Archiwa tagu: film

Lecą żurawie

W tym roku film „Lecą żurawie” Michaiła Kałatozowa kończy pięćdziesiąt lat. „Połtinnik”, jak mówią Rosjanie. Film legenda, film przełom, jedyny rosyjski (radziecki) laureat Złotej Palmy w Cannes. Po latach nadętego i zakłamanego socrealizmu z ekranu przemówił człowiek: nieszczęśliwa Weronika, złamana przez życie, przez okrutną wojnę, która kaleczy jej los, odbiera nazbyt ideowego ukochanego, umierającego na froncie tyleż romantycznie, co zbędnie. Radzieckie love story bez ckliwych rozwiązań.

Gensek Chruszczow obejrzał film, jak to miał w zwyczaju, na daczy i orzekł, że nie godzi się go pokazywać, a Weronika nie zasługuje na miano komsomołki, co więcej: nazwał bohaterkę dziwką. Na szczęście film pokazano.

Odtwórczyni głównej roli – Tatiana Samojłowa – otrzymała specjalną nagrodę jury canneńskiego festiwalu. Jeszcze podczas festiwalu zaproponowano jej zagranie głównej roli w kolejnej hollywoodzkiej ekranizacji „Anny Kareniny” u boku Gerarda Philipe’a. Aktorka zgodziła się natychmiast, ale szef radzieckiej delegacji powiedział, że nie ma mowy, że jest za młoda, sama nie zostanie, a opieka jest za droga. Samojłowa zagrała więc Annę Kareninę wiele lat później, w radzieckiej ekranizacji, wspaniałym filmie w reżyserii Aleksandra Zarchi. I znowu była gwiazdą.

A potem przyszły lata chude, potem jeszcze chudsze i jeszcze. Nowe propozycje nie przychodziły, kolejne małżeństwa się rozpadały, jedyny syn wyjechał do USA. Alkohol nie okazał się dobrym lekarstwem na samotność.

Kilka lat temu rosyjska telewizja zrealizowała wzruszający cykl poświęcony starym gwiazdom radzieckiego kina, które żyją w zapomnieniu, często w nędzy. Ten po wypadku stracił pamięć, ten po wylewie nie wstaje z łóżka, niegdyś uwielbiani, dziś na bocznym, zarośniętym niepamięcią torze. Jeden z odcinków poświęcony był Tatianie Samojłowej. Mieszka samotnie w małym mieszkanku w centrum Moskwy. Wychodzi rzadko – nogi bolą. Prawie nikt jej nie odwiedza. Nikt nie dzwoni. Jest ambitna, nie wyciąga ręki po pieniądze, choć rentę ma głodową.

Telefon zadzwonił w tym roku – organizatorzy Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Moskwie urządzali jubileuszowy pokaz kultowego obrazu „Lecą żurawie”, który otwierał festiwal. Tatiana Samojłowa i Aleksiej Batałow (jej filmowy narzeczony) z wielkimi bukietami kwiatów odbierali dwudziestominutową owację na stojąco, jaką zgotowała im festiwalowa publiczność. „Kocham moją Weronikę, zawsze jej broniłam” – powiedziała wzruszona Samojłowa.

W październiku w prasie pojawiły się informacje, że Samojłowa chciała popełnić samobójstwo, zażyła końską dawkę psychotropów. Została odratowana. Aktorka stara się zdementować te wiadomości, twierdzi, że po prostu podupadła na zdrowiu i musiała wezwać pogotowie.

Niech się pani trzyma, szanowna pani Tatiano. Lecą żurawie.

Niech się święci!

Rosjanie są stworzeni do tego, by świętować. Żaden naród na świecie nie ma tak długich ogólnonarodowych wakacji, jak Rosjanie – od nowego Nowego Roku (1 stycznia) do starego Nowego Roku (13 stycznia wedle nowego stylu, czyli 1 stycznia wedle starego): hulanka, większość zakładów pracy zamknięta na trzy spusty, dzieci w szkołach mają ferie, nowobogaccy wyjeżdżają na narty w Alpy francuskie, mniej zamożni ujeżdżają sanki na pobliskiej górce. Karnawał na całego.

Ale powód do świętowania może być każdy, najlepiej wychodzą święta prywatne: każde urodziny trzeba opić, żeby zdrowie było. Przy stole wygłasza się uroczyste toasty, wychwalające jubilata. Okrągłe daty świętuje się jeszcze bardziej wystawnie. Urodziny dziecka, wesela, pogrzeby też mają odpowiednią oprawę.

Mniej spójnie wyglądają obchody świąt państwowych. Rosja ciągle nie może się zdecydować, komu oddaje cześć i w jakim sposobie. Stopniowej dewaluacji uległy sowieckie święta. Niegdyś sezon otwierał 1 Maja, z oficjalnym rytuałem transmitowanym przez telewizję z Placu Czerwonego w Moskwie, z całym ceremoniałem potęgi militarnej i radosnej, kontrolowanej euforii ludu pracującego miast i wsi, a zamykał 7 listopada – rocznica bolszewickiej ruchawki z analogicznym ceremoniałem potęgi militarnej, przemówieniami z mauzoleum naczelnej mumii i prezentacją euforii ludu pracującego jak wyżej.

Ludowi miast potrzebny był dzień wolny od pracy na początku sezonu działkowca (działki dawały człowiekowi radzieckiemu możliwość wyhodowania kilku krzaków pomidorów i zagonu kartofli, co usprawniało domowe żywienie) – początek maja był pod tym względem terminem idealnym. A na końcu sezonu, kiedy szarugi rozmywały drogi, a nocą straszyły pierwsze przymrozki, potrzeba było wolnego dnia, aby z grządek zebrać ostatnie płody rolne i zabezpieczyć bezcenną nieruchomość na zimę.

Choć działkowcy nie są teraz tak wielką siłą – kalendarz świąteczny uległ niewielkiej modyfikacji. Święta majowe zostały wzmocnione drugim, a właściwie pierwszym, bo traktowanym przez władze jako najważniejsze, świętem: 9 Maja – Dzień Zwycięstwa. Ten dzień bezapelacyjnie łączy wszystkich Rosjan, pozwala im wzmocnić ducha bojowego i dumę narodową.

Zostało też na symboliczne zamknięcie sezonu działkowca święto listopadowe. Ale Rosja nie świętuje już mitycznego zwycięstwa władzy rad nad niesłusznym Rządem Tymczasowym mięczakowatych inteligentów 7 listopada 1917 roku, tylko równie mityczne wygnanie w 1612 roku polskich okupantów z Kremla 4 listopada. Prezydent Jelcyn miotał się z tym listopadowym świętem od początku rządów, najpierw 7 listopada kazał obchodzić jako Dzień Zgody i Pojednania, ale komuniści i tak maszerowali przez Moskwę z czerwonymi sztandarami ozdobionymi profilami wodzów proletariatu i zmiana nazwy nic tu nie zmieniła, zgody nie było, pojednanie nie nastąpiło. Prezydent Putin zniósł święto 7 listopada, a w 2005 roku ogłosił dzień 4 listopada Dniem Jedności Narodowej. Ale do świętowania nieznanego i niezrozumiałego zwycięstwa nad interwentami sprzed czterystu lat jakoś nikt nie ma nabożeństwa. Użytek z patriotycznego (w swoim pojęciu) porywu czynią za to skwapliwie wszelkiej maści nacjonaliści i tego dnia ruszają w miasto z okrzykami „Rosja dla Rosjan”, „Bij Żyda, ratuj Rosję” i „Śmierć czarnym”. Oficjalne obchody mają oprawę mniej bojową: prezydent Putin w otoczeniu rozradowanych aktywistów proputinowskiej młodzieżówki maszeruje piechotką z Kremla pod pomnik przywódców pospolitego ruszenia z 1612 roku – Minina i Pożarskiego na Placu Czerwonym. Szerokie rzesze proputinowskich młodzieżówek balują potem za państwowe pieniądze w ściśle wyznaczonym i ochranianym przez milicję miejscu w centrum Moskwy. W zeszłym roku w niektórych miastach organizowane były inscenizacje wydarzeń z 1612 roku, w tym roku – Rosjanie dostali od Kremla pełnoekranowy film „1612” w reżyserii Władimira Chotinienki.

O innych świętach – w następnym materiale do przemyślenia.