19 lutego. „Nikt lepszy od nas”, „Никто лучше нас”. To dewiza wojsk materialno-technicznego zabezpieczenia, czyli logistyki rosyjskiej armii, którą wczoraj zatwierdził minister obrony Siergiej Szojgu.
Nieudane i pod względem poprawności językowej koślawe hasło natychmiast zostało wzięte w obroty przez armię blogerów. Dewiza kwatermistrzostwa rosyjskiej armii została poddana obróbce skrawaniem: „Nikt lepszy od nas, nic lepsze od nas, nigdy lepsze od nas, nigdzie lepsze od nas”, „Jest taki nikt, co lepszy [jest] od Szojgu i spółki”. Posypały się propozycje haseł dla innych rodzajów wojsk, np. „Najsilniejszy my”, „Celny więcej od wszystkich”, „Co jest, to jest”, „Nigdzie jak tu” i tak dalej w tym duchu. „Szojgu to jakiś pesymista – napisała Tatiana Mej – nawet nikt jest lepszy od nas”. Powstała już nawet bajka o mężu sprawiedliwym ze Wschodu, który nazywał się Nikt i był lepszy od nas.
W sedno trafił jeden z komentatorów, który zaproponował, by dewiza rosyjskiej armii brzmiała: „To nie my”. No bo przecież na Krymie w zeszłym roku rosyjska armia nie walczyła, były zielone ludziki, które potem prezydent Putin miłosiernie adoptował, ale rosyjski żołnierz nie przelał w Taurydzie kropli krwi.
Żołnierz bez dystynkcji, wstydliwie ukrywający swoją przynależność stał się człowiekiem roku. Pod hasłem „To nie my” przebiega kampania na wschodzie Ukrainy. Prezydent Putin znowu popisał się znakomitym bon motem. Na konferencji prasowej w Budapeszcie, gdzie częstował gazową watą premiera Orbana, powiedział pod adresem ukraińskiej armii wycofującej się spod Debalcewe: „Przegrana to zawsze nieszczęście dla przegrywających, szczególnie jeśli przegrywa się z wczorajszymi górnikami i traktorzystami”. W mediach społecznościowych kolportowano wczoraj zdjęcia jednego z tych „wczorajszych traktorzystów” – generała lejtnanta Aleksandra Lencowa, który miał dowodzić operacją wyparcia jednostek armii ukraińskiej spod Debalcewe (w czapce uszance i cywilnej kurtce). Generał już w zeszłym roku operacyjnie wspierał dzielnych „wczorajszych górników”, wojujących pod Gorłówką i innymi miastami Donbasu. Później dziennikarz „Nowej Gazety” ustalił, że ten „wczorajszy traktorzysta” nazywa się Nail Nurullin i jest 52-letnim pułkownikiem w stanie spoczynku, walczył w Afganistanie.
Ta anonimowa wstydliwa armia walczy przy pomocy sprzętu wojskowego niewiadomego pochodzenia. „To nie my” – krzyknęli skromni żołnierze bezimiennej formacji, gdy w lipcu zeszłego roku na pola pod Torezem spadł malezyjski Boeing.
Jednym z mocno eksploatowanych w Rosji haseł jest „Rosjanie swoich nie zostawiają” (Русские своих не бросают). Brzmi dumnie, krzepi ducha. Tymczasem żołnierze wstydliwej armii, którzy giną w wojnie na wschodzie Ukrainy, nie zasługują nawet na pochówek. Przywożeni w cynkowych trumnach jako „ładunek 200” grzebani są w tajemnicy, rodzinom płaci się za milczenie i zapomnienie. „To nie my”.