Którzy odeszli 2019, część trzecia

3 listopada. Trzecia część zaduszkowych wypominek poświęcona będzie postaci związanej ze światem polityki.

Gdyby w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag w Sevres pod Paryżem przechowywano wzorzec sowieckiego dysydenta, to mógłby za takowy posłużyć Władimir Bukowski. Urodzony w 1942 roku, jako pierwsze doświadczenie polityczne, które nim wstrząsnęło, wymieniał śmierć Stalina i masowo wylewane z tego powodu łzy wszystkich wokół, fałszywe, jak wkrótce miał się przekonać. Ale prawdziwym wstrząsem na miarę ukształtowania się światopoglądu okazał się dla młodego Bukowskiego XX zjazd partii i referat Chruszczowa o kulcie jednostki, a zaraz potem węgierskie powstanie 1956. W wywiadach Bukowski mówił: – Przestałem im wierzyć, im, czyli władzy, starszemu pokoleniu, zrozumiałem, że oni kłamią, że ukrywają zbrodnie, to było nieprzyzwoite, ja chciałem prawdy, tymczasem wszyscy byli zakłamani, liczyłem tylko na młode pokolenie. W latach sześćdziesiątych stał się jednym z najbardziej zaangażowanych aktywistów ruchu szestidiesiatników, młodych, pragnących odnowy i uzdrowienia chorego systemu. Dla Bukowskiego to było jednak za mało, on chciał trybunału dla politycznych zbrodniarzy, chciał przestrzeni publicznej wolnej od ideologii komunistycznej. Protestował przeciwko represjom wobec dysydentów, za co został relegowany z uniwersytetu. Sam stał się dysydentem. Nieprzejednanym wobec aparatu bezpieczeństwa. Niepokornym – nie szedł na żadne kompromisy. Był wielokrotne aresztowany, skazywany na odsiadkę w łagrze, przymusowo kierowany na leczenie psychiatryczne. Łącznie spędził dwanaście lat w zakładach karnych i psychiatrykach. Swoje doświadczenia z kontaktów z represyjną psychiatrią, stosowaną przez sowieckie władze wobec dysydentów, przekazał zachodnim dziennikarzom. Komuniści się wściekli. Bukowski ponownie został skazany. Posłuszna partyjna prasa określiła go mianem „złośliwego chuligana politycznego”. Do tego określenia nawiązywała znana czastuszka, która powstała w 1976 r., gdy Bukowski został wymieniony przez ZSRR za przywódcę chilijskich komunistów Luisa Corvalana: Обменяли хулигана на Луиса Корвалана. Где б найти такую б…ь, чтоб на Брежнева сменять. Wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie spędził resztę życia. Nie zaprzestał działalności politycznej – aktywnie wspierał antysowieckie ruchy, występował w zachodnich mediach z krytyką ustroju sowieckiego, m.in. nawoływał do bojkotu moskiewskiej olimpiady za interwencję wojsk sowieckich w Afganistanie, brał udział w „międzynarodówce antykomunistycznych dysydentów”. Poparł Michaiła Gorbaczowa i jego pierestrojkę, ale ostatecznie się co do tego rozczarował. Przyjechał do Rosji na zaproszenie Jelcyna na początku lat dziewięćdziesiątych. Odwiedził wtedy archiwa KGB, z których wywiózł skany trzech tysięcy tajnych dokumentów. Zbierał te dokumenty w nadziei, że posłużą w procesie nad zbrodniami komunizmu. Ale do takiego procesu nie doszło – Jelcyn wybrał miękką formę odcięcia się od przeszłości.

Bukowski z niezwykłą pedanterią używał języka rosyjskiego. Jego książka „I powraca wiatr” (pozostałe też, ale ta szczególnie) to uczta językowa i nie tylko językowa.
Z niepokojem odniósł się do przemian w „nowej Rosji”, zwłaszcza po objęciu rządów przez ekipę Putina – nierozliczonych, a uwłaszczonych już czekistów. W 2008 r. chciał wziąć udział w wyborach prezydenckich. Jego kandydaturę zgłosiła demokratyczna, liberalna opozycja. Został odrzucony przez Centralną Komisję Wyborczą z uwagi na to, że od kilkudziesięciu lat nie mieszkał w Rosji. W kolejnych latach coraz głośniej ostrzegał przed rosnącym w siłę w Rosji autorytaryzmem. Rosja po raz kolejny odżegnała się od Bukowskiego, gdy chciał w 2014 r. przyjechać do kraju – konsulat Federacji Rosyjskiej w Londynie odrzucił wniosek o wydanie nowego paszportu (stary stracił ważność), stwierdzając, że Bukowski nie ma rosyjskiego obywatelstwa.

W 2015 r. brytyjska policja przeprowadziła w domu Bukowskiego w Cambridge rewizję, zabezpieczono komputer, z którego dokonywano wejść na strony z pornografią dziecięcą. Bukowski odrzucił oskarżenia. Z uwagi na zły stan zdrowia nie stanął przed sądem.

Po śmierci Bukowskiego dziennikarze poprosili sekretarza prasowego prezydenta Dmitrija Pieskowa o komentarz: „Kreml nie ma żadnych komentarzy na ten temat” – odparł indagowany.

Którzy odeszli 2019, część druga

2 listopada. Rosyjska kultura odnotowała straty nie tylko w kinematografii.

Jeszcze w 2018 roku, ale już po ostatnich blogowych wypominkach, 7 listopada we Florencji zmarł Oskar Rabin – malarz, animator kultury, emigrant z przymusu. Urodził się w 1928 r. w Moskwie w rodzinie lekarzy, wcześnie osierociał. Uczył się malarstwa, m.in. u Siergieja Gierasimowa w Instytucie im. Surikowa. Jego mistrzem był jednak nie Gierasimow, a Jewgienij Kropiwnicki, poeta i malarz, człowiek pełen fantazji, płynący pod prąd socrealizmu, kontestujący cenzurę, a zatem pozostający na marginesie oficjalnego życia kulturalnego ZSRR. W podmoskiewskim Lioznowie stało kilka baraków – pozostałość po łagrze. Gdy łagier zlikwidowano, urządzono w nich mieszkania, w jednym z takich baraków zamieszkał Oskar Rabin z rodziną (ożenił się z Walentiną Kropiwnicką, córką Jewgienija, też malarką). Pejzaż z barakiem, krzywą ulicą, słupami wysokiego napięcia będzie częstym motywem obrazów Rabina. Zarówno w domu Kropiwnickich, jak i Rabinów zbierali się znajomi malarze i poeci, którzy odrzucili oficjalnie obowiązujący akademizm i socrealizm. Ich liderem, duszą, napędem był Oskar Rabin. Nieformalną grupę zjeżonych komunistycznym nakazem artystów nazwano nonkonformistami. Wobec braku możliwości wystawiania w państwowych galeriach malarze organizowali mikrowystawy u siebie w domu, czasami przyjeżdżali do nich zagraniczni dyplomaci czy dziennikarze, kupowali obrazy. Sowiecka prasa zawzięcie krytykowała Rabina i jego grupę za „burżuazyjne ideały i oczernianie życia w ZSRR”. Krytyka nasiliła się po londyńskiej wystawie Rabina w 1965 r. W Moskwie prace Rabina i jego przyjaciół nonkonformistów nie były jednak nadal wystawiane. Rabin wpadł więc na pomysł, aby obrazy pokazać pod gołym niebem. W 1974 r. na peryferiach Moskwy przy osiedlu mieszkaniowym Bielajewo nonkonformiści na prowizorycznych sztalugach wystawili na ulicy dziesięć prac. Niemal natychmiast przybyłych na wystawę gości rozpędzono, malarzy zatrzymano, a obrazy zniszczono przy pomocy spychaczy oraz spalono. Wystawa, nazwana potem spychaczową, została szeroko opisana przez zachodnią prasę, zyskała światowy rozgłos. Rabin został uznany przez władze komunistyczne uznany za „element niepożądany” i w związku z tym był szykanowany: najpierw areszt domowy, po czym propozycja wyjazdu do Izraela (Rabin był w połowie Żydem, ale zawsze mówił o sobie, że nie jest ani Łotyszem, po matce, ani Żydem, a po prostu zwyczajnym człowiekiem radzieckim), którą Rabin odrzucił. W 1978 r. zaproponowano mu więc wyjazd do Francji, gdzie sowiecki konsul wezwał go i oznajmił, że paszport jego i jego żony traci ważność w związku z pozbawieniem ich obywatelstwa ZSRR (motyw paszportu będzie potem częstym tematem jego obrazów). Rabin zamieszkał na stałe w Paryżu. Nadal malował. Wystawy w Moskwie stały się możliwe dopiero po rozpadzie ZSRR. Współautor filmu biograficznego o Rabinie, Aleksandr Smolanski, napisał: „Rysował do ostatniej chwili. Umarł jak Molier – zajmując się swoją sztuką. Przyjechał do Florencji, aby doglądać przygotowań do wystawy swoich prac. Piękna śmierć. Ale życie było jeszcze piękniejsze. Mało kto potrafił przejść przez życie z taką godnością, z takim mądrym uśmiechem. Nie kłamał, nie podlizywał się […], władzy nie wierzył, nie bał się, nie prosił. Bez bohaterstwa i rwania koszuli na piersiach pokazał, że można pozostać wolnym nawet w kraju do wolności nieprzysposobionym. Nie szedł na kompromisy z prześladowcami. Pozostał wierny sobie”. Historyk sztuki Andriej Jerofiejew powiedział o Rabinie: „chociaż był prześladowany z powodów politycznych, on nigdy polityką się nie zajmował. Po prostu chciał być wolny, być artystą. Jego protest wobec zniewolenia miał charakter społeczny, obywatelski”. A drugi ze współautorów filmu biograficznego, Jewgienij Cymbał określił Rabina poetycko: „To Gandhi z pędzlem w ręku”. Oskar Rabin spoczął na cmentarzu Père-Lachaise w Paryżu.

Andriej Budajew, 56 lat, malarz, fotografik. W połowie lat dziewięćdziesiątych zabłysnął oryginalnymi kompozycjami – połączeniem reprodukcji obrazów uznanych mistrzów pędzla i zdjęć współczesnych postaci polityków i celebrytów. Błyskotliwe i krytyczne wobec trudnej rzeczywistości epoki przełomu „obrazy” przyciągały tłumy publiczności. Prace Budajewa, które powstały po 2000 roku, są prześmiewczym, czasem dosadnym komentarzem do życia kremlowskiego dworu, tworzenia się putinowskiej kleptokracji, żarłoczności beneficjentów systemu. Zmarł nagle, doznał wylewu. Przegląd jego prac można znaleźć tu: http://budaev.ru/

Ciąg dalszy nastąpi.

Którzy odeszli 2019, część pierwsza

1 listopada. Tego dnia na blogu „17 mgnień Rosji” wspominam tych Rosjan, którzy odeszli w ciągu ostatniego roku. Tegoroczne wspomnienie zacznę od ludzi sztuki. Najpierw film.

Odeszli starzy mistrzowie kina – Giorgi (Gieorgij) Danelia i Marlen Chucyjew, których dzieła kształtowały całe pokolenia. I to już od dziecka. W wieku kilku lat obejrzałam film „Sierioża”, rzecz jasna, nie wiedząc wtedy, że to film reżysera pochodzenia gruzińskiego, Giorgi Danelii. Dla mnie był to wtedy po prostu rosyjski film dla dzieci. Pamiętam scenę, gdy Sierioża z wyrzutem patrzy na adoratora mamy, który zamiast cukierka daje mu tylko kolorowy papierek pusty w środku i zanosi się od śmiechu na widok rozczarowanej buźki dziecka. Oszukany i wyśmiany chłopczyk przygląda się przez dłuższą chwilę dojrzałym wzrokiem rechoczącemu mężczyźnie, wreszcie pyta: «Дядя, вы дурак?» (Wujaszku, jesteś durniem?). Film był śmieszny, a jednocześnie wzruszający, opowiadał o nieznanym świecie. Zapadł w pamięć. Potem był hymn pokolenia chruszczowowskiej odwilży „Chodząc po Moskwie” (Я шагаю по Москве, 1964), z pamiętną rolą Nikity Michałkowa. Danelia nakręcił kilka filmów, które weszły do kanonu radzieckiego kina: „Afonia”, „Mimino”, „Jesienny maraton”. Był także współautorem scenariusza do jednej z najbardziej znanych komedii „Hełm Aleksandra Macedońskiego” (Джентельмены удачи). Dialogi z wyżej wymienionych filmów do tej pory są obecne w języku. Przyjaciel reżysera Jurij Rost napisał w nekrologu: „Żyliśmy w wymyślony i stworzonym przez ciebie świecie, który spływał z białego prześcieradła ekranu i osiadał nam w duszy, wywołując jaśniejący smutek, uśmiech i nadzieję. Nikogo nie oszukiwałeś, nie straszyłeś i niczego nie obiecywałeś”.

Chucyjew też pochodził z Gruzji (rodzina nazywała się Chucyszwili). Imię Marlen było składanką z nazwisk wodzów rewolucji Marks-Lenin. W pierwszych latach po rewolucji ideowi komuniści nazywali swoje dzieci takimi nowymi imionami (ojciec Chucyjewa był komunistą „pierwszego zaciągu”, zastępcą ludowego komisarza handlu, został rozstrzelany w 1937 r.). Swoje najważniejsze filmy Chucyjew nakręcił w latach sześćdziesiątych („Wiosna na ulicy Zarzecznej”, „Mam 20 lat”, „Letni deszcz”). Krytyka obwołała go „sejsmografem epoki”, publika waliła do kin drzwiami i oknami. Ale filmy Chucyjewa nie spodobały się decydentom od sowieckiej kultury. Reżyser został więc pozbawiony możliwości kręcenia filmów. Ciekawam, co by nakręcił, gdyby nadal pozostał za kamerą. Był wykładowcą na uczelniach artystycznych. Z jego opinią liczyło się środowisko artystyczne.

Wracam do strat w dziedzinie komedii. Jeśli ktoś kiedykolwiek oglądał radzieckie/rosyjskie komedie, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że trafił na filmy Leonida Gajdaja, twórcy takich przebojów kinowych jak „Kaukaska branka”, „Iwan Wasiljewicz zmienia zawód”, „Dwanaście krzeseł”. A aktor Władimir Etusz w tych filmach stworzył niezapomniane kreacje: towarzysza Saachowa, dentysty Szpakowa, inżyniera Brunsa.

Elina Bystricka, aktorka, odtwórczyni roli Aksinii w ekranizacji „Cichego Donu” w reżyserii Siergieja Gierasimowa. Bystricka obdarzyła swoją bohaterkę wielkim temperamentem, w żadnych późniejszych ekranizacjach „Cichego Donu” nikt tak nie zagrał hardej, zmysłowej Kozaczki jak Bystricka. W 2014 r. mimo zaawansowanego wieku (ur. 1928 w Kijowie) w czasie rosyjskiej inwazji na Krym i wschodnią Ukrainę aktywnie popierała politykę Putina, podpisała m.in. list ludzi kultury do prezydenta, wspierający jego działania na Krymie i Ukrainie. Często występowała w tym okresie w telewizji jako orędowniczka aneksji Krymu i jedności Rosji i Ukrainy.

Tenże list poparcia dla aneksji Krymu podpisał popularny aktor komediowy Aleksiej Bułdakow (ur. 1951), znany głównie jako rubaszny, wiecznie „pod humorkiem” generał Michałycz w „Osobliwościach narodowego polowania” Aleksandra Rogożkina. Zmarł nagle podczas występów gościnnych w Mongolii.

Ciąg dalszy nastąpi.

Dzień Pamięci i Niepamięci

30 października. Twarze ofiar stalinizmu. Misza Szamonin – 14 lat, Wania Biełokaszkin – 16 lat, Walera Meyer – 17 lat, Matriona Rybnikowa – 74 lata. I tak dalej… miliony losów, miliony przerwanych linii życia, wkręconych w żarna machiny zbrodniczego reżimu. Jaka była ich wina? Zbrodniczy reżim nie zadaje sobie trudu udowadniania winy – zabija zgodnie z wyznaczonym planem śmierci, zabija, by samemu żyć i trwać. Ci, którzy w tej morderczej loterii wylosowali życie, będą się bać do końca swoich dni. Strach jest fundamentem reżimu.

30 października – Dzień Pamięci Ofiar Represji Politycznych.

https://www.facebook.com/immortalgulag/videos/265466694344028/UzpfSTkzNjY5MTQzMzA1MDg4MjoyNTQ2Mzk5MDI1NDEzNDQw/

Butina wróciła do Rosji

28 października. Jej zdjęcie było awatarem oficjalnego konta rosyjskiego MSZ na Twitterze. To był wyraz wsparcia Moskwy dla uwięzionej przez USA Marii Butinej, niewydarzonej lobbystki bez odpowiedniego statusu. Butina w burzliwym czasie zawirowań wokół amerykańskich wyborów prezydenckich próbowała dotrzeć do wpływowych osobistości, które mogły mieć wpływ na kształtowanie polityki Waszyngtonu wobec Rosji (o sprawie Butinej pisałam na blogu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/04/28/maria-butina-winna-i-skazana/). W kwietniu tego roku Butina została skazana na karę 18 miesięcy pozbawienia wolności, wyrok był łagodny, gdyż aresztowana współpracowała ze śledztwem. To ważny aspekt tej sprawy.

Pod koniec ubiegłego tygodnia Butina została – po odbyciu wyroku – wypuszczona z więzienia i pod eskortą przewieziona na lotnisko, tam wsiadła do samolotu rejsowego lecącego do Moskwy. Od tej chwili ma dożywotniego bana na wstęp na terytorium USA.

Na lotnisku Szeriemietjewo czekał na nią ojciec, a także delegacja z MSZ i zastępy dziennikarzy, postawionych na równe nogi ewidentną odgórną instrukcją. Relacje telewizyjne, wywiady, wypowiedzi dla najważniejszych agencji informacyjnych miały wykreować Marię na nową bohaterkę – pokrzywdzoną przez obce mocarstwo za niewinność, twardą jak skała. W zgodzie z tym scenariuszem swoje pierwsze wystąpienie przed kamerami na lotnisku Butina zakończyła bojowym okrzykiem: „Rosjanie się nie poddają” (русские не сдаются). Czy rzeczywiście?
Amerykańska działalność Butinej – nielegalna z punktu widzenia prawodawstwa USA – została prześwietlona przez śledztwo. W trakcie postępowania Maria zgodziła się na współpracę, przyznała do winy, nie stawiała warunków. A więc jednak się poddała. Natomiast teraz w wywiadach udzielanych po powrocie do Rosji buńczucznie opowiada, że oskarżenia były wyssane z palca, bezpodstawne, że te „wszystkie historie o seksie za pieniądze, o pozyskiwaniu możliwości wpływu na politykę” to brednie. A przyznanie się do winy? Owszem, ale zrobiła to, jak twierdzi, znajdując się pod presją. Pracownik rosyjskiej ambasady, który miał z nią kontakt w czasie śledztwa, twierdzi, że decyzja o współpracy z amerykańskimi śledczymi, a także przyznanie się do winy, były dla Butinej nie lada wyzwaniem: „zgodziła się po długim namyśle, bo chciała dostać jak najmniejszy wyrok”. Czy tak było? O tym jeszcze będzie potem.

Kilkakrotnie w trakcie jej pobytu w więzieniu rosyjskie telewizje nadawały relacje z USA o tym, jak Butina jest źle traktowana: że za mało spaceruje na świeżym powietrzu, że w celi jest zimno, że nie ma odpowiednio wyposażonej sali do ćwiczeń fizycznych itd. W wywiadzie dla agencji RIA Nowosti udzielonym zaraz po przylocie Maria opowiedziała, jak źle ją żywiono, że nawet w czwartki, gdy w jadłospisie znajdowało się „prawdziwe mięso”, czyli kurczaki, musiała walczyć o należną porcję z większą ilością mięsa, w przeciwnym razie dostawała tylko kurze nóżki. Oznajmiła też, że poprosiła mamę o kupienie pięciu kur i upieczenie ich „z czosnkiem, tak jak trzeba” na jej powitanie. Obiecała, że zje wszystkie. Te słowa Butinej natychmiast stały się przedmiotem niewybrednych memów, a hasło „pięć kur” zrobiło zawrotną karierę w mediach społecznościowych. Człowiek w mamrze, wiadomo, nudzi się i chętnie by zjadł coś smakowitego, tymczasem wikt jest na ogół kiepski i monotonny. Skargi na złe wyżywienie i marzenia o przyrządzonych przez mamę kurczakach to też rzecz wśród więźniów zwyczajna i nie ma się z czego śmiać. Ale złośliwi komentatorzy zwracają uwagę, że gdyby Butinej przyszło siedzieć w rosyjskim pudle, to dopiero miałaby – i słusznie – powody do narzekań na jedzenie.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden ciekawy moment w sprawie Butinej. Odbywając karę w więzieniu Maria powiedziała dziennikarzom, że jej rodzice próbowali nawiązać kontakt z byłym senatorem, były wiceprezesem banku centralnego i (byłym) jej patronem i opiekunem, Aleksandrem Torszynem. Torszyn najprawdopodobniej pilotował cały projekt „Butina” (a być może nie tylko ten projekt), polegający na wprowadzeniu do otoczenia Trumpa rosyjskich lobbystów, wykorzystując jako trampolinę NRA. Rodzice chcieli poprosić Torszyna o wsparcie finansowe. Ale on się nie odezwał. Maria zapewniała, że mimo to nadal darzy go uczuciem i nie ma do niego pretensji. Torszyn tym razem – w przeciwieństwie do gołębiego okresu znajomości z Butiną – uczucia nie odwzajemnił. Cóż, na skutek wpadki Marii stracił miłą synekurkę w banku centralnym i zapewne nie tylko to.

Co teraz? Czy Butina pójdzie w ślady agentki Anny Chapman, która po zdemaskowaniu i odesłaniu z USA do Rosji została modelką pozującą dla bardzo męskich czasopism, a potem prezenterką telewizji prowadzącą programy o kosmitach i innych teoriach spiskowych? Z Chapman i jej zdekonspirowanymi kolegami spotkał się po przyjeździe sam Putin, ciepło ich przyjął, nawet zaśpiewał krzepiącą piosenkę z sowieckiego filmu szpiegowskiego. Tymczasem obecnie rzecznik prezydenta zapowiedział, że Putin z Butiną spotkać się nie zamierza. A tak na marginesie: cóż za zadziwiająca zbieżność brzmienia nazwisk.

Dziennikarz i bloger Andriej Malgin napisał: „Butina jest smutna. Wiadomo: do Stanów […] już nie powróci. A może już nawet nie będzie mogła opuścić Rosji? Ona doskonale wie, że teraz po powrocie zajmą się nią towarzysze w stopniu majora [ze służb specjalnych]. Bo naczelnicy towarzyszy majorów muszą dokładnie wiedzieć, co tam Butina wypaplała śledczym w ramach przyznania się do winy. A paplała jak najęta, sądząc z urywków, które dotarły do świata. Nagrodą może będzie mandat deputowanego albo prowadzenie programu w telewizji. Przecież nie bez powodu czekiści z kamerami zrobili wielki propagandowy raban wokół jej powrotu”. Jak twierdzi Chartia’97, Maria współpracując ze śledztwem, „spaliła całą rosyjską agenturę w Waszyngtonie, o której było jej coś wiadomo”. A współpracować miała nie tylko ze śledztwem, ale także z amerykańskim wywiadem, któremu przekazać mogła nawet osiem tysięcy stron dokumentów.

Opozycyjna love story, kremlowska hate story

18 października. Ona – Anna Pawlikowa, lat 19, najmłodsza oskarżona w sprawie organizacji Nowa Potęga (Новое Величие). On – Konstantin Kotow, lat 34, programista, aktywista obywatelski. Wczoraj wzięli ślub. Uroczystość odbyła się w areszcie śledczym Matrosskaja Tiszyna.

Anna w marcu ubiegłego roku została aresztowana pod zarzutem działalności w organizacji ekstremistycznej, która miała jakoby na celu obalenie władz. W chwili aresztowania nie ukończyła jeszcze osiemnastu lat. Jak podejrzewają prawnicy, broniący Pawlikowej, Nowa Potęga jest prowokacją służb specjalnych (niejaki Rusłan, który nawiązywał kontakty z młodymi ludźmi w celu wymiany poglądów na tematy polityczne, był najprawdopodobniej podstawionym prowokatorem FSB; w sprawę zaangażowani byli również inni prowokatorzy). W sierpniu ub. roku sąd zastosował wobec niej areszt domowy z uwagi na pogarszający się stan zdrowia osadzonej w areszcie śledczym. Na ślub Anna przyjechała do Matrosskiej Tiszyny w białej koronkowej sukni z bukietem hortensji.

Kotow został skazany na cztery lata kolonii karnej za udział w ulicznych protestach – zastosowano wobec niego przepis, w myśl którego człowiek podlega penalizacji, jeśli został dwukrotnie spisany podczas demonstracji w ciągu pół roku. Kotow został zatrzymany w marcu na wiecu na MGU, w maju spisano go podczas akcji „Nie dla tortur i represji”, w czerwcu brał udział w akcjach poparcia dla dziennikarza Iwana Gołunowa (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/06/15/kciuk-cesarza/), w sierpniu podczas kolejnego protestu został zaaresztowany. Za uczestnictwo w tych akcjach oraz posiadanie 20 plakatów oraz udostępnienie w sieci społecznościowej informacji o jednym z protestów dostał cztery lata kolonii karnej. Złożył odwołanie, zostało ono wczoraj odrzucone. W obronie Kotowa zorganizowano kilka pikiet i protestów, protestowała prezydencka rada ds. praw człowieka. Bezskutecznie. Realny wyrok – Kotow cztery lata spędzi w łagrze. Cztery lata! Nikomu nic nie zrobił, nie podpalał samochodów, nie pobił policjanta, nikogo nie okradł, nikogo nie zabił. Brał udział w ulicznych protestach. Wystarczyło.

Gdy Annę Pawlikową sąd osadził w areszcie domowym, Kotow zaoferował się, że będzie pomagał jej i rodzinie w tej trudnej sytuacji. Regularnie się spotykali. A na dzień przed drugą rozprawą Konstantina ogłosili, że chcą się pobrać.

Ajdar Gubajdulin, lat 26, programista. Podczas jednego z letnich protestów w Moskwie przeciwko skreśleniu z listy wyborczej opozycyjnych kandydatów do moskiewskiej Dumy Miejskiej rzucił pustą plastikową butelką w policjanta, który bił innych protestujących. Podstawą pociągnięcia do odpowiedzialności Gubajdulina jest „przemoc wobec przedstawiciela organów porządku publicznego”. Ajdar został zatrzymany, sąd zdecydował, że wypuści go z aresztu pod warunkiem nieopuszczania miejsca zamieszkania. Gubajdulin nie zastosował się do nakazu i kilka dni temu opuścił Rosję.

Władisław Sinica, lat 30, specjalista ds. finansów, skazany na pięć lat łagru za (!!!) tweeta. Wyraził w nim przypuszczenie, że po tym, jak policja na demonstracjach zastosowała wobec uczestników przemoc, dzieci policjantów mogą stać się obiektem przemocy. Sinica podczas procesu podkreślał, że nie wzywał do przemocy w stosunku do nikogo, a już tym bardziej do dzieci. Sąd okazał się głuchy na argumenty.

Kilku uczestników letnich protestów w Moskwie władza zdążyła już przykładnie ukarać – dostali po kilka lat łagru. Kilku jeszcze czeka na procesy. Putin postanowił wymierzyć niebłagonadiożnym, zbyt śmiałym, zbyt młodym, zbyt krytycznym przykładne kary, niewspółmierne do czynów, niesprawiedliwe, niezrozumiałe. Reszta ma się przyglądać i bać.

Przegląd represji wobec uczestników moskiewskich protestów zamieściła na swojej stronie rosyjska sekcja BBC: https://www.bbc.com/russian/features-50055305.

Wczoraj odbyła się rozprawa w sprawie organizacji Nowa Potęga – tej, do której należała Anna Pawlikowa. Przed sądem stanęło czterech oskarżonych o przygotowania do „obalenia porządku konstytucyjnego”. Sprawa jest ewidentnie sfabrykowana – piszą opozycyjne gazety, mówią zgodnie obrońcy praw człowieka i twierdzą oskarżeni. Podczas wczorajszej rozprawy dwóch z oskarżonych w ramach protestu przeciwko fałszywemu oskarżeniu podcięło sobie żyły na sali sądowej.

Niedawno Putin zaprezentował światu, że boi się szamana, który wybrał się z Jakucji do Moskwy, aby wygonić z Kremla ciemne moce. Teraz przed posłusznymi sądami stawia się krytycznie nastawionych do reżimu młodych ludzi i skazuje na bardzo wysokie wyroki za pokojowy protest. To też świadectwo niepewności i strachu władz przed społeczeństwem i jego niezadowoleniem.

Aparat represji ma się w Rosji dobrze.

Słynne ucieczki. Pirogow i Barsow

11 października. Oficjalna sowiecka propaganda niezmordowanie głosiła, że pierwsze na świecie państwo socjalistyczne jest rajem na ziemi, ludzie żyją dostatnio, kochają przywódców, panuje równość, nie ma wyzysku klasowego, a każdy posiadacz opiewanego przez Majakowskiego paszportu Kraju Rad z uzasadnioną wyższością patrzy na zbiedzony lud gnijącej cywilizacji Zachodu. Od czasu do czasu na tafli sowieckiej szczęśliwości powstawała jednak rysa: niektórzy obywatele nie wytrzymywali takiego naporu błogości i nawiewali za granicę. Po zachodniej stronie żelaznej kurtyny opowiadali, jak naprawdę żyje się w warunkach zaostrzającej się walki klas, industrializacji, kolektywizacji itd. Najbardziej bolesne dla reżimu okazywały się ucieczki ludzi należących do grup uprzywilejowanych lub stanowiących filary reżimu. Tak było w przypadku ucieczki dwóch oficerów lotnictwa wojskowego – właśnie minęła 71. rocznica brawurowego rajdu Piotra Pirogowa i Anatolija Barsowa, o czym przypomniał na swym profilu FB „Nieśmiertelny Barak” (Бессмертный барак).

Pirogow i Barsow (prawdziwe nazwisko Borzow) w czasie wojny walczyli na froncie, dosłużyli się rangi lejtnanta i starszego lejtnanta oraz wysokich odznaczeń państwowych. Zdawać by się mogło: oto życie kłania się w pas, wojna się skończyła, przeżyli, służą w niezwyciężonej Armii Czerwonej, mają dostęp do dóbr bardziej wykwintnych niż ogół społeczeństwa. Tymczasem pewnego październikowego dnia 1948 roku podjęli zgodną decyzję o ucieczce ze Związku Sowieckiego. Na pokładzie bombowca Tu-2 dnia wylądowali na lotnisku w amerykańskiej bazie wojskowej w pobliżu Linzu w Austrii. A zaraz po wylądowaniu poprosili o azyl polityczny w USA.

Ucieczka wojskowych, tym bardziej samolotem, stała się sensacją nie lada. Pisały o tym wiele amerykańskie gazety. Uciekinierzy – szczególnie Pirogow – nie stronili od kontaktów z przedstawicielami zachodniej prasy. W rozmowach z dziennikarzami opowiadali, że zdecydowali się zwiać, aby na Zachodzie „poczuć się wolnymi ludźmi”, gdyż w kraju byli nieustannie poddawani kontroli i naciskom. Czytelnicy gazet w USA mogli się dowiedzieć, że w Armii Czerwonej panuje atmosfera strachu. Paranoidalne obawy Stalina i kręgu jego najbliższych współpracowników o to, że w wojsku szykowane są spiski na ich życie, sprawiały, że służba przypominała chodzenie po polu minowym. Każde wypowiedziane zdanie mogło stać się podstawą podejrzenia o zdradę czy udział w sprzysiężeniu mającym na celu podkopanie ustroju itd. Pirogow poddawał w swych wypowiedziach dla amerykańskiej prasy ostrej krytyce władze ZSRR, odchodzenie od ideologii komunizmu, rozchodzenie się deklaracji i rzeczywistych posunięć, błędne przeprowadzenie kolektywizacji. Na pytania dziennikarzy, dlaczego piloci wybrali jako miejsce azylu USA, odpowiadali, że wierzą, iż to wolny kraj. Skąd to wiedzą? Bo słuchają rozgłośni Głos Ameryki.

Pirogow wziął się za pisanie książki – tom wspomnień „Dlaczego uciekłem” (okres wojny, opis życia codziennego w ZSRR, przyczyny ucieczki) wyszedł na Zachodzie, stał się bestselerem, w USA i Wielkiej Brytanii ukazało się kilka wydań, książka została przetłumaczona m.in. na francuski, chiński. Pirogow opisał w niej szczegółowo stosunki panujące w wojsku. Na jeden z wielu ciekawych aspektów zwrócił uwagę w swym opracowaniu „Nieśmiertelny Barak”: Pirogow służył w 63. pułku lotnictwa wojskowego, latał na bombowcach. Pułk miał wziąć udział w defiladzie z udziałem samolotów bojowych nad placem Czerwonym w Moskwie. Za przygotowania do defilady odpowiadał SMIERSZ, wielu pilotów odsunięto od udziału, gdyż podejrzewano ich niejasno o niecne zamiary wobec zgromadzonych na trybunie honorowej stalinowskich notabli (później wielu z tych oficerów trafiło do łagrów). „Pirogow doszedł do wniosku, że te działania były świadectwem strachu członków władz i ich niewiary w lojalność wojska wobec partyjnej i państwowej wierchuszki, co również rozciągało się na brak zaufania władz do społeczeństwa, te nastroje wzmogły się jeszcze w czasie wojny i po jej zakończeniu”. Każdy w każdej chwili mógł być aresztowany pod wyimaginowanymi zarzutami. We wspomnieniach znalazły się też wątki osobiste: Pirogow, gdy już powziął postanowienie o ucieczce, rozstał się z narzeczoną. „Nie chciałem jej narażać na szykany ze strony organów bezpieczeństwa, a na pewno zostałaby wzięta w obroty, gdyby nadal była moją narzeczoną. Musiałem ją chronić” – uzasadniał.

Ta ucieczka i wypowiedzi obu pilotów były ciosem dla sowieckiej propagandy. Toteż Związek Sowiecki nie odpuszczał. Dyplomaci z ambasady sowieckiej w Waszyngtonie usiłowali co jakiś czas nawiązać kontakt z uciekinierami. Pirogow wymigiwał się od jakichkolwiek kontaktów, natomiast Barsow po pewnym czasie zmiękł. W przeciwieństwie do Pirogowa, który łatwo zaaklimatyzował się za oceanem, Barsow był osowiały, nie mógł znaleźć sobie miejsca, dużo pił, w niczym nie przypominał dawnego wesołego kompana, który wieczorami śpiewał rosyjskie romanse, akompaniując sobie na gitarze.

Jak twierdzą autorzy audycji Radia Swoboda o słynnych uciekinierach (https://www.svoboda.org/a/29542638.html), Barsow uległ namowom, gdyż sowiecki ambasador Paniuszkin obiecał mu osobiście, że po powrocie do kraju zostanie objęty amnestią i generalnie włos mu z głowy nie spadnie. „Wiesz, stęskniłem się za krajem, za moimi stronami, chcę wrócić” – wyjaśniał Barsow swoją decyzję Pirogowowi. Ten kręcił głową z dezaprobatą: „Kochaneńki, zastrzelą cię tam jak psa”.

Niestety miał rację. Barsow po powrocie spędził kilka miesięcy w obozie, a potem został rozstrzelany. Jak twierdził jeden z najbardziej znanych uciekinierów z ZSRR, kagiebesznik pułkownik Władimir Pietrow, dyplomaci, którzy namawiali Barsowa do powrotu, doskonale wiedzieli, że sowiecki wymiar sprawiedliwości skazał obu pilotów zaocznie na najwyższy wymiar kary, ale rzecz jasna zataili to przed Barsowem. Kilka lat później w Moskwie na konferencji prasowej przedstawiony został niejaki Barsow, który opowiedział, że spędził kilka lat w łagrach w Workucie i Omsku, a teraz pracuje jako elektromonter. Konferencja była ewidentną „ustawką”, mającą podważyć rozpowszechnioną przez Pietrowa na Zachodzie wersję o straceniu Barsowa, toteż nikt w nią nie uwierzył.

Pirogow skończył studia, podjął współpracę z Radio Liberty, a także pracował jako wykładowca uniwersytecki (specjalność lingwistyka). Ożenił się z Rosjanką, córką przedrewolucyjnych emigrantów. Zmarł w 1987 r. w Waszyngtonie.

Protest świecki i cerkiewny

30 września. Chcesz nauczyć kilkuletnie dziecko strzelać? Nie ma problemu: wbijasz na festiwal Rosgwardii w Moskwie „Bezpieczne miasto”, a tam specjaliści już wiedzą, jak wyedukować pociechę. Wiadomo, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym w późniejszym wieku (roz)trąci antyrządowe demonstracje. Takie jak na przykład te odbywające się w Moskwie latem, gdy na ulice wyszły tysiące ludzi domagających się przywrócenia na listy wyborcze opozycyjnych kandydatów, skreślonych przez Centralną Komisję Wyborczą na podstawie naciąganych i jawnie sfałszowanych powodów. Podczas tych demonstracji zatrzymano setki ludzi, teraz wybiórczo niektórzy mają stanąć przed sądem pod równie naciąganymi zarzutami (np. jeden z uczestników ma być skazany za rzekome rzucenie w policjanta plastikowym kubeczkiem).

Festiwal Rosgwardii miał na celu nie tylko wyszkolenie przyszłych pokoleń w obchodzeniu się z bronią, ale przede wszystkim zademonstrowanie wyposażenia oddziałów prewencji. Wygląda na to, że miasto ma być bezpieczne przede wszystkim dla funkcjonariuszy gwardii, rozpędzających protesty. Jak pisze „Komsomolskaja Prawda” w entuzjastycznym reportażu z wydarzenia (https://www.kp.ru/daily/27035.5/4099720/), funkcjonariusze będą wyposażeni między innymi w sprzęt rejestrujący to, co się dzieje w ich bezpośredniej bliskości. Dzięki temu usprawnieniu i podłączeniu urządzeń do baz danych, gwardziści podczas nielegalnych zgromadzeń natychmiast wychwycą ludzi, którzy już kiedyś byli na takiej demonstracji. Dostaną też na wyposażenie odpowiednie pojazdy. Gazeta z niecierpliwością oczekuje wprowadzenia tych nowości, które umożliwią funkcjonariuszom zadanie bobu warchołom, łamiącym ustawę o zgromadzeniach publicznych.

Impreza odbywała się w dniu, gdy na prospekcie Sacharowa trwał wiec opozycji pod hasłem „Wypuść”. Został zorganizowany w obronie ludzi skazanych (lub oskarżanych) za udział w protestach lub za działalność opozycyjną (jak pisze Iwan Dawydow w „The New Times”, „w żadnym razie nie wolno nam zapominać o tych, którzy siedzą skazani w sfabrykowanych procesach ani o tych, którzy czekają na proces [oskarżeni o to, że] swoim bezczelnym spojrzeniem zranili funkcjonariusza Rosgwardii”). Tym razem zgromadzenie było legalne, miało pozwolenie władz. Przemawiali politycy (m.in. Aleksiej Nawalny). „My się nie boimy” – krzyczano z trybuny. Na wiec przyszło 25 tysięcy ludzi.

W obronie niesłusznie prześladowanych uczestników protestu wystąpiło 39 duchownych Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. 18 września na portalu „Prawmir” opublikowali oni list otwarty w obronie zatrzymanych, sądzonych i skazywanych na wysokie wyroki pozbawienia wolności uczestników letnich demonstracji w Moskwie (https://www.pravmir.ru/otkrytoe-pismo-svyashhennikov-v-zashhitu-zaklyuchennyh-po-moskovskomu-delu/). Wyrażali w nim duszpasterską troskę o losy niewinnie represjonowanych. List został dostrzeżony i powitany z radością przez przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego. W komentarzach dominowała opinia: ci duchowni uratowali honor Cerkwi, której hierarchowie wyłącznie obsługują interesy Kremla.

Sygnatariusze listu nie konsultowali swoich działań ze zwierzchnością. Po kilku dniach pojawiły się doniesienia, że są oni wzywani przez hierarchów „na rozmowy”, po czym piszą noty wyjaśniające swoje postępowanie. Przedstawiciel Patriarchatu Moskiewskiego wystąpił z oświadczeniem, że podpisanie listu to nie działalność w obronie praw człowieka, a mieszanie się do polityki. Co, jak można wywnioskować, stoi w sprzeczności z linią hierarchii cerkiewnej (która wprawdzie do polityki miesza się nieustannie, ale po „właściwej” stronie).

Pogonić szamana

25 września. Szedł szaman Aleksandr Gabyszew z Jakucji na Moskwę, by wygonić złe moce z Kremla. Szedł, po drodze rozmawiał z ludźmi, opowiadał im, jak chce zmienić Rosję, oni opowiadali mu, co ich boli, wspierali. Władza tego nie wytrzymała: w zeszłym tygodniu szamana aresztowano (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/09/19/marsz-szamana-na-kreml/).

Nazajutrz po zatrzymaniu Gabyszew został przewieziony do Jakucka, gdzie umieszczono go w klinice psychiatrycznej. „Reanimowano stare dobre metody wsadzania oponentów politycznych do psychuszki” – rozbrzmiały masowymi komentarzami media społecznościowe. Podano do wiadomości, że szaman został zatrzymany pod zarzutem „wezwań do ekstremizmu”, poważny paragraf z poważnymi konsekwencjami. W psychuszce Gabyszew przebywał niedługo, zaraz po wypuszczeniu (jako sankcję zastosowano zakaz opuszczania miejsca pobytu) wystąpił z oświadczeniem, że był traktowany dobrze, wszyscy przedstawiciele organów ścigania, z którymi miał do czynienia, zachowywali się przyzwoicie. Mówił tak, jak gdyby odczytywał oficjalny komunikat podyktowany przez naczelnika zakładu karnego. Liczni komentatorzy dopatrzyli się w tym efektu targu: szaman się wycofuje z planu, zwija żagle i zachowuje się biernie i wiernie, za co władze wypuszczają go z psychiatryka, ale trzymają pistolet przy skroni w postaci dochodzenia z artykułu 280 kk zagrożonego wysoką karą pozbawienia wolności.

Amnesty International uznała szamana za więźnia sumienia i zaczęła się domagać jego uwolnienia od absurdalnych zarzutów: „Gabyszew – podobnie jak inni obywatele – ma prawo do swobodnego wyrażania swoich politycznych poglądów, a także do sprawowania religijnych obrzędów”. W obronie Gabyszewa niesłusznie sponiewieranego wystąpiła też grupa mieszkańców Jakucji, którzy zaczęli zbierać podpisy pod petycją w sprawie uwolnienia go od zarzutów. Na razie podpisało się około tysiąca osób.

Szaman wezwał swoich zwolenników do rozejścia się. Ale nie wszyscy posłuchali. Jak informuje Radio Swoboda, kilku spośród 21 przybocznych Gabyszewa kontynuowało marsz na Moskwę. Zostali zatrzymani podczas noclegu w Irkucku. Według internetowej gazety Znak.com zwolennikom Gabyszewa propozycję nie do odrzucenia [aby się rozejść] złożyły zielone ludziki. „Zwinęli nas, zawieźli na posterunek i tam dobitnie wytłumaczyli, że nasze działania noszą znamiona zamachu na system polityczny i żebyśmy tego zaniechali, bo nas oskarżą o terroryzm, a to negatywnie wpłynie na sytuację szamana” – opowiedział Aleksiej z grupy wsparcia.

Czy to koniec historii niezwykłego wyzwania, jakie rzucił władzy szaman z Jakucji? W jakuckich mediach pojawiły się informacje, że Gabyszew znalazł naśladowcę: misję chce podjąć inny szaman, Aleksandr Barczachow. Zaraz jednak pojawiło się dementi…

Marsz szamana na Kreml

19 września. Szaman z Jakucji, Aleksandr Gabyszew, od kilku miesięcy jest ulubieńcem mediów społecznościowych. W marcu tego roku z wózeczkiem, na którym wiezie namiot i skromne wyposażenie podróżne, wyruszył z Jakucji na piechotę do Moskwy. Wyznaczył sobie jasny cel: dotrzeć do rosyjskiej stolicy w sierpniu 2021 roku, stanąć pod murami Kremla i użyć wielkich swych mocy, aby wygnać stamtąd „ciemne siły” z Putinem na czele.

Szaman po drodze nie próżnował, rozmawiał z setkami kierowców, którzy masowo zatrzymywali się na jego widok przy trasie, prosili o wspólne zdjęcie, autograf, wyjaśnienie celu wyprawy, sami opowiadali o swoich problemach, zapewniali o wsparciu dla szamańskiej inicjatywy. Wiele z tych rozmów zarejestrowano i umieszczono w internetach (głównie na kanale Youtube). Zebrały kilka milionów odsłon.

Aleksandr ma 51 lat. Pochodzi z Jakucka, z wykształcenia jest historykiem (ukończył Jakucki Uniwersytet Państwowy), ale nigdy nie pracował w zawodzie. Kim był zatem? A kim popadnie, jak znalazł pracę na budowie, to spawaczem, jak praca się kończyła, zatrudniał się jako dozorca albo palacz.
Dziennikarzowi Radia Swoboda, który spotkał go na trasie, szaman wyłuszczył swój program i pogląd na świat: „W demokracji nie może być strachu. A teraz ludzie w Rosji boją się mówić, bo nie chcą stracić pracy. Siła państwa u nas jest demoniczna. Społeczeństwo jest zastraszone. To sztucznie stworzona depresja. Depresję naturalną znachor może wyleczyć jednym gestem, natomiast do pokonania sztucznie wytworzonej depresji muszą być użyte czary. Biały czarownik – taki jak ja – może te zjawiska pokonać. Polityk się w takich wypadkach nie przyda, tylko czary. Państwo rządzone przez tyrana nie pozwala na istnienie demokracji. Putin będzie się bronił, nie odda władzy. Idę do Moskwy, a po drodze dzięki nowoczesnym technologiom wszystkim opowiadam o sobie, o swoich ideach. Nowy porządek nastanie, tak musi być. To ja niosę na plecach nowy świat. Do Moskwy dojdę z całą armią zwolenników”.

Najwidoczniej władze dostrzegły potencjał Gabyszewa. Dziś w nocy w Buriacji przy granicy z obwodem irkuckim kilkudziesięciu uzbrojonych funkcjonariuszy służb mundurowych – nie jest jasne, czy to była policja czy służby specjalne – otoczyło obozowisko, w którym nocował szaman i towarzyszący mu zwolennicy. Gabyszewa wywleczono z namiotu, zapakowano do suki. Na tę chwilę nie wiadomo, gdzie się znajduje. Lokalne media podają, że zatrzymano go pod zarzutem „organizacji grupy o charakterze ekstremistycznym”.

W ubiegłym tygodniu w stolicy Buriacji Ułan-Ude odbyły się akcje protestu, przez trzy dni ludzie przychodzili na główny plac miasta, zgromadzenie rozganiano, uczestników zatrzymywano, a następnego dnia demonstranci ponownie się zbierali. Chodziło o wyniki wyborów mera miasta, które mieszkańcy Ułan-Ude uważali za sfałszowane. Domagali się też wypuszczenia zatrzymanych wcześniej zwolenników szamana Gabyszewa. Spontaniczne wiece ostatecznie ustały po siłowej akcji policji. Najwyraźniej władze uznały, że warchołem, który podburza ludzi do protestów, jest właśnie wędrujący szaman i należy go uciszyć. Wcześniej tak uznali też jego koledzy po fachu z Buriacji. Szamani z organizacji o nazwie Tengeri wyszli na drogę, zatrzymali Gabyszewa i zagrozili, że gdy ten zrobi choć jeden krok w kierunku Moskwy, to przestanie być szamanem. Jakut wzruszył ramionami i poszedł dalej. Ale Ułan-Ude ominął. Kilka tygodni wcześniej był natomiast gościem w mieście Czyta, gdzie zorganizował wiec. Przyszło siedemset osób. Główne hasło: „Rosja bez Putina”.

Wokół sprawy nocnego zatrzymania szamana od samego rana w rosyjskich mediach społecznościowych trwa wielka burza. Opozycjonista Lew Rubinstein napisał: „Najstraszniejsze nie jest wcale to, że oni [władze] przeprowadzili operację mającą na celu izolację szamana. Różnych ludzi przecież zamykają, oskarżając o brak równowagi psychicznej. […] Najgorsze jest demonstracja ich [władz] poziomu cywilizacyjnego. Oni naprawdę widzą zagrożenie dla siebie w kampanii szamana. Oni naprawdę wierzą w szamanów, czarowników i wróżbitów. Oni naprawdę wyznają cargo cult, rytualnie i strasznie nieudolnie imitując różne instytucje cywilizowanego świata: parlament, wybory, sądy itd. Oni sami są poganami-szamanistami. Nie na żarty wystraszyli się szamana: a co jeśli ten szaman ma przełożenie na silne duchy, silniejsze niż ich szaman. Lepiej się zabezpieczyć”.

Inny komentator wzywa do zebrania pieniędzy na bilet samolotowy dla Gabyszewa: „Niechże już szybciej przyleci do Moskwy, po co zwlekać do 2021 roku”.