Archiwum kategorii: Bez kategorii

Opowieści zza starej szafy

15 kwietnia. W „Opowieściach z Narnii” wymyślone przez C.S. Lewisa rodzeństwo Pevensie odkrywa, że przez starą szafę można przejść do równoległego świata – świata magicznego, rządzącego się innymi prawami. Doświadczenia wyniesione w dzieciństwie z tej lektury mogą się przydać w analizie wojny informacyjnej, jaką toczą Rosja i świat zachodni.

W magicznym świecie rosyjskiej narracji istnieje państwo Asada, legalne, rządzone przez ekipę, która swego czasu skutecznie oparła się wzbudzonej przez USA arabskiej wiośnie. Asad poprosił Rosję o wsparcie, a Rosja mu tego wsparcia zgodnie z zasadami prawa międzynarodowego udzieliła i udziela nadal. Kilka lat temu Rosja gwarantowała, że Asad zniszczy zapasy broni chemicznej, której używał do powstrzymywania swoich wewnętrznych przeciwników. Teraz Moskwa twierdzi, że zobowiązania tego dotrzymała. Powtarzające się oskarżenia Zachodu, że permanentnie reżim Asada nadal używa gazów bojowych do zwalczania adwersarzy, Rosja odrzuca. Ostatnie wydarzenia w Dumie we Wschodniej Gucie rosyjska wróżka medialna opisuje jako „inscenizację ataku chemicznego, którego nie było”. W relacjach rosyjskiej telewizji powtarza się teza, że np. filmy ze szpitala w Dumie, pokazujące, jak udzielana jest pomoc ofiarom ataku chemicznego, zostały nakręcone na zlecenie Zachodu przez obecne na miejscu organizacje pomocowe. A to po to, by skompromitować Asada. Samego ataku nie było i być nie mogło, bo przecież Rosja dopilnowała zgodne z wziętymi na siebie zobowiązaniami międzynarodowymi, aby Asad broni chemicznej nie miał. Więc skoro nie ma, to nie mógł jej użyć. Jasne jak słońce, nieprawdaż?

Opowieść drugiej strony opiera się na przekonaniu, że Asad nie tylko nie zniszczył zasobów broni chemicznej, ale nadal ją produkuje i używa. Jak ostatnio w Dumie (drobiazgowe rozpoznanie przeprowadziła m.in. grupa Bellingcat: https://www.bellingcat.com/news/mena/2018/04/11/open-source-survey-alleged-chemical-attacks-douma-7th-april-2018/, https://ru.bellingcat.com/novosti/mena/2018/04/12/doumachlorine/ ; która dodatkowo monitoruje udział Rosji w akcjach sił Asada, np. https://ru.bellingcat.com/novosti/russia/2018/04/12/new-indications-russian-ghouta/). Zachodnie rządy mają do dyspozycji raporty wywiadu, które potwierdziły użycie broni chemicznej przez siły wierne Asadowi.

Prezydent USA ogłosił w miniony piątek, że zadaniem zachodniego świata jest powstrzymanie reżimu Asada od zbrodni z użyciem broni masowego rażenia i zaordynował uderzenie na obiekty, związane z programem produkcji broni chemicznej przez reżim. Aby już nigdy nie doszło do mordowania ludności cywilnej. W uderzeniu na cele w Syrii wzięły udział obok Stanów Zjednoczonych także Wielka Brytania i Francja.

I tu zaczyna się kolejna opowieść o dwóch równoległych światach. Według zachodniej strony szafy uderzenia były precyzyjne, rakiety – piękne i mądre, jak zapowiedział w barokowych tweetach prezydent Trump – sięgnęły celu, chemiczna infrastruktura Asada została zniszczona na tyle, że przez lata nie pozwoli mu to truć swoich obywateli. Nikt nie zginął. Rosja została uprzedzona o ataku, żaden z rosyjskich wojskowych nie ucierpiał (tu też mamy do czynienia z równoległą rzeczywistością, bo przecież Putin w ramach swojej kampanii wyborczej ogłosił już wycofanie rosyjskich wojsk i zwycięstwo w Syrii, a teraz okazuje się, że samych rosyjskich doradców wojskowych jest w Syrii kilka tysięcy; „jesteśmy wszędzie, w każdej bazie” – wyznał w telewizyjnym talko show ekspert ds. wojskowości).

Według rosyjskiej strony czarodziejskiej szafy – syryjskie siły obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej odparły atak, przechwyciły 70 ze 105 rakiet. Z kolei Pentagon poinformował, że syryjskie siły obrony, które wystrzeliły czterdzieści (jeszcze sowieckiej produkcji) rakiet ziemia-powietrze, nie były w stanie zestrzelić nic. Rakiety, owszem, wystrzelono, ale już post factum i latały one bez ładu i składu, nie celując.

Czyli tutaj też rywalizują dwie narracje o skuteczności/nieskuteczności broni, jakiej używają obie strony. Karykaturzyści ścigają się o laur największego prześmiewcy, ilustrując działania rosyjskich wojskowych w Syrii pięknymi rysunkami łuczników, napinających strzałę na cięciwie.

Zareagowały też szczyty władzy. Putin opublikował na stronie internetowej Kremla oświadczenie: USA i sojusznicy naruszyli międzynarodowe prawo, atakując cele w Syrii. Jako że działali bez sankcji ONZ. Prezydent Putin i jego drużyna wydają się zaskoczeni tym, jak prowadzi politykę prezydent Trump. Kreml najwyraźniej nie wypracował sposobu reagowania na szybkie zwroty, jakie stosuje ostatnio amerykański prezydent. Dotychczas Putin miał monopol na zachowania łobuzerskie, nieprzewidywalność, dezynwolturę. To była wypróbowana metoda w dialogu z obliczalnymi i przewidywalnymi prezydentami USA. Ale teraz nastała nowa era – nieprzewidywalny Putin ma naprzeciw siebie nieprzewidywalnego Trumpa. I nie radzi sobie z nim.

Tymczasem brytyjska prasa anonsuje, że w ramach „rozliczeń za Syrię” Kreml szykuje do boju swoich… hakerów. Brytyjski rząd spodziewa się ataku na członków brytyjskiego rządu w postaci ujawnienia przez Rosję jakichś materiałów kompromitujących, a także zaatakowania brytyjskiej infrastruktury krytycznej. Premier Theresa May zapowiedziała ze swej strony, że w ramach „rozliczeń za Skripala”, a i Syrię przy okazji, rząd Wielkiej Brytanii zamierza przeprowadzić akcję przeciwko rosyjskim oligarchom. Jak widać, rozgrywka toczy się na kilku płaszczyznach, w każdej z nich bitwa narracji jest ważną bronią.

Ale taryfa ulgowa dla kremlowskich opowieści z Narnii, jak widać, jednak definitywnie się skończyła.

Krewni i znajomi Putina na czarnej liście

6 kwietnia. Na stronie internetowej Departamentu Finansów USA opublikowano dziś listę kolejnych sankcji wobec rosyjskich przedsiębiorców, urzędników i firm. Osoby objęte sankcjami nie będą mogły przebywać na terytorium USA, ich aktywa w USA zostaną zamrożone, ich konta bankowe zablokowane. Sankcje przewidują też, że obywatele USA nie będą mogli zawierać z wymienionymi w dokumencie podmiotami żadnych umów. W oficjalnym sformułowaniu wyjaśniającym powody wprowadzenia sankcji wskazano: to za to, że Rosja prowadzi na całym świecie działania destrukcyjne, destabilizujące i zagrażające demokracji, okupuje Krym, prowokuje działania zbrojne na wschodzie Ukrainy, wyposaża Asada w Syrii w środki walki, z których ten korzysta do zabijania własnych obywateli itd.

Na liście znalazły się nazwiska osób zaliczonych w „raporcie kremlowskim” (opracowanym w amerykańskiej administracji) do najbliższego otoczenia prezydenta Putina. Na listę zostały wpisane nazwiska m.in.: szefa Gazpromu Aleksieja Millera, sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaja Patruszewa, miliarderów Olega Deripaski, Wiktora Wekselberga i Igora Rotenberga (cała lista do wglądu np. tu: https://echo.msk.ru/blog/echomsk/2179548-echo/). Wśród objętych sankcjami zwraca uwagę nazwisko Kiriłł Szamałow. To mąż (lub były mąż) Kateriny Tichonowej, uważanej za córkę Putina. Departament Finansów USA w komentarzach do opublikowanej listy nazwał Tichonową wprost córką prezydenta. Ślub Tichonowej z Szamałowem miał się odbyć w 2013 r., od tej chwili majętności Szamałowa w cudowny sposób zaczęły rosnąć jak na drożdżach, Szamałow mógł nabywać różne ciekawe aktywa, dostępne tylko dla najwyższego kręgu wtajemniczonych putinistów, niebawem stał się miliarderem z pięknymi widokami na przyszłość. Te widoki trochę się rozmyły, gdyż – jak wieść gminna niesie – Szamałow już zdążył się rozwieść z osobą, którą Departament Finansów USA wprost nazywa córką Putina. I jak to w rosyjskich bajkach bywa, zaraz po domniemanym rozwodzie Szamałow stracił zdolność do zarządzania powierzonymi akcjami, co media uznały za potwierdzenie jego nowego statusu. Ale były też komentarze, że Szamałow spodziewając się sankcji, rozwiódł się z Tichonową jedynie taktycznie (fikcyjnie), aby uratować aktywa.

W pierwszych godzinach po wprowadzeniu sankcji najwięcej mówiono jednak nie o Szamałowie, a o Olegu Deripasce, potentacie aluminiowym, człowieku, który miał jakieś nie do końca wyjaśnione powiązania z lobbystą Paulem Manafortem, a przez to interesował amerykańskie czynniki badające wpływ Rosji na ostatnie wybory prezydenckie w USA (o zabiegach Deripaski pisałam na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/05/28/rosyjska-karta-w-amerykanskiej-grze/, a potem także o aferze o silnym zabarwieniu erotycznym i udziale Deripaski w ustanowieniu kanału komunikacyjnego pomiędzy osobami ze sztabu Trumpa a Moskwą http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/05/28/rosyjska-karta-w-amerykanskiej-grze/). Zaraz po ogłoszeniu sankcji akcje firm Deripaski poszły ostro w dół, wyliczono, że stracił nawet miliard dolarów. Nieźle.

Przebywający na emigracji krytyk Kremla, politolog Andriej Piontkowski uznał sankcje za „krok w odpowiednim kierunku”: „Te sankcje to maleńki kroczek. Poważny cios przygotowywany był na 29 stycznia (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/02/02/stress-test-putinowskiej-piramidy/), ale po tajemniczej wizycie szefów trzech rosyjskich służb specjalnych setki stronic zawierających informację o praniu pieniędzy przez putinowską elitę zostały umieszczone w utajnionej części „raportu kremlowskiego”. Była to, mam nadzieję, już ostatnia, usługa, jaką Trump wyświadczył Putinowi. Trudno powiedzieć, czy dzisiejsze sankcje będą bolesne dla otoczenia Putina. W Ameryce znajduje się blisko bilion prywatnych rosyjskich aktywów. Kiedy zaczną je zamrażać, to może być poważne. A dzisiejsze sankcje to zaledwie rozgrzewka. Trumpowi nadal udaje się powstrzymywać i łagodzić cios w Putina i jego otoczenie”.

Faktycznie wydaje się, że to jedynie etap, a nie końcowy akord niespokojnej symfonii. Według prasowych enuncjacji amerykańscy kongresmani szykują dodatkowe sankcje w związku z atakiem chemicznym w Salisbury. Jak widać, wysyłanie paczkami dyplomatów nie wyczerpało wzajemnych uprzejmości w związku ze sprawą Skripala.

Rosyjski MSZ zamieścił na stronie internetowej komentarz w związku z wprowadzeniem nowych amerykańskich sankcji wobec rosyjskich urzędników, biznesmenów i przedsiębiorstw: „Ma się rozumieć, nie pozostawimy żadnego antyrosyjskiego posunięcia bez twardej zdecydowanej odpowiedzi”. MSZ radzi też Waszyngtonowi, aby porzucił iluzje, że z Rosją można rozmawiać językiem sankcji, bo Rosja z obranego kursu nie zrezygnuje.

Tymczasem sekretarz prasowa Białego Domu zapewniła, że Donald Trump nadal podtrzymuje zgłoszony kilka dni temu zamiar osobistego spotkania z Władimirem Putinem.

Trująca symetria dyplomacji

30 marca. Na naszych oczach rozgrywa się kolejny akt wojny dyplomatycznej i informacyjnej pomiędzy Zachodem i Rosją. Wielka Brytania w związku z dokonanym w Salisbury atakiem chemicznym na podwójnego szpiega Siergieja Skripala i jego córkę, o który podejrzewa Rosję, wydaliła 23 rosyjskich dyplomatów. Rosja odpowiedziała symetrycznie – wydaliła taką samą liczbę brytyjskich dyplomatów z Rosji (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/03/17/zatruta-walizka-i-paczka-dyplomatow/).

Relacje na linii Moskwa-Londyn uległy ochłodzeniu, jakiego termometry dyplomatyczne nie mierzyły od czasów zimnej wojny i słynnych wzajemnych wysyłek dyplomatów. Temperatura spadła nie tylko pomiędzy Rosją i Wielką Brytanią. Brytyjscy politycy przedstawili ustalenia śledczych badających sprawę Skripala sojusznikom: „Nie ma najmniejszych wątpliwości – ataku dokonała Rosja, mamy na to kwity, wesprzyjcie nas”. Sojusznicy wsparli, kto jak i czym tam mógł. Do solidarnych Europejczyków dołączyły i Stany Zjednoczone, a także Kanada i Australia. Waszyngton zdecydował się wydalić sześćdziesięciu rosyjskich dyplomatów i zamknąć konsulat Rosji w Seattle, wskazując, że ta placówka służy Rosji do szpiegowania amerykańskiej bazy wojskowej i koncernu Boeing. Większość z wydalonych pracowników rosyjskich placówek działających na terytorium USA podejrzewanych było przez Amerykanów o tak zwaną podwójną działalność. To znaczy o szpiegostwo pod przykryciem dyplomatycznym. Dziś rosyjska telewizja z bólem pokazywała, jak pracownicy konsulatu w Seattle dzielnie tną w ścinarkach i pakują dokumenty do kartonów, by wszystko co do jednego papierka wywieźć lub zniszczyć. Konsul generalny zapewniał, że nigdy w życiu nikt w placówce szpiegostwem się nie parał. No bo jak.

Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow poczuł się dotknięty akcją Europejczyków i Amerykanów. W firmowym stylu zapowiedział, że „Rosja odpowie na chamstwo” Zachodu. I faktycznie Moskwa zastosowała idealną symetrię: skoro Amerykanie zdecydowali o wysłaniu 60 rosyjskich dyplomatów i zamknięciu jednego rosyjskiego konsulatu, to z Rosji wyjedzie 60 pracowników amerykańskich placówek i zostanie zamknięty jeden konsulat.

Pozostałe kraje, które wydaliły rosyjskich dyplomatów, spotkała lustrzana odpowiedź Rosji. Dziś przez cały dzień pod zwaliste gmaszysko na placu Smoleńskim w Moskwie podjeżdżały limuzyny z wzywanymi po kolei ambasadorami państw, które wydaliły rosyjskich dyplomatów. Ambasadorom rosyjski MSZ przekazywał komunikat o uznaniu za persona non grata kolejnych dyplomatów. W tym polskich.

Jednocześnie toczy się wojna informacyjna. Rosja poprzez swoje tuby propagandowe zapewnia, że nie ma związku z otruciem Skripala, że nie miała w tym interesu itd. Podaje w wątpliwość wersję Londynu o rosyjskim sprawstwie ataku. Ponadto domaga się od strony brytyjskiej informacji o przebiegu śledztwa, jako że poszkodowanymi w ataku byli przecież obywatele Rosji. Moskwa stara się zatem postawić w roli ofiary, a nie sprawcy. Bardzo ciekawy zabieg. Ale chyba już na Zachodzie nie chwyta.

Moskwa będzie starała się rozgrywać wszelkie rozbieżności w świecie zachodnim, cały czas mając też nadzieję na podjęcie rozmów z wahającym się prezydentem USA. A także będzie wytrwale testować determinację Wielkiej Brytanii. Choćby w sprawie prześwietlenia brudnych rosyjskich pieniędzy, jakie osiadły na Wyspach czy bojkotu mistrzostw świata w piłce nożnej. Atmosfery zaufania długo nie będzie.

Dziś Bloomberg poinformował, powołując się na informatora nazywanego wymyślonym imieniem i nazwiskiem Borys Karpiczkow, eksfunkcjonariusza rosyjskich służb specjalnych, który od 1998 r. przebywa w Wielkiej Brytanii, że rosyjskie specsłużby sporządziły listę pieriebieżczików do odstrzału. Pieriebieżczik to agent, który zmienił barwy – zwiał z ZSRR/Rosji, a przedtem pracował na dwie strony. W tradycji sowieckiej to była najbardziej znienawidzona kategoria byłych funkcjonariuszy. Uważano ich jednoznacznie za zdrajców, nienawidzono żółtą nienawiścią i odmawiano prawa do życia. Karpiczkow twierdzi, że na liście jest osiem nazwisk, wśród nich figuruje m.in. Siergiej Skripal, a także on sam. O liście dowiedział się od przyjaciela, pracującego w rosyjskich służbach. „Początkowo odniosłem się do ostrzeżenia z dystansem, nie uwierzyłem, ale zmieniłem zdanie, gdy dowiedziałem się o Skripalu” – mówi Karpiczkow.

Tymczasem wczoraj brytyjskie media poinformowały, że Julia Skripal odzyskała przytomność. Być może za jakiś czas złożone przez nią zeznania (o ile będzie w stanie je składać) pozwolą wyjaśnić, co się stało w Salisbury 4 marca.

Tragedia w Kemerowie

26 marca. Trzynastoletnia Masza Moroz napisała trzy wiadomości w sieciach społecznościowych: „Chyba się palimy”. „Kocham was”. „Wszystkich”. Masza wraz z kolegami poszła wczoraj do kina w centrum handlowo-rozrywkowym „Zimowa Wiśnia” w Kemerowie na Syberii. Wybuchł pożar.

Ogień rozprzestrzenił się na trzecim, najwyższym piętrze kompleksu, gdzie usytuowane były sale kinowe i atrakcje dla dzieci. To było niedzielne popołudnie (pożar wybuchł około 16 czasu miejscowego), w „Zimowej Wiśni” było pełno ludzi, którzy przyszli tu całymi rodzinami zrobić zakupy, wziąć udział w imprezach rozrywkowych, załatwić sprawy w bankach. Płomienie ogarniały coraz większe przestrzenie centrum. Ludzie próbowali wydostać się z zadymionych czarnym trującym dymem pomieszczeń. Bezskutecznie. Przejścia przeciwpożarowe okazały się niedrożne, drzwi przy schodach ewakuacyjnych zamknięte na głucho, nie włączyła się sygnalizacja przeciwpożarowa. Kilka osób zdecydowało się na desperacki skok z wysokości trzeciego piętra. Sieci społecznościowe obiegł filmik nagrany telefonem komórkowym przez kogoś, kto stał na ulicy: chłopiec wyskakuje z okna, z którego wydobywa się czarny dym, obija się o ściany, o daszek na drzwiami wejściowymi, spada na ziemię bezwładnie, nieruchomieje. Dziś media podają komunikat, że jedenastolatek znajduje się w szpitalu w stanie krytycznym, reszta jego rodziny zginęła w płomieniach.

W chwili, gdy piszę te słowa, oficjalnie wiadomo o 64 ofiarach śmiertelnych. To nie jest niestety ostateczny tragiczny bilans – rodziny zgłosiły jeszcze kilkadziesiąt osób, które prawdopodobnie znajdowały się w centrum w chwili, gdy wybuchł pożar. Pogorzelisko cały czas jest przeszukiwane przez zastępy ratowników. Pożar ugaszono po dwunastu godzinach, po czym znowu pojawiły się płomienie. Niemal na całej powierzchni zawalił się dach.

Na wieść o pożarze centrum zbiegli się krewni i znajomi tych, którzy pozostali w środku. Ich relacje, publikowane dziś przez media, stawiają włosy na głowie. Olga Lillewiali, cytowana przez portal Meduza.io: „Przez sześć godzin staliśmy na ulicy, nikt do nas nie wyszedł. Centrum zostało otoczone przez policję o godzinie 17.30. Policjanci zachowywali się bardzo agresywnie. Biegaliśmy po ulicy, nie chcieli nas wpuścić, nikt nikogo nie informował. Nad budynkiem unosiły się kłęby dymu, nasze dzieci płonęły, a my mogliśmy tylko na to patrzeć. W sztabie [akcji ratowniczej] siedzieli ludzie, jedli kanapki, nic nie wiedzieli”. Na miejscu tragedii nie pojawił się gubernator obwodu kemerowskiego Aman Tulejew, sprawujący władzę na Kuzbasie od niepamiętnych czasów. Tłumaczył, że wioząca go kolumna samochodów (z ochroną osobistą itd.) przeszkadzałaby ratownikom. Władza już tak dalece oderwała się od społeczeństwa, że gubernatorowi nie przyszło do głowy pofatygować się na miejsce tragedii na piechotę.

Wczorajszy wieczór spędziłam na czytaniu wiadomości napływających z Kemerowa, głównie w reagujących szybko mediach społecznościowych. Wiele było głosów: „W Kemerowie tragedia porównywalna z Biesłanem – zginęło tyle dzieci, a w centralnej telewizji w najlepsze trwa wieczór wychwalania geniuszu Putina”. Faktycznie Pierwszy Kanał, Rossija i NTW – trzy ogólnokrajowe stacje telewizyjne – nadawały swoje sakralne seanse uwielbienia dla umiłowanego przywódcy, gdzieś na marginesie mimochodem wspominając o pożarze w Kemerowie; podawano, że mogło zginąć około dziesięciu osób. Z godziny na godzinę relacje w mediach społecznościowych oddawały coraz większe oburzenie ludzi taką sytuacją – milczeniem telewizji, Kremla, brakiem reakcji miejscowych władz, bezradnością służb, fatalnym stanem zabezpieczeń przeciwpożarowych i tak dalej. Często w komentarzach pojawiały się takie: „To jest właśnie putinowska Rosja: elita kradnie, państwo pieniądze wyrzuca się na rakiety, skorumpowane władze nie dbają o bezpieczeństwo ludzi”.

Nazwisko Maszy Moroz i jej mamy, Poliny znajduje się na opublikowanej liście śmiertelnych ofiar tragedii. RIP.

Duma Państwowa broni podrywacza

24 marca. Język rosyjski wzbogacił się o nowe zapożyczenie z angielskiego: w wielu publikacjach często powtarzane jest ostatnio słowo „harassment” (харассмент) na zmianę z rdzennie rosyjskim „домога́тельство”. Oba słowa znaczą dokładnie to samo: molestowanie. Karierę publicystyczną słówka zawdzięczają ułańskiej fantazji deputowanego Leonida Słuckiego, przewodniczącego komitetu ds. międzynarodowych Dumy Państwowej.

Kilka dziennikarek delegowanych przez redakcje do relacjonowania wydarzeń w Dumie Państwowej poskarżyło się jakiś czas temu na niestosowne zachowanie Słuckiego. Według ich słów deputowany dotykał je w miejsca intymne, obejmował, nie zważając na protesty, jednej proponował, aby została jego kochanką. Słucki wzruszył na te oskarżenia ramionami: – Nie uda się wam zrobić ze mnie rosyjskiego Harveya Weinsteina. Dajcie sobie spokój – powiedział. Ale dziennikarki nie dały sobie spokoju. Złożyły skargę w komisji etyki poselskiej Dumy. 21 marca odbyło się posiedzenie tejże, koledzy deputowani płci obojga murem stanęli za Słuckim. Ciekawie było posłuchać całości obrad, ale streszczę je Państwu w słowach kilku: padały argumenty o winie… samych dziennikarek. Wiadomo, młode, ładne, zachowują się prowokacyjnie. Z emocjonalną szarżą na reporterkę BBC Faridę Rustamową wystąpiła deputowana Irina Rodnina, niegdyś wielka gwiazda łyżwiarstwa figurowego, mistrzyni świata, Europy, igrzysk olimpijskich, ostatnio – zanurzona w politykę. Rodnina wywodziła, że Farida swego czasu po spotkaniu Słuckiego z Le Pen biegła korytarzem za nieszczęsnym deputowanym i po prostu molestowała go, aby jej udzielił informacji, o czym rozmawiał z francuską polityk. I to właśnie ta jej natarczywość wywołała u Słuckiego reakcję. Ilja Milsztejn na portalu Grani podsumował: „Okazało się, że Rustamowa tak pobudziła nieszczęśnika, że już nie miał innego wyjścia, tylko wziąć się podniecić, skoro go tak przypierają do muru. Zresztą i bez tego było jasne, że przy takiej polityce zagranicznej, jaką prowadzi Rosja, przewodniczący komisji ds. międzynarodowych cały czas powinien zachowywać się agresywnie i kogoś za coś łapać”.

Część mediów ogłosiła, że odwołuje z Dumy swoich reporterów na znak solidarności z molestowanymi koleżankami. Natomiast przewodniczący izby Wiaczesław Wołodin (to ten aforysta, który ukuł wiekopomne stwierdzenie „Jest Putin – jest Rosja, nie ma Putina – nie ma Rosji”) oznajmił, że w takim razie cofa akredytację tym mediom, które dołączają do bojkotu. Pod Dumą odbyły się pikiety. Uczestnicy domagali się ukarania Słuckiego (reportaż można zobaczyć tu: https://www.novayagazeta.ru/articles/2018/03/21/75893-my-prizyvaem-slutskogo-izvinitsya; powtarzające się hasło to: Uważajcie, Duma to miejsce, gdzie obłapiają). Niektóre media zareagowały zdecydowanie, np. portal Lenta usunął w ramach bojkotu wszystkie wzmianki dotyczące Słuckiego. Do protestu przyłączył się m.in. „Playboy” (napotkałam w internetach taki tytuł: „Playboy popiera bojkot Dumy Państwowej”, piękne czasy doprawdy). Bojkot popierają również blogerzy. Jeden z nich napisał: „Że media nie będą pisać o Dumie? Niewielka strata. I tak się tam nic ciekawego nie dzieje”.

Jedyną deputowaną, która stanęła po stronie molestowanych dziennikarek, była Oksana Puszkina. Zapowiedziała wystąpienie z inicjatywą wprowadzenia w rosyjskim prawie kar za molestowanie, powiedziała, że politycy, którzy dopuszczają się takich czynów, powinni tracić stanowisko. Ciekawe, jak jej pójdzie, wobec tego, że – jak sama powiedziała – wszyscy uważają Lonię za fajnego faceta, a dziennikarki za dziwki.

Dziekan wyższej szkoły telewizyjnej Moskiewskiego Uniwersytetu, zasłużony dziennikarz Witalij Trietjakow oznajmił zdziwionemu audytorium w Nowosybirskim Uniwersytecie Państwowym, że każdy normalny facet na miejscu Słuckiego zachowałby się tak samo, po czym wygłosił wywód o tym, kto kogo może dotykać i gdzie (jego wykład można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=1SXTxMz100w).

Rzecznik Kreml nagabywany na konferencjach prasowych o stosunek do sprawy Słuckiego wymigiwał się od odpowiedzi.

Słowo „harassment” pojawiło się w rosyjskich mediach nie tylko w odniesieniu do Słuckiego i jego latających rączek. Tsunami zainteresowania podniósł dziennikarz Renat Dawletgildiejew, który opowiedział publicznie o tym, że molestował go Władimir Żyrinowski. Skomentował to w audycji rozgłośni „Echo Moskwy” Siergiej Parchomienko: „To taka tajemnica, o której wiedzieli wszyscy, którzy mieli do czynienia z Władimirem Wolfowiczem Żyrinowskim. To człowiek, że tak powiem, nadzwyczaj namiętny, pełen sił i potrzeb. I to dotyczy ludzi obu płci. Gdyby istniała trzecia, czwarta i piąta płeć, to on też nie pozostałby wobec nich obojętny. Ten hormon w nim buzuje niepowstrzymanie”. Syn Żyrinowskiego, deputowany Igor Lebiediew zapowiedział, że będzie się domagał od Dawletgildiejewa odszczekania tych rewelacji.

Ogólną wesołość mediów społecznościowych wzbudziła deputowana Raisa Karmazina, członkini komisji ds. etyki, słowami: „Byłam od nich [molestowanych dziennikarek] trzysta razy ładniejsza. I wcale nie głupsza! A nikt mnie nie zmolestował. Nie dawałam powodu, żeby mnie ktoś zmolestował. Bo niechby ktoś się rwał do wymolestowania mnie, to bym mu po gębie dała”. Fragment wypowiedzi zadzierzystej posłanki w Twitterze był ilustrowany licznymi zdjęciami z sali posiedzeń Dumy, na których pani Raisa okazuje kolegom deputowanym czułość, graniczącą ze „zmolestowaniem”.

Już nie prezydent, a wódz

19 marca. Kremlowscy inżynierowie dusz przeprowadzili operację „Wybory Putina” zgodnie z założonym planem. Niespodzianki nie było: wygrał Putin. Zgodne z planem były wyniki: 76 procent głosów (w liczbach bezwzględnych – ponad 56 mln głosów, co jest rekordem) oddano na Putina przy frekwencji 67 procent.

Putin po ogłoszeniu wyników wystąpił przed zgromadzonym spontanicznie tłumem zwolenników na placu Maneżowym pod murami Kremla. Tym razem bez Miedwiediewa. I bez łez. „Tak, jesteśmy jedną drużyną” – odpowiedział entuzjastom. Potem pojawił się w swoim sztabie wyborczym, odpowiedział na dyżurne pytania dziennikarzy. Zaprzeczył, jakoby miał zamiar przeprowadzić reformę konstytucyjną.

Założone wysokie wyniki trzeba było wesprzeć. W mediach społecznościowych pojawiło się mnóstwo filmików nagrywanych w lokalach wyborczych: członkowie komisji dorzucają karty do głosowania do urn, wesołe autobusy pełne dyspozycyjnych wyborców jeżdżą od komisji do komisji itd. Wyborców mobilizowano do przyjścia na głosowanie różnymi sposobami, niektórych obligowano (np. pracodawcy zmuszali pracowników do udziału w głosowaniu), niektórych wabiono kiełbasą wyborczą. Fasadowa instytucja wyborów miała zapewnić Putinowi legitymację władzy w twardych okładkach. Przy okazji sprawdzono sprawność i lojalność aparatu w regionach. Jak i w kilku ostatnich wyborach najlepsze rezultaty wykazały republiki Kaukazu Północnego i Tuwa na dalekiej Syberii, ojczyzna Siergieja Szojgu, ministra obrony. Wysoka frekwencja miała też wykazać, że wezwania do bojkotu kierowane przez niedopuszczonego do wyborów Aleksieja Nawalnego nie mają szans przebić się do świadomości społecznej i zakłócić wyboru Putina.

W trakcie kampanii wyborczej przetestowano sposoby oddziaływania na nastroje i poglądy wyborców. Mobilizację zapewniło między innymi odpowiednie naświetlenie w telewizji przypadku otrucia ekspułkownika GRU Siergieja Skripala w Anglii – przedstawiono to zdarzenie jako prowokację przeciwko Rosji; w tej sytuacji jedyną metodą przeciwstawienia się tej prowokacji powinna być konsolidacja wokół osoby przywódcy; zadziałało.

Mimo pełnej kontroli Kremla nad procesem wyborczym zdarzyły się pewne niespodzianki – np. niespodziewanie wysoki wynik kandydata komunistów Pawła Grudinina (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/01/04/krol-truskawek-w-wyborczym-natarciu/), zadziałało najwidoczniej czarowne połączenie sowieckiego sentymentu do opiekuńczego państwa i kapitalizmu, udanie osiodłanego przez dyrektora sowchozu imienia Lenina. Grudinin zdobył ok. 12% głosów, zajął drugie miejsce. W trakcie kampanii szybko rosło grono jego zwolenników, kremlowscy spece uznali, że to zbyt ryzykowne (wyborca przecież nie mógł sobie pozwolić na żaden spontan) i puścili w ruch czarny PR. Codziennie w telewizji trąbiono, że Grudinin ma zagraniczne konta, że zrobił w konia swoich pracowników, bogacąc się ich kosztem itd. Nie pomogło – Grudinin wypadł świetnie. Był przecież absolutnym debiutantem, bez żadnego dorobku politycznego, kandydatem wyciągniętym w ostatniej chwili ze zmiętego kapelusza wiecznego przewodniczącego partii komunistycznej Ziuganowa. To świadczy o tym, jak duża jest część elektoratu, która gotowa jest poprzeć każdą nową twarz, byleby nie patrzeć na botoks WWP.

Ale najważniejszym aspektem przeprowadzenia elekcji było poświadczenie legitymacji Putina na Krymie. To fundamentalna zdobycz ostatniej kadencji, miała to podkreślić data – 18 marca (2014 roku) Krym włączono do Federacji Rosyjskiej. Wczoraj Krym zagłosował na Putina, w Sewastopolu na Putina głos oddano 92% wyborców.

Jedna z naczelnych kapłanek putinowskiej propagandy telewizyjnej, Margarita Simonjan, napisała na Twitterze: Przed wyborami Putin był prezydentem, można go było zmienić; teraz po tych historycznych wyborach stał się prawdziwym wodzem. I zmienić go nie pozwolimy.

Zatruta walizka i paczka dyplomatów

17 marca. Wokół sprawy tajemniczego otrucia Siergieja Skripala nadal wiele niejasności, spekulacji i mylących tropów. Kryzys polityczny na linii Moskwa-Londyn, a właściwie – szerzej: na linii Moskwa-Zachód, rozwija się. Na razie zagrano akt pierwszy: premier Wielkiej Brytanii ogłosiła pakiet odwetowych posunięć, teraz spodziewana jest lustrzana odpowiedź Rosji.

W poprzednim wpisie o sprawie Skripala i jej skutkach (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/03/13/toksyczna-wojna-czesc-trzecia/) opisałam wystąpienie brytyjskiej premier Theresy May, w którym przedstawiła ona ultimatum wobec Rosji, domagając się wyjaśnień. Termin ultimatum upłynął, Moskwa wyjaśnień nie złożyła. Pani premier w kolejnym wystąpieniu wskazała palcem na Moskwę: albo decyzję o ataku chemicznym podjęto na najwyższym szczeblu, albo państwo [rosyjskie] straciło kontrolę nad bronią masowego rażenia. Minister spraw zagranicznych w swojej wypowiedzi wskazał osobiście Putina jako osobę, która podjęła decyzję o ataku chemicznym. Kolejnym krokiem ze strony Londynu było spełnienie zapowiedzi wprowadzenia wobec Rosji sankcji. Zapowiedziano wydalenie 23 rosyjskich dyplomatów pracujących w ambasadzie w Londynie i zapowiedź, że oficjalna delegacja polityczna nie pojedzie do Rosji na Mundial (drużyna natomiast, i owszem, pojedzie). Dziś rano Rosja ogłosiła decyzję o wydaleniu 23 brytyjskich dyplomatów z Moskwy. Być może zrobi coś więcej – tak, aby sprowokować kolejny krok Londynu i jeszcze bardziej nakręcić kryzys. Wielka Brytania przystąpiła do ataku na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, usilnie poszukuje także poparcia sojuszników. Ale na razie – w ocenie licznego zastępu komentatorów (i brytyjskich, i rosyjskich) – to „Wiele hałasu o nic”. Groźna retoryka i niezbyt groźne działania.

Tymczasem na wewnętrznym rosyjskim podwórku – w kontekście przedwyborczym (przecież jutro Rosjanie mają wybrać Putina na kolejną kadencję) – wyśmiewanie bezsilnej złości Brytyjczyków sprzedaje się dobrze. Oficjalne rosyjskie czynniki wypierają się jakichkolwiek związków z otruciem Skripala. Słychać powtarzane jak mantra: „No to nam udowodnijcie”.

Kontekst wyborczy nie jest tu bez kozery. Kremlowi zależy na jak najwyższej frekwencji w jutrzejszym akcie przy urnie. Przez tę część elektoratu, która wierzy w intrygi Zachodu i w amoku uwielbia umiłowanego przywódcę, który „dał nam Krym”, historia z otruciem Skripala (zdrajcy, dobrze mu tak) odbierana jest jako kolejna prowokacja Zachodu wobec wstającej z kolan Rosji. A jako taka wzmacnia nastroje proputinowskie i może być tym czynnikiem, który dodatkowo zagoni ludzi do urn.

A co do dowodów, śledztwo na Wyspach idzie pełną parą. Do brytyjskiej prasy wydostają się przecieki. Gazeta „The Telegraph”, powołując się na źródła w służbach specjalnych, przedstawiła taką wersję: „Nowiczok” przyleciał do Wielkiej Brytanii w walizce córki Siergieja Skripala, Julii. Julia przyjechała w odwiedziny do ojca 3 marca. Kobieta nie zdawała sobie sprawy z tego, że przewozi w bagażu truciznę. Śledztwo sprawdza, czy trucizna znajduje się na ubraniach, kosmetykach, prezentach, przywiezionych przez Julię w walizce. Skripal i jego córka otruli się zatem już w domu, a skutki poczuli po jakimś czasie, przytomność stracili dopiero na skwerku pod centrum handlowym. Czy to się trzyma kupy? Za wcześnie, by przesądzać. Takie przypuszczenia są w każdym razie rozpatrywane. Rewelacje „The Telegraph” analizuje Andriej Malgin, dziennikarz i bloger od lat mieszkający na Zachodzie, krytyczny wobec Putina i spółki: „Takie rzeczy [jak podłożenie czegoś do bagażu] robi się na lotnisku. Powszechnie wiadomo, że po zdaniu walizek na bagaż „giebucha” [funkcjonariusze organów bezpieczeństwa] czasami przeprowadza nieformalną rewizję wybranych sztuk bagażu. „Nowiczok” to binarny środek, to znaczy składa się z dwóch substancji, które oddzielnie nie są szkodliwe, ale wystarczy dotknąć rękami zatrute przedmioty i po ptakach: „Nowiczok” dostaje się do organizmu przez skórę. […] W tym kontekście warto się uważnie przyjrzeć tajemniczej śmierci syna Skripala w ubiegłym roku. Być może była to nieudana próba otrucia starszego Skripala. Syn pojechał do Rosji i zmarł nagle”.

Sprawa otrutego ekspułkownika GRU nie zniknie szybko z pierwszych stron gazet. Tymczasem już jutro odbędzie się rytuał wyboru Władimira Putina.

Toksyczna wojna, część trzecia

13 marca. Nadal nie wiemy, kto otruł byłego pułkownika GRU Siergieja Skripala w brytyjskim mieście Salisbury. Ale już wiemy, czym. Skripal i jego córka Julia zostali otruci gazem paralityczno-drgawkowym o miłej dla ucha nazwie Nowiczok (Nowicjusz, Debiutant).

Recepturę groźnego gazu bojowego opracowano w instytucie chemii organicznej i technologii w Moskwie (w skrócie GNIIOChT). Autorzy receptury powiedzieli dziś prasie, że ich Nowicjusz jest jedną z najsilniej działających bojowych substancji chemicznych, „nie ma odpowiedników na świecie”. Seria pod wspólną nazwą „Nowiczok” powstała pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku, tuż przed rozpadem ZSRR grupa naukowców otrzymała nawet za ten udany wynalazek Nagrodę Leninowską. Jak powiedział dziś jeden z głównych autorów trującego projektu, od lat mieszkający w USA Wil Mirzajanow, „jeśli to był Nowiczok, to tylko Rosja”. Rosja nadal trzyma recepturę gazu w sekrecie, dlatego niepodobna, by mógł użyć tego jakiś inny kraj. Specyfika gazu polega na tym, że preparuje się go bezpośrednio przed użyciem, komponenty trzymane oddzielnie są stosunkowo nieszkodliwe, dopiero ich połączenie daje śmiercionośny efekt. Trudno jest prześledzić, kiedy i gdzie doszło do połączenia komponentów. Zaatakowani gazem ludzie mają nikłe szanse na przeżycie – podkreślił wynalazca.

We wczorajszym emocjonalnym wystąpieniu w parlamencie brytyjska premier Theresa May użyła podobnego sformułowania jak Mirzajanow: jeśli Nowiczok, to znaczy Rosja. May wystąpiła z ultimatum wobec Moskwy: do dzisiejszego wieczora rosyjskie władze mają przedstawić „prawdopodobne wyjaśnienie”, w przeciwnym razie Londyn pójdzie „o wiele dalej” niż w przypadku otrucia Aleksandra Litwinienki. Otrucie Skripala brytyjskie władze mogą uznać za akt wrogi wobec Wielkiej Brytanii. Moskwa nie udzieliła dziś żadnych wyjaśnień, na jakie oczekiwał brytyjski rząd, wezwała brytyjskiego ambasadora na dywanik, ustami rzeczniczki MSZ Marii Zacharowej odparła mniej więcej: Co to za cyrk. A rosyjskie media wrzucały wersję za wersją, m.in. że w sprawie otrucia Skripala widoczny jest „ukraiński ślad”.

Z kolei w wypowiedzi dla agencji Interfax, prezes stowarzyszenia weteranów grupy Alfa zapewniał, że rosyjskie służby specjalne już od kilkudziesięciu lat nie praktykują eliminacji „pieriebieżczików” (agent, który przeszedł na drugą stronę), a tym bardziej nie atakują ich z pomocą broni chemicznej. Można w charakterze komentarza dodać: tak, o ile nie chodzi o kogoś, kogo jednak trzeba wyeliminować. Jak w przeszłości Aleksandra Litwinienkę chociażby. Albo byłego prezydenta Czeczenii Zelimchana Jandarbijewa.

Zanosi się na głęboki kryzys w stosunkach rosyjsko-brytyjskich. Dla Wielkiej Brytanii to kolejny policzek od Rosji – oto po jej terenie grasują szwadrony śmierci z bronią chemiczną gotową do użycia, a brytyjskie służby są bezsilne. Do tego nawiązał dziś Putin. Indagowany przez brytyjskiego dziennikarza o ocenę wydarzenia, odpowiedział, żeby najpierw Wielka Brytania zrobiła porządek u siebie, a dopiero potem szukała „rosyjskiego śladu”.

Na razie następuje słowna wymiana ciosów. Brytyjczycy uprzedzili, że mogą cofnąć licencję telewizji RT, kremlowskiej angielskojęzycznej tuby propagandowej na zagranicę. Na co rzeczniczka rosyjskiego MSZ zapowiedziała, że w takim razie żadne z brytyjskich mediów nie będą miały czego szukać w Rosji. Brytyjska prasa wśród spodziewanych posunięć rządu wobec Rosji wymienia także wydalenie dyplomatów (z ambasadorem włącznie), bojkot mistrzostw świata w piłce nożnej, zamrożenie aktywów rosyjskich oligarchów na Wyspach, wpisanie Rosji na listę państw wspierających terroryzm, publikację materiałów o tajnych operacjach finansowych Putina i ludzi z jego otoczenia, odłączenie Rosji od systemu SWIFT.

Pisarz Borys Akunin na FB wyraził przypuszczenie, że Rosja od dawna szuka pretekstu do tego, aby Zachód zareagował na jej istnienie. Orędzie Putina z rakietowym szantażem nie wzbudziło na Zachodzie oczekiwanej reakcji, więc przeprowadzono akcję, na którą Zachód, a przynajmniej sama Wielka Brytania nie może nie zareagować. Może tak, a może to ma być sygnał płynący z Kremla dla tych, którzy osiedli w Londynie i z przyjemnością spożywają słodkie owoce słodkiego życia: bójcie się, bo jak będziemy chcieli, to wszędzie was dorwiemy. A może chodzi o coś zupełnie innego. Ale kręgi na wodzie po wrzuceniu tego kamienia rozchodzą się wszędzie i mogą sięgnąć daleko.

Nie, to jeszcze nie koniec serialu. Dziś w Londynie znaleziono ciało byłego współpracownika Borysa Bieriezowskiego, 68-letniego Nikołaja Głuszkowa, byłego wicedyrektora Aerofłotu, od lat mieszkającego w Wielkiej Brytanii. Według doniesień mediów, na jego szyi znaleziono ślady uduszenia. Brytyjskie władze zapowiadają, że zbadają nie tylko ten zgon, ale także wezmą pod lupę inne przypadki dziwnych zgonów osób związanych w takim czy innym aspekcie z antyputinowskimi prądami.

Ciąg dalszy nastąpi.

Toksyczna wojna, część druga

11 marca. Były agent GRU, współpracujący z brytyjskim wywiadem, Siergiej Skripal został tydzień temu otruty wraz z córką Julią w Salisbury w pobliżu swego domu. Najprawdopodobniej w zamachu na jego życie użyto substancji paralityczno-drgawkowej. Prowadzący intensywne śledztwo zastrzegli, że nie mogą na razie poinformować opinii publicznej, jaka to była substancja. Sprawa Skripala znajduje się w centrum zainteresowania brytyjskiej prasy.

Czym zostali otruci Julia i Siergiej Skripal? Wśród licznych domniemań na czoło wysuwa się gaz bojowy, najprawdopodobniej rozpylony w postaci aerozolu. Musiała to być substancja silnie trująca, bo i policjant, który przybył na wezwanie do nieprzytomnych Skripalów, został porażony tą substancją. Również nieprzytomny znalazł się na kilka dni w szpitalu. Szczęśliwie odzyskał przytomność i może składać zeznania. Łącznie okazano pomoc medyczną 21 osobom, które znalazły się w pobliżu. Brytyjscy eksperci, wypowiadający się dla mediów spekulują, że dzięki „śladom”, jakie trucizna po sobie zostawiła w otoczeniu, są w stanie odtworzyć jej skład. A skład podpowie, gdzie została ona wyprodukowana. Na razie to tylko domysły i spekulacje. Śledztwo próbuje ustalić, gdzie dokonano ataku: w domu Skripala, w pizzerii, gdzie zaatakowani jedli obiad czy może w jeszcze innym miejscu.

Nawiążę jeszcze do wątku poruszonego w części pierwszej (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/03/10/toksyczna-wojna/): tajemniczych zgonów członków najbliższej rodziny Skripala. Wedle oficjalnej wersji – żona i syn zmarli na skutek chorób. Jednak w związku z chemicznym atakiem na Skripala i jego córkę postanowiono wyjaśnić i tamte przypadki. Cmentarz w Salisbury, na którym spoczywają Ludmiła i Aleksandr Skripal, został otoczony przez policję, służby prowadzą czynności przy grobie Skripalów. Do prasy na razie nie przedostały się żadne szczegóły (na przemian potwierdzano i dementowano wersję o ekshumacji). Ale teorii dotyczących tych seryjnych tajemniczych zgonów jest aż nadto.

Zresztą, nie tylko tych. Brytyjski parlament podczas burzliwej debaty kilka dni temu wystąpił z żądaniem ponownego zbadania czternastu przypadków dziwnych gwałtownych zgonów osób w ten czy w inny sposób związanych z Rosją. Bo to w stronę Rosji jako domniemanego sprawcy zatrucia Skripala, skierowane są palce oskarżycieli. A jak reaguje sama Rosja?

Sekretarz prasowy Putina z mety odrzucił podejrzenia o rosyjskie sprawstwo. „Doszło do tragicznej sytuacji, niemniej my nie dysponujemy informacją, co mogło stać się [tego] przyczyną, czym się zajmował ten człowiek, z czym to mogło być związane. Dlatego po prostu nie mogę tego skomentować”. Ale zaraz dodał, że Kreml nie jest zdziwiony, że za granicą związano incydent z możliwym udziałem rosyjskich obywateli. Bezpodstawnie, ma się rozumieć. Następnie dyplomatycznie wypowiedział się minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow: podejrzenia pod adresem Rosji uznał za gołosłowne, a porównanie przypadków otrucia Skripala i Litwinienki za nieuzasadnione. A propos paraleli z przypadkiem Litwinienki, to odezwał się Andriej Ługowoj, główny podejrzany o otrucie eksagenta FSB, dziś deputowany Dumy Państwowej: jego zdaniem przypadek Skripala może zostać użyty jako prowokacja brytyjskich służb wobec Rosji. Znacznie mniej oficjalnie wypowiedział się zadziorny Eduard Limonow, niegdyś literat: „Brytania grozi odwołaniem swego udziału w Mundialu. Chciałbym odpowiedzieć jej ordynarnie, ale skoro nie mogę sobie na to pozwolić, gdyż nie jestem jakimś anonimem, to powiem tak: blada Brytanio, idź do toalety i się wyrzygaj! Aleście nas nastraszyli, debile. Trzeba mniej pić, Borisie Johnson”.

To ostatnie zdanie odnosi się do emocjonalnej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, który zapowiedział, że jego kraj rozpatrzy zbojkotowanie mistrzostw świata w piłce nożnej w Rosji. Miał na myśli odwołanie przyjazdu delegacji politycznej, niekoniecznie drużyny futbolowej. Ale już dziś wałkowane są w brytyjskich mediach przecieki, że być może dojdzie również do bojkotu samych rozgrywek. I to nie tylko ze strony Anglii („The Times” spekuluje, że do bojkotu dołączyć mogą także Australia, Japonia i Polska).

Za ciekawy należy uznać komentarz prowadzącego główne wydanie programu informacyjnego „Wriemia” stacji Pierwyj Kanał (najpopularniejsza stacja telewizyjna w Rosji): „Skripal jest z zawodu zdrajcą ojczyzny. […] Nikomu nie życzę śmierci, ale wyłącznie w celach pedagogicznych chciałbym wystąpić z ostrzeżeniem. Zawód zdrajcy, sprzedawczyka jest jednym z najbardziej niebezpiecznych na świecie. […] I jeszcze jedna przestroga. Gdy myślicie o miejscu zamieszkania, nie wybierajcie Anglii. Coś tam jest nie tak. Może klimat. Ale w ostatnich latach zdarzyło się tam wiele dziwnych przypadków zakończonych zgonem – ludzie się wieszają, trują, rozbijają w śmigłowcach, wypadają przez okno w ilościach przemysłowych. To już może lepiej wybierzcie Europę kontynentalną”.

O, tak, te dziwne przypadki, które zaniepokoiły również parlament Zjednoczonego Królestwa, zasługują w świetle ostatnich wydarzeń na szczególną uwagę. O tym i o innych aspektach sprawy Skripala będzie w następnym odcinku.

Ciąg dalszy nastąpi

Toksyczna wojna

10 marca. Były agent GRU (wywiad wojskowy) pułkownik Siergiej Skripal w ubiegłą niedzielę został znaleziony nieprzytomny na ławeczce w parku miasta Salisbury w Wielkiej Brytanii. Do tej pory nie odzyskał przytomności. Scotland Yard wysunął przypuszczenie, że Skripal został zaatakowany substancją paralityczno-drgawkową rozpyloną najprawdopodobniej w postaci aerozolu. Ofiarą ataku była także córka Skripala, Julia. Również nie odzyskała przytomności, walczy o życie. Jakie mogą być powody ataku? Czy Skripal stanowił zagrożenie? Dla kogo? I dlaczego brytyjska prasa od pierwszego dnia nie ma najmniejszych wątpliwości, że Skripal padł ofiarą rosyjskich władz? Czy narzucające się paralele z zamachem na b. funkcjonariusza FSB Aleksandra Litwinienkę, otrutego izotopem polonu przez nasłanych z Rosji funkcjonariuszy FSB wystarczą, by potwierdzić tę wersję?

Powiedzmy wpierw, kim jest Siergiej Skripal. Zawodowy wojskowy. Do 1999 r. – w służbie GRU, odszedł w stopniu pułkownika, jako oficer rezerwy prowadził zajęcia w wyższej szkole dyplomatyczno-wojskowej. W 2004 roku został aresztowany, a następnie dwa lata później skazany na karę trzynastu lat pozbawienia wolności za pracę na rzecz brytyjskiego wywiadu. Do zwerbowania Skripala przez MI-6 miało dojść podczas pobytu w Hiszpanii (Skripal był tam attaché wojskowym), w tle werbunku majaczył cień kobiety. Po powrocie z Hiszpanii Skripal pracował w wydziale kadr, świetnie się zatem orientował, kto jest kim w wywiadzie, informacjami dzielił się z Brytyjczykami. Podczas śledztwa przyznał się do winy. W 2010 roku został ułaskawiony przez prezydenta Miedwiediewa i wymieniony w grupie podobnych jak on skazańców na grupę „śpiochów” ujawnionych w 2010 r. w USA (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2012/10/04/podejrzana-jedenastka/). Zdemaskowanych w Stanach „śpiochów” odesłanych ciupasem do Rosji przyjął osobiście prezydent Putin, zaśpiewał z nimi kultową piosenkę „S czego naczinajetsia Rodina?” i przez zęby wycedził, że wpadka Rosjan i upokarzająca wymiana agentów to efekt działalności zdrajców. „A zdrajcy zawsze źle kończą”.

O Skripala upomniały się władze Wielkiej Brytanii, MI-6 miała go uważać za cennego agenta. Po wymianie Skripal otrzymał dom w Salisbury, gdzie mieszkał od momentu przyjazdu na Wyspy wraz z rodziną (żoną, córką i synem).

Według doniesień brytyjskiej prasy, żył spokojnie, nie wadził nikomu. W Salisbury mieszkał też agent MI-6, który w gorącej Hiszpanii zawerbował kiedyś romantycznego rosyjskiego attaché. Skripal udzielał się w nauczaniu adeptów brytyjskich służb specjalnych. Dzielił się wiedzą na temat metod pracy rosyjskiego wywiadu. Jak pisze „The Telegraph”, Skripal utrzymywał kontakty z osobą pracującą w prywatnej agencji śledczej Orbis Business Intelligence. Agencją kierował były agent wywiadu Jej Królewskiej Mości, Christopher Steele. Ten sam, który narobił tak wiele hałasu „rosyjskim dossier” Trumpa.

Zanim w następnym odcinku opowiem o okolicznościach otrucia Siergieja i jego córki Julii, kilka słów poświęcę losom członków rodziny byłego razwiedczika. Żona Skripala, Ludmiła, zmarła w 2012 roku na chorobę nowotworową w wieku 59 lat. W 2016 roku zmarł starszy brat Siergieja. A rok później podczas pobytu w Petersburgu w wieku 43 lat zmarł jego syn Aleksandr, przyczyną zgonu była ostra niewydolność wątroby. Siergiej sprowadził zwłoki syna z Rosji, Aleksandr spoczął na cmentarzu w Salisbury wraz z matką.

Ciąg dalszy nastąpi.