami mediów, również zagranicznych (pisałam o tym: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/06/13/czas-osmiornicy-czyli-snowden-superstar/). Olivier Stone z błogosławieństwem Kremla nakręcił o nim film.

Ostatnio w słoju z formaliną, w którym przetrzymywany jest przez Rosję Snowden, doszło do małej burzy. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow w wywiadzie dla brytyjskiej Channel4 oświadczył, że „temat ekstradycji Snowdena nie był omawiany na Kremlu”. Powołał się na słowa Putina sprzed lat, że wbrew woli Snowdena Rosja nie może go wysłać do USA. To Snowden i tylko on może o tym zdecydować. W Moskwie gościł na dniach doradca amerykańskiego prezydenta John Bolton, Ławrow, a także sam Putin ściskali mu na Kremlu prawicę. Obie strony, jak można sądzić, uznały rozmowy za udane, bo zaraz w świat poszedł komunikat, że dojdzie do szczytu Rosja-USA i to już niebawem, 16 lipca, w Finlandii, w mieście Vantaa k. Helsinek.

I nagle obudził się i sam Snowden. W wywiadzie dla niemieckiej „Sueddeutsche Zeitung” (https://projekte.sueddeutsche.de/artikel/politik/edward-snowden-im-sz-interview-e223771/?reduced=true) wyraził się niezmiernie krytycznie na temat władz Rosji – że są skorumpowane, że prawa obywatelskie są w Rosji deptane, że on sam, Snowden, kategorycznie nie zgadza się z polityką Putina. Wyznał też, że rosyjskie służby specjalne na początku proponowały mu współpracę, ale on się nie zgodził. Bo nie i już. I spoko.

O swoim życiu osobistym powiedział tylko tyle, że mieszka wraz ze swoją dziewczyną w wynajętym mieszkaniu, za które płaci jak wszyscy inni, jeździ metrem jak wszyscy inni, nie używa kart kredytowych i stara się nie afiszować. Skąd ma pieniądze na to życie jak w Madrycie, nie wyznał.

Ciekawy był jeszcze jeden fragment: Snowden mianowicie wyraził swoje wielkie rozczarowanie postawą kanclerz Angeli Merkel w kwestii przyznania mu azylu w Niemczech. „Gdyby do jej drzwi zastukał demaskator z Rosji, to ona by mu ochotnie otworzyła. A gdy stuka demaskator z USA, to ona nie otwiera” – wyznał z żalem. Snowden, jak wyjaśnia niemiecka gazeta, zabiega o azyl w którymś z europejskich krajów, ale na razie bez efektów.

Serial „Dynastia”, wariant Kremla

22 czerwca. Grał w tenisa, miał lekkie pióro i twarz wiecznie zdziwionego chłopca. Gdy prezydent Borys Jelcyn zapragnął  uwiecznić swoje przemyślenia w formie książkowej, zaprosił go do współpracy, właśnie ze względu na zdolności literackie. W ten sposób zdolny dziennikarz znalazł się na Kremlu. Walentin Jumaszew, bo to o nim mowa, rzucił dziennikarstwo i oddał się całkowicie politycznym grom, kremlowskim intrygom i… życiu rodzinnemu. A może bardziej życiu Rodziny, Familii, czyli najbliższego kręgu Jelcyna. Niebawem Jumaszew został zięciem Jelcyna (ożenił się z Tatianą Djaczenko, młodszą prezydentówną). „Tania i Wala” – tak familiarnie mówiła o tej parze moskiewska „tusowka”. Opowiadano legendy o tym, że mogą wszystko, mają przemożny wpływ na Jelcyna (Tatiana była oficjalnym doradcą ojca-prezydenta), są autorami najważniejszych kremlowskich projektów. W tym projektu „Następca”. Według jednej z legend, to właśnie Jumaszew podpowiedział teściowi, że Putin to dobra kandydatura na prezydenta. W 2000 roku Jumaszew stał się jednym ze współzałożycieli fundacji imienia Jelcyna.

Jak pisał w 2001 roku „Kommiersant”, Putin jednym z pierwszych dekretów zdymisjonował Jumaszewa ze stanowiska doradcy (https://www.kommersant.ru/doc/253531). Dziś po Moskwie gruchnęła wieść, zaczerpnięta z oficjalnej strony internetowej Kremla, że Jumaszew został powołany na stanowisko doradcy. Ma doradzać społecznie, tzn. bez apanaży. Ale coś się w tej narracji rozjechało. Zarówno sekretarz prasowy Putina Dmitrij Pieskow, jak i znajomi Jumaszewa stwierdzili bowiem, że Jumaszew jest doradcą Putina „społecznie” od co najmniej piętnastu lat, może nawet osiemnastu. Jeżeli tak faktycznie było, to czemu wcześniej nie było o tym wzmianki na stronie Kremla? Hmm, tajemnica mundialu. Według niektórych komentatorów, opublikowanie informacji o zaangażowaniu Jumaszewa było przypadkowe (miało pozostać nadal w ukryciu). A według innych nie było mowy o przypadku – wręcz przeciwnie, opublikowanie wiadomości o nominacji było formą ukrócenia apetytów Jumaszewa, który na grandę coś próbował przeprowadzić na Kremlu, a Putinowi się to nie spodobało. Jednym słowem – walka kremlowskich buldogów pod dywanem w pełnej krasie, klasyka kremlinologii stosowanej.

Trzeba tu jeszcze dodać, że Jumaszew jest (był) doradcą – po rosyjsku советник (sowietnik). Ta funkcja jest czymś w rodzaju prestiżowego wyróżnienia, świadectwem stanu zaufania prezydenta do danego „sowietnika”. Oficjalny wysoki urząd doradcy prezydenta – po rosyjsku помощник (pomoszcznik) jest zastrzeżona dla kilku bliskich współpracowników prezydenta, to formalne stanowisko urzędnicze, z którym wiąże się wysoka odpowiedzialność za przygotowywanie linii polityki prezydenta w takiej to a takiej dziedzinie. Sowietnik nie ma ani takich obowiązków, ani praw.

Nie wiadomo, jaką dziedziną miałby się zajmować sowietnik Jumaszew.

„Rosyjska władza przy całym swoim zadufaniu nie jest pewna swego jutra. Doskonale zdaje sobie sprawę, że pewną gwarancją powodzenia są nie tyle i nie tylko duże pieniądze, a władza i znaczenie dzieci” – mówi dziennikarz Siemion Nowoprudski.

A umieszczanie dzieci na wysokich stanowiskach państwowych lub w bankach, przedsiębiorstwach, mediach, spółkach skarbu państwa stało się w Rosji stałą praktyką członków politycznej elity. Pisałam o tym m.in. przy okazji omawiania kandydatur na nowych ministrów (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/05/19/stare-wino-w-starych-buklakach/). Jednym z nowych członków Rady Ministrów został Dmitrij Patruszew, syn Nikołaja Patruszewa, należącego do najbliższego kręgu Putina.

W wielu publikacjach dotyczących kremlowskiej konspirologii stosowanej powtarza się teza, że Putin pomazany na następcę zobowiązał się do stosowania zasady nietykalności wobec członków rodziny prezydenta Jelcyna. Faktycznie Putin wprawdzie zaraz na początku rządów odwołał ze stanowiska doradcy Tatianę Djaczenko, ale Familii nie pokrzywdził. Nikogo nie wsadził do więzienia, nie pozbawił luksusowego życia, majątku, biznesu. To właśnie lojalność Putina miała tak zachwycić tych, którzy decydowali, że to on zostanie prezydentem po Jelcynie. Na razie się nie pomylili.