12 stycznia. W filmie „Wielka majówka” okradziony z mamony obywatel Konopas plącze się w zeznaniach przed kochaną Milicją Obywatelską, ileż to mu zrabowano. Bo skąd on, skromny konwojent wożący mięso do sklepów, miałby ten milion, co to złodzieje z jego willi wynieśli.
Zaczynu podobnego scenariusza filmu dostarczyły wydarzenia, które miały miejsce w Moskwie. Maria P., 44-letnia kobieta sprzątająca pomieszczenia biurowe w siedzibie Gazpromu, na parkingu przed centrum biznesowym Rumiancewo zaparkowała auto, wysiadła, po trzech minutach powróciła. Tylko tyle czasu potrzeba było złodziejom, by rozbić szybę i ukraść przedmioty, które znajdowały się w samochodzie. Kobieta zgłosiła kradzież na policję. Dalej rozpętało się istne pandemonium.
Maria P. powiedziała policji, że skradziono jej z samochodu torebkę, w której było 15 tys. rubli oraz dokumenty i karty kredytowe. Opisała torebkę.
Nie wiadomo, jakimi drogami wiadomość o niecnym obrabowaniu skromnej sprzątaczki trafiła do sieci. Jako pierwszy poinformował o tym goniący za sensacją Lifenews. A potem podjęły trop wszystkie inne media. Wieść o torebce stała się hitem dnia. Bo też powód był niecodzienny. Okazało się, że samochód sprzątaczki to Mitsubishi Outlander. W Polsce takie autko kosztuje od 35 tys. złotych po sto kilkadziesiąt, zależnie od wersji. W Rosji pewnie podobnie. Ale prawdziwe poruszenie wywołała dopiero wiadomość o torebce. Torebce z krokodylej skóry, wartej – jak początkowo informowano – 300 tysięcy rubli. Do tego luksusowego wyrobu przyznała się momentalnie firma Dior. „To nasza torebka, Lady Dior, z ostatniej kolekcji. Za nią zapłacić trzeba 2,6 miliona rubli” – poinformowali przedstawiciele firmy.
Ciekawe, wedle tabeli wynagrodzeń, pracownice firm sprzątających obsługujących gazowego giganta zarabiają około 34 tys. rubli. Całkiem nieźle, ale taka pensja raczej nie wystarcza na markowe torebki i wypasione wózki.
Internet oszalał. Komentarze lały się obfitym, spienionym strumieniem. Powstały dziesiątki memów. „Ile uniwersytetów trzeba skończyć, żeby się zatrudnić jako sprzątaczka w Gazpromie?” – dopytywano dociekliwie. „Hydraulikowi z Gazpromu ukradziono klucze francuskie. Ze złota”. „Zaczynam podejrzewać, że jako sprzątaczka w Gazpromie dorabia sobie żona Millera [szefa Gazpromu]”. „Skąd masz taki drogi zegarek? – Sprzątaczka mi podarowała”. „Sprzątaczka przypadkiem otworzyła nie te drzwi i trafiła do pierwszej setki Forbesa”. „Sekretarz prasowy sprzątaczki zdementował informacje, że torebka była ze złota”.
Policja próbowała mitygować rozentuzjazmowany tłum komentatorów, uspokajała, że nic o bajecznej wartości skradzionej torebki nie wie. Na pomoc pospieszyła, zawsze do usług, gazeta „Komsomolskaja Prawda”: według jej enuncjacji torebka była podróbą. Nawet jeśli ślady po drogiej torebce wierna partii „Komsomolskaja Prawda” starała się zamieść, to co zrobić z wiadomością o Mitsubishi Outlander? Czy wóz o północy zamieni się w dynię?
Jednym słowem – afera. Nie od dziś o krociowych zarobkach wierchuszki Gazpromu (a także Rosniefti i innych korporacji obsadzonych przez przyjaciół pana prezydenta) chodzą legendy. Aleksiej Miller – mimo że firma odnotowała kiepskie wyniki – zarobił w ubiegłym roku 27 mln dolarów. Dwa miliony więcej niż w roku poprzednim. Reszta menedżerów z najwyższych półek też nie biedowała. Średnio zarobili czterysta razy więcej niż wynosi średnia płaca w Rosji (to około 32 tys. rubli).
Bajka o sprzątającym w Gazpromie Kopciuszku z torebką z krokodylowej skóry, jadącym na bal nowym Mitsubishi Outlander wejdzie do kronik. A za sto lat badacze putinowskiej epoki na jej podstawie dojdą do wniosku, że niekiepsko powodziło się ludziom pracy pod rządami Władimira Władimirowicza.