12 lutego. W wypolerowanym na wysoki połysk marmurowym socrealistycznym pałacu w Mińsku prezydent Białorusi dwoił się i troił, donosił gościom kanapki i wiadrami kawę, a goście jedli, pili i rozmawiali. I tak całą noc. Nad ranem trochę bledsi, trochę śpiący, trochę bardziej (niż zwykle) milczący wyszli z sali posiedzeń. Nie było wspólnej konferencji prasowej. W języku dyplomacji to oznacza, że rozmowy nie zakończyły się zgodą.
Szczyt w Mińsku poprzedziła tajemnicza misja w Kijowie i Moskwie kanclerz Merkel i prezydenta Hollande’a, którzy zaniepokojeni nasileniem walk na wschodzie Ukrainy postanowili zajrzeć w oczy prezydentowi Putinowi i zapytać, czego chce za pokój. Zabiegom na polu dyplomatycznym towarzyszyła dzika histeria w rosyjskiej telewizji. Koryfeusze telewizyjnej propagandy przypominali publiczności, że prezydent Rosji ma w dyspozycji walizeczkę z kodami jądrowymi i może jej użyć bez zbędnych ceregieli, bo zgodnie z przepisami to on podejmuje tak doniosłą decyzję jak naciśnięcie guzika i przekształcenie wrogów w nuklearny popiół.
Nowy wariant mińskich porozumień miał dać Rosji większe pole manewru w rozgrywaniu Ukrainy (pisałam o tym kilka dni temu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/02/08/dyplomatyczny-ambulans-we-mgle/). Cele Moskwy się nie zmieniły: nadal chodzi o przymuszenie Kijowa do rezygnacji z integrowania się z Zachodem i powrotu na łono „rosyjskiego świata”. Wojna w Donbasie jest jednym z narzędzi służących osiągnięciu tego celu.
Co udało się wyszarpać Rosji podczas nocnych rozmów w Mińsku? Całkiem sporo, choć nie wszystko („To nie była najlepsza noc w moim życiu”, wyznał Putin). Jedyny papier, jaki powstał, został podpisany nie przez czworo przywódców (oni nic nie podpisali, co znamienne), a przez grupę kontaktową (przedstawiciele OBWE, Ukrainy, Rosji i separatystów). Porozumienie powtarza wiele postanowień z wrześniowych ustaleń, niektóre z punktów rozszerza. Czy to krok w stronę uregulowania konfliktu? Jeżeli nawet, to niewielki. I nie na długo.
Poroszenko może wrócić do Kijowa z tarczą, bo w dokumentach nie ma słowa „federalizacja” ani „status pozablokowy „. Ponadto dzisiaj MFW podjęło decyzję o przyznaniu wielomiliardowego kredytu dla Ukrainy. Ale wróćmy do tego, co zostało napisane w porozumieniu.
Z długiego dokumentu wynika, że: ma nastąpić rozejm (od północy 15 lutego), potem ma dojść do wycofania wojsk z linii frontu, potem „w niektórych częściach obwodów donieckiego i ługańskiego” odbędą się lokalne wybory zgodnie z ustawodawstwem ukraińskim, Ukraina z powrotem weźmie na garnuszek ludność Donbasu, przeprowadzi reformę konstytucyjną uwzględniającą specjalny status wschodnich prowincji, a dopiero potem będzie można pomyśleć o kontrolowaniu granicy ukraińsko-rosyjskiej (pod koniec 2015 roku). Tymczasem bez kontroli 400-kilometrowego odcinka granicy, znajdującego się obecnie we władaniu separatystów, poza kontrolą Kijowa, nic się zmieni: nadal z Rosji do Donbasu wjeżdżać będą kolumny sprzętu i wojska. Od kontroli granicy należałoby zacząć, żeby proces pokojowy miał szansę. Żaden z punktów nie ma gwarancji wprowadzenia w życie, nie określono mechanizmów implementacji. kto ma o tym rozstrzygać? Każda ze stron interpretuje magmę zapisów po swojemu.
Problemem jest już sama linia, poza którą ma być wycofany ciężki sprzęt i wojsko. Jeśli będzie to linia określona we wrześniowych porozumieniach, bez uwzględnienia ostatnich zdobyczy separatystów, to można się spodziewać, że samozwańcze formacje nie zechcą się podporządkować. Idol separatystów Igor Girkin vel Igor Striełkow już gniewnie dawał upust emocjom: mińskie porozumienia to listek figowy, który ma wstydliwie ukryć porażkę rosyjskiej polityki względem Ukrainy. I przewidywał, że „na 90 procent rozejm umrze, nie urodziwszy się nawet”.
Putin ugrał dla siebie na pewno jedną ważną rzecz: Europa przyjęła za dobrą monetę pokój zawarty w Mińsku i (na razie) odstąpiła od wprowadzania nowych sankcji przeciwko Rosji (na jak długo, to zobaczymy). I jeszcze jedna okoliczność, o którą chodziło Putinowi – rozmowy o Ukrainie odbyły się z udziałem Rosji (która według oficjalnego stanowiska nie jest uczestnikiem konfliktu), ale bez przedstawiciela USA.
Rosyjski dziennikarz Andriej Łoszak nie ma złudzeń, jak należy patrzeć na podejmowane przez europejskich polityków próby rozmawiania z Putinem. „Za każdym razem, kiedy ludzie z Zachodu siadają z Putinem do stołu rozmów, przypominam sobie słowa dysydenta Bachmina wypowiedziane w filmie o pokazowym procesie KGB nad Jakirem i Krasinem: Ta historia nauczyła nas dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie wolno składać żadnych zeznań, po drugie, próby podjęcia gry z nimi w nadziei, że się ich ogra (a zawsze jest taka pokusa, bo przecież my jesteśmy mądrzejsi, bardziej wykształceni) są z góry skazane na niepowodzenie. Bo my gramy w szachy, a oni grają w taką grę, na jaką właśnie mają ochotę, a jak będzie taka potrzeba, to walną nas szachownicą przez łeb. W tym sensie przegrana w tej grze jest gwarantowana – bo wy nigdy nie pozwolicie sobie na to, na co oni sobie pozwalają”.