Politycznej stonodze poplątały się ostatnio nóżki. Przed tak zwanymi wyborami władz samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej minister spraw zagranicznych Rosji mówił, że „oczywiście uznamy ich rezultaty”. Dziś wysoki przedstawiciel Kremla Jurij Uszakow powiedział natomiast, że Rosja „szanuje głos ludu wyrażony w głosowaniu”. „Oficjalne stanowisko Rosji wyrażone zostało w krótkim, acz wyrazistym oświadczeniu MSZ dotyczącym rezultatów wyborów. W dokumencie użyto słowa szanujemy” – wyznał ezopową mową Uszakow. A indagowany, czy można postawić znak równości pomiędzy „szacunkiem” i „uznaniem”, dodał: „To dwa różne słowa. Specjalnie dobraliśmy słowo ‘szanujemy’. Naszą zasadą jest szacunek dla woli głosujących”. Jak powiedzieliby w Odessie, szacunek i uznanie to w tym wypadku dwie wielkie różnice. Skąd ten nagły chłód Kremla wobec pupilków z Noworosji? Bo nie dość, że Uszakow nagle nabrał specyficznego szacunku, to jeszcze rzecznik Putina oznajmił, że jego szef nie zamierza się spotykać z wybrańcami separatystycznych tworów.
Może na lekką zmianę formuły (bo przecież nie na zasadniczą zmianę podejścia Kremla do awantury na wschodzie Ukrainy) wpływ miały zapowiedzi Unii Europejskiej, że wprowadzi nowe sankcje, jeśli Moskwa uzna te pożal się Boże wybory, naruszające porozumienia pokojowe z Mińska. Porozumienia przewidywały lokalne wybory w Donbasie według jurysdykcji Ukrainy, co dawałoby tym obwodom szanse na autonomię, ale w ramach państwa ukraińskiego; wybory 2 listopada to przekreśliły i wywróciły sytuację znów do góry nogami. Może jednak wbrew temu, co od rana do nocy trąbi kremlowska propaganda, śpiewająca hosannę izolacji i samowystarczalności Rosji, sankcje są dolegliwe i myśl o ich zaostrzeniu jest Kremlowi niemiła; więc po co się narażać oficjalnym uznaniem, skoro można pozostawić uchylone drzwi i wszystkim kierować zakulisowo. A może chodzi o to, że uznanie wyborów i wybranych w nich władz oznaczałoby dla Moskwy wzięcie na siebie gigantycznych zobowiązań finansowych wobec tych terytoriów (a wiele wskazuje na to, że Rosja musi oszczędzać raczej niż szastać forsą na prawo i lewo). A może to tylko kolejna operacja „przykrycia” – Kreml pokazuje światu twarz anioła pokoju, a z tyłu sklepu robi coś wręcz przeciwnego.
Tymczasem w samej krainie separatystów dzieją się rzeczy dziwne. Media Doniecka i Ługańska donoszą o pompatycznych uroczystościach zaprzysiężenia „premierów” i formowaniu parlamentów. Sieć pełna jest natomiast informacji o bandytyzmie i samowoli uzbrojonych zbirów, którzy de facto nikomu nie podlegają. Mimo zawieszenia broni ciągle dochodzi do walk.
Dzisiaj sensacyjną nowość zamieścił na Facebooku były doradca ukraińskiego ministra obrony Ołeksandr Daniluk: rosyjskie służby specjalne miały zabić jednego z watażków, Igora Bezlera, zwanego Biesem, jakoby za niepodporządkowanie się dowództwu. Podobno chciał się dogadywać z Kijowem. Przez cały dzień spływały dementi, ale żadne z nich nie było potwierdzone u źródła. Czym była zatem ta informacja? Fake za fake (takie nowe prawo Hammurabiego w wojnie informacyjnej)? Bezler pretendował do tego, by kontrolować jeden z najważniejszych ośrodków Donbasu, Gorłówkę (jego rodzinne miasto). Warto może przy okazji przypomnieć postać (postać-posiedzieć) tego ‘bohatera’ Donbasu. Jego życiorys to gotowy scenariusz powieści awanturniczo-kryminalnej. Po ukończeniu akademii wojskowej w Rosji służył w GRU (wywiad wojskowy), od 2002 r. – w rezerwie. Po zwolnieniu ze służby wrócił do Gorłówki i zatrudnił się w firmie pogrzebowej, skąd wyleciał dwa lata temu za kradzież nagrobków i wymuszanie haraczy od starszych ludzi za obietnicę miejsca na cmentarzu. Imał się różnych zajęć, m.in. ochraniał miejscowych kandydatów walczących o mandaty parlamentarne. A w 2014 roku przydał się Rosji na Krymie jako zielony człowieczek. W kwietniu podobną jak na Krymie operację przeprowadził w rodzinnym mieście, którym faktycznie rządził wedle swego widzimisię. Wsławił się tym, że inscenizował sceny egzekucji pojmanych wrogów, dezerterów, złodziei itd. , filmiki z tych ‘egzekucji’ trafiały do sieci jako autentyczne rejestracje kaźni. Jego przyboczni walczyli z innymi donieckimi watażkami, Bezler kilkakrotnie demonstracyjnie okazywał nieposłuszeństwo ‘władzom’ samozwańczych republik. Latem pojawiły się doniesienia, że uciekł do Rosji. Potem, że znów jest w Gorłówce, ale że został odwołany w przeddzień „wyborów”. A więc nadal nic nie wiadomo.
Ciekawe wygibasy uskutecznia też główny bohater „Noworosji” Igor Girkin vel Striełkow. Entuzjaści wcielania zajętych przez separatystów wschodnich prowincji Ukrainy do Rosji widzą w nim od dawna herosa „Russkiego Mira”, niektórzy zagalopowali się nawet tak daleko, że zobaczyli go na czele wstającej z kolan Rosji (a gdzie podziałby się w takim razie Putin?). Tymczasem Striełkow został odwołany z Donbasu przez centralę w Moskwie i odstawiony na boczny tor. I teraz szuka swego miejsca pod słońcem. Też o nim swego czasu mówiono, że został zabity/popełnił samobójstwo/został ranny itd.
Ostatnio Striełkow udzielił dwóch wywiadów. W jednym zapowiedział, że stanie na czele organizacji „Noworosja”, która będzie się zajmować zbieraniem środków, organizowaniem, wysyłaniem oraz dystrybucją pomocy (ciekawe, czy kompani, którzy mają pieczę nad tym złotodajnym biznesem, pozwolą mu się zbliżyć do tego interesu na odległość strzału). Drugi wywiad zawiera jeszcze bardziej zadziwiające stwierdzenia. „Doniecka i Ługańska republiki to wrzód, który zatruwa Rosję i Ukrainę, […] a sam konflikt jest korzystny dla Stanów Zjednoczonych”. W wywiadzie dla rozgłośni „Goworit Moskwa” Striełkow wielokrotnie podkreślał, że liczył na to, iż Noworosja to będzie drugi Krym – te same metody, ta sama euforia, ale się nie udało. Dlaczego? Bo Rosja prowadzi niekonsekwentną politykę, a trzeba wprowadzić wojska (oficjalnie). Przez ten brak konsekwencji Donbas stał się czymś w rodzaju terytoriów plemiennych. „Noworosja to był pierwszy krok do wyzwolenia Kijowa, zjednoczenia Rosji i Ukrainy w jedno państwo” – mówił. U sympatyków Majdanu wykrył chorobę psychiczną, którą trzeba leczyć.
Trzy dni temu w Rosji obchodzono Dzień Jedności Narodowej. Tradycyjne marsze organizowali nacjonaliści. Striełkow bez wątpienia byłby chlubą i ozdobą kolumn występujących pod hasłami „Za Noworosję”. Oczekiwano, że stanie na czele pochodu. Ale… nie przyszedł.