Przymuszanie Ukrainy do wycofania wojsk ze wschodnich obwodów trwa. Mamy nową sytuację: jednostki ukraińskie zostały wyparte z wielu kluczowych punktów w Donbasie, separatyści zyskali przewagę militarną. Środki presji na Kijów, by zgodnie z rosyjskim zamiarem przystąpił do rozmowy o federalizacji kraju (ta mantra się nie zmienia od miesięcy – nazwijmy ją mantrą numer 1), uległy wobec tego znacznemu wzmocnieniu. Na Kremlu widocznie doszli do wniosku, że najwyższy czas skonwertować sukcesy zielonych ludzików na kapitał polityczny. Siedmiopunktowy plan pokojowy prezydenta Putina (ogłoszony wczoraj, w przeddzień szczytu NATO w Newport, na którym obecny jest prezydent Poroszenko, a nieobecny prezydent Putin) miał pokazać światu, że Rosja chce pokoju na wschodzie Ukrainy. Rzecz jasna jako postronny i bezstronny acz współczujący obserwator „wewnętrznego konfliktu ukraińskiego”. Ta mantra (nazwijmy ją mantrą numer 2) też się nie zmienia od miesięcy, choć brzmi coraz mniej przekonująco, a właściwie już całkiem nieprzekonująco.
Wczoraj prezydenci Poroszenko i Putin rozmawiali przez telefon. Potem w przestrzeni medialnej pojawiły się sprzeczne doniesienia. Najpierw o tym, że obaj panowie dogadali się o zawieszeniu broni w Donbasie, a potem dementi ze strony sekretarza Putina, Dmitrija Pieskowa, że nie mogli się dogadać w tej sprawie, gdyż Rosja nie jest stroną konfliktu (mantra numer 2).
Latem siły ukraińskie odnotowały kilka znaczących sukcesów militarnych w obwodach donieckim i ługańskim. Bez wsparcia Rosji separatyści nie byliby w stanie długo utrzymać pozycji. Nastąpiła więc operacja specjalna „Wzmacniacz”(skoro separatyści są za słabi, to dostaną pomoc, i to jaką) – no bo trzeba było uświadomić Poroszence, że nie ma szans wygrać, że musi się ułożyć z Moskwą na jej warunkach. Jedną ręką prezydent Putin wysłał tajemniczy biały konwój nazwany humanitarnym, a drugą w tym samym czasie przez nieszczelną granicę podsyłał żołnierzy regularnych jednostek rosyjskiej armii na sprzęcie bojowym z zamalowanymi znakami rozpoznawczymi i numerami. Formalnie rosyjscy żołnierze spędzają w taki sposób urlopy. Potem prezydent Rosji pojechał do Mińska, wymienił uścisk dłoni z ukraińskim prezydentem i zapewniał o pokojowych zamiarach, a o swoich żołnierzach złapanych na Ukrainie powiedział bez drgnienia powiek, że „zabłądzili”. Walki trwały nadal, już nie tylko na wschodzie, ale także na południu Ukrainy. A Rosja nadal nie przyznawała się do wprowadzenia na Ukrainę swoich jednostek (chociaż w różnych rosyjskich publikatorach w ciągu ostatnich dni pojawiają się coraz to nowe informacje o potajemnych pochówkach rosyjskich żołnierzy, którzy zginęli w walkach na Ukrainie). Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji w licznych komunikatach wydawanych po kilka dziennie pisało nawet o „europejskiej histerii w kwestii mitycznej rosyjskiej agresji na Ukrainę”. Na komentujących złośliwie posunięcia Ukrainy i Zachodu rosyjskich portalach (m.in. Politrussia) pojawiły się demotywatory przedstawiające dziecięce zabawki militarne – plastykowe czołgi i armatki – opatrzone podpisem: „Dowody rosyjskiej agresji na Ukrainie według Służby Bezpieczeństwa Ukrainy”.
Nieudaną operację „Rosyjska Wiosna” (entuzjazm miejscowej ludności przy dyskretnym współudziale uprzejmych zielonych ludzików miał zmieść ukraińskie władze lokalne na wschodzie Ukrainy i zmusić Kijów do rozmów o mantrze numer 1) po cichu zwinięto, rozwinięto zaś operację „Noworosja”. Pojęcie „Noworosja” zostało wprowadzone przez prezydenta Putina w marcu. Potem na długo zapomniane. A teraz przywrócone do łask. Przedstawiciele „Noworosji” mają być dla Kijowa odpowiednim partnerem do rozmów (mantra numer 1). Rosja może być rozjemcą, Rosja może być pośrednikiem (mantra numer 2). Reszta świata niepotrzebnie histeryzuje, a Rosja konstruktywnie chce posadzić reprezentację Kijowa i „Noworosji” do rozmów w ramach tzw. grupy kontaktowej, chce przynieść pokój. Jeśli Kijów się ugnie, jeśli pójdzie na ustępstwa, to konflikt zostanie zamrożony, a wszelkie instrumenty nacisku na Ukrainę – zachowane w pogotowiu, mantra numer 1 o federalizacji będzie powtarzana głośniej i na każdym rogu ulic. Jeśli się nie ugnie, to operacja „Wzmacniacz” będzie trwać.
W uzupełnieniu Tatiana Stanowoja, rosyjska politolożka: „Zaproponowane przez Putina siedem kroków na rzecz uregulowania sytuacji na Ukrainie można nazwać planem zapewniania kontroli Rosji nas wschodnią Ukrainą z gwarancjami społeczności międzynarodowej. W skrócie to tak: Donbas będzie nasz na dobre i na złe, Kijowowi zaproponowano kapitulację. Kreml przedstawił model naddniestrzański – [na wschodzie Ukrainy] stworzone zostanie quasi państwo podległe Moskwie. […] Zachód w tej sytuacji też może się potargować. Może skorygować zasady integracji transatlantyckiej, „wejść” do Mołdawii i na Ukrainę. Moskwie bardzo się to nie podoba. Niemniej to może być zapłata za Donbas. Ale na tym się raczej nie skończy. USA zyskały szansę zmiany swojej architektury bezpieczeństwa strategicznego i zainicjowania reformy NATO. Rosja będzie musiała żyć we wrogim otoczeniu. Za to Donbas będzie nasz”. A więc: Donbas dla Rosji w zamian za Ukrainę i Mołdawię w NATO? Ciekawe, czy tak samo odcyfrowali siedmiopunktowy plan Putina ci, którzy właśnie siedzą przy stole w Newport? Ale o tym – w następnym odcinku.